Zwyczajny dzień z życia

Transkrypt

Zwyczajny dzień z życia
Zwyczajny dzień z życia
Tego dnia budzik zadzwonił wyjątkowo głośno. Larry z zamkniętymi jeszcze oczyma zaczął
machać ręką w stronę szafki nocnej i po zrzuceniu z niej zegarka, kilku książek i szczęśliwym
uniknięciu złapania kaktusa, w końcu udało mu się uciszyć brzęczące urządzenie. Otworzył
oczy. Światło padające z okna wydawało się oślepiająco jasne. Wstał i spojrzał na kalendarz.
Odruchowo sięgnął po marker, żeby odhaczyć kolejną datę, zanim nastąpi TEN dzień.
Przyjrzał się jednak i zobaczył liczbę 25. Przesunął wzrokiem na miesiąc . Był lipiec. Znów
spojrzał na dzień, potem znów na miesiąc. Coś się nie zgadzało. I dotarło do niego, że to
właśnie DZISIAJ! Był już zupełnie rozbudzony, prawie skakał z ekscytacji. Na jego twarzy, po
raz pierwszy od dawna, pojawił się uśmiech.
Pół godziny później szedł już na pocztę. Przy odbiorze okazało się jednak, że paczka jest
zdecydowanie mniejsza niż powinna. Trochę go to zaniepokoiło, ale cóż. Może tak miało być?
Wrócił czym prędzej do domu, rozerwał brązowy papier i zobaczył wewnątrz kopertę. Tak
raczej nie miało być. List był wyraźnie zaadresowany do niego. Otworzył go więc, oczekując
wyjaśnień, ale w środku znalazł tylko niewielki bilecik o treści: „Przyjdź pod ten adres. Tam
wszystkiego się dowiesz.” Pod spodem widniał napis „ul. Dalego 34”, a jeszcze niżej
wykaligrafowane nazwisko: H. Borsuk. Nie pozostało więc nic innego, jak się tam udać.
Nie dość, że cała ta sprawa wydawała się Larry’emu niezmiernie dziwna, to dziwna była
również ulica Dalego. Wcześniej nie miał pojęcia, że takie miejsce w ogóle istnieje. Żaden
z domów nie był prosty, ściany były w najlepszym wypadku krzywe, o ile w ogóle jakieś były.
Niektóre budynki ich nie miały, a dachy opierały się jedynie na kominach. Inne stały do góry
nogami, a w kolejnych była taka przewaga szkła nad cegłą, że miały raczej ściany w oknach
niż okna w ścianach. Licząc numery domostw i przyglądając się ich niezwykłym projektom,
Larry dotarł do tabliczki z numerem 33. Przez chwilę wydawało mu się, że posesja jest
zupełnie pusta. Po przyjrzeniu się zauważył jednak, że na samym środku trawnika znajduje
się dziura. Zaciekawiony podszedł do niej i jeszcze bardziej zadziwiony niż dotąd zobaczył
w niej tkwiące poziomo drzwi. Zastukał.
- Proszę, proszę! – odezwał się przyjazny głos z wewnątrz.
Larry otworzył więc drzwi, wszedł do środka po drabinie i kompletnie osłupiał. Znalazł się
w ziemnej norze! Co więcej, w kompletnie umeblowanej i całkiem przytulnej ziemnej norze!
Najbardziej zadziwiający był stojący na środku pomieszczenia borsuk. W dodatku borsuk
w okularach, swetrze i tweedowej marynarce!
- Witaj, młody człowieku! Chodź, nie mamy wiele czasu, mogą pojawić się w każdej chwili!
A, byłbym zapomniał! Jestem Ha Borsuk! – powiedział i wyciągnął w stronę Larry’ego łapę
z pazurami.
-Eee… Dzień dobry. – odpowiedział i niezdarnie uścisnął borsuczą prawicę, starając się
uniknąć pazurów. – Więc… ma pan na imię Ha?
-No przecież mówię! Ale to teraz nieważne, chodź, chodź!
Podbiegł do dużego, zdobionego kredensu i wyciągnął z niego niewielką, drewnianą
skrzynkę.
-To jest w środku. Bierz to, szybko, oni mogą zaraz… O nie! – gdy mówił, zatrzęsła się ziemia,
a ściany zaczęły się jakby walić. Działo się jednak coś innego. Dookoła nich powstały dziury,
z których zaczęły wypełzać zielonkawe gady.
-TO WĘŻE!!!- wrzasnął Borsuk – GDZIE JEST GRZYB?!
Momentalnie rzucił się do tego samego kredensu, z którego wyjął tajemnicze pudełko
i wygrzebał stamtąd wielki, błyszczący, czerwony muchomor. Skoczył na gady z triumfalnym
okrzykiem i zaczął okładać je swoją dziwaczną bronią. Te natomiast zaczęły się wycofywać.
Wpełzły z powrotem do wywierconych przez siebie dziur. Borsuk odłożył oręż na miejsce.
Podszedł do Larry’ego, kulącego się w kącie ze strachu.
- Zagrożenie minęło. Już tu nie wrócą. – oznajmił.
-Skąd ta pewność? – spytał roztrzęsiony i jeszcze bardziej zszokowany niż dotąd.
- Uwierz mi, znam te małe bestie. – mrugnął porozumiewawczo. – A teraz weź, co należy
do ciebie.
Larry ujął ostrożnie w dłonie leżące teraz na ziemi pudełko, obawiając się kolejnej
nonsensownej niespodzianki. Otworzył je powoli. Na jedwabnym obiciu spoczywała, niczym
korona, najzwyklejsza pod słońcem kanapka z serem. Odetchnął z ulgą. Nareszcie! Tak długo
na to czekał!
- Dziękuję panu. – wyszeptał z wdzięcznością i zobaczył błysk w oczach niezwykłego
gospodarza. Zatopił zęby w kanapce, a potem…
Otworzył oczy. Leżał w łóżku. Światło padało na jego twarz. Nie do końca rozbudzony wstał
i poszedł do kuchni. Na stole leżała najzwyklejsza pod słońcem kanapka z serem.

Podobne dokumenty