Moc móc wzmóc - Handel emisjami CO2
Transkrypt
Moc móc wzmóc - Handel emisjami CO2
Moc móc wzmóc Autorzy: Stanisław Tokarski - wiceprezes zarządu Tauron Polska Energia, Jerzy Janikowski - szef Biura Regulacji i Współpracy Międzynarodowej Taurona ("Polska Energia" - lipiec 2014) Dotychczasowa polityka energetyczno-klimatyczna Unii Europejskiej może źle wpłynąć na konkurencyjność gospodarki Starego Kontynentu, a oczekiwania polityków, że wspólny rynek energii usunie ten problem są oderwane od rzeczywistości. Czy rozwiązaniem może być jednolity europejski rynek mocy? Zmiany w unijnej polityce energetyczno-klimatycznej, ich skala oraz częstotliwość narażają bezpieczeństwo zasilania na coraz większe ryzyko. Problem ten jest widoczny w wielu europejskich krajach, które samodzielnie podejmują środki zaradcze związane z decyzjami UE. Czy w tym obszarze istnieją możliwości wspólnego działania? Czy wprowadzenie jednolitego rynku mocy będzie receptą na obecne bolączki sektora oraz całej europejskiej gospodarki? Pytania te były między innymi przedmiotem Polsko-Niemieckiego Szczytu Energetycznego, który odbył się 12 czerwca w Berlinie. Niszczące przywileje Pakiet Klimatyczny to niewątpliwie dokument o szlachetnym przesłaniu i głębokich pobudkach, jednak w działaniu wydaje się srogi i nie do końca sprawiedliwy. Dlaczego? Dlatego, że daje przywileje tym, którzy produkują energię przy pomocy drogich technologii wykorzystujących OZE. Dodatkowo powoduje – w istocie – administracyjne podnoszenie cen uprawnień do emisji CO2. Zmusza także odbiorców końcowych do płacenia wyższych cen za prąd. Co więcej, naraża na niepewność, albowiem preferuje odnawialne źródła energii, na które nie zawsze można liczyć. A mimo to OZE zostały objęte różnymi systemami wsparcia i często posiadają priorytet przyłączania do sieci elektroenergetycznej przed innymi źródłami. Ich właściciele mają w wielu krajach zagwarantowane wysokie ceny sprzedaży wyprodukowanej przez siebie energii. Od czasu do czasu psują rynek, zalewając go ogromnymi ilościami energii, której cena spada wówczas do zera czy wręcz przyjmuje wartość ujemną. Podkreślmy, że chodzi o cenę rynkową, a nie kwoty inkasowane przez operatorów tych jednostek pochodzące z dopłat ściąganych od wszystkich odbiorców. Taki stan rzeczy powoduje, że produkcja energii w elektrowniach konwencjonalnych przestaje być opłacalna. Bo tutaj dotacji już nie ma. Co gorsza, koszty wytwarzania w elektrowniach cieplnych rosną, bo obowiązkowo trzeba kupować uprawnienia do emisji CO2. Utrzymywanie takich elektrowni traci sens ekonomiczny, ale z drugiej strony są one potrzebne, by zagwarantować odpowiednią ilość mocy niezbędnej do bezpiecznego funkcjonowania systemu elektroenergetycznego. Sprawę komplikują dodatkowo ostre wymagania środowiskowe, prowadzące do wyłączania takich obiektów. Hamulce inwestycyjne Inwestorzy z branży energetycznej są więc w kropce. Blokuje ich nie tylko niejasna perspektywa unijnej polityki klimatycznej, ale też polityczne ingerencje w rynek i ręczne sterowanie handlem uprawnieniami do emisji, czego przejawem jest backloading i MSR (Market Stability Reserve – rynkowa rezerwa stabilizacyjna). Ryzyko inwestycyjne jest tak wielkie, że właściwie przekreśla nowe projekty oparte na paliwach kopalnych. Inne czynniki hamujące inwestycje? Niskie ceny hurtowe energii, które praktycznie wykluczają rozwój energetyki jądrowej. Nadto – wysoki koszt kapitału oraz ryzyka regulacyjne. Te okoliczności skutecznie niweczą plany tych, którzy chcieliby postawić blok atomowy czy wysokosprawną jednostkę węglową. Efekt? Deficyt mocy. Grożący zachwianiem bezpieczeństwa dostaw energii. Tego niedoboru nie da się w prosty sposób pokryć importem. Oczekiwania polityków, że problem rozwiąże się sam wyłącznie dzięki wprowadzeniu wspólnego unijnego rynku energii są oderwane od rzeczywistości. Tutaj potrzebna jest odpowiednia wielkość stabilnych mocy wytwórczych oraz możliwość realizowania z nich dostaw energii wtedy, gdy będą one potrzebne i na poziomie, jaki będzie wymagany. Obecne warunki rynkowe i regulacyjne powodują, że w Unii Europejskiej inwestycje w stabilne jednostki wytwórcze to rzadkość. Skąd więc importować energię? I co zrobić, by import prowadził nie tylko do obniżania kosztów pozyskiwania energii i wyrównywania cen pomiędzy krajami, ale także gwarantował bezpieczeństwo dostaw, co dzisiaj jest nierealne? Szanse na konkurencyjność Wydaje się, że dotychczasowa unijna polityka energetyczno-klimatyczna, skutkująca wysokimi cenami, może mieć katastrofalne konsekwencje dla unijnej gospodarki. Z tego powodu europejski przemysł, w pierwszej kolejności przemysł energochłonny, zaczyna przegrywać konkurencję na globalnym rynku. Firmy rozwiązują ten problem, wyprowadzając produkcję poza UE, czego przykładem może być koncern chemiczny BASF, który przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. Zjawisko jest coraz bardziej dostrzegalne i nawet unijni komisarze zaczynają mówić o konieczności reindustrializacji Europy. Aby jednak w ogóle myśleć o wspólnotowym przemyśle, należy zapewnić mu stabilne dostawy energii po akceptowalnej cenie, co stworzy szansę skutecznej konkurencji na światowym rynku. To jeden z podstawowych warunków rozwoju unijnej gospodarki, której potrzebne jest także – powtórzmy – bezpieczeństwo energetyczne i utrzymanie niezbędnego poziomu stabilnych mocy wytwórczych, bez których przemysł nie będzie dobrze funkcjonować. Rynek mocy i nadzieje W Polsce zakończył się właśnie pierwszy etap prac nad stworzeniem rynku mocy, który mógłby rozwiązać sporą część opisanych tu problemów. Był to jeden z tematów Polsko-Niemieckiego Szczytu Energetycznego w Berlinie. Wzięli w nim udział szefowie najważniejszych spółek sektorów energetycznego i chemiczno-paliwowego oraz wysokiego szczebla politycy obu krajów. Niemieccy partnerzy zastanawiają się, czy sam rynek mocy nie jest już systemem wsparcia. Nie chodzi jednak o wspieranie konkretnych technologii, ale o wyodrębnienie dwóch rynków: rynku energii i opłat za towar w postaci energii oraz rynku mocy i opłat za towar będący zagwarantowaniem możliwości bezpiecznych, nieprzerwanych dostaw energii. Pieniądze za energię, według tej koncepcji, dostanie ten, kto ją najtaniej wyprodukuje, natomiast za moc – ten, kto będzie w stanie zagwarantować rzeczywistą dostępność mocy. Istnieją różne mechanizmy mocowe, które można by zaimplementować w Polsce. Kontrakty różnicowe, płatności za nowe moce, zdecentralizowany rynek mocy – rynek terminowy, rynek mocy scentralizowany opierający się na opcjach na niezawodność, płatności mocowe, płatności za rezerwę mocy, rynek rezerwy mocy. Instrumenty te byłyby stosowane w zależności od perspektywy czasowej. Pierwsze dwie propozycje dotyczą długich terminów, ostatnia – rynek rezerw mocy – ma charakter krótkoterminowy. Pozostałe mogą być wykorzystywane w okresach średnich. Niemcy, gdzie koncerny energetyczne odnotowały w ubiegłym roku ujemne wyniki finansowe, a niebawem będą zamykać elektrownie atomowe, muszą rozwiązać problem bezpieczeństwa dostaw energii i wydają się skłonne do poparcia rynku mocy. W ich ocenie musiałby mieć on wymiar nie narodowy, ale europejski, a najrozsądniej byłoby rozwijać go w oparciu o bliską współpracę regionalną sąsiadujących ze sobą krajów. Czy zatem drugi etap prac nad wprowadzeniem w Polsce rynku mocy mógłby stać się zalążkiem wypracowywanego wspólnie z Niemcami jednolitego europejskiego rynku mocy? Prace nad rynkami mocy trwają w kilku krajach Unii Europejskiej, a ich rzeczywiste uruchomienie wydaje się tylko kwestią czasu. Im szybciej do tego dojdzie, tym lepiej dla stabilności systemów elektroenergetycznych oraz gospodarek krajów członkowskich. Dopiero wówczas będzie można mówić o nowych inwestycjach i odpowiednich warunkach dla funkcjonowania przemysłu. Sądzimy, że dobrze byłoby w tej sprawie usłyszeć polsko-niemiecki głos.