Otto zjawił się u Arthura mniej więcej po tygodniu, nieogolony i

Transkrypt

Otto zjawił się u Arthura mniej więcej po tygodniu, nieogolony i
Otto zjawił się u Arthura mniej więcej po tygodniu, nieogolony i głodny jak wilk. Wypuścili go
dzień wcześniej. Kiedy tamtego wieczoru zastałem go z Arthurem w jadalni, właśnie skończyli solidną
kolację.
- A wam co zwykle dawali w niedziele? - spytał Otto w chwili, gdy wchodziłem. - Myśmy
dostawali grochówkę na kiełbasie. Nie najgorszą.
- Niech pomyślę - odparł Arthur i przez moment się zastanawiał. - śałuję, ale naprawdę nie
pamiętam. W kaŜdym razie nie miałem duŜego apetytu... Ach, mój drogi Williamie, jesteś! Siadaj,
proszę. Oczywiście, jeśli nie pogardzisz towarzystwem dwóch starych kryminalistów. Otto i ja
właśnie wymienialiśmy uwagi.
W przededniu naszej wizyty w budynku na Alexanderplatz Otto i Anni się pokłócili. Otto
zamierzał dać piętnaście fenigów człowiekowi, który prowadził zbiórkę pieniędzy na fundusz
strajkowy IAH. Anni nie chciała się na to zgodzić - „dla zasady”.
- Niby dlaczego ci wstrętni komuniści mieliby korzystać z moich pieniędzy? - powiedziała. Muszę cięŜko pracować, Ŝeby je zarobić.
Otto wspaniałomyślnie zlekcewaŜył zaimek dzierŜawczy, którego uŜyła, choć stanowił wyzwanie
dla jego statusu i praw, ale przymiotnik naprawdę go oburzył. Uderzył ją w twarz, „niezbyt mocno”,
jak nas zapewnił, lecz to wystarczyło, by Anni fiknęła koziołka, wylądowała na łóŜku i tak trzasnęła
głową o ścianę, Ŝe spadła oprawiona fotografia Stalina, z ramki wyleciała szyba i stłukła się. Anni
zaczęła obrzucać Ottona przekleństwami i rozpłakała się.
- To cię nauczy, Ŝebyś nie mówiła o rzeczach, których nie rozumiesz - powiedział Otto dosyć
grzecznie.
Komunizm zawsze był między nimi tematem draŜliwym.
- Mam cię powyŜej uszu! - wykrzyknęła Anni. - Tak samo jak tych twoich cholernych czerwonych.
Wynocha!
Cisnęła w Ottona ramką fotografii, ale nie trafiła.
Otto dokładnie wszystko przemyślał, siedząc w pobliskiej restauracji, i doszedł do wniosku, Ŝe
właściwie to on jest stroną poszkodowaną. Zbolały i wściekły, zaczął pić Ŝytniówkę. Wypił jej sporo.
WciąŜ jeszcze pił o dziewiątej wieczorem, gdy wszedł chłopiec sprzedający herbatniki, niejaki Erich,
którego znał. Erich krąŜył z koszykiem po kawiarniach i restauracjach w całej dzielnicy, słuŜąc za
posłańca i zbierając plotki. Powiedział Ottonowi, Ŝe przed chwilą widział Anni z Wernerem
Baldowem w faszystowskim lokalu na Kreuzbergu.
Werner był odwiecznym wrogiem Ottona, zarówno politycznym, jak i osobistym. Przed rokiem
wystąpił z komórki komunistycznej, do której naleŜał Otto, i został członkiem miejscowej bojówki
faszystowskiej. Zawsze się podkochiwał w Anni. Otto, który juŜ nieźle sobie podpił, zrobił to, na co
nigdy by się nie odwaŜył po trzeźwemu - zerwał się i samotnie wyruszył do lokalu faszystów.
Wkrótce po jego wejściu dwaj policjanci przypadkiem mijali ten lokal i prawdopodobnie uchronili
Ottona od połamania kości. Akurat po raz drugi wyrzucono go na ulicę i znowu chciał wrócić.
Policjanci zabrali go nie bez trudności - gryzł i kopał w drodze do komisariatu. Faszyści, oczywiście,
byli święcie oburzeni. Nazajutrz opisali ten incydent na pierwszych stronach swoich gazet,
przedstawiając go jako „bezprecedensową i tchórzliwą napaść dziesięciu uzbrojonych komunistów, z
których dziewięciu zdołało uciec”. Otto trzymał stosowny wycinek w ksiąŜce i z dumą nam go
pokazał. Tamtego wieczoru nie udało mu się dopaść Wernera, bo ten wraz z Anni wycofał się do
pokoju na zapleczu lokalu, jak tylko Otto wszedł.
- Niech sobie zatrzyma tę wredną sukę - dodał ostrym tonem. - Nigdy się nie zgodzę, Ŝeby do mnie
wróciła, nawet gdyby przyszła na kolanach.
- No, no - zaczął Arthur machinalnie - Ŝyjemy w burzliwych czasach...
Nagle urwał. Spostrzegł, Ŝe coś jest nie w porządku. Niespokojnie rozejrzał się po stole, niczym
aktor, który zapomniał tekstu. Brakowało dzbanka z herbatą.
Nie minęło wiele dni, gdy Arthur do mnie zadzwonił i oznajmił, Ŝe Otto i Anni się zeszli.
- Byłem pewien, Ŝe ta wiadomość cię ucieszy. Mogę powiedzieć, Ŝe sam się do tego trochę
przyczyniłem. Tak... Rozjemcy są ulubieńcami bogów... Prawdę mówiąc, miałem szczególny interes
w tym, Ŝeby właśnie teraz się pogodzili, albowiem w najbliŜszą środę przypada pewna rocznica... Nie
wiedziałeś? Tak, kończę pięćdziesiąt trzy lata. Dziękuję ci, mój drogi. Dziękuję. Muszę wyznać,
trudno mi przywyknąć do myśli, Ŝe to juŜ jesień mojego Ŝycia... A teraz czy wolno mi cię zaprosić na
skromne przyjęcie? Będą przedstawicielki płci pięknej. Oprócz pogodzonej pary przyjdzie madame
Olga oraz dwie panie spośród moich bardziej podejrzanych i czarujących znajomych. KaŜę zwinąć
dywan w salonie, aby młodzieŜ mogła tańczyć. CzyŜ nie pięknie się zapowiada?
- Rzeczywiście bardzo pięknie.
W środę wieczorem, zmuszony do udzielenia niespodziewanej lekcji, dotarłem do mieszkania
Arthura później, niŜ zamierzałem. Na dole, przy drzwiach wejściowych czekał Hermann, by mnie
wpuścić.
- Przepraszam - powiedziałem. - Mam nadzieję, Ŝe pan długo nie czekał.
- Nie szkodzi - odparł krótko.
Otworzył drzwi kluczem i zaprowadził mnie na górę. W drodze pomyślałem, Ŝe z niego strasznie
ponura osoba. Nawet w dniu urodzin chlebodawcy nie miał weselszej miny.
Arthur był w salonie. Z dłońmi złoŜonymi na kolanie i w samej koszuli siedział na kanapie.
- Jesteś, Williamie.
- Arthurze, najmocniej cię przepraszam. Spieszyłem się jak tylko mogłem. JuŜ myślałem, Ŝe nigdy
się nie wyrwę. Ta starsza pani, o której ci mówiłem, przyszła bez uprzedzenia i nalegała, bym jej dał
dwugodzinną lekcję. Po prostu chciała mi opowiedzieć o zachowaniu swojej córki. Bałem się, Ŝe
nigdy nie skończy... A co z tobą? Co się stało? Nie wyglądasz mi najlepiej.
Arthur ze smutkiem poskrobał się w brodę.
- Jestem bardzo przygnębiony, drogi przyjacielu.
- Ale dlaczego? Z jakiego powodu?... Gdzie goście? CzyŜby jeszcze nie przyszli?
- Przyszli, tylko musiałem ich odesłać.
- Bo jesteś chory?
- Nie, Williamie. Nie jestem chory. Chyba się starzeję. Nigdy nie lubiłem scen, ale teraz znajduję,
Ŝe są ponad moje siły.
- A kto zrobił scenę?
Arthur powoli wstał. Nagle wyobraziłem sobie, jak będzie wyglądał za dwadzieścia lat - trzęsący
się starzec godny poŜałowania.
- To długa historia, Williamie. MoŜe najpierw byśmy coś zjedli? Obawiam się, Ŝe mogę ci
zaproponować tylko jajecznicę i piwo, jeŜeli jest. - NiewaŜne, czy jest. Przyniosłem ci drobny prezent.
Pokazałem mu butelkę koniaku, którą dotychczas trzymałem za plecami.
- Mój drogi, chwytasz mnie za serce. Wiesz, Ŝe nie musisz. Naprawdę nie musiałeś. Jesteś pewien,
Ŝe moŜesz sobie na to pozwolić?
- Owszem, z łatwością. Ostatnio zaoszczędziłem sporo forsy.
Smętnie pokręcił głową.
- Jeśli chodzi o mnie, moŜliwość oszczędzania pieniędzy zawsze graniczyła niemal z cudem.
Nasze kroki odbijały się głośnym echem w całym mieszkaniu, kiedy szliśmy po gołych deskach
podłogi, tam gdzie leŜał dywan.
- „Wszystko było gotowe do uroczystości, gdy pojawiło się widmo, by wyrzucić gości”. Nerwowo chichocząc, Arthur zatarł dłonie i recytował dalej:
Ach, ta straszna zjawa, dając niemy znak,
Palcem pokazała, abym zrobił tak:
Wyrzekł się towarzystwa, zabawy w spokoju,
Wina, rozmów, pieśni, miłego nastroju!
- UwaŜam, Ŝe tutaj to całkiem na czasie. Chyba znasz Williama Watsona? Zawsze go uwaŜałem za
największego ze współczesnych poetów.
Ściany jadalni były ozdobione papierowymi girlandami; nad stołem wisiały chińskie lampiony. Na
ten widok Arthur pokręcił głową.
- Williamie, czy nie powinniśmy tego zdjąć? Nie uwaŜasz, Ŝe te dekoracje podziałają na ciebie zbyt
przygnębiająco?
- Nie sądzę - odparłem. - Wręcz przeciwnie, raczej poprawią nam nastrój. Cokolwiek się stało,
przecieŜ wciąŜ są twoje urodziny.
- No cóŜ, chyba masz rację. Zawsze podchodzisz do wszystkiego tak filozoficznie. Los
rzeczywiście jest okrutny.
Hermann z ponurą miną przyniósł jajka. Z gorzką satysfakcją zameldował, Ŝe nie ma masła.
- Nie ma masła - powtórzył Arthur. - Nie ma masła. Dopełniło się moje upokorzenie jako
gospodarza... Widząc mnie teraz, kto by pomyślał, Ŝe pod swoim dachem gościłem niejednego
członka rodziny królewskiej? Zamierzałem poczęstować cię dziś wystawnym jedzeniem. Nie zdradzę
menu, Ŝeby ślinka nie ciekła ci do ust.
- Myślę, Ŝe jajka całkowicie wystarczą. Tylko Ŝałuję, Ŝe musiałeś odesłać gości.
- Ja równieŜ, Williamie, ja równieŜ. Niestety, nie mogłem ich poprosić, by zostali. Nie śmiałbym
stawić czoła niezadowoleniu Anni. Oczywiście spodziewała się stołu uginającego się od potraw... W
kaŜdym razie Hermann mi powiedział, Ŝe w domu jest za mało jajek.
- Arthurze, wreszcie mnie oświeć, co się stało.
Moją niecierpliwość skwitował uśmiechem, jak zwykle zadowolony, Ŝe ma jakąś tajemnicę. W
zamyśleniu dwoma palcami ściskał sobie brodę.
- CóŜ, Williamie, ta niezbyt wesoła historia, którą wkrótce usłyszysz, dotyczy dywanu.
- Wyniesionego z salonu, Ŝeby łatwiej się tańczyło? Arthur pokręcił głową.
- Z Ŝalem wyznaję, Ŝe powód był inny. Tamto to po prostu façon de parler. Nie chciałem
niepotrzebnie ranić twojej wraŜliwej natury.
- Chcesz powiedzieć, Ŝe go sprzedałeś?
- Nie sprzedałem, Williamie. Powinieneś lepiej mnie znać. Nigdy nie sprzedaję, skoro mogę
zastawić.
- Szkoda. Taki ładny dywan.
- Istotnie... I wart znacznie więcej niŜ te dwieście marek, które za niego dostałem. Obecnie jednak
nie naleŜy oczekiwać zbyt wiele... W kaŜdym razie ta kwota pokryłaby wydatki na skromną
uroczystość, którą planowałem. Niestety - tu Arthur zerknął w stronę drzwi - swoim sokolim, a raczej
sępim wzrokiem Schmidt zauwaŜył brak dywanu i z niezwykłą przenikliwością prawie natychmiast
odrzucił moje wiarygodne wyjaśnienie przyczyny jego zniknięcia. Zachował się wobec mnie bardzo
bezwzględnie. Bardzo stanowczo... Nie chcąc cię zanudzać, powiem krótko: po tej rozmowie, w
najwyŜszym stopniu nieprzyjemnej, zostały mi cztery marki i siedemdziesiąt pięć fenigów.
Dodatkowo zaŜądał zwrotu dwudziestu pięciu fenigów na powrót autobusem do domu.
- Zabrał ci twoje pieniądze?
- No tak, przecieŜ to były moje pieniądze, nieprawdaŜ? - odparł Arthur, zachęcony moim pytaniem.
- Właśnie to mu powiedziałem, ale on tylko strasznie na mnie nakrzyczał.
- Niesłychane. Zastanawiam się, dlaczego go nie zwolnisz.
- Więc ci powiem, Williamie. Z bardzo prostej przyczyny. Jestem mu winien pensję za dziewięć
miesięcy.
- Tak, spodziewałem się czegoś w tym rodzaju. Niemniej to nie powód, Ŝeby na ciebie krzyczał. Ja
bym mu na to nie pozwolił.
- Ach, mój drogi, zawsze jesteś taki stanowczy. Szkoda, Ŝe cię przy tym nie było, bobyś mnie
obronił. Na pewno ty byś sobie z nim poradził - rzekł i dodał z powątpiewaniem: - Aczkolwiek muszę
stwierdzić, Ŝe Schmidt, kiedy zechce, potrafi być bardzo stanowczy.
- Jednak, Arthurze, czy na kolację dla siedmiu osób rzeczywiście zamierzałeś wydać aŜ dwieście
marek? To nieprawdopodobne.
- Planowałem równieŜ prezenty - odparł potulnie. - Jakiś drobiazg dla kaŜdego z was.
- Oczywiście byłoby cudownie... Ale to ekstrawagancja... Jesteś tak spłukany, Ŝe jesz wyłącznie
jajka, a mimo to, gdy wpadnie ci jakaś gotówka, od razu chcesz ją trwonić.
- Nie pouczaj mnie i ty, Williamie, bo się rozpłaczę. Nie mogę nie ulegać swoim niewielkim
zachciankom. śycie by było prawdziwym koszmarem, gdybyśmy czasami nie pozwalali sobie na
dogadzanie.
- No dobrze - powiedziałem ze śmiechem. - Nie będę cię pouczał. Na twoim miejscu
prawdopodobnie zrobiłbym to samo.
Po kolacji, gdy wróciliśmy do ogołoconego salonu, spytałem Arthura, czy ostatnio widział się z
Bayerem. Zdumiała mnie zmiana, która na dźwięk tego nazwiska zaszła w jego wyrazie twarzy.
Poirytowany, zacisnął usta. Unikając mojego wzroku, spochmurniał i raptem pokręcił głową.
- W miarę moŜności staram się tam nie bywać.
- Dlaczego?
Rzadko widywałem u niego taką reakcję. Wydawał się na mnie wściekły za to pytanie. Przez
chwilę milczał. W końcu się odezwał potulnie jak dziecko.
- Nie chodzę tam, bo nie lubię. Bo kiedy tam chodzę, to się denerwuję. W tym biurze jest
straszliwy bałagan. Całkowity brak porządku obraŜa tak wraŜliwą osobę, jak ja. Czy dasz wiarę, Ŝe
Bayer niedawno zapodział jeden z najwaŜniejszych dokumentów? A wiesz, gdzie go znaleziono? W
koszu do śmieci. A przecieŜ... Pomyśleć, Ŝe tamtym ludziom wypłaca się pensje z cięŜko
zapracowanych oszczędności robotników. AŜ człowieka krew zalewa... I tam oczywiście pełno
tajniaków. Bayer nawet wie, jak się nazywają... Ale czy coś z tym robi? Nic. Absolutnie nic. Chyba
mu nie zaleŜy. Właśnie to doprowadza mnie do szału, takie lekkomyślne traktowanie wszystkiego. W
Rosji za coś takiego zwyczajnie by ich rozstrzelali.
Uśmiechnąłem się szeroko. Arthur jako bojowo nastawiony rewolucjonista prezentował się za
dobrze, aby mógł nim być w rzeczywistości.
- Wcześniej bardzo go podziwiałeś.
- Och, na swój sposób jest dostatecznie sprawny. Co do tego nie ma Ŝadnych wątpliwości - rzekł i
ukradkiem potarł się po brodzie. Wyszczerzył zęby niczym stary lew i dodał: - Bayer bardzo mnie
rozczarował.
- Naprawdę?
- I owszem - odparł. Wyraźnie się powstrzymywał resztkami ostroŜności. Jednak nie. Pokusa
okazała się zbyt silna. - Williamie, jeŜeli coś ci powiem, musisz mi przyrzec na wszystkie świętości,
Ŝe to się nie rozniesie.
- Przyrzekam.
- Doskonale. Kiedy związałem swój los z partią albo raczej obiecałem jej pomagać, a przecieŜ
jestem w stanie im pomagać w tych kręgach, do których dotychczas nie mieli dostępu...
- Pewnie, Ŝe tak.
- Wówczas sobie zastrzegłem, co uwaŜam za rzecz całkiem naturalną... jak by to wyrazić...
powiedzmy... Ŝe będę działał na zasadzie coś za coś. - Przerwał i rzucił mi niepewne spojrzenie. Mam nadzieję, Williamie, Ŝe nie jesteś zdegustowany.
- Ani trochę.
- Bardzo się cieszę. Wiedziałem, Ŝe potraktujesz to rozsądnie... PrzecieŜ jesteś człowiekiem
światowym. Sztandary, transparenty i hasła są dobre dla mas, ale przywódcy wiedzą, Ŝe kampanii
politycznej nie da się prowadzić bez pieniędzy. Omówiłem to z Bayerem w czasie, gdy rozwaŜałem
swoje wstąpienie do partii, i muszę stwierdzić, Ŝe podszedł do sprawy bardzo sensownie. Dobrze
wiedział, Ŝe jestem zadłuŜony na pięć tysięcy funtów...
- O BoŜe, aŜ tyle?
- Niestety, aŜ przykro powiedzieć. Oczywiście, nie wszystkie moje zobowiązania są równie pilne...
Na czym to ja skończyłem? Aha. Jestem zadłuŜony na pięć tysięcy funtów, więc w tym stanie rzeczy
trudno mi przysłuŜyć się sprawie. Jak sam wiesz, jestem naraŜony na wulgarne pretensje.
- A Bayer obiecał pokryć część twoich długów?
- Mówisz o wszystkim, jak zwykle, wprost, Williamie. No cóŜ, mogę powiedzieć, Ŝe dał mi do
zrozumienia, wyraźnie dał mi do zrozumienia, Ŝe Moskwa mi się odwdzięczy, jeśli pomyślnie
wykonam swoje pierwsze zadanie. Wykonałem. Bayer sam by to przyznał. A co się stało? Nic.
Oczywiście wiem, Ŝe nie tylko on jest temu winien. On, maszynistki i pozostali pracownicy jego biura
nierzadko czekają na pensje miesiącami. Niemniej to jest irytujące. A ja odnoszę wraŜenie, Ŝe on
niezbyt skutecznie interweniuje w sprawie moich roszczeń, choć mógłby. Nawet wydaje się ubawiony,
gdy do niego przychodzę i mówię, Ŝe brakuje mi pieniędzy na jedzenie... Czy ty masz pojęcie, Ŝe
wciąŜ jest mi winien za podróŜ do ParyŜa? Bilet musiałem kupić z własnej kieszeni, a sądząc, Ŝe
przynajmniej dostanę zwrot kosztów, naturalnie wziąłem pierwszą klasę.
- Biedactwo! - skomentowałem, z trudem powstrzymując się od śmiechu. - I co ty teraz zrobisz?
Czy w najbliŜszym czasie spodziewasz się jakichkolwiek pieniędzy?
- Chyba Ŝadnych - odparł smętnie.
- Słuchaj, to moŜe ci poŜyczyć? Mam dziesięć marek.
- Nie, dziękuję, Williamie. Doceniam twoje dobre chęci, ale od ciebie nie mógłbym poŜyczyć. To
by zniszczyło naszą piękną przyjaźń. Zaczekam jeszcze dwa dni i podejmę pewne kroki, a gdyby
skończyły się niepowodzeniem, będę wiedział, co zrobić.
- Jesteś bardzo tajemniczy - rzekłem. Nawet przyszło mi do głowy, Ŝe Arthur chce popełnić
samobójstwo. Jednak sama myśl, Ŝe mógłby się zabić, była tak absurdalna, Ŝe się uśmiechnąłem. Na
poŜegnanie dodałem: - Mam nadzieję, Ŝe wszystko dobrze się skończy.
- Ja równieŜ, mój drogi Williamie. Ja równieŜ - powiedział Arthur i ostroŜnie zerknął na schody. PrzekaŜ boskiej pani Schroeder moje wyrazy szacunku.
- Ona usycha z tęsknoty za tobą. Naprawdę wkrótce powinieneś nas odwiedzić któregoś dnia. Od
twojej ostatniej wizyty upłynęło sporo czasu.
- Z największą przyjemnością, kiedy tylko się skończą te wszystkie kłopoty. Jeśli się skończą. Arthur westchnął głęboko. - Dobranoc, drogi przyjacielu. Niech cię Bóg błogosławi.