Relacje-Interpretacje Nr 2 (10) czerwiec 2008

Transkrypt

Relacje-Interpretacje Nr 2 (10) czerwiec 2008
Relacje n­ter­pre­ta­cje
ISSN 1895–8834
Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej
Ewa Janoszek szuka straconych opowieści
Ks. Leszek Łysień o Homilii Zbigniewa Herberta
Nr 2 (10) czerwiec 2008
23. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej
Leszek Miłoszewski o Żydzie w ­Teatrze Polskim
Kazimierz Kopczyński
Malarstwo
Dworek gen. Józefa Hallera w Jurczycach, 1981, olej, płótno, 70x80 cm,
własność prywatna
Dawnymi czasy nad Kamienicą, 1960, olej, płótno, 50x75 cm,
własność prywatna
Dolina Chochołowska, 1975, olej, płótno, 80x100 cm,
własność Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Na okładce:
Widok z ulicy Kołłątaja w Bielsku-Białej, 1979, olej, płótno, 80x100 cm,
własność Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach
Jerzy Janota
Relacje n­ter­pre­ta­cje
Okładka/Wkładka
Kwartalnik Regionalnego
Ośrodka Kultury
w Bielsku-Białej
Kazimierz Kopczyński – Malarstwo
Ślady
1
W poszukiwaniu straconych ­opowieści
Rok III nr 2 (10) czerwiec 2008
Adres redakcji
ul. 1 Maja 8
43-300 Bielsko-Biała
telefony
033-822-05-93 (centrala)
033-822-16-96 (redakcja)
[email protected]
www.rok.bielsko.pl
Ewa Janoszek
5
...przypominam takie stare rzeczy
Z Kurtem Rosenbergiem
rozmawiała Magdalena Legendź
8
Biblioteka i archiwum
Jacek Proszyk
Teatr
11
Dlaczego Rutka rzuciła kamieniem?
Leszek Miłoszewski
13
Żart Demiurga
10. Bielska Zadymka Jazzowa: Molla Sylla
Bogdan Chmura
Rok Zbigniewa Herber ta
15
Rok Zbigniewa Herberta
Marek Bernacki
Joanna Foryś
16
O Homilii Zbigniewa Herberta
Ks. Leszek Łysień
17
Homilia
Zbigniew Herbert
Galerie
19
Retrospektywa
Kazimierza ­Kopczyńskiego
Z Heleną Dobranowicz
rozmawiał Zdzisław Niemiec
22
Wobec sztuki i życia
Aleksandra Giełdoń-Paszek
Teatr Lalek Banialuka: Przemiana
Archiwum Banialuki
Ja zz
27
Zadymiło po raz dziesiąty!
Folklor
25
Mieszczański
strój żywiecki
Barbara Rosiek
Bogdan Chmura
Jacek Kubiena
Terapia sz tuką
31
Szlachetne zdrowie
Renata Morawska
Horoskop
33
Bliźnięta, Rak, Lew
34
36
Teresa Sztwiertnia
Rozmaitości
Rekomendacje
Galeria
Wkładka
23. Międzynarodowy Festiwal
Sztuki Lalkarskiej
Redaktor naczelna
Małgorzata Słonka
Rada redakcyjna
Ewa Bątkiewicz
Lucyna Kozień
Magdalena Legendź
Janusz Legoń
Leszek Miłoszewski
Artur Pałyga
Jan Picheta
Maria Schejbal
Agata Smalcerz
Maria Trzeciak
Urszula Witkowska
Opracowanie graficzne, DTP
Mirosław Baca
Projekt logo
Agata ­Tomiczek‑Wołonciej
Wydawca
Regionalny ­Ośrodek Kultury
w Bielsku-Białej
dyrektor Leszek Miłoszewski
Nakład 1000 egz.
(dofinansowany przez
Urząd Miejski w Bielsku-Białej)
Druk Drukarnia Times,
Bielsko-Biała Wapienica
Czasopismo bezpłatne
ISSN 1895–8834
Zrealizowano w ramach
Programu Promocja ­C zytelnictwa
ogłoszonego przez
Ministra Kultury
i Dziedzictwa Narodowego
W
poszukiwaniu straconych
opowieści
Ewa Janoszek
Nigdy mi o nich nie opowiadano. O Żydach. Prawie nigdy, gdyż jedyna opowieść mojego dziadka, urodzonego niedaleko bialskiej synagogi, mówiła o tym, jak Żydzi wracający w szabat z bóżnicy na Lipnickim Kopcu wypełniali całą szerokość ulicy Głównej, to był tłum, to była siła, przechodnie usuwali się, by przepuścić ten orszak. Tumult, gwar, podmuch rozwianych płaszczy –
w dziecięcej wyobraźni widziałam ich pędzących w dół obok Köntzera i Grossa, by rozproszyć się w bramach i podwórzach
niewysokich kamieniczek przy Hauptstrasse, Zipsergasse, Alznerstrasse. Tumult. I widma.
W tym widmowym obrazie wyobrażałam sobie chasydów, choć teraz wiem, iż nie mogli wracać z postępowej synagogi przy Kazimierza Wielkiego, której szczątki
spoczywają zmiażdżone pod asfaltem ulicy Krakowskiej.
Świat ortodoksów zaczynał się poniżej, tam gdzie rząd
monotonnych jednopiętrowych domków, z żeliwnymi
balkonami i żelazną zasadą symetrii tworzył kulisy ulicy
11 Listopada, tam gdzie Henryk Reich miał swoją parową pralnię, którą nie wiedzieć czemu nazwał Pedanteria,
i gdzie mieszkał mistyk, chasydzki rabin Aaron Halberstamm, utrzymując swoją salę modlitw. Dom pod numerem 63. Szeroka brama przejazdowa zaprasza wręcz, by
wejść do sieni i w podwórze, mieszczące nadal warsztaty
pralni chemicznej, pośród których uchował się swoisty
genius loci. [il. 1] W głębi czworobok placu zamyka pięR e l a c j e
trowy podłużny budynek, który wydaje się posiadać zbyt
wiele wejść, może dlatego początkowo umykają uwadze
przerdzewiałe blaszane drzwi i dwa zakratowane okna.
[il. 2] Dwa rygle, kłódka i kraty bronią dostępu do tego
pomieszczenia, w którym już dawno ucichły ekstatyczne
modlitwy i śpiewy. Zaryglowany świat zamilkł.
Na fotografii rabbi Aaron Halberstamm mija bramę
swego domu, w czarnym, długim płaszczu, z patriarchalną białą brodą, starzec, który w zgodzie ze swoim
imieniem podzielił los biblijnego kapłana, nieszczęśliwego ojca, który przeżył własne dzieci. Mendel, Chaim
i Chawa umarli wobec Pana. Jak głosi Księga Kapłańska
(10,3). Aaron zamilkł. [il. 3]
Arnold Gross, syn Jakuba, nigdy nie odwiedził domu
modlitw Halberstamma. Odstręczały go wręcz odgłosy
Brama przejazdowa
­budynku przy
ul. 11 Listopada 63 [il. 1]
Dr Ewa Janoszek
– historyk sztuki, badaczka
zagadnień związanych ­
z historią i architekturą
Bielska i Białej, współautorka monografii cmentarza
ewangelickiego w Białej.
I n t e r p r e t a c j e
Dom modlitw Aarona
­Halberstamma przy ulicy
11 Listopada 63b [il. 2]
Kamienice rodziny Gross
przy ulicy 11 Listopada
80-86 [il. 4]
R e l a c j e
religijnej egzaltacji, dobijające się do okien jego kamienicy z ortodoksyjnej modlitewni naprzeciw. Stał chwilę
na balkonie, pod figurami półnagich herm podtrzymujących gzyms, po czym z trzaskiem zatrzasnął kwaterę drzwi. Sam uważał się raczej za religijnego. Odwiedzał synagogę przy ulicy Głównej, jego fundacje dawały
wsparcie ubogim, nawet chrześcijanom, lecz ortodoksja
wywoływała w nim wewnętrzną niechęć. Oto wschodnie
barbarzyństwo dobija się do bram zachodu – pomyślał,
handełesy, chałaciarze, cała ta biedota mówiąca koślawą mieszaniną języków... i zaraz zawstydził się tej myśli, niegodnej filantropa. Szczycił się, że jego fabryka spirytusu uważana jest za jeden z piękniejszych budynków
w mieście, wyróżnia się z daleka swoim schodkowym
szczytem, niosącym coś z ducha domów spedycyjnych,
kupieckich, bogatych miast północy. Poczucie stylu, to
cenił sobie nad wyraz, umiarkowaną klasyczność, taką
jaka wyzierała z elewacji jego trzech kamienic, połączonych skrzydłem z fabryką. [il. 4] Ojciec zaczynał interes
w kilku małych budynkach, teraz on swoje trunki wysyła do Francji, Niderlandów i Włoch. Rodzinny hotel
Pod Czarnym Orłem zbudował na nowo, włączywszy
się w ten sposób w szczególną licytację, pomiędzy kupcem Feinerem a młynarzem Neumannem, który z nich
wystawi bardziej okazały budynek na dwóch przeciwległych rogach Franzensplatz. W rezultacie tego wyścigu obaj wznieśli prawie to samo, stąd też oglądać można było dialog dwóch kopuł, wieńczących oba gmachy,
niczym dwie zwrócone w swym kierunku głowy.
Dziś najwyższym punktem pozbawionej kopuły kamienicy Dawida Feinera przy ulicy 11 Listopada 41 jest
półokrągły przyczółek przerwany kartuszem z wężem
Eskulapa, jako jedyny ślad po istniejącej tu od początku aptece Pod Białym Orłem. [il. 5] Dawno już z narożnego wnętrza ulotniła się woń egzotycznego składu towarów kolonialnych, wraz z nim zwietrzał zapach
licznych sklepików korzennych, cynamonowych, imbirowych, półek pełnych flaszeczek różanych i ziołowych
rosolisów, karafek z nalewkami połyskujących za kontuarem, gdzie stożkowe głowy cukru rozbijano na drobne kawałki, by ulicznym dzieciakom dać okruszek słod-
kiego, złotawego nieba. Zapachy starych sklepów istnieją
tylko w wyobraźni.
Tak jak zapachy słów. A słowo Żydzi kojarzyło mi się
zawsze z zapachem wiekowego drewna, jak we wnętrzach
starych wiejskich kościołów. Może w jednym z nich pokazano mi jakąś rzeźbę brodatych mężów w długich szatach, mówiąc: Zobacz, to są Żydzi. Oni ukrzyżowali Jezusa. A mały chłopiec podchodził do nich z koszem
bochenków cudownie rozmnożonych na malowidle,
które musiałam widzieć jako pierwszy w życiu obraz,
zanim jeszcze potrafiłam go nazwać.
Nigdy też nie opowiadano mi o cmentarzu leżącym
niedaleko domu, w którym urodził się mój ojciec. Przecież chłopcy z „cygielajki” biegali wszędzie, od stawów na
cegielni Rosta po niewielki ryneczek przy ulicy Granicznej, po drugiej stronie żydowskiego cmentarza, a jednak
nie ma go we wspomnieniach. Tylko 200 metrów dzieliło go od ulicy Lermontowa, która wiodła w kierunku
cegielni, stąd okupacyjna nazwa Ziegeleistrasse, przezwana potem swojsko „cygielajką”. Nie mówiono, bo nie
mówi się zbytnio o codzienności, o tym, co widać za
oknem. Albo też nie mówiono, bo nie pytałam, potem
było za późno, kiedy wszyscy odeszli. Więc u wylotu tej
ulicy zaczyna się zwykle moja „podróż sentymentalna”.
Przechodząc obok bliźniaczych kamieniczek, których
szereg od połowy lat 30. stoi po wschodniej stronie ulicy, mimowolnie czuję stęchły zapach suteren, fajkowego tytoniu i gotowanego makaronu, niemal słyszę urywany zgrzyt maszyn z małej szlifierni kryształów pana
Flocha. Tam, przy numerze 22, gdzie niegdyś był poziomkowy Vordergarten, ktoś teraz zrobił wjazd do garażu... a 500 metrów dalej podobno było getto. I tego też
mi nie opowiedziano.
Pan Mieczysław Peterek, który odszedł niedawno,
pozostawił kiedyś w moich rękach zapiski, które jeszcze raz przeczytałam w dniu jego śmierci. ...wylądowaliśmy ostatecznie w malutkim mieszkanku na samym
poddaszu w Białej (Bielitz-Ost) przy Ziegeleistrasse 31
– dziś Lermontowa. Wiem, to jest ostatni dom na tej
ulicy, z wyrzeźbioną w tynku datą 1929 nad wejściem.
Pewnego dnia dotarła do nas wieść, że Niemcy utworzyli
I n t e r p r e t a c j e
­ iedaleko nas żydowskie getto. Ulokowali je w dość spon
rym, dwubramnym i dwupiętrowym budynku, zwanym
przez miejscowych „konfirunkiem”. Czytając to, dopiero
się o tym dowiedziałam. Do dziś istnieje ten dom na ulicy Towarowej, wówczas noszącej nazwę Lerchenfeldweg
– droga na Skowronkowe Pole, która w tragiczny sposób
zadawała kłam swej nazwie, kończąc się szynami kolejowych torów. Starsze bezimienne małżeństwo z getta,
do którego autor wspomnień przedarł się po kryjomu,
sprzedało mu narty. Potem pewnego upalnego dnia widział pochód ludzki pędzony pod karabinami w stronę
bialskiego dworca, „konfirunek” wtedy opustoszał. Znalazłam niedawno listę. Spis Żydów deportowanych 29
czerwca 1942 roku z ulic Lerchenfeldweg, Alznerstrasse, Herman Goeringstrasse... z Towarowej, Wyzwolenia, 11 Listopada. Wśród nich starsze małżeństwo, ­Izaak
Israel Ebel i Freide Sara Ebel, adres Lerchenfeldweg 18,
nie wiem, może to byli oni?
Pewnego wrześniowego wieczora zadzwonił do mnie
J.: Wiesz – mówił z przejęciem – wyszły napisy hebrajskie na Cechowej, spod skutego tynku, tam robią teraz
remont. Na razie zostawili, ale trzeba to zabezpieczyć,
zdjęcia porobić. Pojechałam. Resztki starego tynku ledwo trzymały się ściany, na nich malowane czarną farbą
wyraźnie odznaczały się trzy hebrajskie litery i resztki
wyrazu „...taurati...” – z niemieckiego „Restauration”.
R e l a c j e
Restauracja koszerna – powiedział J., który zdążył już
odczytać hebrajski napis. [il. 6] Rewelacja! Sprawdziłam w spisie adresowym z 1935 roku, pod tym numerem Sali Lazar rzeczywiście prowadziła restaurację. To
cały czas było tak blisko, przechodziło się koło tego setki razy, wystarczyło tylko zdjąć wierzchnią warstwę. Ile
jeszcze kryje się takich niespodzianek pod nawarstwieniami tynków, jak wiele utraconych opowieści można by
odzyskać? Wystarczy trochę odskrobać, a cały ten zaginiony świat wychynie na powierzchnię.
Tam, na dawnej Bahnstrasse i Tempelstrasse, która tylko w nazwie przechowała wspomnienie pierwszej
bielskiej synagogi, wchodziłam w każdą otwartą bramę,
w każde dostępne podwórze, między oficyny i pod piętrowe nawisy galerii, przypatrywałam się elewacjom i detalom w poszukiwaniu śladów widocznych w architekturze. I nie znalazłam. To wszystko jest tak bezlitośnie
klasycyzujące, neorenesansowe, wielkomiejskie, wiedeńskie i europejskie. Może jedynie wielkie łuki kamienicy
przy ulicy Barlickiego (Bahnstrasse) nr 19 tchną jakimś
orientalizmem, wszak tu spotykali się syjoniści z Haszacharu. Naprzeciw stare hotele pozbawione już szyldów,
Imperial z koszerną restauracją Sische Wachsmanna
i dawny Nordbahn o monumentalnym w yrazie
klasycznej elewacji z zagadkowymi skrzynkamilatarniami nad gzymsem
parteru. [il. 7] Pozostałości portierni za przeszklonymi drzwiami Grand
Hotelu są jedynym świadkiem jego przeszłości. Wytworny sklep Löwenberga
na rogu 11 Listopada zajmuje teraz restauracja
Sfinks, która w niezamierzony i groteskowy sposób przypomina exodus
z Egiptu.
Pozostałości napisu
„Restauracja koszerna”
na elewacji budynku przy
ul. Cechowej 8 [il. 6]
Aaron Halberstamm
(w środku) przed swoim
­domem przy ulicy ­
11 Listopada
Ze zbiorów Gminy
Wyznaniowej Żydowskiej
w Bielsku-Białej [il. 3]
Dawny hotel Nordbahn przy
ulicy N. Barlickiego 22 [il. 7]
I n t e r p r e t a c j e
Młody poeta Mendel Feinstadt przechodził właśnie
obok domu towarowego Löwenberga, gdy uświadomił
sobie, że może się nieco spóźnić. Do sali na Strzelnicy
został jeszcze dobry kawałek, a wykład sławnego pisarza
ma zacząć się o wpół do dziesiątej. Gdy tylko dowiedział
się, że Bialik ma przyjechać do Bielska, postanowił, że
musi tam pójść, musi zobaczyć człowieka, który otworzył przed nim inny świat, inny od tego, który znał na co
dzień, pracując w bialskiej tkalni Rabinowitza. W kieszeni płaszcza ściskał tomik wierszy, ilustrowany nastrojową grafiką Josepha Budki, wydobywającą z czerni
gwiaździste nieba, krzewy gorejące i zarysy starożytnych
budowli. Urzeczony pięknem pradawnego języka sam
próbował pisać. Kiedyś to wszystko opiszę, myślał, kiedyś,
może już tam, w Erez Israel, w Palestynie. Gdy doszedł
na miejsce, sala była szczelnie wypełniona, lecz jakimś
cudem udało mu się jeszcze wcisnąć do środka. Gość już
zaczął wykład, mówiąc: Bardzo żałuję, że nie mogę mówić do was po hebrajsku. To jest wasza wina, że zebrani
tu nie rozumieją hebrajskiego... Mendel zawstydził się,
on też kiedyś nie rozumiał, lecz teraz pilnie nadrabiał
to zaniedbanie, musi przecież jakoś się tam porozumieć,
kiedy już wreszcie wyjedzie... Był 24 października roku
1931. Trzy lata później ukończono dom.
Wdrap się na strychy. Przez dachy dziurawe
ujrzysz niemego firmamentu skrawek...
Hebrajski poeta Chaim Nachmann Bialik nieświadomie napisał wersy epitafium dla domu nazwanego swoim imieniem. Na fotografii z 1939 roku budynek, pozbawiony już dachu zmiecionego wybuchem, prześwituje
skrawkiem firmamentu w wybitych oknach. Obok jeszcze stoi ruina bielskiej synagogi, czekając na ostateczne rozwiązanie – die Endlösung – kwestii swojego przetrwania. Zostanie już na zawsze tajemnicą, czy autor tych
zdjęć chciał ocalić wizerunki niedopalonych budowli,
czy też był to jego gest tryumfu, tren zwycięzcy na świeżych gruzach, pierwszych ofiarach września? Zaledwie
pięć lat wcześniej, w miejscu ogrodu pomiędzy secesyjną kamienicą przy ulicy 3 Maja 9A a budynkiem synagogi powstał Żydowski Dom Ludowy, któremu nadano
imię zmarłego w tym samym roku poety Chaima N. Bialika, poety przesyconych światłem pejzaży i przejmujących wizji końca pewnego świata. [il. 8]
O którym nigdy mi nie opowiadano.
Bielska synagoga i dom im.
Chaima N. Bialika na pocztówce z końca lat 30. XX w.
Ze zbiorów Gminy
Wyznaniowej Żydowskiej
w Bielsku-Białej [il. 8]
Kamienica Dawida Feinera
przy ulicy 11 Listopada 41
[il. 5]
Ewa Janoszek
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Magdalena Legendź
Fragmenty rozmów
przeprowadzonych
z Kurtem Rosenbergiem
w Bielsku-Białej
w 2004 roku
...przypominam takie stare rzeczy
Magdalena Legendź: Urodził się Pan w 1919 roku w Wadowicach, ale potem mieszkał w Bielsku-Białej.
Kurt Rosenberg: Moja rodzina pochodzi z Wadowic. Tam
mieszkali Münzowie – dziadkowie ze strony mamy. Z rodziną mamy byłem związany, lubiłem tam jeździć. Rosenbergowie też pochodzili z Galicji, z Białej. Mój ojciec,
Herman Rosenberg, kapitan rezerwy Wojska Polskiego,
zginął w Katyniu. Jego nazwisko widnieje na pamiątkowej tablicy na żydowskim cmentarzu w Bielsku.
Przeprowadziliśmy się, kiedy po pierwszej wojnie światowej ojciec zakończył służbę w wojsku. Miałem może
trzy, cztery lata. W Bielsku-Białej mieliśmy kolejno trzy
mieszkania, we wszystkich byliśmy lokatorami. Z Blichowej przeprowadziliśmy się na 3 Maja. Na ostatnim,
czwartym piętrze w dużym domu niedaleko ul. Sixta
było nasze mieszkanko – małe i drogie. Dlatego przenieśliśmy się do Białej, do domu koło ratusza, gdzie
mieszkała siostra ojca, Fryda. Naturalnie płaciliśmy jej.
Stamtąd przenieśliśmy się na Jagiellońską (obecnie 11 Listopada), gdzie na tyłach jednego domu, tuż za mostem
– czyli w Bielsku – wzniesiono nowy budynek.
R e l a c j e
W Bielsku-Białej chodził Pan do szkoły.
Do szkoły zacząłem chodzić, gdy miałem pięć lat, a już
wcześniej mieszkaliśmy na Blichowej (obecnie Partyzantów). Zacząłem w powszechnej szkole żydowskiej, gdzie
uczono tylko w języku niemieckim. W domu się mówiło po polsku, więc po niemiecku nie umiałem. To była
szkoła koedukacyjna. Żeby się dostać do gimnazjum,
trzeba było zdać egzamin. Z żydowskiej szkoły do polskiego gimnazjum w Bielsku poszło trzech chłopców,
reszta wstąpiła do gimnazjum niemieckiego. Żydów dojeżdżających z okolicy, z Dziedzic, Czechowic, umieszczono razem w oddziale B. Do matury przystąpiło nas,
Żydów, trzynastu. A jedynym nauczycielem żydowskiego pochodzenia był w polskim gimnazjum profesor ­Filip
Türk, wychowawca mojej klasy, polonista, który wykładał też propedeutykę filozofii.
Jakich miał Pan kolegów? Czy możliwe były przyjaźnie
Żydów z Polakami, a może jako dzieci nie zwracaliście
na to uwagi?
Przyjaźniłem się z żydowskimi chłopcami z mojej ­k lasy
– Jankiem i Wolfem. Ale moim dobrym kolegą był też
Magdalena Legendź
– teatrolog, zajmuje się
­krytyką teatralną, publicystyką, redagowaniem
czasopism i książek.
Bielsko, ul. Główna, później
Jagiellońska i 11 ­Listopada,
widok w stronę Białej
z początku XX w. (1906,
H. Seibt, Meissen)
Tu mieściły się liczne ­eleganckie
sklepy, cukiernie itp.
Z prawej „Towary modne
i manufakturowe” Ignacego
Löwenberga. Pod koniec lat 30.
XX w. przede wszystkim na tej
ulicy rozegrały się
antyżydowskie zamieszki.
I n t e r p r e t a c j e
Reprodukowane pocztówki pochodzą ze zbiorów
­Marii i Wiesława Ćwikowskich, opublikowanych
w albumie Moniki Brody
i Wiesława ­Ćwikowskiego
Bielsko-Biała i okolice,
historia pocztówką pisana
(Bielsko-Biała 2002) oraz
z albumu przygotowywa­
nego obecnie do druku
Jedna z pierwszych
pocztówek, kamienice
z lat 1902–1903
(b.d., B. Loinger, Biala)
W środkowym budynku,
należącym do Juliusza Korna
(brata architekta Karola Korna),
mieścił się później na parterze
dom towarowy Szymona
Rosenberga, dziadka Kurta
Rosenberga. Budynek po lewej
to stary ratusz w Białej.
nie-Żyd, Zbyszek Czernelecki, katolik, odwiedzaliśmy się
w domach. Co robiliśmy? Dużo się jeździło na rowerze,
grało w szachy, więcej niż teraz się czytało, kopało piłkę.
Mówi się, że dawniej w szkole panowała duża dyscyplina, czy to prawda?
Normalna. Student gimnazjum i liceum nie mógł należeć do pozaszkolnych organizacji ani chodzić po mieście w cywilnym ubraniu, chyba że w wakacje. Nosiliśmy
obowiązkowe mundurki, spodnie z kolorowym lampasem, kurtkę i płaszcz. I numerek gimnazjum: 861. To
było przestrzegane. Na przykład jeden uczeń z pobożnej żydowskiej rodziny, w której z powodów religijnych
nie do pomyślenia było takie umundurowanie, przebierał się w cukierni naprzeciwko szkoły. Tam zawsze wisiał jego szkolny płaszcz i w nim wchodził do gmachu
gimnazjum, a po lekcjach znów się w cywilny płaszcz
przebierał.
Ta szkoła nie bardzo szanowała przekonania religijne
uczniów. A czy Żydzi mogli świętować w soboty?
Nauka odbywała się też w soboty, ale trwała krócej. Były
lekcje, ale nie pisało się zadań klasowych. W każdą sobotę po południu uczniowie żydowscy musieli pójść do
bóżnicy. Tam spotykał się z nami nauczyciel religii, a jeśli się nie przyszło, miało się nieusprawiedliwione godziny. To był wymóg państwowych przepisów, podobnie uczniowie katolicy czy ewangelicy musieli chodzić
w niedziele na szkolne nabożeństwa.
Jak wspomina Pan maturę?
Na maturze ze względu na dobre wyniki byłem zwolniony z matematyki i języka niemieckiego. Na egzaminie ustnym miałem tylko jeden przedmiot do zdawania: język polski. Mieliśmy wspaniałego profesora,
nazywał się Zygmunt Lubertowicz. Demokrata, pisał
piękne wiersze i lubił góry. Na jednej z lekcji podszedł
do mnie i pyta: „Słuchaj, co by cię interesowało, jaki temat maturalny?”. Odpowiedziałem, że czytałem dużo
o Rzymie w literaturze polskiej i Wesele Wyspiańskiego, które omawialiśmy w ósmej klasie. I takie pytania
dostałem na maturze.
Jak wyglądało współżycie Żydów, Polaków i Niemców
w czasach, gdy Pan mieszkał w Bielsku-Białej?
Współżycie, co to jest współżycie, co ty przez to rozumiesz? To jest pytanie. Gdzie ono się kończy i gdzie zaczyna?
Skoro miał Pan kolegę katolika, to chyba znaczy, że
współżycie było dobre?
Z nim – tak, ale z innymi nie. Katolicy też mogli do mnie
odnosić się tak, a do innych Żydów inaczej.
Czy pamięta Pan antyżydowskie incydenty, które Pana
osobiście dotyczyły?
Nie wiem już, w której klasie gimnazjalnej byłem wtedy,
może w siódmej. Pamiętam, że szedłem ulicą do szkoły
i po drodze mijałem antysemickie napisy naklejone na
murach: „Jak lep na muchy, tak »Polska Karta« na Żydów” – to było takie pismo za kilka groszy. Albo „My
mamy ulice, oni kamienice”. Hmm, przypominam takie
stare rzeczy... Podszedłem do jednego i zerwałem. Wtedy podszedł do mnie inny uczeń, syn pewnego adwokata, i uderzył mnie. To nie był koniec sprawy. Wychodziła w Bielsku żydowska gazeta „Jüdisches Volksblatt”,
która później ukazywała się po polsku, jako „Tygodnik
Żydowski”. W tym tygodniku opublikowano artykuł
zatytułowany Gimnazjum uniwersytetem – bo na uniwersytetach były w tym czasie antysemickie awantury.
Zostałem wezwany do dyrektora. I ten dyrektor, administracyjny, pyta mnie: „Wyście zerwali?”. „Nie, ja zerwałem” – odpowiedziałem. Nie wiem, chyba dostałem
za to „odpowiednie obyczaje” [obniżoną ocenę z zachowania – przyp. red.], a w każdym razie bardziej niż o samo zerwanie napisu chodziło o ten artykuł. Uczniom nie
wolno było pisywać do gazet, a ja często pisywałem, ale
akurat nie to. Później okazało się, że autorem był dyrektor bielskiej poczty.
Ale ten, który Pana uderzył, nie został ukarany?
Tego nie wiem. A może obu nam nic się nie stało?
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Jak to wyglądało w Pana klasie, czy koledzy zaczęli się
gorzej do Pana odnosić?
Nie, tego nie było. Zadałaś mi wcześniej pytanie o współżycie – teraz znalazłem przykład. Gdy byłem małym
chłopcem, mieliśmy służącą Józię. Chodziła ze mną na
spacery. I co ona robiła? Zabierała mnie do kościoła na
nieszpory! Nasza rodzina nie była zbyt religijna, mamusia zapalała świece w piątkowe wieczory i do tego
ograniczało się żydowskie świętowanie. Nie znałem niektórych modlitw, a mój hebrajski był poniżej wszelkiego poziomu. Wiem, że mamusi nie bardzo się podobało to, co robiła Józia. Nie zabroniła jej, ale powiedziała:
„Wiesz, jak chcesz iść do kościoła, to powiedz, wtedy ja
pójdę z Kurtem na spacer”.
Mieszkańcy Bielska żyli normalnie, tak jak ludzie żyją ze
sobą w każdym innym mieście. Chodzili do tego, a nie
innego sklepu, bo miał lepszy towar, bo sprzedawca był
sympatyczny. Czy do lekarza, bo był dobry, jak żydowski lekarz Taub w Wadowicach, który biednych ludzi leczył bezpłatnie. Nikt nikogo nie pytał, czy jest tej, czy
innej religii.
Kiedy i jak to się zaczęło psuć? Gdy w Bielsku były
zamieszki na tle narodowym, miał już Pan sporo lat,
co Pan z tego czasu pamięta?
To było po śmierci Piłsudskiego, po 1935 roku. Jeden kolega wtedy powiedział: „No, umarł wasz wujek żydowski” – to mi się bardzo nie spodobało. Chodziło o stosunek do Żydów, że się może zmienić. Z pewnością do
czasu, zanim w innych krajach europejskich doszedł do
głosu hitleryzm, było i u nas dobrze. Potem, chyba w 1937
roku, w Bielsku doszło do rozbijania szyb, niszczenia żydowskich sklepów, także na Jagiellońskiej. Nam nic nie
zniszczyli, bo mieszkaliśmy wtedy w oficynie. Zdaje się,
że nie było nawet rannych, ale to i tak nie była żadna
przyjemność. Wtedy zaczęły wychodzić antysemickie
gazety. Zaczęło się pikietowanie żydowskich sklepów,
pojawiło się hasło „nie kupuj u Żyda”. W Bielsku było
tego jednak znacznie mniej niż w Kongresówce.
nie! Tak, wtedy lepiej znałem słowa, ale znacznie gorzej
śpiewałem ­[śpiewa]: ­Witaj, Maj, Trzeci Maj, / dla Polaków błogi raj!
?
Tekst nieautoryzowany
Mieszka Pan na stałe we Włoszech, ale ma Pan polski
paszport. Czy teraz czuje się Pan obywatelem Polski,
a może Europy?
Tak, mam polski paszport, włoskiego nie mam. Może
ktoś odpowiedziałby: obywatelem Europy. Ja nie bardzo, bo nie miałem tak wiele okazji, żeby poznać Europę, a podczas wojny, kiedy trochę ją „zwiedzałem”, nie
było to takie wesołe. Oczywiście do niektórych państw
mam więcej sympatii, do innych mniej. Do Polski mam
coś więcej niż sympatię; mam sympatię do Bielska, do
Wadowic. Do dziś mam klucze od mojego wadowickiego mieszkania.
Kurt Rosenberg – ur. w 1919 r. w Wadowicach, uczestnik bitwy o Monte Cassino, działacz włoskiej Polonii, publicysta,
współpracownik czasopism polonijnych i żydowskich. Autor
wspomnień opublikowanych pod tytułem Żyć, a nie przeżyć
(PSIK editore – Castel Madama, [Roma] 1993). Książka opowiada o przygodach podczas przekraczania pięciu kolejnych
zielonych granic przez K. Rosenberga i jego dwóch przyjaciół oraz opisuje szlak wojenny, który przeszli z II Korpusem
gen. W. Andersa.
Państwowe Gimnazjum
­Polskie przy ul. Listopadowej (obecnie LO im.
M. Kopernika), widok
głównej, północno‑
-zachodniej części
Budowa w Bielsku szkoły
średniej z polskim językiem
nauczania, konkurencyjnej
w stosunku do szkolnictwa
niemieckiego, była sprawą
prestiżową i dlatego mocno
wspieraną finansowo przez
władze autonomicznego
województwa śląskiego.
Co jeszcze wspomina Pan ze szkolnych czasów?
Pamiętam, że nie umiałem śpiewać. Śpiew mieliśmy
w pierwszej, drugiej i trzeciej gimnazjalnej. Nauczyciel śpiewu, kiedy zbliżało się święto narodowe, szedł
od jednej klasy do drugiej i kazał wybranym chłopcom
zaśpiewać „do-re-mi...”. Moje śpiewanie mu się spodobało: „Do chóru” – zakomenderował i musiałem chodzić na te lekcje po lekcjach. Pamiętam, co mieliśmy
śpiewać [śpiewa]: Witaj, majowa jutrzenko, / Naszej
polskiej świeć krainie, / Lalala... / Polska nigdy nie zagiR e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Jacek Proszyk
Biblioteka
i archiwum
Żydów często określa się jako „naród księgi”, bo z Torą – Pięcioksięgiem
Mojżeszowym związana jest ich tożsamość narodowa i religijna. Wszędzie
na świecie, gdzie się pojawiali, tworzyli biblioteki. Początkowo zawierające biblijne księgi historyczne, prorockie, psalmy i liczne komentarze oraz
traktaty talmudyczne. Także Gmina Żydowska w Bielsku od pierwszych lat
swojego istnienia posiadała bibliotekę świętych i religijnych tekstów.
Z biegiem czasu nabywano publikacje popularne, naukowe, wydania klasyków literatury. Ogromny wpływ
na rozwój żydowskiej biblioteki w Bielsku miał kupiec,
naukowiec, a nade wszystko bibliofil Salomon Joachim
Halberstamm. Gromadził w swoim mieszkaniu przy ul.
Wzgórze 16 przez czterdzieści lat bibliotekę, na którą
składały się głównie starodruki i manuskrypty. Sława
Halberstamma i jego zbiorów była wielka, żeby to uzmysłowić warto przytoczyć dwa fragmenty kazań pogrzebowych wygłoszonych 26 marca 1900 roku nad jego grobem na cmentarzu żydowskim w Bielsku.
Rabin dr Marcus Steiner: Wystarczy jednak zapewnić Was, iż żydowska literatura ostatniego półwiecza
prawie nie wykazuje znaczniejszego dzieła, w którym
nie znaleźlibyście, chwalebnie wymienionego, imienia
Halberstamma. By wspomnieć tylko jedno, mianowicie jedno z największych. W monumentalnym dziele historycznym, największego do naszych czasów historyka
żydowskiego, w dwunastu znakomitych tomach historii
żydowskiej Grätza, które lśnią niby dwanaście szlachetnych kamieni dwunastu plemion Izraela na tarczy herbowej żydowskiej nauki, we wszystkich znajdziecie wyryte imię Halberstamma.
R e l a c j e
Rabin dr Natan Glaser: Jakże było interesujące przeglądanie jego korespondencji, (...) były tam listy i karty
o treści naukowej z Wrocławia, Berlina, Petersburga, Londynu, Oxfordu itd., z wszystkich krain świata, także zza
Oceanu. Zwracano się do niego ze wszystkich stron, przychodziły doń pytania, czerpano z niego, obfitego, niewyczerpanego źródła wiedzy. (...) Albowiem był on chlubą
społeczności żydowskiej, ozdobą tej Gminy, jej zaszczytem
i dumą. Lecz zaszczyt przyniósł nie tylko Gminie, lecz także i miastu, przez niego, przez jego światową sławę, miasto Bielsko stało się znane i sławne, ponieważ jak okiem
sięgnąć, w krajowych i zagranicznych szkołach wyższych
i uczelniach, w starym i nowym świecie znano Halberstamma z Bielska. Był osobliwością tego miasta, i przybywano tutaj z daleka, by zobaczyć i poznać tego niezwykłego człowieka.
Po śmierci Salomona Joachima Halberstamma Gmina Żydowska w Bielsku powołała bibliotekę nazwaną jego imieniem. Księgozbiór powiększał się głównie
przez darowizny Żydów bielskich. Niestety, wybuch drugiej wojny światowej był katastrofą tak dla bielsko-bialskich Żydów, jak i dla ich biblioteki. Zbiory zgromadzone w budynku Żydowskiego Domu Kultury (Ludowego)
Jacek Proszyk – historyk,
badacz zagadnień związanych z dziejami Żydów,
współpracownik m.in.
Muzeum Holocaustu
w Waszyngtonie, autor
monografii Cmentarz
Żydowski w Bielsku-Białej
(2002).
Jehuda Lejb Wolf z Białej
I n t e r p r e t a c j e
Zwój Księgi Estery
Fragment czasopisma
Ze zbiorów Gminy
Wyznaniowej Żydowskiej
w Bielsku-Białej
im. Chaima N. Bialika spłonęły razem z obiektem i pobliską synagogą we wrześniu 1939 roku.
Od 1945 roku, kiedy Żydzi wrócili do Bielska i Białej z tułaczki wojennej, przynosili do Komitetu Żydowskiego, potem Kongregacji Wyznania Mojżeszowego
i Gminy Wyznaniowej Żydowskiej oraz Towarzystwa
Społeczno‑Kulturalnego Żydów, ocalałe przedwojenne
modlitewniki oraz książki współczesne. Religijnie nastawiona Kongregacja gromadziła głównie księgi o tym
charakterze, a świeckie Towarzystwo książki popularne. Od piętnastu lat, od kiedy obydwie organizacje mają
swoją siedzibę w tym samym obiekcie przy ulicy 3 Maja 7,
utworzono jedną bibliotekę, a książki pieczętuje się tym
samym wzorem stempla, którym posługiwała się przedwojenna Gmina. Napis na pieczęci brzmi: Żyd.[owska]
Gmina Wyzn.[aniowa] Bibljoteka im. S. Halberstamma
w Bielsku n/Śl.[ąsku].
Dziś biblioteka liczy około 700 pozycji dotyczących
wyłącznie tematyki żydowskiej, z czego około 200 pozycji to księgi święte i religijne w języku hebrajskim
i aramejskim. Z wypożyczalni mogą korzystać wyłącznie członkowie bielskiej Gminy Żydowskiej. Natomiast
na miejscu, w czytelni zasoby biblioteczne i archiwalne
udostępniane są studentom i osobom zainteresowanym
w każdy piątek od godziny 9 do 13.
Oprócz publikacji religijnych i współczesnych książek o judaizmie czy historii Żydów oraz regionalnych
wydawnictw krajowych dotyczących problematyki żydowskiej na uwagę zasługują druki i publikacje poświęcone historii Żydów w Bielsku-Białej i okolicach wydawane poza granicami Polski. Pełną listę książek dostępnych
w bibliotece znaleźć można na stronie internetowej Gminy. Spośród najciekawszych, a mało znanych wymieńmy choćby kilka: Krystyna Winecka Od Stanisławowa
do Australii, Gerda Weissman Klein All but my life oraz
The Hours After. Letters of Love and Longing in War’s
Aftermath, H. Rufaisen-Schupper Pożegnanie Miłej 18,
R e l a c j e
Kurt Rosenberg Żyć, a nie przeżyć, Pola Wawer Poza gettem i obozem, Eliezer Urbach, Edith Weigand Wyrwany
z piekieł. Niewiarygodna odyseja Eliezera Urbacha, Michael Berkowicz Vätererbe und zukunftshoffen oraz Der
Stophenbau in den Psalmen und seine äußeren Kennzeichen, Leon Zimmermann Wiersze i pamiętniki, Richard
Moschkowitz Ich nenn mich einen deutschen Dichter.
Von Bielitz-Bielsko durch Sibirien nach Buchara. Verse
und Zeichnungen, Halberstamm Rotenberg ­Menachem
Żydowski Dom Ludowy
im. Chaima N. Bialika,
za nim synagoga
I n t e r p r e t a c j e
Pieczęć biblioteki
używana również
współcześnie
Stare modlitewniki
w zbiorach Gminy
Wyznaniowej Żydowskiej
w Bielsku-Białej
10
R e l a c j e
­ eniamin Bencjon MUCAL ME-ESZ – czyli, kilka fragB
mentów z interpretacji i prawa, homilii i legend, wskazówki na drogę chasydyzmu od naszego nauczyciela i rabina, wielkiego uczonego Aarona Halberstamma (...), Beno
Richtmann Mój pamiętnik, Berta Lieberman Józefowicz
Pamiętnik wojenny z 1939 roku. Cierpiałam, ale za co?
Że byłam..., Kitty Hart-Moxon Return to Auschwitz, Moritz Aronsohn Die israelitische Kultusgemeinde in Bielitz
1865–1905, a także książki Józefa Kornbluma.
Warto wspomnieć o zakupionych niedawno publikacjach Kazimiery Alberti Serce zwierzęce oraz Ghetto potępione. Powieść o duszy żydowskiej. Na szczególną uwagę zasługuje jednak komplet czasopisma pt. „Jüdisches
Volksblatt – Tygodnik Żydowski – Pismo Śląskie” wydawanego przez społeczność żydowską w Bielsku w latach 1925–1939.
Oprócz zbiorów bibliotecznych bielska Gmina Wyznaniowa Żydowska – jako jedyna gmina w Polsce – posiada skatalogowane i uporządkowane archiwum, które
jest udostępniane historykom i studentom. Akta w większości dotyczą Bielska i Białej, jednak znajdują się tu informacje o Żydach z innych miejscowości, takich jak:
Cieszyn, Skoczów, Ustroń, Czechowice-Dziedzice, Wadowice, Kęty, Andrychów, Żywiec-Zabłocie, Milówka,
Oświęcim, Drohobycz, Wschowa.
W zbiorach archiwalnych znajdziemy m.in.: liczne przedwojenne papiery firmowe i druki, prywatne dokumenty i fotografie (w tym bogate archiwa rodzin Jakuba i Edith Feilów, Maxa Metzendorfa, Juliusza
i Violetty Güchnerów, Maksa i Estery Borgerów); szczątkowe akta z okresu II wojny światowej (w tym dotyczące wyburzenia synagogi); fragmentarycznie zachowane księgi metrykalne dla gmin w Bielsku i Białej; spis
osób ocalałych z wojny i zarejestrowanych w Komitecie Żydowskim w Bielsku pomiędzy 11 marca 1945
a 13 marca 1951 r.; korespondencję osób prywatnych
z Komitetem Żydowskim w Bielsku w sprawie poszukiwań krewnych ocalałych z Holocaustu; imienną listę
z kwietnia 1945 więźniów KL Auschwitz znajdujących
się pod opieką Komitetu Żydowskiego w Bielsku (z numerami obozowymi); relacje dotyczące ratowania Żydów przez Polaków w czasie okupacji; materiały dotyczące cmentarzy żydowskich w Bielsku i Białej; akta
likwidacji cmentarza żydowskiego w Białej; informacje
o chasydach w Białej; akta dotyczące rabinów z Bielska
i Białej; dokumenty dotyczące udziału bielskiego przemysłowca Edwarda Berenbaua w zakupie domu dla Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte prowadzonego
przez ­Jerzego ­Giedroycia; informację o kibucach w Białej, Bystrej i Dziedzicach; akta stowarzyszeń i organizacji (m.in.: Izraelickich Gmin Wyznaniowych w Lipniku‑Białej, Bielsku, Żywcu; Bractw Pogrzebowych
Chewra Kadisza w Lipniku-Białej i Bielsku; korporacji
syjonistycznej Emunah; Stowarzyszenia Humanitarnego B’nei Brith Austria–Ezra Bielsko; Towarzystw Ahawas Thora, Haszachar, Hanoar, Marbizi Thora, Talmud
Tora, Izraelickiego Kobiecego Związku Dobroczynnego Bielsko). Wymieniając organizacje, nie można pominąć bogatego materiału dokumentującego działalność
towarzystw sportowych: Żydowskich Klubów Sportowych Hakoah i Makkabi oraz historii schroniska na Hali
Boraczej. W zasobie znajdują się także sprawozdania Dyrekcji Gimnazjum Państwowego im. Króla Władysława
Jagiełły w Drohobyczu za lata 1932–1939, w publikacjach
występuje nazwisko Brunona Schulza – nauczyciela rysunku i zajęć praktycznych.
Warto dodać, że Gmina Wyznaniowa Żydowska
w Bielsku-Białej organizuje różnorodne spotkania, odczyty, koncerty – niektóre są zamknięte, adresowane
do jej członków, ale sporo jest też spotkań otwartych,
na które może przyjść każdy. Zainteresowanym polecamy wspomnianą już wcześniej stronę internetową:
www.gwz.republika.pl.
I n t e r p r e t a c j e
To duże ułatwienie, kiedy autor pisze sztukę z myślą o konkretnym teatrze. Przede wszystkim od
razu wiadomo, że nie trafi ona do szuflady, a przy
tym jest szansa, że w czasie prób uda się poprawić
to i owo. To duża zaleta, kiedy spektakl jest „gorący”, kiedy dotyczy budzących powszechne emocje spraw z czołówek gazet. Ale równocześnie
to, co jest zaletą i ułatwieniem, bywa, że obraca
się przeciwko sztuce. Niejednokrotnie „gorący”
temat skłania do doraźnej uproszczonej publicystyki, a pisanie na zamówienie ogranicza inwencję
i wrażliwość autora. Jak jest z Żydem, napisanym
przez bielszczanina Artura Pałygę, a wystawionym przez Teatr Polski w Bielsku-Białej?
Gdyby polegać na dotychczasowych recenzjach, to
wszelkie wątpliwości są nie na miejscu. Żyd zbiera opinie pochlebne i bardzo pochlebne, z czego należałoby się
bezwarunkowo cieszyć, gdyby nie jedno „ale”. Wszyscy
piszą o niezwykle ważnym temacie sztuki, a nikt, albo
prawie nikt, nie zastanawia się nad tym, jaki kształt artystyczny otrzymał ten temat. A przecież mamy do czynienia ze spektaklem teatralnym, a nie z wiecem politycznym albo sesją historyczną w tajnym archiwum.
Ano właśnie – jesteśmy w teatrze, tymczasem bywa,
że aktorzy ni stąd, ni zowąd muszą potoczną polszczyznę zastępować jakby cytatami z demaskatorskich książek Jana Tomasza Grossa. Bywa też tak, że sztuka nagle
zamienia się w ostrą polityczną satyrę, jak to ma miejsce w brawurowym monologu Polaka obskuranta i żydożercy, który „tylko” powtarza, co mówią inni. To dziwne przeskakiwanie z konwencji w konwencję, z jednego
języka w drugi, także kompletnie zaskakujące przemiany w zachowaniu postaci biorą się – jak sądzę – z próby pogodzenia przez autora i realizatorów spektaklu
publicystyki ze sztuką. Publicystyka to w przypadku
Żyda szlachetna, ale jednoznaczna, a prawdziwa sztuka zarówno oczywistości, jak i kompromisów nie znosi. Ale po kolei.
Zacznijmy od głównego tematu sztuki. To polski antysemityzm od lat przedwojennych po współczesność.
Z tego tematu w sposób oczywisty wynika problem,
sprowadzający się do pytań o przyczyny antysemityzmu i sposoby zaradzenia temu zjawisku. Wielkie sprawy, piekielnie trudne kwestie, a wszystko z woli autora
R e l a c j e
Leszek Miłoszewski
Dlaczego Rutka
rzuciła kamieniem?
sztuki zamknięte w jakiejś przypadkowej szkolnej salce
na polskiej prowincji, gdzie kilkoro zebranych w oczekiwaniu na ważnego gościa toczy związane z tą wizytą
rozmowy. Ważnym gościem jest tytułowy Żyd, którego na scenie w ogóle nie ma. Są natomiast owe oczekujące postacie. Wobec bylejakości miejsca i sytuacji, to
Leszek Miłoszewski
– niegdyś dziennikarz,
­publicysta, recenzent,
obecnie dyrektor
Regionalnego Ośrodka
Kultury w Bielsku-Białej.
I n t e r p r e t a c j e
11
Na stronie poprzedniej:
Katarzyna Skrzypek
i Kazimierz Czapla
Poniżej:
Tomasz Lorek
i Grzegorz Sikora
Tomasz Wójcik
12
R e l a c j e
­ yłącznie od nich, a zwłaszcza od tego, co i jak mówią,
w
jak wyglądają i jak się zachowują, zależy zarówno rozwój akcji, jak i wymowa sztuki.
Kim są te postacie? Dyrektor szkoły – niezbyt rozgarnięty karierowicz; stara nauczycielka – sfrustrowana działaczka dawnej opozycji, ze stertą szkolnych
wypracowań; wuefista – prostak nieprzebierający w słowach; młoda anglistka – elegancka amatorka fitnessu;
wreszcie katecheta – swój chłop, specjalista od ogólników i modnych gadżetów. To są postacie bardzo proste
i jednoznaczne! Jeśli z ich rozmów i zachowań ma wyłonić się obraz polskiego antysemityzmu, to musi być on
tak samo płaski i trywialny jak owe postacie. To zestaw
w sam raz do pysznej satyry na współczesnych Polaków
albo dokładniej – jak oni sami siebie określają – na elitę
kulturalno-umysłową kraju, której głównym zawodowym celem jest „poszukiwanie sponsorów”. W Żydzie
Artur Pałyga jakby mimochodem przypomniał o tym,
że zanim w bielskim teatrze wystawiona została jego
pierwsza sztuka Testament Teodora Sixta, dał się poznać
jako uważny obserwator otaczającej nas rzeczywistości,
z furią tropiący zafałszowania i absurdy, szczególnie wyczulony na osobliwości współczesnej polszczyzny. Reportażysta i dramaturg – połączenie piękne, choć niebezpieczne, zwłaszcza na scenie, gdzie na ogół chodzi
o coś więcej aniżeli skrojenie rodzajowego obrazka czy
satyryczną szarżę.
Żyd z założenia na pewno musiał być „czymś więcej”, choć na premierze w pierwszej części spektaklu podążał wyraźnie w kierunku ostrej satyry, wywołującej
co chwila salwy śmiechu na widowni. W później oglądanym spektaklu, po różnych korektach, już od początku było poważniej, ale to i tak nie wystarczy, by w pełni
uprawdopodobnić drugą część sztuki. W niej ci płascy
i jednowymiarowi bohaterowie zaczynają zadawać mądre pytania, a ich losy układają się w ilustrowany przejmującymi przykładami wykład na temat stosunków polsko-żydowskich. Niektórzy nawet przechodzą cudowną
przemianę, a całość ma swą kulminację w zbiorowym
rachunku sumienia, przebiegającym pod hasłem: „Musi
być jasność i ciemność”.
Tak Żyd jest napisany, tak też wystawiony i zagrany. Zawieszony między światłem i mrokiem, śmiechem
i płaczem, publicystyką i sztuką... Reżyser Robert Talarczyk ogranicza swe ingerencje do minimum – stawia na
aktorów i symboliczną grę świateł. Przy pomocy reflektorów buduje klimat poszczególnych scen i pięknie puen­
tuje całość, wydobywając z mroku tylko niektóre portrety służące za scenografię. Samymi światłami nie jest
jednak w stanie wzbogacić bohaterów i uwiarygodnić ich
przeobrażeń. Nie są w stanie tego dokonać chyba również
sami aktorzy, choć występują w doborowym składzie
i każdy z nich tworzy zapadający w pamięć rodzajowy
wizerunek swej postaci: Kazimierz Czapla – dobrodusznego dyrektora lawiranta, Jadwiga Grygierczyk – pokiereszowanej przez życie nauczycielki, Katarzyna Skrzypek
– atrakcyjnej egocentryczki wychowanej w III Rzeczypospolitej, Grzegorz Sikora – przysłowiowego wuefisty
i Tomasz Lorek – katechety z ludzką twarzą.
Każdy z aktorów ma też w drugiej części swój monolog, w którym ma szansę wyjść poza schemat właściwy
dla obyczajowej satyry i choć trochę uczłowieczyć swą
postać, ale przy opisanej konstrukcji sztuki to jak przeskok z jednej skrajności w drugą, który w niczym nie
tłumaczy gwałtownych przeobrażeń bohaterów i w najlepszym razie kończy się „wyskakującymi” z całości aktorskimi etiudami. Tak jest ze wspomnianym na wstępie
monologiem Polaka obskuranta, brawurowo zagranym
przez Grzegorza Sikorę. To jeszcze jedno skierowanie
sztuki w stronę ostrej satyry politycznej. Jakby dla odmiany w drugą stronę, ku wzbogaceniu swych postaci,
ku problemom moralnym a nie politycznym – prowadzą monologi Katarzyny Skrzypek o tym, jak zachowuI n t e r p r e t a c j e
ją się zwiedzający obóz koncentracyjny, i Jadwigi Grygierczyk o żydowskiej dziewczynce Rutce, która rzuciła
w Polaka kamieniem. Zdaje się, że w tych opowiadaniach o drobnych ludzkich sprawach jest więcej prawdy
o Polakach i Żydach aniżeli w publicystyce przybierającej kształt politycznej czy obyczajowej satyry. Z pewnością też naprawdę głębokiej i uniwersalnej odpowiedzi
na pytania: „dlaczego tak się działo?” i „jak temu zapobiec?” nie znajdziemy, przywołując wyłącznie polityków
i historyków. Wszak sama chęć zdobycia kamienic, bogactwa, dobrych posad, a także co najmniej przyzwolenie Kościoła na traktowanie Żydów jak gorszych obywateli nie tłumaczą polskich morderstw i podłości.
W Żydzie bohaterowie, odkrywając ponurą prawdę
o przeszłości, pytają: „Co robić?”. Zaraz też – jak to w dydaktycznej opowieści – pada jednoznaczna odpowiedź:
„Mówić o tym!”. I tak się rzeczywiście dzieje: Jan Tomasz
Gross, inni publicyści, Artur Pałyga, zespół Teatru Polskiego, dyskusje z wybitnymi osobami po spektaklach
Żyda... Z pewnością chodzi nie tylko o odkrywanie białych plam w naszej historii, ale też o zadośćuczynienie za
wieloletnie kłamstwo. Z pewnością też w docieraniu do
oczyszczającej prawdy nie wystarczą głosy publicystów
i wypisy z Grossa. Mnie w teatrze – może nieco przekornie – bardziej od historycznych przypomnień interesuje na przykład, dlaczego mała Rutka rzuciła w kolegę kamieniem?
Żart Demiurga
Ciemność, wisząca na drucie żarówka i krąg wątłego światła, do tego
melodyjny ragtime i diaboliczny śmiech. Światło migocze, gaśnie, zapada mrok... łoskot... oczekiwanie w napięciu, co dalej... Wtedy pojawia
się dziwaczny człowieczek, lampą „czołówką” podświetlający niewielką
przestrzeń wokół siebie, i wygłasza monolog brzmiący jak pseudofilozoficzne wywody.
Joanna Foryś
Teatr Polski w Bielsku-Białej: Żyd Artura Pałygi. Reżyseria
­ obert Talarczyk, scenografia Michał Urban. Aktorzy: Jadwiga
R
Grygierczyk, Katarzyna Skrzypek, Kazimierz Czapla, Tomasz
Lorek, Grzegorz Sikora. Premiera 16 lutego 2008.
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
13
14
Ów człowieczek to Homo Faber (postać wzięta
przez twórcę spektaklu z Traktatu o manekinach Brunona Schulza), snujący rozważania na temat igraszek Demiurga ze stworzonym przez siebie światem i człowiekiem. Pojawia się pytanie: jak daleko kreator może się
posunąć w drwinie ze swojego dzieła? Ryszard Sypniewski jako Homo Faber sarkastycznym tonem wypowiedzi
i przejaskrawioną egzaltacją przekonuje, że przerażająco daleko... Dorzuca do tego swoje trzy grosze pseudokreatora, szydząc z ludzkiej natury uwielbiającej materię. Choćby najbardziej tandetną, ale materię. Wszystkie
elementy tego monologu znajdą w jakimś stopniu odzwierciedlenie w fabule spektaklu. Takie wprowadzenie do akcji wydaje się być istotne, ale jego sens można
w pełni odczytać dopiero z perspektywy całego przedstawienia.
Bohater Przemiany Franza Kafki to młody komiwojażer – Gregor, niezadowolony ze swej nudnej egzystencji i pracy, która jest dla niego udręką. Choć marzy
o wprowadzeniu zmian, trwa jednak przy swoim zajęciu ze względu na rodzinę, gdyż czuje się w obowiązku zapewnić jej godny byt. Nieoczekiwanie przechodzi
metamorfozę. Budząc się pewnego ranka, odkrywa, że
jest robakiem. W spektaklu Aleksandra Maksymiaka
przemianę Gregora sugeruje „wychodzenie”, a w zasadzie wyślizgiwanie się bohatera z ubrania i wczołganie
pod łóżko, na którym zostaje już tylko usztywniona
marynarka, jako metafora owego przeobrażenia. Kafka
mocno akcentuje przemianę wewnętrzną bohatera, natomiast reżyser skupia się bardziej na zmianie otoczenia w stosunku do odmieńca. A owo otoczenie, ta dotąd kochająca Gregora rodzina jest przerażona. Gregor
natomiast, pozostając w swoim pokoju, cierpi, nie może
pojąć, co się z nim stało. To dla niego trudna do zaakceptowania sytuacja, przerasta go. Efektem jest izolacja,
akcentowana przez padające pod drzwiami światło – jeden z niewielu elementów łączących bohatera ze światem zewnętrznym.
W spektaklu oprócz owego światła funkcjonują inne
jeszcze metafory, jak na przykład pojawiające się kolejno trzy jabłka. Ten rekwizyt można odczytać na różne
sposoby – jako symbol daru Gregora dla rodziny, która korzystała dotąd z owoców jego pracy; ale może też
chodzić o symbol domowników, wśród których brak już
miejsca dla przeobrażonego członka rodziny (stąd tylko
trzy owoce). Ostatecznie bliscy mają już dość Gregora,
co wyraźnie formułuje jego siostra, mówiąc: „powinien
odejść”. I rzeczywiście on to rozumie, powoli wycofuje
R e l a c j e
się z życia i w końcu umiera, co symbolizuje rozwieszona jak na krzyżu marynarka.
W zrealizowanej przez Banialukę wersji Przemiany
wydarzenia przenikają się w dwóch planach: bliskim –
z pokojem Gregora, i dalszym – z pokojem rodziny. Przy
czym ten drugi podzielony został dodatkowo – plan aktorski jest zastępowany planem lalkowym. Takie rozwiązanie pozwoliło na jednoczesne przedstawianie dwóch
sytuacji, z perspektywy Gregora i z perspektywy rodziny. To ciekawy, oryginalny zabieg, angażujący nieustannie uwagę widza, dynamizujący akcję.
Zastosowanie lalek wydaje się mieć inną jeszcze
funkcję – pokazuje sztuczność zachowań ludzi, brak
prawdziwych uczuć i nieumiejętność zrozumienia drugiego, cierpiącego człowieka. W grze aktorów odtwarzających członków rodziny tę sztuczność podkreślają nienaturalne gesty i zachowania. Taka kreacja jest mocno
uzasadniona, pomaga oddać panujące w owym domu
zasady, a szczególnie pozorowaną grzeczność. Najbardziej twórcza wydaje się natomiast rola Ryszarda Sypniewskiego (Homo Faber, narrator), który zagrał niezwykle żywiołowo i sugestywnie. Już tembr jego głosu
i sposób artykulacji podkreślały groteskowość lub dramatyzm ludzkiego losu.
Przemiana to metaforyczny, wielowymiarowy spektakl o samotności, izolacji jednostki w społeczeństwie,
wyobcowaniu. To specyficzna, mroczna satyra na świat,
w którym człowiek stanowi wartość dotąd, dopóki jest
przydatny. To także refleksja na temat rodzinnych więzi, tak łatwo ulegających rozluźnieniu, a nawet rozpadowi pod wpływem rozmaitych czynników. Można również odczytać Przemianę Aleksandra Maksymiaka na
poziomie metafizycznym. I tu warto wrócić do początku spektaklu. Jakże boleśnie Demiurg zadrwił z Gregora, jakże daleko posunął się w manipulowaniu jego losem, bez logicznego uzasadnienia. Zmienił go w robaka,
pozostawiając mu, o ironio!, ludzką świadomość... Jak
to jest być w ciele poczwary, a mieć rozum i duszę człowieka? Oby to wiedział tylko Gregor...
Teatr Lalek Banialuka: Przemiana Franza Kafki. W adaptacji wykorzystano fragmenty Traktatu o manekinach Brunona
Schulza. Adaptacja, reżyseria i scenografia Aleksander Maksymiak, muzyka Zbigniew Karnecki. Aktorzy: Małgorzata Bulska, Lucyna Sypniewska, Włodzimierz Pohl, Ryszard Sypniewski, Piotr Tomaszewski. Premiera 4 kwietnia 2008.
Na stronie poprzedniej:
Włodzimierz Pohl
(Gregor) w Przemianie
Archiwum Banialuki
Joanna Foryś
– polonistka, pisze recenzje
literackie, ­teatralne,
pracuje z uzdolnioną
literacko młodzieżą.
I n t e r p r e t a c j e
Marek Bernacki
W jednym z pier wszych wierszy, opubli­
kowanych w połowie lat 50. X X wieku,
Zbigniew Herbert pisał:
we mnie jest płomień który myśli
i wiatr na pożar i na żagle
(Napis, z tomu Struna światła)
Gwiazda Herbert, niepowtarzalna i jedyna w konstelacji polskiej poezji, zgasła w 1998 roku. Dziesięć lat
później Sejm RP ustanowił rok 2008 Rokiem Zbigniewa Herberta, co zainspirowało Regionalny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli WOM i Katedrę Polonistyki Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej do
zorganizowania spotkania dyskusyjnego poświęconego
twórczości poety. Panel odbył się 26 lutego na Małej Scenie Teatru Polskiego. Ponadczterogodzinne „wywoływanie ducha poezji” Herberta miało na celu przypomnienie
jego utworów, które zinterpreto­wali bielscy literaturoznawcy, krytycy literaccy i poloniści. Każdy z zaproszonych gości miał za zadanie przygotować osobiste, niekonwencjonalne odczytanie wybranego wiersza.
Prof. ATH Anna Węgrzyniak, polonistka i literaturoznawca, zaczęła od przypomnienia symbolicznego znaczenia wizerunku św. Jerzego, by później przeprowadzić
błyskotliwą interpretację jednego z kanonicznych wierszy Herberta Potwór Pana Cogito. Ks. dr Leszek Łysień
(Homilia) w wystąpieniu, będącym popisem homiletyczno-filozoficznej retoryki, skoncentrował się na krytyce takiego aspektu polskiego katolicyzmu, który zniechęca ludzi poszukujących, wątpiących, niepokornych.
Krzysztof Płatek (Rovigo) w porywającej gawędzie literackiej podzielił się wrażeniami z pobytu we włoskim
miasteczku Rovigo, które kilka lat temu odwiedził tylko po to, by skonfrontować rzeczywistość z poetyckim
wizerunkiem nakreślonym w wierszu Herberta. Także
pozostałe wypowiedzi – metodyczna „lekcja” poświęcona wierszowi Pan Cogito o cnocie, z wykorzystaniem
techniki multimedialnej, poprowadzona przez mgr Ewę
Szymanek-Płaską, oraz erudycyjne studium dra Mirosława Dzienia analizującego Herbertowski Kamyk w kaR e l a c j e
Rok
Zbigniewa Herberta
tegoriach ontologicznych – zyskały uznanie publiczności, która tłumnie wypełniała widownię.
W części drugiej panelu Kamila Dzika, absolwentka
polonistycznych studiów licencjackich ATH, dała erudycyjny popis semiotyczno-fenomenologicznej interpretacji mniej znanego tekstu poetyckiego Zbigniewa Herberta Kropka, natomiast dr Michał Kopczyk w sposób
przypominający momentami sokratejską metodę majeutyczną wszedł w dialog z jednym z najważniejszych
tekstów późnego Herberta pt. Do Ryszarda ­Krynickiego
– list. Prof. ATH Stanisław Gębala, jak zwykle sarkastycznie, w zaskakujących nieco skojarzeniach mówił
o wierszu U wrót doliny, a dr Janusz Rodak przedstawił referat na temat Powrotu prokonsula, który wzbudził żywą reakcję widowni. Kolejna absolwentka bielskiej polonistyki ATH, Ewelina Wierzbicka, zmierzyła
się z ostatnim wierszem ostatniego tomu Herberta zatytułowanym Tkanina.
Trwałym efektem panelu będzie przygotowywana do
druku publikacja pt. „We mnie jest płomień który myśli”
– glosy do Herberta, obejmująca zarówno artykuły naukowe, jak i scenariusze lekcji polonistycznych poświęcone poezji Zbigniewa Herberta.
Kuba Abrahamowicz
­czyta wiersze ­
Zbigniewa Herberta
Barbara Adamek
Dr Marek Bernacki
– pracownik naukowy
Katedry Polonistyki ATH;
­zorganizował i poprowadził
spotkanie poświęcone
Zbigniewowi Herbertowi;
jest także ­redaktorem
przygotowywanej do druku
publikacji z panelowymi
wystąpieniami.
I n t e r p r e t a c j e
15
O Homilii
Zbigniewa Herberta
K s. Leszek Łysień
Dwa teksty przychodzą mi na myśl, kiedy zagłębiam się w kolejne warstwy semantyczne wiersza
Zbigniewa Herberta zatytułowanego Homilia.
Ks. dr Leszek Łysień
– kapłan diecezji
bielsko‑żywieckiej, teolog
i filozof, wykładowca
metafizyki i filozofii Boga
w Instytucie Teologicznym
w Bielsku‑Białej. Autor
artykułów w czasopismach
(m.in. „Bielsko‑Żywieckie
Studia Teologiczne”)
oraz książek (m.in. Bóg,
rozum, wiara, Wędrówki
po metafizyce).
16
R e l a c j e
Pierwszym jest tekst Henryka Elzenberga, zresztą duchowego mistrza i intelektualnego przewodnika poety,
który w Kłopocie z istnieniem pisał: Chrystianizm, ten
zorganizowany, masowy, ten, który był i jest siłą społeczną, to po prostu organizacja Wielkiego Odczepnego dla
Absolutu. Mija się ze swym powołaniem religia, która aż
tak zasadniczo uświęca ziemskość, która pozwala, na wojnie, zanosić modły o zwycięstwo jednej ze stron walczących jednakowo obojętnych na słuszność. (...) Może jednak jestem niesprawiedliwy. Bo czy to nie każda religia,
gdy wejdzie w swoje stadium zorganizowania, jest taka?
I czy, biorąc „religie” w tym sensie i przeciwstawiając je
mistycyzmom, nie należy powiedzieć ogólnie: „religie to
organizacje odczepnego dla Absolutu?”.
Tekst drugi jest autorstwa Leszka Kołakowskiego:
Są racje, dla których potrzebujemy chrześcijaństwa, ale
nie byle jakiego. Nie potrzebujemy chrześcijaństwa, które
robi polityczne rewolucje, współpracuje z tzw. wyzwoleniem seksualnym, uświęca nasze wszystkie pożądliwości
i wychwala przemoc. Dosyć jest sił na świecie, które tym
wszystkim się zajmują bez pomocy chrześcijaństwa. Ludzie potrzebują chrześcijaństwa, które pomoże im wyjść
poza bezpośrednie naciski życia, które ukaże im nieuniknione granice losu ludzkiego i uzdolni do zgody na nie;
chrześcijaństwa, które uczy ich tej oto prostej prawdy, że
jest nie tylko jutro, ale także pojutrze i że różnica między
sukcesem a porażką rzadko jest wyraźna. Potrzebujemy
chrześcijaństwa, które nie jest ani złote, ani purpurowe,
ani czerwone, ale szare.
Homilia Herbertowska wyrasta z jakiegoś szczególnego doświadczenia poety. Nazwijmy to doświadczenie rozczarowaniem. Swojska, bliska przestrzeń, która
inspirowała, otwierała nowe perspektywy, nagle stała
się obca. Mówimy o przestrzeni Kościoła katolickiego.
Herbert znalazł się w przestrzeni sklerykalizowanej,
przestrzeni Kościoła uproszczonego, masowego, mechanicznie rytualnego, upolitycznionego. Herbert pisał o zapaści semantycznej postkomunistycznego społeczeństwa polskiego: Ze społeczeństwem, które znajduje
się w stanie ciężkiej zapaści semantycznej, można zrobić
wszystko. Nagle okazuje się, że zapaść semantyczna objęła również ten obszar ładu i sensu, jakim był Kościół.
Stąd pełna ironii konstatacja: jakiż dziwny ma ten kapłan głosu organ / ani męski ani żeński ni anielski. Nawet tam uprawia się zwyczajne wodolejstwo, spoza słów
wyziera pustka, słowa tracą swoją nośność, a przecież
„Na początku było słowo”, „Słowo stało się ciałem”. Modli się Herbert: Od słowa ciemnego chroń nas. Pisze: Słowo jednak musi powrócić do macierzystego portu – do
znaczenia. (...) Nazywanie rzeczy i spraw ludzkich prowadzi do ich zrozumienia i osądu. Zwłaszcza po chaosie
pojęć – poezja musi podjąć po ostatniej wojnie, po potopie kłamstw, trud odbudowy moralnej świata, przez
odbudowę wartości słowa. Musimy na nowo oddzielić
zło od dobra, światło od ciemności. Poeta przypomina tutaj „tłustemu pasterzowi” o wadze słowa, o tym,
że nie wolno słowa topić w bełkocie teologiczno-politycznym. Słowo winno uderzać, inspirować, prowadzić człowieka ku wielkości jemu właściwej, wreszcie
otwierać na Boga.
Sklerykalizowany, instytucjonalny Kościół staje się
nieprzezroczysty na Boga, uwikłany w ziemskie strategie przetrwania, troszczy się już tylko o siebie (swój
I n t e r p r e t a c j e
Zbigniew Herbert
Homilia
Na ambonie mówi tłusty pasterz
i cień pada na kościelny mur
a lud boży zasłuchany zapłakany
płoną świece – blaski ikon – milczy chór
stan posiadania), o swoje przywileje, wpływy, posługując się stosowną do osiągnięcia tych celów retoryką (retoryką władzy, posiadania ostatecznej racji, swoistą ślepotą i próżnością besserwiseryzmu). Lansuje uproszczoną
wizję człowieka, konstruując tanie teodycee (czy eklezjodycee), uzasadniające niezbywalność swoich własnych
ziemsko-niebiańskich usług. Protestuje zatem Herbert
przeciwko religii mechanicznego, bezmyślnego rytuału,
religii instytucjonalnej ludzkiej, za bardzo ludzkiej, pewnej, zbyt pewnej, religii łatwego, taniego pocieszania, zbyt
łatwych usprawiedliwień i rozgrzeszeń, patrzącej przez
palce na marną jakość moralną swoich przywódców,
uwikłanych w przeróżne mezalianse z mrocznymi siłami tego świata.
Kościół, jaki wyłania się z Homilii, jest ksenofobiczny, lękający się wszystkiego (co inne – ciągła obawa
przed Żydami), co nie jest biernym potakiwaniem jego
własnym ustaleniom, odrzuca od siebie poszukujących,
niepokornych, myślących, stawiających niewygodne pytania. Katolicyzm taką religią się staje, gdy nie potrafi
towarzyszyć człowiekowi wątpiącemu, gdy kapłan odgrywa już tylko rolę funkcjonariusza kultu. Gdzie mają
się w takim Kościele podziać niepokorni, ale i niespokojni, targani pytaniami palącymi, rozdzierani wątpieniami, z bólem przedzierający się ku Transcendencji. Nie
zaspokoją ich banały wychłodzonego i odchudzonego
chrześcijaństwa, trywialnego, zaspokajającego masowe
zapotrzebowanie na rytuał, odartego z wszelkiej dramatyczności, niezwykłości, porywu, stosującego faryzejską frazeologię, kręcącego się wokół własnych interesów
z „Ewangelią w tle”, chrześcijaństwa nadętych ceremonii relacjonowanych przez środki masowego przekazu,
olbrzymich tonących w luksusie świątyń. Źle się czuje
Herbert, nie u siebie, w przestrzeni takiego Kościoła.
R e l a c j e
płyną słowa nad głowami się unoszą
jaki dziwny ma ten kapłan głosu organ
ani żeński ani męski ni anielski
także woda z ust płynąca to nie Jordan
bo dla księdza – proszę księdza – to jest wszystko takie proste
Pan Bóg stworzył muchę żeby ptaszek miał co jeść
Pan Bóg daje dzieci i na dzieci i na kościół
prosta ręka – prosta ryba – prosta sieć
może tak należy mówić ludziom cichym ufającym
obiecywać – deszcze łaski – światło – cud
lecz są także tacy którzy wątpią niepokorni
bądźmy szczerzy – to jest także boży lud
proszę księdza – ja naprawdę Go szukałem
i błądziłem w noc burzliwą pośród skał
piłem piasek jadłem kamień i samotność
tylko Krzyż płonący w górze trwał
i czytałem Ojców Wschodu i Zachodu
opis raju przesłodzony – zapis trwogi –
i sądziłem że z kart książek Znak powstanie
ale milczał – niepojęty Logos
pewnie ksiądz mnie nie pochowa w świętej ziemi
– ziemia jest szeroka zasnę sam
i odejdę w dal – z Żydami odmieńcami
bezszelestnie zwinę życia cały kram
na ambonie mówi w kółko pasterz
mówi do mnie – bracie mówi do mnie – ty
ale ja naprawdę chcę się tylko zastrzec
że go nie znam i że smutno mi
Z tomu Rovigo, 1992
I n t e r p r e t a c j e
17
Wyłania się z tego utworu szczególna wrażliwość
teologiczna Herberta. Dla poety Bóg to nie ozdobnik
retoryczny, którego klerykalni kaznodzieje używają
z bezgranicznym upodobaniem, aby podeprzeć tym
słowem-wytrychem chybotliwe swoje konstrukty myślowe. Relacjonuje Herbert: Zapytano mnie kiedyś w Polsce na wieczorze autorskim: „A kim jest dla mnie Pan
Bóg?”. Odpowiedziałem: „Niepojęty”. To jest jedyna odpowiedź, która mi przyszła na myśl spontanicznie, jak
wyznanie wiary. Bo jeżeli mogę sobie Boga wyobrazić, to
oczywiście go uczłowieczam. Bóg to Inny, Inny absolutnie. Nieustannie istnieje niebezpieczeństwo, raz po raz
dające o sobie znać, posługiwania się Bogiem w realizacji
przeróżnych zamysłów politycznych, społecznych. Boga
kreuje się wówczas na bóstwo narodowe, bóstwo strzegące Kościoła – zamkniętej twierdzy (bezwzględna retoryka Radia Maryja). Bóg jest dla Herberta niepojęty, „niepochwytny”, nie można nim dowolnie dysponować (ale
milczał – niepojęty Logos). Bliskie jest to doświadczenie
poety temu, które było udziałem Mistrza Eckharta, mistyka niemieckiego. Pisał on: A kiedy Bóg przychodzi do
człowieka, mówi mu tylko dwa słowa: do widzenia. Herbert zna doświadczenie uchylającej się obecności Boga,
zdaje sobie sprawę, jak uczniowie zmierzający do Emaus,
że w momencie, w którym zdaje się nam, że Go rozpoznajemy, On znika nam z oczu.
Jest to Bóg trudny. Dochodzi się do niego poprzez ból,
noce czuwania i Ogrójce. Sam poeta pisał: A może dojdę
18
R e l a c j e
Ciebie szeptem / bolesnym ruchem małych warg / może
wypiję Ciebie z ciszą / nocnych Ogrójców i czuwania.
Jest to wreszcie Bóg niepokornych, wątpiących, pytających. Jest to z kolei doświadczenie bliskie innemu poecie, Stanisławowi Wyspiańskiemu, który w jednym ze
swoich utworów pisał: Bo nie jest on Bogiem robactwa
tego, co pełza. / On lubi huczny lot olbrzymich ptaków /
i koni rozhukanych On nie kiełza.
Jednak Ów „Niepojęty” jest jednocześnie Bogiem
bliskim, jest, by użyć terminu Rudolfa Otto, misterium
fascinosum, tajemnicą, która przyciąga, wabi, uwodzi
człowieka, Bogiem konkretnym, wcielonym. Renacie
Gorczyńskiej Herbert wyzna: Jestem raczej za wcieleniem, ukonkretnieniem. Moje pojęcie Boga jest niejasne,
natomiast pojęcie Chrystusa i Pasji – to wszystko są dla
mnie rzeczy konkretne, wzruszające, bulwersujące, budzące gniew i miłość. Pomieszane są te uczucia, ambiwalentne. Gniew, bo czy trzeba było tak wielkiej ofiary za tę
straszliwą ludzkość? Gdyby w religii chrześcijańskiej nie
było świadectwa, gdyby nie było Ewangelii, to bym prawdopodobnie nie mógł poruszać się w tym świecie.
Myślę, że warto sięgać po Homilię, ale również inne
utwory autora Pana Cogito. Mogą nas unieść siłą intuicji poetyckiej w takie miejsca, z których roztacza się widok dający do myślenia, nade wszystko o sprawach kluczowych dla ludzkiej egzystencji. Budzą pytania, które
znikają w konsumpcyjno-pragmatycznym świecie.
Agata Tomiczek-Wołonciej
I n t e r p r e t a c j e
Zdzisław Niemiec
Retrospektywa
Kazimierza Kopczyńskiego
Wielka retrospektywna wystawa w Galerii Bielskiej BWA i wydany przy tej okazji okazały album‑katalog przypomniały pochodzącego z Nowego Sącza, a po wojnie osiadłego w Bielsku-Białej
­Kazimierza Kopczyńskiego (1908–1992) – z zawodu nauczyciela, a z zamiłowania malarza pejzażystę. Oba przedsięwzięcia, wystawa i album, to efekt wielomiesięcznej pracy historyka sztuki ­Heleny
­Dobranowicz.
Zdzisław Niemiec: Ta wystawa, wypełniona górskimi,
wiejskimi i miejskimi pejzażami – tematem dość teraz
niemodnym – a także scenkami rodzajowymi i portretami może być sporym zaskoczeniem dla bywalców Galerii Bielskiej BWA. Placówka ta specjalizuje się bowiem
w prezentowaniu najnowszych tendencji w polskiej
plastyce. Natomiast retrospektywa Kazimierza Kopczyńskiego – malarza dobrze znanego z wielu wystaw
organizowanych za jego życia – to wielki ukłon w stronę
dziewiętnastowiecznej jeszcze tradycji...
Helena Dobranowicz: Wybór Galerii Bielskiej BWA na
prezentację wydaje się oczywisty, gdyż miejsce to zawsze
służyło bielskim artystom. Promowanie najwybitniejszych postaci tego środowiska to nasza powinność, a znajomość twórczości Kazimierza Kopczyńskiego wcale nie
jest taka oczywista. Podjęłam się przygotowania wystawy
i albumu, bo lubię trudne wyzwania. Szukam tematów,
które pobudzają twórczą inwencję i wymagają dociekań.
Obiegowe sądy o Kopczyńskim, że był malarskim piewcą Beskidów, to tylko część prawdy o tym wyjątkowym
człowieku. Setna rocznica jego urodzin stała się okazją,
by całą twórczość gruntownie przejrzeć i dokonać wyboru prac, które najlepiej świadczą o jego talencie. Sam
Kopczyński chętnie wystawiał indywidualnie lub z kolegami z Grupy Beskid. Jednak tym razem skwapliwie
wyręczyłam Pana Kazimierza i wzięłam odpowiedzialność za jego wizerunek, jako malarza i człowieka.
R e l a c j e
Zdzisław Niemiec
– dziennikarz od wielu lat
związany z „Kroniką
Beskidzką”. Zajmuje się
m.in. publicystyką
­kulturalną.
Artysta w Zawadzie,
sierpień 1979
I n t e r p r e t a c j e
19
I jaki był efekt? Ukazało się Pani nieznane oblicze
znanego malarza?
Zdjęcie ślubne Kazimierza
Kopczyńskiego
i Zofii Młyńcówny, 1935
Archiwum rodzinne
Kazimierz Kopczyński
z drugą żoną,
Jadwigą ­Kwiecińską, 1991
20
R e l a c j e
Sądzę, że tak. Udało mi się odnaleźć i zestawić obrazy,
które dzieliło dwadzieścia czy trzydzieści lat, a które stanowią dowód mozolnej pracy twórczej, kontynuacji tematów, zmagań z formą czy dociekań kolorystycznych.
Odnalazłam też prace tak odmienne w stylu czy sposobie kładzenia farby, że gdyby nie sygnatura, nie zgadłabym, że wyszły spod pędzla Kopczyńskiego. Zadecydowałam o wyeliminowaniu z prezentacji portretów,
martwej natury i kwiatów. Skoncentrowałam się na malarstwie pejzażowym, bo w tej dziedzinie według mnie
okazał się prawdziwym mistrzem.
Na wystawie pomieściliśmy ponad 80 obrazów olejnych
i jeszcze raz tyle akwarel, spośród 300 prac, które obejrzałam, natomiast w albumie jest reprodukowanych 107
dzieł. Wystawa i wydawnictwo to dwie niezależne odsłony plastyczne, które powstały we współpracy z moimi przyjaciółmi, Aleksandrem Andrzejem Łabińcem –
scenografem i reżyserem oraz Piotrem Wisłą, grafikiem.
Powstała kreatywna, artystyczna wizja malarstwa Kazimierza Kopczyńskiego. W albumie obrazy prezentowane
tematycznie uzupełniają się pod względem barwy i klimatu, na ekspozycji natomiast królowała wizja skrajnych
kontrastów, zaskakiwania widza zmianą nastroju i niekonwencjonalnym sposobem eksponowania obrazów.
Czy łatwo było do tych wszystkich obrazów dotrzeć?
Przecież tylko mała ich część znajduje się w muzeach.
To prawda. W Muzeum w Bielsku-Białej znajduje się
sześć obrazów, jeden szkic i jedna akwarela, natomiast w Muzeum Okręgowym w Nowym Sączu
dwanaście obrazów. Bogata spuścizna Kopczyńskiego pozostaje w rękach
rodziny. Część tej spuścizny wymagała skatalogowania i oczyszczenia. Dopiero te zabiegi pozwoliły
odkryć kolor, który przecież artysta wnik liwie
dobierał. Duża część obrazów znajduje się w rękach prywatnych, w Polsce i na świecie, i nie
jest zinwentaryzowana.
Pamiętam obrazy Kopczyńskiego, które wisiały
w biurach Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Bielsku-Białej. Ówczesna dyrektor Małgorzata
Korzonkiewicz kupowała je systematycznie. Dzisiaj należą do Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego, a moim zdaniem potrzebne są nam na miejscu, w zbiorach Galerii
Bielskiej BWA.
Skąd taka różnorodność obrazów? Czy to efekt wpływu
krakowskiego pejzażysty Henryka Polichta, do którego pracowni uczęszczał Kopczyński podczas studiów
pedagogicznych, czy może Maksymiliana Feuerringa,
z którym przez trzy lata przebywał w obozie jenieckim
w Murnau?
Kopczyński przez całe życie utrzymywał własny styl, ale
ciągle poszukiwał. Powracał, nawet po wielu latach, do
tych samych tematów, by jeszcze raz się z nimi zmierzyć.
Wpływ Polichta, jak i oglądanych w Krakowie obrazów
ulubionych malarzy – Władysława Podkowińskiego, Józefa Pankiewicza, a zwłaszcza Leona Wyczółkowskiego
– jest niewątpliwy. W dziełach tych artystów dostrzegł
charakterystyczne cechy polskiego pejzażu i tradycji
narodowych, które później pojawiały się w jego obrazach, utrzymanych w konwencjach sztuki dziewiętnastowiecznej. U Polichta dostrzegł charakterystyczny
sposób uwiecznienia górskiej panoramy i już do końca
pozostał wierny malowaniu szerokich planów, widzianych z góry, jakby okiem kamery.
Po kampanii wrześniowej 1939 roku Kopczyński trafił do
obozu. W 1942 roku osadzony w trzecim z kolei oflagu,
w Murnau u podnóża Alp Bawarskich, rozpoczął praktykę malarską u Maksymiliana Feuerringa. Ta obozowa jedność otworzyła mu oczy na nowoczesne kierunki
w sztuce europejskiej. Feuerring mieszkał przed wojną
w Paryżu i był zafascynowany początkowo ekspresjoniznem, a następnie koloryzmem. W kącie obozowego
baraku urządzili wspólną pracownię i w tych skrajnych
warunkach oddawali się tej samej muzie. Tak w praktyce
wyglądały malarskie studia Kopczyńskiego pod okiem
współwięźnia-artysty, który po wojnie wybrał wolność
i osiadł na uniwersytecie w Sydney.
Wiedza uzyskana od Feuerringa okazała się chyba
bezcenna w powojennej rzeczywistości państwa za
żelazną kurtyną?
Rzeczywiście, Feuerring przekazał Kopczyńskiemu
doświadczenia sztuki europejskiej. Widać to wyraźnie
w niektórych obrazach, choćby poprzez nawiązywanie
do Cezanne’a. Także podążanie drogą koloryzmu prawdopodobnie zawdzięczał Feuerringowi. Na pewno inaczej potoczyłaby się kariera artystyczna Kopczyńskiego,
I n t e r p r e t a c j e
gdyby miał możliwość wyjazdów na Zachód i zmierzenia
się z poglądami tamtejszych artystów. Tymczasem musiał przystosować się do życia w warunkach ograniczonej wolności i izolacji od europejskich ośrodków.
Może więc intensywny udział w plenerach malarskich
i niemal całkowite ukierunkowanie na tworzenie
pejzaży było ucieczką przed politycznymi realiami
ówczesnej Polski?
Sądzę, że było to raczej szczęśliwe odnalezienie się w niechcianej rzeczywistości, egzystencja w miarę nieskrępowana, zgodna z własnymi ideałami. Ważne, że Kopczyński, w przeciwieństwie do wielu nawet wybitnych
malarzy, nigdy nie popadł w socrealizm. Natomiast wędrować po prostu lubił. A że malarzem był pracowitym,
efektem tych górskich plenerów jest wielka liczba obrazów. Miał zresztą na malowanie sporo czasu, przeszedł na emeryturę stosunkowo wcześnie, a dożył 84
lat. Utrzymywał stałe kontakty z rodzinnym Nowym
Sączem, a jednocześnie należał – obok Ignacego Bieńka, Jana Grabowskiego, Michała Kwaśnego, Jana Zippera i Zenobiusza Zwolskiego – do Grupy Beskid. Był tu
i tam uczestnikiem wielu plenerów, które zaowocowały
także licznymi wystawami. Chodził w góry z plecakiem
i szkicownikiem. Już w późnym wieku odkrył również
uroki mazowieckiej równiny. Fascynował go kolor, ale
szkice z natury wspomagał ołówkiem. Był tak dokładny, że zapisywał nazwy farb, aby później bezbłędnie oddać niepowtarzalny urok przyrody.
Są poniekąd dokumentem, przypominają, jak wyglądały drewniane chaty i kościółki, dworki czy budowle
miejskie.
Najcenniejsze pod względem kulturowym wydają się obrazy dworów. Kopczyński podróżował po kraju, wyszukując najcenniejsze perełki, począwszy od dworku Fryderyka Chopina w Żelazowej Woli. Udało się zdobyć na
wystawę obrazy dworków Józefa Wybickiego w Będominie i gen. Józefa Hallera w Jurczycach. Te ziemiańskie siedziby w Europie nie występują nigdzie poza Polską. Zainteresowanie nimi zdradza przywiązanie Kopczyńskiego
do przeszłości. Były przecież skarbnicą polskiej kultury,
strażnicą tradycji i patriotyzmu. Stąd wyruszali uczestnicy powstań narodowych. Po wojnie, pozbawione prawowitych właścicieli, zniknęły z naszego pejzażu wskutek dewastacji. A mimo to Kopczyński potrafił wydobyć
z tych zrujnowanych obiektów nieodparty urok i piękno
architektury zharmonizowanej z krajobrazem. To rzadka
umiejętność – pokazać coś tak drastycznego bez oskarżycielskiego sarkazmu. Artysta upominał się o to narodoR e l a c j e
we dziedzictwo poprzez utrwalanie na płótnie zarówno
architektury, jak i swoistego genius loci – szczególnego klimatu tych miejsc. To przejaw wyjątkowej postawy tego człowieka, który pozytywnie patrzył na życie.
Nigdy zresztą nie epatował smutkiem czy gwałtownymi emocjami. Całe jego malarstwo pejzażowe – w przeciwieństwie do obecnej sztuki – daje radość, spokój,
sprzyja emocjonalnej równowadze i generuje pozytywne emocje. Do tych obrazów warto wracać, kontemplując
w spokoju piękno natury i cechy polskiego krajobrazu.
Jak te piękne ojczyste pejzaże odbierała młodzież szkolna oprowadzana przez Panią po wystawie?
To dla mnie sprawa bardzo bolesna. Przecież twórczość
Kopczyńskiego to skarbnica tematów związanych ze
sztuką, ale także patriotyzmem, historią Polski i naszej
małej ojczyzny. Ale młodzież, którą nauczyciele przyprowadzili do Galerii Bielskiej BWA, nie była tym zainteresowana. W ich spojrzeniach widziałam najczęściej
obojętność, pustkę, a nawet wrogość. I ogromną niewiedzę. Gdy pytałam gimnazjalistów, kiedy była II wojna
światowa, odpowiadali, że tego jeszcze nie przerabiali.
Gdy pytałam, gdzie biją źródła naszej rzeki Białej, mówili, że w Tatrach... Pytali najczęściej tylko o jedno: ile
takie obrazy kosztują. Gdy, blefując, odpowiadałam, że
jeden kosztuje siedemdziesiąt tysięcy, robiło się cicho.
Ale spotkałam również wspaniałą młodzież, która garnie się do wiedzy i potrafi
tak pięknie przeżywać sztukę, że aż podrywa człowieka do działania. I chyba trzeba pogodzić się z tym, że sztuka zawsze
była i jest elitarna.
Na pierwszym planie Helena
Dobranowicz, kuratorka
retrospektywy Kazimierza
Kopczyńskiego, podczas
wernisażu
Archiwum Galerii
Bielskiej BWA
Galeria Bielska BWA: Kazimierz Kopczyński – Malarstwo, retrospektywna wystawa
w 100‑lecie urodzin artysty, pod patronatem
Prezydenta Miasta Bielska-Białej Jacka Krywulta, 4 marca – 13 kwietnia 2008, kurator
Helena Dobranowicz, aranżacja Alexander
A. Łabiniec
Kazimierz Kopczyński, Malarstwo (album
z reprodukcjami prac oraz zdjęciami archiwalnymi ze zbiorów rodziny i przyjaciół), redakcja
Helena Dobranowicz, opracowanie graficzne
Piotr Wisła, Galeria Bielska BWA, Bielsko-Biała 2008, seria „Biblioteka Bielska‑Białej” poz.
22 (współfinansowanie Urząd Miejski w Bielsku-Białej)
I n t e r p r e t a c j e
21
Aleksandra Giełdoń-Paszek
Wobec sztuki
i życia
Od 6 marca do 7 kwietnia w bielskiej Galerii Środowisk Twórczych mogliśmy oglądać rysunki Barbary Gawdzik-Brzozowskiej
i Tadeusza Brzozowskiego. Wystawa była ciekawa, zabawna i sprawiająca niezwykłą, niewymuszoną radość oglądania. Miała także ogromny walor edukacyjny – obcowaliśmy z bądź co bądź klasyką polskiej sztuki. To dobry przyczynek do bliższego przyjrzenia się Galerii działającej przy Bielskim Centrum Kultury. Ekspozycja rysunków Brzozowskich wpisuje się bowiem
w realizowany konsekwentnie program wystawienniczy.
Dr Aleksandra Giełdoń‑Paszek – historyk sztuki,
adiunkt w cieszyńskim
­Instytucie Sztuki Uniwersytetu Śląskiego. Autorka
­tekstów i artykułów
o sztuce. Zajmuje się także
krytyką sztuki.
Marek Chlanda: Kwadrat,
węgiel, ołówek na papierze,
drewno, 150x200 cm, 2000
22
R e l a c j e
Brzozowscy. Intymny teatr absurdu
Ona – znana ilustratorka prasowa („Tygodnik Powszechny”, „Przekrój”, „Życie Literackie”) i książkowa, mająca w artystycznym dorobku również realizacje
malarstwa ściennego, projekty z zakresu sztuki użytkowej. On – klasyk polskiego malarstwa awangardowego,
związany z teatrem Kantora, członek-założyciel II Grupy
Krakowskiej, ceniony pedagog (krakowska ASP, PWSSP
w Poznaniu), zaliczany do czołówki malarskiej awangardy. I choć od śmierci artysty minęło już 21 lat, jego surrealizująco-ekspresyjna abstrakcja wciąż intryguje i skłania do szukania nowych kontekstów interpretacyjnych.
Spotkali się na krakowskiej uczelni, gdzie w różnych
latach oboje studiowali: Barbara u Konrada Srzednickiego, Tadeusz u klasyków młodopolskiej sztuki (Jarockiego, Mehoffera, Sichulskiego, Dunikowskiego, Pieńkowskiego, Frycza i Pautscha). Potem razem wyjechali
do Zakopanego, gdzie Barbara Gawdzik-Brzozowska
mieszka do dziś.
Tadeusz Brzozowski był rasowym malarzem, ale na
równi z malarstwem cenił sobie właśnie rysunek. Widać
jednak, jak wypracowane w malarstwie poetyka i środki wyrazu przenikają do prac rysunkowych. Jego żona
poświęciła się przede wszystkim rysunkowi. Pracowali
i żyli razem, a jednak każde z nich tworzyło inaczej. Jest
jednak płaszczyzna wspólna, łączące te dwa artystyczne byty. Oglądając wystawę małżeństwa Brzozowskich,
odnosiło się wrażenie, że oboje tworząc, nieźle się bawili. Stworzyli coś na kształt intymnego teatru absurdu, w którym pojawiały się wykreowane postaci, żyjące
własnym życiem. U Tadeusza twory te są momentami
przerażające. Zrodzone z wyobraźni, zdają się wymykać
spod kontroli autora i rozpoczynają swój makabryczny
żywot. U Barbary po kobiecemu – damy o napuszonych
imionach, jak hiszpańskie infantki, hieratyczne, frontalne i zastygłe, już na zawsze będą trwać, ze swą wykreowaną osobowością. Nie przerażają, fascynują raczej jak
cyrkowe cuda. Patrząc na nie, nieodparcie mamy ochotę
konfabulować na temat ich osobowości, domniemywać
o losach i dziejach życia. Dajemy się wciągnąć w niemal
podprogowo sugerowaną narrację.
Od strony formalnej rysunki Brzozowskiej różnią
się od kreacji męża. Są z założenia statyczne. Kobiety
i zwierzęta, które także rysuje artystka, ukazane bywają najczęściej frontalnie, zatrzymane w ruchu. Widzimy
narysowaną niemal z anatomiczną precyzją wyimagiI n t e r p r e t a c j e
nowaną strukturę wewnętrzną tychże zwierzo-tworów,
która tak naprawdę nie ma nic wspólnego z rzeczywistą
anatomią. Podobnie kobiety – ukazane są w skomplikowanych strojach, wtłoczone w kokony fiszbin i stelaży
na spódnice, obwieszone misternie stworzoną biżuterią,
wyfiokowane, z natapirowanymi fryzurami – w gruncie
rzeczy brzydkie, lecz intrygujące. Sztuczne. Prace Tadeusza i Barbary dopełniają się jednak na swój sposób.
Najczęstszym kontekstem, w którym umieszcza
się sztukę Brzozowskiego, jest surrealizm. Wynika to
z kilku powodów. Surrealizm, przepuszczony przez osobliwy polski i krakowski filtr, był niezwykle popularną tendencją w latach powojennych i postalinowskich
w sztuce polskiej, wtedy gdy kształtowało się malarstwo
Tadeusza Brzozowskiego, gdy nabrało ono swoistego,
niepowtarzalnego smaku. Surrealizm, a właściwie malarstwo metaforyczne, bo tak ten nurt bywał określany, pozwalało zdystansować się od rzeczywistości, opowiadać o niej z pewnym groteskowym zabarwieniem.
Wyraźnie widać to w tych realizacjach Brzozowskiego,
gdzie występują aluzje figuratywne, a w rysunkach, niemal wszystkich, takie się pojawiają. Niepoślednią rolę
odgrywa zawsze w pracach Brzozowskiego tytuł. Często
bywa komentarzem, dopełnieniem treści pracy, a właściwie sam w sobie jest przekazem treściowym, bo z biegiem czasu w malarstwie coraz bardziej prymat brała
materia nad przedmiotową formą. Ekwiwalentem malarskich zabaw z materią i badań jej możliwości jest zderzenie wielości efektów, jakie mogą dać zwykłe piórko
i tusz. Od plamy, przecierki, kleksów, obwiedzionych
misterną koronką kreski, szrafunków, sugestii trójwymiarowości, po klasyczny, misterny rysunek – niemal
akademicki. Dziwne twory z rysunków Brzozowskiego
poddawane są istnym torturom. Ich struktura, przypominająca pozszywane fragmenty korpusów, umieszczonych w jakichś gigantycznych stelażach, wydaje się być
stworzona przez artystę przypadkiem – ot, rozlała się
plama atramentu, z którą rozpoczyna graficzną zabawę. Tytuły, jak na surrealne przystało, są tej zabawy doskonałym dopełnieniem – Piszczka dech, Ekwipaż chyżo pomyka, Trop w trop...
GŚT. Autorski pomysł na prezentację sztuki
Inicjatorem i jednoosobowym organizatorem GŚT,
od powstania w roku 1995, jest Piotr Czadankiewicz.
Program wystawienniczy jest jego autorskim pomysłem na prezentację sztuki i animowanie zjawisk artystycznych. Na przestrzeni minionych lat, już trzynaR e l a c j e
stu, na podstawie wielu wydarzeń artystycznych, które
miały miejsce w Galerii, można ów program podzielić
na trzy kierunki.
Pierwszy skoncentrowany jest na edukacji. Są to wystawy prezentujące twórcze dokonania wybitnych artystów. Były więc wystawy grafik Pabla Picassa, Salvadora
Dalego, Rembrandta, Stanisława Ignacego Witkiewicza
czy twórczości Jacka Malczewskiego. Zazwyczaj część
z prezentowanych prac to oryginały, a jako dopełnienie
prezentowane są również reprodukcje najważniejszych
dzieł danego artysty. Ponieważ tego typu wystawy pełnią przede wszystkim rolę upowszechniającą i adresowane są głównie do ludzi młodych, towarzyszy im najczęściej drukowany komentarz, a przy odwiedzinach
grupowych można skorzystać z fachowego komentarza kuratora.
Drugi nurt działalności Galerii koncentruje się na
prezentacji twórczości wybitnych artystów polskich
i środowiska artystycznego Podbeskidzia. Nie jest to
jednak banalna prezentacja według klucza pokoleniowego czy dyscyplin twórczych. Dokonuje się to głównie poprzez wystawy osnute wokół jednego wątku tematycznego, dotyczącego istotnych spraw egzystencjalnych
bądź samego języka sztuki. Galeria ani nie promuje nazwisk, ani nie prowadzi czegoś, co w żargonie artystycznym określane jest mianem „stajni artystów” – czyli nie
skupia twórców o określonej orientacji. Programowo nie
lansuje też sztuki młodych, choć parę lat temu zorganizowała pokaz młodych twórców Podbeskidzia pod tytułem
Po-za. Kryterium doboru artystów jest przede wszystkim ich postawa wobec sztuki i życia, a także poziom artystyczny ich dokonań. Zatem taka prezentacja ma prowadzić nie tylko do identyfikacji tego czy innego twórcy
przez odbiorcę, ale także ma być
budowaniem poprzez sztukę refleksji o świecie.
Galeria stara się wychodzić
także na zewnątrz, poza wąski
krąg regionalnych odbiorców.
Taki cel miał pokaz dokonań
środowiska bielskiego w Domu
Artysty Plastyka w Warszawie.
Była też reakcja zwrotna – artyści warszawscy wystawiali swe prace w Bielsku-Białej.
GŚT często bowiem prezentuje wartościowe projekty z zewnątrz. Można wymienić ich
Barbara Gawdzik-Brzozowska:
Pelagia, piórko, tusz,
65x45 cm, 1992
Tadeusz Brzozowski:
Ekwipaż chyżo pomyka,
piórko, tusz, 51x73 cm,
1981–82
I n t e r p r e t a c j e
23
Pablo Picasso: akwaforta
z teki Suite Vollard, 1937
Archiwum Galerii
Środowisk Twórczych
Koji Kamoji: Wiatr – Rzeka
– Flet, instalacja, 1997
24
R e l a c j e
wiele, choćby ubiegłoroczną wystawę Forma
jest pustką. Pustka jest formą. Na przestrzeni
minionych lat w wystawach zbiorowych i indywidualnych w Galerii prezentowała prace
czołówka artystów polskich: Mirosław Bałka,
Tomasz Ciecierski, Marek Chlanda, Stanisław
Dróżdż, Stefan Gierowski, Izabella Gustowska, Koji Kamoji, Natalia LL, Jerzy Nowosielski, Ryszard Otręba, Józef Robakowski,
Zbigniew Warpechowski, Jadwiga Sawicka,
Mikołaj Smoczyński, Grzegorz Sztwiertnia,
Dominik Lejman i wielu innych twórców,
często zróżnicowanych pokoleniowo.
Najbardziej znaczącą inicjatywą pozawystawienniczą Galerii Środowisk Twórczych są Ogólnopolskie Spotkania w Kalwarii Zebrzydowskiej. Ich początkiem były
tradycyjne plenery malarskie, które z czasem przerodziły się w wielkie forum twórczo-dyskusyjne. Na spotkaniach zaczęli pojawiać się bardzo różnorodni twórcy, a panele dyskusyjne i prezentowana twórczość, przez
swą często skrajnie odmienną orientację, pobudzały do
refleksji. Jednocześnie spotkali się: Grzegorz Bednarski,
Maciej Bieniasz, Jerzy Fober, Aldona Mickiewicz i równocześnie Natalia LL, Józef Robakowski, Elżbieta Jabłońska, Jerzy Truszkowski. – W Kalwarii powstała „strefa”
współistnienia zróżnicowanych, aż po przeciwstawne,
spojrzeń na sztukę. To miejsce spotkań i kontaktów ponad podziałami. Tak zróżnicowane postawy rodzą ciekawe sytuacje i rozmowy, znika wiele uprzedzeń i mitów – mówi Piotr Czadankiewicz.
Nadrzędnym, nie do
końca zwerbalizowanym,
ale wyczuwalnym celem
spotkań kalwaryjskich
było wyciszenie, zatrzymanie się na sprawach najważniejszych, które coraz
częściej umykają w bieżącym nurcie życia. Wpisuje się to w pojawiające
się co jakiś czas w Galerii
prezentacje sztuki podejmującej trudny temat duchowości i wiary. To trudne wyzwanie, bo łatwo tu
o banał, jaki często towarzyszy sztuce tego rodzaju, czy wręcz artystyczne
hochsztaplerstwo. Ale te najważniejsze, egzystencjalne
pytania wydają się być bardzo spójne z nurtem ideowym,
który wytycza GŚT. W czasach rankingu nazwisk, różnorakich mód artystycznych i prowokacji zachowuje ona uważną rezerwę wobec tych zjawisk i realizuje
swój ambitny program. Najlepiej chyba scharakteryzować go mogą słowa twórcy i animatora Galerii Środowisk Twórczych Piotra Czadankiewicza, będące nie tylko swoistym mottem poczynań GŚT, ale i przesłaniem
wartym zastanowienia.
Ostatni czas, końca i początku wieku, przynosi kształtowanie się nowych paradygmatów kultury. (...) Kultura
– wciągnięta w mechanizmy komercji i konsumpcji, masowe tendencje, próbująca godzić wykluczające się prawdy i idee – nie potrafi porozumieć się co do podstawowych
wartości. (...) Przeplatają się – zabawa i pesymizm, magiczność i ironia. Stale obecne są jednak również poszukiwania odpowiedzi na „palącą potrzebę sensu”. Jak głęboko i jakich obszarów sięgną te zmiany? Nie jesteśmy chyba
w stanie realnie określić, jaki będzie „nowy ląd” kultury,
w którego wyłanianiu się uczestniczymy.
Przypatrzmy się sztuce. Czy można mówić o jej zagubieniu, kryzysie, czy też źródłem towarzyszących jej kontrowersji są niezrozumienie, obawy przed zmianami? Czy
– uznawana dotąd za obszar „uczłowieczania” człowieka,
choć wielorako definiowana – potrafi odnajdywać swoją obecną tożsamość? (...) Kim jest dzisiaj artysta i jak
określa istotę swoich działań (czemu służą)? Jak radzi
sobie z fundamentalnymi sprzecznościami w odczytywaniu świata? Czy trwa przy osobiście ważnych problemach
egzystencjalnych, czy koncentruje się na masowych i środowiskowych oczekiwaniach (również w formie buntu)?
(...) Trudno też znaleźć jednoznaczną odpowiedź na pytanie: czy czas aktualny przynosi poszerzenie wrażliwości, unaocznienie tego, co ważne, czy częściej ideologiczne i marketingowe strategie lub też zamieszanie „wieży
Babel”? Czy jednak równie istotne – jak te odnoszące się
do sztuki, jej mechanizmów – nie wydają się pytania dotyczące samego człowieka, twórcy i odbiorcy?
Galeria Środowisk Twórczych, Bielsko-Biała: Rysunki Barbary Gawdzik-Brzozowskiej i Tadeusza Brzozowskiego, 6 marca
– 7 kwietnia 2008 (Bielskie Centrum Kultury)
I n t e r p r e t a c j e
Album zatytułowany Mieszczański strój żywiecki,
który ukazał się w grudniu ubiegłego roku, otworzył zaplanowaną na dziewięć tomów serię „Stroje ludowe w Karpatach polskich”, wydawaną przez
Fundację Braci Golec.
Mieszczański
strój żywiecki
Barbara Rosiek
Książka Mieszczański strój żywiecki doskonale promuje całą serię. Profesjonalne opracowanie zagwarantowało wysoki poziom wydawnictwa. Autorem tekstu jest
Krystyna Kolstrung-Grajny, historyk, muzealnik, absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, była
kustosz muzeum w Żywcu. Przez 25 lat pracy w tej instytucji zajmowała się historią i kulturą regionu. Szczególnym zainteresowaniem darzyła specyfikę kultury mieszczan żywieckich, przejawiającą się zwłaszcza w stroju.
Obok dokumentacyjnych prac muzealnych prowadziła
prace badawcze dotyczące tego tematu. Jest jedną z niewielu osób znających dogłębnie to zagadnienie, a być
może jedyną o tak szerokim historycznym spojrzeniu.
Autorem zdjęć jest krakowski fotograf Jacek Kubiena, od ponad 30 lat związany zawodowo z Muzeum
­Etnograficznym im. Seweryna Udzieli w Krakowie. SwoR e l a c j e
je fascynacje sztuką ludową odzwierciedlił w wielu albumach o tematyce etnograficznej, jak choćby w wydanych przez Muzeum Etnograficzne Strojach krakowskich
(2004) czy monografii Czar zabawek krakowskich (2007).
Jacek Kubiena potrafi doskonale łączyć fotografię artystyczną z wymaganiami dokumentalnymi. Profesjonalnie prezentuje na zdjęciach nieraz trudne do pokazania
obiekty muzealne, eksponując równocześnie ich walory artystyczne.
W opracowaniu wykorzystane zostały wszelkie możliwe źródła informacji. Różne zapiski w materiałach publikowanych, monograficzne opracowanie Stanisławy
Matuszkówny Zdobnictwo kobiecego stroju ­żywieckiego
(Kraków 1931), materiały archiwalne, źródła ikonograficzne (jak obrazy, rysunki, pocztówki, fotografie), zbiory muzealne, głównie stroje, ale także inne związane z tą
tematyką, jak np. zabytki cechowe, a także różnorodne zbiory prywatne mieszczan żywieckich i pamiątki
rodzinne. Zdecydowana większość materiałów źródłowych prezentowanych na ilustracjach pochodzi ze zbiorów Muzeum Miejskiego w Żywcu, o czym wielokrotnie wspomina autorka w tekście i co zostało zaznaczone
w podziękowaniach na ostatniej stronie książki. Szkoda
jednak, że fakt ten nie został odnotowany w podpisach
zdjęć, podobnie jak przy niektórych prywatnych fotografiach czy pocztówkach.
Barbara Rosiek
– etnograf Muzeum
­Miejskiego w Żywcu.
Znawczyni zagadnień
kultury i sztuki ludowej
Beskidów, autorka tekstów
z tej dziedziny, kuratorka
wystaw, jurorka konkursów
i festiwali folklorystycznych.
I n t e r p r e t a c j e
25
Warto zwrócić uwagę na układ tematyczny książki. Wychodząc od źródeł
historycznych, autorka omawia kolejno
różne wersje stroju żywieckiego, nie ograniczając się tylko do opisu. Dokonuje analizy historycznej i porównawczej, przedstawiając tym samym genezę oraz jego
rozwój. Czyni to w sposób ciekawy i łatwy do przyjęcia, unikając niekoniecznej
w tym przypadku naukowej formy. Sporo
miejsca poświęca haftom na tiulu. Tiulowe
elementy uczyniły strój mieszczan żywieckich jednym z najpiękniejszych pośród
polskich strojów regionalnych i stanowią
o jego odmienności i niepowtarzalności.
Wiele cennych wskazówek dla wszystkich
zainteresowanych, a zwłaszcza dla młodszych pokoleń, zawartych zostało w rozdziale Jak godnie nosić strój żywiecki. Ponieważ wciąż noszony jest przez mieszczan
z wielkim pietyzmem, opracowanie kończy rozdział poświęcony czasom współczesnym, w którym autorka wspomina wiele
osób i rodów żywieckich kultywujących tradycję i gwarantujących pokoleniowy przekaz lokalnej kultury.
Album należy uważać za popularnonaukową monografię mieszczańskiego stroju żywieckiego, o bogatej
szacie graficznej, z wyczerpującą temat dokumentacją
fotograficzną. Sposób narracji oddaje niepowtarzalny
klimat środowiska mieszczan żywieckich, a lekkość
stylu sprawia, że mimo dużej ilości informacji książkę czyta się z przyjemnością.
Zgodnie z założeniami pomysłodawców album
spełnia więc wiele funkcji. Dla żywczan może być między innymi rodzajem wzornika i poradnika. Zawiera
także słowniczek ważniejszych terminów. Dla kultury
regionu jest wspaniałą dokumentacją i promocją. Wydany w dwujęzycznej wersji, polsko-angielskiej, popularyzuje piękno polskiej kultury w najszerszym kręgu
odbiorców. Gwarancją tego jest także wydawca, Fundacja Braci Golec. Zaplanowana przez nią 9‑tomowa
seria „Stroje ludowe w Karpatach polskich” (pod patronatem Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego) powstaje we współpracy z etnografami, specjalistami z poszczególnych regionów. Redaktorem serii
jest Małgorzata Kiereś, znana i ceniona etnograf, kierownik Muzeum Beskidzkiego w Wiśle. Dochód ze
sprzedaży albumów przeznaczony jest na działalność
fundacji, która od 2003 roku współfinansuje Ognisko
Twórczości Artystycznej w Milówce, gdzie w ramach
zajęć dzieci z Milówki i okolic uczą się grać na różnych
instrumentach, w tym także na ludowych. Informacje
o działalności fundacji zawiera ostatni z rozdziałów
omawianej książki.
Jacek Kubiena
Krystyna Kolstrung-Grajny, Mieszczański strój żywiecki, redakcja Maciej Pawłowski, zdjęcia Jacek Kubiena, opracowanie graficzne Kuba Sowiński, Wojciech Kubiena, Fundacja
Braci Golec, Milówka 2007, seria „Stroje ludowe w Karpatach polskich”, t. I
26
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Zadymiło
po raz dziesiąty!
Bogdan Chmura
Tak, tak, drodzy fani, to już dziesięć lat – w tym roku Bielskiej Zadymce Jazzowej stuknął okrągły jubileusz. Nic więc dziwnego, że tegoroczna edycja imprezy musiała mieć charakter szczególny; podczas dziesięciu dni na siedemnastu koncertach wystąpiła setka artystów, co noc trwały mordercze
jam sessions, odbył się konkurs dla młodych muzyków i wernisaż fotografii, pokazano jazzowe filmy.
Do Bielska-Białej ściągnęły największe gwiazdy światowego jazzu, m.in. Wayne Shorter, który przybył ze Stanów na jeden, jedyny koncert.
Jak to się robi w Bielsku-Białej
Skromna początkowo impreza w ciągu dekady osiągnęła poziom jednego z najbardziej prestiżowych festiwali jazzowych w Polsce, zaś Bielsko-Biała zyskało miano prawdziwego „city of jazz” lub, jak kto woli, „zagłębia
jazzu”. Swą wyjątkowość i pozycję Zadymka zawdzięcza
przede wszystkim niestrudzonej pracy, inwencji i determinacji organizatorów, wśród których przeważają ludzie
zawodowo związani ze sztuką: aktorzy (np. dyrektor festiwalu Jerzy Batycki), plastycy, fotograficy, dziennikarze.
Ważną cechą Zadymki jest różnorodność stylistyczna i repertuarowa. We „wczesnym stadium” grało się
tu głównie jazz środka. Z czasem pojawiły się bardziej
współczesne trendy, zaś od kilku lat furorę robią koncerty pod hasłem „okolice jazzu”, podczas których wykonuje się fuzję jazzu i najnowszych trendów (m.in. techno, dance, hip-hop, house, trance).
Inną charakterystyczną cechą festiwalu jest przypisanie muzyki do konkretnych miejsc. Piwnica Zamkowa, jeden z najbardziej kultowych punktów Bielska-BiaR e l a c j e
łej (i jedyna piwnica, do której wchodzi się pod górę), jest
dobrze znana fanom; to tutaj narodziła się idea Zadymki.
Ciasnota, tłok przy barze i niebywały stopień nasycenia
powietrza papierosowym dymem nie odstraszają miłośników dobrej muzyki; takiej atmosfery, entuzjazmu słuchaczy i poziomu gry wykonawców próżno szukać w innych klubach jazzowych. Piwnicy nie omijają gwiazdy
światowego jazzu goszczące na Zadymce. W przeszłości pojawili się tu: David Murray, Roy Hargrove, Terence
Blanchard i wielu innych. Tegoroczne potyczki w Zamkowej przejdą do historii festiwalu, w Piwnicy zagościli: Joe
Lovano, Eric Harland i Kevin Eubanks. Polską stronę reprezentowali m.in. świetny tenorzysta Marcin Żupański
i pianista Nikola Kołodziejczyk; drugiego dnia z Amerykanami zagrał saksofonista z Rosji Aleksiej Krugłow.
Kolejnym ważnym miejscem jest Teatr Polski. To tutaj odbywają się otwarcia festiwalu i koncerty galowe.
W tym roku, z powodu remontu Polskiego, zadymkowe
życie koncentrowało się wokół klubu Klimat. Miejscem
szczególnym jest schronisko na Szyndzielni, gdzie gra
Wayne Shorter
Bogdan Chmura
– muzykolog, dziennikarz,
krytyk jazzowy.
Od lat związany z Polskim
Wydawnictwem Muzycznym w Krakowie (obecnie
redaktor naukowy działu
„Jazz” Encyklopedii
Muzycznej PWM). Publikuje
m.in. w „Jazz Forum”
i „Tygodniku Powszechnym”.
I n t e r p r e t a c j e
27
Kevin Eubanks
SF JAZZ Collective
28
R e l a c j e
się muzykę z pogranicza jazzu i folku. Stałym elementem Zadymki jest konkurs, w którym biorą udział młode
zespoły jazzowe; wielu jego laureatów świetnie sobie radzi na polskiej scenie, by wymienić choćby pianistę Pawła Kaczmarczyka, wibrafonistę Dominika Bukowskiego
czy wreszcie alcistę Maćka Obarę, którego niedawno zaprosił do współpracy Tomasz Stańko. W tym roku podczas wspólnego koncertu wystąpili laureaci poprzednich
konkursów: Przemysław Raminiak, Maciej Garbowski,
Krzysztof Gradziuk, Jacek Namysłowski, Paweł Tomaszewski oraz wspomniani Bukowski i Obara.
Przez 10 lat historii Zadymka nie zanotowała żadnej
wpadki, a jeśli nawet coś nie wypaliło z tzw. przyczyn
obiektywnych (kiedyś, z powodu choroby, nie dojechał
Johnny Griffin, innym razem Joe Lovano), organizatorzy
błyskawicznie znajdowali godne zastępstwo; nawet awaria kolejki na Szyndzielnię nie była w stanie zepsuć dobrej
zabawy (fanów dowieziono na koncert do... remizy strażackiej). Pewnych korekt wymaga chyba konkurs (jego
zasady, przebieg, kryteria
oceny). Wydaje się, iż należałoby dopuszczać do niego także muzyków grających bardziej nowocześnie,
mających do przekazania
coś więcej niż szkolną poprawność. Może warto by
wprowadzić dodatkowe
nagrody (np. dziennikarzy, publiczności)?
Tradycją Zadymki stało się nagradzanie wybitnych artystów jazzu statuetkami Anioła Jazzowego
autorstwa bielskiej rzeźbiarki Lidii Sztwiertni.
Wystarczy rzut oka na listę
laureatów, by przekonać
się, jak ewoluował festiwal. Pierwszym uhonorowanym (1999) był prof.
Andrzej Zubek z Akademii Muzycznej w Katowicach, kolejnymi laureatami
zostali: Kazimierz Jonkisz,
Urszula Dudziak, Jan Ptaszyn Wróblewski, Johnny
Griffin, Adam Pierończyk,
Simple Acoustic Trio, Roy Hargrove, zespół Yellowjackets, Hank Jones, Joe Lovano, Charlie Haden; w tym
roku Anioła otrzymał Wayne Shorter.
Marcin Wasilewski Trio
Jednym z ważniejszych koncertów tegorocznej Zadymki był występ Tria Marcina Wasilewskiego (do niedawna Simple Acoustic Trio). Zespół wykonał utwory
z nagranego w tym roku dla ECM albumu January. Przez
wiele lat Simple Acoustic działał jako autonomiczne trio
i grupa Tomasza Stańki; to właśnie z tymi muzykami
nasz trębacz nagrał serię płyt dla wytwórni Manfreda
Eichera. Po sukcesie January Eicher uznał Wasilewskiego za jednego z najlepszych pianistów jazzowych w Europie. Choć koncert w Bielsku-Białej był reklamowany jako
premiera, to przecież zawartość krążka była dobrze znana wielu fanom; wersja live okazała się niejako rozwinięciem pomysłów utrwalonych na płycie. Muzycy, czując
dobre energie z widowni, bez trudu mogli skoncentrować się tak na detalach interpretacyjnych (artykulacja,
dynamika, kolorystyka), jak i na budowaniu dramaturgii, która, podobnie jak na płycie, osiągnęła poziom ideału. Nie bez znaczenia było tu ogromne doświadczenie
muzyków, którzy grając ze sobą nieprzerwanie od kilkunastu lat, porozumiewali się na „wyższym” poziomie;
wystarczył jeden dźwięk, akord, spojrzenie, by muzyka podążała dokładnie tam, gdzie zaplanowali. Wśród
utworów najbardziej podobała mi się Balladyna Stańki; historia zatoczyła koło – w zamierzchłych latach 70.
Stańko nagrał ten utwór właśnie dla ECM.
Wayne Shorter Quartet
Największym wydarzeniem całego festiwalu był niewątpliwie koncert Wayne’a Shortera. Występ poprzedziła
uroczystość wręczenia mu statuetki Anioła Jazzowego.
„Polska to kraj z sercem” – powiedział wzruszony laureat. Obecność gwiazdy tego formatu wymagała szczególnych warunków. W Klimacie zamknięto wszystkie
bary, wyłączono klimatyzację, poproszono o ciszę na
widowni, zaś fotograficy mogli robić zdjęcia tylko przez
pierwszych 10 minut. Publiczność przejęła się tymi obostrzeniami, do wyrażenia spontanicznych reakcji dojrzewała niemal godzinę.
Występ kwartetu Shortera stanowił całość złożoną
z mniej lub bardziej zamkniętych fragmentów. Przypominało to obszerną suitę, której kolejne części łączył podobny charakter muzyki, ekspresji, sposób gry zespołu
i nieco abstrakcyjny sposób narracji. Muzyka nie była
I n t e r p r e t a c j e
podawana słuchaczowi w formie skończonego produktu, mieliśmy raczej do czynienia z żywym, kształtowanym intuicyjnie procesem; forma rodziła się z drobnych
motywów, odcinków, powstających w wyniku szybkiej
wymiany myśli między członkami kwartetu. Muzyczne zdarzenia przebiegały szybko, intensywnie i na wielu
poziomach jednocześnie; można było odnieść wrażenie,
że wykonawcy prowadzą między sobą jakiś zakodowany dialog, wznosząc się ponad klasyczne zasady kształtowania formy i nawyki słuchaczy; percepcja tej muzyki
przez pryzmat typowo jazzowych kategorii (temat, wywiedziona z niego improwizacja, harmonia, puls rytmiczny) zupełnie się nie sprawdzała. Brak stałych elementów, które ułatwiałyby śledzenie akcji, mógł być dla
niektórych fanów źródłem dyskomfortu (mam na myśli
zwłaszcza tych, którzy nie znali ostatnich nagrań Shortera). Artysta poruszał się z jednej strony w tradycji jazzu akustycznego, z drugiej, świadomie rozbijał uświęcone reguły, zwłaszcza te związane z formą, jej linearną
budową i zamkniętą całością.
Shorter grał (na tenorze i sopranie) pięknym, lekko
matowym dźwiękiem, snując długie skomplikowane linie, kontrastujące szybkimi biegnikami. W jego muzyce
było sporo pauz, podczas których wydawał się poszukiwać samej istoty przekazu. Ważną osobą w zespole był
pianista Danilo Perez. Świetnie wypadł John Patitucci,
muzyk myślący jednocześnie rytmem, brzmieniem i kolorystyką. Podobnie Brian Blade, perkusista śmiało wychodzący poza rolę członka sekcji rytmicznej. Kulminacją koncertu był Joy Ryder (z albumu Beyond the Sound
Barrier); w końcowej partii utworu Shorter grał w stanie
niezwykłego uniesienia, a ostatnie minuty utworu wprowadziły słuchaczy w prawdziwy trans. Po występie wśród
fanów toczyły się dyskusje, czy muzyka Shortera nie była
zbyt hermetyczna. Kluczem do jej rozszyfrowania mogła być aktualna filozofia lidera: „Doszedłem do punktu, gdy mogę powiedzieć: do diabła z zasadami. Mam 75
lat i nic do stracenia. Sięgam ku niewiadomej”.
Chris Potter’s Underground
Wartym odnotowania wydarzeniem był koncert
Chrisa Pottera, muzyka należącego do czołówki amerykańskich saksofonistów młodego pokolenia. Potter
(rocznik 1971) ma na koncie współpracę z wieloma znamienitymi muzykami, m.in. z Rodem Rodneyem (niegdyś muzycznym partnerem Charliego Parkera), ­Rayem
Brownem, Marian McParland, Davem Hollandem.
W Bielsku-Białej wystąpił ze swą formacją UndergroR e l a c j e
und. Czterej Amerykanie zagrali muzykę żywiołową, a jednocześnie finezyjną i precyzyjnie
zorganizowaną. Imponowała ogromna dawka
ekspresji i dynamiczny styl lidera; moc, z jaką wydobywał dźwięki z saksofonu, dosłownie
wbijała w fotel. W swej grze zawarł to, co stanowi o jego oryginalności, a więc otwartość na
różne style jazzu (tradycja, blues, fusion, free),
bogaty katalog środków muzycznych, olśniewającą technikę, wyobraźnię dźwiękową. Wspaniałe uzupełnienie dla gry Pottera stworzył
gitarzysta Adam Rogers, który w wejściach solowych „zatracał się” w rozbudowanych, oszałamiających technicznie solówkach. Bardzo podobała mi się gra sekcji, zwłaszcza perkusista
Nate Smith. Na bis grupa wykonała kompozycję
Togo ze swej ostatniej płyty Follow The Red Line.
Przed koncertem Pottera wystąpił laureat tegorocznego konkursu. Nagroda Aniołka Jazzowego 2008 przypadła zespołowi Michał Wierba Quintet (lider, Klaudiusz
Kłosek, Marcin Kaletka, Andrzej Święs, Sebastian Kuchczyński). Młoda formacja wykonała repertuar złożony
ze standardów. Należy mieć nadzieję, że niebawem zespół będzie w stanie zaproponować coś bardziej oryginalnego, że szybko porzuci wyuczone schematy.
SF JAZZ Collective
22 lutego odbyły się dwa koncerty. Najpierw posłuchaliśmy reaktywowanego Polish Jazz Quartetu z Janem
Ptaszynem Wróblewskim, Wojciechem Karolakiem, Andrzejem Dąbrowskim i Romanem Dylągiem. Ten uchodzący dziś za legendę zespół zadebiutował w 1963, w rok
później nagrał płytę, która wciąż jest uznawana za jeden z najważniejszych krążków w historii polskiego jazzu. Muzyka Quartetu zabrzmiała lekko i stylowo; okazało się, że muzycy, mimo upływu czasu, nie stracili nic
ze swej energii i uroku osobistego.
Drugą część wieczoru wypełnił koncert SF JAZZ
Collective, zespołu, w którym zaroiło się od gwiazd –
trębacz Dave Douglas, saksofonista Joe Lovano, perkusista Eric Harland i puzonista Kevin Eubanks to przecież najwyższa półka. Także pozostali członkowie grupy
– wibrafonista Stefon Harris, alcista Miguel Zenón oraz
pianistka Renee Rosnes są znanymi i cenionymi artystami. SF JAZZ Collective zyskał w świecie rozgłos m.in.
także z powodu misji, jaką realizuje od kilku lat – raz
w roku grupa przygotowuje program poświęcony dziedzictwu jednej wybitnej postaci jazzu nowoczesnego;
Aleksiej Krugłow
Bogdan Chmura
Stowarzyszenie Sztuka Teatr:
10. Lotos Jazz Festival – Bielska Zadymka Jazzowa, Bielsko-Biała, 15–24 lutego 2008
I n t e r p r e t a c j e
29
w ­minionych ­latach były to utwory Colemana, Coltrane’a, Hancocka, Monka, a w tym roku wybór padł na...
Wayne’a Shortera. Czterej frontmeni, grający na instrumentach dętych, nadali zespołowi siłę big-bandu, zaś
fortepian i wibrafon wzbogaciły brzmienie subtelnym
kolorytem. Utwory miały dość tradycyjną budowę, co
dawało dużą swobodę solistom. Chyba największe wrażenie robiły wejścia Lovana i Douglasa, grających z niezwykłą dynamiką i ekspresją. Douglas, przez cały występ bardzo aktywny, najlepiej wypadł w opracowanym
przez siebie Secrets of the Code. Świetnie spisywał się
także Miguel Zenón (zaaranżował utwór Armageddon)
oraz Stefon Harris. Obok koncertu Shortera był to chyba najważniejszy występ całej Zadymki.
30
Rosyjska ekspresja i kubański luz
Sobotni wieczór w Klimacie rozpoczął koncert kwartetu rosyjskiego saksofonisty Aleksieja Krugłowa. Kiedy tylko pojawił się na scenie, narzucił sobie taki pułap
ekspresji, iż wydawało się, że nie zdoła utrzymać go do
końca. A jednak udało mu się, a występem udowodnił,
że jest artystą dojrzałym, posiada indywidualny sound
i wirtuozowską technikę (grał na saksofonie, klarnecie
basowym, flecie prostym). W jego grze pojawiały się echa
Coltrane’a, Colemana, Rolanda Kirka i Erica Dolphy’ego,
którego Out to Lunch zabrzmiał naprawdę intrygująco.
Ostatnim galowym koncertem był występ zespołu
kubańskiego pianisty Omara Sosy. W jego formacji znaleźli się muzycy z różnych zakątków świata: Childo Tomas z Mozambiku, Molla Sylla z Senegalu, Julio Barreto z Kuby (Sosa mieszka obecnie w Hiszpanii, nagrywa
kolejne albumy, był trzykrotnie nominowany do Grammy). Artyści wykonali repertuar ze swej najnowszej płyty
Afreecanos. Była to muzyka łącząca afrykańskie korzenie jazzu, kubański folklor i subtelnie dawkowaną elektronikę. Cała ta fuzja zaskoczyła wyrafinowaniem, pomysłowością i humorem. Niestandardowe podejście do
muzyki, łączenie odległych elementów bardzo przypadło
do gustu publiczności. Sam Sosa okazał się nie tylko wybornym pianistą, ale też osobą pełną spokoju i ciepła, co
potwierdziło się podczas podpisywania autografów.
10. Zadymka nie zawiodła oczekiwań fanów. Organizatorzy zadbali, by impreza miała prawdziwie jubileuszowy rozmach, by ilość przechodziła w jakość. Wspaniałe koncerty i jam sessions z udziałem największych
gwiazd na długo pozostaną w pamięci. Gratulując dotychczasowych osiągnięć, trzymamy kciuki za kolejne
edycje tej znakomitej imprezy.
R e l a c j e
Problematyka związana z optymalnym funkcjonowaniem ludzkiego ciała
i ducha od zarania dziejów interesuje ludzkość nie tylko w kontekście przemyślanej profilaktyki czy skutecznych remediów na wszelkie bolączki, ale
również w perspektywie artystycznych form wyrażania refleksji, obaw, nadziei czy śmiechu przez łzy w sytuacjach, gdy trudno o spontaniczną, wynikającą z dobrego samopoczucia radość.
Rafał Sawicki w trakcie
zajęć z młodzieżą
Krzysztof Tusiewicz
Zdrowie i sztuka
Człowiek jest psychofizyczną całością – ból zęba nie
wyklucza możliwości estetycznych doznań, dobra komedia może się okazać lekarstwem na grypę, a ekspresji
artystycznej towarzyszy ekscytacja odczuwana w mięś­
niach, żywszym biciu serca czy rumieńcach ogrzewających policzki. Te same rozgrzane policzki w innych sytuacjach będą świadczyć a to o gorączce, a to o gniewie
czy zawstydzeniu. Różnorakie stany fizyczne i emocjonalne przekładają się na nasz wygląd i mniej lub bardziej wyraźne symptomy – zależnie od indywidualnej
wrażliwości.
„W zdrowym ciele zdrowy duch” – łatwo powiedzieć.
Zbyt łatwo, zbyt jednoznacznie. Spotykam czasem ludzi
o zdrowym duchu uwięzionym w niepełnosprawnym
ciele. Spotykam ich i nabieram pokory, bardziej doceniam dany mi przez los dar poruszania się o własnych
I n t e r p r e t a c j e
Renata Morawska
Szlachetne
zdrowie
Szlachetne zdrowie,
Nikt się nie dowie,
Jako smakujesz,
Aż się zepsujesz...
Jan Kochanowski
siłach. Spotykam i czasem chciałabym ich umówić na
spotkanie z – na pozór zdrowymi, w pełni sprawnymi
– malkontentami, dla których szklanka zawsze do połowy jest pusta...
Wychodzący od ponadczasowej myśli z fraszki Jana
Kochanowskiego artystyczno-edukacyjny projekt „Szlachetne zdrowie”, realizowany przez BSA Teatr Grodzki, rozwija ideę mistrza z Czarnolasu w odniesieniu do
różnych kontekstów tak uniwersalnych, jak i współczesnych. Spotkanie dwóch dziedzin – szeroko rozumianej
perspektywy zdrowia i wartkiego nurtu sztuki społecznie zaangażowanej – pozwala promować postawy aktywne, prozdrowotne i twórcze. Skłania też do głębokiego
zastanowienia nad kondycją współczesnego człowieka
w zakresie troski o zdrowie własne i innych oraz umiejętności artystycznej transformacji trudnych i ważkich
wątków będących chlebem powszednim osób zagrożonych wykluczeniem społecznym.
Jeden temat, siedem grup
W warsztatach twórczych uruchomionych w ramach
projektu bierze udział siedem grup (młodzież i osoby niepełnosprawne). Ponieważ zwieńczeniem kilkumiesięcznej pracy instruktorów i uczestników będą prezentacje
teatralne podczas 23. Międzynarodowego Festiwalu SztuR e l a c j e
ki Lalkarskiej (zespoły wystąpią na bielskiej starówce 26
maja od godziny 14.00), twórcze poszukiwania w grupach
koncentrują się nie tylko na realizacji konkretnego wątku czy tematu związanego z ideą projektu, ale i na znalezieniu atrakcyjnej wizualnej formy scenicznej, ciekawej
i przyjaznej dla odbiorców.
Co ciekawe, aż cztery grupy podjęły wątek uzależnień. Uczestnicy warsztatów pod okiem instruktorów
pracują nad widowiskami, które w wymowny, happeningowy sposób obnażają szkodliwość nałogów wszelkiej maści (uzależnienie od używek, telewizora, komputera, leków, słodyczy itp.). Wybrali choroby i dysfunkcje,
żeby pokazać wartość zdrowia. Problemów nie trzeba
było daleko szukać. Wiele z nich dotyczy bezpośrednio
pracującej nad spektaklem grupy (dla niektórych było
to na pozór niewinne zajadanie się słodkościami, dla
innych głębokie, poddane regularnej terapii uzależnienie od narkotyków). To nie nowość – choroba, skaza czy
zbłądzenie staje się źródłem inspiracji twórczej i możliwości przemiany.
Dwie grupy wybrały wątki inspirowane tematyką
ekologiczną – jedna skupiła się na problemie zanieczyszczenia wód, druga przygotowuje teatralną interpretację
opowieści Shela Silversteina Drzewo, które umiało dawać. Alegoryczne ujęcie tematu pozwala widzieć w opowiadaniu nie tylko perspektywę relacji człowiek–natura, ale i głęboką refleksję o ludzkiej potrzebie dawania
i doznawania miłości. To bodaj najważniejszy temat we
wszystkich kulturach (z popkulturą włącznie). U jego
podstaw leży umiejętność nawiązywania i pielęgnowania relacji z drugim człowiekiem. Ostatnia z grup zajęła się właśnie tą podstawą. Zatrzymajmy się przy niej na
dłużej. W końcu jakość kontaktów społecznych warunkuje i zdrowie, i miłość, i zwykłą codzienną harmonię
wewnętrzną – w domu, w pracy, w szkole, podczas zakupów czy w przepełnionym autobusie...
Szlachetne i zdrowe relacje
Gimnazjaliści ze Specjalnego Ośrodka Szkolno‑Wychowawczego nr 2 przy ul. Filarowej w Bielsku-Białej
pracują pod kierunkiem Rafała Sawickiego. Aktor od
sześciu lat prowadzi zajęcia z młodzieżą dotkniętą problemami społecznymi i/lub niepełnosprawnością o różnym nasileniu. Podczas zajęć wspomagają go wychowawcy uczestników warsztatów, zwłaszcza Joanna Noszka,
która od 28 lat pracuje z dziećmi i młodzieżą w ośrodku. Wychowawczyni podkreśla wartość zajęć prowadzonych przez aktora. Jego autorytet, ­zachowanie, odważne
Renata Morawska
– teatrolog, instruktorka
teatralna, redaktorka,
koordynatorka projektów
edukacyjno-artystycznych.
Z Teatrem Grodzkim
współpracuje od 2003 roku.
Od stycznia 2008
koordynuje projekt
„Szlachetne zdrowie”.
I n t e r p r e t a c j e
31
Prace gimnazjalistów
z warsztatów prowadzonych przy ul. Filarowej
32
R e l a c j e
i jednoznaczne podkreślanie takich wartości, jak miłość,
wrażliwość, szacunek dla drugiego człowieka nierzadko
otwierają przed uczestnikami zajęć nowe światy. Większość z nich wywodzi się z patologicznych środowisk,
nie mają fundamentów, wzorców. Do tego dochodzą bariery fizyczne i psychiczne – problemy z wymową, koncentracją uwagi, traumą wyniesioną z rodzinnego domu
bądź trudne do okiełznania stany wynikające z konieczności farmakoterapii.
Prowadzący proponuje ciekawe działania, potrafi
rozładować trudne sytuacje, w sposób naturalny mobilizuje grupę do zmierzenia się z własnymi ułomnościami,
niechęcią, uporem. Zablokowane dzieci w pewnym momencie nie tylko zaczynają się wypowiadać, ale i wyrażać
w twórczych działaniach wymagających szczególnego
skupienia i odwagi. Dzięki warsztatom rośnie w wychowankach odpowiedzialność, obowiązkowość, umiejętność współpracy w zespole (próby i przygotowania do
spektaklu wymagają zaangażowania wszystkich uczestników – w miarę zbliżania się terminu występu rośnie
ich świadomość konieczności współdziałania, opanowania roli, regularnego uczestnictwa w zajęciach).
Pytam prowadzącego, dlaczego w ramach projektu
wybrał temat relacji międzyludzkich.
– Zawsze w spektaklach i w pracy nad nimi staram
się dotykać tematów, które przełożą się na wyraz artystyczny, formalny, ale również, czy może właśnie przede
wszystkim, dotkną sfer życia młodzieży, z którą pracujemy. Zawsze dążę do tego, żeby to, co robimy w ramach
zajęć teatralnych, miało związek z pozytywnym kształtowaniem postaw uczestników każdego projektu, każdego spektaklu. Dlaczego zdecydowałem się podjąć temat
„szlachetnego zdrowia” w kontekście relacji międzyludzkich? Ponieważ znam to środowisko
już od sześciu lat i wiem dobrze, że
ich relacje nie są takie, jakie powinny być, na pewno mogą być lepsze.
Chodzi o szacunek do siebie, pewne obycie, normy zachowania. Sprawy na pozór oczywiste są dla nich
często bardzo trudne, ponieważ nie
mają punktu odniesienia, byli, i często niestety nadal są, źle traktowani
w swoich rodzinach. Trudno w ogóle mówić o jakichś wzorcach, do których mogliby się odwołać w swoich
kontaktach, relacjach. To dla mnie
był główny cel, żeby przy okazji ta-
kiej pracy mogli zobaczyć, uświadomić sobie, jakie są
ich relacje i pomyśleć, co mogłoby się zmienić, do czego mogliby dążyć, wkraczając już za moment w dorosłe
życie – mówi Rafał Sawicki.
Sfera, w której porusza się instruktor, rozciąga się
gdzieś na pograniczu teatru i terapii, jest bliska ryzyka,
że dotknie się czegoś za bardzo, za mocno, bez przygotowania i bez narzędzi terapeutycznych, które umożliwią
głębokie, konstruktywne i twórcze przepracowanie własnej traumy. Obserwując grupę podczas zajęć, czułam
spokój. W proces terapeutyczny instruktor nie wchodzi, zatrzymuje się raczej na poziomie pewnych środków i działań, dzięki którym terapia odbywa się w sposób mimowolny i w pełni bezpieczny. Jego podopieczni
nie opowiadają o swoich trudnych przeżyciach, natomiast w etiudach – czy to indywidualnych, czy zbiorowych – widać wyraźne przeniesienia z ich osobistych
doświadczeń. Rafał Sawicki sam podkreśla: – Zawsze
staram się zachować czujność, zatrzymać takie działania, które mogłyby pójść w niebezpiecznym kierunku.
Zdarzyło się, że pewnego tematu nie kontynuowałem,
bo widziałem po reakcji danej osoby, że trzeba się zatrzymać, bo dotykamy sfery zbyt czułej i ta osoba nie
chce dalej tego robić.
Z drugiej strony zwraca uwagę: – Nie ma wyraźnych
elementów terapeutycznych w strukturze zajęć, po czym
się okazuje, że sam kontakt ze sztuką, z sytuacjami scenicznymi, które dają im możliwość wyrażania się, dotykają ich wrażliwości, ich sfery ducha, serca, już samo
to często powoduje autoterapię.
Grupa pracuje od lutego. Pedagogiczno-artystyczny
proces trwa. Jego zwieńczeniem ma być około 15-minutowy spektakl pokazujący obraz relacji – zdrowych
i zaburzonych. Melpomena z Asklepiosem podają sobie
ręce. Nie bez przyczyny – jasny duch Apollina patronuje projektowi „Szlachetne zdrowie” w sposób szczególny, wszak gospodarz Parnasu nie tylko przewodził muzom. Był też ojcem opiekuna sztuki lekarskiej.
Bielskie Stowarzyszenie Artystyczne Teatr Grodzki: Projekt
„Szlachetne zdrowie” realizowany dzięki dotacji Unii Europejskiej („Podnoszenie świadomości społecznej i wzmocnienie
rzecznictwa oraz działań monitorujących organizacji pozarządowych”), a także środkom Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Samorządu Województwa Śląskiego i Gminy Bielsko-Biała
I n t e r p r e t a c j e
N
I
Ę
T
Te r e s a S z t w i e r t n i a
A
HOROSKOP
E
W
R
A
K
B
L
I
Ź
L
Zefirek uśmiechu owiewa usta, czy celują sztyletami, czy płyną miodem. Oko tele- i mikroskopowe,
jak każe potrzeba. Kasa fiskalna sprzężona z wróżki różdżką.
We wtorek do kolacji poda karczochy i srebra,
w środę rano nie zaszczyci nawet czubkiem buta.
[Ona] Nie zaskoczysz jej kapeluszem ani ciastem;
przyozdobi jedno drugim, wykreuje modę. Nawet jeśli dodasz do koktajlu atrament (zacierając
z boku nieudolne dłonie) – wypije, a blask błękitu
doda jej urody. Dopuścisz ją do kuchni – przeglądnie lodówkę, do zwierzeń – wchłonie każde
słowo, kapnie łezką, poznasz z mężem – tylnymi
wyprowadzi drzwiami.
[On] Przebiegle snując gawędę: Przyrodnia Siostra Mojej Babci Ta Pamiętasz Podawała Nam
Napar Z Imbiru – jednocześnie czesze oka macką
najdrobniejszą szczelinę twoich wątpliwości, tworzy tomograficzny przekrój relacji.
[Zalety] Przygarnie zbłąkanego wampira, w stacji
krwiodawstwa pomoże ukraść fiolkę. Nazajutrz
wypuści wegana. Kaszlnij, a nim wykonasz ruch
ręką, plecy twe opancerzy gorczyczne mazidło; do
rana ściągnie poparzoną skórę.
[Wady] Gościa zapowiedzianego przywita pitbullem, kominiarzowi odgrzeje pełny obiad, doda tiramisu, uściśnie. Pojutrze odwrotnie. Jego intencje
– zajączki słoneczne pomiędzy falami – dla niego
samego.
Teresa Sztwiertnia – maluje, pisze
– uzupełniając plamę słowem. Lubi koty
i czekoladę. Kiedyś mężczyzn.
R e l a c j e
Lubisz zabawę w chowanego? Zatem otwórz
drzwi Rakowi; wprowadzi dni polowań z nagonką, pikniki, zaminuje trawnik, przy okazji rozśmieszając teściów, ufryzuje rzeżuchę. Nadejdą dni
ciszy nieposzukiwanej, huraganów kuchennych,
uśmiechów z konwaliami na śniadanie, pizzy do­
smaczonej pajęczyną wieczorem. Materialność
kamieniołomu płynnie przechodząca w gwiezdny
pył. By przetrwać – możesz być tylko meteorologiem przy mapie pogody.
[Ona] Kręcąc piruety, strzałę zachęty wysyłając
zza weneckiej maski, jednocześnie wskaże twoje
nowe zmarszczki, brudny kołnierzyk, już niemodne buty. Zdarza się jej też zamienić ciekawość
w przesłuchanie. Dzieci za sobą prowadzi jak
kaczka, to taplając w kałuży, to zrywając do lotu
– podśpiewuje, pozdrawia słońce, głaszcze bazie.
[On] Odwrotność Bazyliszka; nie znajdując ofiary
do oczarowania, sam siebie odurzy za pomocą
lustra; bywa, że w tym zachwyceniu trwa tydzień
bez chleba. To Walet karciany z dwóch złączony
torsów; dziś masz ascetę, pojutrze ladaco. Trzymaj
w talii na spodzie – gdy niedotleniony, moc traci
pomału.
[Zalety] Wodzirej, mim, maestro, złota rączka.
Zdobywca, odkrywca. Także w ciepłym kątku
z drżącą rzęsą. Odgrzana zupa, bamboszki w dłoni, wilgotne współczucie.
[Wady] Napisze ci sonet, a w piwnicy zastawi
kłusownicze paści. Pragnie dzisiaj, jutro pominie
spojrzeniem. Bądź Pawłową, Vermeerem, Wrightem, pisz jak Roth. Lewituj, medytuj, odganiaj
– przycupnie u stóp.
Rozgrzany piach, pomarańczowe słońce. Drobne
żyjątka poszukują wody, grzebią pod kaktusami,
zdobywając soki. Papuga rozłupuje kokos. Wąż
zaznacza slalom. Na widowni Lew mruży powiekę,
obgryza pazur. Ziewa.
Po południu Lwica podaje stek z zebry.
[Ona] Tenisistka z Ćwierciakiewiczową w głowie.
Dumna przy herbacie i paluszkach, skromna nad
pot-au-feu. Potrzebującemu założy dreny, sączki,
poprawi kroplówkę; beznadziejnie rannego gołębia skróci o głowę, przyrządzi rosół, nakarmi sąsiada. Jeśli wyhoduje czerwoną kapustę, a widzisz
błękitną – zjedz, obliż się, pochwal.
[On] Z wysokości feruje wyroki; przy dobrym dniu
może przyćmić Wikipedię. Wymianę uszczelki
swobodnie łączy z transcendencją, hodowlę po­
midorów z profetyzmem. Lepiej go nie oglądać
w kuchni (konflikt z jajecznicą), pralni (kolor
z białym, wełna i wiskoza), sklepie obuwniczym
(zapomniał rozmiaru).
[Zalety] Niewyczerpany zbiornik ciepła dla przyjaciół, wrogów, obojętnych. Bywa za przyłbicą,
gdy nieco lękowy. Czasem warto się zmęczyć jego
poradnictwem – pomiędzy słowami odnajdziesz
szmaragdy, rubiny. Zdarza mu się do sprzedanej
lampy dołączyć wróżbę, co rozjaśni twe noce; na
podarowanym bilecie zapisze ci totka.
[Wady] Rozdrażniony zniszczy rower, poszatkuje
spodnie, spruje swetry. Metodycznie poobcina
nogi zabytkowej sofy, nie osiągając satysfakcji,
wypruje sprężyny, a resztki pokrycia przeznaczy
na ścierki. Szukając ratunku, możesz go zamknąć
w bardzo ciemnym pokoju, z pająkiem lub jaszczurką. Aby oszczędzić ulubione przedmioty,
skurcz się, dreptaj żałośnie, pokwikuj. Obejmie,
pogłaszcze, kupi loda.
I n t e r p r e t a c j e
33
ROZMAITOŚCI
S
tarymi uliczkami – Żywiec na starej fotografii
– wystawę pod takim tytułem przygotowało
Muzeum Miejskie w Żywcu (od 26 stycznia do
11 maja 2008). Na kilkuset zdjęciach można było
obejrzeć poszczególne dzielnice oraz ulice Żywca,
m.in. Jagiellońską, H. Sienkiewicza, A. Komonieckiego, Wyszomieście (obecna ul. Komorowskich),
T. Kościuszki, najstarszą dzielnicę – Rudzę, Stary
Żywiec, a także zabytki i ważne wydarzenia (jak np.
wizyta królowej Hiszpanii Marii Krystyny Habsburg
w 1907 czy generała Józefa Hallera w 1932 roku).
Fotografie pochodzą ze zbiorów: arcyksiężnej Marii
Krystyny Habsburg, Jana Pudy, Jadwigi Kłos z domu
Wrężlewicz, Adama Rachwalskiego oraz Muzeum
Miejskiego w Żywcu. Zaaranżowane zostało także
atelier fotograficzne z okresu międzywojennego,
znalazły się w nim aparaty, powiększalnik, pudełka
z artykułów fotograficznych, klisze cynkowe, szklane. Eksponaty te zostały wypożyczone ze zbiorów
Muzeum Śląska Cieszyńskiego w Cieszynie. Ponadto
kolekcję kart pocztowych z okresu międzywojennego zaprezentował Jan Puda.
P
o raz 40. wręczono nagrody Marszałka Województwa Śląskiego w dziedzinie teatru.
Uroczystość odbyła się 31 marca w Teatrze Muzycznym w Gliwicach. W kategorii aktorów teatrów
lalkowych Złotą Maskę otrzymał Konrad Ignatowski
z Teatru Lalek Banialuka za rolę Syna/Psa w spektaklu W beczce chowany Roberta Jarosza w reżyserii
Bogusława Kierca. Sam zaś spektakl otrzymał Złotą
Maskę jako najlepsze przedstawienie dla młodego
widza.
Do nagród kandydowały spektakle premierowe z 20
teatrów województwa śląskiego powstałe pomiędzy 1 stycznia a 31 grudnia 2007 roku. Oceniano 69
spektakli przygotowanych przez 68 reżyserów i 71
scenografów oraz 612 ról aktorskich. Wyłoniono
trzech nominowanych z każdej kategorii regulaminowej, a następnie laureatów Nagród Artystycznych
Złota Maska za rok 2007.
3
kwietnia obchodami Międzynarodowego Dnia
Teatru zainaugurowano działalność odremontowanego budynku Teatru Polskiego. Remont objął
elewację (przywrócono jej piaskową kolorystykę
sprzed stu lat, odrestaurowano rzeźby), dach,
okna i drzwi. Nocą bryła teatru i detale są pięknie
podświetlone. Ale to, co widzimy na zewnątrz,
to tylko część efektów remontu. Bielski teatr ma
bowiem teraz scenę obrotową, zapadnię, nowoczesne urządzenia nagłaśniające i sprzęt oświetleniowy najwyższej klasy, nowe kurtyny, garderoby,
a także klimatyzację. Odnowione zostały również
stylowe piwnice, gdzie planowane jest uruchomienie kawiarni. Remont kosztował ok. 9 mln złotych,
większość z tych środków to dotacja unijna, którą
można było jednak zdobyć dzięki zaangażowaniu
środków miejskich.
Jeden z piękniejszych teatralnych budynków
w Polsce, razem z wyremontowaną wcześniej Małą
Sceną, uporządkowanym otoczeniem i stylową fontanną, jest wizytówką Bielska-Białej.
11
kwietnia odbyły się po raz osiemnasty Bielskie
Spotkania Teatralne, organizowane przez
Dom Kultury w Bielsku-Białej Kamienicy. W konkursie zaprezentowano 16 spektakli. Nagrodę Główną
zdobył Teatr S z Centrum Wychowania Estetycznego
za spektakl Ilustrowane żywoty świętych osiedlowych. Kolejne nagrody przypadły w udziale: Teatrowi Aga 2 z Ogniska Pracy Pozaszkolnej za ­Króla
Mięsopusta (Złota Kurtyna), Teatrowi S z Centrum
Wychowania Estetycznego za spektakl Jurek Lans
i życie (Srebrna Kurtyna), Teatrowi Pasja z Zespołu
Szkół Ogólnokształcących im. Armii Krajowej za
przedstawienie Po drugiej stronie lustra (Brązowa
Kurtyna), Teatrowi Paradoks z Domu Kultury w Kamienicy za spektakl Jak jest (wyróżnienie).
K
siążnica Beskidzka została laureatem I miejsca
w konkursie na najaktywniejszą bibliotekę
w Polsce, otrzymała tytuł Mistrza Promocji Czytania. Konkurs ogłosiła Polska Izba Książki. Wręczenie
nagród odbyło się 23 kwietnia podczas uroczystej
gali z okazji Międzynarodowego Dnia Książki
i Praw Autorskich w Warszawie w Filharmonii
Narodowej.
Odnowiony budynek Teatru Polskiego (widziany
z okien naszej redakcji)
Mirosław Baca
34
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
17
Dyrektor Książnicy Beskidzkiej Bogdan Kocurek
odbiera nagrodę z rąk prezesa Polskiej Izby
Książki Piotra Marciszuka
Archiwum
G
aleria Fraktal działa w CH Sfera. Możemy tu
obejrzeć stałą ekspozycję malarstwa, grafiki,
fotografii, rzeźby i sztuki użytkowej. I oczywiście
coś ładnego kupić. Organizowane są również
wystawy czasowe. 25 kwietnia Fraktal świętował
5-lecie istnienia. Z tej okazji przygotowano wystawę
wybranych plakatów do galeryjnych ekspozycji oraz
wystawę prac kilkorga spośród zaprzyjaźnionych
artystów, m.in. Ewy Bergel, Rafała Bojdysa, Leszka
Buzderewicza, Zbigniewa Burego, Artura Gburka,
Piotra Kutryby, Agaty Tomiczek-Wołonciej, Lidii
Sztwiertni. Po wernisażu odbył się koncert standardów jazzowych w wykonaniu Beaty Przybytek
(vocal) i Doroty Zaziąbło (piano). Jubileuszowego
wieczoru nie zabrakło ani podsumowania minionych lat, ani planów na przyszłość, ani dobrej
zabawy w gronie przyjaciół galerii.
marca zmarł Mieczysław Peterek, znany fotograf. Urodził się w 1925 r. w Bielsku‑Białej. Tu ukończył szkołę podstawową i gimnazjum,
a później – już pracując – średnią szkołę administracyjno‑handlową. W czasie wojny, po śmierci ojca
w obozie w Gusen, musiał jako 15-latek zacząć
pracować. Po wojnie m.in. przez 36 lat pracował
w Zakładach Energetycznych. Już po przejściu na
emeryturę, przez 18 lat był archiwistą obiektów
zabytkowych w bielskim oddziale Państwowej
Służby Ochrony Zabytków.
Jedną z jego pasji była turystyka, działał w PTTK,
był przewodnikiem, organizatorem rajdów. Należał
również do Towarzystwa Miłośników Ziemi Bielsko-Bialskiej, Macierzy Ziemi Cieszyńskiej, Polskiego
Towarzystwa Filatelistycznego. Pisał artykuły dotyczące historii, tradycji, kultury regionu.
Wiele zdjęć ze swoich nieprzebranych zbiorów publikował na łamach czasopism (m.in. „Beskidzkiego
Informatora Kulturalnego” i „Relacji–Interpretacji”),
w książkach i albumach o Bielsku-Białej lub regionie. Wystawiał swoje fotografie na kilkudziesięciu
wystawach indywidualnych i zbiorowych, głównie
w Bielsku-Białej, na Podbeskidziu i na Śląsku, a także na ekspozycjach zbiorowych za granicą (m.in.
w Austrii, Anglii, Szwecji, Niemczech).
Wspominać Go będziemy nie tylko jako miłośnika
i dokumentalistę piękna architektury miejskiej i wiejskiej, sztuki, krajobrazu, ale też jako niezwykłego
człowieka, zawsze pełnego pogody ducha, ciepła
i życzliwości.
W
chłodną sobotę 19 kwietnia 2008 roku w rodzinnym grobowcu na miejskim cmentarzu
w Jaworznie złożono urnę z prochami Andrzeja
Uramowicza (zm. 15 kwietnia) i jego żony Anieli
(zm. 17 kwietnia).
Andrzej Franciszek Uramowicz urodził się w roku
1914. Był reżyserem i długoletnim dyrektorem teatrów. Po wojennym epizodzie w teatrze lwowskim
(debiutował jako aktor na deskach Teatru Dramatycznego w Zagładzie eskadry u boku Aleksandra
Bardiniego, Erwina Axera i Józefa Wyszomirskiego), w roku 1950 – z dyplomem u Leona Schillera
– ukończył studia na wydziale reżyserii Państwowej
Wyższej Szkoły Teatralnej w Łodzi i Warszawie.
W latach 1953–1963 był dyrektorem naczelnym
i artystycznym, a także reżyserem w Teatrze Polskim
w Bielsku-Białej i Cieszynie (do 1960), a równocześnie dyrektorem Banialuki (1960–1963). Wystawił
na bielskiej scenie m.in. Wesele, Mazepę, Balladynę,
Krakowiaków i Górali, Makbeta. Wprowadził do repertuaru autorów współczesnych, jak Bułhakow czy
Brecht. Istotnym wątkiem bielskiej dyrekcji Uramowicza była obecność czeskich i słowackich autorów
w repertuarze bielskiej sceny. Ponadto pracował
w teatrach m.in. w Szczecinie, Lublinie, Gdyni, Częstochowie, Sosnowcu. Po przejściu na emeryturę
zamieszkał na stałe w Bielsku-Białej. (jr)
(oprac. ms)
Mieczysław Peterek
R e l a c j e
Katarzyna Kucybała
I n t e r p r e t a c j e
35
REKOMENDACJE
BIELSKO-BIAŁA
estorzy beskidzkiej sztuki ludowej – wystawa
twórczości najstarszych i najciekawszych
ludowych artystów, w tej edycji bibułkarek
i zabawkarzy
23 czerwca – 31 sierpnia, Galeria Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury
Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury,
ul. 1 Maja 8, Bielsko-Biała, tel. 033-822-05-93,
www.rok.bielsko.pl, [email protected]
N
BYTOM
Międzynarodowa Konferencja Tańca
Współczesnego i Festiwal Sztuki Tanecznej
– spektakle z udziałem światowych gwiazd tańca,
warsztaty (technik tanecznych, pisania o tańcu,
fotografii tańca), międzynarodowe sympozjum
historyków i krytyków tańca, programy społeczne
29 czerwca – 13 lipca, Śląski Teatr Tańca
Informacje: Śląski Teatr Tańca, Bytom,
ul. S. Żeromskiego 27, tel. 032-281-82-53,
www.stt.art.pl, [email protected]
15
CIESZYN
estiwal Muzyki Wokalnej Viva il canto – wielkie
dzieła oratoryjno-symfoniczne, spektakle
operowe i operetkowe, recitale wokalne, koncerty
galowe z orkiestrą i koncerty kameralne
22–30 sierpnia, Cieszyn
Informacje: Stowarzyszenie Via Musica, ul. Polna
3/5, Cieszyn, tel. 033-851-05-51,
www.vivailcanto.pl, [email protected]
F
CZĘSTOCHOWA
estiwal Sztuki Kulinarnej Aleja Dobrego Smaku
– kiermasz kuchni regionalnej i żywności
wytwarzanej metodami tradycyjnymi, konkursy
kulinarne, występy kabaretowe, koncerty
czerwiec, al. Najświętszej Maryi Panny,
pl. dra W. Biegańskiego
Informacje: Częstochowska Organizacja
Turystyczna, al. Najświętszej Maryi Panny 65,
Częstochowa, tel. 034-368-22-60, www.czestochowa.pl, [email protected]
F
GOLESZÓW
Gminny Przegląd Twórczości – prezentacja
twórczości w dziedzinach: plastyka, literatura, rzeźba, modelarstwo, rękodzieło ludowe
20 czerwca, Gminny Ośrodek Kultury
Informacje: Gminny Ośrodek Kultury, ul. Cieszyńska 25, Goleszów, tel. 033-479-05-21, www.goleszow.pl, [email protected]
ŻYWIEC
Powiatowy Przegląd Orkiestr Dętych
czerwiec, Rynek
Informacje: Starostwo Powiatowe w Żywcu,
Wydział Turystyki, Kultury, Sportu i Promocji
Powiatu, ul. Z. Krasińskiego 13, tel. 033-860-2244, www.starostwo.zywiec.pl, [email protected]
K ATOWICE
etni Ogród Teatralny – miejski festiwal teatralny, spektakle dla dzieci i dorosłych, koncerty,
warsztaty
lipiec–sierpień, Górnośląskie Centrum Kultury
Informacje: Teatr Korez, pl. Sejmu Śląskiego 2,
Katowice, tel. 032-209-00-88, www.korez.art.pl
45. T YDZIEŃ KULTURY
­B E S K I D Z K I E J
2–10 sierpnia, Wisła, Szczyrk, Żywiec,
Maków Podhalański, Oświęcim
W ramach 45. Tygodnia Kultury Beskidzkiej
organizowane są: 39. Festiwal Folkloru Górali
Polskich w Żywcu, 19. Międzynarodowe Spotkania Folklorystyczne w Żywcu, 61. Gorolski Święto
w Jabłonkowie (Republika Czeska), 14. Festyn
Istebniański w Istebnej, 30. Wawrzyńcowe Hudy
w Ujsołach
Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury,
ul. 1 Maja 8, Bielsko-Biała, tel. 033-822-05-93,
[email protected], www.tkb.art.pl,
www.etnofoto.net/tkb
15
L
PSZCZYNA
potkania pod Brzymem – coroczne spotkanie z kulturą ludową, prezentacja zespołów
folklorystycznych
czerwiec, Rynek
Informacje: Towarzystwo Miłośników Ziemi
Pszczyńskiej, ul. Piastowska 26, Pszczyna,
tel. 032-210-16-27
S
10
SZCZYRK
Dni Powiatu Bielskiego – prezentacja oferty
kulturalnej powiatu bielskiego
28–29 czerwca, Szczyrk
Informacje: Starostwo Powiatowe, ul. Piastowska
40, Bielsko-Biała, 033-813-67-83, www.powiat.bielsko.pl, [email protected]
9
WISŁA
eatralne Dni Wisły Teatr na Wysokościach
– spotkania z teatrem ulicznym
19 lipca, pl. B. Hoffa oraz amfiteatr
Informacje: Wiślańskie Centrum Kultury,
pl. B. Hoffa 3, Wisła, tel. 033-855-29-67,
www.wisla.pl, [email protected]
T
Więcej informacji o imprezach
w województwie ­śląskim na stronie:
www.silesiakultura.pl
36
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
GALERIA
23. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej
Bielsko-Biała
24–28 maja 2008
Komponując program tegorocznego festiwalu, postawiliśmy lalkę w centrum.
Wybraliśmy te przedstawienia, w których jest ona podmiotem a nie przedmiotem scenicznych wydarzeń.
Pokazujemy lalkę w repertuarze dziecięcym, ale też w konfrontacji z tekstami Becketta, Borgesa, Baudelaire’a,
Kafki i Dumasa.
Prezentujemy prawdziwych mistrzów lalkarskiej sztuki, wirtuozów animacji lalek.
Przerzucamy pomost między tradycją a nowoczesnością.
Zapraszamy w magiczną podróż, pełną emocji i wzruszeń.
Lucyna Kozień
Dyrektor Festiwalu
Salto.lamento czyli nocna strona rzeczy
Figuren Theater Tübingen
Teatry uczestniczące w 23. Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Lalkarskiej:
Teatr Lalka – Warszawa
Teatr Animacji – Poznań
Kompania Doomsday – Białystok
Walny–Teatr – Ryglice
Teatr Biuro Podróży – Poznań
Teatr Lalek Banialuka – Bielsko-Biała
Białostocki Teatr Lalek & Duda Paiva Puppetry and Dance – Polska i Holandia
Figuren Theater Tübingen – Niemcy
Komedianci (Orchestr Péro za kloboukem, A Conjurer’s Theatre from Doudleby)
– Czechy
Tradičné bábkové divadlo Anton Anderle – Słowacja
Teatro Gioco Vita – Włochy
Clastic Théâtre – Francja
Teatro de Marionetas do Porto – Portugalia
State Puppet Theatre Stara Zagora – Bułgaria
Compagnie Les Ateliers du Spectacle – Francja
Divadlo Alfa – Czechy
Titiriteros de Binéfar – Hiszpania
2ky – Rosja
Children’s Theatre of Subotica – Serbia
Figurentheater Wilde & Vogel – Niemcy
Teatro Del Carretto – Włochy
Mobiles Theater für Kinder MOKI – Austria
Nozad – Iran
Wśród imprez towarzyszących m.in.:
Małe Formy Teatralne – występy studentów Wydziału Sztuki Lalkarskiej
AT w Białymstoku oraz Wydziału Lalkarskiego PWST we Wrocławiu
Teatr Zaangażowany Społecznie – prezentacje Bielskiego Stowarzyszenia
Artystycznego Teatr Grodzki
Bestiarium Wilkonia – wystawa prac Józefa Wilkonia
W świecie lalek – wystawa marionetek z kolekcji Antona Anderlego
My i świat – otwarty panel dyskusyjny POLUNIMA
Patronat
Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Bogdan Zdrojewski
Prezydent Miasta Bielska-Białej
Jacek Krywult
Organizator: Teatr Lalek Banialuka im. Jerzego Zitzmana
Trzej muszkieterowie – Divadlo Alfa, Drewniany koń – Nozad
Człowiek bocian – Titiriteros de Binéfar
Pépé i Gwiazda – Teatro Gioco Vita
Archiwum MFSL
Baldanders – Kompania Doomsday
proj. plakatu Józef Wilkoń
Patronat medialny