Relacje-Interpretacje Nr 2 (10) czerwiec 2008
Transkrypt
Relacje-Interpretacje Nr 2 (10) czerwiec 2008
Relacje nterpretacje ISSN 1895–8834 Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Ewa Janoszek szuka straconych opowieści Ks. Leszek Łysień o Homilii Zbigniewa Herberta Nr 2 (10) czerwiec 2008 23. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej Leszek Miłoszewski o Żydzie w Teatrze Polskim Kazimierz Kopczyński Malarstwo Dworek gen. Józefa Hallera w Jurczycach, 1981, olej, płótno, 70x80 cm, własność prywatna Dawnymi czasy nad Kamienicą, 1960, olej, płótno, 50x75 cm, własność prywatna Dolina Chochołowska, 1975, olej, płótno, 80x100 cm, własność Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Na okładce: Widok z ulicy Kołłątaja w Bielsku-Białej, 1979, olej, płótno, 80x100 cm, własność Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach Jerzy Janota Relacje nterpretacje Okładka/Wkładka Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Kazimierz Kopczyński – Malarstwo Ślady 1 W poszukiwaniu straconych opowieści Rok III nr 2 (10) czerwiec 2008 Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 033-822-05-93 (centrala) 033-822-16-96 (redakcja) [email protected] www.rok.bielsko.pl Ewa Janoszek 5 ...przypominam takie stare rzeczy Z Kurtem Rosenbergiem rozmawiała Magdalena Legendź 8 Biblioteka i archiwum Jacek Proszyk Teatr 11 Dlaczego Rutka rzuciła kamieniem? Leszek Miłoszewski 13 Żart Demiurga 10. Bielska Zadymka Jazzowa: Molla Sylla Bogdan Chmura Rok Zbigniewa Herber ta 15 Rok Zbigniewa Herberta Marek Bernacki Joanna Foryś 16 O Homilii Zbigniewa Herberta Ks. Leszek Łysień 17 Homilia Zbigniew Herbert Galerie 19 Retrospektywa Kazimierza Kopczyńskiego Z Heleną Dobranowicz rozmawiał Zdzisław Niemiec 22 Wobec sztuki i życia Aleksandra Giełdoń-Paszek Teatr Lalek Banialuka: Przemiana Archiwum Banialuki Ja zz 27 Zadymiło po raz dziesiąty! Folklor 25 Mieszczański strój żywiecki Barbara Rosiek Bogdan Chmura Jacek Kubiena Terapia sz tuką 31 Szlachetne zdrowie Renata Morawska Horoskop 33 Bliźnięta, Rak, Lew 34 36 Teresa Sztwiertnia Rozmaitości Rekomendacje Galeria Wkładka 23. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej Redaktor naczelna Małgorzata Słonka Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca Projekt logo Agata Tomiczek‑Wołonciej Wydawca Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski Nakład 1000 egz. (dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Druk Drukarnia Times, Bielsko-Biała Wapienica Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834 Zrealizowano w ramach Programu Promocja C zytelnictwa ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego W poszukiwaniu straconych opowieści Ewa Janoszek Nigdy mi o nich nie opowiadano. O Żydach. Prawie nigdy, gdyż jedyna opowieść mojego dziadka, urodzonego niedaleko bialskiej synagogi, mówiła o tym, jak Żydzi wracający w szabat z bóżnicy na Lipnickim Kopcu wypełniali całą szerokość ulicy Głównej, to był tłum, to była siła, przechodnie usuwali się, by przepuścić ten orszak. Tumult, gwar, podmuch rozwianych płaszczy – w dziecięcej wyobraźni widziałam ich pędzących w dół obok Köntzera i Grossa, by rozproszyć się w bramach i podwórzach niewysokich kamieniczek przy Hauptstrasse, Zipsergasse, Alznerstrasse. Tumult. I widma. W tym widmowym obrazie wyobrażałam sobie chasydów, choć teraz wiem, iż nie mogli wracać z postępowej synagogi przy Kazimierza Wielkiego, której szczątki spoczywają zmiażdżone pod asfaltem ulicy Krakowskiej. Świat ortodoksów zaczynał się poniżej, tam gdzie rząd monotonnych jednopiętrowych domków, z żeliwnymi balkonami i żelazną zasadą symetrii tworzył kulisy ulicy 11 Listopada, tam gdzie Henryk Reich miał swoją parową pralnię, którą nie wiedzieć czemu nazwał Pedanteria, i gdzie mieszkał mistyk, chasydzki rabin Aaron Halberstamm, utrzymując swoją salę modlitw. Dom pod numerem 63. Szeroka brama przejazdowa zaprasza wręcz, by wejść do sieni i w podwórze, mieszczące nadal warsztaty pralni chemicznej, pośród których uchował się swoisty genius loci. [il. 1] W głębi czworobok placu zamyka pięR e l a c j e trowy podłużny budynek, który wydaje się posiadać zbyt wiele wejść, może dlatego początkowo umykają uwadze przerdzewiałe blaszane drzwi i dwa zakratowane okna. [il. 2] Dwa rygle, kłódka i kraty bronią dostępu do tego pomieszczenia, w którym już dawno ucichły ekstatyczne modlitwy i śpiewy. Zaryglowany świat zamilkł. Na fotografii rabbi Aaron Halberstamm mija bramę swego domu, w czarnym, długim płaszczu, z patriarchalną białą brodą, starzec, który w zgodzie ze swoim imieniem podzielił los biblijnego kapłana, nieszczęśliwego ojca, który przeżył własne dzieci. Mendel, Chaim i Chawa umarli wobec Pana. Jak głosi Księga Kapłańska (10,3). Aaron zamilkł. [il. 3] Arnold Gross, syn Jakuba, nigdy nie odwiedził domu modlitw Halberstamma. Odstręczały go wręcz odgłosy Brama przejazdowa budynku przy ul. 11 Listopada 63 [il. 1] Dr Ewa Janoszek – historyk sztuki, badaczka zagadnień związanych z historią i architekturą Bielska i Białej, współautorka monografii cmentarza ewangelickiego w Białej. I n t e r p r e t a c j e Dom modlitw Aarona Halberstamma przy ulicy 11 Listopada 63b [il. 2] Kamienice rodziny Gross przy ulicy 11 Listopada 80-86 [il. 4] R e l a c j e religijnej egzaltacji, dobijające się do okien jego kamienicy z ortodoksyjnej modlitewni naprzeciw. Stał chwilę na balkonie, pod figurami półnagich herm podtrzymujących gzyms, po czym z trzaskiem zatrzasnął kwaterę drzwi. Sam uważał się raczej za religijnego. Odwiedzał synagogę przy ulicy Głównej, jego fundacje dawały wsparcie ubogim, nawet chrześcijanom, lecz ortodoksja wywoływała w nim wewnętrzną niechęć. Oto wschodnie barbarzyństwo dobija się do bram zachodu – pomyślał, handełesy, chałaciarze, cała ta biedota mówiąca koślawą mieszaniną języków... i zaraz zawstydził się tej myśli, niegodnej filantropa. Szczycił się, że jego fabryka spirytusu uważana jest za jeden z piękniejszych budynków w mieście, wyróżnia się z daleka swoim schodkowym szczytem, niosącym coś z ducha domów spedycyjnych, kupieckich, bogatych miast północy. Poczucie stylu, to cenił sobie nad wyraz, umiarkowaną klasyczność, taką jaka wyzierała z elewacji jego trzech kamienic, połączonych skrzydłem z fabryką. [il. 4] Ojciec zaczynał interes w kilku małych budynkach, teraz on swoje trunki wysyła do Francji, Niderlandów i Włoch. Rodzinny hotel Pod Czarnym Orłem zbudował na nowo, włączywszy się w ten sposób w szczególną licytację, pomiędzy kupcem Feinerem a młynarzem Neumannem, który z nich wystawi bardziej okazały budynek na dwóch przeciwległych rogach Franzensplatz. W rezultacie tego wyścigu obaj wznieśli prawie to samo, stąd też oglądać można było dialog dwóch kopuł, wieńczących oba gmachy, niczym dwie zwrócone w swym kierunku głowy. Dziś najwyższym punktem pozbawionej kopuły kamienicy Dawida Feinera przy ulicy 11 Listopada 41 jest półokrągły przyczółek przerwany kartuszem z wężem Eskulapa, jako jedyny ślad po istniejącej tu od początku aptece Pod Białym Orłem. [il. 5] Dawno już z narożnego wnętrza ulotniła się woń egzotycznego składu towarów kolonialnych, wraz z nim zwietrzał zapach licznych sklepików korzennych, cynamonowych, imbirowych, półek pełnych flaszeczek różanych i ziołowych rosolisów, karafek z nalewkami połyskujących za kontuarem, gdzie stożkowe głowy cukru rozbijano na drobne kawałki, by ulicznym dzieciakom dać okruszek słod- kiego, złotawego nieba. Zapachy starych sklepów istnieją tylko w wyobraźni. Tak jak zapachy słów. A słowo Żydzi kojarzyło mi się zawsze z zapachem wiekowego drewna, jak we wnętrzach starych wiejskich kościołów. Może w jednym z nich pokazano mi jakąś rzeźbę brodatych mężów w długich szatach, mówiąc: Zobacz, to są Żydzi. Oni ukrzyżowali Jezusa. A mały chłopiec podchodził do nich z koszem bochenków cudownie rozmnożonych na malowidle, które musiałam widzieć jako pierwszy w życiu obraz, zanim jeszcze potrafiłam go nazwać. Nigdy też nie opowiadano mi o cmentarzu leżącym niedaleko domu, w którym urodził się mój ojciec. Przecież chłopcy z „cygielajki” biegali wszędzie, od stawów na cegielni Rosta po niewielki ryneczek przy ulicy Granicznej, po drugiej stronie żydowskiego cmentarza, a jednak nie ma go we wspomnieniach. Tylko 200 metrów dzieliło go od ulicy Lermontowa, która wiodła w kierunku cegielni, stąd okupacyjna nazwa Ziegeleistrasse, przezwana potem swojsko „cygielajką”. Nie mówiono, bo nie mówi się zbytnio o codzienności, o tym, co widać za oknem. Albo też nie mówiono, bo nie pytałam, potem było za późno, kiedy wszyscy odeszli. Więc u wylotu tej ulicy zaczyna się zwykle moja „podróż sentymentalna”. Przechodząc obok bliźniaczych kamieniczek, których szereg od połowy lat 30. stoi po wschodniej stronie ulicy, mimowolnie czuję stęchły zapach suteren, fajkowego tytoniu i gotowanego makaronu, niemal słyszę urywany zgrzyt maszyn z małej szlifierni kryształów pana Flocha. Tam, przy numerze 22, gdzie niegdyś był poziomkowy Vordergarten, ktoś teraz zrobił wjazd do garażu... a 500 metrów dalej podobno było getto. I tego też mi nie opowiedziano. Pan Mieczysław Peterek, który odszedł niedawno, pozostawił kiedyś w moich rękach zapiski, które jeszcze raz przeczytałam w dniu jego śmierci. ...wylądowaliśmy ostatecznie w malutkim mieszkanku na samym poddaszu w Białej (Bielitz-Ost) przy Ziegeleistrasse 31 – dziś Lermontowa. Wiem, to jest ostatni dom na tej ulicy, z wyrzeźbioną w tynku datą 1929 nad wejściem. Pewnego dnia dotarła do nas wieść, że Niemcy utworzyli I n t e r p r e t a c j e iedaleko nas żydowskie getto. Ulokowali je w dość spon rym, dwubramnym i dwupiętrowym budynku, zwanym przez miejscowych „konfirunkiem”. Czytając to, dopiero się o tym dowiedziałam. Do dziś istnieje ten dom na ulicy Towarowej, wówczas noszącej nazwę Lerchenfeldweg – droga na Skowronkowe Pole, która w tragiczny sposób zadawała kłam swej nazwie, kończąc się szynami kolejowych torów. Starsze bezimienne małżeństwo z getta, do którego autor wspomnień przedarł się po kryjomu, sprzedało mu narty. Potem pewnego upalnego dnia widział pochód ludzki pędzony pod karabinami w stronę bialskiego dworca, „konfirunek” wtedy opustoszał. Znalazłam niedawno listę. Spis Żydów deportowanych 29 czerwca 1942 roku z ulic Lerchenfeldweg, Alznerstrasse, Herman Goeringstrasse... z Towarowej, Wyzwolenia, 11 Listopada. Wśród nich starsze małżeństwo, Izaak Israel Ebel i Freide Sara Ebel, adres Lerchenfeldweg 18, nie wiem, może to byli oni? Pewnego wrześniowego wieczora zadzwonił do mnie J.: Wiesz – mówił z przejęciem – wyszły napisy hebrajskie na Cechowej, spod skutego tynku, tam robią teraz remont. Na razie zostawili, ale trzeba to zabezpieczyć, zdjęcia porobić. Pojechałam. Resztki starego tynku ledwo trzymały się ściany, na nich malowane czarną farbą wyraźnie odznaczały się trzy hebrajskie litery i resztki wyrazu „...taurati...” – z niemieckiego „Restauration”. R e l a c j e Restauracja koszerna – powiedział J., który zdążył już odczytać hebrajski napis. [il. 6] Rewelacja! Sprawdziłam w spisie adresowym z 1935 roku, pod tym numerem Sali Lazar rzeczywiście prowadziła restaurację. To cały czas było tak blisko, przechodziło się koło tego setki razy, wystarczyło tylko zdjąć wierzchnią warstwę. Ile jeszcze kryje się takich niespodzianek pod nawarstwieniami tynków, jak wiele utraconych opowieści można by odzyskać? Wystarczy trochę odskrobać, a cały ten zaginiony świat wychynie na powierzchnię. Tam, na dawnej Bahnstrasse i Tempelstrasse, która tylko w nazwie przechowała wspomnienie pierwszej bielskiej synagogi, wchodziłam w każdą otwartą bramę, w każde dostępne podwórze, między oficyny i pod piętrowe nawisy galerii, przypatrywałam się elewacjom i detalom w poszukiwaniu śladów widocznych w architekturze. I nie znalazłam. To wszystko jest tak bezlitośnie klasycyzujące, neorenesansowe, wielkomiejskie, wiedeńskie i europejskie. Może jedynie wielkie łuki kamienicy przy ulicy Barlickiego (Bahnstrasse) nr 19 tchną jakimś orientalizmem, wszak tu spotykali się syjoniści z Haszacharu. Naprzeciw stare hotele pozbawione już szyldów, Imperial z koszerną restauracją Sische Wachsmanna i dawny Nordbahn o monumentalnym w yrazie klasycznej elewacji z zagadkowymi skrzynkamilatarniami nad gzymsem parteru. [il. 7] Pozostałości portierni za przeszklonymi drzwiami Grand Hotelu są jedynym świadkiem jego przeszłości. Wytworny sklep Löwenberga na rogu 11 Listopada zajmuje teraz restauracja Sfinks, która w niezamierzony i groteskowy sposób przypomina exodus z Egiptu. Pozostałości napisu „Restauracja koszerna” na elewacji budynku przy ul. Cechowej 8 [il. 6] Aaron Halberstamm (w środku) przed swoim domem przy ulicy 11 Listopada Ze zbiorów Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Bielsku-Białej [il. 3] Dawny hotel Nordbahn przy ulicy N. Barlickiego 22 [il. 7] I n t e r p r e t a c j e Młody poeta Mendel Feinstadt przechodził właśnie obok domu towarowego Löwenberga, gdy uświadomił sobie, że może się nieco spóźnić. Do sali na Strzelnicy został jeszcze dobry kawałek, a wykład sławnego pisarza ma zacząć się o wpół do dziesiątej. Gdy tylko dowiedział się, że Bialik ma przyjechać do Bielska, postanowił, że musi tam pójść, musi zobaczyć człowieka, który otworzył przed nim inny świat, inny od tego, który znał na co dzień, pracując w bialskiej tkalni Rabinowitza. W kieszeni płaszcza ściskał tomik wierszy, ilustrowany nastrojową grafiką Josepha Budki, wydobywającą z czerni gwiaździste nieba, krzewy gorejące i zarysy starożytnych budowli. Urzeczony pięknem pradawnego języka sam próbował pisać. Kiedyś to wszystko opiszę, myślał, kiedyś, może już tam, w Erez Israel, w Palestynie. Gdy doszedł na miejsce, sala była szczelnie wypełniona, lecz jakimś cudem udało mu się jeszcze wcisnąć do środka. Gość już zaczął wykład, mówiąc: Bardzo żałuję, że nie mogę mówić do was po hebrajsku. To jest wasza wina, że zebrani tu nie rozumieją hebrajskiego... Mendel zawstydził się, on też kiedyś nie rozumiał, lecz teraz pilnie nadrabiał to zaniedbanie, musi przecież jakoś się tam porozumieć, kiedy już wreszcie wyjedzie... Był 24 października roku 1931. Trzy lata później ukończono dom. Wdrap się na strychy. Przez dachy dziurawe ujrzysz niemego firmamentu skrawek... Hebrajski poeta Chaim Nachmann Bialik nieświadomie napisał wersy epitafium dla domu nazwanego swoim imieniem. Na fotografii z 1939 roku budynek, pozbawiony już dachu zmiecionego wybuchem, prześwituje skrawkiem firmamentu w wybitych oknach. Obok jeszcze stoi ruina bielskiej synagogi, czekając na ostateczne rozwiązanie – die Endlösung – kwestii swojego przetrwania. Zostanie już na zawsze tajemnicą, czy autor tych zdjęć chciał ocalić wizerunki niedopalonych budowli, czy też był to jego gest tryumfu, tren zwycięzcy na świeżych gruzach, pierwszych ofiarach września? Zaledwie pięć lat wcześniej, w miejscu ogrodu pomiędzy secesyjną kamienicą przy ulicy 3 Maja 9A a budynkiem synagogi powstał Żydowski Dom Ludowy, któremu nadano imię zmarłego w tym samym roku poety Chaima N. Bialika, poety przesyconych światłem pejzaży i przejmujących wizji końca pewnego świata. [il. 8] O którym nigdy mi nie opowiadano. Bielska synagoga i dom im. Chaima N. Bialika na pocztówce z końca lat 30. XX w. Ze zbiorów Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Bielsku-Białej [il. 8] Kamienica Dawida Feinera przy ulicy 11 Listopada 41 [il. 5] Ewa Janoszek R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Magdalena Legendź Fragmenty rozmów przeprowadzonych z Kurtem Rosenbergiem w Bielsku-Białej w 2004 roku ...przypominam takie stare rzeczy Magdalena Legendź: Urodził się Pan w 1919 roku w Wadowicach, ale potem mieszkał w Bielsku-Białej. Kurt Rosenberg: Moja rodzina pochodzi z Wadowic. Tam mieszkali Münzowie – dziadkowie ze strony mamy. Z rodziną mamy byłem związany, lubiłem tam jeździć. Rosenbergowie też pochodzili z Galicji, z Białej. Mój ojciec, Herman Rosenberg, kapitan rezerwy Wojska Polskiego, zginął w Katyniu. Jego nazwisko widnieje na pamiątkowej tablicy na żydowskim cmentarzu w Bielsku. Przeprowadziliśmy się, kiedy po pierwszej wojnie światowej ojciec zakończył służbę w wojsku. Miałem może trzy, cztery lata. W Bielsku-Białej mieliśmy kolejno trzy mieszkania, we wszystkich byliśmy lokatorami. Z Blichowej przeprowadziliśmy się na 3 Maja. Na ostatnim, czwartym piętrze w dużym domu niedaleko ul. Sixta było nasze mieszkanko – małe i drogie. Dlatego przenieśliśmy się do Białej, do domu koło ratusza, gdzie mieszkała siostra ojca, Fryda. Naturalnie płaciliśmy jej. Stamtąd przenieśliśmy się na Jagiellońską (obecnie 11 Listopada), gdzie na tyłach jednego domu, tuż za mostem – czyli w Bielsku – wzniesiono nowy budynek. R e l a c j e W Bielsku-Białej chodził Pan do szkoły. Do szkoły zacząłem chodzić, gdy miałem pięć lat, a już wcześniej mieszkaliśmy na Blichowej (obecnie Partyzantów). Zacząłem w powszechnej szkole żydowskiej, gdzie uczono tylko w języku niemieckim. W domu się mówiło po polsku, więc po niemiecku nie umiałem. To była szkoła koedukacyjna. Żeby się dostać do gimnazjum, trzeba było zdać egzamin. Z żydowskiej szkoły do polskiego gimnazjum w Bielsku poszło trzech chłopców, reszta wstąpiła do gimnazjum niemieckiego. Żydów dojeżdżających z okolicy, z Dziedzic, Czechowic, umieszczono razem w oddziale B. Do matury przystąpiło nas, Żydów, trzynastu. A jedynym nauczycielem żydowskiego pochodzenia był w polskim gimnazjum profesor Filip Türk, wychowawca mojej klasy, polonista, który wykładał też propedeutykę filozofii. Jakich miał Pan kolegów? Czy możliwe były przyjaźnie Żydów z Polakami, a może jako dzieci nie zwracaliście na to uwagi? Przyjaźniłem się z żydowskimi chłopcami z mojej k lasy – Jankiem i Wolfem. Ale moim dobrym kolegą był też Magdalena Legendź – teatrolog, zajmuje się krytyką teatralną, publicystyką, redagowaniem czasopism i książek. Bielsko, ul. Główna, później Jagiellońska i 11 Listopada, widok w stronę Białej z początku XX w. (1906, H. Seibt, Meissen) Tu mieściły się liczne eleganckie sklepy, cukiernie itp. Z prawej „Towary modne i manufakturowe” Ignacego Löwenberga. Pod koniec lat 30. XX w. przede wszystkim na tej ulicy rozegrały się antyżydowskie zamieszki. I n t e r p r e t a c j e Reprodukowane pocztówki pochodzą ze zbiorów Marii i Wiesława Ćwikowskich, opublikowanych w albumie Moniki Brody i Wiesława Ćwikowskiego Bielsko-Biała i okolice, historia pocztówką pisana (Bielsko-Biała 2002) oraz z albumu przygotowywa nego obecnie do druku Jedna z pierwszych pocztówek, kamienice z lat 1902–1903 (b.d., B. Loinger, Biala) W środkowym budynku, należącym do Juliusza Korna (brata architekta Karola Korna), mieścił się później na parterze dom towarowy Szymona Rosenberga, dziadka Kurta Rosenberga. Budynek po lewej to stary ratusz w Białej. nie-Żyd, Zbyszek Czernelecki, katolik, odwiedzaliśmy się w domach. Co robiliśmy? Dużo się jeździło na rowerze, grało w szachy, więcej niż teraz się czytało, kopało piłkę. Mówi się, że dawniej w szkole panowała duża dyscyplina, czy to prawda? Normalna. Student gimnazjum i liceum nie mógł należeć do pozaszkolnych organizacji ani chodzić po mieście w cywilnym ubraniu, chyba że w wakacje. Nosiliśmy obowiązkowe mundurki, spodnie z kolorowym lampasem, kurtkę i płaszcz. I numerek gimnazjum: 861. To było przestrzegane. Na przykład jeden uczeń z pobożnej żydowskiej rodziny, w której z powodów religijnych nie do pomyślenia było takie umundurowanie, przebierał się w cukierni naprzeciwko szkoły. Tam zawsze wisiał jego szkolny płaszcz i w nim wchodził do gmachu gimnazjum, a po lekcjach znów się w cywilny płaszcz przebierał. Ta szkoła nie bardzo szanowała przekonania religijne uczniów. A czy Żydzi mogli świętować w soboty? Nauka odbywała się też w soboty, ale trwała krócej. Były lekcje, ale nie pisało się zadań klasowych. W każdą sobotę po południu uczniowie żydowscy musieli pójść do bóżnicy. Tam spotykał się z nami nauczyciel religii, a jeśli się nie przyszło, miało się nieusprawiedliwione godziny. To był wymóg państwowych przepisów, podobnie uczniowie katolicy czy ewangelicy musieli chodzić w niedziele na szkolne nabożeństwa. Jak wspomina Pan maturę? Na maturze ze względu na dobre wyniki byłem zwolniony z matematyki i języka niemieckiego. Na egzaminie ustnym miałem tylko jeden przedmiot do zdawania: język polski. Mieliśmy wspaniałego profesora, nazywał się Zygmunt Lubertowicz. Demokrata, pisał piękne wiersze i lubił góry. Na jednej z lekcji podszedł do mnie i pyta: „Słuchaj, co by cię interesowało, jaki temat maturalny?”. Odpowiedziałem, że czytałem dużo o Rzymie w literaturze polskiej i Wesele Wyspiańskiego, które omawialiśmy w ósmej klasie. I takie pytania dostałem na maturze. Jak wyglądało współżycie Żydów, Polaków i Niemców w czasach, gdy Pan mieszkał w Bielsku-Białej? Współżycie, co to jest współżycie, co ty przez to rozumiesz? To jest pytanie. Gdzie ono się kończy i gdzie zaczyna? Skoro miał Pan kolegę katolika, to chyba znaczy, że współżycie było dobre? Z nim – tak, ale z innymi nie. Katolicy też mogli do mnie odnosić się tak, a do innych Żydów inaczej. Czy pamięta Pan antyżydowskie incydenty, które Pana osobiście dotyczyły? Nie wiem już, w której klasie gimnazjalnej byłem wtedy, może w siódmej. Pamiętam, że szedłem ulicą do szkoły i po drodze mijałem antysemickie napisy naklejone na murach: „Jak lep na muchy, tak »Polska Karta« na Żydów” – to było takie pismo za kilka groszy. Albo „My mamy ulice, oni kamienice”. Hmm, przypominam takie stare rzeczy... Podszedłem do jednego i zerwałem. Wtedy podszedł do mnie inny uczeń, syn pewnego adwokata, i uderzył mnie. To nie był koniec sprawy. Wychodziła w Bielsku żydowska gazeta „Jüdisches Volksblatt”, która później ukazywała się po polsku, jako „Tygodnik Żydowski”. W tym tygodniku opublikowano artykuł zatytułowany Gimnazjum uniwersytetem – bo na uniwersytetach były w tym czasie antysemickie awantury. Zostałem wezwany do dyrektora. I ten dyrektor, administracyjny, pyta mnie: „Wyście zerwali?”. „Nie, ja zerwałem” – odpowiedziałem. Nie wiem, chyba dostałem za to „odpowiednie obyczaje” [obniżoną ocenę z zachowania – przyp. red.], a w każdym razie bardziej niż o samo zerwanie napisu chodziło o ten artykuł. Uczniom nie wolno było pisywać do gazet, a ja często pisywałem, ale akurat nie to. Później okazało się, że autorem był dyrektor bielskiej poczty. Ale ten, który Pana uderzył, nie został ukarany? Tego nie wiem. A może obu nam nic się nie stało? R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Jak to wyglądało w Pana klasie, czy koledzy zaczęli się gorzej do Pana odnosić? Nie, tego nie było. Zadałaś mi wcześniej pytanie o współżycie – teraz znalazłem przykład. Gdy byłem małym chłopcem, mieliśmy służącą Józię. Chodziła ze mną na spacery. I co ona robiła? Zabierała mnie do kościoła na nieszpory! Nasza rodzina nie była zbyt religijna, mamusia zapalała świece w piątkowe wieczory i do tego ograniczało się żydowskie świętowanie. Nie znałem niektórych modlitw, a mój hebrajski był poniżej wszelkiego poziomu. Wiem, że mamusi nie bardzo się podobało to, co robiła Józia. Nie zabroniła jej, ale powiedziała: „Wiesz, jak chcesz iść do kościoła, to powiedz, wtedy ja pójdę z Kurtem na spacer”. Mieszkańcy Bielska żyli normalnie, tak jak ludzie żyją ze sobą w każdym innym mieście. Chodzili do tego, a nie innego sklepu, bo miał lepszy towar, bo sprzedawca był sympatyczny. Czy do lekarza, bo był dobry, jak żydowski lekarz Taub w Wadowicach, który biednych ludzi leczył bezpłatnie. Nikt nikogo nie pytał, czy jest tej, czy innej religii. Kiedy i jak to się zaczęło psuć? Gdy w Bielsku były zamieszki na tle narodowym, miał już Pan sporo lat, co Pan z tego czasu pamięta? To było po śmierci Piłsudskiego, po 1935 roku. Jeden kolega wtedy powiedział: „No, umarł wasz wujek żydowski” – to mi się bardzo nie spodobało. Chodziło o stosunek do Żydów, że się może zmienić. Z pewnością do czasu, zanim w innych krajach europejskich doszedł do głosu hitleryzm, było i u nas dobrze. Potem, chyba w 1937 roku, w Bielsku doszło do rozbijania szyb, niszczenia żydowskich sklepów, także na Jagiellońskiej. Nam nic nie zniszczyli, bo mieszkaliśmy wtedy w oficynie. Zdaje się, że nie było nawet rannych, ale to i tak nie była żadna przyjemność. Wtedy zaczęły wychodzić antysemickie gazety. Zaczęło się pikietowanie żydowskich sklepów, pojawiło się hasło „nie kupuj u Żyda”. W Bielsku było tego jednak znacznie mniej niż w Kongresówce. nie! Tak, wtedy lepiej znałem słowa, ale znacznie gorzej śpiewałem [śpiewa]: Witaj, Maj, Trzeci Maj, / dla Polaków błogi raj! ? Tekst nieautoryzowany Mieszka Pan na stałe we Włoszech, ale ma Pan polski paszport. Czy teraz czuje się Pan obywatelem Polski, a może Europy? Tak, mam polski paszport, włoskiego nie mam. Może ktoś odpowiedziałby: obywatelem Europy. Ja nie bardzo, bo nie miałem tak wiele okazji, żeby poznać Europę, a podczas wojny, kiedy trochę ją „zwiedzałem”, nie było to takie wesołe. Oczywiście do niektórych państw mam więcej sympatii, do innych mniej. Do Polski mam coś więcej niż sympatię; mam sympatię do Bielska, do Wadowic. Do dziś mam klucze od mojego wadowickiego mieszkania. Kurt Rosenberg – ur. w 1919 r. w Wadowicach, uczestnik bitwy o Monte Cassino, działacz włoskiej Polonii, publicysta, współpracownik czasopism polonijnych i żydowskich. Autor wspomnień opublikowanych pod tytułem Żyć, a nie przeżyć (PSIK editore – Castel Madama, [Roma] 1993). Książka opowiada o przygodach podczas przekraczania pięciu kolejnych zielonych granic przez K. Rosenberga i jego dwóch przyjaciół oraz opisuje szlak wojenny, który przeszli z II Korpusem gen. W. Andersa. Państwowe Gimnazjum Polskie przy ul. Listopadowej (obecnie LO im. M. Kopernika), widok głównej, północno‑ -zachodniej części Budowa w Bielsku szkoły średniej z polskim językiem nauczania, konkurencyjnej w stosunku do szkolnictwa niemieckiego, była sprawą prestiżową i dlatego mocno wspieraną finansowo przez władze autonomicznego województwa śląskiego. Co jeszcze wspomina Pan ze szkolnych czasów? Pamiętam, że nie umiałem śpiewać. Śpiew mieliśmy w pierwszej, drugiej i trzeciej gimnazjalnej. Nauczyciel śpiewu, kiedy zbliżało się święto narodowe, szedł od jednej klasy do drugiej i kazał wybranym chłopcom zaśpiewać „do-re-mi...”. Moje śpiewanie mu się spodobało: „Do chóru” – zakomenderował i musiałem chodzić na te lekcje po lekcjach. Pamiętam, co mieliśmy śpiewać [śpiewa]: Witaj, majowa jutrzenko, / Naszej polskiej świeć krainie, / Lalala... / Polska nigdy nie zagiR e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Jacek Proszyk Biblioteka i archiwum Żydów często określa się jako „naród księgi”, bo z Torą – Pięcioksięgiem Mojżeszowym związana jest ich tożsamość narodowa i religijna. Wszędzie na świecie, gdzie się pojawiali, tworzyli biblioteki. Początkowo zawierające biblijne księgi historyczne, prorockie, psalmy i liczne komentarze oraz traktaty talmudyczne. Także Gmina Żydowska w Bielsku od pierwszych lat swojego istnienia posiadała bibliotekę świętych i religijnych tekstów. Z biegiem czasu nabywano publikacje popularne, naukowe, wydania klasyków literatury. Ogromny wpływ na rozwój żydowskiej biblioteki w Bielsku miał kupiec, naukowiec, a nade wszystko bibliofil Salomon Joachim Halberstamm. Gromadził w swoim mieszkaniu przy ul. Wzgórze 16 przez czterdzieści lat bibliotekę, na którą składały się głównie starodruki i manuskrypty. Sława Halberstamma i jego zbiorów była wielka, żeby to uzmysłowić warto przytoczyć dwa fragmenty kazań pogrzebowych wygłoszonych 26 marca 1900 roku nad jego grobem na cmentarzu żydowskim w Bielsku. Rabin dr Marcus Steiner: Wystarczy jednak zapewnić Was, iż żydowska literatura ostatniego półwiecza prawie nie wykazuje znaczniejszego dzieła, w którym nie znaleźlibyście, chwalebnie wymienionego, imienia Halberstamma. By wspomnieć tylko jedno, mianowicie jedno z największych. W monumentalnym dziele historycznym, największego do naszych czasów historyka żydowskiego, w dwunastu znakomitych tomach historii żydowskiej Grätza, które lśnią niby dwanaście szlachetnych kamieni dwunastu plemion Izraela na tarczy herbowej żydowskiej nauki, we wszystkich znajdziecie wyryte imię Halberstamma. R e l a c j e Rabin dr Natan Glaser: Jakże było interesujące przeglądanie jego korespondencji, (...) były tam listy i karty o treści naukowej z Wrocławia, Berlina, Petersburga, Londynu, Oxfordu itd., z wszystkich krain świata, także zza Oceanu. Zwracano się do niego ze wszystkich stron, przychodziły doń pytania, czerpano z niego, obfitego, niewyczerpanego źródła wiedzy. (...) Albowiem był on chlubą społeczności żydowskiej, ozdobą tej Gminy, jej zaszczytem i dumą. Lecz zaszczyt przyniósł nie tylko Gminie, lecz także i miastu, przez niego, przez jego światową sławę, miasto Bielsko stało się znane i sławne, ponieważ jak okiem sięgnąć, w krajowych i zagranicznych szkołach wyższych i uczelniach, w starym i nowym świecie znano Halberstamma z Bielska. Był osobliwością tego miasta, i przybywano tutaj z daleka, by zobaczyć i poznać tego niezwykłego człowieka. Po śmierci Salomona Joachima Halberstamma Gmina Żydowska w Bielsku powołała bibliotekę nazwaną jego imieniem. Księgozbiór powiększał się głównie przez darowizny Żydów bielskich. Niestety, wybuch drugiej wojny światowej był katastrofą tak dla bielsko-bialskich Żydów, jak i dla ich biblioteki. Zbiory zgromadzone w budynku Żydowskiego Domu Kultury (Ludowego) Jacek Proszyk – historyk, badacz zagadnień związanych z dziejami Żydów, współpracownik m.in. Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, autor monografii Cmentarz Żydowski w Bielsku-Białej (2002). Jehuda Lejb Wolf z Białej I n t e r p r e t a c j e Zwój Księgi Estery Fragment czasopisma Ze zbiorów Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Bielsku-Białej im. Chaima N. Bialika spłonęły razem z obiektem i pobliską synagogą we wrześniu 1939 roku. Od 1945 roku, kiedy Żydzi wrócili do Bielska i Białej z tułaczki wojennej, przynosili do Komitetu Żydowskiego, potem Kongregacji Wyznania Mojżeszowego i Gminy Wyznaniowej Żydowskiej oraz Towarzystwa Społeczno‑Kulturalnego Żydów, ocalałe przedwojenne modlitewniki oraz książki współczesne. Religijnie nastawiona Kongregacja gromadziła głównie księgi o tym charakterze, a świeckie Towarzystwo książki popularne. Od piętnastu lat, od kiedy obydwie organizacje mają swoją siedzibę w tym samym obiekcie przy ulicy 3 Maja 7, utworzono jedną bibliotekę, a książki pieczętuje się tym samym wzorem stempla, którym posługiwała się przedwojenna Gmina. Napis na pieczęci brzmi: Żyd.[owska] Gmina Wyzn.[aniowa] Bibljoteka im. S. Halberstamma w Bielsku n/Śl.[ąsku]. Dziś biblioteka liczy około 700 pozycji dotyczących wyłącznie tematyki żydowskiej, z czego około 200 pozycji to księgi święte i religijne w języku hebrajskim i aramejskim. Z wypożyczalni mogą korzystać wyłącznie członkowie bielskiej Gminy Żydowskiej. Natomiast na miejscu, w czytelni zasoby biblioteczne i archiwalne udostępniane są studentom i osobom zainteresowanym w każdy piątek od godziny 9 do 13. Oprócz publikacji religijnych i współczesnych książek o judaizmie czy historii Żydów oraz regionalnych wydawnictw krajowych dotyczących problematyki żydowskiej na uwagę zasługują druki i publikacje poświęcone historii Żydów w Bielsku-Białej i okolicach wydawane poza granicami Polski. Pełną listę książek dostępnych w bibliotece znaleźć można na stronie internetowej Gminy. Spośród najciekawszych, a mało znanych wymieńmy choćby kilka: Krystyna Winecka Od Stanisławowa do Australii, Gerda Weissman Klein All but my life oraz The Hours After. Letters of Love and Longing in War’s Aftermath, H. Rufaisen-Schupper Pożegnanie Miłej 18, R e l a c j e Kurt Rosenberg Żyć, a nie przeżyć, Pola Wawer Poza gettem i obozem, Eliezer Urbach, Edith Weigand Wyrwany z piekieł. Niewiarygodna odyseja Eliezera Urbacha, Michael Berkowicz Vätererbe und zukunftshoffen oraz Der Stophenbau in den Psalmen und seine äußeren Kennzeichen, Leon Zimmermann Wiersze i pamiętniki, Richard Moschkowitz Ich nenn mich einen deutschen Dichter. Von Bielitz-Bielsko durch Sibirien nach Buchara. Verse und Zeichnungen, Halberstamm Rotenberg Menachem Żydowski Dom Ludowy im. Chaima N. Bialika, za nim synagoga I n t e r p r e t a c j e Pieczęć biblioteki używana również współcześnie Stare modlitewniki w zbiorach Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Bielsku-Białej 10 R e l a c j e eniamin Bencjon MUCAL ME-ESZ – czyli, kilka fragB mentów z interpretacji i prawa, homilii i legend, wskazówki na drogę chasydyzmu od naszego nauczyciela i rabina, wielkiego uczonego Aarona Halberstamma (...), Beno Richtmann Mój pamiętnik, Berta Lieberman Józefowicz Pamiętnik wojenny z 1939 roku. Cierpiałam, ale za co? Że byłam..., Kitty Hart-Moxon Return to Auschwitz, Moritz Aronsohn Die israelitische Kultusgemeinde in Bielitz 1865–1905, a także książki Józefa Kornbluma. Warto wspomnieć o zakupionych niedawno publikacjach Kazimiery Alberti Serce zwierzęce oraz Ghetto potępione. Powieść o duszy żydowskiej. Na szczególną uwagę zasługuje jednak komplet czasopisma pt. „Jüdisches Volksblatt – Tygodnik Żydowski – Pismo Śląskie” wydawanego przez społeczność żydowską w Bielsku w latach 1925–1939. Oprócz zbiorów bibliotecznych bielska Gmina Wyznaniowa Żydowska – jako jedyna gmina w Polsce – posiada skatalogowane i uporządkowane archiwum, które jest udostępniane historykom i studentom. Akta w większości dotyczą Bielska i Białej, jednak znajdują się tu informacje o Żydach z innych miejscowości, takich jak: Cieszyn, Skoczów, Ustroń, Czechowice-Dziedzice, Wadowice, Kęty, Andrychów, Żywiec-Zabłocie, Milówka, Oświęcim, Drohobycz, Wschowa. W zbiorach archiwalnych znajdziemy m.in.: liczne przedwojenne papiery firmowe i druki, prywatne dokumenty i fotografie (w tym bogate archiwa rodzin Jakuba i Edith Feilów, Maxa Metzendorfa, Juliusza i Violetty Güchnerów, Maksa i Estery Borgerów); szczątkowe akta z okresu II wojny światowej (w tym dotyczące wyburzenia synagogi); fragmentarycznie zachowane księgi metrykalne dla gmin w Bielsku i Białej; spis osób ocalałych z wojny i zarejestrowanych w Komitecie Żydowskim w Bielsku pomiędzy 11 marca 1945 a 13 marca 1951 r.; korespondencję osób prywatnych z Komitetem Żydowskim w Bielsku w sprawie poszukiwań krewnych ocalałych z Holocaustu; imienną listę z kwietnia 1945 więźniów KL Auschwitz znajdujących się pod opieką Komitetu Żydowskiego w Bielsku (z numerami obozowymi); relacje dotyczące ratowania Żydów przez Polaków w czasie okupacji; materiały dotyczące cmentarzy żydowskich w Bielsku i Białej; akta likwidacji cmentarza żydowskiego w Białej; informacje o chasydach w Białej; akta dotyczące rabinów z Bielska i Białej; dokumenty dotyczące udziału bielskiego przemysłowca Edwarda Berenbaua w zakupie domu dla Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte prowadzonego przez Jerzego Giedroycia; informację o kibucach w Białej, Bystrej i Dziedzicach; akta stowarzyszeń i organizacji (m.in.: Izraelickich Gmin Wyznaniowych w Lipniku‑Białej, Bielsku, Żywcu; Bractw Pogrzebowych Chewra Kadisza w Lipniku-Białej i Bielsku; korporacji syjonistycznej Emunah; Stowarzyszenia Humanitarnego B’nei Brith Austria–Ezra Bielsko; Towarzystw Ahawas Thora, Haszachar, Hanoar, Marbizi Thora, Talmud Tora, Izraelickiego Kobiecego Związku Dobroczynnego Bielsko). Wymieniając organizacje, nie można pominąć bogatego materiału dokumentującego działalność towarzystw sportowych: Żydowskich Klubów Sportowych Hakoah i Makkabi oraz historii schroniska na Hali Boraczej. W zasobie znajdują się także sprawozdania Dyrekcji Gimnazjum Państwowego im. Króla Władysława Jagiełły w Drohobyczu za lata 1932–1939, w publikacjach występuje nazwisko Brunona Schulza – nauczyciela rysunku i zajęć praktycznych. Warto dodać, że Gmina Wyznaniowa Żydowska w Bielsku-Białej organizuje różnorodne spotkania, odczyty, koncerty – niektóre są zamknięte, adresowane do jej członków, ale sporo jest też spotkań otwartych, na które może przyjść każdy. Zainteresowanym polecamy wspomnianą już wcześniej stronę internetową: www.gwz.republika.pl. I n t e r p r e t a c j e To duże ułatwienie, kiedy autor pisze sztukę z myślą o konkretnym teatrze. Przede wszystkim od razu wiadomo, że nie trafi ona do szuflady, a przy tym jest szansa, że w czasie prób uda się poprawić to i owo. To duża zaleta, kiedy spektakl jest „gorący”, kiedy dotyczy budzących powszechne emocje spraw z czołówek gazet. Ale równocześnie to, co jest zaletą i ułatwieniem, bywa, że obraca się przeciwko sztuce. Niejednokrotnie „gorący” temat skłania do doraźnej uproszczonej publicystyki, a pisanie na zamówienie ogranicza inwencję i wrażliwość autora. Jak jest z Żydem, napisanym przez bielszczanina Artura Pałygę, a wystawionym przez Teatr Polski w Bielsku-Białej? Gdyby polegać na dotychczasowych recenzjach, to wszelkie wątpliwości są nie na miejscu. Żyd zbiera opinie pochlebne i bardzo pochlebne, z czego należałoby się bezwarunkowo cieszyć, gdyby nie jedno „ale”. Wszyscy piszą o niezwykle ważnym temacie sztuki, a nikt, albo prawie nikt, nie zastanawia się nad tym, jaki kształt artystyczny otrzymał ten temat. A przecież mamy do czynienia ze spektaklem teatralnym, a nie z wiecem politycznym albo sesją historyczną w tajnym archiwum. Ano właśnie – jesteśmy w teatrze, tymczasem bywa, że aktorzy ni stąd, ni zowąd muszą potoczną polszczyznę zastępować jakby cytatami z demaskatorskich książek Jana Tomasza Grossa. Bywa też tak, że sztuka nagle zamienia się w ostrą polityczną satyrę, jak to ma miejsce w brawurowym monologu Polaka obskuranta i żydożercy, który „tylko” powtarza, co mówią inni. To dziwne przeskakiwanie z konwencji w konwencję, z jednego języka w drugi, także kompletnie zaskakujące przemiany w zachowaniu postaci biorą się – jak sądzę – z próby pogodzenia przez autora i realizatorów spektaklu publicystyki ze sztuką. Publicystyka to w przypadku Żyda szlachetna, ale jednoznaczna, a prawdziwa sztuka zarówno oczywistości, jak i kompromisów nie znosi. Ale po kolei. Zacznijmy od głównego tematu sztuki. To polski antysemityzm od lat przedwojennych po współczesność. Z tego tematu w sposób oczywisty wynika problem, sprowadzający się do pytań o przyczyny antysemityzmu i sposoby zaradzenia temu zjawisku. Wielkie sprawy, piekielnie trudne kwestie, a wszystko z woli autora R e l a c j e Leszek Miłoszewski Dlaczego Rutka rzuciła kamieniem? sztuki zamknięte w jakiejś przypadkowej szkolnej salce na polskiej prowincji, gdzie kilkoro zebranych w oczekiwaniu na ważnego gościa toczy związane z tą wizytą rozmowy. Ważnym gościem jest tytułowy Żyd, którego na scenie w ogóle nie ma. Są natomiast owe oczekujące postacie. Wobec bylejakości miejsca i sytuacji, to Leszek Miłoszewski – niegdyś dziennikarz, publicysta, recenzent, obecnie dyrektor Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej. I n t e r p r e t a c j e 11 Na stronie poprzedniej: Katarzyna Skrzypek i Kazimierz Czapla Poniżej: Tomasz Lorek i Grzegorz Sikora Tomasz Wójcik 12 R e l a c j e yłącznie od nich, a zwłaszcza od tego, co i jak mówią, w jak wyglądają i jak się zachowują, zależy zarówno rozwój akcji, jak i wymowa sztuki. Kim są te postacie? Dyrektor szkoły – niezbyt rozgarnięty karierowicz; stara nauczycielka – sfrustrowana działaczka dawnej opozycji, ze stertą szkolnych wypracowań; wuefista – prostak nieprzebierający w słowach; młoda anglistka – elegancka amatorka fitnessu; wreszcie katecheta – swój chłop, specjalista od ogólników i modnych gadżetów. To są postacie bardzo proste i jednoznaczne! Jeśli z ich rozmów i zachowań ma wyłonić się obraz polskiego antysemityzmu, to musi być on tak samo płaski i trywialny jak owe postacie. To zestaw w sam raz do pysznej satyry na współczesnych Polaków albo dokładniej – jak oni sami siebie określają – na elitę kulturalno-umysłową kraju, której głównym zawodowym celem jest „poszukiwanie sponsorów”. W Żydzie Artur Pałyga jakby mimochodem przypomniał o tym, że zanim w bielskim teatrze wystawiona została jego pierwsza sztuka Testament Teodora Sixta, dał się poznać jako uważny obserwator otaczającej nas rzeczywistości, z furią tropiący zafałszowania i absurdy, szczególnie wyczulony na osobliwości współczesnej polszczyzny. Reportażysta i dramaturg – połączenie piękne, choć niebezpieczne, zwłaszcza na scenie, gdzie na ogół chodzi o coś więcej aniżeli skrojenie rodzajowego obrazka czy satyryczną szarżę. Żyd z założenia na pewno musiał być „czymś więcej”, choć na premierze w pierwszej części spektaklu podążał wyraźnie w kierunku ostrej satyry, wywołującej co chwila salwy śmiechu na widowni. W później oglądanym spektaklu, po różnych korektach, już od początku było poważniej, ale to i tak nie wystarczy, by w pełni uprawdopodobnić drugą część sztuki. W niej ci płascy i jednowymiarowi bohaterowie zaczynają zadawać mądre pytania, a ich losy układają się w ilustrowany przejmującymi przykładami wykład na temat stosunków polsko-żydowskich. Niektórzy nawet przechodzą cudowną przemianę, a całość ma swą kulminację w zbiorowym rachunku sumienia, przebiegającym pod hasłem: „Musi być jasność i ciemność”. Tak Żyd jest napisany, tak też wystawiony i zagrany. Zawieszony między światłem i mrokiem, śmiechem i płaczem, publicystyką i sztuką... Reżyser Robert Talarczyk ogranicza swe ingerencje do minimum – stawia na aktorów i symboliczną grę świateł. Przy pomocy reflektorów buduje klimat poszczególnych scen i pięknie puen tuje całość, wydobywając z mroku tylko niektóre portrety służące za scenografię. Samymi światłami nie jest jednak w stanie wzbogacić bohaterów i uwiarygodnić ich przeobrażeń. Nie są w stanie tego dokonać chyba również sami aktorzy, choć występują w doborowym składzie i każdy z nich tworzy zapadający w pamięć rodzajowy wizerunek swej postaci: Kazimierz Czapla – dobrodusznego dyrektora lawiranta, Jadwiga Grygierczyk – pokiereszowanej przez życie nauczycielki, Katarzyna Skrzypek – atrakcyjnej egocentryczki wychowanej w III Rzeczypospolitej, Grzegorz Sikora – przysłowiowego wuefisty i Tomasz Lorek – katechety z ludzką twarzą. Każdy z aktorów ma też w drugiej części swój monolog, w którym ma szansę wyjść poza schemat właściwy dla obyczajowej satyry i choć trochę uczłowieczyć swą postać, ale przy opisanej konstrukcji sztuki to jak przeskok z jednej skrajności w drugą, który w niczym nie tłumaczy gwałtownych przeobrażeń bohaterów i w najlepszym razie kończy się „wyskakującymi” z całości aktorskimi etiudami. Tak jest ze wspomnianym na wstępie monologiem Polaka obskuranta, brawurowo zagranym przez Grzegorza Sikorę. To jeszcze jedno skierowanie sztuki w stronę ostrej satyry politycznej. Jakby dla odmiany w drugą stronę, ku wzbogaceniu swych postaci, ku problemom moralnym a nie politycznym – prowadzą monologi Katarzyny Skrzypek o tym, jak zachowuI n t e r p r e t a c j e ją się zwiedzający obóz koncentracyjny, i Jadwigi Grygierczyk o żydowskiej dziewczynce Rutce, która rzuciła w Polaka kamieniem. Zdaje się, że w tych opowiadaniach o drobnych ludzkich sprawach jest więcej prawdy o Polakach i Żydach aniżeli w publicystyce przybierającej kształt politycznej czy obyczajowej satyry. Z pewnością też naprawdę głębokiej i uniwersalnej odpowiedzi na pytania: „dlaczego tak się działo?” i „jak temu zapobiec?” nie znajdziemy, przywołując wyłącznie polityków i historyków. Wszak sama chęć zdobycia kamienic, bogactwa, dobrych posad, a także co najmniej przyzwolenie Kościoła na traktowanie Żydów jak gorszych obywateli nie tłumaczą polskich morderstw i podłości. W Żydzie bohaterowie, odkrywając ponurą prawdę o przeszłości, pytają: „Co robić?”. Zaraz też – jak to w dydaktycznej opowieści – pada jednoznaczna odpowiedź: „Mówić o tym!”. I tak się rzeczywiście dzieje: Jan Tomasz Gross, inni publicyści, Artur Pałyga, zespół Teatru Polskiego, dyskusje z wybitnymi osobami po spektaklach Żyda... Z pewnością chodzi nie tylko o odkrywanie białych plam w naszej historii, ale też o zadośćuczynienie za wieloletnie kłamstwo. Z pewnością też w docieraniu do oczyszczającej prawdy nie wystarczą głosy publicystów i wypisy z Grossa. Mnie w teatrze – może nieco przekornie – bardziej od historycznych przypomnień interesuje na przykład, dlaczego mała Rutka rzuciła w kolegę kamieniem? Żart Demiurga Ciemność, wisząca na drucie żarówka i krąg wątłego światła, do tego melodyjny ragtime i diaboliczny śmiech. Światło migocze, gaśnie, zapada mrok... łoskot... oczekiwanie w napięciu, co dalej... Wtedy pojawia się dziwaczny człowieczek, lampą „czołówką” podświetlający niewielką przestrzeń wokół siebie, i wygłasza monolog brzmiący jak pseudofilozoficzne wywody. Joanna Foryś Teatr Polski w Bielsku-Białej: Żyd Artura Pałygi. Reżyseria obert Talarczyk, scenografia Michał Urban. Aktorzy: Jadwiga R Grygierczyk, Katarzyna Skrzypek, Kazimierz Czapla, Tomasz Lorek, Grzegorz Sikora. Premiera 16 lutego 2008. R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 13 14 Ów człowieczek to Homo Faber (postać wzięta przez twórcę spektaklu z Traktatu o manekinach Brunona Schulza), snujący rozważania na temat igraszek Demiurga ze stworzonym przez siebie światem i człowiekiem. Pojawia się pytanie: jak daleko kreator może się posunąć w drwinie ze swojego dzieła? Ryszard Sypniewski jako Homo Faber sarkastycznym tonem wypowiedzi i przejaskrawioną egzaltacją przekonuje, że przerażająco daleko... Dorzuca do tego swoje trzy grosze pseudokreatora, szydząc z ludzkiej natury uwielbiającej materię. Choćby najbardziej tandetną, ale materię. Wszystkie elementy tego monologu znajdą w jakimś stopniu odzwierciedlenie w fabule spektaklu. Takie wprowadzenie do akcji wydaje się być istotne, ale jego sens można w pełni odczytać dopiero z perspektywy całego przedstawienia. Bohater Przemiany Franza Kafki to młody komiwojażer – Gregor, niezadowolony ze swej nudnej egzystencji i pracy, która jest dla niego udręką. Choć marzy o wprowadzeniu zmian, trwa jednak przy swoim zajęciu ze względu na rodzinę, gdyż czuje się w obowiązku zapewnić jej godny byt. Nieoczekiwanie przechodzi metamorfozę. Budząc się pewnego ranka, odkrywa, że jest robakiem. W spektaklu Aleksandra Maksymiaka przemianę Gregora sugeruje „wychodzenie”, a w zasadzie wyślizgiwanie się bohatera z ubrania i wczołganie pod łóżko, na którym zostaje już tylko usztywniona marynarka, jako metafora owego przeobrażenia. Kafka mocno akcentuje przemianę wewnętrzną bohatera, natomiast reżyser skupia się bardziej na zmianie otoczenia w stosunku do odmieńca. A owo otoczenie, ta dotąd kochająca Gregora rodzina jest przerażona. Gregor natomiast, pozostając w swoim pokoju, cierpi, nie może pojąć, co się z nim stało. To dla niego trudna do zaakceptowania sytuacja, przerasta go. Efektem jest izolacja, akcentowana przez padające pod drzwiami światło – jeden z niewielu elementów łączących bohatera ze światem zewnętrznym. W spektaklu oprócz owego światła funkcjonują inne jeszcze metafory, jak na przykład pojawiające się kolejno trzy jabłka. Ten rekwizyt można odczytać na różne sposoby – jako symbol daru Gregora dla rodziny, która korzystała dotąd z owoców jego pracy; ale może też chodzić o symbol domowników, wśród których brak już miejsca dla przeobrażonego członka rodziny (stąd tylko trzy owoce). Ostatecznie bliscy mają już dość Gregora, co wyraźnie formułuje jego siostra, mówiąc: „powinien odejść”. I rzeczywiście on to rozumie, powoli wycofuje R e l a c j e się z życia i w końcu umiera, co symbolizuje rozwieszona jak na krzyżu marynarka. W zrealizowanej przez Banialukę wersji Przemiany wydarzenia przenikają się w dwóch planach: bliskim – z pokojem Gregora, i dalszym – z pokojem rodziny. Przy czym ten drugi podzielony został dodatkowo – plan aktorski jest zastępowany planem lalkowym. Takie rozwiązanie pozwoliło na jednoczesne przedstawianie dwóch sytuacji, z perspektywy Gregora i z perspektywy rodziny. To ciekawy, oryginalny zabieg, angażujący nieustannie uwagę widza, dynamizujący akcję. Zastosowanie lalek wydaje się mieć inną jeszcze funkcję – pokazuje sztuczność zachowań ludzi, brak prawdziwych uczuć i nieumiejętność zrozumienia drugiego, cierpiącego człowieka. W grze aktorów odtwarzających członków rodziny tę sztuczność podkreślają nienaturalne gesty i zachowania. Taka kreacja jest mocno uzasadniona, pomaga oddać panujące w owym domu zasady, a szczególnie pozorowaną grzeczność. Najbardziej twórcza wydaje się natomiast rola Ryszarda Sypniewskiego (Homo Faber, narrator), który zagrał niezwykle żywiołowo i sugestywnie. Już tembr jego głosu i sposób artykulacji podkreślały groteskowość lub dramatyzm ludzkiego losu. Przemiana to metaforyczny, wielowymiarowy spektakl o samotności, izolacji jednostki w społeczeństwie, wyobcowaniu. To specyficzna, mroczna satyra na świat, w którym człowiek stanowi wartość dotąd, dopóki jest przydatny. To także refleksja na temat rodzinnych więzi, tak łatwo ulegających rozluźnieniu, a nawet rozpadowi pod wpływem rozmaitych czynników. Można również odczytać Przemianę Aleksandra Maksymiaka na poziomie metafizycznym. I tu warto wrócić do początku spektaklu. Jakże boleśnie Demiurg zadrwił z Gregora, jakże daleko posunął się w manipulowaniu jego losem, bez logicznego uzasadnienia. Zmienił go w robaka, pozostawiając mu, o ironio!, ludzką świadomość... Jak to jest być w ciele poczwary, a mieć rozum i duszę człowieka? Oby to wiedział tylko Gregor... Teatr Lalek Banialuka: Przemiana Franza Kafki. W adaptacji wykorzystano fragmenty Traktatu o manekinach Brunona Schulza. Adaptacja, reżyseria i scenografia Aleksander Maksymiak, muzyka Zbigniew Karnecki. Aktorzy: Małgorzata Bulska, Lucyna Sypniewska, Włodzimierz Pohl, Ryszard Sypniewski, Piotr Tomaszewski. Premiera 4 kwietnia 2008. Na stronie poprzedniej: Włodzimierz Pohl (Gregor) w Przemianie Archiwum Banialuki Joanna Foryś – polonistka, pisze recenzje literackie, teatralne, pracuje z uzdolnioną literacko młodzieżą. I n t e r p r e t a c j e Marek Bernacki W jednym z pier wszych wierszy, opubli kowanych w połowie lat 50. X X wieku, Zbigniew Herbert pisał: we mnie jest płomień który myśli i wiatr na pożar i na żagle (Napis, z tomu Struna światła) Gwiazda Herbert, niepowtarzalna i jedyna w konstelacji polskiej poezji, zgasła w 1998 roku. Dziesięć lat później Sejm RP ustanowił rok 2008 Rokiem Zbigniewa Herberta, co zainspirowało Regionalny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli WOM i Katedrę Polonistyki Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej do zorganizowania spotkania dyskusyjnego poświęconego twórczości poety. Panel odbył się 26 lutego na Małej Scenie Teatru Polskiego. Ponadczterogodzinne „wywoływanie ducha poezji” Herberta miało na celu przypomnienie jego utworów, które zinterpretowali bielscy literaturoznawcy, krytycy literaccy i poloniści. Każdy z zaproszonych gości miał za zadanie przygotować osobiste, niekonwencjonalne odczytanie wybranego wiersza. Prof. ATH Anna Węgrzyniak, polonistka i literaturoznawca, zaczęła od przypomnienia symbolicznego znaczenia wizerunku św. Jerzego, by później przeprowadzić błyskotliwą interpretację jednego z kanonicznych wierszy Herberta Potwór Pana Cogito. Ks. dr Leszek Łysień (Homilia) w wystąpieniu, będącym popisem homiletyczno-filozoficznej retoryki, skoncentrował się na krytyce takiego aspektu polskiego katolicyzmu, który zniechęca ludzi poszukujących, wątpiących, niepokornych. Krzysztof Płatek (Rovigo) w porywającej gawędzie literackiej podzielił się wrażeniami z pobytu we włoskim miasteczku Rovigo, które kilka lat temu odwiedził tylko po to, by skonfrontować rzeczywistość z poetyckim wizerunkiem nakreślonym w wierszu Herberta. Także pozostałe wypowiedzi – metodyczna „lekcja” poświęcona wierszowi Pan Cogito o cnocie, z wykorzystaniem techniki multimedialnej, poprowadzona przez mgr Ewę Szymanek-Płaską, oraz erudycyjne studium dra Mirosława Dzienia analizującego Herbertowski Kamyk w kaR e l a c j e Rok Zbigniewa Herberta tegoriach ontologicznych – zyskały uznanie publiczności, która tłumnie wypełniała widownię. W części drugiej panelu Kamila Dzika, absolwentka polonistycznych studiów licencjackich ATH, dała erudycyjny popis semiotyczno-fenomenologicznej interpretacji mniej znanego tekstu poetyckiego Zbigniewa Herberta Kropka, natomiast dr Michał Kopczyk w sposób przypominający momentami sokratejską metodę majeutyczną wszedł w dialog z jednym z najważniejszych tekstów późnego Herberta pt. Do Ryszarda Krynickiego – list. Prof. ATH Stanisław Gębala, jak zwykle sarkastycznie, w zaskakujących nieco skojarzeniach mówił o wierszu U wrót doliny, a dr Janusz Rodak przedstawił referat na temat Powrotu prokonsula, który wzbudził żywą reakcję widowni. Kolejna absolwentka bielskiej polonistyki ATH, Ewelina Wierzbicka, zmierzyła się z ostatnim wierszem ostatniego tomu Herberta zatytułowanym Tkanina. Trwałym efektem panelu będzie przygotowywana do druku publikacja pt. „We mnie jest płomień który myśli” – glosy do Herberta, obejmująca zarówno artykuły naukowe, jak i scenariusze lekcji polonistycznych poświęcone poezji Zbigniewa Herberta. Kuba Abrahamowicz czyta wiersze Zbigniewa Herberta Barbara Adamek Dr Marek Bernacki – pracownik naukowy Katedry Polonistyki ATH; zorganizował i poprowadził spotkanie poświęcone Zbigniewowi Herbertowi; jest także redaktorem przygotowywanej do druku publikacji z panelowymi wystąpieniami. I n t e r p r e t a c j e 15 O Homilii Zbigniewa Herberta K s. Leszek Łysień Dwa teksty przychodzą mi na myśl, kiedy zagłębiam się w kolejne warstwy semantyczne wiersza Zbigniewa Herberta zatytułowanego Homilia. Ks. dr Leszek Łysień – kapłan diecezji bielsko‑żywieckiej, teolog i filozof, wykładowca metafizyki i filozofii Boga w Instytucie Teologicznym w Bielsku‑Białej. Autor artykułów w czasopismach (m.in. „Bielsko‑Żywieckie Studia Teologiczne”) oraz książek (m.in. Bóg, rozum, wiara, Wędrówki po metafizyce). 16 R e l a c j e Pierwszym jest tekst Henryka Elzenberga, zresztą duchowego mistrza i intelektualnego przewodnika poety, który w Kłopocie z istnieniem pisał: Chrystianizm, ten zorganizowany, masowy, ten, który był i jest siłą społeczną, to po prostu organizacja Wielkiego Odczepnego dla Absolutu. Mija się ze swym powołaniem religia, która aż tak zasadniczo uświęca ziemskość, która pozwala, na wojnie, zanosić modły o zwycięstwo jednej ze stron walczących jednakowo obojętnych na słuszność. (...) Może jednak jestem niesprawiedliwy. Bo czy to nie każda religia, gdy wejdzie w swoje stadium zorganizowania, jest taka? I czy, biorąc „religie” w tym sensie i przeciwstawiając je mistycyzmom, nie należy powiedzieć ogólnie: „religie to organizacje odczepnego dla Absolutu?”. Tekst drugi jest autorstwa Leszka Kołakowskiego: Są racje, dla których potrzebujemy chrześcijaństwa, ale nie byle jakiego. Nie potrzebujemy chrześcijaństwa, które robi polityczne rewolucje, współpracuje z tzw. wyzwoleniem seksualnym, uświęca nasze wszystkie pożądliwości i wychwala przemoc. Dosyć jest sił na świecie, które tym wszystkim się zajmują bez pomocy chrześcijaństwa. Ludzie potrzebują chrześcijaństwa, które pomoże im wyjść poza bezpośrednie naciski życia, które ukaże im nieuniknione granice losu ludzkiego i uzdolni do zgody na nie; chrześcijaństwa, które uczy ich tej oto prostej prawdy, że jest nie tylko jutro, ale także pojutrze i że różnica między sukcesem a porażką rzadko jest wyraźna. Potrzebujemy chrześcijaństwa, które nie jest ani złote, ani purpurowe, ani czerwone, ale szare. Homilia Herbertowska wyrasta z jakiegoś szczególnego doświadczenia poety. Nazwijmy to doświadczenie rozczarowaniem. Swojska, bliska przestrzeń, która inspirowała, otwierała nowe perspektywy, nagle stała się obca. Mówimy o przestrzeni Kościoła katolickiego. Herbert znalazł się w przestrzeni sklerykalizowanej, przestrzeni Kościoła uproszczonego, masowego, mechanicznie rytualnego, upolitycznionego. Herbert pisał o zapaści semantycznej postkomunistycznego społeczeństwa polskiego: Ze społeczeństwem, które znajduje się w stanie ciężkiej zapaści semantycznej, można zrobić wszystko. Nagle okazuje się, że zapaść semantyczna objęła również ten obszar ładu i sensu, jakim był Kościół. Stąd pełna ironii konstatacja: jakiż dziwny ma ten kapłan głosu organ / ani męski ani żeński ni anielski. Nawet tam uprawia się zwyczajne wodolejstwo, spoza słów wyziera pustka, słowa tracą swoją nośność, a przecież „Na początku było słowo”, „Słowo stało się ciałem”. Modli się Herbert: Od słowa ciemnego chroń nas. Pisze: Słowo jednak musi powrócić do macierzystego portu – do znaczenia. (...) Nazywanie rzeczy i spraw ludzkich prowadzi do ich zrozumienia i osądu. Zwłaszcza po chaosie pojęć – poezja musi podjąć po ostatniej wojnie, po potopie kłamstw, trud odbudowy moralnej świata, przez odbudowę wartości słowa. Musimy na nowo oddzielić zło od dobra, światło od ciemności. Poeta przypomina tutaj „tłustemu pasterzowi” o wadze słowa, o tym, że nie wolno słowa topić w bełkocie teologiczno-politycznym. Słowo winno uderzać, inspirować, prowadzić człowieka ku wielkości jemu właściwej, wreszcie otwierać na Boga. Sklerykalizowany, instytucjonalny Kościół staje się nieprzezroczysty na Boga, uwikłany w ziemskie strategie przetrwania, troszczy się już tylko o siebie (swój I n t e r p r e t a c j e Zbigniew Herbert Homilia Na ambonie mówi tłusty pasterz i cień pada na kościelny mur a lud boży zasłuchany zapłakany płoną świece – blaski ikon – milczy chór stan posiadania), o swoje przywileje, wpływy, posługując się stosowną do osiągnięcia tych celów retoryką (retoryką władzy, posiadania ostatecznej racji, swoistą ślepotą i próżnością besserwiseryzmu). Lansuje uproszczoną wizję człowieka, konstruując tanie teodycee (czy eklezjodycee), uzasadniające niezbywalność swoich własnych ziemsko-niebiańskich usług. Protestuje zatem Herbert przeciwko religii mechanicznego, bezmyślnego rytuału, religii instytucjonalnej ludzkiej, za bardzo ludzkiej, pewnej, zbyt pewnej, religii łatwego, taniego pocieszania, zbyt łatwych usprawiedliwień i rozgrzeszeń, patrzącej przez palce na marną jakość moralną swoich przywódców, uwikłanych w przeróżne mezalianse z mrocznymi siłami tego świata. Kościół, jaki wyłania się z Homilii, jest ksenofobiczny, lękający się wszystkiego (co inne – ciągła obawa przed Żydami), co nie jest biernym potakiwaniem jego własnym ustaleniom, odrzuca od siebie poszukujących, niepokornych, myślących, stawiających niewygodne pytania. Katolicyzm taką religią się staje, gdy nie potrafi towarzyszyć człowiekowi wątpiącemu, gdy kapłan odgrywa już tylko rolę funkcjonariusza kultu. Gdzie mają się w takim Kościele podziać niepokorni, ale i niespokojni, targani pytaniami palącymi, rozdzierani wątpieniami, z bólem przedzierający się ku Transcendencji. Nie zaspokoją ich banały wychłodzonego i odchudzonego chrześcijaństwa, trywialnego, zaspokajającego masowe zapotrzebowanie na rytuał, odartego z wszelkiej dramatyczności, niezwykłości, porywu, stosującego faryzejską frazeologię, kręcącego się wokół własnych interesów z „Ewangelią w tle”, chrześcijaństwa nadętych ceremonii relacjonowanych przez środki masowego przekazu, olbrzymich tonących w luksusie świątyń. Źle się czuje Herbert, nie u siebie, w przestrzeni takiego Kościoła. R e l a c j e płyną słowa nad głowami się unoszą jaki dziwny ma ten kapłan głosu organ ani żeński ani męski ni anielski także woda z ust płynąca to nie Jordan bo dla księdza – proszę księdza – to jest wszystko takie proste Pan Bóg stworzył muchę żeby ptaszek miał co jeść Pan Bóg daje dzieci i na dzieci i na kościół prosta ręka – prosta ryba – prosta sieć może tak należy mówić ludziom cichym ufającym obiecywać – deszcze łaski – światło – cud lecz są także tacy którzy wątpią niepokorni bądźmy szczerzy – to jest także boży lud proszę księdza – ja naprawdę Go szukałem i błądziłem w noc burzliwą pośród skał piłem piasek jadłem kamień i samotność tylko Krzyż płonący w górze trwał i czytałem Ojców Wschodu i Zachodu opis raju przesłodzony – zapis trwogi – i sądziłem że z kart książek Znak powstanie ale milczał – niepojęty Logos pewnie ksiądz mnie nie pochowa w świętej ziemi – ziemia jest szeroka zasnę sam i odejdę w dal – z Żydami odmieńcami bezszelestnie zwinę życia cały kram na ambonie mówi w kółko pasterz mówi do mnie – bracie mówi do mnie – ty ale ja naprawdę chcę się tylko zastrzec że go nie znam i że smutno mi Z tomu Rovigo, 1992 I n t e r p r e t a c j e 17 Wyłania się z tego utworu szczególna wrażliwość teologiczna Herberta. Dla poety Bóg to nie ozdobnik retoryczny, którego klerykalni kaznodzieje używają z bezgranicznym upodobaniem, aby podeprzeć tym słowem-wytrychem chybotliwe swoje konstrukty myślowe. Relacjonuje Herbert: Zapytano mnie kiedyś w Polsce na wieczorze autorskim: „A kim jest dla mnie Pan Bóg?”. Odpowiedziałem: „Niepojęty”. To jest jedyna odpowiedź, która mi przyszła na myśl spontanicznie, jak wyznanie wiary. Bo jeżeli mogę sobie Boga wyobrazić, to oczywiście go uczłowieczam. Bóg to Inny, Inny absolutnie. Nieustannie istnieje niebezpieczeństwo, raz po raz dające o sobie znać, posługiwania się Bogiem w realizacji przeróżnych zamysłów politycznych, społecznych. Boga kreuje się wówczas na bóstwo narodowe, bóstwo strzegące Kościoła – zamkniętej twierdzy (bezwzględna retoryka Radia Maryja). Bóg jest dla Herberta niepojęty, „niepochwytny”, nie można nim dowolnie dysponować (ale milczał – niepojęty Logos). Bliskie jest to doświadczenie poety temu, które było udziałem Mistrza Eckharta, mistyka niemieckiego. Pisał on: A kiedy Bóg przychodzi do człowieka, mówi mu tylko dwa słowa: do widzenia. Herbert zna doświadczenie uchylającej się obecności Boga, zdaje sobie sprawę, jak uczniowie zmierzający do Emaus, że w momencie, w którym zdaje się nam, że Go rozpoznajemy, On znika nam z oczu. Jest to Bóg trudny. Dochodzi się do niego poprzez ból, noce czuwania i Ogrójce. Sam poeta pisał: A może dojdę 18 R e l a c j e Ciebie szeptem / bolesnym ruchem małych warg / może wypiję Ciebie z ciszą / nocnych Ogrójców i czuwania. Jest to wreszcie Bóg niepokornych, wątpiących, pytających. Jest to z kolei doświadczenie bliskie innemu poecie, Stanisławowi Wyspiańskiemu, który w jednym ze swoich utworów pisał: Bo nie jest on Bogiem robactwa tego, co pełza. / On lubi huczny lot olbrzymich ptaków / i koni rozhukanych On nie kiełza. Jednak Ów „Niepojęty” jest jednocześnie Bogiem bliskim, jest, by użyć terminu Rudolfa Otto, misterium fascinosum, tajemnicą, która przyciąga, wabi, uwodzi człowieka, Bogiem konkretnym, wcielonym. Renacie Gorczyńskiej Herbert wyzna: Jestem raczej za wcieleniem, ukonkretnieniem. Moje pojęcie Boga jest niejasne, natomiast pojęcie Chrystusa i Pasji – to wszystko są dla mnie rzeczy konkretne, wzruszające, bulwersujące, budzące gniew i miłość. Pomieszane są te uczucia, ambiwalentne. Gniew, bo czy trzeba było tak wielkiej ofiary za tę straszliwą ludzkość? Gdyby w religii chrześcijańskiej nie było świadectwa, gdyby nie było Ewangelii, to bym prawdopodobnie nie mógł poruszać się w tym świecie. Myślę, że warto sięgać po Homilię, ale również inne utwory autora Pana Cogito. Mogą nas unieść siłą intuicji poetyckiej w takie miejsca, z których roztacza się widok dający do myślenia, nade wszystko o sprawach kluczowych dla ludzkiej egzystencji. Budzą pytania, które znikają w konsumpcyjno-pragmatycznym świecie. Agata Tomiczek-Wołonciej I n t e r p r e t a c j e Zdzisław Niemiec Retrospektywa Kazimierza Kopczyńskiego Wielka retrospektywna wystawa w Galerii Bielskiej BWA i wydany przy tej okazji okazały album‑katalog przypomniały pochodzącego z Nowego Sącza, a po wojnie osiadłego w Bielsku-Białej Kazimierza Kopczyńskiego (1908–1992) – z zawodu nauczyciela, a z zamiłowania malarza pejzażystę. Oba przedsięwzięcia, wystawa i album, to efekt wielomiesięcznej pracy historyka sztuki Heleny Dobranowicz. Zdzisław Niemiec: Ta wystawa, wypełniona górskimi, wiejskimi i miejskimi pejzażami – tematem dość teraz niemodnym – a także scenkami rodzajowymi i portretami może być sporym zaskoczeniem dla bywalców Galerii Bielskiej BWA. Placówka ta specjalizuje się bowiem w prezentowaniu najnowszych tendencji w polskiej plastyce. Natomiast retrospektywa Kazimierza Kopczyńskiego – malarza dobrze znanego z wielu wystaw organizowanych za jego życia – to wielki ukłon w stronę dziewiętnastowiecznej jeszcze tradycji... Helena Dobranowicz: Wybór Galerii Bielskiej BWA na prezentację wydaje się oczywisty, gdyż miejsce to zawsze służyło bielskim artystom. Promowanie najwybitniejszych postaci tego środowiska to nasza powinność, a znajomość twórczości Kazimierza Kopczyńskiego wcale nie jest taka oczywista. Podjęłam się przygotowania wystawy i albumu, bo lubię trudne wyzwania. Szukam tematów, które pobudzają twórczą inwencję i wymagają dociekań. Obiegowe sądy o Kopczyńskim, że był malarskim piewcą Beskidów, to tylko część prawdy o tym wyjątkowym człowieku. Setna rocznica jego urodzin stała się okazją, by całą twórczość gruntownie przejrzeć i dokonać wyboru prac, które najlepiej świadczą o jego talencie. Sam Kopczyński chętnie wystawiał indywidualnie lub z kolegami z Grupy Beskid. Jednak tym razem skwapliwie wyręczyłam Pana Kazimierza i wzięłam odpowiedzialność za jego wizerunek, jako malarza i człowieka. R e l a c j e Zdzisław Niemiec – dziennikarz od wielu lat związany z „Kroniką Beskidzką”. Zajmuje się m.in. publicystyką kulturalną. Artysta w Zawadzie, sierpień 1979 I n t e r p r e t a c j e 19 I jaki był efekt? Ukazało się Pani nieznane oblicze znanego malarza? Zdjęcie ślubne Kazimierza Kopczyńskiego i Zofii Młyńcówny, 1935 Archiwum rodzinne Kazimierz Kopczyński z drugą żoną, Jadwigą Kwiecińską, 1991 20 R e l a c j e Sądzę, że tak. Udało mi się odnaleźć i zestawić obrazy, które dzieliło dwadzieścia czy trzydzieści lat, a które stanowią dowód mozolnej pracy twórczej, kontynuacji tematów, zmagań z formą czy dociekań kolorystycznych. Odnalazłam też prace tak odmienne w stylu czy sposobie kładzenia farby, że gdyby nie sygnatura, nie zgadłabym, że wyszły spod pędzla Kopczyńskiego. Zadecydowałam o wyeliminowaniu z prezentacji portretów, martwej natury i kwiatów. Skoncentrowałam się na malarstwie pejzażowym, bo w tej dziedzinie według mnie okazał się prawdziwym mistrzem. Na wystawie pomieściliśmy ponad 80 obrazów olejnych i jeszcze raz tyle akwarel, spośród 300 prac, które obejrzałam, natomiast w albumie jest reprodukowanych 107 dzieł. Wystawa i wydawnictwo to dwie niezależne odsłony plastyczne, które powstały we współpracy z moimi przyjaciółmi, Aleksandrem Andrzejem Łabińcem – scenografem i reżyserem oraz Piotrem Wisłą, grafikiem. Powstała kreatywna, artystyczna wizja malarstwa Kazimierza Kopczyńskiego. W albumie obrazy prezentowane tematycznie uzupełniają się pod względem barwy i klimatu, na ekspozycji natomiast królowała wizja skrajnych kontrastów, zaskakiwania widza zmianą nastroju i niekonwencjonalnym sposobem eksponowania obrazów. Czy łatwo było do tych wszystkich obrazów dotrzeć? Przecież tylko mała ich część znajduje się w muzeach. To prawda. W Muzeum w Bielsku-Białej znajduje się sześć obrazów, jeden szkic i jedna akwarela, natomiast w Muzeum Okręgowym w Nowym Sączu dwanaście obrazów. Bogata spuścizna Kopczyńskiego pozostaje w rękach rodziny. Część tej spuścizny wymagała skatalogowania i oczyszczenia. Dopiero te zabiegi pozwoliły odkryć kolor, który przecież artysta wnik liwie dobierał. Duża część obrazów znajduje się w rękach prywatnych, w Polsce i na świecie, i nie jest zinwentaryzowana. Pamiętam obrazy Kopczyńskiego, które wisiały w biurach Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Bielsku-Białej. Ówczesna dyrektor Małgorzata Korzonkiewicz kupowała je systematycznie. Dzisiaj należą do Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego, a moim zdaniem potrzebne są nam na miejscu, w zbiorach Galerii Bielskiej BWA. Skąd taka różnorodność obrazów? Czy to efekt wpływu krakowskiego pejzażysty Henryka Polichta, do którego pracowni uczęszczał Kopczyński podczas studiów pedagogicznych, czy może Maksymiliana Feuerringa, z którym przez trzy lata przebywał w obozie jenieckim w Murnau? Kopczyński przez całe życie utrzymywał własny styl, ale ciągle poszukiwał. Powracał, nawet po wielu latach, do tych samych tematów, by jeszcze raz się z nimi zmierzyć. Wpływ Polichta, jak i oglądanych w Krakowie obrazów ulubionych malarzy – Władysława Podkowińskiego, Józefa Pankiewicza, a zwłaszcza Leona Wyczółkowskiego – jest niewątpliwy. W dziełach tych artystów dostrzegł charakterystyczne cechy polskiego pejzażu i tradycji narodowych, które później pojawiały się w jego obrazach, utrzymanych w konwencjach sztuki dziewiętnastowiecznej. U Polichta dostrzegł charakterystyczny sposób uwiecznienia górskiej panoramy i już do końca pozostał wierny malowaniu szerokich planów, widzianych z góry, jakby okiem kamery. Po kampanii wrześniowej 1939 roku Kopczyński trafił do obozu. W 1942 roku osadzony w trzecim z kolei oflagu, w Murnau u podnóża Alp Bawarskich, rozpoczął praktykę malarską u Maksymiliana Feuerringa. Ta obozowa jedność otworzyła mu oczy na nowoczesne kierunki w sztuce europejskiej. Feuerring mieszkał przed wojną w Paryżu i był zafascynowany początkowo ekspresjoniznem, a następnie koloryzmem. W kącie obozowego baraku urządzili wspólną pracownię i w tych skrajnych warunkach oddawali się tej samej muzie. Tak w praktyce wyglądały malarskie studia Kopczyńskiego pod okiem współwięźnia-artysty, który po wojnie wybrał wolność i osiadł na uniwersytecie w Sydney. Wiedza uzyskana od Feuerringa okazała się chyba bezcenna w powojennej rzeczywistości państwa za żelazną kurtyną? Rzeczywiście, Feuerring przekazał Kopczyńskiemu doświadczenia sztuki europejskiej. Widać to wyraźnie w niektórych obrazach, choćby poprzez nawiązywanie do Cezanne’a. Także podążanie drogą koloryzmu prawdopodobnie zawdzięczał Feuerringowi. Na pewno inaczej potoczyłaby się kariera artystyczna Kopczyńskiego, I n t e r p r e t a c j e gdyby miał możliwość wyjazdów na Zachód i zmierzenia się z poglądami tamtejszych artystów. Tymczasem musiał przystosować się do życia w warunkach ograniczonej wolności i izolacji od europejskich ośrodków. Może więc intensywny udział w plenerach malarskich i niemal całkowite ukierunkowanie na tworzenie pejzaży było ucieczką przed politycznymi realiami ówczesnej Polski? Sądzę, że było to raczej szczęśliwe odnalezienie się w niechcianej rzeczywistości, egzystencja w miarę nieskrępowana, zgodna z własnymi ideałami. Ważne, że Kopczyński, w przeciwieństwie do wielu nawet wybitnych malarzy, nigdy nie popadł w socrealizm. Natomiast wędrować po prostu lubił. A że malarzem był pracowitym, efektem tych górskich plenerów jest wielka liczba obrazów. Miał zresztą na malowanie sporo czasu, przeszedł na emeryturę stosunkowo wcześnie, a dożył 84 lat. Utrzymywał stałe kontakty z rodzinnym Nowym Sączem, a jednocześnie należał – obok Ignacego Bieńka, Jana Grabowskiego, Michała Kwaśnego, Jana Zippera i Zenobiusza Zwolskiego – do Grupy Beskid. Był tu i tam uczestnikiem wielu plenerów, które zaowocowały także licznymi wystawami. Chodził w góry z plecakiem i szkicownikiem. Już w późnym wieku odkrył również uroki mazowieckiej równiny. Fascynował go kolor, ale szkice z natury wspomagał ołówkiem. Był tak dokładny, że zapisywał nazwy farb, aby później bezbłędnie oddać niepowtarzalny urok przyrody. Są poniekąd dokumentem, przypominają, jak wyglądały drewniane chaty i kościółki, dworki czy budowle miejskie. Najcenniejsze pod względem kulturowym wydają się obrazy dworów. Kopczyński podróżował po kraju, wyszukując najcenniejsze perełki, począwszy od dworku Fryderyka Chopina w Żelazowej Woli. Udało się zdobyć na wystawę obrazy dworków Józefa Wybickiego w Będominie i gen. Józefa Hallera w Jurczycach. Te ziemiańskie siedziby w Europie nie występują nigdzie poza Polską. Zainteresowanie nimi zdradza przywiązanie Kopczyńskiego do przeszłości. Były przecież skarbnicą polskiej kultury, strażnicą tradycji i patriotyzmu. Stąd wyruszali uczestnicy powstań narodowych. Po wojnie, pozbawione prawowitych właścicieli, zniknęły z naszego pejzażu wskutek dewastacji. A mimo to Kopczyński potrafił wydobyć z tych zrujnowanych obiektów nieodparty urok i piękno architektury zharmonizowanej z krajobrazem. To rzadka umiejętność – pokazać coś tak drastycznego bez oskarżycielskiego sarkazmu. Artysta upominał się o to narodoR e l a c j e we dziedzictwo poprzez utrwalanie na płótnie zarówno architektury, jak i swoistego genius loci – szczególnego klimatu tych miejsc. To przejaw wyjątkowej postawy tego człowieka, który pozytywnie patrzył na życie. Nigdy zresztą nie epatował smutkiem czy gwałtownymi emocjami. Całe jego malarstwo pejzażowe – w przeciwieństwie do obecnej sztuki – daje radość, spokój, sprzyja emocjonalnej równowadze i generuje pozytywne emocje. Do tych obrazów warto wracać, kontemplując w spokoju piękno natury i cechy polskiego krajobrazu. Jak te piękne ojczyste pejzaże odbierała młodzież szkolna oprowadzana przez Panią po wystawie? To dla mnie sprawa bardzo bolesna. Przecież twórczość Kopczyńskiego to skarbnica tematów związanych ze sztuką, ale także patriotyzmem, historią Polski i naszej małej ojczyzny. Ale młodzież, którą nauczyciele przyprowadzili do Galerii Bielskiej BWA, nie była tym zainteresowana. W ich spojrzeniach widziałam najczęściej obojętność, pustkę, a nawet wrogość. I ogromną niewiedzę. Gdy pytałam gimnazjalistów, kiedy była II wojna światowa, odpowiadali, że tego jeszcze nie przerabiali. Gdy pytałam, gdzie biją źródła naszej rzeki Białej, mówili, że w Tatrach... Pytali najczęściej tylko o jedno: ile takie obrazy kosztują. Gdy, blefując, odpowiadałam, że jeden kosztuje siedemdziesiąt tysięcy, robiło się cicho. Ale spotkałam również wspaniałą młodzież, która garnie się do wiedzy i potrafi tak pięknie przeżywać sztukę, że aż podrywa człowieka do działania. I chyba trzeba pogodzić się z tym, że sztuka zawsze była i jest elitarna. Na pierwszym planie Helena Dobranowicz, kuratorka retrospektywy Kazimierza Kopczyńskiego, podczas wernisażu Archiwum Galerii Bielskiej BWA Galeria Bielska BWA: Kazimierz Kopczyński – Malarstwo, retrospektywna wystawa w 100‑lecie urodzin artysty, pod patronatem Prezydenta Miasta Bielska-Białej Jacka Krywulta, 4 marca – 13 kwietnia 2008, kurator Helena Dobranowicz, aranżacja Alexander A. Łabiniec Kazimierz Kopczyński, Malarstwo (album z reprodukcjami prac oraz zdjęciami archiwalnymi ze zbiorów rodziny i przyjaciół), redakcja Helena Dobranowicz, opracowanie graficzne Piotr Wisła, Galeria Bielska BWA, Bielsko-Biała 2008, seria „Biblioteka Bielska‑Białej” poz. 22 (współfinansowanie Urząd Miejski w Bielsku-Białej) I n t e r p r e t a c j e 21 Aleksandra Giełdoń-Paszek Wobec sztuki i życia Od 6 marca do 7 kwietnia w bielskiej Galerii Środowisk Twórczych mogliśmy oglądać rysunki Barbary Gawdzik-Brzozowskiej i Tadeusza Brzozowskiego. Wystawa była ciekawa, zabawna i sprawiająca niezwykłą, niewymuszoną radość oglądania. Miała także ogromny walor edukacyjny – obcowaliśmy z bądź co bądź klasyką polskiej sztuki. To dobry przyczynek do bliższego przyjrzenia się Galerii działającej przy Bielskim Centrum Kultury. Ekspozycja rysunków Brzozowskich wpisuje się bowiem w realizowany konsekwentnie program wystawienniczy. Dr Aleksandra Giełdoń‑Paszek – historyk sztuki, adiunkt w cieszyńskim Instytucie Sztuki Uniwersytetu Śląskiego. Autorka tekstów i artykułów o sztuce. Zajmuje się także krytyką sztuki. Marek Chlanda: Kwadrat, węgiel, ołówek na papierze, drewno, 150x200 cm, 2000 22 R e l a c j e Brzozowscy. Intymny teatr absurdu Ona – znana ilustratorka prasowa („Tygodnik Powszechny”, „Przekrój”, „Życie Literackie”) i książkowa, mająca w artystycznym dorobku również realizacje malarstwa ściennego, projekty z zakresu sztuki użytkowej. On – klasyk polskiego malarstwa awangardowego, związany z teatrem Kantora, członek-założyciel II Grupy Krakowskiej, ceniony pedagog (krakowska ASP, PWSSP w Poznaniu), zaliczany do czołówki malarskiej awangardy. I choć od śmierci artysty minęło już 21 lat, jego surrealizująco-ekspresyjna abstrakcja wciąż intryguje i skłania do szukania nowych kontekstów interpretacyjnych. Spotkali się na krakowskiej uczelni, gdzie w różnych latach oboje studiowali: Barbara u Konrada Srzednickiego, Tadeusz u klasyków młodopolskiej sztuki (Jarockiego, Mehoffera, Sichulskiego, Dunikowskiego, Pieńkowskiego, Frycza i Pautscha). Potem razem wyjechali do Zakopanego, gdzie Barbara Gawdzik-Brzozowska mieszka do dziś. Tadeusz Brzozowski był rasowym malarzem, ale na równi z malarstwem cenił sobie właśnie rysunek. Widać jednak, jak wypracowane w malarstwie poetyka i środki wyrazu przenikają do prac rysunkowych. Jego żona poświęciła się przede wszystkim rysunkowi. Pracowali i żyli razem, a jednak każde z nich tworzyło inaczej. Jest jednak płaszczyzna wspólna, łączące te dwa artystyczne byty. Oglądając wystawę małżeństwa Brzozowskich, odnosiło się wrażenie, że oboje tworząc, nieźle się bawili. Stworzyli coś na kształt intymnego teatru absurdu, w którym pojawiały się wykreowane postaci, żyjące własnym życiem. U Tadeusza twory te są momentami przerażające. Zrodzone z wyobraźni, zdają się wymykać spod kontroli autora i rozpoczynają swój makabryczny żywot. U Barbary po kobiecemu – damy o napuszonych imionach, jak hiszpańskie infantki, hieratyczne, frontalne i zastygłe, już na zawsze będą trwać, ze swą wykreowaną osobowością. Nie przerażają, fascynują raczej jak cyrkowe cuda. Patrząc na nie, nieodparcie mamy ochotę konfabulować na temat ich osobowości, domniemywać o losach i dziejach życia. Dajemy się wciągnąć w niemal podprogowo sugerowaną narrację. Od strony formalnej rysunki Brzozowskiej różnią się od kreacji męża. Są z założenia statyczne. Kobiety i zwierzęta, które także rysuje artystka, ukazane bywają najczęściej frontalnie, zatrzymane w ruchu. Widzimy narysowaną niemal z anatomiczną precyzją wyimagiI n t e r p r e t a c j e nowaną strukturę wewnętrzną tychże zwierzo-tworów, która tak naprawdę nie ma nic wspólnego z rzeczywistą anatomią. Podobnie kobiety – ukazane są w skomplikowanych strojach, wtłoczone w kokony fiszbin i stelaży na spódnice, obwieszone misternie stworzoną biżuterią, wyfiokowane, z natapirowanymi fryzurami – w gruncie rzeczy brzydkie, lecz intrygujące. Sztuczne. Prace Tadeusza i Barbary dopełniają się jednak na swój sposób. Najczęstszym kontekstem, w którym umieszcza się sztukę Brzozowskiego, jest surrealizm. Wynika to z kilku powodów. Surrealizm, przepuszczony przez osobliwy polski i krakowski filtr, był niezwykle popularną tendencją w latach powojennych i postalinowskich w sztuce polskiej, wtedy gdy kształtowało się malarstwo Tadeusza Brzozowskiego, gdy nabrało ono swoistego, niepowtarzalnego smaku. Surrealizm, a właściwie malarstwo metaforyczne, bo tak ten nurt bywał określany, pozwalało zdystansować się od rzeczywistości, opowiadać o niej z pewnym groteskowym zabarwieniem. Wyraźnie widać to w tych realizacjach Brzozowskiego, gdzie występują aluzje figuratywne, a w rysunkach, niemal wszystkich, takie się pojawiają. Niepoślednią rolę odgrywa zawsze w pracach Brzozowskiego tytuł. Często bywa komentarzem, dopełnieniem treści pracy, a właściwie sam w sobie jest przekazem treściowym, bo z biegiem czasu w malarstwie coraz bardziej prymat brała materia nad przedmiotową formą. Ekwiwalentem malarskich zabaw z materią i badań jej możliwości jest zderzenie wielości efektów, jakie mogą dać zwykłe piórko i tusz. Od plamy, przecierki, kleksów, obwiedzionych misterną koronką kreski, szrafunków, sugestii trójwymiarowości, po klasyczny, misterny rysunek – niemal akademicki. Dziwne twory z rysunków Brzozowskiego poddawane są istnym torturom. Ich struktura, przypominająca pozszywane fragmenty korpusów, umieszczonych w jakichś gigantycznych stelażach, wydaje się być stworzona przez artystę przypadkiem – ot, rozlała się plama atramentu, z którą rozpoczyna graficzną zabawę. Tytuły, jak na surrealne przystało, są tej zabawy doskonałym dopełnieniem – Piszczka dech, Ekwipaż chyżo pomyka, Trop w trop... GŚT. Autorski pomysł na prezentację sztuki Inicjatorem i jednoosobowym organizatorem GŚT, od powstania w roku 1995, jest Piotr Czadankiewicz. Program wystawienniczy jest jego autorskim pomysłem na prezentację sztuki i animowanie zjawisk artystycznych. Na przestrzeni minionych lat, już trzynaR e l a c j e stu, na podstawie wielu wydarzeń artystycznych, które miały miejsce w Galerii, można ów program podzielić na trzy kierunki. Pierwszy skoncentrowany jest na edukacji. Są to wystawy prezentujące twórcze dokonania wybitnych artystów. Były więc wystawy grafik Pabla Picassa, Salvadora Dalego, Rembrandta, Stanisława Ignacego Witkiewicza czy twórczości Jacka Malczewskiego. Zazwyczaj część z prezentowanych prac to oryginały, a jako dopełnienie prezentowane są również reprodukcje najważniejszych dzieł danego artysty. Ponieważ tego typu wystawy pełnią przede wszystkim rolę upowszechniającą i adresowane są głównie do ludzi młodych, towarzyszy im najczęściej drukowany komentarz, a przy odwiedzinach grupowych można skorzystać z fachowego komentarza kuratora. Drugi nurt działalności Galerii koncentruje się na prezentacji twórczości wybitnych artystów polskich i środowiska artystycznego Podbeskidzia. Nie jest to jednak banalna prezentacja według klucza pokoleniowego czy dyscyplin twórczych. Dokonuje się to głównie poprzez wystawy osnute wokół jednego wątku tematycznego, dotyczącego istotnych spraw egzystencjalnych bądź samego języka sztuki. Galeria ani nie promuje nazwisk, ani nie prowadzi czegoś, co w żargonie artystycznym określane jest mianem „stajni artystów” – czyli nie skupia twórców o określonej orientacji. Programowo nie lansuje też sztuki młodych, choć parę lat temu zorganizowała pokaz młodych twórców Podbeskidzia pod tytułem Po-za. Kryterium doboru artystów jest przede wszystkim ich postawa wobec sztuki i życia, a także poziom artystyczny ich dokonań. Zatem taka prezentacja ma prowadzić nie tylko do identyfikacji tego czy innego twórcy przez odbiorcę, ale także ma być budowaniem poprzez sztukę refleksji o świecie. Galeria stara się wychodzić także na zewnątrz, poza wąski krąg regionalnych odbiorców. Taki cel miał pokaz dokonań środowiska bielskiego w Domu Artysty Plastyka w Warszawie. Była też reakcja zwrotna – artyści warszawscy wystawiali swe prace w Bielsku-Białej. GŚT często bowiem prezentuje wartościowe projekty z zewnątrz. Można wymienić ich Barbara Gawdzik-Brzozowska: Pelagia, piórko, tusz, 65x45 cm, 1992 Tadeusz Brzozowski: Ekwipaż chyżo pomyka, piórko, tusz, 51x73 cm, 1981–82 I n t e r p r e t a c j e 23 Pablo Picasso: akwaforta z teki Suite Vollard, 1937 Archiwum Galerii Środowisk Twórczych Koji Kamoji: Wiatr – Rzeka – Flet, instalacja, 1997 24 R e l a c j e wiele, choćby ubiegłoroczną wystawę Forma jest pustką. Pustka jest formą. Na przestrzeni minionych lat w wystawach zbiorowych i indywidualnych w Galerii prezentowała prace czołówka artystów polskich: Mirosław Bałka, Tomasz Ciecierski, Marek Chlanda, Stanisław Dróżdż, Stefan Gierowski, Izabella Gustowska, Koji Kamoji, Natalia LL, Jerzy Nowosielski, Ryszard Otręba, Józef Robakowski, Zbigniew Warpechowski, Jadwiga Sawicka, Mikołaj Smoczyński, Grzegorz Sztwiertnia, Dominik Lejman i wielu innych twórców, często zróżnicowanych pokoleniowo. Najbardziej znaczącą inicjatywą pozawystawienniczą Galerii Środowisk Twórczych są Ogólnopolskie Spotkania w Kalwarii Zebrzydowskiej. Ich początkiem były tradycyjne plenery malarskie, które z czasem przerodziły się w wielkie forum twórczo-dyskusyjne. Na spotkaniach zaczęli pojawiać się bardzo różnorodni twórcy, a panele dyskusyjne i prezentowana twórczość, przez swą często skrajnie odmienną orientację, pobudzały do refleksji. Jednocześnie spotkali się: Grzegorz Bednarski, Maciej Bieniasz, Jerzy Fober, Aldona Mickiewicz i równocześnie Natalia LL, Józef Robakowski, Elżbieta Jabłońska, Jerzy Truszkowski. – W Kalwarii powstała „strefa” współistnienia zróżnicowanych, aż po przeciwstawne, spojrzeń na sztukę. To miejsce spotkań i kontaktów ponad podziałami. Tak zróżnicowane postawy rodzą ciekawe sytuacje i rozmowy, znika wiele uprzedzeń i mitów – mówi Piotr Czadankiewicz. Nadrzędnym, nie do końca zwerbalizowanym, ale wyczuwalnym celem spotkań kalwaryjskich było wyciszenie, zatrzymanie się na sprawach najważniejszych, które coraz częściej umykają w bieżącym nurcie życia. Wpisuje się to w pojawiające się co jakiś czas w Galerii prezentacje sztuki podejmującej trudny temat duchowości i wiary. To trudne wyzwanie, bo łatwo tu o banał, jaki często towarzyszy sztuce tego rodzaju, czy wręcz artystyczne hochsztaplerstwo. Ale te najważniejsze, egzystencjalne pytania wydają się być bardzo spójne z nurtem ideowym, który wytycza GŚT. W czasach rankingu nazwisk, różnorakich mód artystycznych i prowokacji zachowuje ona uważną rezerwę wobec tych zjawisk i realizuje swój ambitny program. Najlepiej chyba scharakteryzować go mogą słowa twórcy i animatora Galerii Środowisk Twórczych Piotra Czadankiewicza, będące nie tylko swoistym mottem poczynań GŚT, ale i przesłaniem wartym zastanowienia. Ostatni czas, końca i początku wieku, przynosi kształtowanie się nowych paradygmatów kultury. (...) Kultura – wciągnięta w mechanizmy komercji i konsumpcji, masowe tendencje, próbująca godzić wykluczające się prawdy i idee – nie potrafi porozumieć się co do podstawowych wartości. (...) Przeplatają się – zabawa i pesymizm, magiczność i ironia. Stale obecne są jednak również poszukiwania odpowiedzi na „palącą potrzebę sensu”. Jak głęboko i jakich obszarów sięgną te zmiany? Nie jesteśmy chyba w stanie realnie określić, jaki będzie „nowy ląd” kultury, w którego wyłanianiu się uczestniczymy. Przypatrzmy się sztuce. Czy można mówić o jej zagubieniu, kryzysie, czy też źródłem towarzyszących jej kontrowersji są niezrozumienie, obawy przed zmianami? Czy – uznawana dotąd za obszar „uczłowieczania” człowieka, choć wielorako definiowana – potrafi odnajdywać swoją obecną tożsamość? (...) Kim jest dzisiaj artysta i jak określa istotę swoich działań (czemu służą)? Jak radzi sobie z fundamentalnymi sprzecznościami w odczytywaniu świata? Czy trwa przy osobiście ważnych problemach egzystencjalnych, czy koncentruje się na masowych i środowiskowych oczekiwaniach (również w formie buntu)? (...) Trudno też znaleźć jednoznaczną odpowiedź na pytanie: czy czas aktualny przynosi poszerzenie wrażliwości, unaocznienie tego, co ważne, czy częściej ideologiczne i marketingowe strategie lub też zamieszanie „wieży Babel”? Czy jednak równie istotne – jak te odnoszące się do sztuki, jej mechanizmów – nie wydają się pytania dotyczące samego człowieka, twórcy i odbiorcy? Galeria Środowisk Twórczych, Bielsko-Biała: Rysunki Barbary Gawdzik-Brzozowskiej i Tadeusza Brzozowskiego, 6 marca – 7 kwietnia 2008 (Bielskie Centrum Kultury) I n t e r p r e t a c j e Album zatytułowany Mieszczański strój żywiecki, który ukazał się w grudniu ubiegłego roku, otworzył zaplanowaną na dziewięć tomów serię „Stroje ludowe w Karpatach polskich”, wydawaną przez Fundację Braci Golec. Mieszczański strój żywiecki Barbara Rosiek Książka Mieszczański strój żywiecki doskonale promuje całą serię. Profesjonalne opracowanie zagwarantowało wysoki poziom wydawnictwa. Autorem tekstu jest Krystyna Kolstrung-Grajny, historyk, muzealnik, absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, była kustosz muzeum w Żywcu. Przez 25 lat pracy w tej instytucji zajmowała się historią i kulturą regionu. Szczególnym zainteresowaniem darzyła specyfikę kultury mieszczan żywieckich, przejawiającą się zwłaszcza w stroju. Obok dokumentacyjnych prac muzealnych prowadziła prace badawcze dotyczące tego tematu. Jest jedną z niewielu osób znających dogłębnie to zagadnienie, a być może jedyną o tak szerokim historycznym spojrzeniu. Autorem zdjęć jest krakowski fotograf Jacek Kubiena, od ponad 30 lat związany zawodowo z Muzeum Etnograficznym im. Seweryna Udzieli w Krakowie. SwoR e l a c j e je fascynacje sztuką ludową odzwierciedlił w wielu albumach o tematyce etnograficznej, jak choćby w wydanych przez Muzeum Etnograficzne Strojach krakowskich (2004) czy monografii Czar zabawek krakowskich (2007). Jacek Kubiena potrafi doskonale łączyć fotografię artystyczną z wymaganiami dokumentalnymi. Profesjonalnie prezentuje na zdjęciach nieraz trudne do pokazania obiekty muzealne, eksponując równocześnie ich walory artystyczne. W opracowaniu wykorzystane zostały wszelkie możliwe źródła informacji. Różne zapiski w materiałach publikowanych, monograficzne opracowanie Stanisławy Matuszkówny Zdobnictwo kobiecego stroju żywieckiego (Kraków 1931), materiały archiwalne, źródła ikonograficzne (jak obrazy, rysunki, pocztówki, fotografie), zbiory muzealne, głównie stroje, ale także inne związane z tą tematyką, jak np. zabytki cechowe, a także różnorodne zbiory prywatne mieszczan żywieckich i pamiątki rodzinne. Zdecydowana większość materiałów źródłowych prezentowanych na ilustracjach pochodzi ze zbiorów Muzeum Miejskiego w Żywcu, o czym wielokrotnie wspomina autorka w tekście i co zostało zaznaczone w podziękowaniach na ostatniej stronie książki. Szkoda jednak, że fakt ten nie został odnotowany w podpisach zdjęć, podobnie jak przy niektórych prywatnych fotografiach czy pocztówkach. Barbara Rosiek – etnograf Muzeum Miejskiego w Żywcu. Znawczyni zagadnień kultury i sztuki ludowej Beskidów, autorka tekstów z tej dziedziny, kuratorka wystaw, jurorka konkursów i festiwali folklorystycznych. I n t e r p r e t a c j e 25 Warto zwrócić uwagę na układ tematyczny książki. Wychodząc od źródeł historycznych, autorka omawia kolejno różne wersje stroju żywieckiego, nie ograniczając się tylko do opisu. Dokonuje analizy historycznej i porównawczej, przedstawiając tym samym genezę oraz jego rozwój. Czyni to w sposób ciekawy i łatwy do przyjęcia, unikając niekoniecznej w tym przypadku naukowej formy. Sporo miejsca poświęca haftom na tiulu. Tiulowe elementy uczyniły strój mieszczan żywieckich jednym z najpiękniejszych pośród polskich strojów regionalnych i stanowią o jego odmienności i niepowtarzalności. Wiele cennych wskazówek dla wszystkich zainteresowanych, a zwłaszcza dla młodszych pokoleń, zawartych zostało w rozdziale Jak godnie nosić strój żywiecki. Ponieważ wciąż noszony jest przez mieszczan z wielkim pietyzmem, opracowanie kończy rozdział poświęcony czasom współczesnym, w którym autorka wspomina wiele osób i rodów żywieckich kultywujących tradycję i gwarantujących pokoleniowy przekaz lokalnej kultury. Album należy uważać za popularnonaukową monografię mieszczańskiego stroju żywieckiego, o bogatej szacie graficznej, z wyczerpującą temat dokumentacją fotograficzną. Sposób narracji oddaje niepowtarzalny klimat środowiska mieszczan żywieckich, a lekkość stylu sprawia, że mimo dużej ilości informacji książkę czyta się z przyjemnością. Zgodnie z założeniami pomysłodawców album spełnia więc wiele funkcji. Dla żywczan może być między innymi rodzajem wzornika i poradnika. Zawiera także słowniczek ważniejszych terminów. Dla kultury regionu jest wspaniałą dokumentacją i promocją. Wydany w dwujęzycznej wersji, polsko-angielskiej, popularyzuje piękno polskiej kultury w najszerszym kręgu odbiorców. Gwarancją tego jest także wydawca, Fundacja Braci Golec. Zaplanowana przez nią 9‑tomowa seria „Stroje ludowe w Karpatach polskich” (pod patronatem Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego) powstaje we współpracy z etnografami, specjalistami z poszczególnych regionów. Redaktorem serii jest Małgorzata Kiereś, znana i ceniona etnograf, kierownik Muzeum Beskidzkiego w Wiśle. Dochód ze sprzedaży albumów przeznaczony jest na działalność fundacji, która od 2003 roku współfinansuje Ognisko Twórczości Artystycznej w Milówce, gdzie w ramach zajęć dzieci z Milówki i okolic uczą się grać na różnych instrumentach, w tym także na ludowych. Informacje o działalności fundacji zawiera ostatni z rozdziałów omawianej książki. Jacek Kubiena Krystyna Kolstrung-Grajny, Mieszczański strój żywiecki, redakcja Maciej Pawłowski, zdjęcia Jacek Kubiena, opracowanie graficzne Kuba Sowiński, Wojciech Kubiena, Fundacja Braci Golec, Milówka 2007, seria „Stroje ludowe w Karpatach polskich”, t. I 26 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Zadymiło po raz dziesiąty! Bogdan Chmura Tak, tak, drodzy fani, to już dziesięć lat – w tym roku Bielskiej Zadymce Jazzowej stuknął okrągły jubileusz. Nic więc dziwnego, że tegoroczna edycja imprezy musiała mieć charakter szczególny; podczas dziesięciu dni na siedemnastu koncertach wystąpiła setka artystów, co noc trwały mordercze jam sessions, odbył się konkurs dla młodych muzyków i wernisaż fotografii, pokazano jazzowe filmy. Do Bielska-Białej ściągnęły największe gwiazdy światowego jazzu, m.in. Wayne Shorter, który przybył ze Stanów na jeden, jedyny koncert. Jak to się robi w Bielsku-Białej Skromna początkowo impreza w ciągu dekady osiągnęła poziom jednego z najbardziej prestiżowych festiwali jazzowych w Polsce, zaś Bielsko-Biała zyskało miano prawdziwego „city of jazz” lub, jak kto woli, „zagłębia jazzu”. Swą wyjątkowość i pozycję Zadymka zawdzięcza przede wszystkim niestrudzonej pracy, inwencji i determinacji organizatorów, wśród których przeważają ludzie zawodowo związani ze sztuką: aktorzy (np. dyrektor festiwalu Jerzy Batycki), plastycy, fotograficy, dziennikarze. Ważną cechą Zadymki jest różnorodność stylistyczna i repertuarowa. We „wczesnym stadium” grało się tu głównie jazz środka. Z czasem pojawiły się bardziej współczesne trendy, zaś od kilku lat furorę robią koncerty pod hasłem „okolice jazzu”, podczas których wykonuje się fuzję jazzu i najnowszych trendów (m.in. techno, dance, hip-hop, house, trance). Inną charakterystyczną cechą festiwalu jest przypisanie muzyki do konkretnych miejsc. Piwnica Zamkowa, jeden z najbardziej kultowych punktów Bielska-BiaR e l a c j e łej (i jedyna piwnica, do której wchodzi się pod górę), jest dobrze znana fanom; to tutaj narodziła się idea Zadymki. Ciasnota, tłok przy barze i niebywały stopień nasycenia powietrza papierosowym dymem nie odstraszają miłośników dobrej muzyki; takiej atmosfery, entuzjazmu słuchaczy i poziomu gry wykonawców próżno szukać w innych klubach jazzowych. Piwnicy nie omijają gwiazdy światowego jazzu goszczące na Zadymce. W przeszłości pojawili się tu: David Murray, Roy Hargrove, Terence Blanchard i wielu innych. Tegoroczne potyczki w Zamkowej przejdą do historii festiwalu, w Piwnicy zagościli: Joe Lovano, Eric Harland i Kevin Eubanks. Polską stronę reprezentowali m.in. świetny tenorzysta Marcin Żupański i pianista Nikola Kołodziejczyk; drugiego dnia z Amerykanami zagrał saksofonista z Rosji Aleksiej Krugłow. Kolejnym ważnym miejscem jest Teatr Polski. To tutaj odbywają się otwarcia festiwalu i koncerty galowe. W tym roku, z powodu remontu Polskiego, zadymkowe życie koncentrowało się wokół klubu Klimat. Miejscem szczególnym jest schronisko na Szyndzielni, gdzie gra Wayne Shorter Bogdan Chmura – muzykolog, dziennikarz, krytyk jazzowy. Od lat związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym w Krakowie (obecnie redaktor naukowy działu „Jazz” Encyklopedii Muzycznej PWM). Publikuje m.in. w „Jazz Forum” i „Tygodniku Powszechnym”. I n t e r p r e t a c j e 27 Kevin Eubanks SF JAZZ Collective 28 R e l a c j e się muzykę z pogranicza jazzu i folku. Stałym elementem Zadymki jest konkurs, w którym biorą udział młode zespoły jazzowe; wielu jego laureatów świetnie sobie radzi na polskiej scenie, by wymienić choćby pianistę Pawła Kaczmarczyka, wibrafonistę Dominika Bukowskiego czy wreszcie alcistę Maćka Obarę, którego niedawno zaprosił do współpracy Tomasz Stańko. W tym roku podczas wspólnego koncertu wystąpili laureaci poprzednich konkursów: Przemysław Raminiak, Maciej Garbowski, Krzysztof Gradziuk, Jacek Namysłowski, Paweł Tomaszewski oraz wspomniani Bukowski i Obara. Przez 10 lat historii Zadymka nie zanotowała żadnej wpadki, a jeśli nawet coś nie wypaliło z tzw. przyczyn obiektywnych (kiedyś, z powodu choroby, nie dojechał Johnny Griffin, innym razem Joe Lovano), organizatorzy błyskawicznie znajdowali godne zastępstwo; nawet awaria kolejki na Szyndzielnię nie była w stanie zepsuć dobrej zabawy (fanów dowieziono na koncert do... remizy strażackiej). Pewnych korekt wymaga chyba konkurs (jego zasady, przebieg, kryteria oceny). Wydaje się, iż należałoby dopuszczać do niego także muzyków grających bardziej nowocześnie, mających do przekazania coś więcej niż szkolną poprawność. Może warto by wprowadzić dodatkowe nagrody (np. dziennikarzy, publiczności)? Tradycją Zadymki stało się nagradzanie wybitnych artystów jazzu statuetkami Anioła Jazzowego autorstwa bielskiej rzeźbiarki Lidii Sztwiertni. Wystarczy rzut oka na listę laureatów, by przekonać się, jak ewoluował festiwal. Pierwszym uhonorowanym (1999) był prof. Andrzej Zubek z Akademii Muzycznej w Katowicach, kolejnymi laureatami zostali: Kazimierz Jonkisz, Urszula Dudziak, Jan Ptaszyn Wróblewski, Johnny Griffin, Adam Pierończyk, Simple Acoustic Trio, Roy Hargrove, zespół Yellowjackets, Hank Jones, Joe Lovano, Charlie Haden; w tym roku Anioła otrzymał Wayne Shorter. Marcin Wasilewski Trio Jednym z ważniejszych koncertów tegorocznej Zadymki był występ Tria Marcina Wasilewskiego (do niedawna Simple Acoustic Trio). Zespół wykonał utwory z nagranego w tym roku dla ECM albumu January. Przez wiele lat Simple Acoustic działał jako autonomiczne trio i grupa Tomasza Stańki; to właśnie z tymi muzykami nasz trębacz nagrał serię płyt dla wytwórni Manfreda Eichera. Po sukcesie January Eicher uznał Wasilewskiego za jednego z najlepszych pianistów jazzowych w Europie. Choć koncert w Bielsku-Białej był reklamowany jako premiera, to przecież zawartość krążka była dobrze znana wielu fanom; wersja live okazała się niejako rozwinięciem pomysłów utrwalonych na płycie. Muzycy, czując dobre energie z widowni, bez trudu mogli skoncentrować się tak na detalach interpretacyjnych (artykulacja, dynamika, kolorystyka), jak i na budowaniu dramaturgii, która, podobnie jak na płycie, osiągnęła poziom ideału. Nie bez znaczenia było tu ogromne doświadczenie muzyków, którzy grając ze sobą nieprzerwanie od kilkunastu lat, porozumiewali się na „wyższym” poziomie; wystarczył jeden dźwięk, akord, spojrzenie, by muzyka podążała dokładnie tam, gdzie zaplanowali. Wśród utworów najbardziej podobała mi się Balladyna Stańki; historia zatoczyła koło – w zamierzchłych latach 70. Stańko nagrał ten utwór właśnie dla ECM. Wayne Shorter Quartet Największym wydarzeniem całego festiwalu był niewątpliwie koncert Wayne’a Shortera. Występ poprzedziła uroczystość wręczenia mu statuetki Anioła Jazzowego. „Polska to kraj z sercem” – powiedział wzruszony laureat. Obecność gwiazdy tego formatu wymagała szczególnych warunków. W Klimacie zamknięto wszystkie bary, wyłączono klimatyzację, poproszono o ciszę na widowni, zaś fotograficy mogli robić zdjęcia tylko przez pierwszych 10 minut. Publiczność przejęła się tymi obostrzeniami, do wyrażenia spontanicznych reakcji dojrzewała niemal godzinę. Występ kwartetu Shortera stanowił całość złożoną z mniej lub bardziej zamkniętych fragmentów. Przypominało to obszerną suitę, której kolejne części łączył podobny charakter muzyki, ekspresji, sposób gry zespołu i nieco abstrakcyjny sposób narracji. Muzyka nie była I n t e r p r e t a c j e podawana słuchaczowi w formie skończonego produktu, mieliśmy raczej do czynienia z żywym, kształtowanym intuicyjnie procesem; forma rodziła się z drobnych motywów, odcinków, powstających w wyniku szybkiej wymiany myśli między członkami kwartetu. Muzyczne zdarzenia przebiegały szybko, intensywnie i na wielu poziomach jednocześnie; można było odnieść wrażenie, że wykonawcy prowadzą między sobą jakiś zakodowany dialog, wznosząc się ponad klasyczne zasady kształtowania formy i nawyki słuchaczy; percepcja tej muzyki przez pryzmat typowo jazzowych kategorii (temat, wywiedziona z niego improwizacja, harmonia, puls rytmiczny) zupełnie się nie sprawdzała. Brak stałych elementów, które ułatwiałyby śledzenie akcji, mógł być dla niektórych fanów źródłem dyskomfortu (mam na myśli zwłaszcza tych, którzy nie znali ostatnich nagrań Shortera). Artysta poruszał się z jednej strony w tradycji jazzu akustycznego, z drugiej, świadomie rozbijał uświęcone reguły, zwłaszcza te związane z formą, jej linearną budową i zamkniętą całością. Shorter grał (na tenorze i sopranie) pięknym, lekko matowym dźwiękiem, snując długie skomplikowane linie, kontrastujące szybkimi biegnikami. W jego muzyce było sporo pauz, podczas których wydawał się poszukiwać samej istoty przekazu. Ważną osobą w zespole był pianista Danilo Perez. Świetnie wypadł John Patitucci, muzyk myślący jednocześnie rytmem, brzmieniem i kolorystyką. Podobnie Brian Blade, perkusista śmiało wychodzący poza rolę członka sekcji rytmicznej. Kulminacją koncertu był Joy Ryder (z albumu Beyond the Sound Barrier); w końcowej partii utworu Shorter grał w stanie niezwykłego uniesienia, a ostatnie minuty utworu wprowadziły słuchaczy w prawdziwy trans. Po występie wśród fanów toczyły się dyskusje, czy muzyka Shortera nie była zbyt hermetyczna. Kluczem do jej rozszyfrowania mogła być aktualna filozofia lidera: „Doszedłem do punktu, gdy mogę powiedzieć: do diabła z zasadami. Mam 75 lat i nic do stracenia. Sięgam ku niewiadomej”. Chris Potter’s Underground Wartym odnotowania wydarzeniem był koncert Chrisa Pottera, muzyka należącego do czołówki amerykańskich saksofonistów młodego pokolenia. Potter (rocznik 1971) ma na koncie współpracę z wieloma znamienitymi muzykami, m.in. z Rodem Rodneyem (niegdyś muzycznym partnerem Charliego Parkera), Rayem Brownem, Marian McParland, Davem Hollandem. W Bielsku-Białej wystąpił ze swą formacją UndergroR e l a c j e und. Czterej Amerykanie zagrali muzykę żywiołową, a jednocześnie finezyjną i precyzyjnie zorganizowaną. Imponowała ogromna dawka ekspresji i dynamiczny styl lidera; moc, z jaką wydobywał dźwięki z saksofonu, dosłownie wbijała w fotel. W swej grze zawarł to, co stanowi o jego oryginalności, a więc otwartość na różne style jazzu (tradycja, blues, fusion, free), bogaty katalog środków muzycznych, olśniewającą technikę, wyobraźnię dźwiękową. Wspaniałe uzupełnienie dla gry Pottera stworzył gitarzysta Adam Rogers, który w wejściach solowych „zatracał się” w rozbudowanych, oszałamiających technicznie solówkach. Bardzo podobała mi się gra sekcji, zwłaszcza perkusista Nate Smith. Na bis grupa wykonała kompozycję Togo ze swej ostatniej płyty Follow The Red Line. Przed koncertem Pottera wystąpił laureat tegorocznego konkursu. Nagroda Aniołka Jazzowego 2008 przypadła zespołowi Michał Wierba Quintet (lider, Klaudiusz Kłosek, Marcin Kaletka, Andrzej Święs, Sebastian Kuchczyński). Młoda formacja wykonała repertuar złożony ze standardów. Należy mieć nadzieję, że niebawem zespół będzie w stanie zaproponować coś bardziej oryginalnego, że szybko porzuci wyuczone schematy. SF JAZZ Collective 22 lutego odbyły się dwa koncerty. Najpierw posłuchaliśmy reaktywowanego Polish Jazz Quartetu z Janem Ptaszynem Wróblewskim, Wojciechem Karolakiem, Andrzejem Dąbrowskim i Romanem Dylągiem. Ten uchodzący dziś za legendę zespół zadebiutował w 1963, w rok później nagrał płytę, która wciąż jest uznawana za jeden z najważniejszych krążków w historii polskiego jazzu. Muzyka Quartetu zabrzmiała lekko i stylowo; okazało się, że muzycy, mimo upływu czasu, nie stracili nic ze swej energii i uroku osobistego. Drugą część wieczoru wypełnił koncert SF JAZZ Collective, zespołu, w którym zaroiło się od gwiazd – trębacz Dave Douglas, saksofonista Joe Lovano, perkusista Eric Harland i puzonista Kevin Eubanks to przecież najwyższa półka. Także pozostali członkowie grupy – wibrafonista Stefon Harris, alcista Miguel Zenón oraz pianistka Renee Rosnes są znanymi i cenionymi artystami. SF JAZZ Collective zyskał w świecie rozgłos m.in. także z powodu misji, jaką realizuje od kilku lat – raz w roku grupa przygotowuje program poświęcony dziedzictwu jednej wybitnej postaci jazzu nowoczesnego; Aleksiej Krugłow Bogdan Chmura Stowarzyszenie Sztuka Teatr: 10. Lotos Jazz Festival – Bielska Zadymka Jazzowa, Bielsko-Biała, 15–24 lutego 2008 I n t e r p r e t a c j e 29 w minionych latach były to utwory Colemana, Coltrane’a, Hancocka, Monka, a w tym roku wybór padł na... Wayne’a Shortera. Czterej frontmeni, grający na instrumentach dętych, nadali zespołowi siłę big-bandu, zaś fortepian i wibrafon wzbogaciły brzmienie subtelnym kolorytem. Utwory miały dość tradycyjną budowę, co dawało dużą swobodę solistom. Chyba największe wrażenie robiły wejścia Lovana i Douglasa, grających z niezwykłą dynamiką i ekspresją. Douglas, przez cały występ bardzo aktywny, najlepiej wypadł w opracowanym przez siebie Secrets of the Code. Świetnie spisywał się także Miguel Zenón (zaaranżował utwór Armageddon) oraz Stefon Harris. Obok koncertu Shortera był to chyba najważniejszy występ całej Zadymki. 30 Rosyjska ekspresja i kubański luz Sobotni wieczór w Klimacie rozpoczął koncert kwartetu rosyjskiego saksofonisty Aleksieja Krugłowa. Kiedy tylko pojawił się na scenie, narzucił sobie taki pułap ekspresji, iż wydawało się, że nie zdoła utrzymać go do końca. A jednak udało mu się, a występem udowodnił, że jest artystą dojrzałym, posiada indywidualny sound i wirtuozowską technikę (grał na saksofonie, klarnecie basowym, flecie prostym). W jego grze pojawiały się echa Coltrane’a, Colemana, Rolanda Kirka i Erica Dolphy’ego, którego Out to Lunch zabrzmiał naprawdę intrygująco. Ostatnim galowym koncertem był występ zespołu kubańskiego pianisty Omara Sosy. W jego formacji znaleźli się muzycy z różnych zakątków świata: Childo Tomas z Mozambiku, Molla Sylla z Senegalu, Julio Barreto z Kuby (Sosa mieszka obecnie w Hiszpanii, nagrywa kolejne albumy, był trzykrotnie nominowany do Grammy). Artyści wykonali repertuar ze swej najnowszej płyty Afreecanos. Była to muzyka łącząca afrykańskie korzenie jazzu, kubański folklor i subtelnie dawkowaną elektronikę. Cała ta fuzja zaskoczyła wyrafinowaniem, pomysłowością i humorem. Niestandardowe podejście do muzyki, łączenie odległych elementów bardzo przypadło do gustu publiczności. Sam Sosa okazał się nie tylko wybornym pianistą, ale też osobą pełną spokoju i ciepła, co potwierdziło się podczas podpisywania autografów. 10. Zadymka nie zawiodła oczekiwań fanów. Organizatorzy zadbali, by impreza miała prawdziwie jubileuszowy rozmach, by ilość przechodziła w jakość. Wspaniałe koncerty i jam sessions z udziałem największych gwiazd na długo pozostaną w pamięci. Gratulując dotychczasowych osiągnięć, trzymamy kciuki za kolejne edycje tej znakomitej imprezy. R e l a c j e Problematyka związana z optymalnym funkcjonowaniem ludzkiego ciała i ducha od zarania dziejów interesuje ludzkość nie tylko w kontekście przemyślanej profilaktyki czy skutecznych remediów na wszelkie bolączki, ale również w perspektywie artystycznych form wyrażania refleksji, obaw, nadziei czy śmiechu przez łzy w sytuacjach, gdy trudno o spontaniczną, wynikającą z dobrego samopoczucia radość. Rafał Sawicki w trakcie zajęć z młodzieżą Krzysztof Tusiewicz Zdrowie i sztuka Człowiek jest psychofizyczną całością – ból zęba nie wyklucza możliwości estetycznych doznań, dobra komedia może się okazać lekarstwem na grypę, a ekspresji artystycznej towarzyszy ekscytacja odczuwana w mięś niach, żywszym biciu serca czy rumieńcach ogrzewających policzki. Te same rozgrzane policzki w innych sytuacjach będą świadczyć a to o gorączce, a to o gniewie czy zawstydzeniu. Różnorakie stany fizyczne i emocjonalne przekładają się na nasz wygląd i mniej lub bardziej wyraźne symptomy – zależnie od indywidualnej wrażliwości. „W zdrowym ciele zdrowy duch” – łatwo powiedzieć. Zbyt łatwo, zbyt jednoznacznie. Spotykam czasem ludzi o zdrowym duchu uwięzionym w niepełnosprawnym ciele. Spotykam ich i nabieram pokory, bardziej doceniam dany mi przez los dar poruszania się o własnych I n t e r p r e t a c j e Renata Morawska Szlachetne zdrowie Szlachetne zdrowie, Nikt się nie dowie, Jako smakujesz, Aż się zepsujesz... Jan Kochanowski siłach. Spotykam i czasem chciałabym ich umówić na spotkanie z – na pozór zdrowymi, w pełni sprawnymi – malkontentami, dla których szklanka zawsze do połowy jest pusta... Wychodzący od ponadczasowej myśli z fraszki Jana Kochanowskiego artystyczno-edukacyjny projekt „Szlachetne zdrowie”, realizowany przez BSA Teatr Grodzki, rozwija ideę mistrza z Czarnolasu w odniesieniu do różnych kontekstów tak uniwersalnych, jak i współczesnych. Spotkanie dwóch dziedzin – szeroko rozumianej perspektywy zdrowia i wartkiego nurtu sztuki społecznie zaangażowanej – pozwala promować postawy aktywne, prozdrowotne i twórcze. Skłania też do głębokiego zastanowienia nad kondycją współczesnego człowieka w zakresie troski o zdrowie własne i innych oraz umiejętności artystycznej transformacji trudnych i ważkich wątków będących chlebem powszednim osób zagrożonych wykluczeniem społecznym. Jeden temat, siedem grup W warsztatach twórczych uruchomionych w ramach projektu bierze udział siedem grup (młodzież i osoby niepełnosprawne). Ponieważ zwieńczeniem kilkumiesięcznej pracy instruktorów i uczestników będą prezentacje teatralne podczas 23. Międzynarodowego Festiwalu SztuR e l a c j e ki Lalkarskiej (zespoły wystąpią na bielskiej starówce 26 maja od godziny 14.00), twórcze poszukiwania w grupach koncentrują się nie tylko na realizacji konkretnego wątku czy tematu związanego z ideą projektu, ale i na znalezieniu atrakcyjnej wizualnej formy scenicznej, ciekawej i przyjaznej dla odbiorców. Co ciekawe, aż cztery grupy podjęły wątek uzależnień. Uczestnicy warsztatów pod okiem instruktorów pracują nad widowiskami, które w wymowny, happeningowy sposób obnażają szkodliwość nałogów wszelkiej maści (uzależnienie od używek, telewizora, komputera, leków, słodyczy itp.). Wybrali choroby i dysfunkcje, żeby pokazać wartość zdrowia. Problemów nie trzeba było daleko szukać. Wiele z nich dotyczy bezpośrednio pracującej nad spektaklem grupy (dla niektórych było to na pozór niewinne zajadanie się słodkościami, dla innych głębokie, poddane regularnej terapii uzależnienie od narkotyków). To nie nowość – choroba, skaza czy zbłądzenie staje się źródłem inspiracji twórczej i możliwości przemiany. Dwie grupy wybrały wątki inspirowane tematyką ekologiczną – jedna skupiła się na problemie zanieczyszczenia wód, druga przygotowuje teatralną interpretację opowieści Shela Silversteina Drzewo, które umiało dawać. Alegoryczne ujęcie tematu pozwala widzieć w opowiadaniu nie tylko perspektywę relacji człowiek–natura, ale i głęboką refleksję o ludzkiej potrzebie dawania i doznawania miłości. To bodaj najważniejszy temat we wszystkich kulturach (z popkulturą włącznie). U jego podstaw leży umiejętność nawiązywania i pielęgnowania relacji z drugim człowiekiem. Ostatnia z grup zajęła się właśnie tą podstawą. Zatrzymajmy się przy niej na dłużej. W końcu jakość kontaktów społecznych warunkuje i zdrowie, i miłość, i zwykłą codzienną harmonię wewnętrzną – w domu, w pracy, w szkole, podczas zakupów czy w przepełnionym autobusie... Szlachetne i zdrowe relacje Gimnazjaliści ze Specjalnego Ośrodka Szkolno‑Wychowawczego nr 2 przy ul. Filarowej w Bielsku-Białej pracują pod kierunkiem Rafała Sawickiego. Aktor od sześciu lat prowadzi zajęcia z młodzieżą dotkniętą problemami społecznymi i/lub niepełnosprawnością o różnym nasileniu. Podczas zajęć wspomagają go wychowawcy uczestników warsztatów, zwłaszcza Joanna Noszka, która od 28 lat pracuje z dziećmi i młodzieżą w ośrodku. Wychowawczyni podkreśla wartość zajęć prowadzonych przez aktora. Jego autorytet, zachowanie, odważne Renata Morawska – teatrolog, instruktorka teatralna, redaktorka, koordynatorka projektów edukacyjno-artystycznych. Z Teatrem Grodzkim współpracuje od 2003 roku. Od stycznia 2008 koordynuje projekt „Szlachetne zdrowie”. I n t e r p r e t a c j e 31 Prace gimnazjalistów z warsztatów prowadzonych przy ul. Filarowej 32 R e l a c j e i jednoznaczne podkreślanie takich wartości, jak miłość, wrażliwość, szacunek dla drugiego człowieka nierzadko otwierają przed uczestnikami zajęć nowe światy. Większość z nich wywodzi się z patologicznych środowisk, nie mają fundamentów, wzorców. Do tego dochodzą bariery fizyczne i psychiczne – problemy z wymową, koncentracją uwagi, traumą wyniesioną z rodzinnego domu bądź trudne do okiełznania stany wynikające z konieczności farmakoterapii. Prowadzący proponuje ciekawe działania, potrafi rozładować trudne sytuacje, w sposób naturalny mobilizuje grupę do zmierzenia się z własnymi ułomnościami, niechęcią, uporem. Zablokowane dzieci w pewnym momencie nie tylko zaczynają się wypowiadać, ale i wyrażać w twórczych działaniach wymagających szczególnego skupienia i odwagi. Dzięki warsztatom rośnie w wychowankach odpowiedzialność, obowiązkowość, umiejętność współpracy w zespole (próby i przygotowania do spektaklu wymagają zaangażowania wszystkich uczestników – w miarę zbliżania się terminu występu rośnie ich świadomość konieczności współdziałania, opanowania roli, regularnego uczestnictwa w zajęciach). Pytam prowadzącego, dlaczego w ramach projektu wybrał temat relacji międzyludzkich. – Zawsze w spektaklach i w pracy nad nimi staram się dotykać tematów, które przełożą się na wyraz artystyczny, formalny, ale również, czy może właśnie przede wszystkim, dotkną sfer życia młodzieży, z którą pracujemy. Zawsze dążę do tego, żeby to, co robimy w ramach zajęć teatralnych, miało związek z pozytywnym kształtowaniem postaw uczestników każdego projektu, każdego spektaklu. Dlaczego zdecydowałem się podjąć temat „szlachetnego zdrowia” w kontekście relacji międzyludzkich? Ponieważ znam to środowisko już od sześciu lat i wiem dobrze, że ich relacje nie są takie, jakie powinny być, na pewno mogą być lepsze. Chodzi o szacunek do siebie, pewne obycie, normy zachowania. Sprawy na pozór oczywiste są dla nich często bardzo trudne, ponieważ nie mają punktu odniesienia, byli, i często niestety nadal są, źle traktowani w swoich rodzinach. Trudno w ogóle mówić o jakichś wzorcach, do których mogliby się odwołać w swoich kontaktach, relacjach. To dla mnie był główny cel, żeby przy okazji ta- kiej pracy mogli zobaczyć, uświadomić sobie, jakie są ich relacje i pomyśleć, co mogłoby się zmienić, do czego mogliby dążyć, wkraczając już za moment w dorosłe życie – mówi Rafał Sawicki. Sfera, w której porusza się instruktor, rozciąga się gdzieś na pograniczu teatru i terapii, jest bliska ryzyka, że dotknie się czegoś za bardzo, za mocno, bez przygotowania i bez narzędzi terapeutycznych, które umożliwią głębokie, konstruktywne i twórcze przepracowanie własnej traumy. Obserwując grupę podczas zajęć, czułam spokój. W proces terapeutyczny instruktor nie wchodzi, zatrzymuje się raczej na poziomie pewnych środków i działań, dzięki którym terapia odbywa się w sposób mimowolny i w pełni bezpieczny. Jego podopieczni nie opowiadają o swoich trudnych przeżyciach, natomiast w etiudach – czy to indywidualnych, czy zbiorowych – widać wyraźne przeniesienia z ich osobistych doświadczeń. Rafał Sawicki sam podkreśla: – Zawsze staram się zachować czujność, zatrzymać takie działania, które mogłyby pójść w niebezpiecznym kierunku. Zdarzyło się, że pewnego tematu nie kontynuowałem, bo widziałem po reakcji danej osoby, że trzeba się zatrzymać, bo dotykamy sfery zbyt czułej i ta osoba nie chce dalej tego robić. Z drugiej strony zwraca uwagę: – Nie ma wyraźnych elementów terapeutycznych w strukturze zajęć, po czym się okazuje, że sam kontakt ze sztuką, z sytuacjami scenicznymi, które dają im możliwość wyrażania się, dotykają ich wrażliwości, ich sfery ducha, serca, już samo to często powoduje autoterapię. Grupa pracuje od lutego. Pedagogiczno-artystyczny proces trwa. Jego zwieńczeniem ma być około 15-minutowy spektakl pokazujący obraz relacji – zdrowych i zaburzonych. Melpomena z Asklepiosem podają sobie ręce. Nie bez przyczyny – jasny duch Apollina patronuje projektowi „Szlachetne zdrowie” w sposób szczególny, wszak gospodarz Parnasu nie tylko przewodził muzom. Był też ojcem opiekuna sztuki lekarskiej. Bielskie Stowarzyszenie Artystyczne Teatr Grodzki: Projekt „Szlachetne zdrowie” realizowany dzięki dotacji Unii Europejskiej („Podnoszenie świadomości społecznej i wzmocnienie rzecznictwa oraz działań monitorujących organizacji pozarządowych”), a także środkom Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Samorządu Województwa Śląskiego i Gminy Bielsko-Biała I n t e r p r e t a c j e N I Ę T Te r e s a S z t w i e r t n i a A HOROSKOP E W R A K B L I Ź L Zefirek uśmiechu owiewa usta, czy celują sztyletami, czy płyną miodem. Oko tele- i mikroskopowe, jak każe potrzeba. Kasa fiskalna sprzężona z wróżki różdżką. We wtorek do kolacji poda karczochy i srebra, w środę rano nie zaszczyci nawet czubkiem buta. [Ona] Nie zaskoczysz jej kapeluszem ani ciastem; przyozdobi jedno drugim, wykreuje modę. Nawet jeśli dodasz do koktajlu atrament (zacierając z boku nieudolne dłonie) – wypije, a blask błękitu doda jej urody. Dopuścisz ją do kuchni – przeglądnie lodówkę, do zwierzeń – wchłonie każde słowo, kapnie łezką, poznasz z mężem – tylnymi wyprowadzi drzwiami. [On] Przebiegle snując gawędę: Przyrodnia Siostra Mojej Babci Ta Pamiętasz Podawała Nam Napar Z Imbiru – jednocześnie czesze oka macką najdrobniejszą szczelinę twoich wątpliwości, tworzy tomograficzny przekrój relacji. [Zalety] Przygarnie zbłąkanego wampira, w stacji krwiodawstwa pomoże ukraść fiolkę. Nazajutrz wypuści wegana. Kaszlnij, a nim wykonasz ruch ręką, plecy twe opancerzy gorczyczne mazidło; do rana ściągnie poparzoną skórę. [Wady] Gościa zapowiedzianego przywita pitbullem, kominiarzowi odgrzeje pełny obiad, doda tiramisu, uściśnie. Pojutrze odwrotnie. Jego intencje – zajączki słoneczne pomiędzy falami – dla niego samego. Teresa Sztwiertnia – maluje, pisze – uzupełniając plamę słowem. Lubi koty i czekoladę. Kiedyś mężczyzn. R e l a c j e Lubisz zabawę w chowanego? Zatem otwórz drzwi Rakowi; wprowadzi dni polowań z nagonką, pikniki, zaminuje trawnik, przy okazji rozśmieszając teściów, ufryzuje rzeżuchę. Nadejdą dni ciszy nieposzukiwanej, huraganów kuchennych, uśmiechów z konwaliami na śniadanie, pizzy do smaczonej pajęczyną wieczorem. Materialność kamieniołomu płynnie przechodząca w gwiezdny pył. By przetrwać – możesz być tylko meteorologiem przy mapie pogody. [Ona] Kręcąc piruety, strzałę zachęty wysyłając zza weneckiej maski, jednocześnie wskaże twoje nowe zmarszczki, brudny kołnierzyk, już niemodne buty. Zdarza się jej też zamienić ciekawość w przesłuchanie. Dzieci za sobą prowadzi jak kaczka, to taplając w kałuży, to zrywając do lotu – podśpiewuje, pozdrawia słońce, głaszcze bazie. [On] Odwrotność Bazyliszka; nie znajdując ofiary do oczarowania, sam siebie odurzy za pomocą lustra; bywa, że w tym zachwyceniu trwa tydzień bez chleba. To Walet karciany z dwóch złączony torsów; dziś masz ascetę, pojutrze ladaco. Trzymaj w talii na spodzie – gdy niedotleniony, moc traci pomału. [Zalety] Wodzirej, mim, maestro, złota rączka. Zdobywca, odkrywca. Także w ciepłym kątku z drżącą rzęsą. Odgrzana zupa, bamboszki w dłoni, wilgotne współczucie. [Wady] Napisze ci sonet, a w piwnicy zastawi kłusownicze paści. Pragnie dzisiaj, jutro pominie spojrzeniem. Bądź Pawłową, Vermeerem, Wrightem, pisz jak Roth. Lewituj, medytuj, odganiaj – przycupnie u stóp. Rozgrzany piach, pomarańczowe słońce. Drobne żyjątka poszukują wody, grzebią pod kaktusami, zdobywając soki. Papuga rozłupuje kokos. Wąż zaznacza slalom. Na widowni Lew mruży powiekę, obgryza pazur. Ziewa. Po południu Lwica podaje stek z zebry. [Ona] Tenisistka z Ćwierciakiewiczową w głowie. Dumna przy herbacie i paluszkach, skromna nad pot-au-feu. Potrzebującemu założy dreny, sączki, poprawi kroplówkę; beznadziejnie rannego gołębia skróci o głowę, przyrządzi rosół, nakarmi sąsiada. Jeśli wyhoduje czerwoną kapustę, a widzisz błękitną – zjedz, obliż się, pochwal. [On] Z wysokości feruje wyroki; przy dobrym dniu może przyćmić Wikipedię. Wymianę uszczelki swobodnie łączy z transcendencją, hodowlę po midorów z profetyzmem. Lepiej go nie oglądać w kuchni (konflikt z jajecznicą), pralni (kolor z białym, wełna i wiskoza), sklepie obuwniczym (zapomniał rozmiaru). [Zalety] Niewyczerpany zbiornik ciepła dla przyjaciół, wrogów, obojętnych. Bywa za przyłbicą, gdy nieco lękowy. Czasem warto się zmęczyć jego poradnictwem – pomiędzy słowami odnajdziesz szmaragdy, rubiny. Zdarza mu się do sprzedanej lampy dołączyć wróżbę, co rozjaśni twe noce; na podarowanym bilecie zapisze ci totka. [Wady] Rozdrażniony zniszczy rower, poszatkuje spodnie, spruje swetry. Metodycznie poobcina nogi zabytkowej sofy, nie osiągając satysfakcji, wypruje sprężyny, a resztki pokrycia przeznaczy na ścierki. Szukając ratunku, możesz go zamknąć w bardzo ciemnym pokoju, z pająkiem lub jaszczurką. Aby oszczędzić ulubione przedmioty, skurcz się, dreptaj żałośnie, pokwikuj. Obejmie, pogłaszcze, kupi loda. I n t e r p r e t a c j e 33 ROZMAITOŚCI S tarymi uliczkami – Żywiec na starej fotografii – wystawę pod takim tytułem przygotowało Muzeum Miejskie w Żywcu (od 26 stycznia do 11 maja 2008). Na kilkuset zdjęciach można było obejrzeć poszczególne dzielnice oraz ulice Żywca, m.in. Jagiellońską, H. Sienkiewicza, A. Komonieckiego, Wyszomieście (obecna ul. Komorowskich), T. Kościuszki, najstarszą dzielnicę – Rudzę, Stary Żywiec, a także zabytki i ważne wydarzenia (jak np. wizyta królowej Hiszpanii Marii Krystyny Habsburg w 1907 czy generała Józefa Hallera w 1932 roku). Fotografie pochodzą ze zbiorów: arcyksiężnej Marii Krystyny Habsburg, Jana Pudy, Jadwigi Kłos z domu Wrężlewicz, Adama Rachwalskiego oraz Muzeum Miejskiego w Żywcu. Zaaranżowane zostało także atelier fotograficzne z okresu międzywojennego, znalazły się w nim aparaty, powiększalnik, pudełka z artykułów fotograficznych, klisze cynkowe, szklane. Eksponaty te zostały wypożyczone ze zbiorów Muzeum Śląska Cieszyńskiego w Cieszynie. Ponadto kolekcję kart pocztowych z okresu międzywojennego zaprezentował Jan Puda. P o raz 40. wręczono nagrody Marszałka Województwa Śląskiego w dziedzinie teatru. Uroczystość odbyła się 31 marca w Teatrze Muzycznym w Gliwicach. W kategorii aktorów teatrów lalkowych Złotą Maskę otrzymał Konrad Ignatowski z Teatru Lalek Banialuka za rolę Syna/Psa w spektaklu W beczce chowany Roberta Jarosza w reżyserii Bogusława Kierca. Sam zaś spektakl otrzymał Złotą Maskę jako najlepsze przedstawienie dla młodego widza. Do nagród kandydowały spektakle premierowe z 20 teatrów województwa śląskiego powstałe pomiędzy 1 stycznia a 31 grudnia 2007 roku. Oceniano 69 spektakli przygotowanych przez 68 reżyserów i 71 scenografów oraz 612 ról aktorskich. Wyłoniono trzech nominowanych z każdej kategorii regulaminowej, a następnie laureatów Nagród Artystycznych Złota Maska za rok 2007. 3 kwietnia obchodami Międzynarodowego Dnia Teatru zainaugurowano działalność odremontowanego budynku Teatru Polskiego. Remont objął elewację (przywrócono jej piaskową kolorystykę sprzed stu lat, odrestaurowano rzeźby), dach, okna i drzwi. Nocą bryła teatru i detale są pięknie podświetlone. Ale to, co widzimy na zewnątrz, to tylko część efektów remontu. Bielski teatr ma bowiem teraz scenę obrotową, zapadnię, nowoczesne urządzenia nagłaśniające i sprzęt oświetleniowy najwyższej klasy, nowe kurtyny, garderoby, a także klimatyzację. Odnowione zostały również stylowe piwnice, gdzie planowane jest uruchomienie kawiarni. Remont kosztował ok. 9 mln złotych, większość z tych środków to dotacja unijna, którą można było jednak zdobyć dzięki zaangażowaniu środków miejskich. Jeden z piękniejszych teatralnych budynków w Polsce, razem z wyremontowaną wcześniej Małą Sceną, uporządkowanym otoczeniem i stylową fontanną, jest wizytówką Bielska-Białej. 11 kwietnia odbyły się po raz osiemnasty Bielskie Spotkania Teatralne, organizowane przez Dom Kultury w Bielsku-Białej Kamienicy. W konkursie zaprezentowano 16 spektakli. Nagrodę Główną zdobył Teatr S z Centrum Wychowania Estetycznego za spektakl Ilustrowane żywoty świętych osiedlowych. Kolejne nagrody przypadły w udziale: Teatrowi Aga 2 z Ogniska Pracy Pozaszkolnej za Króla Mięsopusta (Złota Kurtyna), Teatrowi S z Centrum Wychowania Estetycznego za spektakl Jurek Lans i życie (Srebrna Kurtyna), Teatrowi Pasja z Zespołu Szkół Ogólnokształcących im. Armii Krajowej za przedstawienie Po drugiej stronie lustra (Brązowa Kurtyna), Teatrowi Paradoks z Domu Kultury w Kamienicy za spektakl Jak jest (wyróżnienie). K siążnica Beskidzka została laureatem I miejsca w konkursie na najaktywniejszą bibliotekę w Polsce, otrzymała tytuł Mistrza Promocji Czytania. Konkurs ogłosiła Polska Izba Książki. Wręczenie nagród odbyło się 23 kwietnia podczas uroczystej gali z okazji Międzynarodowego Dnia Książki i Praw Autorskich w Warszawie w Filharmonii Narodowej. Odnowiony budynek Teatru Polskiego (widziany z okien naszej redakcji) Mirosław Baca 34 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI 17 Dyrektor Książnicy Beskidzkiej Bogdan Kocurek odbiera nagrodę z rąk prezesa Polskiej Izby Książki Piotra Marciszuka Archiwum G aleria Fraktal działa w CH Sfera. Możemy tu obejrzeć stałą ekspozycję malarstwa, grafiki, fotografii, rzeźby i sztuki użytkowej. I oczywiście coś ładnego kupić. Organizowane są również wystawy czasowe. 25 kwietnia Fraktal świętował 5-lecie istnienia. Z tej okazji przygotowano wystawę wybranych plakatów do galeryjnych ekspozycji oraz wystawę prac kilkorga spośród zaprzyjaźnionych artystów, m.in. Ewy Bergel, Rafała Bojdysa, Leszka Buzderewicza, Zbigniewa Burego, Artura Gburka, Piotra Kutryby, Agaty Tomiczek-Wołonciej, Lidii Sztwiertni. Po wernisażu odbył się koncert standardów jazzowych w wykonaniu Beaty Przybytek (vocal) i Doroty Zaziąbło (piano). Jubileuszowego wieczoru nie zabrakło ani podsumowania minionych lat, ani planów na przyszłość, ani dobrej zabawy w gronie przyjaciół galerii. marca zmarł Mieczysław Peterek, znany fotograf. Urodził się w 1925 r. w Bielsku‑Białej. Tu ukończył szkołę podstawową i gimnazjum, a później – już pracując – średnią szkołę administracyjno‑handlową. W czasie wojny, po śmierci ojca w obozie w Gusen, musiał jako 15-latek zacząć pracować. Po wojnie m.in. przez 36 lat pracował w Zakładach Energetycznych. Już po przejściu na emeryturę, przez 18 lat był archiwistą obiektów zabytkowych w bielskim oddziale Państwowej Służby Ochrony Zabytków. Jedną z jego pasji była turystyka, działał w PTTK, był przewodnikiem, organizatorem rajdów. Należał również do Towarzystwa Miłośników Ziemi Bielsko-Bialskiej, Macierzy Ziemi Cieszyńskiej, Polskiego Towarzystwa Filatelistycznego. Pisał artykuły dotyczące historii, tradycji, kultury regionu. Wiele zdjęć ze swoich nieprzebranych zbiorów publikował na łamach czasopism (m.in. „Beskidzkiego Informatora Kulturalnego” i „Relacji–Interpretacji”), w książkach i albumach o Bielsku-Białej lub regionie. Wystawiał swoje fotografie na kilkudziesięciu wystawach indywidualnych i zbiorowych, głównie w Bielsku-Białej, na Podbeskidziu i na Śląsku, a także na ekspozycjach zbiorowych za granicą (m.in. w Austrii, Anglii, Szwecji, Niemczech). Wspominać Go będziemy nie tylko jako miłośnika i dokumentalistę piękna architektury miejskiej i wiejskiej, sztuki, krajobrazu, ale też jako niezwykłego człowieka, zawsze pełnego pogody ducha, ciepła i życzliwości. W chłodną sobotę 19 kwietnia 2008 roku w rodzinnym grobowcu na miejskim cmentarzu w Jaworznie złożono urnę z prochami Andrzeja Uramowicza (zm. 15 kwietnia) i jego żony Anieli (zm. 17 kwietnia). Andrzej Franciszek Uramowicz urodził się w roku 1914. Był reżyserem i długoletnim dyrektorem teatrów. Po wojennym epizodzie w teatrze lwowskim (debiutował jako aktor na deskach Teatru Dramatycznego w Zagładzie eskadry u boku Aleksandra Bardiniego, Erwina Axera i Józefa Wyszomirskiego), w roku 1950 – z dyplomem u Leona Schillera – ukończył studia na wydziale reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Łodzi i Warszawie. W latach 1953–1963 był dyrektorem naczelnym i artystycznym, a także reżyserem w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej i Cieszynie (do 1960), a równocześnie dyrektorem Banialuki (1960–1963). Wystawił na bielskiej scenie m.in. Wesele, Mazepę, Balladynę, Krakowiaków i Górali, Makbeta. Wprowadził do repertuaru autorów współczesnych, jak Bułhakow czy Brecht. Istotnym wątkiem bielskiej dyrekcji Uramowicza była obecność czeskich i słowackich autorów w repertuarze bielskiej sceny. Ponadto pracował w teatrach m.in. w Szczecinie, Lublinie, Gdyni, Częstochowie, Sosnowcu. Po przejściu na emeryturę zamieszkał na stałe w Bielsku-Białej. (jr) (oprac. ms) Mieczysław Peterek R e l a c j e Katarzyna Kucybała I n t e r p r e t a c j e 35 REKOMENDACJE BIELSKO-BIAŁA estorzy beskidzkiej sztuki ludowej – wystawa twórczości najstarszych i najciekawszych ludowych artystów, w tej edycji bibułkarek i zabawkarzy 23 czerwca – 31 sierpnia, Galeria Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury, ul. 1 Maja 8, Bielsko-Biała, tel. 033-822-05-93, www.rok.bielsko.pl, [email protected] N BYTOM Międzynarodowa Konferencja Tańca Współczesnego i Festiwal Sztuki Tanecznej – spektakle z udziałem światowych gwiazd tańca, warsztaty (technik tanecznych, pisania o tańcu, fotografii tańca), międzynarodowe sympozjum historyków i krytyków tańca, programy społeczne 29 czerwca – 13 lipca, Śląski Teatr Tańca Informacje: Śląski Teatr Tańca, Bytom, ul. S. Żeromskiego 27, tel. 032-281-82-53, www.stt.art.pl, [email protected] 15 CIESZYN estiwal Muzyki Wokalnej Viva il canto – wielkie dzieła oratoryjno-symfoniczne, spektakle operowe i operetkowe, recitale wokalne, koncerty galowe z orkiestrą i koncerty kameralne 22–30 sierpnia, Cieszyn Informacje: Stowarzyszenie Via Musica, ul. Polna 3/5, Cieszyn, tel. 033-851-05-51, www.vivailcanto.pl, [email protected] F CZĘSTOCHOWA estiwal Sztuki Kulinarnej Aleja Dobrego Smaku – kiermasz kuchni regionalnej i żywności wytwarzanej metodami tradycyjnymi, konkursy kulinarne, występy kabaretowe, koncerty czerwiec, al. Najświętszej Maryi Panny, pl. dra W. Biegańskiego Informacje: Częstochowska Organizacja Turystyczna, al. Najświętszej Maryi Panny 65, Częstochowa, tel. 034-368-22-60, www.czestochowa.pl, [email protected] F GOLESZÓW Gminny Przegląd Twórczości – prezentacja twórczości w dziedzinach: plastyka, literatura, rzeźba, modelarstwo, rękodzieło ludowe 20 czerwca, Gminny Ośrodek Kultury Informacje: Gminny Ośrodek Kultury, ul. Cieszyńska 25, Goleszów, tel. 033-479-05-21, www.goleszow.pl, [email protected] ŻYWIEC Powiatowy Przegląd Orkiestr Dętych czerwiec, Rynek Informacje: Starostwo Powiatowe w Żywcu, Wydział Turystyki, Kultury, Sportu i Promocji Powiatu, ul. Z. Krasińskiego 13, tel. 033-860-2244, www.starostwo.zywiec.pl, [email protected] K ATOWICE etni Ogród Teatralny – miejski festiwal teatralny, spektakle dla dzieci i dorosłych, koncerty, warsztaty lipiec–sierpień, Górnośląskie Centrum Kultury Informacje: Teatr Korez, pl. Sejmu Śląskiego 2, Katowice, tel. 032-209-00-88, www.korez.art.pl 45. T YDZIEŃ KULTURY B E S K I D Z K I E J 2–10 sierpnia, Wisła, Szczyrk, Żywiec, Maków Podhalański, Oświęcim W ramach 45. Tygodnia Kultury Beskidzkiej organizowane są: 39. Festiwal Folkloru Górali Polskich w Żywcu, 19. Międzynarodowe Spotkania Folklorystyczne w Żywcu, 61. Gorolski Święto w Jabłonkowie (Republika Czeska), 14. Festyn Istebniański w Istebnej, 30. Wawrzyńcowe Hudy w Ujsołach Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury, ul. 1 Maja 8, Bielsko-Biała, tel. 033-822-05-93, [email protected], www.tkb.art.pl, www.etnofoto.net/tkb 15 L PSZCZYNA potkania pod Brzymem – coroczne spotkanie z kulturą ludową, prezentacja zespołów folklorystycznych czerwiec, Rynek Informacje: Towarzystwo Miłośników Ziemi Pszczyńskiej, ul. Piastowska 26, Pszczyna, tel. 032-210-16-27 S 10 SZCZYRK Dni Powiatu Bielskiego – prezentacja oferty kulturalnej powiatu bielskiego 28–29 czerwca, Szczyrk Informacje: Starostwo Powiatowe, ul. Piastowska 40, Bielsko-Biała, 033-813-67-83, www.powiat.bielsko.pl, [email protected] 9 WISŁA eatralne Dni Wisły Teatr na Wysokościach – spotkania z teatrem ulicznym 19 lipca, pl. B. Hoffa oraz amfiteatr Informacje: Wiślańskie Centrum Kultury, pl. B. Hoffa 3, Wisła, tel. 033-855-29-67, www.wisla.pl, [email protected] T Więcej informacji o imprezach w województwie śląskim na stronie: www.silesiakultura.pl 36 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e GALERIA 23. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej Bielsko-Biała 24–28 maja 2008 Komponując program tegorocznego festiwalu, postawiliśmy lalkę w centrum. Wybraliśmy te przedstawienia, w których jest ona podmiotem a nie przedmiotem scenicznych wydarzeń. Pokazujemy lalkę w repertuarze dziecięcym, ale też w konfrontacji z tekstami Becketta, Borgesa, Baudelaire’a, Kafki i Dumasa. Prezentujemy prawdziwych mistrzów lalkarskiej sztuki, wirtuozów animacji lalek. Przerzucamy pomost między tradycją a nowoczesnością. Zapraszamy w magiczną podróż, pełną emocji i wzruszeń. Lucyna Kozień Dyrektor Festiwalu Salto.lamento czyli nocna strona rzeczy Figuren Theater Tübingen Teatry uczestniczące w 23. Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Lalkarskiej: Teatr Lalka – Warszawa Teatr Animacji – Poznań Kompania Doomsday – Białystok Walny–Teatr – Ryglice Teatr Biuro Podróży – Poznań Teatr Lalek Banialuka – Bielsko-Biała Białostocki Teatr Lalek & Duda Paiva Puppetry and Dance – Polska i Holandia Figuren Theater Tübingen – Niemcy Komedianci (Orchestr Péro za kloboukem, A Conjurer’s Theatre from Doudleby) – Czechy Tradičné bábkové divadlo Anton Anderle – Słowacja Teatro Gioco Vita – Włochy Clastic Théâtre – Francja Teatro de Marionetas do Porto – Portugalia State Puppet Theatre Stara Zagora – Bułgaria Compagnie Les Ateliers du Spectacle – Francja Divadlo Alfa – Czechy Titiriteros de Binéfar – Hiszpania 2ky – Rosja Children’s Theatre of Subotica – Serbia Figurentheater Wilde & Vogel – Niemcy Teatro Del Carretto – Włochy Mobiles Theater für Kinder MOKI – Austria Nozad – Iran Wśród imprez towarzyszących m.in.: Małe Formy Teatralne – występy studentów Wydziału Sztuki Lalkarskiej AT w Białymstoku oraz Wydziału Lalkarskiego PWST we Wrocławiu Teatr Zaangażowany Społecznie – prezentacje Bielskiego Stowarzyszenia Artystycznego Teatr Grodzki Bestiarium Wilkonia – wystawa prac Józefa Wilkonia W świecie lalek – wystawa marionetek z kolekcji Antona Anderlego My i świat – otwarty panel dyskusyjny POLUNIMA Patronat Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdan Zdrojewski Prezydent Miasta Bielska-Białej Jacek Krywult Organizator: Teatr Lalek Banialuka im. Jerzego Zitzmana Trzej muszkieterowie – Divadlo Alfa, Drewniany koń – Nozad Człowiek bocian – Titiriteros de Binéfar Pépé i Gwiazda – Teatro Gioco Vita Archiwum MFSL Baldanders – Kompania Doomsday proj. plakatu Józef Wilkoń Patronat medialny