pełny tekst
Transkrypt
pełny tekst
Z pamiętnika Janiny Czopykówny /fragmenty publikowane na łamach Tygodnika Regionalnego KORSO, styczeo-maj 2006 r./ oprac. własne Rok 1932 (…) Franciszka Ogorzałka wybrano na pierwszego prezesa owej organizacji. Młodzież pełna zapału zaczyna garnąd się do nauki, do tej organizacji oświaty, ale nie wszystko przychodzi gładko. Ta dopiero założona organizacja zaczyna się niektórym osobom nie podobad, na przykład księdzu, a nawet niektórym gospodarzom. Zaczęto mówid po co jakieś nauki, zebrania młodzieży nie tylko męskiej, ale i żeoskiej, przecież to może byd demoralizacja i zgorszenie. Ksiądz proboszcz poznawszy, że jeśli chłop zorganizuje się i zjednoczy, to wówczas zedrze osłonę ciemnoty i nie da się nikomu oszukiwad. Wobec tego podczas kazao zaczyna nazywad nas wywrotowcami, bolszewikami , bezbożnikami i posądza nas, a ostrzega parafian, że my szerzymy komunizm, taki jak w Rosji sowieckiej. Odbywały się modły do Boga o nasze nawrócenie i zaczyna odmawiad członkom koła obrzędów kościelnych, jak np. rozgrzeszeo przy spowiedzi, (stwarza) różne przeszkody przy ślubach, pogrzebach i chrztach. Mimo tych oszczerstw i gróźb karami bożemi, nie zbaczamy z obranej drogi. (…) Największą inicjatywą odznacza się F. Ogorzałek. Zwołuje regularnie spotkania, stara się, aby członkowie nie zrażali się nie słuszną krytyką, ale poznawali ideę demokracji i żyli według zasad Chrystusa. (…) Idzie do sąsiednich wiosek i zakłada te same organizacje, i wszczepia w dusze młodzieży miłośd bliźniego, szlachetnośd i honor chłopski. Nie tylko tak teoretycznie chciał pracowad, ale i w praktyce chciał (swoje idee) urzeczywistniad. Rezultat – w zimowe wieczory na zebraniach wylicza korzyści, jakie przyniosą sady przy domach, których u nas tak brakuje, ogródki kwiatowe i warzywne, uprawy roślin pastewnych dla zwierząt. Koledzy przygotowują się, aby na wiosnę inaczej koło naszych domów to wyglądało. Zajmują się zakładaniem szkółki, szczepieniem drzew. Koleżanki zaś rozkrzewiają ogródki kwiatowe z dzikich róż, przeobrażają pod wpływem szczepienia na piękne szlachetne kwiaty, przy domach widad grządki z różnymi warzywami. Uprawiają pomidory, truskawki i inne warzywa, dające dużo odżywczych witamin. Prócz tego koleżeostwo zajmuje się także życiem towarzyskim. Urządzamy wspólne opłatki, święcone, przedstawienia, wieczorki, na które zapraszamy koleżeostwo z sąsiednich organizacji. Tak upływa rok 1932. Rok 1933 Franek Ogorzałek jeszcze więcej czasu poświęca pracy spółdzielczo – oświatowej, chociaż sam podupada na zdrowiu, a ludzie niesłusznie szarpią jego honor. Pomimo tego chce założyd spółdzielnię i przekonuje jakie to korzyści przyniesie (…). Tak więc w tym roku zdrowie kolegi Franka całkiem podupada, ale mimo to jeszcze pracuje, dotąd, aż go gruźlica trawi do ostatniego. Czując się bliskim śmierci myślał, że jeszcze zobaczy tę lepszą przyszłośd nasz ą, nad którą tak mozolnie pracował. I nie doczekał widzied tego, czego pragną, bo oto w cichy, jesienny, październikowy dzieo (25 X) dusza Frankowa odeszła w zaświaty. Zakrzepła krew w jego żyłach, zesztywniało jego ciało i ucichło na zawsze to serce bijące żywym zapałem. Śmierd Frankowa zatrwożyła nas i przygnębiła, a chcąc mu zrobid zasłużony pogrzeb, zawiadomiliśmy najbliższe organizacje. Od wczesnego ranka (28X) zaczęło schodzid się koleżeostwo z okolic z wieocami i bukietami. Franek leżał zastygły już w swoim domku, twarz jego przybrała wyraz zadowolenia po przebytych cierpieniach. I kiedy koledzy przykryli Franka wiekiem trumny, spadły łzy gorące. (Następnie) wzięli trumnę na swoje ramiona, i z pieśnią na ustach Już idę do grobu wyszliśmy na drogę prowadzącą ku kościołowi. Przed trumną niosło koleżeostwo dwanaście wieoców, za nią postępowali ludzie w liczbie około dwóch tysięcy, nie tylko z powiatu mieleckiego, ale także z dąbrowskiego. Ksiądz proboszcz zabronił dzwonów (używad) mówiąc, że umarł komunista. Pomimo oporu księdza, jęknęły dzwony żałośnie na znak, że zastygło młode życie. Przychodząc z konduktem pogrzebowym przed drzwi kościoła, służba kościelna na rozkaz księdza nie wniosła katafali na umieszczenie trumny i to nie było przeszkodą, bo koledzy sami to uczynili i złożyli ją na najwyższym stopniu. Poskładano wokoło wieoce, czekając na nabożeostwo, ale uparty , chcąc postawid na swoim, odmówił nabożeostwa, mimo próśb oraz tłumaczeo ojca zmarłego i innych gospodarzy. I tym nie zraziliśmy się. W milczeniu koledzy z powrotem trumnę, ułożono orszak i skierowano się ku wrótniom cmentarnym. Jeszcze silniej jęknęły dzwony głosem żałobnym, który rozchodził się echem po kraocach parafii. Przy ciągłym biciu dzwonów jękiem żałosnym i przy modlitwie wymaganej na głos z tylu ust ludzkich doszliśmy do świeżo wykopanej i przygotowanej mogiły. Kolega Władysław Starzyk, jako prezes powiatowy, pożegnał Franka w imieniu wszystkich. Po skooczonych przemowach umieszczono trumnę na dnie głębokiej mogiły i posypała się głuchym łoskotem ziemia rzucona rękami obecnych. Odśpiewaliśmy jeszcze ze łzami W mogile ciemnej i Wieczne odpoczywanie. Okryci żałobą, ze smutkiem rozeszliśmy się do domów. Na najbliższym zebraniu na prezesa wybieramy Antoniego Sypka, który mówi, aby wziąd sobie pracę śp. Franka do serca i starad się ją urzeczywistniad. Postanowiliśmy na pamiątkę w każdą pierwszą niedzielę miesiąca odwiedzid gromadnie mogiłę Frankową. Rok 1934 Prezesem naszego koła zostaje Antoni Sypek, Stanisław Żołądź idzie na kurs spółdzielczości i tłumaczy nam (owe zagadnienie), ponieważ chcemy założyd sklep spożywczy spółdzielczy. Dziewczęta przeprowadzają kurs gotowania i szycia pod przewodnictwem Janiny Czopykówny. Powiększa się biblioteka, liczy 70 książek. Powstaje sekcja kobieca, której przewodniczącą została Janina Czopykówna. Koleżanki sprowadziły książkę kucharską i (na temat) higieny osobistej. Na swoich zebraniach raz w tygodniu obradzają sprawy wyłącznie kobiece. (Natomiast na wspólnych spotkaniach) Jan Bigda i inni objaśniają astronomię, historię, tak że ze wszystkich działów chcemy zasięgnąd (wiedzy). I na takiej wspólnej pracy upływa czas (…). Był lipiec. Żniwa w całej pełni, na polach roiło się od kop i stogów zboża, którego nie można było zwozid do stodół, gdyż było słotno. Stada wron przeciągały nad polami, kracząc żałośnie, jakby przeczuwały jakieś nieszczęście. I oto 17-go lipca mały strumyk przepływający koło wsi zamienił się w bystrą rzekę i z każdą chwilą woda zwiększała się i z wielkim szumem rozlewała, tworząc istne morze. Ogromne fale uderzały w szalonym tempie w ściany chat stojących bliżej rzeki. Na szklistej powierzchni wody odbijało się zachmurzone i ciężkie niebo, co tworzyło ja niezgłębiona i groźną. Woda ryczała przeraźliwie, chcąc pokonad przeszkody i obejmując sobą świat cały, niosąc ze sobą niezliczone snopy zboża, a czasem całe stogi i drzewa z korzeniami. Niekiedy dawał się słyszed ryk żałosny i ukazywał się nad woda rogaty łeb krowy przywiązany jeszcze łaocuchami do żłobu. (…) Tu i ówdzie widad było łodzie ratunkowe przewożące ludzi i ich dobytek na miejsca wyższe i bezpieczniejsze. Ryk bydła mieszał się z płaczem kobiet i dzieci. Przy akompaniamencie rozhukanej wody słychad było skargę ludzi: „Boże czemu karzesz nas powodzią?”. Patrzyli bowiem z dala na swe zagrody zniszczone, zalane woda po dachy, a często poprzesuwane ze swych dawnych miejsc, pokryte piana i mułem. Rzeczywistośd była straszna, jednak perspektywa jeszcze straszniejsza: powrót do mieszkao cuchnących, do ruin i zgnilizny. I najważniejsza myśl: czym karmid swe dzieci, jeżeli pozostało tylko zniszczenie. I wówczas młodzi, silni ludzie, nie tracąc głowy w obliczu nieszczęścia, szli na ratunek najbardziej zagrożonym i nieraz walczyli z falami, przecinając je wiosłem lub rękoma, aby uchronid ludzi i ich dobytek przed zatonięciem. To, co było mozolna praca długich lat, do czego ludnośd włożyła całe swe serce zostało w jednej chwili zniszczone, każdy płakał, bo widział bezlitosną grabież powodzi, która po kilku dniach poszła robid zniszczenie dalej. Po swym ustąpieniu woda ukazała to, co dotąd ukrywała pod sobą. Miejscami powyrywała ziemię tworząc przepaście. Komunikacja została przerwana, mosty na rzekach woda zabrała, drogi w niektórych miejscach całkowicie zniszczone. Na polach pomiędzy snopami, które zostały, leżały nieżywe ryby i różnego rodzaju robactwo, co razem z wyziewami ziemi tworzyło nieprzyjemna woo. Zaczęły szerzyd się choroby. Sprowadzono lekarzy, którzy nieśli biednym ludziom pomoc, zarządzono zbiórki po okolicznych wsiach nie dotkniętych powodzią i później zaufani ludzie rozdzielali żywnośd i nieśli pomoc powodzianom. Jak wszystko na świecie mija, tak samo minęła powódź, pozostawiając ludziom mniej lub więcej przykrych wspomnieo. Tak samo ucierpiała nasza organizacja, bo nie mogliśmy zwoływad zebrao, a ksiądz proboszcz bryzgał kłamstwami, że Bóg pokarał ludzi powodzią przez nas. I znowu przy rozdzielaniu darów ofiarowanych dla powodzian zaczęto pomijad tych, którzy byli przychylni organizacji. Ale mimo wszystko zwołaliśmy gdzieś w październiku zebranie w lokalu gospodarza Andrzeja Kobylarza i przez następne cztery lata tam właśnie się spotykaliśmy. Rok 1935 Nasi przeciwnicy myśleli, że powódź, która była w roku 1934 nie tylko zniszczyła dobytek ludzki, ale także naszą organizację, i że teraz trudno będzie się nam dźwignąd spod tylu szykan, którymi nas okryli. Pomylili się jednak, bo powódź nie pochłonęła nam tego cośmy zaczęli i zaraz na wstępie 1935 roku urządzamy wspólny opłatek, aby dad dowód nie tylko, że nie zerwaliśmy ze zwyczajem naszych przodków, i że nie jesteśmy antyreligijni (jak nam ciągle zarzuca ksiądz proboszcz), ale chcemy dad dowód, że grupa nasza składająca się z 45 członków działa i chce byd jeszcze liczniejsza (...). Praca nasza wchodzi w dawny tryb, na zebraniach najwięcej objaśnia się spółdzielczośd, ponieważ z wiosną chcemy już otworzyd spółdzielczy sklep spożywczy. Antoni Sypek, Stanisław Żołądź i ze starszych Stanisław Piskór i Andrzej Sroka tłumaczą, że w obliczu obecnego kryzysu gospodarczego i stąd wynikającej biedy, zachodzi potrzeba, aby szukad sposobu poprawy swego bytu. Pomoc doraźną i drogę do lepszej przyszłości można znaleźd w organizowaniu sklepów spółdzielczych, które stanowią oręż w walce z wyzyskiem w handlu oraz są zalążkiem nowych stosunków gospodarczych. Takich interesujących się tym w naszej gromadzie jest ponad 60 osób, które składają pewna kwotę pieniędzy jako udziały i zakupują za nie towary. Wreszcie 1 maja otworzyliśmy spółdzielczy sklep spożywczy w domu gospodarza Sroki. Kierownikiem owej spółdzielni zostaje S. Piskór. Zaczyna się dobrze rozwijad. Jest nadzieja, że i inne działy gospodarcze będzie można ująd w ramy spółdzielczości. Miesiąc maj jest najpiękniejszym miesiącem, tak chcieliśmy urządzid zabawę taneczną w ogrodzie Jana Bigdy. Staraniem prezesa Sypka uzyskaliśmy od władz pozwolenie na urządzenie zabawy na dzieo 5 maja. Dowiedział się o tym ksiądz, a widząc nasze przygotowania, chciał koniecznie wszelkimi sposobami temu przeszkodzid. W czasie kazania przedstawia, co to my jeszcze złego zrobimy, że wnet urządzimy sobie festyn we wnętrzu kościoła (bez potrzeby ta obawa). Przejęci tym niektórzy parafianie próbowali nam przeszkodzid w tej zabawie. Z rozkazu księdza w kilku miejscach na drodze stały kobiety wstrzymujące gości, gdy to jeszcze nie pomogło, przyszło kilku mężczyzn z siekierami i zaczęli nam rąbad podłogę. Przeszkodzili temu nasi koledzy, pokazując pozwolenie od władz i wreszcie wypraszając nieproszonych gości zakłócających spokój. Wezwano też natychmiast policję do utrzymania spokoju i porządku. Niepohamowany gniewem na nas, a wzruszony dobrocią dla parafian, ksiądz idzie sam i przez płot przygląda się tej zabawie i widzi, że nic nie może zrobid, odwrócił się i długim krokiem skie- rował się ku plebani. Sprawę tą oddano adwokatowi i przyszły wezwania na termin rozprawy, w wyniku której ksiądz zapłacił pewną kwotę pieniężną. Zorganizowaliśmy sekcję zielarską w celu poznania ziół leczniczych, a po odesłaniu ich do spółki zielarskiej w Krakowie możemy dobrze spieniężyd. Do tej sekcji wybieramy Zosię Żołędziównę, Bronka Węgrzyna i Michała Ogorzałka, którzy mają się zająd zbiorem takich ziół jak lipy, kminku, czarnuszki, rumianku i innych ziół, które po wysuszeniu w kilku kilogramowych paczkach odesłano do Krakowa. Za odebrane pieniądze zakupiliśmy kilka książek do naszej biblioteki. Józef Kuśnierz podał wniosek, ażeby utworzyd także sekcję sportową (...), której został komendantem. Bardzo miła i pełna śmiechu jest nieraz godzina takiej gimnastyki. Wreszcie przychodzą żniwa. Po skooczonych pracach chcemy urządzid święto żniwne jako tradycję i symbol mozołów, których ponieśliśmy, pracując w pocie czoła. I oto urządzamy je 15 sierpnia. Po poświęceniu wieoca z pszenicy przybranego w zieleo, kwiaty i jabłka, wyruszyliśmy pochodem na podwórze Andrzeja Kobylarza, a uczestniczył w nim tłum ludzi. (...) W święcie żniwnym jest o symbol walki o ten plon najwyższy, o dobro człowiecze – chleb. Chłopi, wytwórcy chleba, stają się szafarzami całego narodu. Podniosła to była chwila dla wszystkich gospodarzy, bo poczuli wówczas, że są włodarzami tej ziemi. Rok 1936 Nowy rok przywitaliśmy w przeświadczeniu, że będziemy zrywad z drzewa przyszłości owoc, który od dawna dojrzewa. Prezesem naszego koła zostaje Piotr Jarosz, który uświadamia nam, że, aby osiągnąd sukces, trzeba o niego walczyd. Do walki tej nie będziemy używad siły fizycznej, ale więcej umysłowej i wielką wobec tego zwracamy uwagę na czytelnictwo, bo przez nie dochodzimy do szerszej wiedzy i nauki. Wobec tego tworzymy świetlicę, w długie zimowe wieczory poświęcamy się czytaniu nie tylko pisemek jak ,,Znicz” i ,,Wici”, ale różnych książek np. o agraryzmie i historii chłopów. Tu zdolnościami odznacza się Bronek Węgrzyn, który tłumaczy nam szerzej historię chłopów i ustrój demokratyczny. Na takich wieczorach oświatowych schodzi nam zima. Opracowaliśmy program pracy już do kooca roku, rozkładając go na poszczególne zespoły. Do każdego z nich wybrano po kilku członków jak np. do historycznego Bronka Węgrzyna, przyrodniczego Stanisława Żołądzia, geograficznego Wojciecha Migę, rolniczego Franciszka Żołądzia i Franciszka Gułę i do sportowego Józefa Kuśnierza i Piotra Jarosza. Nadchodzą Zielone Świątki postanowiliśmy przeto zapalid wspólnie ogieo jako sobótkę i spędzid razem chwilę czasu. Przy jasnym blasku ognia Bronek Węgrzyn objaśniał nam, jakie znaczenie miał ten zwyczaj w dawnych czasach u Słowian. Nazajutrz wszyscy wyruszyli do pracy, a gdy uderzył dzwon wieży kościelnej na „Anioł Paoski”, oznajmiając południe zmęczeni pracą ludzie szukali chwili spoczynku pod cieniem drzew, a inni w kąpieli w pobliskiej rzece lub stawie. Wtem rozległ się rozpaczliwy krzyk: „Utopił się” i wnet stanęło pełno ludzi wkoło niewielkiego stawu, nad którego brzegiem leżało odzienie nieletniego jeszcze chłopca. Nie było odważnego między nimi, aby wskoczyd w głębię wody i wydobyd dziecko, które przed chwilą pochłonęła woda. Wreszcie na wołanie rodziców: „Ratujcie!” nadbiegł nasz kolega Bronek Węgrzyn i bez namysłu rzuca się w głębię wody, która zakrywa go całkiem i tylko na powierzchni wiruje w kółko. Po chwili ukazuje się Bronek nad powierzchnią wody ze zwłokami chłopca, którego oddał rodzicom, a ci rozpaczliwym głosem zawodzili nad losem swego syna. Takąż to odwagą wykazał się Bronek. Nadeszło lato i żniwa, a po nich 15 sierpnia obchodziliśmy 16-lecie „Czynu chłopskiego”. Na polu Marcina Sroki zeszliśmy się nie tylko my, ale prawie wszyscy gospodarze i gospodynie z całej wioski. Ułożono dosyd wysoki stożek z drzewa, pod którym jeden z obecnych, Kagan Franciszek, uczestnik wojny z 1920 roku z powagą podłożył ogieo. Przy jasnych płomieniach Stanisław Piskor przemawiał, że w roku 1920, kiedy Wincenty Witos wydał odezwę do chłopów, aby bronili Polski od najazdu bolszewickiego, chłopi powzięli sobie to za święty obowiązek względem Ojczyzny i z poświęceniem życia odparli wroga. Po kilku jeszcze przemowach i stosownych śpiewach odbyliśmy pięciominutowe milczenie na uczczenie pamięci tych, którzy w tej wojnie zginęli. Wymieniono również nazwiska zaginionych w wojnie chłopów z naszej wioski. Przy dogasającym już ogniu jeden z obecnych opowiadał cały przeciąg wojny od roku 1914 do 1920 roku. Ileż to chłopi ponieśli trudów i cierpieo, ile ofiar złożyli z siebie dla odzyskania wolnej Ojczyzny. Wraz z jesienią nadeszła trzecia rocznica śmierci naszego kolegi śp. Franka, a że jest on dla nas nieodżałowanym, znowu gromadnie odwiedzamy jego odświeżoną mogiłę. Rok 1937 Nowym prezesem koła zostaje Stefan Rusek, a nasze zebrania odbywają się w domu gospodarza Stanisława Sypka. Liczba członków w naszym gronie znacznie się zwiększa. Obecnie liczy 60 osób w tym 22 dziewczyny. Nasze zebrania są jeszcze żywsze, zima schodzi nam na sprawach oświatowych. Kiedy nadszedł 28 marca (Wielkanoc) ludnośd z całej wioski zeszła się do lokalu Sypka, gdzie w uroczystym nastroju dzieliliśmy się święconym jajkiem i chlebem. W kilka dni później pożegnaliśmy dwóch naszych kolegów. Antoni Sypek z niedostatecznego położenia materialnego opuszcza naszą gromadę i dom rodzinny, wyjeżdżając do Francji. Smutny to był nastrój, kiedy żegnaliśmy Antka, który ze łzą w oku ściskał każdemu z osobna dłoo po koleżeosku, życząc mam owocnej pracy. Drugiego kolegę, obecnego prezesa, pożegnaliśmy może na krócej, bo tenże z obowiązku dla Ojczyzny odjeżdżał do wojska. Na prezesa wybraliśmy Stanisława Żołędzia, a Bronek Węgrzyn zostaje prezesem związku sąsiedzkiego, wobec czego więcej czasu poświęca pracy organizatorskiej. Wybiera też stosowne tematy jak alkoholizm, któremu wydajemy walkę, ponieważ zauważamy, że zaczynają w naszej wiosce, a nawet w naszej organizacji używad alkoholu, tej trucizny. Stanisław Pietras przestrzega przed alkoholizmem i jego następstwami. Przypomina jeszcze te smutne wieki paoszczyźniane, kiedy chłopi pod przymusem pili wódkę, trując się i przytłaczając swój umysł i może dlatego nie mogli myśled o polepszeniu swego bytu. Człowiek, gdy traci przytomnośd, staje się biernym. W dzisiejszych czasach, kiedy potrzeba ludzi ze zdrowymi umysłami i trzeźwych, gdy trzeba byd bacznym na wszystkie podkładane sidła przez wrogów, to jeszcze plącze się grzech pijaostwa naszych przodków za czasów paoszczyźnianych. My, bez względu na wszystko, musimy byd ludźmi trzeźwymi i dad przykład, że można się bez alkoholu na wszystkich uroczystościach obejśd. I tak obchodziliśmy święto żniwne z zabawą taneczną, a w bufecie można było dostad kiełbaski i herbatkę, bez żadnych napojów alkoholowych. Z początkiem jesieni prezes Żołądź przyjął na siebie nowy, inny obowiązek – małżeoski. Ożenił się z Helką Miżanką, naszą koleżanką z koła. Wierzymy, że razem świadomi swoich obowiązków pójdą przez drogę życia dla drugich przykładnie. Kolejnym prezesem zostaje Staszek Pietras, który wielką uwagę zwraca na czytelnictwo i dyskusje, ze względu na młodych ludzi, którzy dopiero co w tym roku do koła przystąpili (...). Stara się, aby na zebraniach przeważnie ci młodzi zabierali głos i aby wychowywali się na świadomych ludzi. (Chcemy) nieśd oświatę, wskazywad drogi lepszej doli, a chod za to spotyka nas niewdzięcznośd, ale może chłop z ciemnoty się wyzwoli. Musimy byd mężni i nigdy się nie zrażad, ale iśd naprzód z mozołem i dobrymi zamiarami. Wówczas po takiej pracy poznają nasi rodacy to nasze istnienie dla drugich i wówczas swe siły chętnie zaprzęgną do pracy, a po nas zostanie wspomnienie (...). Rok ten zakooczyliśmy zabawą sylwestrową. Rok 1938 Styczeo tego roku jest w naszej organizacji poświęcony na propagandę Znicza. Wobec tego wszyscy, którzy czują się zniczakami, wytężają wszystkie zdolności i poświęcają czas na oświatowe zebrania, referaty i rozpowszechnianie Znicza. Ma to na celu podniesienie poziomu oświaty na wsi, gruntowne zapoznanie ogółu członków z całością pracy, ideologią ruchu wiciowego, wyrobienie samodzielnego światopoglądu na sprawy społeczne oraz przemyślenie projektów i potrzeb nurtujących wieś, celem uzupełnienia i pogłębienia prac naszego związku. Aby powyższy cel osiągnąd, urządzono w sąsiedzkim związku w Jamach kurs społeczno-oświatowy w dniach 10 -14 stycznia. Program obejmował następujące tematy: Ruch ludowy na tle historii chłopów, Historia i ideologia ruchu wiciowego, Związek Młodzieży Wiejskiej, a inne organizacje działające na wsi, Demokracja jako podstawa rozwoju jednostki i społeczeostwa, stan gospodarki Polski, Główne zasady agraryzmu, Spółdzielczośd jako kierunek działania gospodarczego, Udział wsi w tworzeniu kultury, Rodzina podstawą życia wsi i paostwa, Rola dziewcząt w pracy związkowej. Prawie wszyscy z naszych członków brali udział w tym kursie, a powyższe tematy referował Mieczysław Kabat. Po ukooczonym kursie zaczęliśmy porządkowad wszystkie formalności w naszej organizacji na rok 1938. Na zebraniu 27 stycznia wybraliśmy nowy zarząd. Prezesem został Michał Ogorzałek. W początkach lutego odbył się kurs powiatowy w Dąbrówce, referowany przez kolegów Stanka, Midurę i Burdzę. Ponadto były wykłady lekarskie prowadzone przez doktora Ludwika Koniecznego. W dniu 27 lutego odbywały się obrady Kongresu Ludowego w Krakowie. Z tej okazji zwołaliśmy zebranie, w którym brało udział nie tylko koło młodzieży, ale także koło gospodyo i koło Stronnictwa Ludowego(...). Sekcja dziewcząt nie zaniedbuje swych obowiązków, zbierają się regularnie i debatują nad swymi działaniami i mają zamiar wysład jedną koleżankę z sąsiedzkiego związku do Uniwersytetu Ludowego, aby przez to mogła osiągnąd szersze wiadomości. Z początkiem marca prezes Ogorzałek rezygnuje z funkcji, ponieważ warunki domowe i brak czasu nie pozwalają mu na wykonywanie przypadających mu obowiązków. Nowym prezesem zostaje Antoni Sroka. W dalszym ciągu praca trwa na zebraniu powiatowym w Trzcianie Górnej. M.in. wybrano koleżankę Lesiównę na kurs przeprowadzany przez Uniwersytet Ludowy. Jego koszta częściowo pokryje związek sąsiedzki, a częściowo powiatowy. Sekcja gospodarcza zajmuje się sprowadzeniem wapna do wsi do celów rolnych. W dniu 23 marca pożegnaliśmy dwóch kolegów Władka Ogorzałka i Antoniego Kuśnierza, którzy z obowiązku ku Ojczyźnie odjeżdżali do wojska. Przykra jest taka chwila, gdy ktoś od nas odchodzi, bo naprawdę zżyliśmy się tak wszyscy, jak w jednej rodzinie. Natomiast tydzieo później pożegnaliśmy Staszka Piskora, który odjeżdżał do Ameryki. Ze smutkiem pożegnał nas Stach i życzył nam owocnej pracy. Następnie w dniu 1 maja pożegnaliśmy Karolkę Pietrasównę, Piotra Jarosza i Macieja Krupę, którzy odjeżdżali od nas w celu pracy i zarobku na sezonowe roboty do Niemiec oraz Józefa Kuśnierza, który wyemigrował do Francji. I tak dośd często odchodzą z naszej gromady, a powodem są trudne warunki gospodarcze. Następnie 22 maja Stronnictwo Ludowe urządziło nam uroczyste wręczenie sztandaru. Już od samego rana gromadzili się ludowcy z okolic w podwórzu gospodarza Wojciecha Leśniowskiego. Płoty i domy, którędy miał przechodzid pochód, ozdobione były zielonymi chorągiewkami. Wyruszono pochodem do kościoła na nabożeostwo, ale proboszcz, który już przedtem odmówił poświęcenia sztandaru stawił się, abyśmy nawet nie weszli do świątyni. Wobec tego ruszyliśmy na podwórze gospodyni Anny Początkowej, gdzie miały się odbyd dalsze uroczystości. Najpierw odbyło się wbijanie gwoździ do drzewca sztandaru. Następnie przemawiał ksiądz z Słupca, który wyjaśnił, jaki jest stosunek naszego proboszcza do ludzi, a jaki winien byd. Potem Władysław Starzyk, prezes powiatowy, odczytał list od księdza Feliksa Podgórniaka, który życzył owocnej pracy ludowcom pod zielonym sztandarem. Dalej odbył się akt wręczenia sztandaru. Maciej Piskor jako sztandarowy składał przysięgę wierności i nie odstąpienia od sztandaru. Po zakooczeniu uroczystości odbyła się wesoła zabawa, po której ludzie pełni wiary i nadziei na lepsze jutro zdobyte własnymi siłami rozeszli się do domów. Rok 1939 Na prezesa naszego koła został wybrany Piotr Węgrzyn i w ogóle cały zarząd składał się z młodych ludzi pełnych energii i gotowych do poświęceo (…). Obmyśliliśmy wydawad gazetę tygodniową. Za zgodą wszystkich przystępujemy do pracy, wybieramy kolegium, redaktora, konfiskato rów. Już z koocem stycznia wyszła nasza gazeta na światło dzienne bardzo mile widziana i chętnie podawana z rąk do rąk. Nosi nazwę „Gazeta Wsiowa”, mieści w sobie artykuły gospodarcze, społeczne, spółdzielcze, a ponadto różne informacje ze wsi i ogłoszenia. W ten oto sposób zadaliśmy prace wszystkim członkom, bo oto w ciągu tygodnia starają się, ażeby ich artykuł wypełniały szpalty naszej gazety. Następnie urządzamy zebranie rodzicielskie w dniu 29 stycznia, gdyż chcemy w ten sposób zespolid te węzły organizacji z rodzicami i przedstawid im prace na przyszłośd. Poschodzili się prawie wszyscy gospodarze i gospodynie, by posłuchad naszych przemów. Bardzo zainteresowali się nasza gazetką, tak iż później niektórzy starsi zamieszczali w niej swe artykuły. W początkach marca w Wampierzowie odbył się kurs powiatowy celem ożywienia pracy w okresie zimowym, przemyślenia prądów nurtujących wieś, uzupełnienia programu prac społeczno – gospodarczych oraz przygotowania odpowiedniego zastępu działaczy związkowych (…). Kilku kolegów przystąpiło do wiosennych konkursów, korzystając w ten sposób z bezpłatnego otrzymania kilku kilogramów nawozów sztucznych z fabryki w Mościcach. Chcą w ten sposób grunta swe zbadad tj. jakośd swej ziemi i potrzeby jej zasilania. I tak czas schodził na debatowaniach i przemyślaniach różnych spraw. I zdawało się, że takiej atmosfery i trybu życia nic nam nie zamąci. Tymczasem zrazu ciszej, później coraz głośniej słychad, że zagraża nam wojna od strony Niemiec, i że nie tak dawno wyzwolona Polska znów w niebezpieczeostwie. Rząd Polski wydał odezwę do wszystkich obywateli, aby nieśd pomoc i ofiary, którymi można by wzmocnid armię strzegąca granic. Nie trzeba przypominad, że celem chłopskim tej największej masy ludności była i jest Polska ludowa, Polska potężna i niezależna, Polska prawa, dobrobytu, sprawiedliwości, Polska narodowych, chrześcijaoskich i demokratycznych zasad. Tak wielkie cele wymagają zdolnej, wytrwałej i wytężonej pracy wszystkich, ale także poświęceo i ofiar. Chętnie więc chłopi i obywatele składają ofiary, tzw. Pożyczkę, bo Ojczyzna w potrzebie, ale również ofiar złożonych z siebie też się nie uchylają. Bronid będą do ostatniej kropli krwi z hymnem na ustach: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, nie damy by nas gnębił wróg. Tak nam dopomóż Bóg.” I wszyscy wszelkimi środkami będziemy bronid naszej ojczyzny. Przed każdym najeźdźcą nie tylko naszej niepodległości, ale każdej grudki ziemi. Na plakatach poobwieszano grubymi drukami „Zwarci, silni, gotowi”. Na naszych zebraniach tez dyskutujemy nad nieszczęściem, jakie nam zagraża. Nie dośd, że obawa wojny, to jeszcze stanęliśmy przed niebezpieczeostwem powodzi. Jeszcze nie przebrzmiały echa powodzi z 1934 roku, a 24 V z powodów ciągłych dreszczów rzeki przepływające przez nasze grunta powystępowały z brzegów, zalewając obszar około 400 mórg ziemi Wadowic Dolnych obsianych zbożami i zasadzonych jarzynami. Woda sięgała półtora metra wysokości, ludziom mieszkającym nad rzekami groziła ucieczka z domów, gdyż wały niedawno wzniesione siłą wody naruszone zaczęły się usuwad, co groziło także wielkim nieszczęściem dla całej wsi. Ludnośd nawet z sąsiedniej wioski, szła Bronic wałów i odparła tak wielkie nieszczęście (…). Nadeszły żniwa. Ludzie krzątali się ze zbiorami, napełniając stodoły snopami, niektórzy w obawie, czy zdążą, jeszcze przed nadchodzącą wojną, o której już coraz głośniej słychad. Niektórzy podostawali już karty wstawienia się do wojska, aż wreszcie z koocem sierpnia jak grom buchnęło i odbiło się echem po kraocach całej Polski, że wojna, która ma byd bardzo straszna, jest już blisko. Nauczycielstwo wygłaszało referaty o środkach przeciwgazowych i pouczali ludzi, jak maja się zachowad w czasie wojny. Rok 1939 1-ego września wybuchła wojna. W naszej wsi 3 września ogłoszono mobilizację koni i wozów, które miały byd odprowadzone do Radomia. Co bardziej ofiarni ładowali na wozy latarnie i worki z owsem dla koni. Powołano też kilku chłopców na forszpan tj. do odprowadzania tych koni. Tego samego dnia w samo południe słychad było straszny huk, warkot stawał się coraz bliższy, aż w koocu od zachodu wyłoniło się kilka niemieckich, trójmotorowych bombowców błyskających złowrogo w słoocu. Leciały wprost na Mielec, za chwilę słychad było grzmoty, aż ziemia drgnęła od spadających bomb. Mielczanie uciekali z miasta, szukając schronienia w lasach, z przerażeniem opowiadali, że Niemcy bombardowali fabrykę w Cyrance. 5-ego września przyjechały do nas forszpany z Andrychowa, którzy przywieźli ewakuowanych z podkrakowskich Wadowic. Myśleli, że u nas Bendą bezpieczni. Niestety na zajątrz rano eskadry stalowych ptaków wyglądające jak klucz żurawi, bo szło ich 19, a nieraz nawet i więcej, warczeniem motorów i grzmotem zrzucanych bomb pozbawiły ich złudzeo. Widząc, co się dzieje, wyruszyli na wschód w kierunku Lublina. Przez kilka następnych dni przez naszą wieś przeszło jeszcze wielu uciekinierów (…). Z naszej wioski ludzie nie myśleli uciekad. Robili schrony w ziemi, aby w razie niebezpieczeostwa mogli się w nich schowad. Trzy dni później zaczęły wycofywad się znad Dunajca wojska polskie. Najpierw konnica, później piechota, zmęczeni, wygłodniali, nie mieli czasu się nawet posilid, bo Niemcy byli już blisko. W powietrzu ani na chwilę nie przestawały warczed samoloty. Na polach zgórskich przechodząca tamtędy garstka wojska polskiego zaczęła strzelad do samolotów, ale nieprzyjaciel obniżył lot i z karabinów maszynowych zaczął siekad w żołnierzy, z których trzech zginęło. Zostali oni pochowani na cmentarzu w Zgórsku. Z powodu niemieckiego nalotu spłonęło parę zabudowao w Piątkowcu. 18-ego września przez nasze siodło przejechał patrol niemiecki na motocyklach, a następnego dnia w wielkim pośpiechu, jechały kolejno niemieckie zagony, chcąc jak najprędzej dojśd do Sanu, bo od wschodu nadchodzili już Sowieci. Jechali tak ciężkimi wozami, że gościniec cały rozjechali, zasypywali także rowy przydrożne, aby swobodnie mogli się mijad. Poprzecinali druty telefoniczne, powywracali słupy, jednym słowem wszystko niszczyli. Ludzie, którzy przedtem uciekali przed Niemcami , teraz wracali płacząc, że dobytek swój pozostawiali na zniszczenie pożogi wojennej, a sami nigdzie nie znaleźli bezpiecznego schronienia, bo wszędzie jak Polska długa i szeroka pełno Niemców, a polscy żołnierze w niewoli. Przez cały październik wracali cywile i wojskowi, którym udało się wrócid z niewoli, po niektórych jeździły matki i żony i takowych też wypuszczano. Niemcy, zdobywając Polskę, zaczęli się panoszyd na dobre. Naprawiali mosty, pisali drogowskazy w swoim języku, a polskiej ludności wydawali rozkazy. Pomorskie, Poznaoskie i Łódzkie przyłączone zostały do rzeszy. Tamtejsi Polacy zostali wywłaszczeni i zaczęto ich przywozid w zaplombowanych wagonach na tereny, które nazywali Generalnym Gubernatorstwem. Do naszej wioski na łaskę gromady też przyjechało kilku uchodźców z rodzinami, tracąc tam swoje majątki. Opowiadali, że na spakowanie się mieli co najwyżej 15 minut. W szkołach Niemcy wprowadzili swój język, a polskie książki i historię zlikwidowano. Zredukowano też siły nauczycielskie. Wszelkie aparaty radiowe i broo rozkazali natychmiast oddad. Skorzystali więc z tego złodzieje, którzy zaczęli napadad na bezbronnych ludzi. Po kilku takich wypadkach Niemcy złodziejaszków połapali i wywieźli, tak że słuch o nich zaginą. Dokonali tez na oczach ludzi kilku egzekucji. Następnie wyznaczyli w gminach tygodniowy kontyngent zboża. Na nasza gromadę przypadło 7 metrów, które trzeba było odwozid do młyna w Rzemieniu. Rok 1940 Nowy rok przywitał nas srogimi mrozami i obfitym śniegiem. Ludzie przypomnieli sobie zimę roku 1928, mrozy sięgające minus 40 stopni C i zaspy śnieżne powyżej jednego metra. Z powodu wojny i drożyzny nie można było się przygotowad na tak srogą zimę. Toteż było mnóstwo przypadków odmrożeo kooczyn, a nawet kilka wypadków zamarznięcia na śmierd. W Wadowicach Górnych zamarzł na śmierd niejaki Klemens Midura, który wracał nocą z Mielca do wioski (...). Nie dosyd, że męczy ludzi tak sroga zima, to coraz to nowsze przychodziły rozkazy niemieckie. W ciągu tygodnia musiano odwozid kontyngent zboża (dwa metry), natomiast w ciągu miesiąca trzeba było oddad pięd sztuk bydła grubego i dwie świnie. Niektórzy próbowali się przeciwstawiad tym rozkazom. Gospodarz z Woli Wadowskiej miał oddad krowę, ale nie uczynił tego, w skutek czego został aresztowany i osadzony w Mielcu. Za krowę, którą mu zabrano dostał tylko 26 złotych, a za resztę porachowano koszta aresztu. Za kilo żywej wagi płacono od 50 do 70 groszy. Pod koniec stycznia otrzymaliśmy nakaz odprowadzenia wszystkich koni powyżej jednego roku do Mielca. Niemcy płacili za nie od 500 do 700 złotych. W lutym zaś ogłoszono, ażeby wszyscy, którzy nie mają pracy, a szczególnie małorolni i bezrolni zgłaszali się na roboty rolne do Niemiec. Ogłoszono też, że każdy kto pojedzie, będzie miał płacone 30 marek miesięcznie, a pozostającej rodzinie zanim będzie mógł coś pomóc, będą płacid 50 złotych miesięcznie. Wobec powyższych ogłoszeo mieszkaocy dośd licznie zaczęli się zgłaszad na roboty i 22 lutego odjechali do Niemiec (...). Następny rozkaz przyszedł, aby codziennie z gromady 20 ludzi szło z łopatami na szosy odgarnywad śniegi, aby mogły auta jeździd. Rozkaz był surowy, za niewstawienie się na te roboty były kary w kwocie 20 złotych. Chodzili więc ludzie odśnieżad, ale bez większych skutków, bo co jakiś czas na nowo drogi zostały zasypywane (...). 3 marca przyszła wiadomośd do wioski, że jeniec Jan Padykuła, zmarł w obozie jenieckim Cigenhaim 27 X 1939 r., gdzie też został pochowany (...). Z wielką rozpaczą przyjęła tę wiadomośd matka staruszka, żona i dzieci, dalsza rodzina oraz sąsiedzi. Ś.p. Jan był człowiekiem spokojnym, pracowitym, uczciwym, bardzo postępowym pod względem gospodarczym. Dbał też o wychowanie swych dzieci, które zaczął kształcid (...). Znowu na 14 marca ogłoszono drugą rekrutację na roboty rolne do Niemiec. Nakaz był dośd surowy: jeśli nie zgłoszą się ochotnicy, to będą przymusowo wywożeni. Z gminy Wadowice Górne zgłosiło się około 80 osób (...). Nareszcie przychodzi wiosna, chociaż nie tak piękna jak byd powinna, bo bardzo zimna i mokra. Mimo to, ludzie zaczęli wyjeżdżad w pola z pługami, odwracając połyskujące się od przesycenia wody skiby ziemi. Mimo że przeszkadzały ciągłe deszcze, wszelkie prace wiosenne zakooczono z początkiem maja. Ten rok też nie miał szczęścia uniknąd powodzi z ciągłych deszczów i jeszcze jednego wypadku oberwania chmury w Piątkowcu. Wezbrały wody, zalewając i niszcząc wszelkie zboża, jarzyny, ziemniaki, których bardzo dużo wygniło i trzeba było na nowo je sadzid. Ludzie wojnę odczuwają coraz bardziej. Przyszło rozporządzenie, ażeby z młodzieży od 16 do 25 lat wybrad 28 osób i wysład je do pracy do Niemiec. Komitet kontygentowy wybrał wskazaną ilośd osób, które 6 VI miały odjechad do Rzeszy. Ogłoszono także, ażeby do 15 V wymienid wszystkie banknoty polskie. Dopiero wówczas okazało się, ile ludzie posiadali pieniędzy. Przez cały okres wymiany chodzili ludzie do kas, czekając w długich kolejkach, w rękach trzymając wielkie zwitki pieniędzy odpowiednio już przygotowanych i tym samym ułatwiając urzędnikom pracę. Natomiast wszelkim posiadaczom koni wywieźd z lasu w Piątkowcu po 3 kubiki drewna na stację kolejową w Mielcu. Nie tylko z tego lasu, ale i okolicznych wycięto drzewa na dziesięd tal do przodu. Przychodziły też różne wieści, że armia niemiecka posuwa się coraz dalej, zabierając pod „swą opiekę” Danię, Norwegię, Belgię i zażarcie walczy szczególnie w powietrzu na frontach we Francji oraz Anglii, chcąc i tam wtargnąd. Nadszedł 6 czerwca oczekiwany przez tych, którzy mieli wyjechad do Niemiec. Zgłosiło się zaledwie cztery osoby z naszej gromady. Dwoje z nich po krótkim czasie wróciło, gdyż nie maiło odpowiedniego zdrowia. Resztę nie zgłoszonych zapisano po raz drugi i oddano w ręce policji, która śledzi zbiegów. Kilku udało się im chwycid i odesład. Wkrótce rozeszła się wiadomośd, że Francja już skapitulowała i Niemcy jeszcze za wszelką cenę chcą podbid Anglię. Należy też wspomnied, że z powodu wojny i braku artykułów przeważnie odzieżowych, panowała ogromna drożyzna. Niektórzy jeździli daleko na zakupy, albo wyciągali ubrania z dawien pochowane w kufrach. Koszula męska przed wojną kosztowała od 3 do 5 złotych, a obecnie od 80 do 10 zł, ubranie męskie 50 zł, a teraz 500 zł. Natomiast zboże i świnie płacono po wygórowanych cenach. Przed wojną 1 metr żyta kosztował około 20 zł, teraz nawet powyżej 200 złotych, a pszenica dochodziła do 500 złotych. Co biedniejsi ludzie nie mogli pozwolid sobie na kupno najpotrzebniejszych rzeczy po tak wygórowanych cenach. Gubernatorstwo wydało specjalne zarządzenie pod ostrą karą i ustaliło ceny maksymalne np. za jeden metra zboża 20 złotych, zaś świnie żywej wagi od 80 groszy do 1,3 zł. Zakazany został pokątny handel, sprzedaż odbywała się tylko kontygentowo. Sołtysi w gromadach poprzywozili po kilka metrów cukru, które zamieniali za jaja. Wymieniono zrazu 40 jaj za 1 kg cukru. Ludzie wymieniali, gdzie było najtaniej i robili zapasy na zimę lub na czarną godzinę, która jak się później okazało nadeszła, bo nawet dla chorych trudno było coś załatwid. Trzeba było przez gminę i landraturę załatwiad, ale tylko po pół kilo na miesiąc i to tylko dla osób chorych. Przychodzą wreszcie żniwa, zbiór zboża. Trochę opóźnione, bo dopiero 15 lipca zabrzęczały ostre kosy, pod któremi spadały ciężkie kłosy zbóż. Od czasu do czasu ludzie pracujący w pocie czoła prostowali zgięte grzbiety i podnosili w górę zalane potem oczy, aby dostrzec samolot, który warkotem i złowrogim błyskiem rozdzierał powietrze. Największe wrażenie robiło to na dzieciach pasących bydło na pastwiskach, które wykrzykiwały „czyj to, „jakie ma znaki, niemiecki czy angielski. Z początkiem żniw przyszedł znowu transport wysiedlonych rodzin z Pomorza. Do naszej gromady przyjechało trzy rodziny. Jechali ci ludzie w wielkim przygnębieniu, bo pozostawili swoje gospodarki 15-20 morgowe i swe zaopatrzone w zapasy domostwa i tu przyjechali bez niczego, na pastwę losu rzuceni. Twarze tych ludzi, chod wiekiem może nie tak stare, ale niewolą i bólem jak chmura spowite, zdały się byd tak głuche i nieme, jak krzyże w grunt wbite. Oderwani od tego w co włożyli długoletnią pracę i pokładali na przyszłośd nadzieję, ci niełaknący dotychczas niczyjej żebraczej kromki chleba, a byd może sami kiedyś szczodrze dobroczynną ręką nędzarzom ze swego udzielali, dziś zlewali gorzkimi łzami ten chleb podawany im przez gospodarza, do którego byli przydzieleni. Nie mogę tego opisad, nie mam słów, nie mogę na papier wylad tej rozpaczy, tego bólu, tych narzekao, tych cierpieo co ci ludzie przeżywali, ale chyba każdy gospodarz, każda gospodyni, każdy kto kocha ziemię i czerpie z niej życiodajną siłę i coraz bardziej zżywa się ze swoim mieniem, ten najlepiej odczuje ten ból oderwania od łona tej matki – ziemi i tylko taki zrozumie tę tułaczkę i poniewierkę. Żniwa na ukooczeniu, znikły falujące łany zbóż, pozostały smętne ścierniska, tylko tu i owdzie zielenią się zagony ziemniaków. Rolnicy wyjeżdżają przeorywad ziemię, wywożąc nawóz i przygotowując glebę pod nowy zasiew. Niektórzy rolnicy już naprzód przewidują na przyszły rok mniejsze plony, ponieważ co roku zasilają swą ziemię nie tylko obornikiem, ale też nawozami azotowymi, których w tym roku nie mogli nabyd. Niektórzy rzucali ziarno, jak to mówią w jałową glebę. Ze stodół gospodarskich dolatuje miarowy i taktowny stukot cepów, a gdzieniegdzie słychad warkot maszyn konnych lub motorowych wymłacających zboże nie tylko do ponownego zasiewu i do wyżywienia, ale może najprędzej jeszcze na kontyngent, który jest już rozrachowany. Nasza gromada teraz do października ma oddad 300 metrów zboża. Sypią się skargi i narzekania, że dad tyle nie można, gdyż w roku następnym będą niższe plony. Na domiar tego starosta powiatu mieleckiego zarządził zamknięcie wszystkich prywatnych młynów, kieratów i żarn, a to przez pozabieranie wierzchnich kamieni, które wszystkie złożono w spichrzu u jednego z gospodarzy, aby w ten sposób ludzie nie mogli spożytkowad więcej zboża, tak dla siebie jak i dla swego inwentarza. Wydano rozporządzenie, że należy mielid zboże tylko w młynach do tego celu przeznaczonych; dwóch w Mielcu i jednym wodnym na rzece Zgórsko w Izbiskach. Jesieo. Ludzie kooczą zasiewy, zwożą ziemniaki, buraki i karpiele. Robi się coraz zimniej i słotniej. Już pod koniec października spadł śnieg i chwycił tęgi mróz (...). Ludziom nie wystarcza do życia to, co mają, bo ten co i więcej posiada żyje w nędzy, a pracuje dla drugich. I na próżno ludzie starają się łachmanami swojej nędzy wzbudzid litośd u innych, bo wszędzie tylko protekcja i fory, nawet u najniższej warstwy urzędników (...). Nadal przeznaczano kontyngent słomy i siana, którą składano u jednego z gospodarzy i wywożono do Mielca. Wyznaczono tez kontyngent ziemniaczany – 75 kg kartofli z każdej posiadanej morgi ziemi, a że w tym roku ziemniaków było mało, ludzie niechętnie dawali. Doszło do tego, że sami żołnierze niemieccy musieli do gmin przyjeżdżad, a gdy i to nie pomagało, sami po wsiach jeździli i podporządkowali sobie siłą opornych. Wszystkie podatki w 1940 roku były podwyższone dwukrotnie i Niemcy ściśle egzekwują to prawo. Zapisad należy, że w tym roku była także przymusowa praca melioracyjna, czyszczono stare rowy, kopano nowe kanały. Zarabiali przy tym ludzie 5 złotych dziennie, a raz w miesiącu dostawali kilka deko cukru i mąki. Do późnej jesieni pracowali, chcąc skooczyd wielki kanał na naszych terenach tzw. „wypaleniskach”, ale zima przerwała tę pracę. Grudzieo zaczął się od tęgich mrozów (-20 stopni C) i śniegów. Przygotowano nawet pogotowie złożone z kilku furmanek parokonnych i 100 ludzi, które w razie zasypania szosy, miało utrzymywad jej przejezdnośd. Każda gromada miała także posiadad swój pług śniegowy. Ludzie obawiali się, że tej zimy najtrudniej będzie o opał, bo w lasach drewna nie można kupid, chyba że ma się pozwolenie z samego Krakowa. Nie wesoła sprawa jest także z obuwiem i odzieżą, z braku skóry ludzie robią sobie drewniaki. Nadeszły święta Bożego Narodzenia. Wigilia, już druga wojenna, nie wszędzie obchodzona tak tradycyjnie, bo w niejednym domu płakano nad losem swoim i bliskich, bo przez ten rok dużo ludzi ubyło. Przy symbolicznym opłatku mówiono o nich i składano sobie życzenia, posyłano je także tym co byli w niewoli, bądź na pracach w Niemczech. Ci ostatni mieli przyjechad na święta, ale napisali do swoich rodzin, by się ich nie spodziewano i aby przez biuro pracy przysłali im ciepłą bieliznę, płaszcze i kurtki. W te dni świąteczne myśli mimo woli składają się w niesforne zwrotki: ,,gdy niedostatki nas gniotą, gdy czas obecny zgubid nas może, o Chryste zrodzony ubogo błogosław. Gdy giniemy bez chleba, gdy jęczą w łachmanach chorzy, Chryste tam chleba potrzeba, a łaska Twoja nam go przysporzy. Gdzie nie masz pola do pracy, gdzie wątłe siły żywota, błagamy jako żebracy, błogosław Panie naszej pracy. Modlitwa to symbol chwały, należy się Tobie o Chryste, z nieba złącz nas w braterskie ogniwo i daj nam zasługę prawdziwą”. Rok 1941 Bardzo śnieżna i mroźna zima zaatakowała tego roku, dając się ludziom we znaki. Nie tylko musieli marznąd w nieogrzewanych domach, ale jeszcze trzeba było w sto osób odgarniad śnieg z szosy, nie mijając także dróg wiejskich. Na początku stycznia Niemcy przyjechali autami po słomę. Następnie komitet kontyngentowy wybrał się do spisywania bydła na kontyngent na cały rok. Gromada musiała odstawid 150 sztuk grubego bydła, 60 cieląt i 60 świo. Każdy, oddając przeznaczoną sztukę, miał byd spokojny, a resztę mógł sobie lepiej spieniężyd. Niespodziewanie jednego dnia w silny mróz ludzie, siedząc sobie w domach, nawet nie spostrzegli, że Niemcy zjawili się w gromadzie. Jak się okazało, przyjechali rekwirowad świnie. Rewizja była dośd ścisła, bo nawet po mieszkaniach szukali zwierząt. Z całej gromady wzięli 8 sztuk, ale nic za nie nie zapłacili. Wypadek ten mocno ludzi zatrwożył. Później przyszedł nakaz odstawy mleka do mleczarni. Niemcy wybrali w tym celu specjalny komitet, którego członkowie sprawdzali ilośd dojnych krów. Od każdej gospodarz musiał oddad 300 litrów mleka rocznie. Rozkazano także poodnosid karty przemiałowe do sołtysa w celu ich kontroli. Nie każdy gospodarz przemielił nakazaną ilośd z powodu dużych opłat, więc posypały się kary. 20 procent przemielonego zboża musiało trafid do młyna. Dosyd często nawiedzają nas takie srogie wieści, zdaje się, że trudno będzie wytrzymad. Zima ostra nadal trzyma, ludzie marzną i bardzo przy tym nędznie żyją. Ciężko rzeczywiście jest, ale cóż poradzid, taka już chłopska dola. Przytoczę tu pewien obrazek z życia, który sama zaobserwowa- łam. Zawezwano mnie pewnego dnia do chorego dziecka w celu postawienia baniek. Maleostwo rzeczywiście ledwo dyszało, w izbie było zimno. Powiedziałam, że dziecko należy trzymad w ciepłym pomieszczeniu, podając mu przegotowane mleko z masłem, a także okładad kompresami. W odpowiedzi usłyszałam, że piec rozgrzewany jest tylko raz dziennie z braku opału. O mleku czy maśle nie ma co nawet marzyd, a codzienną strawą jest najzwyklejsza zalewajka. To były naprawdę ciężkie czasy. Rok 1941 Zima ma się już ku koocowi. Nastał marzec, dosyd już ciepło i pola obsychają. Niektórzy gospodarze spieszą w pola z siewnym ziarnem. Można odczytad tu pewien symbol: ziemia to ciało świata, a rolnik jest jego krwią. Każdy naród, który chce żyd w zgodzie z naturą, związany jest z ziemią i otacza ją szacunkiem. Wokół nas szaleje burza wojny, padają paostwa, łamią się teorie, a przed nami jak dawniej falują łany i szumi las, a pod nami dyszy życiem ziemia, nasze tchnienie, nasza radośd, nasze rolnicze zadanie. Rolnik wita bez lęku zbliżającą się wiosnę, świadomy swych zadao, swych trudów. 25 marca do Wadowic Górnych i Dolnych przyszło na kwatery wojsko niemieckie. Pozajmowali szkoły, większe stodoły, plebanię i dom parafialny. W pobliżu kościoła wybudowali także barak. Nadszedł kwiecieo i miast piękniejszej pogody nastały ciągłe słoty, a nawet padał gruby śnieg i na nowo chwycił mróz. Rolnicy zaczęli obawiad o się swoje zasiewy, do tego doszły obawy, że może dojśd do powodzi. Woda z pól już nie schodzi. Ludzie patrzą w niebo i proszą Boga o zmiłowanie, gdyż są przekonani, że to dopust boży; nie dośd, że wojna, to jeszcze szykuje się głód. Wieszczki głoszą o bliskim koocu świata, mając na uwadze przypowieści Michaldy. Z powodu ciągłych deszczów ziemia rozmokła i powstała masa błota. Do sołtysa przyszedł rozkaz od szefa wojsk niemieckich, aby natychmiast usunąd błoto z drogi i wysypad suchym piaskiem. Szli więc ludzie w szarwark, ale niemożliwe było zadośd uczynid tym wymaganiom. Słychad, że Niemcy rozebrali kostnicę cmentarną, służącą przedtem na chwilowy spoczynek tragicznie zmarłych. Potrzeba im było dachówki na wybudowanie dachu nad kuchnią i drewna na opał. Po sześciu tygodniach opadów deszcze w koocu ustały, ludzie spieszą się do pracy, sieją, sadzą, chociaż późno, ale jak to mówi przysłowie: lepiej późno niż nigdy i polecają swą pracę oraz plony Bogu. Mieszkaocy wsi znów musieli złożyd się na kolejny kontyngent. Tym razem każdy posiadacz 15 kur musiał oddad jedną na rzecz niemieckiego wojska. Zebrano w sumie 80 kur, za które płacono po 2 złote, podczas gdy normalna cena wahała się w okolicach 20 złotych (...). Wkrada się przednówek, ludzie nie mają się czym dożywid, chodzą więc na żebry po bogatszych domach o kawałek chleba lub ziemniaka. Panuje szalona drożyzna: metr żyta kosztuje 700 zł, pszenicy 1000 zł, ziemniaki 150 zł, a do tego nie ma gdzie kupid tych darów ziemi. Ludzie zaczynają mówid o nadchodzącej wojnie Niemiec z Rosją. Na trzy dni przed jej wybuchem samoloty całymi eskadrami zakryły niebo, szybując na wschód. Dzieciaki z zaciekawieniem obserwowały przemarsz wojsk niemieckich. Przyszły też rozkazy, ażeby kopad schrony, a strychy oczyszczad z materiałów łatwopalnych i gromadzid zapasy wody. 22 czerwca wybuchła wojna. Sporo się o niej mówiło, krążyły plotki, że Niemcy ponoszą straty. Odżyły nadzieje na wolnośd. Wtem przyszła wieśd, że wojska niemieckie zdobyły Kijów. Poinformowano nas także, iż Niemcy będą wysiedlad wszystkich Żydów, a ich gospodarki dawad wysiedleocom. Z naszej gromady wysiedlili jedną żydowską rodzinę./…/