WIERSZYKI I DRWINKI DLA MOJEJ DZIEWCZYNKI
Transkrypt
WIERSZYKI I DRWINKI DLA MOJEJ DZIEWCZYNKI
Robert roro Olszewski WIERSZYKI I DRWINKI DLA MOJEJ DZIEWCZYNKI Wiersze dla dzieci Wydawnictwo ŚWIATŁO DNIA Bydgoszcz 2013 ZAPRASZAM www.robertroroolszewski.jimdo.com Copyright by Robert Olszewski 2013 Anusi Mojej ukochanej coreczce dedykuję autor CORECZKA Kto stalowe oczka mruży Kto nie boi się kałuży Kto ma śliczne blond włosięta Kto o tacie wciąż pamięta Kto pyskuje mamie z rana Chodzi czasem rozczochrana Kto nie lubi jeść szpinaku Fika kozły na trzepaku Kto się słodko tak uśmiecha Gdy coś boli nie narzeka Kto jest śliczny jak laleczka Moja przecież to córeczka! To Anusia moja słodka Panna strojna jak stokrotka Ciepła jak wspomnienie lata Choć czasami cóż, pyskata CORECZKA 2 Kto pyskuje w dzień i w nocy, kto nie cierpi swych warkoczy? Kto dziś bratu dał kopniaka, kto przez płoty znowu skakał? Kto do zupy wlał atrament, kto wywołał w szkole zamęt? Kto na lekcjach gumę żuje, kto przez okno ciągle pluje? Kto po stole bębni z pasją, kto sąsiadom nie da zasnąć? Kto się kłuci z przyjaciółką, Kto przezywa wszystkich w kółko? Kto w ogródku depcze kwiatki, wrzuca trawę do sałatki? Kto twarożek miesza z piaskiem, kto dziadkowi schował laskę? Kto orzechy kradnie z drzewa, kto w teatrze ciągle ziewa? Któż to? Cóż za kawał drania? To jest właśnie moja Ania. Wstyd się przyznać moja córka, postrach szkoły i podwórka Dzika niczym burza z rana. Mimo wszystko tak kochana. GŁUPTAS W małym domku tuż przy lesie mieszkał sobie głupi Grzesiek. Raz gdy głodny był niecnota chciał własnego upiec kota. Już w brytfannie zwierzak leży, już piekarnik zęby szczerzy Lecz na szczęście, co za chwila, kot się zbudził i dał dyla. Innym razem nasz głuptasek do pokoju zwoził piasek Bo chciał tak jak Beduini mieszkać sobie na pustyni. Landrynkami karmił świnie gdy usłyszał kiedyś w gminie, Że słodycze są tuczące. Latem chciał dogonić słońce I tak długo biegł nasz Grzesiek, aż się zgubił w wielkim lesie by dopiero po miesiącu wrócić do chałupy w końcu. W zeszłym roku, chyba w maju wlazł na górkę przy ruczaju. Siadł na sankach włożył czapkę i powiada, że ma chrapkę Na szaleństwa w śnieżnej bieli. Ludzie śmiechem wybuchnęli. - Gdzież tu śnieg jest? A to matoł przecież właśnie przyszło lato. Ale Grzesio uśmiechnięty łyk z termosu popił mięty I zakrzyknął im z daleka. – Ja mam czas ja tu poczekam! No cóż głuptas jakich mało lecz powiedzieć mogę śmiało, Że nasz świat jest dla każdego. Dla mądrego i głupiego Dla geniusza, przeciętniaka. Dla was dla mnie. Bajka taka. LODY Mamo popatrz jakie lody, kup jednego dla ochłody Albo dwa, na dłużej starczy. Mamo czemu czoło marszczysz? Czemu kręcisz dziwnie głową? Masz coś może przeciw lodom? Przecież wiesz, że jak świat światem wszyscy lody jedzą latem. Bo cudowna to przygoda przepysznego zjadać loda. Popatrz wokół żaden człowiek nic innego ci nie powie Gruby, chudy, stary, młody – wszyscy dziś kupują lody. Każdy czar ich mroźny chwali i ci duzi i ci mali. Każdy pławi się w zachwycie wielbiąc lody ponad życie. Śmietankowe, owocowe. Lody smaczne są i zdrowe. I słyszałem nawet wczoraj, że w Bydgoszczy pewna chora Nie chcąc truć się lekarstwami wyleczyła się lodami. Szczera prawda, daję słowo. Od tej pory przymusowo Każdy lekarz stary, młody swym pacjentom daje lody A w szpitalach dodatkowo wraz z polewą morelową. Uwierz proszę ja nie kłamię nie łgał bym swej własnej mamie! Powiem więcej, gdyś ciekawa, w każdej szkole. Ważna sprawa… - Dosyć, dosyć, bądź już cicho. Masz na lody, niech cię licho. MAŁA DAMA Podsłuchałem przypadkowo, nie specjalnie, daję słowo Jak Anusia, moja córka tak szeptała w ucho Burka. - Dziewięć lat już mam mój drogi. Czas na własne stanąć nogi. Już od dawna moja mama wciąż powtarza, zrób to sama. Sama sobie zawiąż buty, sama plecak zszyj rozpruty. Sama wypierz szal i czapkę, sama sobie zrób kanapkę. - Przecież jesteś młoda dama.- Tak powtarza moja mama. -Sama lekcję zrób z anglika, przynieś sianko dla królika. Sama rozczesz włosy z rana. Wszystko sama, sama, sama. Widzisz piesku i tak w kółko. – Zrób to sama moja córko. - Dobrze więc, niech tak zostanie. Dziś pokażę swojej mamie, Że poradzę sobie żwawo z najtrudniejszą nawet sprawą I pomagać już nie musi nikt malutkiej swej Anusi. Bo nie dziecko to lecz dama, która radzi sobie sama. MUCHA I PAJĄK Do pająka przyszła mucha. – Drogi panie niech pan słucha. Tak zagaja swą rozmowę, przekrzywiając lekko głowę I łapkami trąc skrzydełka. – Sprawa jest doprawdy wielka I poważna niesłychanie. Dziś odbyło się zebranie. By głosować swe uchwały wszystkie muchy się spotkały I nie była to zabawa. Ustalono nowe prawa. Nowe ustalono normy i współżycia nowe formy, Tak by wszystkie tu owady żyły zgodnie, bez obawy, Że je skrzywdzić ktoś, lub może pożreć zechce nie daj Boże. I tu właśnie sedno sprawy, żeby był pan tak łaskawy Swój jadłospis zmienić żwawo. Tego żąda nowe prawo! Miast na muchy toczyć ślinę jeść wyłącznie zieleninę. Sprawa chyba bardzo jasna, tego większość chce i basta! Mucha dumnie wzrokiem toczy, pająkowi prosto w oczy Patrzy i z uśmiechem wstaje. – Cóż, to wszystko drogi panie. Pająk ziewnął, w dłonie klasnął. Pożarł muchę cicho mlasnął Potem wzruszył ramionami i zapomniał o tej pani. Ot skończyła się zabawa. Znów wróciły dawne prawa. PTASIE SPIEWY Któż to, któż to tak przecudnie śpiewa o poranku? To skowronek w żółtym, ślicznie skrojonym ubranku. A kto gwiżdże tak w południe, że aż w uszach dzwoni? To kos wzywa nas na obiad zza krzaczków begonii. A wieczorem kto nas żegna melodyjnym śpiewem? To pan słowik krążąc dumnie nad najwyższym drzewem. A gdy księżyc nocką ciemną zawita nad ganek Wszystkie ptaszki zasypiają czekając na ranek. ROBACZYWE SPRAWY Na podwórku nie dla draki pokłóciły się robaki. Który z nich jest najpiękniejszy, który dłuższy, który cięższy. Który z nich najwięcej znaczy królem winien być robaczym. I krzyczały w niebo głosy, chciały nawet ciągnąć losy, Gryźć się, bić, pojedynkować. Ostre tu padały słowa. Każdy swe zalety chwali i ci duzi i ci mali. Nikt nikomu nie odpuszcza. Zwarła się robacza tłuszcza I w ruch pięści poszły żwawo. Bez pardonu w lewo w prawo. Nikt się tutaj nie lituje. Gryzie, kopie, szarpie, kłuje. Taki tumult uczyniły, aż się kury pobudziły I robaka za robakiem pozjadały z wielkim smakiem. Morał z tego prosty płynie, kto wojuje, pewnie zginie. SZCZUPAK Szczupak chełpi się w jeziorze. – Nikt pokonać mnie nie może. Nawet sum mnie mija z dala choć to kawał jest drągala. Leszcze liny, stawać proszę. Zaraz je tu wypatroszę. Płyńcie do mnie, czuję jatkę. Chętnie zrobię z was sałatkę. Chętnie płetwy wam poszarpię, płyńcie do mnie ukle, karpie. Przybywajcie pstre okonki. Poszatkuję was na dzwonki. Chodźcie, bo dla wszystkich zuchów miejsce czeka w moim brzuchu. I tak krążył przez odmęty szczupak dumny, uśmiechnięty. Aż pewnego dnia o świcie, kiedy podjadł należycie, Butną przybierając pozę, płynąc wolno, siejąc grozę Ujrzał tuż na końcu haka wijącego się robaka. O przekąska mlasnął cicho. Nie przepuszczę niech mnie licho. I nie myśląc długo wcale połknął haczyk wraz z robalem. A co dalej było wiecie? Szczupak choć tak hardy przecież Choć tak wszystkim się odgrażał w końcu w ręce wpadł wędkarza. A ten sprawnie niesłychanie zrobił z niego smaczne danie. I dopiero skwiercząc w maśle szczupak pojął to, że właśnie Tak swój żywot skończyć musi, kto nad innych się wynosi Bo to przecież prawda stara. Nawet wielkich spotka kara. SZPINAK W pewnym mieście jak wieść niesie dzieci żyją w wielkim stresie Bo na obiad wśród ziemniaków zawsze znajdą liść szpinaku. Wśród sałatek, warzyw świeżych szpinak dumnie liście pręży. Potem w nocy śnią koszmary, szpinak kształt przybiera mary. Ten zjedzony od niechcenia, ten co czeka do zjedzenia. Szpinak z wody, szpinak z jajkiem, z bułką tartą, z majerankiem. Nawet zupę daję słowo jedzą ciągle szpinakową. Mięso owszem, pełnia smaku… lecz w potrawce ze szpinaku. Karpie, leszcze i łososie w szpinakowym toną sosie. Wszystkie ciastka, nawet lody są z nadzieniem szpinakowym. Dzieci włosy rwą już z głowy. Budyń też jest szpinakowy. Dla mnie jednak, powiem z drżeniem. Takie miasto to marzenie. Szczera prawda. To nie kpina. Ja uwielbiam wcinać szpinak! ZRZĘDA Proszę pani, proszę pani, wszystkie rzeczy mam do bani. Niechaj pani spojrzy proszę. I to mają być kalosze? Gdy ciut głębsza jest kałuża cała noga się zanurza. I chlupocze w bucie woda. Mówić więcej? Czasu szkoda. A parasol pani droga, taki nosić istna trwoga. Miast przed deszczem chronić głowę on zasłania jej połowę. I za kołnierz leci woda. Mówi więcej? Czasu szkoda. Proszę pani, proszę pani wszystkie rzeczy mam do bani. Niechaj pani się nie śmieje, czapkę noszę gdy wiatr wieje. Lecz nie, kiedy śnieg poprószy bo mi z niej wystają uszy. Taka dzisiaj dziwna moda. Mówić więcej? Czasu szkoda. Szal, nie wspomnę pani złota. Nie wiem czyja to robota. Wiotki, cienki jak tasiemka. Patrząc na to serce pęka. A ja już nie jestem młoda. Mówić więcej? Czasu szkoda. I tak płyną dni i lata, zrzęda zrzędzi grzebiąc w szafach. Z domu nie wychodzi wcale wylewając swoje żale. Życie mija ją jak woda. Mówić dalej? Czasu szkoda. ZABKA Mała żabka wśród szuwarów śniła tego rana, Że któregoś dnia niechcący pożarła bociana. Uwierzyła w to i dumnie pływała po stawie. Wszyscy w czoło się pukali dokuczając żabie. Lecz ta wcale nie speszona, nie zważa na kpiny Pływa z głową uniesioną robiąc groźne miny. I traf chciał, że wtedy właśnie po długiej podróży Bociek w stawie wylądował w wodzie dziób zanurzył. Wszystkie żabki aż struchlały, uciekły w głębinę Nasza zęby zacisnęła. W stronę boćka płynie. Cóż się stało? Nie zgadniecie. Bociek skołowany Zerwał się do lotu nagle. Odleciał w nieznane. Czy przestraszył się, czy pilne wzywały go sprawy Tego nie wiem. Wiem, że później omijał te stawy. A co z żabką? Cóż, złożonych jej hołdów nie zliczę Obwołali ją królewną, może królewiczem I od tego dnia promienna w zasłużonej sławie Żyła długo i szczęśliwie w swoim małym stawie. ZARŁOK Nie chcę bogactw, samochodów, zamiast tego wprost z ogrodu Warzyw świeżych kosz poproszę. Marchew, seler, pyszny groszek, Por, sałatę i kapustę. Lubię jadło! Postne, tłuste I za kęs wykwintnej strawy oddam wszystko bez obawy. Tak brakuje mi kiełbasy i słoniny do okrasy. Brak mi tłustych kabanosów. Zawiesistych, gęstych sosów. Brak schabowych i golonki w cieście sytym z żytniej mąki. Brak bigosu mi i szynki. – Nie rób takiej głupiej minki. Lepiej zanim z głodu padnę jajecznicę zrób na sadle. Albo nie, niech będzie rybka uduszona w wonnych grzybkach Przyprawiona też do smaku pysznym kremem ze szpinaku. Nie, nie jestem łakomczuchem ale liczę się z mym brzuchem I nie lubię proszę pana gdy mi kiszki grają z rana. Wszystko oddam bez wahania za wykwintne pyszne dania. Za pierogi ze słoninką, zrazy zawijane z szynką. Za kaczuszki zrumienione, buraczkami przystrojone Pełne tłuszczu, w chrupkiej skórce. Za klopsiki w tartej bułce Co pokryte natką świeżą w apetycznym sosie leżą. Za gulasze, pełne smaku, które lecą na kształt ptaków z kuchni wprost na stoły nasze.Za przepyszną, sytą kaszę okraszoną boczkiem tłustym.Za golonkę wprost z kapusty albo w winie tą pieczoną gęsto chrzanem umajoną. Oddam życie za pieczarki, za rumiane chrupkie skwarki. Za przepysznych zup korowód, moich westchnień czułych powód. A jest przyznam ich bez liku. Od grzybowej do krupniku. Kapuśniaki, ogórkowa. Żurek i pomidorowa. Wszystkie z mięsem, jarzynkami. Z ryżem albo ziemniakami… Dosyć, dosyć nie wytrzymam. Idę jeść bo cieknie ślina. Idę jeść bo w oczach chudnę a tam żarcie czeka cudne. Makaronik z tartym serem, ze śmietaną i selerem. I kurczaka pierś wędzona, z lekka smalcem okraszona. Są gołąbki w białym sosie. Jest pieczone jabłkiem prosie. Bażant w piórach, toż to gradka. Są przepiórek całe stadka, Które pławiąc się w śmietanie najwspanialsze tworzą danie. No i ryby podsmażone, gotowane, przypieczone. W galarecie, w szarym sosie. Karpie śledzie i łososie. Nie pominę też węgorza i sałatek z darów morza, W których kraby i homary z krewetkami idą w pary. Nie chcę, nie chcę dłużej gadać czas to wszystko już pozjadać Bo jedzenie panie drogi zawsze stawia mnie na nogi. Nie, nie jestem łakomczuchem! Alę liczę się z mym brzuchem. KONIEC Już wkrótce tomik drugi zatytułowany ZGADYWANKI DLA ANKI