rozdzial 12 - WordPress.com
Transkrypt
rozdzial 12 - WordPress.com
rozdzial 12 Isabella Potter Rozdział 12: Podróż do Hogwartu Projekt okładki: Inna_odInnych Fotografia na okładce: © 2004 John McKee Redakcja & korekta: as_ifwhat Copyright © 2015 by Inna_odInnych http://IsabellaKatePotterRiddle.WordPress.com http://InnaodInnych.WordPress.com Numer: 2015-012-IP1-012 Podroz do Hogwartu Reszta wakacji minęła bardzo szybko. W nocy przestały mnie dręczyć koszmary i w końcu budziłam się wyspana. Zdążyłam przejrzeć już wszystkie podręczniki do szkoły, ale Severus wymyślał różne zajęcia, dzięki czemu nigdy się nie nudziłam. Już kilka dni przed końcem wakacji zaczęłam się pakować, nie chcąc niczego zapomnieć. W trakcie przeglądania moich rzeczy natknęłam się na zeszyt, który otrzymałam od Billiego. Zamyślona patrzyłam na okładkę z jednorożcem, zastanawiając się, dlaczego wybrał właśnie ten. Cokolwiek nim kierowało, choć pewnie był po prostu przypadek, trafił w dziesiątkę. Przewracałam kartki w kratkę i rozważałam opcje, w jakim celu mogłabym go wykorzystać. Nie chciałam go zmarnować na coś zbyt przyziemnego, lecz pragnęłam, aby było w nim coś, co zostałoby ze mną do końca życia. Ostatecznie postanowiłam założyć w nim pamiętnik, z nadzieją, że będę go regularnie prowadzić. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zapisywać swoje wspomnienia, ale wiedziałam, że zarówno Nicole, jak i Lindsay miały własne pamiętniki. Po podjęciu decyzji zabrałam zeszyt do Severusa, który rzucił na niego kilka zaklęć. Jedno z nich sprawiało, że nigdy nie miało mi zabraknąć miejsca na własne przemyślenia. Inne skutecznie broniło je przed obcymi. Każdy, kto poza mną otworzy zeszyt, zobaczy tylko puste strony. Do jego odczytania nie wystarczą gumki ujawniające niewidzialny atrament czy proste zaklęcia. Tylko ja mogłam decydować, kto i co mógł z niego przeczytać. Uznałam, że taka ochrona jest konieczna, ponieważ nie byłam pewna, z kim będę dzieliła pokój, a nie chciałam, żeby każdy miał do niego dostęp. Nawet w domu Nikeyów nie byłby bezpieczny, nie raz widziałam, jak Jessica czytała pamiętniki swoich córek, czego żadna mama nie powinna robić. Po chwili wahania włożyłam do kufra zestaw do rysowania, który podarowała mi Nicole. Uznałam, że będę mogła w pamiętniku również coś narysować, o ile wystarczy mi na to umiejętności. Natomiast kosmetyki od Lindsay postanowiłam zostawić w domu Severusa. Byłam pewna, że w Hogwarcie nie będą mi potrzebne. Do prezentów znajdujących się już w kufrze, dorzuciłam wszystkie otrzymane przybory szkolne i słodycze, których jeszcze nie zdążyłam zjeść. Każdego dnia przypominało mi się, co jeszcze powinnam ze sobą zabrać, ale kiedy już nadszedł dzień, w którym miałam jechać do szkoły, byłam pewna, że na pewno wszystko spakowałam. Do Londynu dojechaliśmy Błędnym Rycerzem, wściekle fioletowym autobusem dla czarodziei. Nie przepadałam za nim, ponieważ krzesła przesuwały się przy każdym gwałtowniejszym manewrze, co czyniło jazdę niewygodną i niebezpieczną. Na szczęście dość szybko znaleźliśmy się w pobliżu dworca King's Cross i to sporo przed czasem. Spokojnie szliśmy w kierunku peronu, z którego odchodził pociąg do Hogwartu. Ludzie spoglądali czasami na Severusa, który jak zwykle był ubrany całkowicie na czarno, a na wózku, który pchał, znajdował się nie tylko gigantyczny kufer, ale również sowa w klatce. W końcu doszliśmy na miejsce. Między peronem dziewiątym i dziesiątym znajdowała się barierka, przed którą ustawił się Severus. Jeszcze w domu wytłumaczył mi, że żeby znaleźć się na peronie dziewięć i trzy czwarte należy przez nią przejść. Uważnie się rozejrzeliśmy, czy nikt nas nie obserwuje i bez problemów przedostaliśmy się na właściwy peron. Z zachwytem przyglądałam się czerwonemu parowozowi, za którym stały wagony. Było na tyle wcześnie, że jeszcze nie było wielkiego tłumu ludzi, ale uczniowie zaczynali się już powoli schodzić. W głębi peronu zauważyłam blond włosy, które doskonale znałam. Pociągnęłam Severusa w tamtą stronę i po chwili przywitaliśmy się z rodziną Malfoyów. Zdążyłam tylko powiedzieć „dzień dobry”, ponieważ Draco zaciągnął mnie do przedziału, który już dla nas zajął. Severus poszedł z nami, żeby wnieść mój kufer i klatkę z Szafran, w czym pomagał sobie magią. — Będę się zbierał — powiedział cicho, kiedy wszystko było już na swoim miejscu. — Muszę zrobić jeszcze parę rzeczy w Hogwarcie. — Jak się tam dostaniesz? — zapytałam. Nie wiedziałam dlaczego, ale zawsze myślałam, że również nauczyciele jadą pociągiem do szkoły. — Teleportuję się — odpowiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. — Przecież w Hogwarcie nie można się teleportować — powiedziałam. — No, no, no, widzę, że pamiętasz coś z Historii Hogwartu — stwierdził. — W Hogsmeade można się teleportować, a ten kawałek przejdę piechotą. Nie martw się tym, od lat dostaję się do szkoły w ten sam sposób. Chociaż muszę przyznać, że trochę tęsknię za podróżą pociągiem... Szczególnie za tymi z pierwszych lat, kiedy jeszcze spędzałem w nim czas razem z Lily... — Z uwagą obserwowałam jego zamyślenie. Chwilę później się otrząsnął, pożegnał i wyszedł na peron. Porozmawiał chwilę z Lucjuszem Malfoyem, pomachał mi i wyszedł z peronu tą samą drogą, którą tu trafiliśmy. — O kim on mówił? — zapytał Draco. — O swojej znajomej z dzieciństwa — odpowiedziałam. — Chyba już nie utrzymują ze sobą kontaktu... — Ona nie żyje, więc trudno byłoby im się ze sobą kontaktować, prawda? — Spojrzałam na Dracona. Nie wiedziałam dlaczego, ale nie chciałam zbyt wiele mówić o przeszłości Severusa. Właściwie to nie była ani moja sprawa, ani tym bardziej jego. — Z kim będziemy jechać? Zanim zdążył odpowiedzieć na to pytanie, w przedziale pojawili się Vincent Crabbe, który był grubym i wysokim chłopcem oraz Gregory Goyle, który z powodu niskiego wzrostu wydawał się grubszy od swojego kolegi. Nigdy wcześniej nie miałam okazji ich poznać osobiście, chociaż Draco wiele mi o nich opowiadał. Obaj pochodzili rodzin czystej krwi i zaczęłam się zastanawiać, czy ich ojcowie również byli śmierciożercami. Uznałam, że to oczywiste, w przeciwnym razie pan Malfoy nie utrzymywałby z nimi kontaktu. Wkrótce potem dołączyły do nas dwie dziewczyny. Byłam pewna, że Draco je zaprosił, żebym nie czuła się osamotniona w towarzystwie samych chłopców. Jedną z nich była Pansy Parkinson, która miała twarz lekko spłaszczoną, co skojarzyło mi się z mopsem. Krótkie, brązowe włosy nosiła rozpuszczone, a ciemne oczy wlepiała w Dracona. Natomiast Millicenta Bulstrode koncentrowała całą swoją uwagę na mnie, co trochę mnie peszyło. Wyglądała jak wiedźma, ale wydawało się, że chciała to zatuszować, ponieważ ciemne włosy ścinała na krótko. To zaś odsłaniało i eksponowało jej kwadratową szczękę. W przeciwieństwie do Pansy, która usiadła naprzeciwko Dracona, Millicenta wybrała miejsce obok mnie. Po kilku minutach rozmowy przekonałam się, że pod tym odstraszającym wyglądem skrywa się miła dziewczyna. O jedenastej pociąg ruszył i mogliśmy się rozluźnić. Wyglądaliśmy przez okno, patrząc na ludzi zgromadzonych na peronie, którzy żegnali swoje dzieci. Zwróciłam uwagę na rudowłosą dziewczynkę, która uśmiechała się, ale również miała łzy na twarzy i biegła chwilę za pociągiem. Machała ręką, żegnając się zapewne ze swoim rodzeństwem. Kiedy wygodnie usadowiliśmy się na siedzeniach, zaczęliśmy dyskutować o Hogwarcie. Głośno zastanawialiśmy się, jak wygląda miejsce, w którym spędzimy tyle czasu. Każde z nas było pewne, że trafi do Slytherinu. Nie mogliśmy się doczekać Ceremonii Przydziału i zobaczenia Pokoju Wspólnego Ślizgonów oraz dormitorium. Rozmawialiśmy o Severusie, który był opiekunem domu, ale nie zdradziłam, że jest moim ojcem chrzestnym. Nie chciałam, żeby zbyt wielu ludzi o tym wiedziało. Ponieważ Draco i ja znaliśmy go najlepiej, trochę opowiedzieliśmy reszcie, jaki on jest. Po godzinie stwierdziłam, że muszę rozprostować nogi i wybrać się do łazienki. Wyszłam z przedziału i chwilę obserwowałam uczniów, którzy biegali po całym pociągu. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, więc ostrożnie poszłam przed siebie. Kilka kroków przed łazienką zaczepił mnie pyzaty chłopak. — Przepraszam, nie widziałaś może żaby? Znów mi uciekła. Rozejrzałam się wokół. — Przykro mi — odpowiedziałam. — Ale jeśli gdzieś ją zobaczę, to ją do ciebie przyniosę — zaproponowałam, widząc smutek chłopaka. Z jednej strony było zabawne, że ktoś tak bardzo przywiązał się do płaza, ale z drugiej, ludzie przywiązują się do wielu dziwnych rzeczy. — Jak się nazywasz? — Neville Longbottom. — Ja jestem Isabella Nikey. — Podałam mu rękę, którą uścisnął. — Mimo mi cię poznać. Chłopak uśmiechnął się do mnie, a następnie poszedł dalej szukać swojej żaby. Chwilę go obserwowałam. Byłam pewna, że gdzieś już słyszałam jego nazwisko. Zaczęłam przypominać sobie wizytę w Azkabanie i tę straszną kobietę. Co o niej powiedział Severus? Torturowała aurorów... Małżeństwo Longbottomów... Do dziś przebywają w Szpitalu świętego Munga, słyszałem, że nie są w stanie rozpoznać swoich bliskich. Zastanawiałam się, czy to przypadkowa zbieżność nazwisk, czy może chodziło o rodziców Neville'a. Wchodząc do łazienki, myślałam o tym, jakby to było mieć mamę, która wprawdzie żyła, ale nie potrafiłaby mnie rozpoznać. Ta wizja była tak przerażająca, że szybko wyrzuciłam ją z myśli. W drodze powrotnej spotkałam blondynkę, która od razu uśmiechnęła się na mój widok. — Amanda! — krzyknęłam z uśmiechem. — Isabella? — W jej głosie słyszałam niedowierzanie. — Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam. — Jak widzisz, jednak znasz już kogoś w nowej szkole — odpowiedziałam ze śmiechem. — Przez całe lato zastanawiałam się, czy tu będziesz. — Wiedziałaś? — Patrzyła na mnie, kręcąc głową. — I nic mi nie powiedziałaś? — Ciocia Jessica uparła się, żeby wcześniej wrócić do domu, a ja nie miałam pewności, czy jesteś na tyle magiczna, żeby otrzymać list z Hogwartu. Cieszyłam się ze spotkania z Amandą, szczególnie że wyglądała na szczęśliwszą. Kiedy w końcu odkryła przyczyną dziwnych wydarzeń, których była sprawczynią, poczuła ulgę, co było widoczne nawet dla kogoś, kto znał ją tak słabo, jak ja. — Wiesz, w jakim byłam szoku, kiedy przyszła do mnie profesor McGonagall i opowiedziała mi o Hogwarcie? Do tej pory nie wierzyłam w magię, a ona naprawdę istnieje! Moi rodzice również byli zaskoczeni i początkowo byli przekonani, że to jakiś żart, jakby w ten sposób mieszkańcy z okolicznych domów chcieli się z nami przywitać, ale profesor McGonagall przetransmutowała stolik do kawy w psa i wtedy jej uwierzyli. Widziałaś ulicę Pokątną? Ależ oczywiście, że widziałaś... Przez chwilę opowiadała o swoich zakupach, czego słuchałam z uśmiechem na twarzy. Nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo cieszyłam się, że Amanda również będzie uczennicą Hogwartu. Podczas spotkania nad rzeką polubiłam ją i cieszyłam się, że będę mieć znajomą z innego domu. Przebywanie cały czas z tymi samymi ludźmi może czasem męczyć. W chwili, w której przypomniałam sobie o spotkaniu nad rzeką, do głowy wpadła mi przerażająca myśl: Amanda znała moje prawdziwe nazwisko. Przerwałam jej opowieść o kupowaniu mundurka szkolnego. — Słuchaj... mam do ciebie prośbę... Spojrzała na mnie z uwagą. — Pamiętasz, jak ci się przedstawiłam w wakacje? — Isabella Potter — odpowiedziała bez wahania. Pomyślałam, że ma dobrą pamięć, ja sama już nie pamiętałam jej nazwiska. — Potter to moje prawdziwe nazwisko... — zaczęłam. — Ale nie chcę, żeby ktokolwiek je poznał... Wiesz, tylko przez jakiś czas... W szkole będę oficjalnie nosiła nazwisko moich opiekunów... — Nikey? — Tak. Czy... mogłabyś nikomu nie mówić, że to ja jestem tą Potter? Była zaskoczona, ale skinęła głową. — Dlaczego nie chcesz...? — To długa historia — odpowiedziałam wymijająco. — Ma coś wspólnego z Harrym Potterem? — W pierwszej chwili chciałam się jej zapytać, skąd wie o Harrym, ale uświadomiłam sobie, że przecież profesor McGonagall mogła jej o nim opowiedzieć albo przeczytała w jakiejś książce. Prawdę mówiąc, wyglądała na taką, która dużo czyta, więc nie zdziwiłabym się, gdyby zaczęła mi recytować Historię Hogwartu. — Nie da się ukryć. Kilka minut później wracałam do przedziału. Czułam ulgę, wiedząc, że Amanda nikomu się nie wygada, o ile dotrzyma słowa. Jednak i tak martwiło mnie, że ktoś wie o mnie coś, czego nie powinien. Byłam zła na siebie, że nie posłuchałam Severusa, który wiele razy mnie ostrzegał, żebym była ostrożna i żebym posługiwała się nazwiskiem Nikeyów. W końcu dotarłam na miejsce i usiadłam obok Millicenty. — Co tak długo? — zapytał Draco. — Spotkałam znajomą — odpowiedziałam i odwróciłam wzrok, żeby nie musieć niczego wyjaśniać. Ucieszyłam się, że nagły hałas odwrócił jego uwagę. Wszyscy spojrzeliśmy na drzwi, które się otworzyły i zobaczyliśmy uśmiechniętą kobietę z dołeczkami w policzkach. — Coś z wózka, kochaneczki? — zapytała. Draco zerwał się i wyszedł na korytarz, wyciągając za sobą Vincenta. Po chwili wrócili obładowani różnymi przysmakami i słodyczami, które rozdzielili między nas. Zaczęliśmy od czekoladowych żab. Po chwili wszyscy zaczęli się wymieniać kartami z wizerunkami znanych czarodziei, a ja swoje oddawałam Draconowi albo Millicencie, którą naprawdę polubiłam. Miałam nadzieję, że naprawdę trafi do Slytherinu, ponieważ byłoby miło dzielić z nią pokój. Następnie nadszedł czas na fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta. Znałam je od dawna, więc wiedziałam, że fasolki posiadają normalne smaki typu truskawkowy czy czekoladowy, ale można trafić na szpinakowy czy wątrobiany. Zabawialiśmy się, zgadując, jakiego smaku jest dana fasolka, po czym ktoś ją jadł. Kiedy trafiłam na fasolkę o smaku wymiocin, skrzywiłam się i straciłam apetyt na cokolwiek, co rozbawiło moich towarzyszy. Gdy już wszystko zostało zjedzone, ktoś zapukał do drzwi i zajrzał do naszego przedziału. Rozpoznałam pyzatego chłopca, którego poznałam kilka godzin wcześniej. — Przepraszam — powiedział — ale czy nie widzieliście ropuchy? Pansy i Draco mieli miny, jakby chcieli się głośno roześmiać. Vincent i Gregory sprawiali wrażenie, jakby nie dotarło do nich, że ktoś w ogóle zajrzał do przedziału i o coś zapytał. — Nie, tutaj jej nie ma — odpowiedziałam. Nie byłam pewna, czy mnie rozpoznał. — Ale nie martw się, na pewno się znajdzie. Neville pokiwał smutno głową i wyszedł. Jak tylko drzwi się zamknęły, Draco się roześmiał. — Ale nie martw się, na pewno się znajdzie — przedrzeźniał mnie. Spojrzałam na niego z urazą. — Od kiedy pocieszasz szlamy? — Roześmiała się Pansy. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Przez chwilę poczułam się, jakbym znalazła się w nieodpowiednim miejscu. Znałam to obraźliwe określenie, ale nie sądziłam, że ktokolwiek z moich nowych znajomych używa takiego słownictwa. Poczułam, że coraz mniej lubię Pansy. — Jeśli już musisz wiedzieć, to Neville Longbottom. Jego rodzice byli aurorami. — Nie byłam tego całkowicie pewna, ale czułam, że muszę podać jakiś argument sugerujący, że Neville pochodzi z rodziny czarodziei. Mnie nigdy nie interesowało pochodzenie innych, a uważanie siebie za kogoś lepszego, ponieważ było się czystej krwi, było chore. Draco doskonale wyczuł mój nastrój i szybko zmienił temat, za co byłam mu wdzięczna. Millicenta zaproponowała mi partię gry w szachy, na co z chęcią przystałam, ponieważ gra wymagała skupienia, więc nie mogłam w tym czasie myśleć o innych sprawach, a w tej chwili chciałam odsunąć od siebie wszystkie myśli.