Więcej

Transkrypt

Więcej
PŁEĆ W CĘGACH
Piotr Millati
FACECI SĄ BEZNADZIEJNI
czyli wkładanie palca w drzwi
krytyki feministycznej
1.
K
ilka miesięcy temu (dokładnie 17 kwietnia) „Polityka” zamieściła na swojej okładce fotomontaż, który zelektryzował chyba wszystkich mężczyzn przechodzących wówczas obok stoisk z czasopismami. Na
krześle, w półleżącej pozycji, spoczywał omdlały facet, z którego częściowo
spuszczono powietrze. Puste nogawki spodni smętnie spływały na podłogę, a sflaczały „tors” w białej koszuli i krawacie przypominał papierową torebkę zaraz po tym, jak ktoś z niej sobie strzelił. Obok widniał komentarz:
„Faceci są beznadziejni. Byłoby więcej dzieci, gdyby było z kim je mieć”.
Z artykułu (trzeba przyznać, że uczciwego i wyważonego) można się było
dowiedzieć, że jest to opinia kobiet pytanych, co hamuje je przed podjęciem decyzji o macierzyństwie.
Mężczyźni od dłuższego już czasu mają złą prasę. Można nawet powiedzieć,
że wciąż coraz gorszą. Frazesem stało się mówienie o „kryzysie męskości”,
którego jedną z przyczyn jest męska inercja. Zagubieni w zmieniającym się
dynamicznie świecie, gdzie tradycyjne role i wartości tracą rację istnienia,
nie są w stanie znaleźć dla siebie miejsca. Wytyka się im narcyzm, społeczną i emocjonalną niedojrzałość, brak ambicji w dążeniu samorozwoju.
Z satysfakcją publikowane są statystyki pokazujące dysproporcję między
ich wykształceniem a wykształceniem kobiet.
Kobiety są z nas coraz bardziej niezadowolone. Okazuje się, że dwie trzecie rozwodów jest inicjowanych właśnie przez nie. Jak widać, w dużo większym stopniu niż mężczyźni nie godzą się one na bylejakość życia. Przejmują więc inicjatywę i nie mają już żadnych wobec mężczyzn kompleksów.
Ten stan rzeczy dobrze odzwierciedlają reklamy, które w społeczeństwie
konsumpcyjnym muszą błyskawicznie reagować na zmiany prądów, tendencji i koniunktur. Mężczyzn przedstawia się tu jako sympatyczne fajtłapy kompletnie pogubione w nowoczesnym świecie. Kobieta lub dziecko
uczą ich najprostszych pod słońcem rzeczy – na przykład jak posmarować
kanapkę margaryną albo jak zrobić zupę z proszku, jaką farbą pomalować
ściany mieszkania. Bywa, że nawet pies, zdawałoby się, stojący najniżej
w hierarchii szczęśliwego stadła domownik, w lot łapie to, czego zdezorientowany komplikacją otaczającej go rzeczywistości mężczyzna nie jest sam
w stanie ogarnąć.
16
PŁEĆ W CĘGACH
Jeśli w pierwszoligowym biznesie i polityce mężczyźni pozostają nadal prawie niepodzielnymi władcami (jednak do czasu!), to z pewnością dawno
już zostali zdetronizowani w sferze symbolicznej, którą reprezentuje kultura wysoka i popularna. Zarówno kino, jak i literatura straciły dla nich
serce. Gdzieś ulotniło się tak niegdyś żywe zainteresowanie komplikacjami
męskiej duszy. Gwiazdami kina są obecnie przede wszystkim kobiety. Celebrytami również. Dla wszystkich jest oczywiste, że księżna Kate jest ważniejsza, a przez to bardziej interesująca, od księcia Williama, podobnie jak
książę Karol był zaledwie cieniem Diany.
Może przesadne byłoby stwierdzenie, że najwybitniejsze i najgłośniejsze
filmy ostatniego dwudziestolecia to w przeważającej mierze filmy o kobietach. Jednak o ile jesteśmy w stanie jednym tchem wymienić takie obrazy
jak Fortepian Jane Campion, Amelia Jean-Pierre’a Jeuneta, Pianistka Michaela Hanekego, Godziny Stephana Daldry’ego, Volver Pedro Almodóvara, Czarny łabędź Darrena Aronofskiego czy – z naszego podwórka – Plac
Zbawiciela Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego, Afonia i pszczoły
Jana Jakuba Kolskiego oraz Róża Wojciecha Smarzowskiego, to lista filmów koncentrujących się na męskim bohaterze, pragnących zgłębić tajniki
jego psychologii, jest już dużo krótsza.
Kobieta i kobiecość oraz stanowiąca jej negatywny kontrapunkt męskość
chyba nie przez przypadek stanowią ważny temat trzech najgłośniejszych
książek ostatnich lat. Wszystkie one rozeszły się w kilkudziesięciomilionowych nakładach. Tak więc Kod Leonarda da Vinci Dana Browna demaskuje mizoginizm chrześcijaństwa, przedstawiając Marię Magdalenę jako ofiarę zmowy milczenia mężczyzn, którzy podstępem zawłaszczyli dla siebie
Kościół, wypaczając prawdziwy sens nauczania Chrystusa.
Pierwsza część Millenium Stiega Larssona nosi wymowny tytuł – Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. Została tu pokazana historia patologicznej
rodziny, w której mężczyźni są wcieleniem nieskończonych odmian zła
wymierzonego w bezbronne kobiety. Znamienne, że najciekawszą postacią i tak naprawdę głównym protagonistą szwedzkiego bestsellera nie jest,
jakby się zdawało, Mikael Blomkvist – dziennikarz prowadzący śledztwo
w sprawie niewyjaśnionych zabójstw kobiet, ale genialna i jednocześnie
skrajnie zaburzona Lisbeth Salander – będąca także ofiarą męskiego świata. I wreszcie 50 twarzy Greya E.L. James – powieść będąca zapisem fantazmatów erotycznych młodej kobiety uwiedzionej przez egotycznego demona seksu.
Skalę deprecjacji i marginalizacji mężczyzn może jednak najlepiej widać w muzyce popularnej, będącej jedną z elementarnych form rozrywki współczesnego człowieka. Tutaj królują niemal wyłącznie kobiety. Od
dawna żadnemu mężczyźnie (oprócz Michela Jacksona – ale to jak wiadomo specyficzny przypadek) nie udało się zdobyć pozycji nawet zbliżonej
17
PŁEĆ W CĘGACH
do Madonny, Sade, Britney Spears, Beyonceé, Rihanny, Katy Perry, Shakiry czy Adele.
Liczebną przewagę kobiecych bohaterek w filmie i literaturze próbuje się
często tłumaczyć faktem, że to przede wszystkim kobiety są odbiorcami
kultury, a więc do nich adresowana jest oferta. Taki stan rzeczy trwa już
przynajmniej od XIX wieku, więc niekoniecznie stanowi to trafiony argument.
Inny jeszcze przejaw dominacji kobiet i ich problematyki odnajdziemy
w naukach humanistycznych. Wielkiej karierze i popularności women’s
studies, uprawianych na uniwersytetach całego zachodniego świata, można przeciwstawić relatywnie niewielkie zainteresowanie tu i ówdzie prowadzonymi men’s studies. Te ostatnie – pozbawione energii i wigoru, jakie przynosi poczucie misji tak charakterystyczne dla feminizmu – dają
znać o swym istnieniu wstydliwie ściszonym, niemal niesłyszalnym poza
uniwersytetem głosem. Praktyczna nieobecność w szerszej przestrzeni publicznej dokonań men’s studies powinna dawać do myślenia. Ich społeczna
impotencja, czyli niemoc wywoływania rezonansu, świadczy o tym, że bez
względu na to, jak odkrywcze by nie były, nie mają one dla nas większego
znaczenia. Nie mówią o niczym, co byłoby oplecione unerwioną siecią zbiorowego zainteresowania.
Jesteśmy świadkami procesu, który można by porównać do zmiany biegunów magnetycznych Ziemi.
Mężczyzna i męskość przestają być mitotwórczy – w coraz mniejszym stopniu uosabiają sobą to, co naprawdę istotne i charakterystyczne dla człowieczeństwa. Sfera symboliczna naszego życia ulega feminizacji, przechodząc
powoli, ale konsekwentnie ze sfery oddziaływania Marsa w obszar władania planety Wenus. Mężczyźni, który przez tysiąclecia reprezentowali sobą
uniwersalne człowieczeństwo, będą się musieli pogodzić z tym, że ten przywilej znów przypadnie kobietom. Twarzą człowieka będzie więc twarz Ewy,
nie Adama.
Spójrzmy na okładki ilustrowanych magazynów i billboardy reklamowe
– te chyba najczulsze sejsmografy obyczajowych i mentalnych przemian
współczesnych społeczeństw. Czy już się to nie dokonało?
2.
Feminizacja człowieczeństwa wydaje się być naturalną konsekwencją jednej z najbardziej doniosłych zmian w dziejach ludzkości, która dokonała
się w świecie Zachodu po drugiej wojnie światowej. Gruntowne demokratyzowanie się społeczeństw połączone z gospodarczą prosperity sprawiły,
że konflikt zbrojny między narodami Europy Zachodniej stał się po pro-
18
PŁEĆ W CĘGACH

Il. Magdalena Danaj
stu niemożliwy. Jeśli w sierpniu 1914 roku Europejczycy szli na wojnę jak
na święto, a dwadzieścia lat później jadowity militaryzm spotykał się z wybuchem entuzjazmu sporej części Niemców, Włochów i Austriaków, gotowych oddać życie za imperialne halucynacje swych przywódców, to dzisiaj
coś podobnego byłoby w ogóle nie do pomyślenia. Jak kosmiczna odległość
dzieli nas od tych względnie niedawnych czasów, świadczy fakt, że dziś nie
jesteśmy już w stanie pojąć, co mogło kierować ludźmi, którzy, by sprawić przyjemność Hitlerowi czy Mussoliniemu, byli gotowi dać się żywcem
usmażyć w czołgu trafionym przeciwpancernym pociskiem.
Nie wymagało to jednak żadnego tłumaczenia przez tysiąclecia ludzkiej historii i było w pełni zrozumiałe jeszcze dla naszych dziadków. Oni to rozumieli, gdyż żyli w świecie, który wymagał od nich uznania, że życie pojedynczego człowieka ma wartość nieskończenie mniejszą od interesu narodowej
wspólnoty. W naszym natomiast przekonaniu nic nie jest bardziej cenne
niż pojedyncze ludzkie istnienie (czytaj: nasze własne i naszych dzieci).
Wraz z jego końcem kończy się wszystko, co nas naprawdę obchodzi. Nie
wierzycie? Zapytajcie młodego Niemca, Austriaka, Włocha albo Japończyka, czy byłby gotów dobrowolnie zginąć za ojczyznę albo jakąś inną ideę,
19
PŁEĆ W CĘGACH
gdyby tylko wymagałaby tego sytuacja. W zdecydowanej większości przypadków, jeśli tylko nie będzie bezwstydnym hipokrytą, popuka się znacząco w czoło.
Puste miejsce po idealizmie – czyli życiu podporządkowanym jakiejś abstrakcyjnej wartości czy ideologii – niemal natychmiast zajął konsumpcjonizm. Można powiedzieć, że dla kobiet skończyła się epoka lodowcowa. To
konsumpcjonizm, zakorzeniony w boomie ekonomicznym lat pięćdziesiątych XX wieku, stworzył klimat niezbędny do tego, aby kobiecość, skazana dotąd na drugorzędność, mogła wkroczyć niczym delikatna, lecz bujna
flora na obszary wcześniej dla niej niedostępne. Zabijanie, podbój, ekspansja, ideologie oparte na nacjonalizmach i totalitaryzmy wyszły z mody. Nie
miały szans na to, aby stać się namiętnościami społeczeństw prawdziwie
demokratycznych.
Dziś poczucie sensu istnienia nadaje społecznościom Zachodu kupowanie przedmiotów i usług. Fakt ten wyznaczył nowe reguły gry, na fundamencie których została zbudowana nowa rzeczywistość. Kobiety mogły
się w niej poczuć o wiele bardziej u siebie, niż miało to miejsce przedtem.
Świat, którego pępkiem jest centrum handlowe, był bez wątpienia bliższy
i bardziej im przyjazny od tego, którego stos pacierzowy stanowiły koszary. Na pierwszy plan wysunęły się w nim takie wartości jak pokój, bezpieczeństwo, stabilizacja, tolerancja, materialny komfort, dążenie do przyjemności, towarzyskość, zainteresowanie ciałem. W ten sposób wartości, które
były zawsze bliskie przeciętnej kobiecie, stały się jednocześnie priorytetowymi wartościami nowego świata.
Krótko podsumowując: demokracja, konsumpcjonizm oraz feminizacja
rzeczywistości to zjawiska najściślej z sobą powiązane i wzajemnie się stymulujące. Zachodnie demokratyczne społeczeństwa dobrobytu prędzej czy
później siłą rzeczy muszą przybrać kobiecy charakter.
3.
A co z mężczyznami w tym feminizującym się świecie? Powoli, ale konsekwentnie tracą wyrazistość. Ich wątła, męska tożsamość rozwiewa się niczym mgła rozpędzana przez słońce poranka. W zasadzie nie wiedzą już,
co znaczy być mężczyzną, podczas gdy kobiety z reguły nie mają trudności
z odpowiedzią na analogiczne pytanie.
Mężczyźni stają się więc coraz mniej męscy. Część z nich, broniąc się przed
tym, ucieka do enklaw tradycyjnej męskości, jakimi są dziś sporty ekstremalne, inscenizacje historycznych bitew, kibolskie subkultury jawnie głoszące kult nagiej przemocy. Są to jednak sztuczne, niemające nic wspólnego z realnym światem rezerwaty. Męskość, którą się w nich restauruje,
przybiera tyleż infantylną, co karykaturalną postać.
20
PŁEĆ W CĘGACH
Kobiety natomiast są coraz bardziej kobiece, bo otaczająca je rzeczywistość,
sama będąc coraz bardziej kobieca, jest jak żyzna gleba, która pozwala im
się zakorzeniać i bez większych przeszkód rozwijać kobiecą tożsamość.
Kiedy patrzę na spacerujące po ulicach pary, nasuwa mi się następująca
myśl: współczesna moda zdecydowanie bardziej służy kobietom niż mężczyznom. Jej kreatywność, wówczas gdy dotyczy kobiet, wydaje się niewyczerpana. Nieustannie podsuwa im wciąż nowe możliwości eksponowania
i intensyfikowania swej urody. Za to moda męska od lat pozostaje monotematyczna, przewidywalna, skoncentrowana na powtarzaniu w kółko tej
samej tezy. Jej pomysłowość sprowadza się do wypuszczania co roku niemal identycznych kolekcji metroseksualnych wdzianek, co przyczynia się
do dalszego dekonstruowania męskości.
W rezultacie pogłębia się dysproporcja między wizualną atrakcyjnością
kobiet i mężczyzn. Mężczyźni, nie posiadając prawdziwie własnego stylu,
dzięki któremu mogliby stanąć w jednej linii z kobietami, prezentują się
przy nich żałośnie niczym młodsi bracia, których z oszczędności ubiera się
w przerobione ubrania, z jakich wyrosły ich starsze siostry.
Uprawianie shoppingu w centrach handlowych – najważniejszej i najbardziej prestiżowej rozrywki społeczeństw konsumenckich – również zdecydowanie bardziej służy kobiecej niż męskiej urodzie. Kobiety są wyjątkowo
fotogeniczne, przemierzając szybkim krokiem z błyszczącymi oczyma długie pasaże galerii z naręczami kolorowych toreb. Zwyczajnie do twarzy im
w tej sytuacji. Gdybyśmy umieścili w tym miejscu i z tymi samymi rekwizytami mężczyznę, wypadłby jakoś blado i bez wyrazu.
Były czasy, gdy mężczyźni także byli piękni, ale urzeczywistniało się to
w zgoła odmiennej, bardziej sprzyjającej ich urodzie scenografii – na przykład dumnie prezentując się w otwartym kokpicie myśliwca albo ze sztucerem na ramieniu przy własnoręcznie ubitym nosorożcu. Dziś, gdyby
chcieli powtórzyć te niegdyś praktykowane choćby przez Saint-Exupérego
i Hemingwaya pozy, naraziliby się na śmieszność. Kokietowanie męskimi rytuałami w kobiecym świecie natychmiast demaskuje ukryty w nich infantylizm, podczas gdy infantylizm rytuałów kobiecych, takich jak choćby shopping, staje się w sfeminizowanej rzeczywistości przezroczysty jak powietrze.
4.
Polski patriarchat, tak jak wszystko u nas, był (jest) zjawiskiem połowicznym, niedorobionym, powiedziałbym: nawet niepełnowartościowym. Ni
pies, ni wydra, ni z puchu to, ni z pierza. Jest faktem, że w nieprzeliczonych dużych i małych zakładach pracy per saldo rządzili (rządzą) mężczyźni. Jednak działo się to z powodów zupełnie innych, niż diagnozuje to dzisiejszy feminizm.
21
PŁEĆ W CĘGACH
Za „komuny” (jak i dzisiaj) wszędzie tam, gdzie były „konfitury”, spontanicznie zawiązywały się „grupy trzymające władzę”, konfraternie pilnujące własnych interesów, personalne konstelacje tworzące układ o trwałości struktury kryształu, mikrorepubliki kolesiów, kooperatywy drobnych
kombinatorów, wreszcie pospolite sitwy i złodziejskie szajki. Były one zbudowane na skomplikowanej i rozgałęziającej się w nieskończoność sieci
międzyludzkich powiązań. Niewidzialna nić łączyła kierownika działu, magazyniera, nocnego portiera, księgowego, dyspozytora i kierowcę samochodu dostawczego oraz wielu innych, ale nie była to nić sympatii do męskości jako takiej.
Prawie wyłącznie męski profil tych grup nie wynikał z jakichś uprzedzeń do
płci żeńskiej. Przyczyną wykluczenia kobiet był niemal powszechny wówczas alkoholizm mężczyzn i sporadyczny tylko (albo uprawiany w innym,
bardziej kameralnym stylu) alkoholizm tych pierwszych. Prosta prawda
przekazywana z ojca na syna – „kto nie pije, ten kapuje” – skutecznie wyrzucała kobiety poza nawias rządzącej kasty. Nowi musieli się w pierwszej
kolejności sprawdzić jako kompani od kieliszka. Jeśli przeszli pomyślnie
tę próbę, wtajemniczano ich w układ podczas jednej z alkoholowych orgii.
Ten ryt przejścia obowiązkowo odbywał się w gęstych oparach papierosowego dymu, przy akompaniamencie pijackiego czkania, wśród wylewnych
uścisków i pocałunków składanych na spoconych czołach. Zapewnienie
o bezwzględnej lojalności i dozgonnej przyjaźni składane było do właściwego ucha solennym i bełkotliwym głosem. Siłą rzeczy nie było w tym towarzystwie zbyt wiele miejsca dla kobiet. I chyba dobrze.
W domach natomiast często to one grały pierwsze skrzypce. Były z reguły inteligentniejsze i lepiej wykształcone od swych mężów. Bystre, elokwentne i wyszczekane. Nierzadko despotyczne i impulsywne. Nieznoszące sprzeciwu. Podczas kłótni i sporów z dziecinną łatwością rozbijały w pył
nieporadnie sklecone, nietrzymujące się kupy, dziurawe męskie sylogizmy.
Mężczyzna rzadko kiedy decydował się na eskalację konfliktu. Wiedział,
że doprowadzone do ostateczności, nie zawahają się użyć swojej wunderwaffe, którą był klasyczny babski foch, czyli niedająca się niczym przebłagać lodowata niełaska, która mogła się ciągnąć całymi tygodniami.
Kontrolowały właściwe wszystko – od finansów począwszy, na wyznaczeniu szkół, w których będą uczyć się dzieci, skończywszy. Do nich należała
cała przestrzeń małometrażowych mieszkań będących standardem w realnym socjalizmie. Mężczyzna z reguły nie miał swojego pokoju. „Salon” był
we wszystkich szczegółach urządzany przez kobietę i nie mogła się w nim
znaleźć ani jedna rzecz, która nie odpowiadała jej gustowi. Klitki, zwane
„małymi pokojami”, zajmowały dzieci. Mężczyzna miał za swe ubogie królestwo ciemny korytarz, gdzie znajdowały się szafki wypełnione rupieciami
„zawsze mogącymi się przydać”. Do niego należała też piwnica. Tam godzinami majsterkował, co jakiś czas wynosząc na powierzchnię jakiś poronio-
22
PŁEĆ W CĘGACH
ny wytwór swojego przemysłu mający usprawnić funkcjonowanie gospodarstwa domowego. Zanim ten „genialny” wynalazek wrócił na zawsze do
podziemi, kwitowany był szyderczym spojrzeniem kobiety, która w ten sposób wydawała jednoznaczną opinię o jego przydatności. Wszystkie mieszkania moich szkolnych kolegów powielały ten sam rozdział życiowej przestrzeni. Odwiedzając ich, było oczywistym, że wkracza się na terytorium
matek, nie ojców. I nikogo to nie dziwiło.
Przedmiotem, który w dzieciństwie był dla mnie uosobieniem męskości i zapowiedzią wspaniałości dorosłego życia, był portfel mojego ojca. Ogromny,
z brązowej skóry, na której wytłoczono herby polskich miast. Przypominał
opasłą książkę, którą zawsze chciałem otworzyć. Lubiłem się mu przyglądać, dotykać, wdychać jego zapach będący jakąś niedającą rozłożyć się na
czynniki pierwsze mieszaniną. Dla mnie to był zapach męskości. Jego ciężar i gabaryty wzbudzały szacunek i podziw. Podobała mi się nonszalancja, z jaką ojciec rzucał go na półkę, gdy wracał z pracy. W tym geście był
jakiś męski urok. Wyrażał siłę i pewność siebie, wewnętrzne przekonanie,
że robi się w życiu, co należy i jak należy. Oczyma wyobraźni widziałem siebie, gdy za dwadzieścia lat będę miał dokładnie taki sam portfel i także po
powrocie do domu, rzucając go w identyczny sposób na półkę, będę oznajmiał: „zrobiłem swoje, fajrant!”.
Któregoś razu, gdy matka poszła na zakupy, a ojciec zszedł do piwnicy,
nie byłem w stanie się powstrzymać i zajrzałem do środka pozostawionego portfela. Pierwsze, co zobaczyłem, to znajdująca się w przezroczystym
okienku fotografia matki obejmującej mnie ramionami. W licznych jego
przegródkach znajdowały się ważne dokumenty: mała książeczka dowodu
osobistego, książeczka wojskowa, prawo jazdy, jakieś legitymacje… Natomiast główną kieszeń wypełniały nieprzeliczone ilości faktur i pokwitowań.
Ojciec jeździł wywrotką i każdy kurs do którejś z kaszubskich żwirowni musiał być potwierdzany wydaniem zapisanej kopiowym ołówkiem karteczki.
Uderzyło mnie, że nigdzie nie było pieniędzy. Jedynie w zapinanej na zatrzask kieszonce znajdował się jakiś bilon.
Odtąd zacząłem uważniej przyglądać się pewnym sytuacjom, które w końcu odsłoniły ukrytą przede mną prawdę. Na przykład na stacji paliw – to
matka wyjmowała ze swej czerwonej portmonetki pieniądze na benzynę.
Podawała je ojcu, a on przekazywał je pracownikowi z obsługi po tym, jak
ten już zatankował.
W pewnym momencie zrozumiałem, że ojciec, jak setki tysięcy innych mężczyzn, widział pieniądze tylko w dniu wypłaty. Po powrocie do domu były
one przejmowane przez matkę, która sprawowała niepodzielną władzę
nad rodzinnymi wydatkami. System ten, o wiele bardziej rozpowszechniony w polskich rodzinach, niż mogłoby się to wydawać, był wyrazem skrajnej i najczęściej uzasadnionej nieufności kobiet do swych mężów. Wiedziały, że są oni ludźmi słabej woli i niewielkiej wyobraźni. Podatni na nałogi,
23
PŁEĆ W CĘGACH
z gruntu nieodpowiedzialni, skłonni do najdzikszych wybryków, wymagali
nieustannego nadzoru. Zostawić w ich rękach pieniądze to tak, jakby podsuwać dzieciom do zabawy zapałki.
Dzień wypłaty dla wielu z nich był jednodniowym świętem wolności, którą się kolektywnie upijali w jednej z wielu śródmiejskich „mordowni”. Co
przepuścili tego dnia, to była ich wygrana. Całą resztę przejmowały żony,
wydzielając im przez resztę miesiąca drobne kwoty na elementarne potrzeby, takie jak bilety tramwajowe czy fajki. I choć mój ojciec przez całe życie był wręcz fizjologicznym abstynentem, on również podlegał tej surowej
i bezwzględnej regule. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Na dzień przed Bożym Narodzeniem, pod nieobecność rodziców, jak co
roku przeszukiwałem szafki segmentu zajmującego całą ścianę „dużego”
pokoju. Liczyłem na to, że znajdę tam prezent, który następnego dnia miał
czekać na mnie pod choinką i już dziś zaspokoję buzującą we mnie żywym
ogniem ciekawość. Wówczas, wśród warstw nakrochmalonych i pachnących lawendowym mydłem prześcieradeł, natknąłem się na plik banknotów. Pojąłem w jednej chwili – to tu znajdował się skarbiec naszego domu!
Nieczęsto miałem okazję trzymać w ręku „papierkowe pieniądze”. Ułożyłem je więc na stole według rosnących nominałów.
Przyglądałem się im uważnie, z przejęciem, jakbym oglądał kolorowe ilustracje książki przeznaczonej tylko dla dorosłych.
Dziś bym powiedział, że głosiły one wszem i wobec triumfalizm komunistycznego patriarchatu. Jedyna kobieta, która się na nich znalazła, zdobiła awers dwudziestozłotówki – banknotu o najniższej wartości. Miała na
głowie jasną chustkę i trudno było określić, jaki jest jej zawód. Równie dobrze mogła być chłopką, sprzątaczką albo przekupką spod znajdujących się
na odwrocie Sukiennic. Jednym słowem: nic ciekawego. Wyższe nominały były zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn. Widnieli na nich przedstawiciele profesji, które wówczas budziły mój podziw i szacunek. A więc
na szarozielonkawej pięćdziesiątce rybak z charakterystycznym kapturem
i w nieprzemakalnym kombinezonie, na czerwonej niczym wnętrze metalurgicznego pieca setce – hutnik (tak przynajmniej wówczas myślałem),
a na brunatnej pięćsetzłotówce górnik w metalowym kasku i z kilofem
opartym na silnym karku.
Ich twarze i robociarskie łachy wyrażały nieugiętą, męską twardość, ale
wszyscy, jak jeden mąż, delikatnie pachnieli krochmalem i lawendą.
5.
Mężczyzna jako negatywny punkt odniesienia, antywzór, czarny charakter
jest dziś niezbędny, by mogła w pełni zakwitnąć nowa wiara ludzkości. Jest
24
PŁEĆ W CĘGACH
nią przekonanie, że kobiety stworzą świat lepszy niż dotychczasowy, opierając go na wartościach marginalizowanych przez wieki władztwa patriarchatu.
Warto zdać sobie sprawę, że feminizm, będący dziś tak dynamicznie rozwijającym się ruchem społecznym i prądem intelektualnym, stanowi wyraz
potężnej i odwiecznej wiary człowieka w nieograniczoną możliwość jego
etycznego rozwoju. Jest tym, czym kiedyś było chrześcijaństwo, tym, czym
był renesansowy humanizm, tym, czym był marksizm. Jest więc kolejną
ewangelią – dobrą nowiną głoszącą, że ludzkość raz jeszcze może zrzucić
z siebie starą, łuszczącą się już skórę, po raz kolejny przeżyć swoją wiosnę
i wystrzelić zielonym pędem ze, zdawałoby się, już martwego pnia. Dlatego w swej najgłębszej istocie wykracza poza wąsko pojęte dążenie do obrony praw i interesów jednej tylko płci.
Chodzi tu o coś dużo więcej niż walkę o prawo do aborcji, parytety w sejmie, równe płace na tych samych stanowiskach albo większy niż dotychczas udział w radach nadzorczych. Źródłem siły kobiet walczących o swoje prawa jest wiara w moralną rację własnych przekonań, święte i słuszne
oburzenie krzywdą nie do naprawienia, którą mężczyźni przez stulecia wyrządzali kobietom i wyrządzają ją nadal.
Walczące o przebudowę zbiorowej świadomości kobiety uskrzydla uniwersalna ludzka nadzieja, że możemy żyć w bardziej sprawiedliwym świecie
oraz że szansa na urzeczywistnienie etycznej odnowy człowieczeństwa zależy wyłącznie od nas samych.
My, mężczyźni, po których nikt już niczego się nie spodziewa, niczego nie
oczekuje, nie wiąże z nami żadnej nadziei, którzy wyczerpaliśmy swoje
twórcze moce, powinniśmy wspierać, jak tylko potrafimy, te dążenia, mające fundamentalne znaczenie również i dla nas. W moim przekonaniu najlepiej możemy się do tego przyczynić, przyjmując niczym krzyż przeznaczoną nam rolę czarnego charakteru. W pełni sfeminizowany mężczyzna
paradoksalnie może przynieść mniejszą korzyść walczącym o lepszy świat
kobietom niż prymityw o ciasnych seksistowskich horyzontach. On tylko
zamąca prawdę, że patriarchat ma się równie dobrze jak niegdyś i tylko
zmienił swą dotychczasową postać.
„Seksistowskich świń” jest jednak jakby coraz mniej, a może coraz mniej
w nich odwagi, aby otwarcie głosić obskuranckie mądrości przodków. Rośnie za to liczba mężczyzn wychodzących naprzeciw kobiecym oczekiwaniom. Trudno przecież zaprzeczyć, że współczesny Polak rodzaju męskiego
w kilku przynajmniej sprawach różni się od swojego ojca albo nawet starszego brata. Nauczył się używać kosmetyków, dbać o swój wygląd (bywa,
że nawet się depiluje), znacznie ograniczył swój udział w tradycyjnych męskich sportach (wysokoprocentowy alkohol plus papierosy), już wie, że ordynarne dowcipy o blondynkach są politycznie niepoprawne, do głowy mu
25
PŁEĆ W CĘGACH
nie przyjdzie, aby traktować kobietę jako tanie i proste w obsłudze narzędzie do reprodukcji własnych genów. Za to zdarza się coraz częściej, że sumiennie sprząta, robi zakupy, własnoręcznie przecina upiorny sznur pępowiny podczas rodzinnego porodu, potem bez szemrania zmienia pieluszki,
a słowo t a c i e r z y ń s t w o nie wywołuje już w nim głupawego uśmieszku.
Obawiam się, że tego rodzaju „kolaboracja” nazbyt osłabia oskarżycielską
moc feminizmu, który aby stać się ruchem prawdziwie masowym, powinien pozostać feminizmem wojującym. Podobny skutek wywołuje intelektualna subtelność tych jego akademickich nurtów, które łagodząc międzypłciowe antagonizmy, dążą do opartego na nowych zasadach pojednania
kobiet i mężczyzn. Tego nie da się przekuć na milionowe głosy w urnach
wyborczych, dzięki którym kobiety stałyby się wreszcie polityczną siłą,
z którą naprawdę się trzeba liczyć.
Ale tu właśnie pojawia się szansa dla nas, mężczyzn: możemy odegrać raz
jeszcze ważną rolę, być może już ostatnią w historii ludzkości.
Bastiony tu i ówdzie broniącego się patriarchatu szybko znikną, gdy wszyscy razem zaczniemy go wspierać w najgłupszy z możliwych sposobów.
Powielając myślą, słowem i uczynkiem najczarniejsze seksistowskie stereotypy, rozżarzmy do czerwoności tępym maczyzmem kobiecy gniew i nienawiść.
Przyjmijmy z prawdziwą pokorą ten ofiarny kielich podawany nam przez
ducha czasu. Wypijmy go do dna, wypijmy krzywiąc się, łzawiąc, ale duszkiem, choćby wbrew swym najgłębszym przekonaniom. Może będzie to już
ostatnia okazja, by z sensem spożytkować resztki kołatającego w nas zamiłowania do czynów pełnych poświęceń i heroizmu.
Skoro kobiety wciąż nie potrafią się w pełni zjednoczyć, aby wykorzystać
fakt swej liczebnej przewagi, pomóżmy im w sposób, jaki wychodził nam
zawsze najlepiej. Skutecznej niż dotychczas zbuntujmy je przeciw nam samym. Dla dobra nas wszystkich. A tekst ten niech będzie pierwszym rzuconym w ich stronę (z bólem serca) kamykiem.

26