NADZIEJA UMARŁA

Transkrypt

NADZIEJA UMARŁA
NADZIEJA UMARŁA
Utworzono: czwartek, 03 kwietnia 2003
NADZIEJA UMARŁA
- Kopalnia „Halemba”, wtorek, godz. 16,30,
poziom 1030 – zapalenie się metanu
- W strefie zagrożenia – 31 górników
- Ratownicy wyprowadzają 8 pracowników
- Los 23 osób jest nieznany
- Ratownicy pracują w ekstremalnych warunkach,
odnajdują ciała pierwszych ofiar
- Do środowego popołudnia wydobyto na powierzchnię ciała 7 górników, ósme było w zasięgu wzroku
- Akcja jest kilkakrotnie przerywana z powodu niebezpiecznego wzrostu stężenia metanu i zagrożenia ponownym wybuchem
- Po przewietrzeniu zagrożonego rejonu ratownicy
dalej prowadzą intensywną akcję
- W nocy z środy na czwartek ratownicy dotarli do ciał pozostałych górników. Niestety, nikt z 23 górników nie przeżył katastrofy.
We wtorek 21 bm. o godzinie 16.30 w poziomie 1030 kopalni „Halemba” zapalił się metan. W strefie zagrożenia znalazło się 31
górników. Niezwłocznie rozpoczęto akcję ratunkową. Jeszcze przed osiemnastą pod ziemią pracowało siedem zastępów
ratowniczych. Ratownikom udało się wyprowadzić kilka osób spoza tej strefy, nie udało im się natomiast dotrzeć do bezpośrednio
zagrożonych. Chodziło o 23 osoby, z czego 15 zatrudnionych było przez firmę zewnętrzną, świadczącą usługi na rzecz kopalni.
Łączność z nimi zerwała się natychmiast po wybuchu. Kopalnia „Halemba” ma trzy poziomy – 520 m, 830 m i 1030 m. Do wypadku
doszło na tym najniższym. Według informacji kopalni, nie prowadzono tam wydobycia węgla. Od 18 listopada trwały prace przy
wydobywaniu wartego ok. 70 mln zł sprzętu. Przenośniki zdążono przeprowadzić do innych części kopalni, trwał demontaż
zmechanizowanej obudowy. W sumie zdołano rozbroić zaledwie 10 proc. ściany.
Wieść o dramacie górników z „Halemby” obiegła cały kraj. Na miejsce zdarzenia przybyły ekipy reporterskie z kraju i zza granicy. Od
pierwszych chwil po wybuchu, pod kopalnią zaczęły gromadzić się rodziny odciętych od świata górników. Działy się dantejskie
sceny. Dochodziło do skrajnych zachowań. Przez chwile wydawało się, że dyrekcja kopalnii zupełnie straciła panowanie nad
sytuacją przy bramie. Dopiero około godziny 19.00 opanowano ją. Wówczas zaczęto informować rodziny o sytuacji i udzielać
pomocy. Część oczekujących na wieści o swoich bliskich ulokowano w pomieszczeniach dyrekcji.
– Delegowaliśmy na miejsce zdarzenia sześciu psychologów. Mają już doświadczenie w podobnych akcjach. Nieśli pomoc w
kopalni „Jas-Mos” w 2002 r., gdy doszło do zapalenia metanu. Jedno z pomieszczeń w kopalni zostało przeznaczone do dyspozycji
psychologów i rodzin poszkodowanych. Udzielana jest pomoc bezpośrednio członkom ekip ratunkowych. Oni też potrzebują
wsparcia. Psycholodzy zostaną w kopalni do momentu, gdy okaże się, że już nie są potrzebni. Współpracują z psychologami ze
straży pożarnej i z Kompanii Węglowej – relacjonował Andrzej Gąska, rzecznik Komendy Wojewódzkiej policji w Katowicach.
Przyjeżdża premier
Zaraz po godzinie 22.00 rzecznik rządu Jan Dziedziczak powiedział, że premier Jarosław Kaczyński wylatuje na Śląsk, „aby
osobiście dozorować akcję ratowniczą”. Kilka minut po godzinie 22.00 był już w drodze do Rudy Śląskiej.
Jeszcze przed przybyciem szefa rządu RP wiadomo było, że wybuch pochłonął osiem ofiar śmiertelnych. Potwierdził to obecny w
sztabie akcji ratowniczej prezes Kompanii Węglowej Grzegorz Pawłaszek. Tuż po 22.00, po kilku godzinach akcji ratowniczej,
udało się wydostać na powierzchnię zwłoki czterech górników, a czterej inni byli w zasięgu wzroku ratowników. Potem wydobyto na
powierzchnię kolejne dwa ciała. Niektóre były poparzone w stopniu uniemożliwiającym szybką identyfikację.
Podano również, że z pozostałymi piętnastoma nie ma kontaktu.
– Choć od wybuchu minęło wiele godzin, nadal są szanse na uratowanie zasypanych. Jeśli wybuch był ukierunkowany, a górnicy
znajdowali się poza strefą uderzenia, istnieją szanse na wydobycie na powierzchnię kogoś żywego – mówił na pierwszym
spotkaniu z mediami prezes Kompanii Węglowej.
Punktualnie o 23.00 przed bramą kopalni „Halemba” pojawiły się rządowe limuzyny. Na miejsce tragedii przybył Jarosław
Kaczyński.
– Zapewniam, że rodzinom ofiar zostanie zapewniona pomoc – zapowiedział.
Pierwsze deklaracje
Według deklaracji premiera rodziny ofiar górników z przedsiębiorstw, w których nie obowiązują układy zbiorowe, otrzymają
identyczną pomoc, jak pozostałe.
Premier przyznał też, że z informacji, które uzyskał w sztabie akcji ratowniczej, wśród ofiar wypadku mogą być wciąż osoby żywe.
– Jeśli ktoś znalazł się w bocznym korytarzu, to mógł przeżyć, bo siła wybuchu idzie do przodu. Wierzmy, że te dobre wiadomości
będą – powiedział.
Dodał również, że „przeprowadzone zostanie bardzo dogłębne postępowanie ustalające, dlaczego tak się stało, co prowadzi do
takich zagrożeń. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że jest dość prawdopodobne, że była to siła wyższa”.
W opinii premiera akcja ratownicza jest prowadzona bardzo sprawnie.
– Pozostaje pytanie o to, czy wymogi ostrożności były zachowane. Wiem, że na dole było pięciu pracowników dozoru, nieustannie
badano stężenie metanu, jeden z tych pracowników nawet się uratował. W sumie było tam 31 osób – osiem wyszło, osiem poległo.
Co do pozostałych nie ma pewności. Wierzmy ciągle, że żyją – mówił dalej Jarosław Kaczyński.
W momencie odjazdu szefa rządu, jeszcze przed północą, plac przed kopalnią opustoszał. Rodziny ofiar korzystały z pomocy
psychologów w budynku dyrekcji. Tylko nieliczni członkowie rodzin zaginionych górników oczekiwali przed bramą główną.
Tymczasem w kopalni rozpoczęła pracę specjalna komisja, której zadaniem ma być ustalenie przyczyn wypadku.
Obecny na miejscy zdarzenia wiceminister gospodarki Paweł Poncyljusz powiedział, że w poniedziałek 20 bm., około godziny
22.00 w kopalni „Halemba” miało miejsce tąpnięcie, określane przez specjalistów jako „ostrzegawcze”. Uznano jednak, że
zachowując odpowiednie środki bezpieczeństwa można nadal prowadzić prace demontażowe. Mówił też, że specjaliści zbadają,
czy przypadkiem w miejscu katastrofy nie prowadzono tzw. dzikiego wydobycia, ponieważ i takie głosy się pojawiły.
Pięć osób dozoru
– Wiemy, że wśród 23 pracowników, którzy byli na dole, pięć osób należało do dozoru górniczego, a więc osoby bardzo
profesjonalnie przygotowane do pracy. Dementuję to, by w rejonie katastrofy przebywały jedynie osoby wykonujące demontaże bez
żadnego nadzoru. Ta ściana od lutego br. była wyłączona z eksploatacji. Prace demontażowe rozpoczęły się w listopadzie.
Przedtem komisja naukowa oceniła, że pod pewnymi reżimami bezpieczeństwa można je prowadzić. Od 18 listopada trwały prace
demontażowe obudów. Zdemontowano ich około dwudziestu. Wcześniej zdemontowano przenośniki. Wszelkie warunki
bezpieczeństwa zostały opisane i zdefiniowane. Wydawało się, że przy tym nadzorze i środkach, jakie są stosowane, uda się
wydobyć sprzęt wartości około 70 mln zł.
Rozległe poparzenia
Jak powiedział wiceminister Poncyliusz, ciała, które do tej pory odnaleziono, noszą na sobie duże obrażenia powstałe pod
wpływem poparzeń. Kilku osobom udało się odejść na tyle daleko od epicentrum wybuchu, że zostały szczęśliwie uratowane.
– Nic mi nie wiadomo, aby górnicy wysłani zostali w rejon ściany na wydobycie. Według opinii dyrektora kopalni i prezesa Kompanii
Węglowej na tej ścianie nie eksploatowano od lutego 2006 r. Po zakończeniu akcji ratunkowej zapewne wrócimy do tematu, czy
odbywała się tam jakaś dzika eksploatacja niezgodna z postanowieniami Okręgowego Urzędu Górniczego. Wiadomo mi, że w
poniedziałek, 21 bm. około godziny 22 nastąpiło tąpnięcie „ostrzegawcze” w kopalni „Halemba”. Ono spowodowało, że prace
demontażowe prowadzono ostrożnie. Tąpnięcie mogło być efektem demontażu obudów. Ściana w każdym razie obrosła swego
rodzaju mitami o tym, jak ją uzbrajano i jak długo trwały procedury przetargowe. Obiecuję, że jako minister odpowiadający za
górnictwo węgla kamiennego i któremu zależy na tym, by jego oblicze było jak najbardziej czyste i przejrzyste, zrobimy wszystko,
aby wyjaśnić nie tylko kwestie wypadku, ale co działo się na tej ścianie od dłuższego czasu – mówił Poncyliusz
Informacji o trzęsieniu „ostrzegawczym” nie potwierdziły władze Kompanii Węglowej.
Dominik Kolorz – szef górniczej „Solidarności” stwierdził, że akcja na „Halembie” jest najtrudniejszą w polskim górnictwie od 20 lat.
Jego słowa potwierdził Zbigniew Madej – rzecznik Kompanii Węglowej.
– Warunki panujące w miejscu zdarzenia są niewyobrażalne i ekstremalne. Wierzymy jednak, że ktoś mógł przeżyć, tak jak było to
na tej samej kopalni na początku tego roku, gdy uratował się Zbigniew Nowak. Sytuacja jest bardzo poważna, ale jak zawsze
powtarzamy, w górnictwie, nadzieja umiera ostatnia – takie jest nasze głębokie przeświadczenie – powiedział Madej.
Jednak nastroje, zwłaszcza wśród górników opuszczających popołudniową zmianę były minorowe. Już po kilku godzinach akcji
wiadomo było bowiem, że atmosfera w rejonie katastrofy jest niezdatna do oddychania, ponieważ podczas wybuchu został
zniszczony most wentylacyjny, co zakłóciło przepływ powietrza. Ratownicy jednak ani na moment nie przerwali akcji. Posuwali się
metr po metrze.
Natura nieprzewidywalna
Wacław Czerkawski – wiceprzewodniczący ZZG w Polsce nie krył emocji:
– Cały czas informowaliśmy o zagrożeniach. Ostatnio wypadkowość w górnictwie zmniejszyła się. Rok zaczął się zupełnie
przyzwoicie, ale potem było coraz gorzej. Pech polega na tym, że w czwartek mieliśmy się spotkać w WUG i rozmawiać o
bezpieczeństwie pracy w górnictwie. Tragedia na „Halembie” wyprzedziła to spotkanie. Nie powinno do takich tragedii dochodzić,
ale natura jest nieprzewidywalna. Choćby nie wiadomo, co by się teraz mówiło, trzeba teraz skoncentrować się na wydobyciu ofiar,
a dopiero potem analizować, czy można było zapobiec zdarzeniu.
Do sztabu akcji ratowniczej przybył także minister zdrowia Zbigniew Religa.
– Na rannych górników, gdy uda się do nich dotrzeć, czekają szpitale. Są w pogotowiu śmigłowce i samoloty. Będą wożeni w
zależności od potrzeb, do wszelkich ośrodków specjalistycznych – zapewniał w krótkiej wypowiedzi.
Piotr Luberta – przewodniczący Związku Zawodowego Ratowników Górniczych tak mówił o sytuacji na dole:
– W takich eksplozjach górnicy mają najmniej szans. Są one groźniejsze niż zwałowiska skalne, ponieważ wytwarza się bardzo
duża temperatura w czasie wybuchu. Powstaje fala uderzeniowa i wydziela się dużo gazów grożących kolejnym wybuchem i
zanika tlen. Aparaty tlenowe, które noszą górnicy, wystarczają na godzinę, można więc wyobrazić sobie, jak trudna jest akcja
ratownicza. Na dole panują warunki nie do opisania. Jest niewyobrażalnie ciężko. Ratownicy śpieszący z pomocą muszą pamiętać
również o własnym bezpieczeństwie. Nadzieja jednak umiera ostatnia. Wierzymy, że uratujemy zaginionych górników. Jako
ratownik muszę powiedzieć, że jest to trudna nadzieja.
W sztabie akcji jeszcze przed północą poinformowano, że rejon, który trzeba przeszukać, to odcinek ok. 500 m, choć uwięzieni
górnicy mogą znajdować się np. w połowie tej drogi. Wbrew wcześniejszym informacjom, w chodniku nie doszło do zawału. Pracę
jednak, z godziny na godzinę utrudniał brak powietrza i pojawiające się coraz realniej zagrożenie ponownym wybuchem gazu. Nie
wykluczono, że z przodu ściany nadal trwa pożar. Ratownicy pracowali w maskach tlenowych. W pierwszych godzinach akcji w
rejon wybuchu nie można było pompować tlenu, ze względu na zagrożenie ponownym wybuchem. Podciągano więc tam linie
urządzeń służących do stałej kontroli ilości metanu w powietrzu.
Na kolejnej konferencji prasowej rozpoczętej o godzinie 0.40 wiceprezes Kompanii Węglowej Marek Macher potwierdził, że
stężenie metanu jest wciąż monitorowane. Zaznaczył, że najpierw trzeba doprowadzić do takiej atmosfery w szybie, która nie
będzie groziła wybuchem. Najpierw jednak ratownicy muszą uzyskać pewność, że nie pozostały tam tak zwane „świeczki
metanowe”, czyli ogniska, które mogłyby zainicjować kolejny wybuch po ruchu powietrza w wyrobiskach.
Przyczyny ustali komisja
Grzegorz Pawłaszek – prezes Kompanii Węglowej dodał:
– Postęp akcji ratunkowej hamują zagrożenia, które występują w rejonie ściany, zwłaszcza występowanie gazów. Ściana
prowadzona była w warunkach czwartej kategorii zagrożenia metanowego i trzeciej kategorii zagrożenia tąpaniami. Musimy mieć
przekonanie, że ratownicy pracują w sposób bezpieczny. Jeśli nie, to akcja zostanie przerwana do momentu opracowania sposobu
zlikwidowania zagrożenia. Jeśli część pracowników znalazła się za strefą wybuchu, to istnieją szanse, że może uda się kogoś
żywego wydostać. Nie było przyspania skałami stropowymi, najprawdopodobniej są oznaki nadpalenia ciał na skutek wypalenia
metanu. O przyczynach zdarzenia nie można obecnie mówić. Ustali je komisja, która już pracuje. Procedura związana z
wydobywaniem sprzętu oparta była o specjalne obostrzenia, które zarządziła komisja.
Obecny w kopalni od samego początku akcji ratowniczej Franciszek Grzegorczyk – dyrektor OUG w Gliwicach powiedział:
– W wyniku ostatniego tąpnięcia na tej ścianie doszło do jej zatrzymania. Nie osiągnęła ona swojego stałego wybiegu, została
zatrzymana i przeznaczona do likwidacji. Ze względu na zagrożenie pożarowe otamowano ją, aby wygasić ewentualne źródło
pożarowe. Ściana pozostawała pod stała opieka zespołu naukowego, który analizował pomiary gazu w przestrzeni otamowanej. W
wyniku tej analizy postanowiono ścianę otworzyć. Robiono to w kilku etapach. Wszystko wskazywało na to, że pożar w zrobach jest
ugaszony. Zawsze panują trudniejsze warunki w czasie likwidacji ściany niż w czasie prowadzenia normalnych robót. I tak było w
tym przypadku, bowiem wiadomo było, że chodzi o walkę z czasem, który wpływa niekorzystnie na zagrożenie pożarowe. O 16.30
doszło do zapalenia względnie wybuchu metanu w zrobach. Tego będzie dochodziła komisja naukowa. Ściana była oczujnikowana
w stopniu maksymalnym. Były czujniki zawartości metanu, tlenku węgla, tlenu, temperatury i przepływu powietrza. Wszystkie
działały na bieżąco. Nie było, według mojej wiedzy na dzisiaj, żadnych odznak, że może dojść do tej tragedii.
Ratownicy często zmieniani
Prezes Kompanii Węglowej Grzegorz Pawłaszek ocenił akcję ratunkową jako wyjątkowo trudną. Przypomniał, że w obecnych
warunkach ratownicy muszą być wyposażeni w specjalne aparaty tlenowe. W związku z tym ekipy ratunkowe często się zmieniają,
gdyż w tego typu atmosferze nie można zbyt długo przebywać w maskach tlenowych.
Na kilka minut przed rozpoczęciem spotkania z dziennikarzami, zebranych obiegła informacja o tym, że w rejonie, gdzie mogą
przebywać poszkodowani, warunki są prawdopodobnie lepsze niż się przypuszcza. Pogląd taki wyraził w swej wypowiedzi prof.
Paweł Krzystolik, były dyrektor KD „Barbara” w Mikołowie.
– Z informacji docierających do sztabu akcji wynika, że temperatura wynosi tam ok. 30 stopni C., a w atmosferze jest obecny tlen –
powiedział Krzystolik. Wskazał również, że wybuch gazu najprawdopodobniej w dużym stopniu przetrwała obudowa – silniejsza
przy ścianie wydobywczej, nad której likwidacją w chwili wybuchu pracowali górnicy, niż w innych wyrobiskach. Nie wykluczył więc
możliwości, że wielu z nich mogło znaleźć schronienie w powstałych niszach.
Mimo akcji ratunkowej prowadzonej na szeroką skalę, praca w kopalni „Halemba” nie została przerwana. Obserwowaliśmy, jak
przychodzą do pracy górnicy rozpoczynający szychtę o 0.30. Niektórzy chętnie dzielili się refleksjami.
– Mam wśród zaginionych znajomego. Nie wiem, co z nim jest, czy się jeszcze zobaczymy. Tam panują naprawdę fatalne warunki.
Ja się trochę boję zjechać, bo kto by się nie bał. Wszyscy jesteśmy ludźmi, ale robota czeka – mówił Jarosław Matysik.
Inny z górników, który wyjechał tuż po 23 z popołudniowej zmiany mówił, że aczkolwiek pracował z dala od miejsca wypadku, czuć
było swąd. Wybuch musiał więc być niezwykle silny.
Wśród górników pojawiały się raz po raz opinie, że dyrekcja posłała ich kolegów na „pewną śmierć”. Mówili nam, że w rejon
krytycznej ściany w ogóle nie powinni zbliżać się ludzie.
Górnik Ryszard Tofil z oddziału GO2 – wydobywczego, którego spotkaliśmy, gdy spieszył na nocną zmianę był jednak innego
zdania.
– Wszystkie parametry były tam utrzymywane. Było bezpiecznie na sto procent. Wiem, ponieważ chodziłem w ten rejon do
zabezpieczenia. Kiedy ratowano Nowaka, poszerzano parametry chodnika zgodnie ze sztuką górniczą. Musiał nastąpić nagły
przypływ metanu. Teraz tam się nie da przeżyć – wyjawił reporterowi „TG”.
Około godziny 2.00 w nocy akcja ratunkowa została przerwana ze względu na niebezpieczeństwo powtórzenia wybuchu. Oceniono
również, że do uwięzionych górników może dzielić ratowników nie więcej jak 300 metrów.
– Nie chcemy narażać ratowników, to byłoby niedopuszczalne – powiedział Zbigniew Madej na kolejnej konferencji prasowej w
kopalni. Jak zaznaczył, kiedy tylko wentylacja przyniesie efekt i poziom metanu osiągnie dopuszczalne normy, zostanie wydana
zgoda na wejście ratowników w rejon katastrofy.
– Musimy poczekać. Trudno powiedzieć ile – może dwie, może trzy godziny, może więcej – dodał.
Zaznaczył, że nie można sobie pozwolić na jakiekolwiek uchybienia.
– Ta kopalnia skupia w sobie wszystkie możliwe zagrożenia występujące w górnictwie węgla kamiennego, które mogą wystąpić
samodzielnie, jednocześnie lub jedno może poprzedzić drugie. Zapewniam, iż ratownicy pozostaną na dole aż do skutku – dodał.
Potwierdził ponadto, że część rodzin zaginionych górników stale przebywa na terenie kopalni i jest informowana o przebiegu akcji
ratowniczej.
Pracują psycholodzy
– Te rodziny, które zostały w domach, są o akcji informowane przez przedstawicieli kierownictwa kopalni. Do dyspozycji bliskich
górników są psychologowie.
Jak dowiedzieliśmy się w środę rano, o godzinie 8.00 udało się przewentylować wyrobisko.
– Ratownicy znowu są na miejscu – poinformował minister gospodarki Piotr Woźniak.
Kopalnia „Halemba” jest zaliczana do zakładów o czwartym, najwyższym stopniu zagrożenia metanowego. W 1990 r. w wyniku
wybuchu metanu zginęło tam 19 górników, ok. 20 zostało rannych. Rok później, w 1991 r. w wyniku tąpnięcia zginęło z kolei 5
górników. Podziemny wstrząs na „Halembie” w lutym tego roku zakończył się jednak szczęśliwie. Po prawie 5 dniach ratownikom
udało się dotrzeć do żywego górnika, Zbigniewa Nowaka.
Wtorkowy wypadek w Rudzie Śląskiej to najtragiczniejszy z wszystkich, jakie zdarzyły się w ostatnich latach w polskim górnictwie.
W tym roku, wraz z ośmioma pracownikami „Halemby”, w kopalniach węgla kamiennego zginęło już 28 górników, wobec 15 w
całym ubiegłym roku.
Prezydent na miejscu tragedii
Niestety, o godzinie 12.00 w środę otrzymaliśmy informację, że akcję ponownie wstrzymano w związku z rosnącym stężeniem
metanu. Przed południem do Rudy Śląskiej udał się prezydent Lech Kaczyński. Minister w Kancelarii Prezydenta Maciej Łopiński
powiedział Informacyjnej Agencji Radiowej, że prezydent odwiedzi kopalnię „Halemba” i spotka się ze sztabem kryzysowym i z
kierownictwem kopalni. Maciej Łopiński dodał, że Lech Kaczyński odwołał w związku z tragedią wizytę w Gruzji i Rumunii. Zamiast
prezydenta uda się tam marszałek Sejmu Marek Jurek.
Nikt nie ocalał
Wszyscy 23 górnicy z kopalni "Halemba", którzy we wtorek znaleźli się w strefie wybuchu metanu, nie żyją. W czwartek nad ranem,
po blisko 38 godzinach prowadzonej 1030 metrów pod ziemią akcji, ratownicy dotarli do ciała ostatniej ofiary.
To największa katastrofa w polskim górnictwie od 27 lat.
Prezydent Lech Kaczyński ogłosił żałobę narodową w związku z tragicznym wypadkiem w kopalni "Halemba" w Rudzie Śląskiej, w
którym zginęło 23 górników. Żałoba będzie obowiązywać od czwartku od godz. 10 do soboty włącznie.
KAJETAN BEREZOWSKI
Imprezy barbórkowe odwołane
Ze spółek węglowych i kopalń wczoraj zaczęły napływać informację o zmianach w programie zbliżających się uroczystości
barbórkowych.
– Do 26 listopada w kopalniach i zakładach Katowickiej Grupy Kapitałowej odwołano wszelkie, zaplanowane wcześniej,
uroczystości i imprezy barbórkowe – poinformował wczoraj rzecznik prasowy Katowickiego Holdingu Węglowego SA, Ryszard
Fedorowski.
Z kolei z kopalni „Wesoła” napłynęła informacja, że w związku z tragicznymi wydarzeniami w kopalni „Halemba” dyrekcja i związki
zawodowe kopalni „Wesoła” odwołują wszystkie rozrywkowe imprezy barbórkowe zaplanowane w najbliższym czasie.
„Łącząc się w bólu z rodzinami poległych i zaginionych górników modlić się będziemy w ich intencji na mszach św. zaplanowanych
z okazji »Barbórki«” – napisano w komunikacie.
Opłakane skutki
Rozmowa z DOMINIKIEM KOLORZEM, przewodniczącym górniczej „Solidarności”
– Stwierdził Pan w kilku wypowiedziach tuż po wypadku w kopalni „Halemba”, iż jedną z potencjalnych przyczyn tragedii mógł być
fakt, że przy likwidacji ściany pracowali ludzie z firmy zewnętrznej, z jednej strony niedoświadczeni, a z drugiej ludzie z kilkuletnim
rozbratem z pracą górniczą.
– Na ten problem trzeba spojrzeć szerzej. My, związkowcy od kilku lat zwracamy uwagę na to, że zatrudnianie ludzi o bardzo
niskich kwalifikacjach do tak specjalistycznych robót jak zbrojenie czy likwidacja ścian, a wkrótce będą może i fedrować, jest
bardzo niebezpieczne dla funkcjonowania kopalń. Niejednokrotnie jest tak, że firma, która wygrywa przetarg, bierze ludzi z drogi,
szkoli ich przez jeden dzień, a następnego dnia zjeżdżają oni na dół bez odpowiedniego wyposażenia. Jak tacy ludzie, na tak
trudnych kopalniach, jak „Halemba”, mają mieć pojęcie o tym, jak bezpiecznie pracować.
– Uważa Pan zatem, że nie doszłoby do tej tragedii, gdyby przy likwidacji tej ściany pracowali wyłącznie pracownicy kopalni?
– To jest teoria, do tego problemu nie można tak głęboko podchodzić. Chcę jedynie zauważyć, że w latach wcześniejszych, kiedy
nie było takiego nawału firm obcych, takie roboty wyglądały znacznie bezpieczniej.
– Od chwili tego tragicznego wypadku nie minęło wiele czasu, a już pojawiają się opinie, że należy zamknąć tak niebezpieczne
kopalnie, jak „Halemba”. Chyba trudno związkowcom zgodzić się z takim podejściem do sprawy?
– Trudno, bo to jest najprostsze podejście do sprawy – jak się wydarzy tragedia, to najlepiej wszystko pozamykać. Powinno być
inaczej. Mianowicie powinny znaleźć się środki na profilaktykę, powinno się zadbać o zatrudnienie odpowiednio wykwalifikowanej
kadry, żeby takim tragediom móc przeciwdziałać. To co się dzieje w górnictwie od kilku lat, czyli ekonomia za wszelką cenę,
przynosi swe skutki, czasami tak opłakane, jak te na „Halembie”.
Rozmawiał: Jacek Srokowski