Czytaj
Transkrypt
Czytaj
Naucz mnie kochać Autor: Kasieńka Cz.1 Kolejny, samotny zimowy wieczór. Za oknem padał rzęsisty śnieg. Basia w rozciągniętym dresie, nie upiętych włosach siedziała przy blacie kuchennym, pochłaniając zawartość lodówki. Słodkim usprawiedliwieniem tego bądź co bądź dziwnego zachowania był jej zaokrąglony brzuch. Nie wyglądała jednak na kobietę promieniejącą szczęściem. Chodź otoczona była garstką wiernych przyjaciół, doskwierał jej brak kogoś, kto byłby teraz przy niej, pocieszył, przytulił. Brakowało właśnie Marka. A on? Był gdzieś daleko za wielką wodą, pozostając w nieświadomości, że za kilka miesięcy ma urodzić się jego dziecko. Gdy zobaczyła dwie kreski na swoim teście ciążowym, cały świat zawalił jej się na głowę. Zuzia oczywiście namawiała ją, aby jak najszybciej poinformowała o tym Brodeckiego. Ona natomiast zwlekła najdłużej jak tylko mogła. Bała się jego reakcji. Zwłaszcza, że noc, w którym zostało poczęte ich dziecko nie należała do namiętnych i pełnych miłości. Ot zwykły szybki „numerek” w toalecie na urodzinach Adama. W dodatku w stanie wskazującym na spożycie. Po tym wydarzeniu zaczęło się coś pomiędzy nimi psuć. Ucierpiała niestety ich przyjaźń. Nie szczędzili sobie złośliwości, a kłótnie były na porządku dziennym. Aż pewnego dnia Marek oświadczył, że odchodzi z policji i przeprowadza się do Stanów. Adam próbował go jeszcze odwieść od tej decyzji. Basia milczała. Krótkie „Trzymaj się Baśka” i poleciał hen daleko. Zaraz po tym, dowiedziała się, że jest w ciąży. Została sama. Nie, nie sama. Miała teraz pod sercem malutkie ziarenko, istotkę, którą bardzo kochała. Na ciebie czekam kolejny dzień dni zlewają się w jedną rzekę tą rzeką czasem płynąć chcę nie czekać wciąż Usłyszała donośne „ding dong” rozlegające się po mieszkaniu. Powoli doczłapała się do drzwi. To Adam. W dłoni trzymał reklamówkę z zakupami. -Jesteś sama? – zapytał, zaglądając przez drzwi. Ostatnio przyzwyczaił się do tego, że jego podopieczna dużo czasu spędzała w towarzystwie Jacka. Temat Marka skrzętnie omijała. -Tak ,wejdź – uśmiechnęła się i przepuściła go w drzwiach. -Jak tam samopoczucie przyszłej mamusi? -W porządku – instynktownie położyła rękę na brzuchu. -Myślę, że powinnaś zrezygnować z pracy. Teraz musisz dużo odpoczywać. -Ale Adaś… – jej usta złożyły się w podkówkę – Przecież wypełniam tylko papierki. To chyba nie jest aż tak męczące. Popracuję jeszcze miesiąc i idę na urlop. -Co najwyżej dwa tygodnie – oznajmił głosem, nie znoszącym sprzeciwu. -Jasne, jasne tatusiu – zaśmiała się. -A tak w ogóle to robiłem ci małe zakupy – wszedł do kuchni i zaczął je rozpakowywać. -Niepotrzebnie, Jacek przyniósł mi dziś rano. Chcesz? – nalała soku pomarańczowego. -Nie, dzięki. Basia wy jesteście razem? – spojrzał na nią badawczym spojrzeniem. Znał ją tak dobrze, że od razu poznałby gdyby kłamała. Była dla niego jak córka, której nigdy nie miał. Nic więc dziwnego, że chciał dla niej szczęścia. Jednak nie z Jackiem, a… -Nie, nie jesteśmy. Jacek to tylko przyjaciel taki jak ty, Zuzia – wyjaśniła szczerze. -Dzwonił Marek, pytał o ciebie – starał się powiedzieć to jak najbardziej naturalnym tonem. Nie chciał jej niepotrzebnie denerwować. Niestety nie udało się… Szklanka z sokiem wyślizgnęła się z dłoni Storosz i roztrysnęła się na małe kawałeczki. Dłońmi zaczęła zbierać małe szkiełka, jednak poczuła na swoim ramieniu ciepłą dłoń Adama. -Zostaw, ja to zrobię – powiedział zatroskanym tonem. Usiadła posłusznie na kuchennym krześle. Zawada zaczął opowiadać coś o nowej sprawie, Pawle, ale słowa docierały do niej jak przez mgłę. Była obecna tylko ciałem, duchem odbiegała daleko, daleko. -Co powiedziałeś Markowi? – odezwała się po długim milczeniu. -Jak zawsze, że u nas wszystko okey. -Mhm – pokiwała głową. -Miał nawet do ciebie zadzwonić… - na dźwięk tych słów Basia natychmiast pobladła – Chyba się jednak przestraszył i zrezygnował. -To dobrze – przytaknęła krótko. -Basiu tak nie można. Musisz mu w końcu powiedzieć - -On ułożył już sobie życie, nie ma już w nim miejsca dla mnie… dla nas – poprawiła się szybko. Hormony, emocje dały o sobie znać. Zaniosła się głośnym szlochem. Adam podszedł do niej i mocno do siebie przytulił. Cz.2 Pod budynkiem Komendy Stołecznej Policji zaparkowała srebrna Toyota Corolla. Po chwili wysiadł z niej dość młody, przystojny mężczyzna. Opalony, modnie ubrany nie przypominał już podkomisarza, który opuścił to miejsce cztery miesiące temu. Widząc znajomą czerwoną tabliczkę uśmiechnął się do siebie. Wkroczył do środka pewnym krokiem. Nie spodziewał się, że powrót przysporzy mu tyle radości. Szedł korytarzem witając się ze znajomymi policjantami i cały czas się przy tym uśmiechając. Dopiero teraz poczuł jak bardzo tęsknił. Przystanął przed dobrze znaną mu kanciapą. Uleciała z niego cała pewność siebie. Obawiał się jak jego powrót zostanie odebrany. Rozstali się przecież w bardzo „niemiły” sposób. W końcu odważył się, wszedł. O dziwo było pusto. Rozejrzał się uważnie. Te same dwa biurka, ten sam ekspres do kawy, a nawet jego ukochane mazaki. Nie zastanawiając się długo wziął jeden z kubków stojących na szafce i nasypał do niego dwie łyżeczki czarnych granulek. Po kilku minutach delektował się już smakiem ulubionej kawy. Choć musiał przyznać, że nie była tak dobra jak ta parzona przez Basię. Zastanawiał się jaka teraz jest? Czy się bardzo zmieniła? Znudzony czekaniem, zaczął przeglądać akta ostatnich spraw. -Marek? Co ty tu robisz? – usłyszał nad sobą głos Adama. Natychmiast podniósł głowę. -A co to za powitanie?– zaśmiał się - Powiedzmy, że się stęskniłem. -Dobrze, że już jesteś – poklepał przyjaciela po plecach - Przeczuwałem, że wrócisz. Nawet na twoje miejsce nikogo nie mamy, nie znalazł się godny następca. -Ale pewnie doskonale sobie z Baśką radzicie sami? – ujął mazak w dłonie i zaczął obracać go palcami. „Taa doskonale, pomijając fakt, że Baśka zamiast jeździć na akcje ślęczy nad papierzyskami przez te twoje niezawodne plemniki kretynie” – żachnął się w myślach komisarz. -Zawsze możesz wrócić. Grodzki na pewno nie miałby nic przeciwko, w końcu jesteś o niebo lepszy od tych wszystkich podlotków po oficerce. -Kiedyś sam taki byłem i Baśka też – przypomniał, choć w duchu cieszył się, że Adam tak go ceni. Najchętniej zaraz wsiadłby w samochód i pojechał na jakieś miejsce zbrodni. Trudno w to uwierzyć, ale stęsknił się już nawet za widokiem trupa. -Jednak jakoś udało się wam stać prawdziwymi glinami i nie potrzebowaliście na to zbyt dużo czasu – stwierdził Adam z pewnością w głosie. -A właśnie gdzie jest Basia? Powinna już być dawno w pracy – spojrzał na zegarek, który wskazywał kilka minut po 10. -Dzwoniła, że się spóźni. Niedługo powinna być – odparł, próbując ukryć zdenerwowanie. Obawiał się trochę tej „konfrontacji dzieciaków”. -To będzie miała niespodziankę – wyszczerzył ząbki, ciesząc się na samą myśl spotkania z przyjaciółką. -O tak napewno – skwitował Zawada, widząc przez okno, idącą parkingiem Basię w towarzystwie Dumicza. Cz.3 Przemierzali korytarz, co chwila zanosząc się śmiechem. Jacek obdarowywał przyjaciółkę komplementami i żartami. Chciał w ten sposób choć trochę poprawić jej nastrój, który od pewnego czasu nie był najlepszy. -Basiu mówiłem ci dziś, że pięknie wyglądasz? – uśmiechnął się radośnie. -Taa rzeczywiście pięknie – z ironią – Z wielkim brzuchem i grubymi udami. -Mi się bardzo podoba, ciąża ci służy. -Lizus! – uderzyła go lekko łokciem. -A zjadłabyś dziś z tym lizusem kolację? – przystanął, patrząc jej w oczy. -Zjadłabym – zaśmiała się i pociągnęła go za sobą do kanciapy. Naprzeciwko niej, niemalże na wyciągniecie ręki stał ON. Nie spodziewała się, że Marek wróci tak nagle, bez uprzedzenia. Jacek i Adam przyglądali się tylko całej tej sytuacji, nie chcąc się wtrącać. Podkomisarz ogarnął posturę Basi wzrokiem, aby po chwili utkwić go w jej pokaźnym brzuchu. Jego twarz przedstawiała zarówno zdziwienie jak i niedowierzanie. Storosz spodziewała się, że zaraz będzie domagał się wyjaśnień. I co miała mu powiedzieć? „Bo widzisz Mareczku tak się jakoś złożyło, że za cztery miesiące zostaniesz tatusiem”. Nie, przecież to bez sensu. Tymczasem on przeniósł swoje błękitne spojrzenie na jej blade oblicze. -Basia… - wyszeptał cicho jej imię, na więcej zdobyć się nie potrafił. Miał wrażenie jakby ktoś uderzył go z całej siły w głowę, jak w jakimś amoku. Powinna mu coś w tej chwili powiedzieć, jakoś wyjaśnić, ale nie potrafiła. Milczała jak zaklęta. -No odezwij się w końcu! – krzyknął zdenerwowany. -To może ja zostawię was samych? – nie czekając na odpowiedź Zawada pociągnął za sobą prokuratora i obaj panowie opuścili pomieszczenie. -Długo zamierzałaś to przede mną ukrywać? – już spokojniej. -To nie twoje dziecko – zadrżał jej głos, nie potrafiła kłamać. -Baśka przestań, ok.?! Umiem liczyć i doskonale wiem, że jest moje. Do jasnej cholery długo zamierzałaś to jeszcze przede mną ukrywać?! – przestał panować nad swoimi emocjami. -Przepraszam… - spuściła głowę. Stres, zdenerwowanie dały o sobie znać. Poczuła silne ukucie w okolicy brzucha i osunęła się na ziemię… Cz.4 Szpital. Oddział ginekologii. Marek przemierzał raz po raz długość korytarz, w oczekiwaniu na jakąkolwiek informację o stanie zdrowia przyjaciółki, w tym matki jego dziecka. Nie wybaczyłby sobie gdyby jej albo maleństwu, o którego istnieniu wiedział od niespełna godziny coś się stało. Uważał się za winnego temu wszystkiemu. Nie mógł znieść dalszego czekania. Minuty zdawały się trwać wieki. Założył ręce na kark, cały czas nerwowo chodząc. Wraz z nim czekali, równie zniecierpliwieni Jacek i Adam. -Marek siadaj, nerwy tu nic nie pomogą – zwrócił się do niego komisarz, próbując zachować opanowanie. -Zwariuję jeśli im się coś stanie, zwariuję! – usiadł, ukrywając twarz w dłoniach. -Gdybyś nie zdenerwował Basi, nie doszłoby do tego – wtrącił Dumicz z nieukrywanym sarkazmem. Nigdy nie darzył podkomisarza zbyt wielką sympatią, a po jego wyjeździe miał nadzieję, że uda mu się zbliżyć do Storosz. Marek rozchylił usta, aby odpowiedzieć mu coś uszczypliwego, jednak nie zdążył. Zobaczył idącego w ich kierunku lekarza. Mężczyzna około czterdziestki, szpakowate włosy i twarz nie wyrażająca żadnych emocji. Cóż dla niego był to tylko jeden z przypadków chorobowych. Brodecki od razu zasypał go mnóstwem pytań. -A pan jest ojcem dziecka? – zapytał, bacznie go obserwując. -Tak, dowiem się w końcu co z dzieckiem i moją… - zająknął się, za bardzo nie wiedzieć jak określić Basię. Nie była przecież jego żoną, a nawet dziewczyną. -To było zwykłe omdlenie. Zarówno dziecku jak i pani Storosz nic nie zagraża. Potrzebuje teraz opieki, a przede wszystkim bliskości. Zostanie jeszcze kilka dni na obserwacji – oznajmił, chłodnym lekarskim tonem. -Dziękuję – uścisnął mu dłoń z wyrazem ulgi - A która to…. -Sala numer 9 – przerwał mu, domyślając się, o co chciał zapytać i odszedł, aby wrócić do dalszych obowiązków. -No na co czekasz? – pośpieszył podkomisarza Adam, widząc jak stoi od dłuższej chwili bez ruchu. -A może ty byś z nią najpierw porozmawiał? – zapytał niepewnie. -A co masz stracha? – zlustrował go bacznym spojrzeniem. Jego detektywistyczny talent ujawniał się nie tylko w pracy. Od razu poznał, że Marek ma pewne obawy przed ponownym spotkaniem z Basią. -Nie, tylko… tak chyba będzie lepiej. Tylko niepotrzebnie bym ją denerwował -westchnął ciężko, ocierając kropelki potu z czoła, które pojawiły się pod wpływem silnych emocji. -To może ja? –wyrwał się Jacek ochoczo. -Ty się zamknij – burknął złośliwie Marek. -I co będziesz jej tak unikać? Przecież to nie ma sensu – żachnął się Zawada - Idź i wyjaśnijcie sobie wszystko. „Wujek dobra rada się znalazł” – pomyślał Marek, poirytowany. Jednak po głębszym przemyśleniu musiał jak zawsze przyznać komisarzowi rację. Bez słowa ruszył w kierunku sali z numerem 9. Wziął głęboki wdech i wszedł do środka. Cz.5 Ściany, które są białe już tylko z nazwy, jakieś niewygodne i skrzypiące łóżko. Do tego nieprzyjemny, typowo szpitalny zapach unoszący się w powietrzu.. Ot zwykła sala chorych. Do jednej z takich trafiła Basia. Leżała, gapiąc się bezsensownie w sufit. Jedną dłoń trzymała na brzuchu, jakby chcąc obronić swoje maleństwo przed wszystkimi krzywdami tego świata. Blada, zmęczona, czuła się fatalnie . Przymknęła lekko powieki, licząc że napłynie kojący sen. Ten stan nie utrzymał się długo, bo oto… -Mogę? – dało się słyszeć stłumiony, lekko przygaszony głos Marka. Skinęła tylko głową. Zajął miejsce na małym krzesełku stojącym przy jej łóżku. -Jak się czujesz? – zadał jedno z „bezpiecznych” pytań. Nie potrafił z nią rozmawiać jak kiedyś bez skrępowania. Dało się wyczuć pomiędzy nimi dziwne napięcie. -Nie udawaj, że cię to obchodzi – odfuknęła.. -Czemu się tak zachowujesz? – popatrzył jej w oczy, ale ona spuściła wzrok. -Niby jak? – ironicznie. -Nie chcę się kłócić, porozmawiajmy – spokojnym, opanowanym tonem. Ta sytuacja była dla niego niemniej trudna niż dla Basi. -Nie chcesz się kłócić? A to nowość – w dalszym ciągu z ironią. -Basia… -opuszkami palców pogłaskał ją po dłoni – Wiem, zachowałem się jak skończony kretyn krzycząc na ciebie, ale spróbuj mnie zrozumieć. Jak tyle czasu ukrywać przede mną, że będę ojcem? Wzruszyła ramionami. On dalej patrzył na nią, wyczekując odpowiedzi. -Wyjechałeś, miałeś swoje plany. A ja co? Miałam ot tak zadzwonić i powiedzieć ci, że zostaniesz tatusiem? Może jeszcze prosić, żebyś wracał? -Ale teraz już jestem i nigdzie się stąd nie ruszam. Zaopiekuję się wami – próbował dodać jej otuchy, choć sam za bardzo nie wiedział jak będzie dalej. Czy będą potrafili nadal być przyjaciółmi? A może Basia będzie oczekiwała czegoś więcej? Nie mógł jeszcze przywyknąć do roli przyszłego tatusia. Zdecydowanie potrzebował czasu. -Nie potrzebuję litości, moje dziecko też nie. -Nasze dziecko – poprawił ją. Nie przypuszczał, że ta rozmowa będzie tak trudna. -Poradzę sobie sama. Najlepiej będzie jeśli zapomnimy o całej sprawie. -Co ty pieprzysz?! Myślisz że potrafiłbym tak po prostu zapomnieć? – wybuchnął, nie kryjąc wzburzenia – Przepraszam – dodał szybko. -Marek dziecko to nie chwilowy kaprys, a odpowiedzialność na całe życie. Zrozum to nie takie proste jak ci się wydaje. -Wiem o tym, już postanowiłem. -Ale… -Odpoczywaj – ścisnął ją za dłoń. Pierwszy raz od czasu ich rozmowy uśmiechnęła się lekko. Cieszyła się, że Marek jest przy niej, choć wiedziała, że nie darzy jej żadnym głębszym uczuciem. I kolejny raz uratuje nas kochać teraz muszę za ciebie nikt nie zabierze mocy którą w sobie mam Cz.6 Dwa następne dni spędziła w gronie przyjaciół. Adam, Jacek, Zuzia odwiedzali ją na przemian, otaczając opieką. Dzięki nim nie dopadła ją nuda i rutyna, o którą nie trudno w szpitalu. Marek nie przyszedł ani razu…. Choć przed nikim tego nie przyznała dotknęło ją to dogłębnie. Czyżby wziął jej słowa na poważnie i zniknął na zawsze? Znowu zadawał jej ból. Tak bardzo chciała zapomnieć, zacząć żyć na nowo. Nie potrafiła. Choć wydawało jej się to chore – nadal go kochała. W ciągu dnia nie czuła się samotna, ale noce dłużyły jej się niemiłosiernie. Przewracała się z boku na bok, nie mogąc zmrużyć oka. Dużo wtedy rozmyślała. Wracały i wspomnienia… Mieszkanie Adama było pełne gości. Znajomi policjanci, przyjaciele – żadne z nich nie omieszkało odmówić zaproszenie na pięćdziesiąte urodziny najlepszego gliny w mieście. Najpierw skromne toasty, a później… no właśnie panowie za kołnierz nie wylewali. Zaczęły się tańce, radosne śpiewy. Wszyscy bawili się doskonale. No może z wyjątkiem pewnego podkomisarza… Siedział na kanapie, raz po raz zanurzając usta w kieliszku „czystej”. Miał stamtąd doskonały widok na Baśkę. Tańczyła w ramionach Jacka w rytm jakiejś wolnej piosenki. Marek zacisnął ze złości pięść, już tylko tyle mu zostało. Kiedy Storosz położyła głowę na ramieniu prokuratora bez zastanowienia wlał w siebie kolejny kieliszek, i kolejny… -Marek! Marek! – obudziło go mocne szturchnięcie przyjaciółki. Otworzył oczy. Impreza dalej trwała, a on po dużej dawce procentów zwyczajnie usnął na kanapie. -Po co mnie budziłaś? Chcę to przespać, zapomnieć… - przetarł zaspane oczy. -Co ty pieprzysz do cholery?! – wykrzyknęła zdenerwowana – Natalia nie przyszła, a ty użalasz się nad sobą jak jakiś rozkapryszony bachor! Poza nią nie widzisz już nic więcej?! – krzyczała, zwracać na siebie uwagę gości, ale w tej chwili niezbyt ją to obchodziło. -Ty nic nie rozumiesz. Ona mnie rzuciła, a właściwie zdradziła –spuścił wzrok - Zresztą co cię to obchodzi? Idź do Jacka. -Obchodzi – stwierdziła już ciszej i dobitnie – A wiesz dlaczego? Bo jesteś moim przyjacielem i… mam teraz chęć wydrapać tej małpie oczy – stwierdziła to z taką pewnością w głosie, że Brodecki mimowolnie się zaśmiał. Choć mogła teraz bawić się z Dumiczem, nie chciała zostawić Marka samego. Nastało pomiędzy nimi kłopotliwe milczenie. Czuła na sobie jego wzrok. Powstało jakieś napięcie, niewytłumaczalne dla żadnego z nich. -Zatańczymy? – odezwał się nagle, specjalnie wybierając moment, w trakcie którego leciała wolna piosenka. -Jasne – uśmiechnęła się lekko – I nie pij już. -Słowo harcerza – uniósł dwa palce do góry. -Tylko , że ty nigdy nie byłeś harcerzem – zaśmiała się. Tańczyli, bujając się w rytm muzyki. Nie istniał cały świat wkoło, tylko oni…Ich ciała były sobie bliskie. Całkowicie oddawali się tańcu, przy którym ich zmysły i wyobraźnia pracowały na wzmożonych obrotach. Nagle poczuł jak Basia wymyka mu się z ramion. -Co się dzieje? – skrzywił się, nie kryjąc niezadowolenia. -Nic. Piosenka się skończyła. Dziękuję za taniec – te jej piękne orzechowe oczy, zniewalający wygląd, nie potrafił się powstrzymać. -Ja też dziękuję i nie tylko za taniec – musnął jej wargi i odszedł. Została w całkowitym osłupieniu na środku salonu. Jacek choć widział zaistniałą sytuację, nie rezygnował w staraniach o względy Storosz. -Da się pani zaprosić do tańca? – uśmiechnął się, ukazując swe uzębienie. Była to ostatnia rzecz na jaką teraz miała ochotę. Postanowiła, więc „działać na zwłokę”. -Poczekaj, przypudruję tylko nosek i zaraz wracam – nie czekając na jego reakcję, pognała do łazienki – jedynego miejsca, gdzie mogła być sama. Tak się jej przynajmniej wydawało… Przeglądała się właśnie w lustrze, gdy w jego odbiciu zobaczyła Marka. -Co ty tu robisz? – rzuciła z pretensją. -Chyba zwariuję, jeśli cię zaraz nie pocałuję, nie dotknę… - oparł się dłonią o kafelki. Spojrzała na niego jak na wariata, dając tym znak, że nie rozumie jego intencji. -Basia nie rozumiesz? Pokiwała przecząco głową. -Ja cię pragnę – oplótł ją w pasie dłońmi. Patrzył na nią z żarliwością, ale też w oczekiwaniu na reakcję. -Może to głupie, ale… -Cii – położył jej palec na ustach. Z szelmowskim uśmiechem pociągnął ją za rękę do kabiny prysznicowej. -Ty chcesz tu…? – rozejrzała się wkoło, nie kryjąc zdziwienia w pomysłowości przyjaciela. -A co nie podoba ci się?- uśmiechnął się szelmowsko. Zarumieniła się lekko, czego nie omieszkał nie zauważyć. Przywarł do niej ustami. Całowali się z ogromną żarliwością i pożądaniem. Z czasem zaczął schodzić na szyję i dekolt. Ściągnął ramiączko jej sukienki, ukazując tym jej nagie ramię. Zadrżała. -Zimno ci? – spytał szeptem, uśmiechając się lekko. -Nie to nie to – znowu oblała się rumieńcem. Więcej nie było mu trzeba. Sukienka, którą jeszcze przed chwilą miała na sobie leżała już na podłodze. Zaraz znalazła się tam i garderoba Marka. Uśmiech nie schodził z ich ust. Zwinnym ruchem dłoni odpiął zapięcie od jej stanika. Jego oczom ukazały się bladoróżowe piersi podkomisarz. Czuła na sobie jego pieszczoty. Gdy dotkał językiem jej sutków, cicho pojękiwała. Teraz to ona zaczęła dominować. Prowokowała go każdym swoim ruchem. Zwijała się jak kotka. Spojrzał na nią rozpalonymi oczami. Pocałunki i pieszczoty przestały mu już wystarczać, chciał mieć ją całą… Z pośpiechem pozbył się resztki jej bielizny, a ona odpłaciła mu tym samym. Uśmiechnęła się, dając mu w ten sposób znak, że jest gotowa. Przycisnął ja z całych sił do kafelek. Szybki jego ruch i poczuła go w sobie. Jęknęła z bólu i rozkoszy. Ich biodra zaczęły pracować na wzmożonych obrotach. Basia próbując tłumić krzyk, wbiła paznokcie w jego plecy. Po wszystkim zdyszani, nie mieli sił, by coś powiedzieć. Przytulił ją do siebie. W tej chwili nie liczyło się dla nich jutro… Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie tych chwil. Tak, to właśnie wtedy poczęło się ich dziecko. Choć później w jej relacjach z Markiem było już tylko gorzej, nie żałowała. Z zamyślenia wyrwał ją krzyk dobiegający z szpitalnego korytarza… Cz.7 Bez wątpienia ten wrzask należał do dyżurującej pielęgniarki. Pani Lucynka słynęła ze swojej obowiązkowości i konsekwencji. Była swego rodzaju „strażnikiem teksasu” całego oddziału. -Czy wie pan, która jest godzina?! Odwiedziny już dawno się skończyły! W dodatku gdzie pana obuwie ochronne? – aż kipiała ze złości. „Toś człowieku wpadł” – zaśmiała się Baśka. -Ale ja tylko na chwilę… - zmieszał się, spuszczając wzrok. „Cholera przecież to Brodecki” – pomyślała, zastanawiając się, czego u licha może chcieć od niej w środku nocy. -Nie ma na chwilę, przyjdzie pan jutro – oznajmiła głosem nie znoszącym sprzeciwu. Marek wiedział, że teraz nawet piękne oczy nie pomogą, by ją przekonać. Postanowił. że… -Podkomisarz Brodecki, wydział zabójstw – pokazał odznakę – Ja do pani Storosz, na przesłuchanie. -Dlaczego pan wcześniej nie powiedział? Proszę, proszę iść – kobieta najwyraźniej czuła respekt przed „panem policjantem.” -Dziękuję – uśmiechnął się kpiąco. Wszedł do sali, w której leżała Basia. Zamknął drzwi w obawie, że to „babsko” będzie podsłuchiwać. Był jakiś odmieniony, jakby weselszy. Szczerzył zęby z niewiadomego powodu. Basia jednak nie wyglądała na szczęśliwą. -Cześć – podszedł do niej i pocałował w policzek. Nie odpowiedziała nic, odwracając wzrok. -A co to gniewamy się panno Storosz? – usiadł na skrawku łóżka. -… - rzuciła mu wrogie spojrzenie. -Chodzi o to, że nie przychodziłem, tak? Przepraszam, ale… -Nie obchodzi mnie twoje „ale”! – przerwała mu - Długo jeszcze zamierzasz tak pojawiać się i znikać?! Jeśli, tak to ja nie zamierzam tego tolerować i… Zatkał jej usta dłonią. Była to jedyna możliwość, aby za chwilę nie sprowadzić na siebie gniewu Pani Lucyny, która zapewne wpadłaby tu słysząc krzyki. -Posłuchaj mnie – zaczął, nie zważając na to, że Baśka okłada go rękoma – Wiem nawaliłem i to bardzo, ale spróbuj mnie choć przez chwilę zrozumieć. Przecież to był dla mnie totalny szok. Musiałem odpocząć, przemyśleć wszystko. Byłem nawet nad naszą Wisłą i wtedy pomyślałem, że to tu jest moje miejsce na ziemi. Wracam do policji. Będę się teraz tobą opiekował i nie przyjmuję sprzeciwu. Wierzysz mi? Pokiwała potakująco głową, a on uwolnił ją z uścisku. -No widzisz nie można było tak od razu? –posłał jej uroczy uśmiech , a ona lekko go odwzajemniła – Z wami kobietami to tak jest, nie wspominając już o tych w ciąży – zaśmiał się. -Co ty chcesz od kobiet w ciąży? – walnęła go w bok. Zaczęła mu przypominać dawną Baśkę. Nadal była zadziorna i pyskata. Nawet to ich droczenie, było podobne do tego, co kiedyś. -Wiecznie mają humorki to raz – zaczął wyliczać – Dziwne zachcianki, nawet w środku nocy to dwa i… -Nie będę tego słuchać – przerwała mu zatykając ostentacyjnie uszy. Z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Jego optymizm, uśmiech nie znikający z twarzy zaczynał jej się udzielać. Miała czasami wrażanie, że niektórzy traktują ją trochę jak obłożnie chorą., przy Marku mogła być nadal szaloną Baśką z bojówkach (już o rozmiar większych) i trampkach. -Ładne kwiaty… -zagadnął, spoglądając na bukiet krwistoczerwonych róż, stojący na jej stoliku. -Mhm. Też mi się podobają – uśmiechnęła się, zerkając na niego. Miał zamyśloną twarz. Najwyraźniej nurtowało go, kto jest ofiarodawcą owego bukietu. Basia udała jednak, że tego nie zauważa. -A to od Adama? – zagadnął, starając się przybrać jak najbardziej naturalny głos. Nie chciał przyznać, że jest zwyczajnie zazdrosny. Pokręciła przecząco głową. „Chcesz się bawić w zgaduj zgadulę, proszę bardzo” – żachnęła się w myślach. -Czyżby od tego prokuratorzyny? – wykrzywił się, na samą myśl o nim. -Jeśli mówiąc „prokuratorzyna” miałeś na myśli Jacka, to rzeczywiście od niego – stwierdziła złośliwie. Bądź co bądź Dumicz był jej przyjacielem i nie chciała pozwolić na takie zachowanie Marka w stosunku do niego. -Mogę cię o coś zapytać? Tylko najpierw obiecaj, że odpowiesz szczerze – wpatrywał się w nią bacznie, co ją nawet trochę zaczynało peszyć. -Tak w ciemno? –zmrużyła oczy. Zignorował jej pytanie. -Ty i Dumicz jesteście razem? – przełykając ciężko ślinę. -A to o to chodzi! – zaśmiała się – Nie, nie jesteśmy. Na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi. -Marek, a co ty tam masz? – dopiero teraz zauważyła, że ukrywa coś za plecami. -Nic, takiego – mruknął. -No pokaż! -A jak nie pokażę to co? -Maaarek! -No dobra! – wyciągnął zza pleców bukiecik stokrotek. -Ojej śliczny! – przyłożyła kwiatki do nosa, wciągając ich zapach. -Ten Dumicza większy… -Ale mi się twój bardziej podoba! – pocałowała go w policzek. Oboje nie wiedzieli, że ich rozmowie od kilku minut przysłuchiwała się poirytowana do granic możliwości pani Lucynka,. Cóż myślała, że chodzi o coś innego niż bukiecik stokrotek… Cz. 8 Nadszedł w końcu dzień wypisu Basi ze szpitala. Cieszyła się jak małe dziecko, pakując od rana swoje rzeczy. Uśmiech nawet na chwilę nie schodził z jej twarzy. Opiekę miała tutaj fachową, ale tęskniła już za domem. Chciała w końcu wyspać się w wygodnym łóżku i zjeść coś smaczniejszego niż szpitalne jedzenie. -Gotowe – powiedziała do siebie, dopinając z trudem spakowaną już torbę. Pozostało tylko czekać na Marka, który o dziwo sam z własnej nieprzymuszonej woli zaproponował, że po nią przyjedzie. Przez te kilka dni zauważyła w nim ogromną zmianę. Nadal śmiał się i żartował, a jednocześnie jakby wydoroślał. Stał się opiekuńczy i odpowiedzialny. Spędzał u niej niemalże całe dnie, tak że nigdy się nie nudziła. Doskonale czuli się w swoim towarzystwie. Osoba postronna obserwując ich, mogłaby stwierdzić bez wątpienia, że są parą. A jednak wcale nie byli. Basia zaczynała się niecierpliwić. Spóźniał się już ponad kwadrans. Usiadła na łóżku i wzięła z szafki książkę – prezent właśnie od Marka. Z uśmiechem na twarzy spojrzała na tytuł „Ja i moje dziecko”. Kiedy to zaczytała się w kolejnej poradzie dla przyszłych mam, usłyszała tuż nad uchem znajomy głos. Nie należał on bynajmniej do Marka. -Cześć – Jacek uśmiechnął się promiennie, nie zwracając uwagi na lekko skrzywioną minę Baśki. -No cześć – bez entuzjazmu – A co ty tu robisz? -Przyjechałem po ciebie – stwierdził dumnie, podnosząc z łóżka jej torbę. -Poczekaj – zatrzymała go gestem ręki. -Co jest? – zmierzył ją wzorkiem, oczekując wyjaśnień. Chciał być najbliżej jej i pokazać, że na nią zasługuje. Mimo powrotu Brodeckiego nie rezygnował ze swoich starań. -Marek obiecał, że przyjedzie… -Marek obiecuje wiele rzeczy i nie dotrzymuje słowa. Najwyraźniej panu podkomisarzowi znudziła się rola tatusia. Nie po raz pierwszy zresztą – nie wierzył w nagłą przemianę Marka i do tego samego chciał przekonać Basię. -Czemu ty go tak nie lubisz, co? -Nie lubię, bo widzę jak cię traktuje. -Jak? – podniosła brwi do góry. -Jak zabaweczkę – skwitował. Cz. 9 Marek podjechał z piskiem opon pod gmach szpitala. Wpadł tam z szybkością błyskawicy i pognał po schodach na piętro z oddziałem „Ginekologii”. Uszczęśliwiony i zdyszany u kresu swej „podróży” kroczył dumnie do sali Basi. Nie obyło się jednak bez spotkania z dobrze mu znaną panią Lucynką. Cóż Brodeckiemu zawsze wiatr w oczy… -Chyba pan o czymś zapomniał – stwierdziła z sarkazmem, krzyżując ręce na piersi. -Tak? O czym? – zapytał zdziwiony. Nie znosił tego „ohydnego babska” zwłaszcza po awanturze jaką zrobiła mu i Basi ostatnim razem. -O obuwiu ochronnym – uśmiechnęła się szyderczo. -Ach tak! – uniósł pale wskazujący do góry - Musiałbym wracać po nie aż na parter, a winda jest zepsuta… - zrobił minę skruszonego chłopczyka. Miał nadzieję, że to zmiękczy serce pielęgniarki. -No, trudno. Trzeba trzymać się zasad – pozostawała nieugięta, doprowadzając tym podkomisarza do stanu głębokiego zdenerwowania. -Czyli mam zapiep… tzn biec specjalnie na parter po jakieś buty?! -Chyba nie ma pan innego wyjścia – wzruszyła ramionami i wróciła do swoich zajęć. -Bosko – wycedził przez zęby, schodząc po raz kolejny po schodach. -Basiu nie chcę cię martwić, ale Marek już chyba nie przyjdzie – zagadnął Jacek, udając przejętego tym faktem. -Chyba masz rację, nie ma sensu dalej czekać – stwierdziła ze smutkiem. A więc kolejny raz Marek ją zawiódł. Obiecywał i zwyczajnie nie przyszedł. Nie raczył nawet zadzwonić… Dumicz w jedną dłoń ujął torbę, a drugą mocno uścisnął dłoń Basi. W tym właśnie momencie do sali wbiegł zdyszany Marek. Obrzucił ich kpiącym spojrzeniem, a następnie przesłodzonym głosikiem wycedził w kierunku podkomisarz: -Kochanie, przepraszam za spóźnienie, ale to przez korki. Wybałuszyła oczy. W co on znowu z nią pogrywał? Jacek też był w „lekkim” szoku. O to właśnie Markowi chodziło. Plan pozbycia się natręta zwanego „prokuratorzyną” przebiegał według jego myśli. -Jacku dziękuję, że zaopiekowałeś się Basią, ale wiesz wolałbym sam odwieźć swoją narzeczoną do domu – uśmiechnął się pod nosem, zabierając z jego rąk torbę – Kochanie, chodź już – zwrócił się do Basi, obejmując ją ramieniem. „Kochanie?! Narzeczonej?! Czy on coś pił?!” Tego było już za wiele… Wyszarpała się z jego objęcia i wybiegła trzaskając drzwiami. -Kobiety… Kto je zrozumie? – rzucił Marek do Dumicza, wzruszając ramionami i wybiegł za Basią. Cz. 10 -Basia, czekaj! Baśka! – krzyczał za oddalającą się przyjaciółką, jednak ona nie miała nawet zamiaru się odwrócić. Wtedy on podbiegł i chwycił ją za łokieć. -Co to miała być za szopka? - zapytała całkiem opanowana, co było do niej zupełnie niepodobne. Liczył raczej na jakąś iście diabelską awanturę. -Ja ci wszystko wytłumaczę – dopiero teraz zaczynało mu się wydawać, że może rzeczywiście przesadził. Owszem był to doskonały pomysł na pozbycie się Dumicza, ale zupełnie nie pomyślał, o tym co wtedy będzie czuła Basia. -A nie wpadłeś na to, że może ja nie chcę tego słuchać? Mam cię serdecznie dość, więc bądź tak łaskawy i zostaw mnie w spokoju – była wobec niego chłodna i pełna determinacji. Tak, właśnie tak będzie trzymać go na dystans. Tylko czemu nikt nie powiedział jej, że to będzie takie trudne? -Basia pogadajmy w spokoju, tu w pobliżu jest taka miła knajpka. Co ty na to? – spojrzał na nią ciepłym wzrokiem, takim zarezerwowanym tylko dla niej. -No dobrze – wszystkie obietnice jakie składała sobie niespełna minutę temu wziął szlag. Miał w sobie coś takiego, że działał na nią jak magnes. Basia pochłaniała już drugiego ptysia, gdyż stwierdziła że „Ma na niego przeogromną ochotę i jest to jedyny sposób żeby przestała się gniewać”. Marek obserwował ją z niegasnącym uśmiechem na ustach. Musiał przyznać, że choć nieco umorusana kremem wyglądała uroczo. -Smakuje? – zapytał, bawiąc się serwetką. Jego ciastko nadal pozostawało nie ruszone. -Mhm – przytaknęła z pełnymi ustami – A mogę jeszcze twoje? -Jasne – zaśmiał się, ukazując swoje uzębienie – Niech wam wyjdzie na zdrowie – powoli, stopniowo i z wielkim trudem przyzwyczajał się do tego, że będzie ojcem. -To co dowiem się, dlaczego w szpitalu zachowałeś się tak…dziwnie? -No bo ten cały Jacek mnie denerwuje! Łazi za tobą , narzuca się, a ja chyba powinienem cię bronić, nie? – zdecydowanie wolał wszystko obrócić w żart. Nie przyzna przecież przed Basią, że jest najzwyczajniej w świecie zazdrosny. Taki już był, nie lubił okazywać swoich uczuć. -Nie musisz, naprawdę. W dodatku jest bardzo miły, dba o mnie i… -Ja też taki jestem – wzdrygnął się, przerywając jej – Doskonale zaopiekuje się wami sam, tak więc najlepiej będzie jak pan prokurator sobie odpuści. -A nie pomyślałeś, że mu na mnie zależy? -Mi też zależy i to bardzo – wypiął się dumnie, za wszelką cenę chciał jej udowodnić, że jest lepszy od prokuratora. -Tak tylko, że tobie zależy na mnie jako matce twojego dziecka, a Jackowi jako kobiecie – posmutniała, zaczynając podobnie jak on obracać w dłoniach serwetkę, aby ukryć zdenerwowanie. -Ubrudziłaś się. -Słucham? – zmarszczyła brwi, zupełnie nie rozumiejąc o co mu chodzi. Chciała z nim poważnie porozmawiać, tymczasem on jak zawsze umiejętnie zmieniał temat. -O tu – przejechał palcem po kąciku jej ust. Trochę zmieszana spuściła wzrok. -Basia, a może ty rzeczywiście zostałabyś moją narzeczoną? – zagadnął, jakby właśnie mówił o pogodzie, a nie planach na przyszłe życie. -Co ty znowu gadasz? – zaczynała mieć podejrzenie, że Brodecki ma co najmniej czterdziestostopniową gorączkę. -Wyjdziesz za mnie? Cz. 11 Nie trudno się domyślić, że „genialny” pomysł Marka nie spotkał się z aprobatą Basi. Wręcz przeciwnie. Jej krzyk dało się słyszeć w całej restauracji, co przykuło uwagę gapiów. Nie wyobrażała sobie, że można wziąć ślub bez miłości, z czystego rozsądku. Tak więc najpierw wyrzuciła z siebie wszystko co „leżało jej na sercu” a następnie zostawiła całkiem osłupiałego Marka samego. Podrapał się po głowie, jak zawsze nic nie rozumiejąc. Chciał dobrze. Nie wyszło… Kierując się dobrem dziecka, chęcią stworzenia mu normalnej, pełnej rodziny nie zauważył, że skrzywdził w ten sposób Basię. Nie chciała jego litości. Pragnęła być kochana i potrzebna, a nie stać się tylko dodatkiem do ich dziecka. Przecież związek budowany wyłącznie na jednostronnej miłości wcześniej czy później by się rozpadł. Brodecki rzucił na stolik banknot pięćdziesięciozłotowy i wyszedł z restauracji. Rozejrzał się na boki, ale Basi już nie było. Zaklął pod nosem i wsiadł do auta, odjeżdżając z piskiem opon. A gdzie jedzie zdruzgotany, nie wiedzący co ze sobą zrobić Marek? Oczywiście do niezłomnego komisarza Zawady. Ding dong. Po dłuższej chwili w drzwiach ukazał mu się niecodzienny widok. W pierwszej chwili pomyślał, że zapewne pomylił mieszkania. Otóż przed nim stała prokurator Wiśniewska. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to że nie miała na sobie nic poza skromnym szlafrokiem. -Yyy… jest może Adam? – wyjąkał. Nie spodziewał się, że w życiu komisarza aż tak wiele zmieniła się pod jego kilkumiesięczną nieobecność. -Tak, jest – na jej policzku pojawił się ogromny rumieniec – Wejdź proszę. Dziesięć minut później obaj panowie siedzieli już na kanapie, popijając nektar Bogów zwany potocznie piwem. Brodecki raz po raz zerkał na Zawadę, jakby oczekując wyjaśnień. -No co się tak gapisz?!– wstał zdenerwowany – Dorota i ja jesteśmy razem, wystarczy? Marek roześmiał się szczerze. -Przecież twierdziłeś, że to jędza, kreatura i… -Zamknij się! – przerwał mu, rozglądając się na boki i upewniając w ten sposób, czy ukochana tego nie słyszy. -No, no stary zadziwiasz mnie – Marek poklepał po ramieniu, cały czas się głupio uśmiechając. -A tak w ogóle mogę wiedzieć po coś tu przylazł? – zniecierpliwił się. -Adasiu nie denerwuje się tak, to niezdrowe w twoim wieku – zażartował, Adam rzucił mu mordercze spojrzenie – A więc chodzi o Baśkę… -No słucham? -Widzisz… - celowo zrobił pauzę - Ja oświadczyłem się Baśce. -CO?! -No. Dostałem kosza – unikał badawczego wzroku Zawady. -Serio? W sumie Baśka nigdy nie była łatwa. Pomyślmy co zrobiłeś nie tak… Kwiaty były? Pierścionek był? -No nie… -Powiedziałeś jej, że ją kochasz? -Też nie. -Dziwisz się jej? – zarechotał. -To nie jest śmieszne. Przychodzę po radę jak do najlepszego kumpla a ty co? -Kochasz ją? -Adam! -Odpowiedz. -Nie wiem, to nie jest łatwe. Zależy mi na niej, ale… -Spróbuj ją skrzywdzić, a obiję ci ryj – stwierdził komisarz z śmiertelnie poważną miną – A teraz zrobisz tak… Cz. 12 Sterta chusteczek, puste pudełko po lodach waniliowych i zalana łzami Storosz – straty, jakich dokonał Marek swoim jednym, błahym pytaniem. Czy zawsze musi burzyć jej na pozór uporządkowane życie? Po co w ogóle wrócił? Teraz jest, opiekuje się nią, a i tak wyznacza cienką granicę pomiędzy przyjaźnią, a… czymś więcej. W dodatku ta propozycja ślubu… Czy rzeczywiście myślał, że wyjdzie za niego, wiedząc, że on robi to z czystego obowiązku? Nie należała do kobiet, które łapią facetów na dziecko. Chciała, żeby ją pokochał. Z jej wadami, zaletami, taką jaka jest. Chociaż zaczynała już wątpić czy to kiedykolwiek nastąpi. Miał przecież na to całe cztery długie lata. Kiedyś zapewne zadzwoniłaby po Zuzię i upiłaby się winem, aby nie myśleć. Obecnie nawet tego nie mogła, ze względu na swój stan. Tak więc pozostało jej tylko przynieść nową partię chusteczek. Zajadając się popcornem gapiła się tępo w włączony telewizor. Już nie płakała, pozostawały już tylko zaczerwienione oczy. Usłyszała pukanie do drzwi. Nawet nie drgnęła. Nie chciała dziś widzieć nikogo. Jednak pukanie nie ustąpiło. -Basiu otwórz, porozmawiajmy – usłyszała cichy, czuły głos Marka. -Zo-zostaw mnie! – odparła głosem, który niebezpiecznie się załamał. Brodecki bez trudu domyślił się, że nie jest z nią dobrze. Gdyby kolejny raz stałoby się jej coś z jego winy, nie wybaczyłby sobie. Dlatego postanowił uparcie czekać, aż go wpuści. -Poczekam – opierając się plecami o framugę. -Będziesz tak czekał całą noc? – zagadnęła. Dawny Marek zapewne uniósłby się honorem i odszedł, ale ten teraz tak łatwo nie rezygnował. -Jeśli będzie trzeba – oznajmił z pewnością w głosie - Mogłem wziąć, ze sobą jakiś śpiwór… „Powiem mu co nieco do słuchu, a później niech się wynosi” – pomyślała z zaciętością. -No dobra właź – otworzyła drzwi i od razu zniknęła w głębi mieszkania. -Basiu… - zaczął dawnym sposobem. -Nie mów do mnie „Basiu”! – nadzwyczaj uszczypliwie. Cóż humorki związane z ciążą i jej rozżalenie dawały o sobie znać. -To jak mam mówić? – zaśmiał się – Kochanie? -Nie ma mowy – nadymała buzię, krzyżując ręce na piersi. Widok wydawał się co najmniej komiczny. -Będziesz się tak na mnie fochać? – cały czas się głupio uśmiechał, doprowadzając tym Storosz do szewskiej pasji. -Bardzo możliwe, nawet pewne – za każdym razem, gdy podchodził do niej bliżej odsuwała się kilka kroków do tyłu. -Nie bądź już na mnie zła. Nie lubię jak się na mnie złościsz – przyciągnął ją do siebie.. Niemal stykali się ustami, cały czas pozostając w kontakcie wzrokowym. Poczuł ogromne pragnienie pocałowania przyjaciółki. Pragnął znów zanurzyć się w jej wargach, jak kiedyś. Nie, nie mógł tego zrobić. Chciał odzyskać jej zaufanie. Gdyby ją teraz pocałował znowu pomyślałaby, że się tylko nią bawi. -A może byś już poszedł? – zapytała, niezbyt przyjemnym tonem. -Wyganiasz mnie? – zrobił minę skarconego dzieciaka, tak jak tylko on potrafił. -Traktuj to jak chcesz – odfuknęła, odchodząc na bezpieczną odległość. -W takim razie zostaję. Zrobimy jakąś kolację czy coś – oznajmił radośnie. Czuł, że powoli cała złość Basi, zaczyna z niej uchodzić. Postanowił nawet słowem nie wspominać o feralnych oświadczynach. -No właściwie to zjadłabym jakaś kolację… czy coś – powtórzyła za nim. -Czyli już się na mnie nie gniewasz? – uśmiechnął się promiennie. -Nie powiem tak, ale i nie powiem nie – odparła chytrze, przygryzając dolną wargę. -Boże, ja z ta kobietą kiedyś zwariuję – westchnął wznosząc oczy ku górze. Cz.13 Marek z niegasnącym uśmiechem wkroczył do gabinetu Zawady. Komisarz czytał właśnie poranną gazetę. Popijał przy tym kawę, rzecz jasna z automatu. -Witam naszego Don Juana – Brodecki przywitał się, szczerząc przy tym zęby. Nadal przed oczami miał scenę Adama i Wiśniewskiej z ostatniego wieczoru. -Ja też się cieszę, że cię widzę – odparł z sarkazmem komisarz. -No teraz będziesz widział mnie codziennie – rzucił na blat biurka odznakę. Kochał tą robotę i teraz już wiedział, że nigdy nie zazna tyle szczęścia co tu. Nawet z małą pensją. -Czyli, że co? Wracasz do nas? – oczy Adama pojaśniały. -No jeśli mnie tu nadal chcecie to tak. -Wiedziałem stary, że jeszcze tu wrócisz - zniknęła ironia i sarkazm, pozostała radość z powrotu przyjaciela – Tylko pamiętaj żadnego obijania. -Jasne, jasne – mruknął pod nosem i bez zastanowienia sięgnął po kawę stojącą na biurku. Zanurzył usta w czarnym napoju. -Ej, ej czy ty sobie za dużo nie pozwalasz? – żachnął się komisarz – Tak w ogóle to gdzieś ty się szlajał? – zmierzył go wzrokiem. Potargane włosy, podkrążone oczy – krótko mówiąc Marek nie wyglądał najlepiej. -Miałem ciężką noc – oznajmił przecierając zaspane powieki. -Z jakąś niebieskooką blondynką? – bardziej stwierdził niż zapytał. -Prawie. Ta blondynka miała duże, brązowe oczy – oznajmił, szczerząc się na samo jej wspomnienie. -Spałeś u Baśki?! – wykrzyknął, nie kryjąc zaskoczenia. Owszem kazał Markowi pogodzić się z Basią, ale nie myślał, że to „godzenie” będzie aż tak intensywne. -Tak i co w tym dziwnego? – zapytał Brodecki „inteligentnie”. -Już staracie się o rodzeństwo dla waszego dziecka? -Adam! – wzniósł ręce do góry – Spałem u Baśki, ale na kanapie. Swoją drogą jest okropnie twarda. W dodatku Baśka zrobiła mi pobudkę, mówiąc że nabrała właśnie ochoty na truskawki. Musiałem jechać po nie do całodobowego marketu. Druga w nocy, wyobrażasz to sobie? Przecież normalni ludzie o tej porze śpią. -No właśnie normalni tak, ty nie – śmiejąc się. -Dzięki, wiesz? – udając obrażonego. -Wzięło cię Brodecki, oj wzięło - skwitował komisarz. Rzeczywiście Marek choć niewyspany, wyglądał na szczęśliwego. W dodatku ta pasja w jego głosie. A i rozmarzony wzrok mówił wiele. Bez wątpienia Adam miał rację. Jednak Brodecki niebyły Brodeckim, żeby temu nie zaprzeczyć. -Zdaje ci się – przeniósł wzrok na podłodze tajemniczo się przy tym uśmiechając – Pomagam jej tylko – dodał, starając się być jak najbardziej wiarygodnym. -A właśnie czy to przypadkiem dziś Baśka nie ma tych badań? -Jakich znowu badań? – zaniepokoił się. -No USG, coś mi tam przez telefon mówiła. -Kurka czemu ja nic o tym nie widziałem? – zadał czysto retoryczne pytanie, pocierając się dłonią o czoło. -To może ja do niej zadzwonię i zapytam? -Nie, sam do niej pojadę. Wrócę jak najszybciej. Dzięki, że mogę się urwać – zerwał się z krzesła. -Czy ja się zgodziłem? – mruknął komisarz, ciężko przy tym wzdychając. Czasami było mu naprawdę trudno nadążyć za „dzieciakami”. -A ta kawa cholernie gorzka! – krzyknął jeszcze Marek prawie zderzając się z drzwiami. Cz.14 Czas dłużył jej się niemiłosiernie. Cała ta sytuacją trochę ją przerażała, a jednocześnie cieszyła. Właśnie dziś miała dowiedzieć się czy jej maleństwo będzie chłopcem czy dziewczynką. Zastanawiała się jakie będzie. O jasnych włosach czy ciemnych? O oczach brązowych jak ona czy błękitnych jak Marek? Jedno było pewne – będzie je kochać do nieprzytomności. Przed gabinetem ginekologicznym czekały również inne ciężarne wraz z partnerami. Wymieniały swoje poglądy na temat kremów na rozstępy, odzieży ciążowej i tym podobnych. Basi jakoś nie pociągały te rozmowy. Z nudów zaczęła przeglądać jakąś pierwszą lepszą ulotkę. Tuż obok niej siedziała przytulona para. „Wszystko będzie dobrze kochanie, zobaczysz” – powiedział z troską mężczyzna i pogłaskał żonę po pokaźnym brzuchu. Popatrzyła na nich z zazdrością. Jej nie miał kto pocieszyć, przytulić…Co prawda mogła poprosić Marka, żeby tu z nią poszedł, ale czy jakiekolwiek zmuszanie go do czegoś miało sens? Nie lubiła liczyć na czyjąś pomoc. Wolała być twarda i niezależna. Nawet teraz w stanie błogosławionym. -No w końcu cię znalazłem! – jak spod ziemi stanął przed nią podkomisarz Brodecki. -Ale co ty tu robisz? – zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia jak ją tu znalazł. Przecież nie mówiła mu o badaniach. -Adam wygadał się, że masz dziś badania, a Zuzia podała adres gabinetu. Od tego się ma przyjaciół, nie? – uśmiechnął się kpiąco. No tak mogła się domyślić, że nie potrafią trzymać języka za zębami. Prawdę mówiąc trochę ją to nawet ucieszyło, nie chciała być tu sama. Choć jak to typowa Storosz nie przyznała tego przed Markiem. -Chcesz tam iść ze mną? – wskazała palcem na drzwi, wpatrując się bacznie w jego twarz. -No pewnie. Muszę w końcu zobaczyć, co zmajstrowałem – wyszczerzył się głupio. Wzrok oczekujących pacjentów przeniósł się właśnie na Basię i Marka. -Brodecki! – zawstydzona, oblała się ogromnym rumieńcem. -No co? Wtedy to z gabinetu wyszła młoda, ładna kobieta w białym fartuchu. Na widok uroczej blondynki Brodecki jak to Brodecki zaczął wlepiać w nią swoje gały. -Pani Storosz zapraszam do gabinetu – uśmiechnęła się promiennie. -Marek idziesz? – na otrzeźwienie Storosz walnęła go łokciem w bok. Od razu podniósł się do pozycji pionowej. -O tak przyszłego tatusia też zapraszamy – zawtórowała lekarka, robiąc maślane oczka. -Pewnie – wyszczerzył ząbki – Przecież już ci mówiłem, że muszę zobaczyć, co… - urwał, czując na sobie gromiące spojrzenie Basi. Cz.15 Lekarka gestem ręki zaprosiła ich do środka. Przodem weszła Basia, tuż za nią Marek. Zaciekawiony rozglądał się po gabinecie. Przy oknie stała kozetka i aparatura, a na ścianach wisiały kolorowe obrazki. Ogólnie rzecz biorąc pomieszczenie wyglądało dość przytulnie. -Proszę się położyć – powiedziała ginekolog z niegasnącym uśmiechem. Basia nieco opieszale rozłożyła się na kozetce. Podwinęła bluzkę do góry ukazując swój brzuch. Czuła się trochę skrępowana. Bądź co bądź musiała odsłonić przed całkiem obcą kobieta i Markiem kawałek swojego ciała. Kątem oka spojrzała na przyszłego tatusia. Stał nieruchomo oparty o ścianę przy samych drzwiach. Myślami był kompletnie nieobecny. Z letargu wyrwał go dopiero ciepły głos lekarki. -Zapraszam pana tu do nas – wskazała mu krzesełko. -Czy to konieczne? – cała jego odwaga gdzieś prysła. Zdawał się być całkiem bezradny i zagubiony. -Przecież chce pan zobaczyć swoje dziecko, prawda? – zapytała, smarując brzuch Basi specjalnym żelem. -No tak – oparł krótko i usiadł bacznie ją obserwując. Ta sytuacja była dla niego całkiem nowa, nieznana. W dodatku bał się, że może sobie zwyczajnie nie poradzić w roli ojca. Nigdy nie przepadał za dziećmi, na rodziców raczej liczyć nie mógł. A Basia? Choć zgrywała niezależną, sama potrzebowała jeszcze opieki. -Wszystko w porządku? – zapytał patrząc na Baśkę badawczym wzrokiem – Nie boli cię? -Marek to tylko badanie, nic mi nie będzie, naprawdę – zaśmiała się – Zobacz tam – patrzyła jak zahipnotyzowana na nieduży ekranik, w którym było widać dziecko. Ich dziecko. Może nie planowane, nie będące owocem miłości, ale na pewno teraz oczekiwane przez oboje. -Przecież tam nic nie widać – Brodecki zmarszczył brwi rozczarowany. Lekarka widząc jego niewyraźna minę postanowiła ratować sytuację. -Niech pan spojrzy uważniej. Tu mamy serduszko dziecka widzi pan? – wskazała placem. -O kurka! – na więcej zdobyć się nie potrafił, ale jego mina mówiła wszystko. Nawet nie zauważył, że od dłuższego czasu trzyma Basię za rękę. Ona się temu nie opierała. Wręcz przeciwnie dodawało jej to otuchy. -Zaraz poznamy płeć dziecka – poinformowała lekarka, przesuwając specjalnym przyrządem po brzuchu Storosz. Na twarzach przyszłych rodziców pojawił się uśmiech, ale i ogromne poekscytowanie. -Nie ma wątpliwości, że to chłopiec – przekazała im po dłuższej chwili. -łiii – Baśka aż pisnęła, Marek uśmiechnął się rozpromieniony. Jednocześnie rozpierała go duma. Za około cztery miesiące miał urodzić się jego pierworodny syn. „Para” dostała jeszcze zdjęcie USG dziecka. Oboje wyglądali na bardzo szczęśliwych. Następnie odbył się krótki wywiad. Basia odpowiadała na pytania lekarki, a także słuchała jej zaleceń. Co jeść, czego unikać i tym podobne. Marek natomiast słuchał wszystkiego z zainteresowaniem. -Tu ma pani receptę z witaminami, które należy przyjmować – podała jej kartkę – I proszę pamiętać żadnego przemęczania się, zdrowe odżywianie, a przede wszystkim potrzebuje pani dużo zrozumienia i czułości – w tym momencie znacząco spojrzała na Brodeckiego. -Dziękujemy za wizytę – uśmiechnął się. -Ja również i zapraszam na kontrolę. Mam nadzieję, że i następnym razem przyjdzie pan z żoną – wyszczebiotała przesłodzonym głosikiem. -Ależ oczywiście. Do następnego razu – wyszczerzył ząbki. Baśka natomiast „lekko” poirytowana pociągnęła go do wyjścia, będąc już pewna, że więcej tu nie zawita. Jej złość szybko minęła, tak więc szli teraz przez korytarz rozpromieni. Marek przez cały czas ściskał w dłoni kopertę, w której znajdowało się zdjęcie USG. -Musisz już wracać? – zapytała, gdy byli już przy samochodzie. -Obiecałem Zawadzie, że będę jak najszybciej – na te słowa Basia posmutniała – No, ale jak się trochę spóźnię to chyba nic się takiego nie stanie, nie? – puścił do niej oczko, po czym oboje wsiedli do Toyoty. -To co uczcimy dzisiejszy dzień w jakiejś dobrej restauracji? – zaproponował. -Wolałabym kebaby i Wisłę… - Przecież jest z dziesięć stopni mrozu. Nie ma mowy, jeszcze mi się przeziębisz – widząc jego troskę Baśka się lekko uśmiechnęła. -Mareczku, ale tylko na troszeczkę. Zresztą czuję, że on też tego chce – położyła rękę na brzuchu. -No skoro ON tego chce to chyba nie mam wyjścia… - skwitował, kierując się Toyotą w stronę dobrze znanej im Wisły. Cz.16 Wisła. Ich miejsce. Tu zawsze jest inaczej, lepiej. Można zapomnieć, choć na chwilę o troskach, smutkach… Oni się zmienili, ich życie także, a tu nadal było tak samo. Jak kiedyś, gdy byli jeszcze „dzieciakami”. -Mareczku może ci pomóc? – zaśmiała się, widząc jak przyjaciel okręca nieporadnie zdjęcie USG na wszystkie możliwe sposoby. -Sam sobie poradzę – odparł, wypinając się dumnie. Storosz założyła ręce na piersi i w spokoju przyglądała się jego poczynaniom. -Baśka… - wycedził przez zęby po około dziesięciu minutach. Nie znosił przyznawać do swoich błędów czy niepowodzeń. -Czyżby jakieś kłopoty? – z lekką ironią. -Sama zobacz. Przecież na tym zdjęciu nic nie widać – zmarszczył brwi, podając jej owy „papierek”. -To będzie tak - stwierdziła z dumą, okręcając zdjęcie odpowiednio. -Na pewno? – podejrzliwie. -Tu masz główkę, widzisz? – wskazała palcem, a on przytaknął głową –Mógłbym zatrzymać kopię? -Jasne, jest twoja. Wpatrywał się w zdjęcie jak zahipnotyzowany, uśmiechając się od nosem. Milczał. Basia zresztą też. Najwyraźniej wyczuwała, że teraz Marek potrzebuje pobyć, z tym wszystkim sam na sam. Po długiej ciszy odezwał się w końcu. -Taki tyci tyci Brodecki – pokazując palcami - Wyobrażasz to sobie? -Szczerze? -Ze mną zawsze możesz być szczera – spojrzał głęboko w jej oczy. Przeszedł ją po plecach dreszcz, bynajmniej nie z zimna. -Widzisz ja się chyba tego wszystkiego troszkę boję. Niby się cieszę, a jednak… -To normalne. Ja też mam wątpliwości, ale jakoś sobie poradzimy, prawda? RAZEM – dodał, odgarniając grzywkę z jej czoła. Spuściła wzrok i odeszła kilka kroków. Wiatr rozwiewał jej włosy, a ona wpatrywała się w zamarzniętą już Wisłę. Nagle poczuła ciepło czyiś rąk na swoich ramionach. Odwróciła głowę. -Zmarzniesz… Chodź odwiozę cię do domu – powiedział ciepłym głosem. - Tu jest tak pięknie. Aż dziwne, że takie miejsce znajduje się w centrum Warszawy. Zostańmy jeszcze trochę… -No w takim razie w trosce o twoje, a właściwie wasze zdrowie powinnaś nałożyć to – zdjął swoją czapkę i próbował nałożyć jej na głowę Jednak skrzętnie się od tego wymigiwała. -Marek! Nie, nie ma mowy! Nie nałożę tego! Będę wyglądać jak pajac! – krzyczała, „broniąc się” -Basiu – przemówił do niej spokojnie – Przecież nikt nie będzie widział, zresztą gwarantuję ci, że będziesz w niej wyglądać świetnie. -Wcale nie! – nadymała buzię swoim zwyczajem. Nie zważając już na jej „protesty” naciągnął jej czapkę na uszy. -Uroczo – skwitował ze szczerym uśmiechem. -Kłamczuch! – udając złą. -Mi się podoba. Ty mi się podobasz… - dodał ciszej. -Z tym wielkim brzuchem i grubymi udami? Nie wierzę ci. -Tak, właśnie tak. A poza tym jesteś inteligentna, błyskotliwa, delikatna… -To dlaczego nie potrafisz mnie pokochać? – przerwała mu, natychmiast poważniejąc. Nic nie odpowiedział. Spuścił tylko głowę. -Przepraszam, nie powinnam, o to pytać… -Naucz mnie kochać – powiedział nagle, po czym mocno ją do siebie przytulił.. Wtuliła się w jego silne ramiona, a z jej oczy wypłynęło kilka słonych łez. Nauczę cię żyć jak kochać i śnić jak cieszyć się dniem nocą prowadzić cię chcę bo miłość nie rzecz i nie przychodzi sam nam Zadzwoniła komórka Marka. „Przepraszam, może to coś ważnego” – powiedział, wyciągając komórkę z kieszeni. Rozmawiał chwilę, po czym zakomunikował: -Adam dzwonił. Jest sprawa, muszę jechać. -Ok, rozumiem – ocierając mokre policzki. -Chodź odwiozę cię do domu – ruszyli w całkowitej ciszy do samochodu. Złudne poszlaki, jeden świadek, który wyraźnie „coś kręci”... Krótko mówiąc sprawa okazała się o wiele bardziej skomplikowana niż na początku. Zawada za wszelką cenę, chciał sprawdzić, czy jego podopieczny jeszcze coś potrafi, wyznaczając mu coraz trudniejsze zadania. Brodecki jednak nie chował do niego urazy. Był mu nawet wdzięczny. Pod natłokiem pracy, mógł w końcu zaprzestać myśli o swoich problemach, rozterkach. W końcu był w swoim żywiole. Udało im się odnaleźć zabójcę z dość dużą zasługą Marka. Było już grubo po 22. Zmęczony, marzył już tylko o ciepłym łóżku. Jak na złość, na klatce schodowej wysiadły korki. Musiał, więc wczłapać się na trzecie piętro w całkowitym mroku. Idąc po schodach, miał dziwne wrażenie, że słyszy czyjeś kroki. Szybko jednak odpędził od siebie te myśli, uznając to za urojenia. W końcu stanął pod drzwiami swojego mieszkania. Wyciągnął z kieszeni klucze i próbował nimi trafić do zamka, co w ciemności wcale nie było łatwe. Nagle stanął jak wyryty. Na szyi czuł wyraźnie czyjś oddech. Zanim zdążył zagregować, ktoś umieścił lufę pistoletu z tyłu jego głowy. Cz. 17 -Brodecki jak miło cię znowu widzieć – zaśmiał się szyderczo. Ciemne, dość długie spięte włosy, skórzana kurtka i wzrok pełen chłodu i ignorancji. Marek rozpoznał go bez trudu. To Czarny – boss mafii, przez którego Brodecki wpakował się w niezłe tarapaty podczas pobytu w Stanach. -Otwieraj drzwi! Szybko! – cały czas trzymał lufę pistoletu tuż przy jego głowie. Marek posłusznie wypełnił jego polecenie. -Radzę ci, nie próbuj żadnych sztuczek – zagroził, gdy byli już w środku. -Czego ode mnie chcesz? Po co tu wróciłeś? – starał się zachować „zimną krew” lecz niezbyt mu to wychodziło. Cały był podenerwowany. -Stary wyluzuj! Wyjechałeś tak bez pożegnania, więc postanowiłem sam cię odwiedzić i… -A co miałem zostać i dalej pracować dla tej waszej pieprzonej mafii?! – przerwał mu – Nie jestem już jednym z was, zresztą chyba nigdy nie byłem. Nie potrafiłbym zabić człowieka z zimną krwią! -Milcz psie! – krzyknął, uderzając go z całej siły. Na twarzy Marka pojawił się czerwony, piekący ślad. Zapewne zrewanżowałby się tym samym, gdyby nie to, że trzymany był za ramiona przez dwóch goryli. Ta sytuacja zaczynała go już przerastać. Wróciły wszystkie wspomnienia, o których nie chciał pamiętać. Gdyby wiedział w co się wpakuje, nigdy nie zacząłby pracować dla Czarnego. Później nie było już odwrotu… -Marek wiesz co robić? -Jak zawsze szefie. Nastraszę go tak, że jeszcze dziś odda kasę – z grobową miną włożył broń do kabury. -Widać, że jesteś jednym z nas – Czarny poklepał go po ramieniu. Nie mógł już dłużej znieść tej chorej sytuacji. Przecież to ona zawsze ścigał przestępców, nie potrafił być tacy jak oni. Chciał zrezygnować lecz wtedy zagrozili, że go zabiją. W końcu jakimś podstępem udało mu się wrócić Polski. Liczył, że uda mu się ułożyć życie na nowo. Zaczynało mu się to nawet udawać, a teraz oni znowu wrócili… -Zaczniesz znowu dla nas pracować tylko, że tu w Polsce – Czarny należał do ludzi konkretnych. Mówił zwięźle i konkretnie. -Nie ma mowy. Wypieprzajcie stąd, ale już! Inaczej zadzwonię po… -Po tego swojego komisarza Zawadę? – zapytał z ironią. Brodecki nie zastanawiając się długo, wyrwał się i rzucił na niego z pięściami. Został jednak odciągnięty i kilkakrotnie uderzony w brzuch przez ochroniarzy Czarnego. Posiniaczony leżał na podłodze, ciężko przy tym oddychając. -Dość tej zabawy! Dzwonię do tej małej dziwki – oznajmił Czarny sięgając po komórkę – No Brodecki zobaczymy, czy dalej będziesz zgrywał twardziela – przyłożył mu telefon do ucha. -Marek? – usłyszał po drugiej stronie słaby głos Basi. Cz. 18 - Basiu nic ci nie jest? – starał się opanować emocje, ale głos mu niemiłosiernie drżał. Bał się, że może stać się coś złego. Pamiętał przecież jak ludzie Czarnego potrafią być brutalni, a Basia była przecież w ciąży. Gdyby ona albo ich nienarodzone maleństwo ucierpiało nigdy by sobie, tego nie wybaczył. - Są u mnie w domu, grożą mi… Boję się Marek, tak strasznie się boję… - wyszlochała. Nie rozumiała nic z całej tej sytuacji. Jakiś obcy mężczyzna przykładał jej broń do skroni, a ona mogła już tylko ronić kolejne łzy. Czuła się taka słabiutka, bezbronna. Kładąc dłoń na brzuchu, powtarzała sobie, że wszystko będzie dobrze, choć sama nie była tego pewna. - Nie pozwolę by coś się wam stało. Nie płacz już… - przemówił do niej najczulej jak potrafił. Serce rozpadało mu się na miliony malutkich kawałków, gdy myślał co ona teraz przeżywa. Po chwili doszedł go już tylko krzyk i dźwięk przerwanego połączenia. Z trudem hamował łzy, które cisnęły mu się do oczu. Ogarnęły go same najgorsze przeczucia. - Co nie chciałabyś, żeby coś stało się jej albo dziecku? – zapytał Czarny z przekąsem. Widział, że powoli Marek zaczyna się „łamać” i postanowił to wykorzystać. - Jeśli coś im się stanie, zabiję cię! Zabiję! – wykrzyknął lecz głosem tak bezsilnym, że nie przestraszyłby tym nawet myszy. - Zamknij się i słuchaj! Będziesz naszą wtyką w policji. Chcę wiedzieć wszystko o sprawie Madejskiego. - Tego bandziora oskarżonego za paserstwo i zabójstwo? Tak łatwo się nie wywinie. - To się jeszcze okaże – uśmiechnął się chytrze – Kto jest jego oskarżycielem? - Jacek Dumicz. - Nie znam – zmarszczył brwi. - Młody, ambitny po Harwardzie. Raczej go nie przekupicie, jest cholernie zasadniczy – wyjaśnił. Zdawał sobie sprawę, że jedynym sposobem, aby ocalić siebie i Basię jest współpraca. Współpraca z mafią. - Masz tydzień. Potrzebne mi wszelkie informacje, dokumenty, dotyczące tej sprawy. Najlepiej wypytaj też tego Dumicza. Jeśli się dobrze spiszesz damy ci spokój, a może nawet dostaniesz jakąś premię. - Jaką mam gwarancję, że mnie nie wykiwacie? - Masz moje słowo – cyniczny uśmieszek nie schodził z jego twarzy. Brodecki z trudem powstrzymywał się, żeby mu zwyczajnie nie przyłożyć – Pamiętaj ani słowa tym swoim kumplom z psiarni i nie próbuj uciekać. Sam wiesz, co wtedy może się stać… - Tak, wiem – przełknął nerwowo ślinę – A teraz wypuście Basię… Czarny zgodnie z prośbą Marka zadzwonił i powiedział „Zostawcie ją, wszystko załatwione”. Następnie zmierzając do drzwi rzucił do dwóch goryli: - Przypomnijcie mu odpowiednio, że nie żartujemy… Zanim Brodecki zdążył cokolwiek powiedzieć, poczuł na swoim brzuchu mocnego kopniaka. Bili go na oślep po całej twarzy i ciele. Na początku próbował się jeszcze bronić, później nie miał już sił. Zaciskając zęby, przyjmował kolejne ciosy. Cały był w siniakach, a nawet krwiakach. Jego ubranie i twarz umazane były krwią. Zostawili go na podłodze na wpół przytomnego… Cz. 19 Otworzył powoli powieki. Obraz wydawał mu się zamglony, a on sam czuł się nieco otumaniony. Przeszywający ból przechodził go po całym ciele. Udało mu się wstać, choć z trudem i lekko się chwiejąc. Powinien teraz wezwać pomoc, ale nie, nie zrobił tego. W jego głowie była tylko jedna myśl – Basia i ich maleństwo. Pokuśtykał się powoli do łazienki. Spojrzał w lustro, a jego oczom ukazał się fatalny widok. Twarz była poobijana, zakrwawiona. Te same zostały tylko błękitne oczy lecz i one nie miały dawnego blasku. Szybko przemył twarz zimną wodą, na dłuższe „zabiegi” nie było czasu. Może właśnie teraz Basia potrzebowała jego pomocy? Wziął kluczyki od auta, leżące na stoliku i pośpiesznie narzucając na siebie kurtkę wyszedł. - Basia, Basia! – krzyczał, przeszukując mieszkanie. Salon, kuchnia, łazienka – nigdzie jej nie było. Zaczynał się coraz bardziej niepokoić. Wtedy to z sypialni doszedł go cichy szloch. Nacisnął na klamkę i przekroczył drzwi. Siedziała na łóżku. Zalana łzami, z podpuchniętymi oczyma. Stał, przypatrując się jej. Nie wiedział, co powinien teraz powiedzieć, zrobić… - Marek… - wychlipała. Podszedł do niej i z całych sił przytulił. Czuł jak cała drży. - Nic wam nie jest? – zapytał, delikatnie głaszcząc ją po włosach, aby choć trochę się uspokoiła. - Wszystko dobrze – wtuliła się w niego jeszcze mocniej. Właśnie teraz potrzebowała tych silnych ramion, które zdołały ukoić każdy ból. - Powinien zbadać cię lekarz… Zignorowała jego słowa. - Co się stało? Czemu jesteś taki poobijany? – popatrzyła na niego z niepokojem. - Do wesela się zagoi – puścił do niej oczko, próbując wszystko obrócić w żart. - Dzwonię po Adama. To nie może się więcej powtórzyć – stwierdziła ze śmiertelnie poważną miną. Podniosła się z łóżka i zaczęła rozglądać po pokoju w poszukiwaniu komórki. - Nie rób tego – poczuła jak Marek chwyta ją za rękę - Oni nas zabiją jeśli Adam się dowie, rozumiesz? W dodatku mogą mnie wsypać... - Marek w co ty się wpakowałeś? – popatrzyła na niego z przerażaniem. - Gdy przyjdzie odpowiedni moment, wszystko ci opowiem. Zaufaj mi – odgarnął grzywkę z jej czoła. - Ale… - Zaufaj – powtórzył, a ona o dziwo zamilkła, o nic więcej nie pytając. - Chodź, opatrzę ci to – zaprowadziła go do łazienki. - Ałłł – skrzywił się, gdy poczuł jak Basia przykłada mu do rany watę, zamoczoną w wodzie utlenionej. - Boli? Pokiwał potakująco głową. - Jesteś dużym chłopcem i wytrzymasz, prawda? – uśmiechnęła się lekko. - Dla ciebie wszystko – odwzajemnił uśmiech. Oboje starali się ukryć swoje obawy i strach przed tym, co będzie dalej. Woleli oddać się zwykłym rozmowom, żartom i po prostu być… razem? - Dziękuję. Za wszystko… - w jego głosie dało się wyczuć ciepło i szczerość. - A teraz zdejmuj koszulkę – oznajmiła władczym tonem. - Chyba żartujesz? – zlustrował ją wzrokiem, ale nic nie wskazywało na to, że Baśka żartuje. - No na co czekasz? Trzeba to uprać – wyjaśniła. - Ach tak – ściągnął ubranie i wrzucił do pralki. Na jego brzuchu i klatce piersiowej podobnie jak na całym ciele nie brakowało siniaków. - Nie wiedziałam, że aż tak cię poturbowali – przerażona zakryła usta dłonią. - Nic takiego. Mam najwspanialsza pielęgniarkę na świecie – wyszczerzył ząbki. - Marek dlaczego właśnie to nas spotkało? – zadała nagle pytanie z gatunku trudnych. - Wszystko się jakoś ułoży – odpowiedział wymijająco. Nie chciał jej teraz niepotrzebnie denerwować. - Co ułoży?! Mam żyć w ciągłym strachu?! O siebie, swoje dziecko, ciebie?! A ty nawet nie raczysz mi powiedzieć, co się stało? Mam tego serdecznie dość i… Przerwał jej pocałunkiem. Pełnym namiętności, a przede wszystkim tęsknoty. Będę wierzyć że nie spóźnisz się w moim sercu miejsce jest ja czekam na znak kiedy gotowy będziesz już Cz. 20 Czując jeszcze na swoich ustach jego gorące wargi, zaskoczona nie mogła złapać oddechu. Serce biło jej jak oszalałe. Dokładnie jak wtedy, gdy pocałował ją po raz pierwszy. W stawie z kijankami. Teraz sceneria też nie była zbyt romantyczna. Ot zwykły pocałunek w łazience „na uciszenie”, a jednak tyle namącił w jej głowie. Nie rozumiała zupełnie jego postępowania. Co wtedy czuł? O czym myślał? A może potraktował ją tylko jak zabawkę, którą odkłada się na półkę, gdy się znudzi? - Przepraszam nie powinienem – wycedził zmieszany, spuszczają głowę. „Mam dość tego twojego cholernego przepraszania!” – krzyczała, ale tylko w myślach. - Masz rację nie powinieneś – umiejętnie unikała jego wzroku. Może to pod wpływem ciąży, może emocji – nie po raz pierwszy dziś się rozpłakała. - Basia ty płaczesz? Co się stało? To przeze mnie? – zarzucił ją pytaniami, ale i objął ramieniem. Nie chciał jej przecież skrzywdzić. Poniosły go emocje, a może i coś innego. Jakaś niewidzialna siła… - Chcę być sama. Jedź do domu – wyswobodziła się z jego uścisku. - Nie ma mowy, nie zostawię cię. Przecież oni mogą tu jeszcze wrócić… Idź połóż się, nie możesz się przemęczać –zwrócił się z troską - A ja przez ten czas zrobię jakąś kolację, co ty na to? – uśmiechnął się lekko. Nie podzielając jego entuzjazmu, bez słowa pomaszerowała do sypialni. Po dziesięciu minutach usłyszała ciche pukanie do drzwi. Nawet nie drgnęła. - Mogę? – zajrzał w końcu zniecierpliwiony. Wzruszyła tylko ramionami. - Przyniosłem kanapki – postawił przed nią talerz lecz ona ani drgnęła. - To może wezmę jakiś koc i pójdę na kanapę. Nie chcę przeszkadzać – zajrzał do komody i wciągnął jakiś koc. Gdy miał już wychodzić usłyszał cichy głos za plecami: - Zostań… Siadaj – wskazała na łóżko. Spojrzał na nią niepewnym wzorkiem. - No co? Przecież nie dam rady zjeść tego wszystkiego. Zrobiłeś tyle, że starczyłoby dla całej kompanii wojskowej – uśmiechnęła się promiennie. Była książkowym przykładem na zmienność humoru kobiet w ciąży. Pałaszowali kanapki w mgnieniu oka, karmiąc się nawet nimi nawzajem. Oczywiście przysporzyło to obojgu wiele śmiechu. - Dość tego! Idziemy spać. Musisz wypocząć – oświadczył Brodecki – Dobranoc wam – pomachał na pożegnanie Basi i bobaskowi. - Zaczekaj! – zatrzymała go. - Tak? – podniósł brwi do góry. - Wiesz skoro jesteś taki poobijany… a ja mam duże łóżko… - plątała się. - Chcesz żebym spał z tobą? – wyszczerzył się, nie kryjąc zadowolenia. - No tak jakby… no właściwie tak – potwierdziła z wahaniem. Bez najmniejszego skrępowania zdjął spodnie i wpakował się do łóżka w samych bokserkach. Storosz poczuła jak robi się jej gorąco. Musiała przyznać, że widok podkomisarza nie w pełni ubranego wprowadził ją w lekkie zakłopotanie. - Widzę, że się już „rozgościłeś” – udając lekko oburzoną jego swobodą. - Wygodne to twoje łóżko, nie to co moje – zaśmiał się – Jak dzidziuś? – zmieniając temat. - Świetnie, niedługo pewnie zacznie kopać – oboje się uśmiechnęli. - Basia, a może… Może moglibyśmy spróbować być razem. Chociażby dla niego – kiwnął głową na jej brzuch. - Marek… - Zrozum, ja nie chcę być weekendowym tatusiem. Chcę widzieć jak rośnie, mówi pierwsze słowo, stawia pierwsze kroki… - Będziesz je odwiedzał, kiedy tylko zechcesz, więc nic cię nie ominie. A związek bez miłości nie ma sensu. - Ale… - Gasimy światło! – przerwała mu i wyłączyła lampkę nocną. Czuła jak Marek przybliża się do niej tak, że stykają się ciałami. Nie odsunęła się. Potrzebowała teraz jego bliskości. Zasnęła momentalnie wtulona w Brodeckiego. On nie spał. Jego głowę zaprzątała właśnie ona – piękna blondyneczka o dużych, figlarnych oczach. Jej obecność sprawiała, że odczuwał przyjemne mrowienie w okolicy podbrzusza. Już sam sposób w jaki na niego patrzyła, uśmiechała się wydawał mu się być niezwykły. Gdy patrzył na jej rozświetloną przez księżyc twarz, był już pewien, że właśnie przy tej kobiecie chce zasypiać co noc i budzić się co rano. Chciał stać się dla niej, kimś więcej niż tylko przyjacielem. Lecz czy taki stan można już nazwać miłością? Cz. 21 Promienie porannego słońca zaczęły wpadać do sypialni. Pierwszy obudził się Marek. Chciał wstać lecz coś uniemożliwiało mu ruch. Otóż na jego klatce piersiowej spoczywał słodki ciężar w postaci blond główki Basi. Mocno tuliła się do niego, uśmiechając się przy tym. Podobno to właśnie we śnie ujawniają się nasze ukryte pragnienia. Na co dzień wolała trzymać dystans, który on doskonale wyczuwał. Teraz leżąc razem na łóżku wyglądali raczej jak para kochanków, a nie przyjaciele. A jednak nie doszło między nimi tej nocy do żadnego, przekraczającego ich intymność zbliżenia. Czekał spokojnie aż się obudzi. Czuł jej bliskość, to jak spokojnie oddycha. Była taka urocza i niewinna. Nosiła pod sercem jego dziecko, z którego zaczynał się naprawdę cieszyć. Już teraz w swojej wyobraźni widział jak uczy grać swojego syna w piłkę, czy chodzi z nim na mecze. Obiecał sobie, że będzie dla niego najlepszym ojcem, jakim będzie potrafił. Nie mogąc się powstrzymać przejechał delikatnie dłonią po włosach i policzku Basi. Pod wpływem jego dotyku, przebudziła się. - Już nie śpisz? – przetarła zaspane oczy, tak jakby chciała sprawdzić, czy to, aby nie sen. - Przepraszam, nie chciałem cię obudzić – na jego twarzy pojawił się niewinny uśmiech – A tak w ogóle to dzień dobry – pocałował ją w policzek. Teraz i ona się uśmiechnęła. Wtedy to poczuł przeszywający ból głowy. Złapał się za skroń, krzywiąc się przy tym. - Co się dzieje? – zaniepokoiła się Storosz - Boli cię? - Troszkę, ale chyba sobie na to zasłużyłem – puścił do niej oczko. - To nie jest śmieszne, musisz natychmiast jechać do szpitala – stwierdziła poważnie. - Przejdzie mi, zobaczysz. To tylko drobne potłuczenie. - Przecież oni wtedy mogli cię zabić! – wrzasnęła – Co będzie jak wrócą? - Nikomu nie pozwolę was skrzywdzić. Możesz być spokojna. Jeśli będzie trzeba, nie zawaham się... - Co ty chcesz zrobić? - przerwała mu, patrząc na niego z lekkim przerażeniem. - A możemy o tym teraz nie mówić? Spędźmy chociaż jeden normalny dzień. Tylko ja, ty i nasz dzidziuś. - Co proponujesz? – troszkę się rozpromieniła. - Możemy zacząć od jakiegoś śniadania. Na co masz ochotę? – wyszczerzył ząbki, jak to tylko on potrafił. - Na śledzie z nutellą – odpowiedziała bez zastanowienia. Brodecki skrzywił się lekko. Na samą myśl o tych „przysmakach” robiło mu się niedobrze. - Żartowałam tylko – zaśmiała się pod nosem. – Dobrze mi z tobą – stwierdził nagle po chwili milczenia. Sam zadziwił siebie swoją szczerością. Nigdy przecież nie był skłonny do takich „wyznań”. - Mi z tobą też – wsparła się łokciem na Marku. - Myślałaś o tym jak go nazwiemy? – kiwnął głową na jej brzuch, w którym znajdowało się ich maleństwo. - Hm... – zamyśliła się – Nie mam pojęcia jak może się nazywać taki mały Storoszek... - Brodecki – oznajmił krótko i z powagą. - Co Brodecki? – zmarszczyła brwi , nie rozumiejąc, o co mu chodzi. - Nasz syn będzie miał nazwisko po mnie. Bez dwóch zdań – wypiął się dumnie. Basia w odpowiedzi uśmiechnęła się tylko lekko. Odmiana Marka w czasie tego miesiąca stała się niewiarygodna. Troszczył się o nią, dopytywał o samopoczucie. Widać, że bardzo mu zależało na dziecku. A może i na Basi? Przerwał im dzwonek do drzwi i głośne pukanie. Storosz spojrzała na Marka z niepokojem. Obawiała się, że „czarni” znowu wrócili. A jeśli tak to jej, dziecku i Markowi groziło ogromne niebezpieczeństwo. - Zostań tutaj – polecił. Twarz miał skupiona, pełną zdeterminowania. Ze spodni, leżących na podłodze wyciągnął broń. - Marek... – wyszeptała bezsilnie. Położył tylko palec na ustach na wznak, żeby nic więcej nie mówiła. Serce biło mu jak szalone. Bał się, ale nie chciał okazywać tego przy Basi. Trzymając broń w dłoniach, poszedł w głąb mieszkania. Podszedł do drzwi. Otworzył je szybkim ruchem. Zobaczył... Cz. 22 - Brodecki czyś ty do jasnej cholery zwariował?! – w progu stał nie kto inny jak komisarz Zawada. Był zarazem zaskoczony jak i wściekły. Zresztą nie ma się, co dziwić. Sytuacja, w której się znalazł była delikatnie mówiąc niecodzienna. - Adam... ja ci wszystko wytłumaczę... – zaczął spokojnie Marek. Nie chciał się kłócić, chociaż widząc minę gotowego do „ataku” Zawady, wiedział, że nie będzie to proste. - Nie no skąd, nie musisz się tłumaczyć! Przecież to normalne, że paradujesz po mieszkaniu Baśki w samych bokserkach i wszystkich gości witasz z pukawką w dłoni! Jak ty w ogóle wyglądasz?! – zlustrował wzrokiem jego sińce. Nie krył złości. Jego policyjny nos wyczuwał, że Brodecki wpakował się w jakieś tarapaty. Zareagował może zbyt impulsywnie, ale to wszystko dlatego, że najzwyczajniej w świcie martwił się o nich. - Może usiądziemy, porozmawiamy? – zaproponował Brodecki, zapraszając go gestem dłoni do środka. - Gdzie Basia? – spytał komisarz, ignorując tym samym wcześniejsze słowa Marka. - Śpi – kiwnął głową w kierunku sypialni. - Jesteście razem? – bardziej stwierdził niż zapytał. Najwyraźniej fakt, że Basia śpi w swoim łóżku, a Marek jest w jej mieszkaniu w negliżu, wystarczał mu do wydania tego śmiałego osądu Gratuluję, w końcu się doczekałem – uścisnął dłoń zupełnie zaskoczonemu przyjacielowi. - Kiedy my... – przełknął ciężko ślinę - ...nie jesteśmy razem. Zostałem u niej na noc, ale do niego nie doszło – wyjaśnił – Muszę ją chronić... - Przed czym? Marek dowiem się w końcu, o co tu się dzieje?! – znowu go poniosło - Tylko nie próbuj się wykręcać. Tu nie chodzi tylko o ciebie. Basia jest dla mnie jak córka, nie pozwolę, by stała się jej krzywda – popatrzył na niego znacząco. - Sam potrafię załatwiać swoje sprawy. O Baśkę się nie martw. Zależy mi na jej bezpieczeństwie tak samo jak tobie. W końcu to matka mojego dziecka i najbliższa mi kobieta – stwierdził poważnie. Próbował jakoś zbyć Adama. Nie mógł przecież powiedzieć prawdy. Gdyby komisarz dowiedział się o jego układzie z mafią, zawiadomiłby kumpli po fachu. A wtedy Czarny w zemście... Nie, Marek nawet nie chciał myśleć, co wtedy mogłoby się stać. Adam od kilku minut chodził nerwowo po pokoju z dłońmi założonymi na karku. Marek tylko mu się przypatrywał. Zupełnie nie wiedział, co ma teraz zrobić. Zdawał sobie sprawę, że teraz żadne tłumaczenia, czy przeprosiny już tu nie pomogą. Zawiódł Adama, chociaż w dobrej wierze. - Nie chcesz nic mówić twoja sprawa, ale później nie proś mnie o pomoc! – rzucił ze złością komisarz i skierował się do wyjścia. Wtedy to do środka weszła Basia, całkowicie nie przeczuwająca, jaka to „burza” rozpętała się tu niedawno. W szlafroku, z rozczochranymi włosami, uśmiechała się słodko. - Adaaaś! – rzuciła mu się na szyję, a on mocno ją przytulił. Przed przyjazdem Marka spędzali razem całe dnie, teraz pod napływem zdarzeń ich kontakty nieco się ograniczyły. Basię i Adama łączyła specyficzna więź, której nawet sam Brodecki wyjaśnić nie potrafił. Zawada był dla niej ostoją, zawsze mogła na nim polegać. Kochała go jak ojca. Za to Marka darzyła zupełnie innym rodzajem miłości. Kochała go za nic. Bezinteresownie. - To może ja zrobię kawy, a wy sobie porozmawiajcie? – zaproponowała. - Nie! – krzyknęli równocześnie, co ją nieco zdziwiło. - A to dlaczego? – przenosiła wzrok z jednego na drugiego, oczekując odpowiedzi, do której nie kwapili się oboje. - Widzisz Basieńko, bo ja to już właściwie idę... Przed twoim przyjściem, Dumicz dzwonił, że jest jakaś sprawa. Bardzo chętnie bym został, ale sama rozumiesz – stwierdził Adam, udając bezradnego wobec całej tej sytuacji. - Ale obiecaj, że nas jeszcze odwiedzisz – poprosiła Storosz, Marek natomiast odwrócił wzrok w stronę okna. - Oczywiście, obiecuję. A ty uważaj na siebie i maluszka – powiedział z troską. Basia uściskała go jeszcze na pożegnanie. - Pokłóciliście się? – zapytała Marka po wyjściu komisarza. - Troszkę – odburknął. - O co? - Takie tam, zwykła męska wymiana zdań – bezwiednie wzruszył ramionami – Idę zrobić śniadanie, o ile w lodówce zostało coś jeszcze po twoim nocnym podjadaniu – zażartował. Basia bez trudu poznała, że celowo zmienił temat, ale nie wypytywała już więcej. - Marek musimy, o czymś porozmawiać... – powiedziała po śniadaniu tak poważnie, że Brodeckiemu aż przeszły ciarki po plecach. - Co się dzieje? – popatrzył na nią przerażony. - Dziś rano, kiedy rozmawiałeś z Adamem dzwoniła moja mama... Twierdzi, że w Przemyślu będzie dużo lepiej dla mnie i dla dziecka. Świeże powietrze, domowe obiadki i te sprawy. Miałabym tam świetną opiekę... - Kiedy wrócisz? Za tydzień? Dwa? – nie rozumiał, dlaczego jest taka przejęta. - Chodziło mi raczej o wyjazd na stałe... - Jak to na stałe?! A ja? Pomyślałaś o mnie? Chcesz mnie tu tak zostawić? – czuł jakby ktoś przebijał jego serce malutkimi szpileczkami. Nie wyobrażał sobie, że może jej tak po prostu zabraknąć. Chciał być przy niej zwłaszcza teraz, kiedy nosiła pod sercem ich dziecko, a nie odwiedzać raz na jakiś czas. - Bezpieczeństwo mojego dziecka jest dla mnie najważniejsze. Marek przykro mi, nie mogę inaczej... – wyszeptała i wybuchła głośnym szlochem. Cz. 23 - Pamiętaj, uważaj na siebie. Nie przemęczaj się, przyjmuj witaminy, dużo spaceruj... – Brodecki z prędkością karabinu maszynowego, udzielał przyjaciółce kolejnych „rad”. Za kilka minut miała wyjechać do Przemyśla. Pozostało jej tylko czekać na „szofera” w postaci Jacka. Marek delikatnie mówiąc nie przepadał za nim, ale wiedział, że Basia będzie przy nim bezpieczna. Dlatego zgodził się na propozycję Dumicza, wcześniej dając mu rzecz jasna kilka wskazówek typu „Nie jedź za szybko”, „Dbaj o Basię”. A i jeszcze jedna najważniejsza „Nie waż się jej tknąć!”. - Nie chcę stąd wyjeżdżać, wiesz? – ze spuszczoną głową bawiła się zamkiem od jego bluzy, by ukryć swoje zmieszanie. - Wiem – pocałował ją w skroń i odszedł w stronę okna. Przez cały czas starał się być silny, nie pokazywać jak jest mu ciężko. Wspierał ją, pocieszał, nie myśląc zupełnie o sobie. Ale teraz... Czuł, że cała ta sytuacja go przerasta, a jego życie bez tej ślicznej blondyneczki stanie się znowu nudne i szare. Będzie brakowało mu jej uśmiechu, tych uroczych iskierek w orzechowych oczach. Nawet w tym jak się na niego złościła był jakiś urok. A teraz tak po prostu wyjedzie? Zostawi go samego? Nie będzie już miał dla kogo jeździć po lody waniliowe do nocnego, już nie usłyszy jej narzekań jaka to ona jest gruba i brzydka... Zostanie zupełnie sam. Podeszła i przytuliła głowę do jego pleców. - Będziesz mógł dzwonić o każdej porze dnia i nocy, odwiedzać kiedy tylko zechcesz... – próbowała go jakoś przekonać do słuszności swojej decyzji, choć sama nadal nie była pewna, czy postępuje dobrze. Lubiła przyjeżdżać do Przemyśla, ale nie dłużej niż na tydzień. Później tęskniła za pracą, przyjaciółmi. To tu miała swój dom. - To już nie będzie tak samo – powiedział smutnym i pełnym żalu głosem – Naprawdę musisz wyjeżdżać? Pilnowałbym cię na każdym kroku, nic by ci się nie stało. - Marek coś mi wczoraj obiecałeś... Popatrzył na nią pytającym wzrokiem. - Prosiłam, żebyś nie próbował mnie zatrzymać, a ty się zgodziłeś – przypomniała mu – Nie utrudniaj mi tego – dodała już niemalże szeptem. - Teraz to ty mi coś obiecaj... - Tak? - Obiecaj, że nikogo sobie tam nie znajdziesz i... - Mar... – chciała mu przerwać, ale położył jej placem na ustach. - I gdy to wszystko się skończy, grzecznie wrócisz ze mną do Warszawy. - Obiecuję – lekko się uśmiechnęła – Ty też mi jeszcze coś obiecaj... - Nie za dużo dziś tych obietnic? – zażartował, ale ona pozostawała skupiona i poważna. - Obiecaj, że nie zrobisz żadnego głupstwa – podeszła do niego i popatrzyła prosto w oczy. Oczy, w których zakochała się od pierwszych dni swojej pracy w Stołecznej. W ich błękit mogłaby patrzeć godzinami. - Spakowałaś wszystko? – celowo zmienił temat, ale ona pozostawała nieugięta. - Obiecaj! – upierała się zawzięcie, zaciskając przy tym piątki. - No dobrze obiecuję – powiedział, widząc jak bardzo jej na tym zależy – Chodź – pociągnął ją do siebie za rękę i przytulił. Gdy stali tak wtuleni w siebie, nie liczył się dla nich świat wokół. Byli tylko oni i ich maleńki świat. Nigdy nie padły pomiędzy nimi te dwa najważniejsze słowa, ale oboje wyczuwali, że to co ich łączy to zdecydowanie coś więcej niż przyjaźń. Najchętniej wcale nie odrywaliby się od siebie, ale przerwał im głośny dźwięk komórki Brodeckiego. Wyciągnął ją z tylnej kieszeni spodni i spojrzał na wyświetlacz. - To Jacek – poinformował ją i odebrał. Rozmawiali chwilę, a później powiedział: - Czeka na dole. Musimy już iść. Przytaknęła tylko głową i nałożyła na siebie kurtkę będącą na wieszaku. Marek bez słowa wziął jej walizki. Zamknęli mieszkanie na klucz i zeszli na dół w całkowitym milczeniu. - Basiu jak miło cię widzieć – Dumicz z uśmiechem przytulił koleżankę na powitanie – Wyglądasz kwitnąco – szepnął jej jeszcze do ucha. - Ekchem – usłyszeli głośne chrząkniecie Marka, który stał za Storosz. Ta, natychmiast odskoczyła od prokuratora. - To wy sobie pogadajcie czy coś, a ja zajmę się walizkami – powiedział i już go nie było. Z kamienną twarzą wkładał torby do bagażnika. Tuż obok niego stanęła Basia, ale on nawet na nią nie spojrzał. - Wszystko spakowane, możesz jechać – zakomunikował po chwili, zamykając bagażnik. - Dzięki za pomoc – uśmiechnęła się lekko. - Jacek na pewno też chętnie, by ci pomógł – odparł kąśliwie. - O co ci chodzi, co? - popatrzyła na niego, przymrużając oczy. - Miał cię odwieść, a nie obściskiwać na każdym kroku – rzucił wściekły. - A to o to ci chodzi! – wbiła wskazujący palec w jego klatkę piersiową – Jesteś zazdrosny? Zupełnie zignorował jej pytanie. - Jacek na ciebie czeka. Chyba już pójdę – odwrócił się i już miał odjeść, kiedy usłyszał za plecami głos Basi. - Marek, nie rozstajmy się w taki sposób... – spuściła ze smutkiem głowę. - Przepraszam, zachowałem się jak kretyn – zrobiło mu się głupio. Czuł, że rzeczywiście przesadził. - Nie, jak kretyn nie – powiedziała, a on się uśmiechnął – Ale jak idiota na pewno tak! – dodała. - Dzięki, wiesz? – udał oburzonego, po czym oboje się roześmiali. - Nie chciałbym was poganiać, ale... – z samochodu wychylił się Jacek. - Już, jeszcze chwilę – Basia lekko uśmiechnęła się w kierunku podkomisarza. - Nie lubię pożegnać – grzebał butem w ziemi, chcąc choć trochę rozładować napięcie. - Ja też nie, ale chyba najwyższy czas – jej oczy zaszkliły się łzami, co bez trudu zauważył Brodecki. Serce mu się krajało, kiedy patrzył na jej smutną twarz. - Uważajcie na siebie – powiedział z troską. - Ty też. - Nie martw się, tatuś niedługo po ciebie przyjedzie – zwrócił się do brzuszka Basi, kładąc na nim swoją dłoń. - Zadzwonisz? – zapytał jeszcze. - Zadzwonię – przytaknęła. I wtedy stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewała. Na swoich ustach poczuła wagi podkomisarza. Całował ją najpierw delikatnie, badając jej reakcję, z czasem pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny i zachłanny. Zatracili się w nim zupełnie i trwałby jeszcze dłużej, gdyby nie... - Basia pośpiesz się! – usłyszeli krzyk prokuratora i natychmiast się od siebie odkleili. On sam miał minę niewyraźną, trochę jakby nie dowierzał temu, co zobaczył. Baśka nie wytrzymała. Rozpłakała się na dobre. Po jej policzkach spływały słone kropelki. - Nie płacz – zaczął ocierać kciukiem jej łzy – Niedługo cię stamtąd zabiorę. Pokiwała tylko głową na wznak, że się zgadza. Pocałował ją w skroń i odszedł. Po chwili zobaczył już tylko odjeżdżający samochód. Ukucnął i ukrył twarz w dłoniach. Miał wrażenie, że wraz z nią utracił cząstkę siebie. Po godzinie wrócił do domu. Do domu bez niej. Cz. 24 Na podłodze walały się puste puszki po piwie, opakowania po pizzy, w zlewie piętrzyły się brudne naczynia.. Krótko mówiąc w mieszkaniu panował okropny bałagan. Marek spał na kanapie, gdyż to właśnie tam zasnął poprzedniego wieczora, „topiąc” swoje smutki w alkoholu. Obudził go ostry dźwięk komórki leżącej koło kanapy. Zerwał się natychmiast w nadziei, że to Basia zgodnie z obietnicą dzwoni. Jednak, gdy zamiast ciepłego głosu Storosz, usłyszał wściekłego Zawadę, mina od razu mu zrzędła. - Gdzie ty się do cholery podziewasz?! Wiesz która jest godzina?! – nietrudno było poznać, że nie jest w najlepszym humorze– Dochodzi południe, więc lepiej dla ciebie będzie jeśli ruszysz swoje cztery litery i łaskawie zjawisz się w pracy! – krzyknął tak głośno, że Marek odsunął głośnik komórki od ucha na kilkanaście centymetrów. - Dobra, zaraz będę – rzucił znudzony dalszą „gadaniną” Adama i zwyczajnie się rozłączył. Powoli poczłapał do łazienki, by wziąć prysznic i doprowadzić się do porządku. Po godzinie już odświeżony i z przyklejonym sztucznym uśmiechem na twarzy, przemierzał korytarz Stołecznej. Postanowił nikomu nie dać po sobie poznać jak teraz jest mu ciężko bez Basi. Basi, która co dzień zarażała go swoim optymizmem, potrafiła wesprzeć, pocieszyć... Szkoda, że dopiero teraz to docenił. Jego rozmyślania przerwał Szczepan, nazywany nieoficjalnie „kurką”. - Kurka Marek... – zaczął wywołując u Brodeckiego mimowolnie szczery uśmiech – Szef cię szuka i jest chyba kurka trochę na ciebie zły... - Dzięki za ostrzeżenie – poklepał kolegę po plecach i wszedł do kanciapy. Tam opierając się o biurko, które należało do Basi, stał Adam. - Jak miło cię tu W KOŃCU widzieć – skomentował ironicznie – W ogóle miałeś zamiar tu wrócić? - Sprawy rodzinne... – burknął siadając za swoim biurkiem. - To teraz będziesz musiał nadrobić te swoje „sprawy rodzinne” – komisarz z impetem rzucił na biurko Brodeckiego pokaźną kupkę akt. - To wszystko dla mnie? – wybałuszył oczy, przytrzymując stertę, żeby się nie przewróciła. - Na to wygląda. Nie ma Basi, a ja sam wiesz, że tego nie lubię – uśmiechnął się kpiąco. Marek ze złości ścisnął trzymany w dłoni długopis. - No dobra ewentualnie mogę ci trochę pomóc, ale powiedz, co tam u Basi? – przybrał o wiele przyjemniejszy ton, mówiąc o swojej podopiecznej. - Nie wiem – wzruszył ramionami – Po przyjeździe miała zadzwonić, ale coś albo KTOŚ jej w tym przeszkodziło – skrzywił się na samą myśl o owym „ktosiu” w postaci Dumicza. - A ty nie możesz zadzwonić do niej pierwszy? – zmierzył podkomisarza wzrokiem. Widział, że coś go trapi... - Dumicz miał ją odwieźć do Przemyśla – powiedział jakby to wszystko miało wyjaśnić. Wtedy to Zawada wybuchnął śmiechem, wprowadzając Brodeckiego w „lekkie” zakłopotanie. - O co ci chodzi? – skrzywił się, nie rozumiejąc powodu nadmiernej wesołości przyjaciela. - Jacek jest od rana na komendzie, a ty co myślałeś? Marek poczuł jak ogromny kamień spada mu z serca... Wtedy to do kanciapy wszedł właśnie prokurator Dumicz. - Dzień dobry wszystkim – przywitał się, na co panowie odpowiedzieli jakimś burknięciem – Zbierajcie się, zgarniamy Bielawskiego i jego bandę... - No nareszcie zajmiemy się czymś innym niż wypełnianiem tych nikomu niepotrzebnych świstków! – skwitował Zawada z wyraźną poprawą nastroju. - Adam, śmiem stwierdzić, że mi są do czegoś potrzebne, zresztą nie tylko mi, ale i także... – ten oto wywód Jacka, przerwała dzwoniąca komórka Brodeckiego. - Przepraszam – rzucił i schował się do gabinetu Zawady, gdyż było to jedno z niewielu miejsc w całej komandzie, gdzie mógł mieć względny spokój. Teraz był już pewien, że to Storosz dzwoni. Dlatego nawet nie patrząc na wyświetlacz odebrał, mówiąc: - Tak Basiu? - Przykro mi Brodecki, ale to tylko ja twój stary kumpel Czarny! Podkomisarz poczuł jak po plecach przechodzą mu ciarki. Czarny od zawsze wzbudzał w nim strach. - Czego chcesz? – warknął. - Masz te dokumenty Madejskiego? Miałeś na ich zdobycie tydzień... Milczał. - Słuchaj albo dziś dostarczasz nam te dokumenty albo tej twojej panience stanie się krzywda! Myślisz, że nie znajdziemy jej w tym małym zadupiu Przemyślu?! - Dobrze, będę dziś miał dla was te dokumenty – „Chodź sam nie wiem jak je zdobędę” – dodał w myślach. - Adres naszej dziupli prześlę ci smsem i pamiętaj nawet słowa kolegom z psiarni, bo.. - Tak, wiem – przytaknął, a po chwili usłyszał tylko dźwięk przerwanego połączenia. Obawiał się tej współpracy z mafią. Gdyby coś poszło nie tak mogła ucierpieć jedna z najbliższych mu osób... Po godzinie zarówno Adam jak i Marek byli gotowi do rozpoczęcia akcji. Chociaż właściwie ten drugi zdawał się być chwilami zupełnie nieobecny duchem. Coś go wyraźnie trapiło. - Zapiąłeś dobrze kamizelkę? – zapytał jeszcze komisarz – Sprawdź lepiej. - Nie jestem przecież dzieckiem! – burknął oburzony. Jak to podczas policyjnych akcji rozpoczęła się regularna strzelanina. Komisarze z grupą AT ostrzeliwali pokaźnych rozmiarów dom, coś na kształt willi. W środku znajdywała się dość pokaźna grupka „złych złoczyńców”. Wyzwali oni zasadę, że najlepszą obroną jest atak... Akcja przeciągała się coraz dłużej. Przestępców było więcej niż myśleli, a i broń mieli nadzwyczaj dobrą. Wszelkim krzykom, wybuchom nie było końca... - Marek? – Zawada rozglądnął się naokoło siebie. Jeszcze niedawno przecież stał za nim Brodecki, a teraz jakby zapadł się pod ziemię. Tymczasem podkomisarz przez własną głupotę i gapiostwo znalazł się w niezłych tarapatach. Jeden z bandziorów zaszedł go od tyłu i przystawił pistolet do głowy... - Zabiję cię! – wrzasnął, chcąc przestraszyć Marka. Jednak ten doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że powinien teraz zachować całkowity spokój. A przede wszystkim grać na czas.. - Nie radzę. Za zabójstwo policjanta czeka cię niemały wyrok... – wyjaśnił. - Zaraz będziesz wąchał kwiatki od spodu mądrusiu! – dalej krzyczał, chociaż podkomisarz miał wrażenie, że trochę wytrącił go już z równowagi. - Naprawdę jesteś w stanie mnie zabić? – ciągnął dalej. - Zamknij się! – chwycił za spust. Padł strzał... Po chwili z postrzeloną nogą bandzior upadł na ziemię, a Brodecki zauważył stojącego z bronią Zawada, który niewątpliwie uratował mu życie. - Czy ja zawsze mu ratować ci dupę?! Przecież sam twierdziłeś niedawno, że nie jesteś przecież dzieckiem! – był wściekły, a to dlatego, że najzwyczajniej w świecie bał się o niego. Marek był przecież dla niego niemal jak syn. - Przepraszam... – powiedział skruszony podkomisarz. Po zakończonej rzecz jasna sukcesem akcji, komisarze wrócili na komendę, by oddać się jakże przyjemnej czynności zwanej wypełnianiem akt. Właściwie te „honory” przypadły Markowi, bo Adam dziwnym trafem musiał szybciej wyjść. Tylko, że Brodecki zajął się wtedy zupełnie nie tym, czym powinien. Zaopatrzył się w „coś” do otwierania zamków i pozostało już mu tylko czekać aż na komendzie trochę wypustoszeje, a co najważniejsze, kiedy Jacek opuści swój gabinet. Gdy uznał, że nadeszła odpowiedni pora, postanowił przystąpić do swojego planu. Wszystko wydawało się dość proste do wykonania. Wejdzie do gabinetu Dumicza, weźmie dokumenty Madejskiego i zawiezie je Czarnemu. W takim razie skąd miał tyle obaw? Czyżby miały okazać się słuszne? Cz. 25 Podkomisarz zakradał się ostrożnie i bezszelestnie niczym kot. Przystanął przy drzwiach, na których widniała tabliczka „Prokurator Okręgowy – Jacek Dumicz”. Rozglądnął się na boki i pociągnął za klamkę. Było zamknięte, lecz i na tę ewentualność się przygotował. Z kieszeni wyciągnął spinacz do papieru... Kilka sprawnych ruchów i drzwi zostały otwarte. Półki były zawalone stosami akt, więc na pewno niełatwo w nich znaleźć odpowiedni papier. Marek zaczął szybko wyrzucać akta, robiąc przy tym niesamowity bałagan i hałas. W końcu się udało. „Jest” – uśmiechnął się lekko, widząc teczkę z napisem „Jan Madejski”. Na „porządki” nie było już czasu. Schował szybko teczkę pod bluzę i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Po drodze napotkał Czarka – dyżurującego policjanta. - Cześć Marek – powitał go radośnie. - Cześć – odburknął, przyśpieszając kroku. - Śpieszysz się gdzieś? – zaciekawił się Czarek. - Tak, bardzo – odparł podenerwowany i szybko wyszedł z komendy. Na parkingu dostrzegł samochód Dumicza. Już po chwili z pojazdu wysiadł jego właściciel. - Cholera – mruknął pod nosem podkomisarz widząc, że Jacek do niego podchodzi. - O Marek! – uśmiechnął się sztucznie – Informuję cię, że Basia dotarła do Przemyśla cała i zdrowa. - Dzięki – nie trudno było poznać, że jest bardzo podenerwowany. Wzrok miał rozbiegany, a serce podchodziło mu do gardła. - Coś się stało? – prokurator zmierzył go wzrokiem. Marek wydawał mu się jakiś inny niż zwykle. - Nie, dlaczego miałoby się coś stać? - Jesteś jaki zdenerwowany... - Od kiedy mną się tak interesujesz? – rzucił ze wściekłością – Tak w ogóle co ty tu robisz o takiej porze?! - Ok, daję już spokój – podniósł dłonie w geście poddania – Przyszedłem tu właściwie tylko po kilka brakujących dokumentów. - Przepraszam poniosło mnie. Pogadałbym dłużej, ale wiesz właściwie to się trochę śpieszę... – powiedział, chcąc go jak najszybciej zbyć. - Jasne, już nie zatrzymuję. To do zobaczenia – podał mu dłoń. Brodecki odwzajemnił uścisk i wtedy to uwagę prokuratora przykuł skrawek jakiejś teczki wystającej spod bluzy podkomisarza. Nie skomentował tego jednak. Po pożegnaniu z Markiem, szybko udał się do swojego gabinetu. Zastał całkowity rozgardiasz. Akta walały się po biurku, podłodze... Natychmiast skojarzył fakty. Z kieszeni wyciągnął telefon komórkowy... Marek przemarzał niemal puste ulice Warszawy, oświetlone jedynie przez światła latarni. Dłonie spoczywające na kierownicy lekko mu się trzęsły. Bał się, że nie dotrzymają złożonej obietnicy, że go znowu oszukają. Ciszę panującą w aucie przerwał dźwięk jego komórki. Spojrzał na jej wyświetlacz, który wskazywał „Basia dzwoni”. Odrzucił połączenie raz, drugi... Nie chciał z nią teraz rozmawiać. Zaraz wyczułaby, że coś jest nie tak, znała go przecież tak dobrze. Postanowił, że oddzwoni do niej później, kiedy będzie już po wszystkim. Zaparkował pod domem ze wskazanego adresu. Jego oczom ukazała się luksusowa willa z ogromnym basenem. Czarny zdecydowanie nie narzekał na brak gotówki. Po dość niemiłej wymianie zdań z ochroniarzem, Markowi udało się w końcu wejść do środka. W salonie z kieliszkiem koniaku czekał na niego Czarny. - Masz? – zapytał mafiozo bez zbędnych ceregieli. - Tak, mam – podał mu. Transakcja została dokonana, więc mógł w końcu odetchnąć z ulgą. - Może uczcimy udaną współpracę? – wskazał na barek z alkoholem. - Wolałabym, już iść – stwierdził, unikając przeszywającego wzroku bossa mafii. W jego towarzystwie zawsze czuł się jak zaszczute, bezbronne zwierzątko. - No to możesz spieprzać, tylko pamiętaj żadnych numerów! – zagroził mu. - Jasne, jasne – mruknął. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce i zapomnieć o tym wszystkim, co miało tu miejsce. Teraz pragnął jedynie rozpocząć nowe życie. Z Basią i ich dzieckiem. Nagle obaj panowie usłyszeli jakiś hałas, dochodzący z sąsiedniego pokoju. Po chwili do salonu wpadło kilku antyterrorystów z okrzykiem: - Policja! Na ziemię! Na nic zdały się tłumaczenia i wrzaski podkomisarza... Jeden z mężczyzn przycisnął go do podłogi, a następnie zakuł w kajdanki. Cz. 26 W pomieszczeniu panowała ciemność i chłód. Światło docierało tylko przez małe, zakratowane okno. Unosił się zapach stęchlizny. Poza obskurnym materacem nie znajdowało się tam nic więcej. Na podłodze siedział Marek. Skulony, w brudnych ubraniach i rozczochranych włosach. Po aresztowaniu był przesłuchiwany dobre kilka godzin. Teraz to on mógł poznać jak to wygląda z drugiej strony. Ze strony przestępcy. Próbował coś tłumaczyć, wyjaśniać, ale na nic się to zdało. Miał wrażenie, że policjant, który go przesłuchuje od razu uznał go winnym. Kradzież państwowych dokumentów, powiązania z mafią – wiedział, że nie ma zbyt dużych szans, by się z tego wywinąć. Był już prawie pewien, że pójdzie siedzieć na długie lata. Nie martwił się zbytnio o siebie, bardziej o Basię. Jak sobie poradzi sama z dzieckiem? Na samą myśl, że nie będzie go przy narodzinach własnego syna, czuł ucisk w sercu. Chciał widzieć jego pierwsze kroki, usłyszeć pierwsze słowo, nauczyć grać w piłkę... A tymczasem zostanie tego wszystkiego pozbawiony i to z własnej winy. Nie miał już sił, by walczyć. Ukrył twarz w dłoniach. Trwał w tej pozycji godzinę, może dwie... - Marek? – usłyszał szept, dochodzący z drugiej strony krat. Podniósł głowę. Zobaczył Basię. Zdawało mu się nawet, że ma jakieś zwidy, ale po chwili uświadomił sobie, że to naprawdę ona. Mało było w niej z dziewczęcości, więcej z kobiety. Z brzuchem o wiele większym niż przed wyjazdem, nabrzmiałymi piersiami wyglądała pięknie. Do środka wpuścił ją pilnujący policjant. Brodecki nie miał nawet odwagi spojrzeć jej w oczy. Czuł od środka palący wstyd. - Skąd wiesz, że tu jestem? Od Adama? – zapytał po chwili. - Nie, z gazet... – powiedziała z trudem. - No tak, będę sławny na całą Polskę – zaironizował – Wiem, że nie ma tu luksusów, ale usiądź. Nie powinnaś się przemęczać – oboje zajęli miejsce na materacu. - Coś ty najlepszego zrobił? – głos jej lekko zadrżał. Obiecywała sobie, że będzie przy nim silna, nie pokaże żadnych emocji, a jednak nie potrafiła pohamować łez. Ciurkami spływały jej po policzkach - Basiu, ja nie wiem. Przepraszam cię... Przepraszam cię za wszystko – mówił nieskładnie. Najgorszą karą dla niego był właśnie ten zawód w jej oczach, jej łzy... - Pomyślałeś o naszym dziecku? Ma mieć teraz ojca kryminalistę? – podniosła ton. - Ja już coś postanowiłem... i to chyba będzie najlepsze wyjście... – zaczął ostrożnie. Widać było jak wiele go ta rozmowa kosztuje. - Tak? - Widzisz... najlepiej będzie jak o mnie zapomnisz – utkwił wzrok w podłodze. - Co ty mówisz? – nie rozumiała do czego zmierza. -Wracaj do Przemyśla. Niedługo ma się urodzić dziecko, więc powinnaś się oszczędzać. Posiedzę tu pewnie długie lata, a ty nie możesz się tym przejmować. Nie odwiedzaj mnie już. Nie chcę, żebyś oglądała mnie takiego... – po dłuższym milczeniu dodał: - Najlepiej byłoby, gdybyś związała się z Jackiem... No nie patrz tak na mnie! Kocha cię to widać. Wiem, że zadbałby odpowiednio o ciebie i maleństwo. - Marek nie, nie zgadzam się – wyłkała. - Wyjdź za Jacka i stwórzcie normalną rodzinę. Nasz syn nie musi mnie znać, po co ma się mnie wstydzić? Wystarczy, że pozwolisz mi go kiedyś zobaczyć. Tylko tyle... nic więcej... – rękawem bluzy otarł, spływającą łzę. - Przestań! Nie zostawię cię! Nie potrafię... Za bardzo cię kocham – to ostatnie wyrwało jej się w przypływie emocji, których zadawała się już nie kontrolować. - Spróbuj. Ja też spróbuję... – chciał pogłaskać ją po policzku, ale go powstrzymała. - Nie wiesz, co czuję! Nie kochasz mnie! – broniła się. - Wiem – przełknął ciężko ślinę. - To znaczy, że ty...? – nie dowierzała. Myślała, że może źle zinterpretowała jego słowa. - Idź już. To miejsce nie służy kobietom w ciąży – starał się powiedzieć to najoschlej jak tyko potrafił. Pozbawił ją tym samym nadzei. - Jak uważasz – wstała. Odeszła kilka kroków i przystanęła, łapiąc się za brzuch. - Basiu co się dzieje? Boli cię? – natychmiast do niej podbiegł zaniepokojony. - Nie, nie – wysiliła się na lekki uśmiech – Po prostu mały dziś kopie mocniej niż zwykle. - Ach tak – teraz i on się uśmiechnął - Mogę? – skinął głową na brzuch. Przytaknęła. Ułożyła jego dłoń w odpowiednim miejscu. Pierwszy raz mógł poczuć ruchy swojego dziecka. Nie liczyło się miejsce ani czas. Przyjemne ciepło przechodziło go od środka. Pożałował swoich wcześniejszych słów. Postanowił, że mimo wszystko chce być, choćby na odległość ojcem dla swojego syna. - Koniec widzenia! – przerwał im ostry głos policjanta. Basia natychmiast odsunęła się od Brodeckiego speszona. Tak jakby zostali podłapani na jakiejś zbrodni. Bez słowa skierowała się do drzwi wyjściowych. - Kocham Cię – usłyszała za plecami jego głos. Nie, nie odwróciła się. Odeszła, zostawiając go przepełnionego smutkiem i wątpliwościami. Tak jak kiedyś on ją... Cz. 27 Oparła się o ścianę, przymykając powieki. Nie spodziewała się, że rozmowa z Markiem będzie ją tyle kosztować. „Kocham Cię” wypowiedziane przez niego tak nieoczekiwanie, zupełnie wytrąciły ją z równowagi. Myślała nawet, że chciał ją ten sposób tylko zatrzymać, ale po chwili zastanowienia stwierdziła, że nie potrafiłby jej okłamać w tak ważnej sprawie. Nie należał na pewno do mężczyzn, którzy rzucają słowa na wiatr, bawią się uczuciami. Tylko co dalej? Nie zostawi go tak, musi walczyć! Kolejne godziny spędziła na przeszukiwaniu baz danych, przeglądaniu starych akt, mogących mieć jakikolwiek związek z tą sprawą. Przysypiającą na biurku, zastał ją Zawada. - Basia? Co ty tu robisz? Przecież miałaś zostać w Przemyślu – zdziwił się, ale i ucieszył. Stęsknił się za Basią (no i może za jej kawą trochę też, bo ta z automatu była doprawdy fatalna). Przeciągnęła się leniwie i odparła: - Wróciłam. Marek mnie potrzebuje. Adam wyraźnie spoważniał, przybrał zaciętą minę. Basia od razu to zauważyła. - Ty też jesteś przeciwko niemu, tak? Już uznałeś go winnym! – rzuciła z nieukrywaną pretensją – Przecież wiesz, że on nie chciał... – dodała ciszej. - Wiem Basiu, ale ja niewiele w tej sprawie mogę. To Dumicz ma decydujący głos. On oskarża Marka – wyjaśnił spokojnie. - Porozmawiam z nim! – od razu się ożywiła – Jest w swoim gabinecie? - Najpierw jedź do domu, odpocznij. Nie możesz się tak przemęczać – popatrzył na nią z troską. - Jacek jest w swoim gabinecie? – powtórzyła z uporem. - Tak, ale... – zaczął, ale przerwała mu. - Porozmawiam z nim tylko i pojadę do domu jak pan komisarz każe – oboje się uśmiechnęli. Wzięła głęboki wdech i zapukała do drzwi gabinetu Dumicza. - Proszę! - Możemy porozmawiać? – zapytała oficjalnym tonem. - Jasne, siadaj – z uśmiechem wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie. - Chodzi o Marka – zaczęła od razu – Ja chciałam... Chciałam Cię prosić, żeby wycofał oskarżenie przeciw niemu. - Jak to wycofał oskarżenie?! Przepraszam... – zreflektował się szybko, zdając sobie sprawę, że za bardzo się uniósł – Myślisz, że tak łatwo wymiga się od kradzieży państwowych dokumentów i współpracy z mafią? - Marek ukradł te dokumenty, bo był w śmiertelnym niebezpieczeństwie, zrozum to. Inaczej na pewno by tego nie zrobił! A my... możemy przecież nagiąć trochę fakty – przełknęła ciężko ślinę, kładąc dłoń na brzuchu. - Co chcesz przez to powiedzieć? – zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc do czego zmierza Basia. Jedno jest pewnie: nie spodobało mu się stwierdzenie „nagiąć trochę fakty”. Należał do prokuratorów, dla których prawda była najważniejsza i nie miał zamiaru tego zmieniać. - Ja i Adam spróbujemy udowodnić, że to wszystko było tylko prowokacją, mającą na celu dotarcie do mafii. Ty wycofasz oskarżenie i potwierdzisz naszą wersję. Proszę... – dodała błagalnym tonem. - Nie, nie ma mowy – podniósł się z krzesła i odwrócił w stronę okna, by nie widzieć jej smutnych oczu. - Proszę... – powtórzyła, z trudem hamując płacz – Zrozum... ja go kocham. Niedługo ma się urodzić nasze dziecko. Potrzebuję go tu i teraz, nie za kilka lat! „Ja go kocham” – nawet nie wiedział, że tak bardzo zaboli go to zdanie. Liczył, że może uda mu się zająć tą pustkę w jej sercu po Marku, a tymczasem ona prosiła go, by pomógł wyciągnąć go z więzienia. - Basiu, ale mnie obowiązują pewne przepisy – podszedł blisko niej, próbując się tłumaczyć. - Chrzanię twoje przepisy! – krzyknęła mu prosto w twarz. Nie panowała nad sobą. Teraz liczył się dla niej tylko Marek – Pomogę mu z twoją pomocą, czy bez! Zapomnij tylko, że byłeś moim przyjacielem! – wstała gwałtownie. Wtedy to poczuła ostry skurcz w okolicy brzucha. Powtórzył się jeszcze regularnie kilka razy. Jacek, gdy zauważył co się dzieje, natychmiast do niej podszedł. - Co jest? Boli cię? – zaniepokoił się. - Jacek... to chyba już – oznajmiła piskliwym głosem. Cz. 28 (ostatnia) Z trudem łapała powietrze, trzymając się za brzuch. Jacek popatrzył na nią z niemałym przerażeniem. Nigdy jeszcze nie znajdował się w takiej sytuacji i zupełnie nie wiedział jak ma się zachować. - Jesteś pewna, że to już? – zapytał po raz kolejny. - Skoro czuję, że odchodzą mi te cholerne wody to TAK! – krzyknęła tak, że o mało mu bębenki w uszach nie popękały - Zrób coś! Boli mnie! – jęczała. - Yyy to może... Może ja pójdę po Adama! – stwierdził zamotany i już miał wybiegać z gabinetu, kiedy... - Nie zostawiaj mnie tu samej! – „poprosiła” niemniej przerażona jak on. - To co ja mam robić? – czuł się bezradny. - Jak to co?! – oburzyła się - Zawieź mnie do szpitala! - No tak, oczywiście... Czekaj, pomogę Ci – zaoferował, gdy próbowała wstać z krzesła. Wsparta na jego ramieniu zmierzała do wyjścia z komendy. Później pomógł jej wsiąść do samochodu i odjechał z piskiem opon... Łamiąc chyba wszystkie możliwe przepisy ruchu drogowego, dowiózł ją do szpitala. [...] Siedział w poczekalni już od godziny. Porodowe jęki i krzyki Storosz, dochodzące zza drzwi napawały go jakimś dziwnym strachem. Pewnie, gdyby to on był ojcem dziecka, wszedłby tam razem z nią i wspierał jak tylko mógł. A tak to... Czułby się chyba trochę nie fair wobec Marka, będąc tam teraz przy niej. Może jednak powinien zgodzić się na jej prośbę? Nie być takim cholernym służbistą i pozwolić im na szczęście? Jego rozmyślania przerwało wyjście pielęgniarki z porodówki. - A co to przyszły tatuś nie wejdzie? – zagadnęła z uśmiechem. - Yyy... nie – zmieszał się – A jak właściwie Basia się czuje? - Poród zapowiada się na długi, ale proszę się nie martwić. Basia jest naprawdę dzielna. - Dziękuję – lekko się uśmiechnął. Zaraz potem do szpitala wpadł rozgorączkowany Adam. - Co z nią? Jak ona się czuje? Czemu nie zadzwoniłeś? – zasypał Dumicza pytaniami. - Przepraszam, zupełnie wyleciało mi z głowy. Z Basią wszystko dobrze... Marek wie? – zapytał po chwili. - Tak, wszyscy już wiedzą. Kilku policjantów widziało jak wyprowadzałeś Baśkę i.. okazało się, że to nieźli plotkarze – zaśmiał się – Marek podobno nieźle wariuje. Rzuca się, próbował nawet uciekać. W sumie nie dziwię mu się, bo kocha i Basię i dziecko. Jacek zamyślił się przez chwilę, a następnie zerwał się z krzesła momentalnie podejmując decyzję: - Muszę coś jeszcze załatwić na komendzie. Zostaniesz z Basią? – zwrócił się jeszcze do Adama. Ten przytaknął, patrząc na niego podejrzliwie. - Wpuść mnie do Brodeckiego! – rzucił prokurator rozkazującym tonem do jednego z policjantów, znajdujących się w areszcie. - To chyba nie jest najlepszy pomysł... –zaczął. - Mam powtórzyć raz jeszcze?! – zdenerwował się. Policjant bez słowa zrobił to, o co „prosił” go Jacek. Wszedł do celi Marka tak, że ten go nawet nie zauważył. Brodecki siedział skulony z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie miał już nawet siły krzyczeć. Chociaż należał do twardych mężczyzn, pierwszy raz od bardzo dawna zdarzyło mu się płakać. Oddałby wszystko, by móc być teraz przy swojej Basi... - Marek? Na dźwięk swojego imienia podniósł wzrok. Zdziwiła go obecność Jacka - właściwie był ostatnią osobą, którą spodziewał się tu zastać. - Co z ... - W porządku – przerwał mu prokurator od razu domyślając się, o co chce zapytać - Zawiozłem ją do szpitala i... właśnie rodzi. - Tak, mojego syna – posmutniał. Na samą myśl, że nie będzie go przy narodzinach pierworodnego, czuł uścisk w klatce piersiowej. - Marek, wiem, co czujesz... – starał się go jakoś pocieszyć. - Gówno wiesz! – zacisnął ze złości pięści – Po co w ogóle tu przyszedłeś? - Pogadać – wzruszył ramionami. - Niby o czym? O tym jaki jestem beznadziejny?! A może chcesz, żebym życzył Ci powodzenia w zdobywaniu Basi? Po to mnie tu zamknąłeś?! Żeby mi ją zabrać?! – nie panował nad wykrzykiwanymi słowami. Był naprawdę wściekły. - Chciałem Ci pomóc chociażby ze względu na Basię, ale skoro się tak zachowujesz to lepiej już pójdę – urażony, odwrócił się do wyjścia. - Jacek, poczekaj – przybrał spokojniejszy i milszy ton, próbując go zatrzymać – Przepraszam, poniosło mnie. Szlag mnie po prostu trafia jak sobie myślę, że Basia jest tam sama – próbował tłumaczyć swoje zachowanie. - Dlaczego właściwie to wszystko zrobiłeś? Te kontakty z mafią, kradzież dokumentów... - A miałem jakieś inne wyjście?! Ten skurwiel groził Baśce! Musiałem... - Mogłeś to załatwić w inny sposób. Zgodnie z prawem! – dodał dobitnie. Marek nie odpowiedział nic. Odwrócił wzrok. Co miał mu powiedzieć? Że kocha Baśkę i bał się, że jeśli nie będzie współpracował z tymi ludźmi, mogą ją zabić? „I tak by nie zrozumiał” – pomyślał, usprawiedliwiając swoje milczenie. - Właściwie nie wiem, czemu to robię, ale... postaram się Ci pomóc – odezwał się prokurator Odwołam oskarżenie i postaram się, by jak najszybciej wypuszczono Cię na wolność. Może nawet dziś... - Dziękuję – uścisnął mu dłoń. - Jesteś wolny! – usłyszał po kilku godzinach głos policjanta, otwierającego drzwi celi. Stał w osłupieniu, nie dowierzając temu, co słyszy. - No pośpiesz się! – ponaglono go. Uśmiechnął się szeroko. Na samą myśl, że zaraz zobaczy Basię, czuł jak jego ciało zalewa fala ciepła. - No pani Basiu, przemy, przemy! – pielęgniarka „dopingowała” wykończoną Storosz. „Łatwo Ci powiedzieć ty wstrętny babsztylu” – pomyślała, zaciskając dłońmi skrawek pościeli łóżka. - Nie dam rady! – westchnęła w końcu. Z trudem łapała oddech. Po twarzy i ciele spływały jej stróżki potu. Przymknęła na chwilę powieki. - Co pan tu robi?! – krzyknęła pielęgniarka, widząc, że jakiś obcy mężczyzna wpada na porodówkę. Basia podniosła zmęczony wzrok i... zamarła. Przed nią stał Marek Brodecki. Chociaż... może to tylko wytwór wyobraźni spowodowany długotrwałym zmęczeniem? Przecież to niemożliwe, że to był on! - Jestem ojcem dziecka, proszę mnie przepuścić do mojej Basi... – usłyszała jego głos. A więc jednak to wszystko działo, się naprawdę! Ostatnie wątpliwości ustąpiły, kiedy poczuła jego ciepłą dłoń na swojej. - Nic ci nie jest? – pocałował ją w skroń. - Boooli! – jęknęła. - Niech pani coś zrobi, przecież moja Basia cierpi! – zwrócił się do pielęgniarki. - Wszystkie kobiety muszą przez to przejść tak jak pana Basia! – rzuciła, lekko się uśmiechając No już przemy! – ponagliła Storosz. - NIE! – zaprotestowała Basia. - Kochanie oddychaj, dasz radę! Dla naszej kruszynki... – szeptał jej do ucha. - NIE! – powtórzyła z uporem. - Poradzisz sobie, wierzę w Ciebie! Basieńko, no proszę cię... - Zamknij się! – krzyknęła – To wszystko wina tych Twoich zakichanych plemników! Jednak on nie zważając na jej protesty i wrzaski, nadal przy niej był, mocno trzymając za rękę i wspierając jak tylko potrafił. W końcu po ponad trzech godzinach histerii Storosz i dwóch omdleniach Brodeckiego, na sali rozległ się płacz noworodka. - Mamy go – Marek pocałował ukochaną w spocone czoło. Dopiero kiedy położono jej na brzuchu maleństwo, dotarło niej, że właśnie została mamą. Z oczu Storosz popłynęły zły szczęścia... Siedział obok jej szpitalnego łóżka, nie mogąc się napatrzeć na kilkugodzinny zaledwie skarb, który zawinięty w biały kocyk, trzymała w rękach. - Niezły głodomór z tego naszego syna, ale trzeba przyznać, że uroczy – zaśmiała się, kiedy w końcu udało się jej odstawić malucha od piersi. - Brodeccy tak już mają – Marek popatrzył z dumą na dziecko. Trzeba przyznać, że kolor oczu, nos, usta odziedziczyło właśnie po nim. - Chcesz potrzymać? – zaproponowała z uśmiechem , który pomimo zmęczenia, nie schodził z jej twarzy. - Może na razie lepiej nie – zmieszał się. Bał się, że może zrobić krzywdę Brodeckiemu juniorowi. Storosz z rozbawieniem spojrzała na jego przerażoną minę. - Marek, a ty zostałeś już całkowicie oczyszczony z zarzutów? Ne musisz tam wracać? – zmieniła temat, przybierając poważną minę. - Nie muszę. Jacek wszystko załatwił. Właściwie to... nie spodziewałem się tego po nim – przyznał szczerze. - No widzisz zawsze Ci mówiłam, że Jacek to fajny facet – na dźwięk tych słów Marek przewrócił oczami – I dlatego pomyślałam sobie, że... - Że? - Widzisz nasz synek miał nazywać się Krzysio, ale może w podziękowaniu Dumiczowi nazwalibyśmy nasze maleństwo właśnie Jacek? – dotknęła palcem malutkiej rączki chłopczyka. W jednej chwili cały świat zawirował w głowie Brodeckiego. Owszem był wdzięczny Jackowi za jego pomoc, ale w pamięci miał nadal te zaloty i uśmieszki prokuratora względem Basi. A teraz JEGO syn ma mieć na imię jak do niedawna jego największy wróg? - Nie, nie zgadzam się! Po moim trupie! – zaczerwienił się ze złości. - Żartowałam tylko – zaśmiała się, delikatnie uderzając go w ramię. - Bardzo śmieszne, naprawdę – rzucił z ironią, robiąc minę skrzywdzonego dzieciaka. - Przykro mi, ale muszę już zabrać noworodka – do sali wpadła pielęgniarka, nazywana w myślach przez Basię „babsztylem” – Przyniosę go na następne karmienie za kilka godzin – dodała, widząc zawiedzone miny jego rodziców. - Dziękuję Basiu... – Marek odezwał się, przerywając tym samym długotrwałe milczenie, które zapadło po wyjściu pielęgniarki. - Za co? – zdziwiła się. - Za Krzysia i za to, że nauczyłaś mnie kochać... KONIEC