Robert Myka, ilustracja pochodzi z książki "13 Mgnień
Transkrypt
Robert Myka, ilustracja pochodzi z książki "13 Mgnień
7 Autor - Robert Myka, ilustracja pochodzi z książki "13 Mgnień Zgorzelca" Redaktor z rzędu naczelnych i parzenie kawy: Grzegorz Żak Protokół z kolejnego już, piątego Międzynarodowego Konkursu Literackiego o nagrodę Nie-Do-Rzeczki W grudniowe wczesne acz pogodne popołudnie, wśród wiatru powiewów porywistych, (szczęściem że na zewnętrzu szczerym polem zwanym u Reymonta), zasiadłwszy przy herbacie w sali kasetonowej Miejskiego Domu Kultury w Zgorzelcu, jury w składzie Maria Kret, Sylwia Olszak, Beata Zygmuntowicz i Grzegorz Żak ustaliło iż: poziom był, ale jak wysoki, to nie doprecyzowało. Po czym, siorbiąc sobie kulturalnie herbatkę (co znamienne w czasach kryzysu - bez cukru) przyznało następujące nagrody: w kategorii niepoważnej wyróżnienie dla Klaudii Kadłuczki. W tejże samej kategorii trzecie miejsce dla panów Andrzeja Świderskiego (z sugestią, by rzecz nie raz i nie dwa ze sceny tu i tam odczytał) i Jerzego R. Szulca (z adnotacją - także za tekst poważny). Drugie miejsce dla panów, zresztą dobrych kolegów sobie nawzajem - Radosława Kolago i Łukasza Chwałko - pierwszemu za konsekwetną precyzję, drugiemu za precyzyjną konsekwencję) , natomiast pierwsze miejsce w kategorii niepoważnej dla Klaudii Soczomskiej, z gratulacjami szczerymi, jako, że to już nie pierwszy raz. Tu jury zwróciło uwagę, że parytet został zachowany, zwyciężczyni mogłaby rozwinąć swój pomysł i zyskać sławę i profity, a potem podzielić się dochodami w uczciwym procencie (w ramach odwdzięki za motywowanie). W kategorii poważnej jury zastanawiało się ciut dłużej i uznało, iż wyróżni Arona Jędrzejczyka za "erotyk majowy", drugą nagrodę przyzna za całokształty panom Marcinowi Baranowi i anonimowemu z jakichś powodów Janowi K. Pierwszą natomiast i jednogłośną nagrodę, zwaną dalej Gran Pri przekaże Krzysztofowi Pietrzakowi za horror "Poletko Gawronikowej". Oczywiście, że z gratulacjami, boć to już nie pierwszy raz. Dopijając herbatę bez cukru jury policzyło, iż prac wpłynęło w sumie 25, w tym 3 po niemiecku, przez co międzynarodowość konkursu została potwierdzona, acz odpowiednia korekta do regulaminu zostanie wprowadzona, jako że my co prawda wszystko fersztejen, ale nicht alles. W każdym razie wiać nie przestało porywiście. O czym z precyzją meteorologa zawiadamia w imieniu jury: Grzegorz Żak Rysunek: Anna Gronowska Stopka redakcyjna rozmiar 36 Napisz donos (tfu) do nas: grzegorz.zak@zgorzelec com Redakcja zastrzega sobie i nie zwraca Bardzo miejsko, domowo i kulturalnie (za kawę i ciasteczka) dziękujemy MDK Zgorzelec Już w wersji papierowej: "Lauzicer - stek bajd górnołużyckich" autorstwa Grzegorza Żaka siedzący w tym samym co wcześniej miejscu starzec. Coś Pan taki zmarnowany dzisiaj, znowu w Banderozie całą nockę się spędziło, co? - Nie. – odpowiedział wpatrzony w podwórko Franek. - To gdzieś pan był całą noc? - Gdzieś indziej. I zwrócił wtedy uwagę na bawiące się dzieci, lecące ptaki i kobietę zbierającą pranie do miski. – „Dla kogo czas w wieczności i wieczność w czasie, ten wolny jest od wszelkiego cierpienia”. - Tak jest panie sąsiad, dobrze powiedziane. – Odrzekł siedzący na schodach starzec, strzepując popiół ze swojego popularnego bez filtra. Aron Jędrzejczyk Carpe diem w morzu zieleni w wdzięcznej arii piór dźwięcznych łykam haustem porcję jesiennej melancholii i zadumy dawkę jesiennego niezbędnika o dwa i czerwieni barwach jesiennego szczęścia chloroplast chloroplaszcząc dechlorofiluje słońce słoneczniejąc już nie nasłonecznia a wiatr wiejący wiejąc zwiewa liście z drzew lato za nami a jesień w zanadrzu raczy nas raczyć trzydniowym pobytem jesiennego żaru ja na chwilę co chwila odgarniam leniwe strąki swych włosów lecz po chwili powracam znów do chwili gdy myśląc myślałem TYLKO O NIEJ... i nurzam swe usta honorowi dawcy liści szczodrząc szczodrze oddają swój kolor im więcej dają tym więcej tracą czym więcej tracą tym my zyskujemy: na barwach złota brązu w czibowskiej kofeinie.... - 36 - Macie w rękach Boso po Nysie numer 7 po reaktywacji. Taka historia, partyzanckie pierwsze wydania, zinowy charakter, a ja muszę przyznać, że o ile ja osobiście ciągle lubię papier, to już nie wierzę w jego przyszłość. Literatura w szybkim tempie ustępuje miejsca innym rozrywkom, gazeta ustępuje Internetowi - i to pomimo zdecydowanej przewagi prasy drukowanej w kwestii zabijania much i ocieplania domu w zimie w piecach węglowych i kominkach. Mało jestem spostrzegawczy i oryginalny, ale wydaje mi się, że diagnoza jest prawdziwa. Nawet nasz regionalny konkurs literacki o nagrodę "Nie-Do-Rzeczki" przeżywa lekki regres, goszcząc zaledwie umowne 0,0666% procent mieszkańców Zgorzelca (czy to 666 to przypadek???). Tak naprawdę, gdyby wziąć pod uwagę wszystkie czynniki, to udział wyniósłby mniej niż 0,00666%, gdyż sporo prac przyszło spoza regionu, a poza tym procent powinniśmy obliczać, dzieląc przez ilość mieszkańców powiatu. Tak czy siak jest dość słabo. Czy tchnę pesymityzmem? Ciut, tak. Aczkolwiek jest nadzieja dla piszących. Powiedzmy sobie jasno, cytując Biblię, dla dodania mocy wypowiedzi: "Na początku było słowo". Prawie wszystkie gałęzie szeroko pojętej popkultury mają początek w słowach, nawet teksty durnowatych piosenek czy scenariusze kretyńskich telewizyjnych szołów. Dlatego zostanę przy swoim fachu i pisać będę, choć, żeby utrzymać rodzinę, nie do końca jestem pewien, co powinienem pisać. Życie podpowie, potem obśmieje, wreszcie zweryfikuje. A może to ten Czarny Listopad 2011 mnie tak natchnął? Zostawiam wierszyk, żeby jakiś Non Omnis Moriar po mnie został. Grzesiek Żak "Życie do kontroli" Poproszę życie do kontroli Zażąda gość przy bramie w niebie Lub, jeśli niebo cię nie boli Zażądasz tego sam od siebie Wolałeś żyć bez siły woli? Lubiłeś mnożyć i się dzielić? Przestań się zatem wić w maraźmie I prędko żyj, śmiertelny bycie Bo kiedyś huknie ktoś wyraźnie: Poproszę do kontroli życie! Poproszę życie do kontroli Proszę nie szarpać się, nie jeżyć Ciesz się, że mogłeś poswawolić I nie wierz w to, że musisz wierzyć Wtedy postukasz się w kieszenie Mrucząc: gdzie to ja zapodziałem Przepraszam wszystkie wieczne cienie Ale się dziś nie spodziewałem Poproszę do kontroli życie I zestaw marzeń już spełnionych Głębie zgłębione należycie I listę spraw niedokończonych Wtedy przyklasną ci anioły (albo skrzydlate cząstki soli) Koniec powinien być wesoły! Poproszę życie do kontroli! Poproszę życie do kontroli Przedstaw tych, co za udział wzięli -1- Marcin Baran - Kto?! - Idziemy. – Powiedziała Śmierć pozostawiając pytanie Franka bez odpowiedzi. Chrypa Dedykowane R.K. Każde słowo, wypowiedziane szorstkim od starannie chłodzonej wódki głosem, stanowi dalszą część wiersza, jakiego nigdy nie chciałem napisać. Pogardliwy bełkot, pozbawiony precyzji i skazany na pomyłkę. Niechlujna filmowość. Kilka długich ujęć na zamglone, prowincjonalne miasto, krzyk pijanego wrzynający się w noc i pulsujący pod martwą tkanką. Nowotwór. Potem milczenie jak warstwy kurzu obsiadające grzbiety nieoddanych w terminie książek. Jaka niby literatura? W naszej przecież Wojaczek zawsze był efekciarzem, a Kerouac pedałem. Hatred is a hell of a drug. Śmiać się przede wszystkim z tego, co uświęcone przez zasuszony tragizm. Ustalone i przyjęte do kręgów, gotowe. Ślina nie jest nowym językiem, ale jest świeżym. Odróżnia. Jeśli uda nam się sprawić, że nas znienawidzą, sprawić choćby tylko tyle – to będzie już coś. To będzie sens, który tak rozpaczliwie chciałbyś nadać. Surowy i piękny. To jak paranoiczny sen o przystawieniu lufy do skroni i ostatnich słowach, koniecznie ironicznych, koniecznie dumnych: "Koniec gry, panie Wittgenstein". Strach będzie zawsze odpowiedzią i zawsze będzie usprawiedliwiał – to jedna z najbardziej komfortowych rzeczy, jakie można sobie uświadomić. Chłodne światła latarni i brzydkie pytania o miłość. I jak my piszemy tymi rękami związanymi w supły? Jak tłumaczymy się przed ludźmi ze wszystkich nieodebranych telefonów i listów wyrzuconych przed przeczytaniem? A przecież mówiono nam o odpowiedzialności i kazano przypatrywać się światu, żeby się zwyczajnie na wszystko nie spóźnić. Spóźnienia kosztują. Jacyś mężczyźni zaopiekowali się już kobietami przeznaczonymi dla nas. Pozwolili im obserwować swoje plecy, kiedy śpią. Podobno szczęśliwi ludzie w ten sposób osiągają spokój. Wbijają gwoździe w ściany. Wieszają na nich zdjęcia, a potem budują strychy, żłobią piwnice, przyzwyczajając włosy tych kobiet do zapachu własnych palców. Jeśli nauczysz się uśmiechać na myśl o tym, to znaczy, że potrafisz już żyć. Stąd już tylko krok do śmierci. -2- Tymczasem u Franka Skipirzepy w mieszkaniu… Otwarte okno spowodowało przeciąg. Firanki, gazety i inne lżejsze przedmioty zaczęły fruwać po całym pokoju przewracając leżący przy łóżku butelkę z winem, które Franek dostał od starszego sąsiada. Weszli do ciemnego tunelu. Światło dochodzące z pomieszczenia, które przed chwilą opuścili pomału zanikało. - Wiesz gdzie idziemy? – Zapytał Franek. - Tak zaraz powinno pojawić się światełko. - Jakie światełko? - Patrz! – W oddali tunelu pojawiło się światło dochodzące z małej żarówki. - Idź Przed siebie… Prosto do tego światełka. W pokoju Franka Skipirzepy zaczął rozprzestrzeniać się zapach rozlanego wina. Aromat był bardzo silny i gdy dotarł do leżącego denata ten zaczął kręcić nosem. Idź, idź już jesteśmy blisko. – Kontynuowała Śmierć. Franek Skipirzepa jednak oparł się tym namowom i przystaną łapiąc się za głowę. - Coś mnie we łbie kręci. - Niemożliwe przecież nie żyjesz. - Ty wiesz co, ja chyba wracam. - Jak to? Jesteśmy już blisko, musimy iść dalej! - To idź a ja później do ciebie dojdę, zdaje mi się, że mam jeszcze coś do załatwienia – Odpowiedział Franek trzymając się za coraz bardziej bolącą go głowę. - Dobra, tylko zaraz wracaj. – Powiedział Nieznajomy po czym zniknął w odległych mrokach tunelu. - W życiu nie widziałem takiego frajera. – Pomyślał Franek po czym zawrócił. Zatrzymał się w pomieszczeniu z szufladami, aby odzyskać pozostawiony tam zegarek. Przypadkowo otworzyły mu się inne szuflady z zegarkami, biżuterią itd., które też postanowił opróżnić. Franek Skipirzepa powoli zaczął się przebudzać. Usiadł na łóżku i sięgnął po przewróconą butelkę wina. Unoszący się aromat tym bardziej uderzył mu do głowy. - Od dzisiaj nie piję. Założył kapcie na stopy i postanowił się przejść. Przy wyjściu przywitał się z nim - 35 - Skipirzepy. Szli razem chodnikiem wzdłuż ulicy. Franek Skipirzepa w samych bokserkach, podkoszulce, z kapciami na stopach, lekko kulejąc i jego nowy towarzysz w swoim czarnym kreszu. - Chyba powinienem coś na siebie ubrać. - Nie zapominaj, że nikt cię nie widzi. Ludzie zwykle nie widzą duchów. – Odpowiedział Nieznajomy nie odrywając wzroku z kierunku, w którym szedł. - I chyba nie zamknąłem okna. - To też już nie ma większego znaczenia. Po przebyciu kilku ulic, Franek zauważył zbliżającego się z na przeciwka bladego starszego pana w kapciach z papierosem w ustach i gazetą w ręku. - ¡Hola! ¿Cómo está? – Zapytał blady starszy człowiek. - ¡Hola! Bien gracias. – odpowiedział Nieznajomy w kreszu. Po czym dalej szli w swoją stronę. - Kto to był? – Zapytał Franek Skipirzepa zatrzymując się. - Znajomy z Hiszpanii… Filmowiec. - Dlaczego nas widział? - Bo też już nie żyje. – Odpowiedziała Śmierć po czym dodała. – Tak jak ty. - I ty? - Powiedzmy. – Dotarli do ciemnego, zakurzonego pomieszczenia, do którego promienie światła wpadały jedynie przez świetliki pod sufitem. W pomieszczeniu znajdowało się kilka półek z książkami i szuflady. - Tutaj musisz zostawić wszystko co masz. – Odezwał się Nieznajomy do Franka. - Nie mam za wiele. – Odpowiedział Franek patrząc na swoje bokserki. - A to? – Śmierć wskazała na zegarek Franka. – Niedługo zaczniesz żyć „w radosnym poczuciu bezczasowości”. - I tak nie był mój, ale się przyzwyczaiłem. – Odpowiedział Franek zdejmując zegarek z ręki i przekazując go Nieznajomemu. - „Czas to idea głupców”. – Powiedziała Śmierć unosząc wskazujący palec do góry a drugą ręką chowając zegarek Franka do jednej z szuflad. – Teraz możemy iść dalej. Śmierć podeszła do dużych stalowych drzwi i z wielkim wysiłkiem próbowała je otworzyć. - Może pomóc? – Zareagował Franek patrząc na zmagania Śmierci. - Trzeba je kiedyś naoliwić. - Odsuń się. – Franek Skipirzepa poprawił swoje kapcie, zaparł się odpowiednio i pewnym ruchem otworzył właz. - A tak na ciebie narzekano. - 34 - Grzegorz Lewkowicz „NIEDORZECZKI” POWIAT ZGORZELECKI W LIMERYKU Miasta: Bogatynia Na „Króla Łgarzy” do Bogatyni, chce wysłać teksty rządowy cynik. Kiedy łżą politycy, bez szans są satyrycy, łatwo przewidzieć turnieju wynik. Pieńsk Na skraju lasu w pobliżu Pieńska, poległa w boju cnota panieńska. Choć trzymała się dzielnie, to jej wróg strzelał celnie... - jęki przerwała ta śmierć męczeńska. Węgliniec Zbierając grzyby dziadek z Węglińca, nie zauważył z tyłu odyńca. Dzik też był ślepy trochę, więc dziadka wziął za lochę... - do dziś ma grzybiarz na plecach sińca. Zawidów „Kark” BMW-icą w mieście Zawidów, stanął na miejscu dla inwalidów. Rencista chwycił laskę, wyklepał „furze” maskę i upodobnił ją do bolidów. -3- Zgorzelec Szedł mundurowy koło Zgorzelca i zauważył w rzece topielca. Wyciągnął tonącego, więc chciał podsuszyć jego... - lekarz nie zdążył odciąć wisielca. Gmina Sulików: Bierna W gminie Sulików leży wieś Bierna, gdzie mieszka babcia od wojny wierna. Siedzi przed swoją chatą i ciągle czeka na to, że jej dywizja wróci pancerna. Jabłoniec Szedł Jacek Cygan przez wieś Jabłoniec, ludzie chowali kury i konie. Nikt nie poznał niestety, tekściarza i poety, bo każdy patrzył na jego dłonie. Ksawerów Bogaty rolnik ze wsi Ksawerów, śladem premiera odwiedził Peru. Nikt mu grosza nie zwrócił, a więc biedak się smuci, bo jego budżet równy jest zeru. Sulików, foto: Oxygen64 Łowin Ludzie o nazwę drżą we wsi Łowin, że ją za plagiat uzna pan Gowin. To jest poseł z Krakowa, więc może się targować... - za nazwę Łowin, mogą dać sto win. -4- - Może winka się pan napije? – zapytał starzec. – Mam tutaj coś dobrego. Wyciągnął ze swojej reklamówki butelkę z ciemno-czerwoną zamuloną cieczą i podał ją Frankowi. Ten odkręcił wieko, wydostająca się z butelki woń natychmiast podrażniła jego drogi oddechowe. - Trupa tym można by obudzić. - Nie wątpię, nie wątpię. – Odpowiedział starzec z lekkim uśmiechem. – Weź pan sobie wszystko. - Może się dzisiaj przydać – odpowiedział Franek łapiąc się za bolącą go od samego rana głowę. Wziął miksturę od niewidomego starca po czym wszedł do kamienicy i udał się do swojego mieszkania. Tymczasem na dworze słońce chyliło się ku zachodowi i nastawał zmrok. Większość lokatorów kamienicy powróciło do swoich mieszkań, wywołując tym samym trwający do późnych wieczornych godzin hałas. Z klatki schodowej dobiegały okrzyki przerażonych kobiet oraz wesołe śmiechy mężczyzn. Mniej więcej w środku nocy, kiedy w kamienicy panował już względny spokój, pukanie do drzwi wyrwało Franka Skipirzepę ze snu. Ten spojrzał na drzwi i wtedy pukanie się powtórzyło. - Powiedz Stefanowi, że oddam mu jutro te pieniądze. – Powiedział Franek przewidując powody odwiedzin o tej porze. - Chyba już nie będziesz musiał. – Odrzekł głos z za drzwi. Informacja ta zainteresowała Franka. Powolnie podniósł się z łóżka, założył klapki i w samych bokserkach i podkoszulce, która kiedyś była biała podszedł do drzwi. - Kim jesteś. – Zapytał Franek przez zamknięte drzwi. - Jestem Śmierć, przyszedłem zabrać cię ze sobą. – odpowiedział nieznajomy po czym usłyszał otwierające się w drzwiach zamki. Franek uchyliwszy lekko drzwi zobaczył niewysokiego mężczyznę w czarnym kreszu z polsportu. Dokładnie zmierzył go wzrokiem. - Barbiturany dwa piętra niżej, dobranoc. – Odpowiedział zatrzaskując drzwi przed nosem nieznajomego. - Jebane ćpuny. - powiedział Franek i skierował swój powolny zmęczony krok w stronę łóżka. Szedł do czasu aż kątem oka nie zauważył stojącej pod ścianą postaci. - Tak witasz swoich gości? – Odpowiedział nieznajomy, który przed chwilą pukał do drzwi Franka Skipirzepy. - Kim jesteś? - Powiedziałem ci, jestem Śmiercią i… - Nie zapraszałem cię. - Nigdy mnie nie zapraszają… Ale powinniśmy już iść. - Ja idę spać. – Powiedział Franek podchodząc do swojego łóżka. - Zdaje się, że to miejsce jest już zajęte. – Obaj spojrzeli na leżące ciało Franka - 33 - Łukasz Chwałko „Franek Skipirzepa wraca” – Czyli tekst raczej niepoważny. Pies zaszczekał. Ze starej kamienicy wyszła kobieta w fartuchu, w rękach niosła miskę z praniem. Przywitała się z siedzącym przed wejściem niewidomym starcem i ruszyła w stronę sznurów do rozwieszenia prania. Po drodze minęła bawiące się na podwórku dzieci. - Kasiu nie bij młodszego Stasia! – krzyknęła do dziewczynki. - Ale Stasiu się zaczepia – odpowiedziała. - Ja ci dam ty mały chuliganie! – kobieta ochrzaniła Jasia po czym zaczęła rozwieszać pranie. Wtem na całym podwórku rozległ się dochodzący z okna krzyk: - Uwaga, szybko! Franek Skipirzepa wraca. Kruki i wrony poderwały się do nieba. Kobieta rozwieszająca pranie upuściła miskę z przerażeniem na ustach wypowiedziała - Jezus Maria! I krzyknęła w stronę bawiących się na podwórku dzieci. - Dzieci, szybko do domu! – Podnosząc miskę z praniem. Dzieci udały się w stronę kamienicy. - Franek wraca, ale będzie burdel – powiedział mały Stasiu podbijając nogą piłkę przed samym wejściem. - Jasiu! – Krzyknęła Kobieta z praniem. Poczekała chwilę na najmniejszą Zuzię, która z braku innych zabawek ciągnęła stare sanki, pomimo upalnego letniego dnia. Na podwórku, wśród promieni powolnie zbliżającego się ku zachodowi słońca, pozostały porzucone zabawki, śmieci oraz siedzący przed wejściem do budynku starzec od czasu do czasu pykający swoim Popularnym bez filtra. I wtedy na podwórku pojawił się on – Franek Skipirzepa – postrach dzielnicy, który od pewnego czasu cieszył się wolnością. Szedł lekko kulejąc jakby był gladiatorem, któremu udało się przeżyć jedną z kolejnych walk. Wchodząc do kamienicy przywitał się z siedzącym starcem, który to z racji swojego zaawansowanego wieku i związanej z tym bezbronnością nigdy nie był obiektem drwin i agresji ze strony Franka Skipirzepy. - Dzień dobry panie sąsiad. - A witam pana – starzec uniósł wzrok znad tlącego się papierosa. - Z Banderozy się wraca sąsiedzie, działo się coś? - Ach… - Westchnął Franek masując swoje potłuczone kostki na pięściach. - 32 - Mała Wieś Dolna Zawzięty rolnik z Małej Wsi Dolnej, łapie nornice i myszy polne. Gryzonie, jak powiada, to prezent dla sąsiada, za to, że większe ma płody rolne. Mała Wieś Górna Mąż w delegacji z Małej Wsi Górnej, gdzieś się nabawił choroby skórnej. Chciał wmówić swej kobiecie, że złapał w toalecie... - wiec do Chirurgii trafił Ogólnej. Miedziane Hanys przed laty ujrzał Miedziane, i został we wsi z życiowym planem. Dziś widzą go sąsiedzi, jak biedak szuka miedzi... - nazwy wsi często są przekłamane. Mikułowa W Dniu Święta Kobiet zięć z Mikułowej, taniej wiązanki szukał kwiatowej. Kwiaciarka pyta czemu, chce bukiet z chryzantemów... - bo są na zgodę dla mej teściowej. Nowoszyce Obrotny facet jest w Nowoszycach, co przez granicę towar przemyca. To co na Bugu z rana, kupuje od Iwana, - nocą przez Nysę niesie do Fryca. -5- Podgórze Wschodząca gwiazdka ze wsi Podgórze, w lokalu disco tańczy na rurze. Lecz w niedzielę i święta, o pokucie pamięta, grzecznie śpiewając w kościelnym chórze. Radzimów Młoda mężatka ze wsi Radzimów, z pieszą pielgrzymką poszła do Rzymu. Teraz nie ma ochoty, z Italii na powroty... - bo domowego ma dość reżimu. Skrzydlice Dumne są z tego całe Skrzydlice, że uchowano we wsi dziewicę. Wieścią tą uskrzydleni, zlecieli się uczeni... - a tu chodziło o jałowicę. Aron Jędrzejczyk Erotyk majowy słońce z wolna zachodzi malując swe cienie my w objęciach tacy młodzi znika nam odzienie ty mi udajesz Wenus ja tobie Erosa pierzcha opór gaśnie przymus kładziesz się z ukosa Stary Zawidów Ma bohatera Stary Zawidów, - bardzo młodego członka ZBoWiD-u. Bił się on z Arabami, czyli terrorystami... - dostanie za to medal od Żydów. Studniska Dolne Dziwią się ludzie w Studniskach Dolnych, skąd tyle dzieci rodzi się zdolnych. Sprawca jest oczywisty... - szwagier Cześka Wopisty, co we wsi wiedzie żywot swawolny. -6- noc upojna gwiaździsta spogląda nam w oczy doznań naszych długa lista rzeką wciąż w nas broczy leżysz winna zdyszana pośrodku mej piersi tak leżymy aż do rana wobec siebie śmielsi ciała nasze splecione miłosnym dotykiem myśli niczym nie zmącone z aktu brną językiem - 31 - Studniska Górne Zdolny konstruktor w Studniskach Górnych, zbudował auto z surowców wtórnych. Nie potrzebna benzyna, bo jeździ na spalinach... - Urząd ten patent uznał za bzdurny. Jan K. Czekanie Czeka Nie na te pięć tysięcy słów Którymi karmią każdego dnia Czeka na to jedno Które będzie smakować Ekran jak magnes Przyciąga niecierpliwe oczy Spragnione ucho Wyczekuje dzwonka Stęsknione serce Czeka na słowo Którego nie usłyszy Sulików O kawalerze ze wsi Sulików, mówią, że siłę ma on po byku. Lecz wszystko pozostałe, niestety ma już małe... - widać to było gdy robił siku. Wielichów Dziadek w swym domu we wsi Wielichów, wciąż przechowuje Icka na strychu. Choć dawno już po wojnie, on każe mu spokojnie, na wyzwolenie czekać po cichu. Wilka Ludziska mówią, że we wsi Wilka, relikt przeszłości jest – bibliofilka. Choć rodzina głoduje, ona książki skupuje... - ponoć czytała już kartek kilka. Jan K. Herbatka jest dla dziadka Dziadek jest dla babci Babcia jest dla wnusia Wnusio jest dla tatusia Tatuś jest dla mamusi Mamusia jest dla pana listonosza - 30 - Wilka-Bory Na skraju lasu przy Wilka-Bory, wilka dopadły wiejskie Azory. Wilczur dostał nauczkę, bo kundlom uwiódł suczkę. na kłach ich stracił wilcze walory. Rysunek: Wioletta Gargała Poważny wiersz /szczególnie dla tatusia/ -7- Wrociszów Dolny Chłop umarł we wsi Wrociszów Dolny, kiedy ogórek jadł małosolny. Albo zbyt mało soli, że biedak nie wydolił, albo ten bimber był nieudolny. Jan K. Po otwarciu granicy w Zgorzelcu Wrociszów Górny Lubiły panie Wrociszów Górny, gdy we wsi mieszkał kochanek jurny. Dziś mieszka gdzieś daleko, koło Goerlitz nad rzeką... - tu konkurentów miał zbyt czupurnych. Kosmopolita Wolny człowiek Przychodzi Odchodzi Niestraszne mu granice i kordony Tylko jego myśli W zasiekach kolczastych garują Jan K. Marcin Baran Awantura Pajęczyny Wydawało mi się kiedyś, że będziemy krzyczeć te wiersze. Spluwać nimi w ciasnych pokojach i na pustych placach, wyrażając pasję w imię jakiejś idei (wtedy idee wydawały się jeszcze całkiem niezłym pomysłem). Odwaga właściwie książkowa, bo bohaterów brakowało zawsze. Podobno nie ma trudnych odpowiedzi na proste pytania. Są pytania w próżnię. Mimowolne głaskanie po głowie, klepanie po plecach. Przeraźliwie bałem się ciemności. Tęsknota to najgorszy doradca. Zrozumiałem to wykopawszy po kilku dniach z piaskownicy małego kota, jednego z pierwszych przyjaciół. Nigdy potem nie płakałem już na żadnym pogrzebie, sama śmierć jednak pozostała ciekawa. Ktoś powiedział, że drzewa też mają coś na kształt krwi i spędzałem jesiennie popołudnia mordując dziesiątki gałązek. Chłodny wiatr listopada i ścięgna podcięte scyzorykiem z dużej szuflady w pokoju rodziców. Przeraźliwie bałem się ludzi. Po cichu, bez entuzjazmu wszystkich nas nauczono kochać. Przypominało to uderzanie muchy o szybę przy próbach wydostania się na zewnątrz. Ślepe nacieranie jednej powierzchni na drugą. Oddechy na szkle. Zawsze miałem wrażenie, że rośliny już nie wyjdą spod śniegu i będziemy żyć w tym zimnym. Miałem rację, mamo. Obejrzałem pewien film i zakochałem się w tej małej sadystce, zakochałem się w Christinie Ricci. A powinienem przecież chodzić na randki z Anną Frank. -8- Śpiąca Królewno Clonozepanowa* Ukłuta wrzecionem Roztrzaskanego talerza Chciałabyś Spać Do Końca Jego Dni... * Rysunek: Anna Gronowska *Clonozepan –środek nasenny Jan K. Razem ale osobno Romek i Julka Na wieki potępieni Zastygli w kamiennych trumnach Jak ja i ty - 29 - „ …Bo prawdziwa śmierć przychodzi wówczas, kiedy o martwym zapomni ostatni bliski.” (Wojciech Roszewski „Zapis stanu lękowego”) Jan K. Kamilowi…* Jerzy R. Szulc roga Babciu Nie płacz proszę Ja wynajmę tu mieszkanie Gdy przybędziesz do mnie z Ziemi Znów będziemy mieszkać razem Dwie bułeczki na śniadanie Tak jak lubię grubo dżemu Lekcje śpiewu i angielski Trochę kompa bez kolegów Droga Babciu nie rozpaczaj Obiecuję bez bajania Oprócz gry na instrumencie Wezmę lekcje też pływania „List spóźniony” („Podróże bez filtra”) *Kamil utopił się latem na terenie naszego powiatu. Jan K. Błyskawiczne drzewo Bezpłodne drzewo zorane świetlistym batem błyskawicy chlubi się ołtarzykiem z Matką Boską i płodną pisarsko Ewą Ostrowską* Obie miłujące owoc żywota swego nad życie. - 28 - ...Ile razy powstrzymujesz się od zrobienia czegoś dla siebie? Odwracasz strapioną twarz od swoich spraw, by nie zburzyć porządku, nie czynić komuś przykrości... Często, prawda? Obecność swoją traktujesz, jak przesłanie – ważne bardzo. Nie funkcjonujesz wśród innych w zwykły dla siebie sposób. Jesteś ! Jesteś, by nie zarzucono ci złej woli. Nie chcesz przełykać potem w osamotnieniu wyrzutów czynionych sobie. Naruszając lecznicze działanie zdrowego egoizmu popadasz w altruizm - wcale nie gładki. Łatwo się nim początkowo zachłysnąć ale trwać to nie może. Zaczyna on bowiem Ciebie wyniszczać, a jest na tyle już zaawansowany, że obawiasz się tę maszynerię zatrzymać. Mogą z tej blokady, czy choćby tylko hamowania, narosnąć same kłopoty. Nie zależy Ci na kłopotach, chcesz być dobra. Jesteś dobra! Trzyma Ciebie ta dobroć przy ży-ciu, pcha na pierwszą linię ; otoczona ludźmi radujesz się. Ale to otoczenie tylko CHCE!! Bierze! Wykorzystuje!! W pewnym momencie uświadamiasz sobie, że nie musisz już o własnych siłach wychodzić przed szereg – zostajesz tam wypychana! Co i raz!! Cudza wygoda wystawia Ciebie do przodu ale jeszcze przepełniona jesteś wiarą w splot wydarzeń pechowy. Znając jednak życie stawiasz teraz odruchowo kroki krótsze ; został zaledwie cień wiary... W narzuconym sobie pośpiechu patrzysz na wyprzedzające Cię jeszcze jedno pokolenie… i jeszcze jedno! Wielu zapomina pomachać przyjaźnie, Tobie zaś ich tempo zamazuje obraz, który miał przecież radować – jeżeli wierzyć obietnicom. Zatrzymujesz się w końcu, by rozpoznać sytuację i dostrzegasz zdegustowana chmarę egoistów. Tylko oni zostali. Inni, na których by ci zależało, cofnęli się zawstydzeni porywami swojego nienasycenia. A otaczający cię zjadacze, rozbrajająco szczerze proszą o wybaczenie bo... takimi już są. -9- - Wybacz – chwalą się beztrosko- uczciwie jest mówić, co się myśli. Ograbiona z nadmiaru dobroci czujesz się oszukana. Konieczne do życia resztki, a łatwe przecież do zauważenia, rozszarpywane są również. Niebezpiecznie!! Powrót zacząć nie jest łatwo. Trwałby wieczność, a przecież takiej wieczności do dyspozycji nie ma. Roztrącasz wreszcie tych rozbrajająco szczerych i wiesz już, co Cię uodporniło. Czeka Cię zmiana zasłużona – możliwa, choć trudna. Zaczynasz żyć dla siebie. Wśród ponurego zdumienia i gniewu odchodzisz. Samej jednak źle. Rozglądasz się ostrożnie... może chociaż owi zmitygowani czekają? Może nie wszystkich przyjdzie Ci skreślić? Ktoś przecież musiał zostać!?... A ci szanujący równowagę w braniu i dawaniu - zostali? Wracasz, by podjąć pozostawioną gdzieś nić porozumienia. Uzbrojona już jesteś – tyle, że poznaczona bliznami. Rozgarniając cały ten zgiełk i śmietnik musisz, choć czasu już mało, rozpocząć od nowa; szczęście, że nie od zera, Dość bowiem gruba księga potknięć i szram pomoże przeskoczyć kolejną kłodę, pomoże ominąć całego człowieka - w lot rozpoznanego! Pozostało teraz już tylko rzucić przez ramię wzrokiem na tamtą pierwszą linię - nie, żeby Cię miała obchodzić... Tak, z ciekawości, z wyzwolenia! Twoją granicę zaczynasz rozciągać gdzie indziej. Tam w oddali sami zjadacze, zapatrzeni w głąb swoich kaprysów. Co tam nowego? Ano, trwa tam głęboka dezorientacja, zawiść zgniła. Brak stałych „dostaw” zaczyna pchać do podszeptów, do zachowań haniebnych... Pozwalasz sobie popatrywać na to z daleka. Bogatsza o jeszcze jedno zabliźnienie, uważniej wybierasz drogę wiedząc, niestety, że nie każdego z bliskich to obchodzi. Wróciłaś wygrana - nawet, gdy z dłoni wypadła ci ta najostatniejsza kartka kalendarza. Myśl Twoja, lżejsza teraz, szybuje ponad czasem i rzuca niekiedy losowo światło na zjada-jących i zjadanych ; daje odetchnąć i przeglądnąć dokonania. Zza takiej bariery widać, że życie dla wielu zawsze okazuje się za krótkie na opamiętanie ale też jest tego życia darowanego innym, zbyt mało. Pojedyncza i samotna róża na zaśnieżonej płycie patrzy w zimowe świerki i nie naprawi już niczego. Kamienna cisza i niebo szare są jednak mniej przytłaczające – wiem, że nie chce Ci się już wchodzić w gwarny, obcy tłum, bo istotnie - obcy. Ani – Matce innych Matek - Zgorzelec – lato, 2003. - 10 - przed wynalezieniem gazu, a cóż dopiero składnie myśleć. W ich życiu nie nastąpiło wiele zmian – dalej pili litry wódki, palili papierosy, hodowali renifery i mruczeli do siebie, gdy potrzebowali czegoś od drugiego człowieka. Tak szczęśliwie toczyło się życie ostatnich ludzi na świecie. A co się stanie, gdy zabraknie im wódki i tytoniu? To okaże się wkrótce, bo ponoć kończą im się zapasy. Marcin Baran Strużka "Nie opowiadam historii, drżę. Niebawem spadnie błoto." Bo przecież cała ta przełomowość w życiu sprowadza się do łamania w sobie kolejnych kości. Myślę o tym wyciągnięty w fotelu, krążąc bezwiednie dłonią po tej części kręgosłupa, którą jakiś katolicki anatom nazwałby pewnie odcinkiem chrystusowym. Ustalmy po prostu, że wypadek w dzieciństwie. Nie pytaj, to długie i dopiero skończyło pękać, jak stopniowe znajdowanie w kątach domu kartek wydartych z książek i jak uczenie się alfabetu na nowo tylko po to, żeby spojrzeć na niego z obrzydzeniem. Nieodkryte jeszcze prawdy są ciężkimi młotami na drodze do moich piszczeli, potem kolan. Nie powinienem czytać książek. Powinienem mniej sypiać, bo za często śni mi się niski korytarz, wypełniony do podbródka brudną wodą. Budzę się i proszę o światło. Chciałbym umieć wyjaśnić Ci, jak bardzo się boję. Wszystko sprowadza się do wtłoczenia w siebie kobiety, ale nawet jej drobne stopy nie są w stanie rozdeptać tej gorzkości, nawet kiedy to takie piękne, jak pejzaże winobrania w słońcu Walencji. Gorzkość rozlewa się wszędzie, wypłukując wapń. Tutaj to zakażenie. Tłuczenie szkła. Pachnące umieraniem opatrunki to najbardziej literacka czystość, na jaką możemy sobie dzisiaj pozwolić. Żadnych wierszy. Jeśli już uszkadzamy powierzchnie, to próbowałem ostatnio przeciąć kość. Wiesz, tę ostatnią. Ocknąłem się, znowu pytając o oczyszczenie i znowu przynieśli mi bandaże. Tak już chyba pozostanie. Mówią, że powinienem iść do psychologa kiedy pytam, czy słyszeli chrupnięcie. Jeszcze kilka chrupnięć i zmieszczę się w życie. - 27 - Klaudia Soczomska Jerzy R. Szulc *** „Kos” („Podróże bez filtra”) Dlaczego koty nie przejęły władzy nad światem? Bo potrafią czytać w myślach. Dostęp innych do naszych umysłów zrujnowałby całą ludzkość. Przecież kłamstwa, tajemnice i niedomówienia są niezbędne do funkcjonowania świata. Niestety, nie każdy uważa to za oczywiste. W XXIV wieku głód cywilizacyjny został już zaspokojony i ludzie zaczęli się nudzić. Kiedy już nic nie pozostało do odkrycia, a maszyny przestały być nowością, narodziła się niezdrowa fascynacja drugim człowiekiem. Przyzwyczajenie do kontrolowania innych za pośrednictwem Internetu i brak celu w życiu sprawiły, że ludzie chcieli wiedzieć jak najwięcej o innych. Stąd powstał pomysł przekroczenia wszelkich granic: sporządzenie maszyny, która umożliwi czytanie w myślach. Chętnych do wykonania wynalazku było mnóstwo – zastój cywilizacyjny sprawił, że miliony inżynierów pozostało bez pracy. Zaledwie dwa lata po wprowadzeniu projektu wynalazek był gotowy do użycia. Naukowcy ze Zgorzelca skonstruowali gaz, który trwale uszkadzał mózg i powodował, że człowiek wszystkie myśli wypowiadał na głos. Nikt nie spodziewał się, że uruchomi on łańcuch przyczynowo – skutkowy, który doprowadzi do zgładzenia cywilizacji ziemskiej. Wszystko zaczęło się na kongresie zrzeszającym najbardziej wpływowych polityków świata, który został zwołany, by uroczyście potwierdzić zastosowanie gazu nad każdym miejscem na Ziemi. Spotkanie szybko przerodziło się w bójkę, ponieważ wszyscy wyrażali głośno swoje (oczywiście niepochlebne) zdanie na temat innych, a urażona duma władzy to przecież rozsądny powód, by rozpocząć wojnę. Przez lata jej trwania niemożliwe było zawarcie jakiegokolwiek sojuszu, gdyż dyplomaci od razu zdradzali swoje niecne intencje. Nastąpił totalny upadek moralny. Ludzie nareszcie dowiedzieli się o czym myśleli duchowni odprawiając modły, a nie były to bynajmniej myśli cnotliwe. Kiedy lud przestał bać się kary boskiej, stał się bezwzględny - kradł, napadał i zabijał bez żadnych skrupułów. Jednak najgorsza była sytuacja związków partnerskich. Miłość nie miała szansy przetrwać bez małych kłamstewek. Począwszy na niewinnych(„nie, kochanie, nie jesteś gruba”) po trochę poważniejsze, które każdy zna i codziennie wypowiada, więc nie muszę ich wymieniać. Ludzie nie mogli się ze sobą dogadać, więc przestali się rozmnażać. Choroby psychiczne, liczne wojny i ujemny przyrost naturalny spowodowały koniec ludzkości. Jednak daleko na wschód od Zgorzelca, na lodowych pustyniach Syberii przeżyła garstka Nieńców. Ci ludzie nie potrafili nawet zbyt dobrze mówić Trawestując znaną piosenkę, o której słusznie powiedziano, że ma najmądrzejszy tekst, można uznać, że po wielkiej świątecznej bitwie opadł już pył zmagań i porażek. Bohaterowie wrócili do naziemnej prozy, a tych najbardziej i wszechstronnie wyczynowych pozapomninano w wielu miejscach. * Niekiedy, jak to w czasie wiosny, można spotkać na ziemi zalęknione pisklę – ciche i nastroszone, a w pobliżu krążących w najwyższym zdenerwowaniu rodziców. Siedzący tuż przy furtce malec kosa zwrócił moją uwagę dopiero za którymś moim przejściem, taki starał się być niepozorny, choć przecież niemały. Przeniosłem pilnie dzieciaka pod gęsty krzew jałowca. Wylazł jednak zaraz i tkwił na otwartym kawałku trawnika. Szansy nie dawałem mu żadnej – wkoło pełno kotów, a dzień się dopiero rozkręcał. Wrzask dorosłych kosów nasilał się, kiedy tylko któryś drapieżnik pokazywał się w pobliżu. Malec nie ruszał się ale oczywiście po małej chwili został zauważony przez dwa kocury. Nie ma co opisywać wszystkiego, bo trwało to i trwało. Wpierw jednak koty ustaliły między sobą zakres uprawnień, a wymianę poglądów słychać było wiele ulic dalej. Ten, Rysunek: Kuba Chromik - 26 - - 11 - który został, przycupnął na początek jakieś półtora metra od malucha i wpatrywał się pilnie. Rysując – jak sądziłem – plan działania. Spoglądał też co chwila na boki, czy nie skrada się do zdobyczy konkurent – ledwo co przegnany. Nie skradał się. Po przeprowadzonej w skupieniu obserwacji kot przysunął się do ptaka na jakieś pół metra, a następnie zdecydowanie wstał i zbliżył łeb niemal dotykając pisklaka wąsami. Niewiele sobie przy tym kocisko robiło z protestów całej chmary dorosłych ptaków, które ryzykując wiele, pikowały co i raz ze wszystkich stron. Malec mając przed oczami koci łeb podniósł główkę i otworzył szeroko dziób (bardzo szeroko!). Wiedziałem, że niewiele mogę zrobić, bo durna ptaszyna i tak wylezie, jak poprzednio. Jasne też było, że niebawem kot podejmie decyzję. Co my jednak wiemy o prawach, według których zwierzęcy świat funkcjonuje i mimo, iż nieustannie wtrącamy swoje trzy niepotrzebne grosze - ciągle jest. – Nie mogłeś się doczekać latania, co?- zgrzytnąłem do pisklaka (bezradność często wpędza nas w nerwy). - A skoro tak, to nie trzeba było włazić w oczy drapieżcom! Moje utyskiwanie ledwo słyszano w tumulcie, jaki podnosiło dookoła wszelkie ptactwo. … Ale było – jak wspomniałem – tak, że maleństwo rozdziawiło dziób (żółty jeszcze na krawędziach). Rozdziawiło i… tyle. Kot bowiem szarpnął głową do tyłu nie ruszając na razie nóg, a po małej chwili przysunął głowę znowu. Ptaszę rozwarło dziób popisowo albo i lepiej i pewnie tego już było kocurowi za wiele (a tu jeszcze te utrapione ataki z powietrza…!). Wstał sztywno, pokręcił samym koniuszkiem ogona i wycofał się małe pół metra. Postał, poprawił na głowie koronę, którą taki słabo jeszcze opierzony paproch miał śmiałość poluzować, a następnie małymi kroczkami odszedł nie odwracając się. Był zły – ludzie widzą, jak taki szczyl, taki wcześniak przemądrzały stawia się jemu! Jemu!! Zatrzymał się, jakby ogarnęło go wahanie albo podkręcony swoimi myślami postanowił jednak się odkuć. To było w całości tak krótkie, że teraz nie mam już pewności, czy dobrze wszystko odczytałem. Odszedł. Po chwili wyszedł z domu pan Kazik i obaj spoglądaliśmy z troską na malutkiego kosa. Opowiedziałem właśnie co obejrzane przedstawienie i dodałem, że spodziewałem się całkiem innego finału. – Tak? A na przykład jakiego? – zdziwił się. – Może miał ptaka zjeść? On?! Sąsiedzie – podkreślił – on najedzony jest! Syty od świtu do spania! Tylko utrapienie z nim. Drzwi z klamki otwiera sobie swobodnie i od zewnątrz, i od środka. Zamykaniem nie zawraca sobie głowy – muchy wpuszcza, albo ziąb. Pan Kazik mówił to bez rozdrażnienia, czuło się nawet trochę czułości, skrywa-nej specjalnie nieporadnie, bym wyczuł intencję (o umiejętności radzenia - Se szedłem samotnie, jak i pani se biegła samotnie. - To pana nie oczyszcza z zarzutów. - Jakich zarzutów? - Nie pańska sprawa. - Jestem z policji, to bardzo moja sprawa. - Alicja, wyraźnie zaciekawiła się słowami, które teraz padły. - Policja? To ja mam do pana pytanie! - No słucham. - Jaka jest kara za zlecenie poczwórnego morderstwa? - Poczwórne dożywocie. - A w Polsce? - Dożywocie. - Mhm... A gdy zleceniodawca jest szefem największej w kraju mafii? - To wtedy dostaje jakieś sto tysięcy zadośćuczynienia. - Alkę zatkało. - Jak to? - Obiektywnie do sprawy podchodząc, szef takiej mafii ma sporo kontaktów, zaszantażuje, przekupi, a ostatecznie wychodzi na to, że rząd płaci mu za straty moralne. - spokój, z jakim Roztecki wypowiadał te słowa dawał do myślenia. - Pana też przekupują? - A skąd miałbym oryginalny prochowiec Colombo? - policjant w celu prezentacyjnym obrócił się dwa razy. - Tak w ogóle, to po co ci wiedzieć takie rzeczy? - A, muszę napisać referat z polskiego. - Alicja wyszczerzyła niewinnie zęby – Dziękuję za tak istotne informacje. Teraz muszę lecieć do prawnika, bo to drzewo musi zostać ścięte. Żegnam! - Żegnam. - Roztocki pomachał dziewczynie na pożegnanie. - Cóż za miła osóbka – rzekł sam do siebie – Już ją polubiłem. Zaraz po powrocie od docenta Klimczaka Alicja zamówiła kaczkę z żurawinami, a w oczekiwaniu na obiad wzięła ciepłą kąpiel z lampką Dom Perignon i truskawkami. Dziesięć minut po wyjściu z wanny zamówienie dotarło do jej apartamentu. Spokojnie konsumowała ciepłe mięso, gdy niespodziewanie zadzwonił jej telefon komórkowy. - Cześć mamuś. No jestem. Dlaczego płaczesz? Oj, nie martw się, pani Ania doczepi. Cały kosmyk? Bez paniki, ona to zrobi. Zagrożenia? Nie muszę poprawiać. No normalnie, tatuś załatwił. A'propos, nie idę jutro do szkoły. No nie mam aż czterech lekcji, więc nie warto. A mamuś, co zrobiłabyś ze stoma tysiącami złotych? - 12 - - 25 - - Nazwisko, mówię. - No Marek. - Aha. Co wiesz o tej sprawie? Bo z nikim nie mogę się dogadać. - Ona mężatka, on kochanek. Mąż się o tym dowiedział, wywiózł, strzelił dwa razy, po czym popełnił samobójstwo. Podkomisarz zaczął myśleć intensywnie. - Ale przecież ich tu czterech jest. - To o jaką sprawę pan pyta? - Panie, siły mi daj. - Roztecki odwrócił się i wszedł w głąb lasu. sobie z drzwiami słyszałem już wcześniej w jakiejś głośnej rozmowie za płotem). Uśmiechałem się cały czas. - Mądrala, co? – skwitowałem, a pan Kazik podniósł filozoficznie brwi i przytaknął. – Prze-kręcamy teraz klucz ale nie zawsze człowiek o tym pamięta i często musimy po prostu zamykać drzwi za spacerowiczem. - Z kluczem to już jest jakieś rozwiązanie, co? - Do czasu, sąsiedzie, do czasu! Tylko czekać, jak dorobi swój. Naszej pogawędce przysłuchiwał się tkwiący na starym miejscu pisklak, a dorosłe ptactwo przeszkadzało nam wrzaskiem, ile wlezie. Przed wieczorem wypatrzyłem malca na płocie ( nie dowierzał filozofii pełnego żołądka). Łapczywie zjadał znoszone mu przez starych, żarcie. Potem wyczynowym susem przeskoczył całe trzydzieści centymetrów wyżej na gałązkę świerka i tam bardziej spokojnie kończył kolację. Nie widzieliśmy się już więcej. Kiedy w poświątecznych komentarzach przebija troska o zdrowie obżartuchów, kiedy przypominam sobie widziane w marketach wózki obładowane niczym ciężarówki, zaraz mam w oczach sytego kota sąsiadów (lub innego drapieżnika – też najedzonego) ; chylę ze wstydem czoła przed całym, nienaruszalnym od wieków kodeksem bezpieczeństwa w łańcuchu pokarmowym gwałconym tylko przez ludzi z właściwą nam arogancją. W tym samym czasie Alicja ze słuchawkami w uszach, z krokomierzem na nadgarstku i sportową opaską na czole przemierzała okolicę. Zatrzymała się przed dróżką prowadzącą między drzewa i ściszyła na chwilę muzykę. Rozejrzała się. Opadłe liście tworzyły przepiękny, jesienny dywan. Słońce rozkosznie świeciło, co pozwalało na bardziej skąpy ubiór. Pod niebem dało się zauważyć klucze ptaków odlatujących do ciepłych krajów. Raz na jakiś czas lekki wiatr dawał o sobie znać. Wprowadzał w fantastyczny nastrój. Dzierlatka napawała się ów widokiem jakieś pięć minut, po czym wzięła głęboki oddech, nacisnęła na odtwarzaczu „Play” i kontynuowała jogging. Powietrze wypełniał zapach mokrej roślinności, więc oddychało się świetnie. Alicja wtłaczała w siebie tlen z lekkością, ponieważ tego dnia owa prosta czynność dawała duże zadowolenie. Dziewczyna będąc w biegu zamknęła na kilka sekund oczy, co miało prowadzić do zintensyfikowania wrażeń. Uderzenie było równie bolesne, co niespodziewane. Ciało biegaczki bezwładnie wylądowało na miękkiej ściółce. - Nic pani nie jest? - jakiś mężczyzna grzecznie próbował określić stan, w jakim znajdowała się Alicja. Zamiast odpowiedzi usłyszał coś zupełnie innego. - Czy pan jest nienormalny? Nie widział pan, że biegnę?! Co za cymbał nie jest w stanie zauważyć metra osiemdziesięciu sunącego przez dróżkę! Pozwę pana, mam dobrego prawnika! - delikatna dusza momentalnie uleciała. - Chciałem łaskawie zauważyć, że nie biegła pani po żadnej dróżce. - spokojnie zaczął przechodzień - Wręcz przeciwnie, wleciała pani w głąb lasu. A ten pan pani prawnikiem raczej się nie przejmie. - mężczyzna wskazał palcem na postawny dąb. Alicja momentalnie zrobiła się czerwona. Nie widziała tego, ale czuła doskonale. Wstała, otrzepała się w liści, poprawiła grzywkę i jakby nigdy nic wystawiła dłoń. - Alicja, miło mi. - Mi również, Roztecki. - podkomisarz, zdając sobie sprawę z komizmu sytuacji, uśmiechnął się szeroko i uścisnął delikatnie pięć kobiecych palców. - Więc se pan szedł. Przez las. Samotnie. W szarym prochowcu. - dziewczyna popatrzyła podejrzliwie. Po kilku minutach, godzinach, dniach – nie wie, nie liczyła – poczuła żar bijący od drzwi. Ściany zdawały się zwężać. Albo to ona coraz ciaśniej żyła w swym ciele. Bezwiednie ukryto ją w miejscu pozbawionym nadziei, gdzie największe skarby schowane są w sejfie wraz z robakami, które na nich żerują, zjadając je od środka i w odradzającej się materii składających larwy gwarantując wieczne tortury. Wiedziała, że będąc uwiązaną nic nie może zrobić. Ileż to już razy na wszelkie sposoby - 24 - - 13 - ------------------------Zuzanna Stecka *** Zatrzaśnięta więzami obiecanych pragnień nie może się uwolnić gdy pętlami zaciskają się na różnych partiach ciała. Tkanki zaczynają puchnąć. Czuje, że bolesne wnętrze wkrótce wyleje się łzami dając materialnie wątły dowód na swoje istnienie. Upragnione chwile zaszydziły z niej zatrzaskując tuż przed nosem stalowe drzwi nie zostawiwszy jej klucza. Delikatnie je otwierała, szarpała – na nic. Powoli zsunęła się na zimną podłogę czując bezużyteczność swych rąk. Cała czuła się bezużyteczna. Każda sekunda starała się odbierać jej możliwość oddechu. nadziewała się na kolce tzw. realizmu pragnąc jedynie odwrócić ich ostrość w przeciwną stronę. Nie wątpiła w słuszność swego naturalnie podjętego poświęcenia. Zegar przyspieszył czas trując powierzchnie, które zdołał dosięgnąć. Zapomniała napisać kim jest. Zaznaczyć w jakimkolwiek miejscu. Panicznie przestraszona wolała, by nikt jej o to nie pytał. Nie potrafiłaby odpowiedzieć. Bez identyfikatora, bez społecznych wymagań, etykiet, odpowiedź była rzucona daleko za horyzont. Aczkolwiek wątpiła, by i one coś zagwarantowały. Nawet jeśli ktoś pomoże jej określić swą tożsamość na podstawie subiektywnych obserwacji i wskazówek – wedle własnych kryteriów ustalonych jako najbardziej odpowiednie – to czy to nadal będzie ona, czy tylko czyjś wytwór, zrodzony z innego łona? Powoli zaczynała uświadamiać sobie, że jej myśli tak naprawdę nie należą do niej. Zakorzenione przez propagandę zaczynały się psuć poddając w wątpliwość jej tożsamość. Niczego nie pragnęła bardziej jak tylko być sobą i zarazem czuć wolność. Nie kołysać się na wietrze usilnie starając się zachować pion. Odetchnąć, przestać kulić się, nie słuchać. Nie potrzebować pomocy, z którą zawsze wiąże się ryzyko manipulacji, nadać sobie niedoścignione tempo i spokój – przystanek w czarnej dziurze. Nieosiągalne. Bezsilność rodziła strach, który niekiedy zwykł przeistaczać się we frustrację; gniew bez możliwości ujścia. Kiedyś spróbowała. Okrzyknięto ją wariatką. Chciała się pogodzić ze światem. Wzburzyła konflikt we własnym wnętrzu. Nurt kierujący ją ku radości, jak we śnie, niespodziewanie zmienił się w bagno - pułapkę, w którą nie wiadomo kiedy dała się złapać. Zadawała pytania, nie słyszała odpowiedzi. Stawały się one coraz bardziej wyciszone, zanikające, bezszeptowe. Zakłębiła się w zaszczepionych rozmyślaniach, którym odebrano szansę zaistnienia. Bezskutecznie szukała jakiegoś dowodu w najciemniejszych zakamarkach swych wspomnień – przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Nie miała już ochoty walczyć o to, co mogłaby uznać, że jej się należy. Nie myliłaby się zbytnio. Kobiecy umysł jest skomplikowany i nieprzewidywalny. Ciekawe ile z niej tkwi w każdej kobiecie. Jest samotna a ciężar bagatelizowanych rozterek staje się przytłaczający. Zamknęła oczy modląc się, by się odnaleźć – lub by ktoś to zrobił nim będzie za późno i spocznie pod tabliczką ze znakiem zapytania owianą jedynie szarością i zapomnieniem. - 14 - Klaudia Kadłuczka TAKIE TO NATURALNE - Wiemy jak to się stało? - podkomisarz Roztecki rozglądał się po okolicy. Z jego samodzielnie zrobionego papierosa unosił się trujący dym. Mężczyzna zaciągnął się raz, drugi, trzeci, a odpowiedzi na pytanie dalej nie otrzymał. - Ktoś mnie tu słucha? - Właśnie z tym jest problem, psze pana. - po chwili ciszy powietrze wypełnił delikatny głos aspiranta Wróblewskiego. - Problem z tym, żeby mnie słuchać? - zażartował szef. - Nie! Broń Boże, nie o to mi chodziło! - A o co? - niski głos Rozteckiego przeszył serce młodego policjanta. Ten lekko się zapowietrzył, przy czym jego głos wydawał się być jeszcze wyższy, niż minutę temu. Niewiele brakowało, a byłby zemdlał tam, na miejscu zbrodni, wśród czterech umarłych. Zamiast tego złapał za swój inhalator. Lek znalazł miejsce w płucach, chłopak zamknął oczy i poddał się małemu zabiegowi. - Panie, siły mi daj. - westchnął podkomisarz – Jest tutaj ktoś w miarę obyty? - Może się przydam? - oczom czterdziestoletniego mundurowego ukazała się długonoga, niesamowicie przystojna, a co najważniejsze, młoda Grażyna. Stawiała kroki w tak pociągający sposób, że oczy wszystkich tam obecnych zwróciły się w jej stronę. Las, mokre od krwi podłoże, wystające korzenie, kobieta trzy razy się potknęła i traciła swoją delikatność klnąc wniebogłosy. Przy tym wszystkim i tak wyglądała oszałamiająco. - Witam panią bardzo serdecznie – tutaj nastąpił namiętny pocałunek w dłoń – Grażyna, jak mniemam? - Skąd pan wiedział? - To widać w tym spojrzeniu. - Roztecki poczęstował panią mrugnięciem jednego oka. W drugim nie miał powieki. Wynik walk przeciwko Młodzieży Wszechpolskiej. - Ależ pan szarmancki! - Bywam, psze panią. Ma pani więc coś wspólnego z ową sprawą? - Skąd to panu przyszło do głowy? - kobieta zdziwiła się szczerze. Na jej twarzy pojawił się głupio wyglądający grymas. - Panie, siły mi daj... - podkomisarz ominął szybko Grażynę przypadkowo trącając ją łokciem, co doprowadziło do spotkania się jej pośladków z mulistym dołem. - Zapłacisz mi za to, draniu! - Dobra, dobra. - drań pomachał beznamiętnie ręką i podszedł do krępego mężczyzny, który opierał się w pilnej sprawie o radiowóz. - Nazwisko? - Marek. - 23 - Potwornie się umordowałyśmy. Umordowałyśmy, śmiesznie powiedziałam, co? Mówię pani, straszna robota, że nikomu nie życzę, największemu wrogowi. Wszystko we krwi. Potem to wszystko jeszcze zlać szlauchem, szorować kafelki po nocach. No ale w końcu zapeklowałyśmy Pawełka w beczce, a pani Andzia, wie pani, co ona zrobiła? Przełożyła go bułką i kaszą. Takie kawały ta pani Andzia robi, wie pani? Beczkę Mieciu porządnie zasmołował i razem z motorem utopił w bagnisku. No i po Pawełku ślad wszelki zaginął, z rodziny tu byli, pytali, ale co my tam, prości ludzie z Siekierczyna, wiedzieli. Był chłopaczyna i go nie ma. Ludzie się schodzą i rozchodzą. „Nic nie może przecież wiecznie trwać”, jak to śpiewała kiedyś ta piosenkarka taka. Takie życie, no nie? Co pani mówi? Miłość i sraczka przechodzi znienacka? Hahahahaha, święta racja. A tyłek Gawronikowej odłogiem leżał i leżał, aż szkoda takiego zaradnego tyłka. No ale w końcu zjawił się ten piękny Marian. No z tym to naprawdę dziewczyna chyba wygrała los na loterii, mówię pani. Nie dość, że dobrze domyty i wypryskany dezodorantem jak trzeba, to odpowiedzialny jest. Bo i pracę ma odpowiedzialną bardzo. Wózkowym jest w Lubaniu w hipenmarkecie. Nie, nie widłowym. Wózkowym, normalne wózki zakupowe ustawia. Trzydzieści wózków na raz popchnie, wie pani? A norma to dziesięć wózków. Zadowoleni są tam z niego bardzo, mówię pani. I porozmawia z człowiekiem normalnie, a nie, burczy jak ta zwierzyna. Mówił mi, że sam dyrektor hipenmarketu do niego przychodzi i pyta: „I co, panie Marianie, daje pan radę?”. A on mówi, że daje. Ten Marian narzeka tylko na tych studentów praktykantów. Wie pani, ci młodzi to by chcieli od razu wszystko robić. A przecież on musi ich przyuczyć, wyszkolić, a nie tak od razu z wózkami na głęboką wodę. W razie wypadku, to kto będzie odpowiadał, no kto? Gawronikowa zadowolona, że ma takiego kawalera. Widać po niej, że tyłek prawidłowo zaorany. A może jest już co zasiane, przydałoby się, no nie? A ja tam nie wiem. A jak ten Marian będzie na dziewczynę nastawał i zwodził co do ślubu i dzieci, to… A ja tam nie lubię się wtrącać do nikogo. To ich sprawy i niech sami się schodzą i rozchodzą. Ale, wie pani, jakby co złego wyszło… to u pani Andzi są jeszcze puste beczki po kapuście, nie? Chodź pani, do lasu pójdziemy. Zobaczymy, czy te beczki czasem nie powypływały z bagniska. Co tydzień chodzę i sprawdzam, a co mam innego do roboty? Dzieci odchowane, mąż pochowany, gazeta przeczytana, to robi się cokolwiek, żeby głupoty do łba nie przyłaziły. I ćwiarteczkę można wypić wśród przyrody . A czytała pani, że TIR potrącił gacha Kożuchowskiej? Pierwsze co, to dzisiaj rano do kościoła pobiegłam mszę dziękczynną zamówić. W intencji kierowcy. - 22 - Radosław Kolago Open the door Mam na imię Basia. Jestem drzwiami – ot, nic specjalnego, kolor jasny beż, żadnych bajerów typu judasze, tabliczki, czy szybki. Tylko średniej wielkości zamek i mosiężna klamka. Chociaż, szczerze mówiąc, wolałabym gałkę – podobno bardzo wyszczuplają. A ja to się, wstyd przyznać, ledwo mieszczę w futrynie. Podobno my jesteśmy robione na wymiar, nic się z tym nie da zrobić, ale kompleksy doskwierały mi okropnie - momentami miałam nawet wrażenie, że mi się kanty zaokrąglają. Wszystko to straciło znaczenie, gdy pojawił się Jan. Znaliśmy się z widzenia od dawna, ale nigdy nic nie mówił – uważałam go za gbura, gdy milcząc rozbierał mnie wzrokiem. Kaloryfery to świnie, myślałam. Pewnego dnia relacje między nami diametralnie się zmieniły – pamiętam to jak dziś, był osiemnasty grudnia, późne popołudnie, więc już prawie zmrok. Stałam jak zawsze, zatopiona w melancholii – myślałam o dzieciństwie (uprzedzając pytania, drzwi nie mają dzieciństwa, myślałam o cudzym). Nagle ciszę przerwał stłumiony bulgot i po chwili z wnętrza Jana wydobyły się słowa: – BAR BA RA. Byłam zaskoczona i wniebowzięta. Wreszcie się do mnie odezwał! Ten tajemniczy brutal, lśniący grubymi żebrami, promieniejący jakąś wewnętrzną energią – zauważył mnie! W odpowiedzi zaskrzypiałam słodko: – Jaaaaaan, Jaaaaan. – a on powtórzył: – BAR BA RA, BAR BA RA. I tak zaczęło się nasze ciche love story, chociaż więcej mam z tego smutku, niż radości. Nie wiem, na przykład, co on do mnie czuje – nigdy o tym nie mówił. Jan jest bardzo enigmatyczną postacią, ciężko mi zrozumieć jego zachowania. Przez całą wiosnę i lato milczy jak zaklęty, ogólnie zakręcony się wydaje. Dopiero na jesień zaczyna swoim barytonem czarować, a ja rozchichotana droczę się: – Jaaaaan, Jaaaaaan! Trochę mam też dylematów natury moralnej. Wiadomo, przedmioty mają swoje potrzeby - mnie już dawno nikt dobrze nie naoliwił, jeśli wiecie, o czym mówię. A i jemu by się przydało spuścić, hihi, ciśnienie z rur. Ale ja chyba tak nie umiem, bez obustronnego uczucia – muszę być pewna, że to co nas łączy to prawdziwa miłość. Wiadomo, fajnie by było, gdyby ktoś mnie wziął w obroty, ale nie jestem takimi - 15 - drzwiami. Znaczy, obrotowymi - nie otwieram się dla wszystkich! Jak ktoś chce się zabawić, to niech sobie idzie na Dzień Otwartych Drzwi. One tam są bardzo chętne, ladacznice. Mnie wielu chciałoby się dobrać do dziurki, ale nie jestem z tych – mam silny kręgosłup moralny, no i zamek Gerdy. Niekiedy myślę, że ta moja samotność to przez zbyt wysokie wymagania. Zwieszam wtedy klamkę na kwintę i jestem markotna przez cały dzień. Czasem sobie wtedy wymyślam jakieś smutne wierszyki i aforyzmy, bo mam takie wrażliwe wnętrze, sklejkowe. Raz nawet napisałam wierszyk dla Jana, żeby wiedział, jak ja czuję: Och, Janie, Janie! Na cóż kochanie, kiedy Ty ciągle wisisz na ścianie? Bardzo długo szykowałam się psychicznie na zaprezentowanie mu wiersza. Kiedy się wreszcie zebrałam w sobie, odchrząknęłam i chciałam zadeklamować ten utwór, ale jedynym, co udało mi się wykrztusić, było głupie: – Jaaaaaaaaaan! Jaaaan! Bo my chyba nie potrafimy ze sobą inaczej rozmawiać, oboje jesteśmy bardzo nieśmiali. Szczególnie ja jestem często zamknięta, Jan chyba ma mi to za złe, słyszę jak go nocami skręca. A przecież czasem uchylam, rąbka tajemnicy, czy się od odpowiedzi. Odnoszę zresztą wrażenie, że ten chłód trochę podkręca Jana, bywa przez to nieźle rozpalony. Podoba mi się to, jest wtedy taki męski i bulgoce namiętnie raz po razie: – BAR BA RA, BAR BA RA. – na co podniecona piszczę cicho: – Jaaaaaaaan, Jaaaaaan. Naprawdę czuję, że coś kiedyś z tego może być, jednak póki co, tkwimy w impasie. Bo on się przecież ze ściany nie wyrwie, a ja, wiecie, mam zasady. I zawiasy. - 16 - fasoli, mówią na to „gredy”. Niewyspany ciągle, w oczach śpiochy wielkie jak ziemniaki. A ja tam wiem? Może ma pani rację, pani Marysiu, może ten Pawełek wąchał jakieś maryhułany. Rometem z Łagowa przyjeżdżał, tylko pyrkał i smrodził po całej wsi. A mruk jaki, wie pani? Ani to się co zapytać, dzień dobry powiedzieć, no nie do życia chłopaczysko, mówię pani. Tylko burk, burk pod nosem. Ale musi spodobał się Gawronikowej i lepiej jej poletko obrabiał jak tamten pierwszy, bo ciągnęło się to ze dwie wiosny. Wszyscyśmy we wiosce byli dobrej myśli. Aż tu nagle przestał burczeć tym rometem, bo Gawronikowa powiada, że wyjechał do Erlandii pieniądze zarabiać, żeby się ustawić. Nikomu to we wsi nie spodobało się, oj nie spodobało. Dziewczynę uczciwą będzie nam zwodził, no niech pani sama powie. I wie pani, co? Wrócił po pół roku, włosiska krótko ostrzyżone, dres granatowy dwuczęściowy, mówię pani, komplet taki ładny błyszczący. Już nie na romecie, inny motor miał, japoński i szybszy. Nawet „dzień dobry” mi powiedział pod sklepem, wie pani? A w sklepie to te drogie kulki kokosowe ferero rosze kupił. Dla niej. Tak się Pawełek postawił. Mówię wtedy do pani Andzi sklepowej: „Pani Andziu kochana, to chyba co z tego będzie, nie?”. Tak się żeśmy zagotowały, że ćwiarteczkę obróciłyśmy w try miga. A tu zaraz patrzymy, a ten jak zbity pies wraca, aż asfalt dymi. I co się okazało? Pogoniła dziada, bo się okazało, że za tydzień musi wracać za granicę. A miała rację, pani powiem. Co on myślał, że w Erlandii se będzie siedział pół roku, tu wróci, tyłek Gawronikowej zaora i tak w kółko? Gawronikowa nie z takich, porządna jest dziewucha. A tu patrzymy na drugi dzień z samego rana Pawełek znowu podjeżdża pod sklep. I znowu prosi o jakieś cukiereczki, lentilki jakieś, draże roko. Se myślę: ja ci kurwa dam draże roko. Dziewczyna tam załamanie przechodzi, a ty draże roko. Roko sroko. Nie wytrzymałam, chyciłam nóż do wędlin i wbiłam mu w plery. Zrobił taką dziwną minę, bo mu z tyłu krwią zafajdałam cały ten piękny komplet, i zwalił się na stojak z gazetami. A pani Andzia jak skończyła go dźgać, to mówi, żeby zadzwonić do Miecia. A ja jej mówię: po co zaraz fatygować Miecia, same go sprawimy. I co? Sprawiłyśmy. Trochę ręcznie toporem, trochę krajalnicą do wędlin. - 21 - Krzysztof Pietrzak Radosław Kolago Poletko Gawronikowej Poniekąd A tej najstarszej od Gawroników to od dawna już tyłek odłogiem leżał. Wie pani, pani Marysiu? I nic nie było robione w tym kierunku, powiem pani, nic. Chociaż cała wioska jej dobrze życzyła. A pewnie, że był, pani Marysiu. Taki jeden, z samego Osieku, ze stacji Orlenu rowerem przyjeżdżał góralskim. Parasolem go wszyscy przezwali, bo taki jak ta tyczka grochowa długi. W nocy więcej siedział, bo to po dwunastu godzinach harówy, to sama pani wie. Przyszedł na wieczór, to mu łazanki zrobiła, czy ziemniaków ze skwarkami nasmażyła. Nie powiem, robotna jest ta córka Gawronikowej, nie powiem. A ten Parasol nawet na noc zostawał, ze starym Gawronikiem wódkę pili. Niech pani nie myśli, w innej izbie spał na rozłożonym fotelu. No wiem, pani Marysiu, po prostu wiem, że go pod pierzynę nie chciała jeszcze dopuścić. Ze starym Gawronikiem dobrze żył, bo kiedyś zza firanki przypadkowo widziałam jak go wyściskiwał i coś mu tam obiecywał. A nacharatani byli jak te uboty, bo sama widziałam. Ale tak po prawdzie to on nikomu w Siekierczynie nie pasował, oj nie pasował. Nie to żeby coś tam tego, ale jakoś tak. Co to ma dziewczyna pierwszego z brzegu brać? Pierwsze śliwki robaczywki, pierwsze żydki zgnitki, jak to mówią. Ile? Nie wiem, z ponad pół roku przyłaził. Później już nie, bośmy go siekierami porąbali. No normalnie, pani Marysiu. Z Mieciem i sklepową, panią Andzią. Na zaplecze sklepu go zwabiliśmy, wie pani, żeby niby skrzynki pomógł nosić. Pani Andzia mu młotkiem od tyłu przypieprzyła, na trzy razy musiała, bo dziad uciekać chciał. Jak już zemdlał, to Mieciu go powiesił nogami do góry i krew z gardła tasakiem spuścił jak cielaczkowi. Bo Mieciu kiedyś w ubojni robił, to pani wie na pewno. Potem pospołu żeśmy go siekierami porąbali i do beczki poupychali. Ledwo się cały zmieścił, taki długi, rzeczywiście jak ten parasol. Beczkę zasmołowaliśmy, na tarpana i siup do bagniska. Po wszystkim wypiliśmy po kieliszeczku dobrej wódeczki, należało nam się chyba, nie? Policja ze Zgorzelca go szukała, ale jakoś nie mogła znaleźć. Nawet nie wiem, czy patrole wzmożyli. Przepadł chłopaczyna bez wieści. Ja tak myślę, pani Marysiu, że widocznie nie wygodził jej za dobrze, skoro to się tak nagle między nimi rozpadło, co nie, pani Marysiu? A tyłek Gawronikowej zarastał i zarastał. Aż tu nagle po Wielkanocy zjawił się drugi absztyfikant. Pawełek. Lepszy? A gdzie tam, pani Marysiu lepszy. To taka mamałyga rozlazła jakaś była. Włosiska jak strąki Z całą pewnością powiedzieć mogę, że przyszłe życie mam już ustawione. Burze dziejowe porządku tego nie naruszą, wizje z obrazów Beksińskiego mi niestraszne. Troszkę tylko czoło marszczy obawa, że jeszcze nie opłaciłem abonamentu na wieczne odpoczywanie, bo wątpię, by po mojej śmierci zrobił to któryś z moich potomków; z prostej przyczyny – ku własnej rozpaczy i radości gawiedzi nie widzę specjalnych opcji reprodukcji. Z rodziną znowu biorę sukcesywny rozbrat w ramach czterdziestej szóstej dziejowej schizmy, więc oni też się tym nie zajmą. - 20 - - 17 - Quasistudiując na quasiplacówce szkolnictwa wyższego, zdobyłem quasiwykształcenie, ponadto odziedziczyłem własnościowe mieszkanie w bloku; dzielę je z dziadkiem i karaluchami, nie wiem jak to się przekłada na podział metrażu. Niezależnie od quasiwykształcenia znalazłem sobie ciepłą, średnio płatną posadkę, dzięki której przez większą część wolnego od pracy czasu mogę chodzić odurzony alkoholem etylowym. Metylowym też w sumie, ale istnieje możliwość, że pojawiłyby się problemy z rozpoznaniem numeru na domofonie (ostatnio tak szybko się ściemnia…). Ale do rzeczy. Cmentarze to wspaniałe miejsca dla wszystkich, których dotknęła fascynacja śmiercią. Tysiące płonących zniczy tworzą nastrój o tyle romantyczny co mistyczny. Ja się tam czuję jak ryba w wodzie, bo śmierć to jest taka piękna tragedia i biadać o niej można do… no właśnie, śmierci. Tym bardziej, że z okna jawi mi się co dzień krzepiący widok wzgórza zgorzeleckiej nekropolii. Ku ogromnej radości i wzruszeniu, mama poinformowała mnie, że mam już wykupioną półkę. Początkowo skonsternowany, myśląc, że chodzi o remont pokoju, zapytałem: Jaką półkę? Półkę na urnę, rzecz jasna. Bo przecież wszystkich nas po śmierci poddadzą kremacji – tanie to, oszczędność miejsca i takie symboliczne (pulvis es et in pulverem… etc). W dodatku, jak zauważyłem, można znaleźć pewne podobieństwa do pogrzebów rycerzy Jedi, a to jest bardzo silny argument. Jestem więc spokojny jak zalew Czerwona Woda w bezwietrzny dzień, z utęsknieniem czekam na chwilę, kiedy spocznę w gustownej urnie na półce w rodzinnym grobowcu. Urna powinna być delikatnie vintage, żebym chociaż tam czuł się wykwintnie. Aron Jędrzejczyk Tak więc z góry zapłacę w Żabce pod blokiem rachunek za światłość wiekuistą, za światło zresztą też, i będę całkiem spokojny. Bo po to ma się mamę, by być pewnym miejsca magazynowania szczątek doczesnych. Co prawda wolałbym pogrzeb wikinga, ale straż miejska wyraźnie zabroniła wodowania jakichkolwiek obiektów na tafli stawu w Parku Popiełuszki, bo odstrasza to łabędzie (których notabene dawno nie widać, ludowa prawda głosi, że stoją za tym Cyganie tudzież Żydzi, zależnie od opcji politycznej). Świeżo za nami wybory parlamentarne, zatem troszkę z podtekstem stwierdzę, że wszyscy się kiedyś spotkamy przy urnie. Non omnis moriar a kiedy umrzesz cóż po tobie pozostanie? kilka cyfr losowo dobranych jednaki sygnał na przemian zawisły krzywo portret wyblakły odmierzaj więc szlaki gdyż nie los lecz tyś kowalem losu bezczynność nie utrwali rzemiosła dzierżawco młota: kuj i stukaj rozgrzewaj i schładzaj uczyń formę szlachetną swe rzemiosło miłą wędrówką a silną już rękę uczyń jeszcze silniejszą gdyż kiedy młot twój z łoskotem runie o ziemię a rzemiosło twe zderzy się z czasem uczyć się będą następni kunsztu cennego by czynić formę - formą szlachetną swą silną rękę - orężem nierdzewnym a życie - uczynną wędrówką! Rysunek: Kuba Chromik - 18 - - 19 -