szeroki_margines numer strony

Transkrypt

szeroki_margines numer strony
Literówki
Na stacji Warszawa Główna Towarowa, w pomieszczeniu przeznaczonym dla odprawiaczy
pociągów, ludzi przeważnie ze wsi, rozmawiano o polityce. Ktoś wspomniał o ustąpieniu
amerykańskiego prezydenta. Brzmiało to zgodnie z dziennikarską frazeologią, z tym że w ustach
politykującego frazes został „wzbogacony” o jedną literkę:
– Nixon poddał się do dymisji.
Oto literówki (w szerszym znaczeniu tego słowa) zapamiętane przez dawnego odprawiacza,
autora niniejszego tekstu: „poddać się do dymisji”, „samolot o dziwnej instrukcji” oraz
„spouchfalać się”.
Zauważono, iż jeden z młodych odprawiaczy jest podobny do Lenina. Miał nie tylko
identyczne rysy, ale i ten sam kształt czaszki – porośniętej wprawdzie włosami, lecz krótkimi,
przylegającymi do skóry, nie mającymi zamiaru rosnąć (o ile włosy mogą żywić jakiekolwiek
zamiary). Tę czaszkę łatwo można było wyobrazić sobie obnażoną z owłosienia; już teraz niczym
prawie nie różniła się od łysej glacy widniejącej na portretach wodza rewolucji.
– Te, Lenin! – wołano na odprawiacza.
Ktoś, kto jeszcze nie brał udziału w żartach, człowiek starszy, będący z sobowtórem Lenina na
pan, odezwał się do niego:
– Trzeba jeszcze tylko zapuścić wąsy i bródkę.
– O, to i pan?... – zdziwił się Włodzimierz Iljicz w kolejarskim mundurze. – Pan też się
spouchfala?
Jako człowiek dobroduszny daleki był od warknięcia:
– Tylko bez pouchfałości!
Parobczaki, z którymi się stykałem pracując na kolei, mówili językiem „inteligenckim”, przy
czym od czasu do czasu wymykało im się coś, co trąciło wsią. Co innego chłopomani, tacy jak
Miętus z Ferdydurke. Ów silił się na mówienie gwarą, lecz było to mimowolne przedrzeźnianie.
Przychodzi mi na myśl sprawa tłumaczenia tej powieści na obce języki. Jak sobie tłumacz radzi
ze zdaniem włożonym w usta Miętusa, chłopomana małpującego gwarę. Powtarzał z płaczliwym
uporem: „Przez Walka nie jede.” Co do formy „jede”, tłumacz domyśli się, że jest to zniekształcone
„jadę”. Ale „przez” będzie traktowane jako „z powodu”, a nie jako „bez”, tak jak być powinno.
Ferdydurka – tak mawiał i pisał autor. Ta Ferdydurka... tej Ferdydurce... Otóż ta Ferdydurka,
Gombrowiczowska córka – została przetłumaczona na francuski, angielski, hiszpański i mnóstwo
innych języków, czy jednak istnieje choćby jeden przekład bez usterek? Który z tłumaczy zdawał
sobie sprawę, że owo biadolenie Miętusa oznacza: „Jeśli wyjadę stąd, to tylko razem z Walkiem,
bez niego – nie.”
Osobna sprawa to fonetyka. Jest całkiem możliwe, iż cudzoziemiec uczący się języka polskiego
powie „proszę” zamiast „prosię”. Nie wyklucza to zjawiska poniekąd odwrotnego. Zdarzyło mi się
z ust konduktora obchodzącego wagony podwarszawskiej kolejki usłyszeć: „Prosię okazać bilety.”
Oboczność „proszę-prosię” znajdujemy w przekładzie Małżeństwa Klaudyny. Oto obserwujemy
Klaudynkę w paryskim salonie podczas rozmowy o malarstwie. Jednym z rozmówców jest
Hiszpan, co jeszcze nie opanował wymowy francuskiej.
O masywnych nagich postaciach na obrazach Rubensa Klaudyna wyraża się z ironią:
1
– Mięso!
Ta ocena oburza Hiszpana, który właśnie zwiedził Luwr.
– Pani jest proszę! – wybucha.
Jest prosięciem, skoro nie docenia Rubensa.
Gdybym był murzynem Colette (tak jak ona była literackim murzynem swojego męża),
podpowiedziałbym jej ripostę:
– Prosię pana – odcięła się Klaudyna – to nie ja jestem proszę, to właśnie malarz nagromadził
na swych płótnach połcie mięsa budzące skojarzenie z wieprzowiną.
Cudzoziemski akcent pół-Francuza Stachury sprawiał, że zamiast „cieszę się” słychać było
„czeszę się”.
– Czeszę się, jeśli czytelnik gustuje w moim pisarstwie.
Czytelnik próbuje być dowcipny i wkłada w usta rozczochranego Stachury dalszy ciąg:
– W desperacji burzę sobie uczesanie, kiedy czytelnik na mnie niełaskaw.
Ciekawą literówkę popełnił ten, który o filmach nie puszczonych do kin, lecz odłożonych na
półkę ze względów cenzuralnych, zaczął mówić „pułkowniki”.
Tylko w prymitywnym umyśle mógł się zrodzić ten kalambur, będący efektem skojarzenia
czysto słuchowego. Gdyby autor obcował z literaturą, a tym samym częściej widywał na papierze
wyraz oznaczający przytwierdzoną do ściany deskę, nieobca byłaby dlań jego pisownia, czyli
użycie „o” kreskowanego. Znajomość pisowni uniemożliwiłaby to dziecinne skojarzenie.
Takie dziecinne skojarzenia miewał Chopin.
Podróżując po niemieckim Śląsku młody Frycek znalazł się w jednym z tamtejszych lokali
gastronomicznych. Bawiło go, że na okrzyk: „Chorobo!” starszy kelner, Herr Ober, posłusznie
podchodzi do stolika. Można by Fryckowi także zarzucić prymitywność intelektu i nieobycie z
literaturą, ale w tym wypadku zarzut byłby niesłuszny. Intelekt Chopina był świetny, jednakże ta
subtelność intelektualna nie mogła się równać z genialną subtelnością słuchu.
Moje spotkania ze znajomym na ulicy.
Zwykle widuje mnie dzierżącego torbę z żywnością. Aż razu pewnego zobaczył prześwitujące
przez folię książki. Zainteresowało go to. O ile przedtem pogawędki tyczyły spraw bytowych, to
tym razem, w związku z książkami, nasunął się temat wyższy, filozoficzny. Kroczyliśmy obok
siebie ulicznym chodnikiem, a z jego ust padały wielkie nazwiska, jak Kant, Seneka, Schopenhauer,
Tatarkiewicz, Leszek Kołakowski. O, toś ty taki? Już miałem zamiar chlapnąć: „Musimy się kiedyś
spotkać i gdzieś przy kawie pofilozofować.” Liczyłem, że może dzięki takim dyskusjom dojdziemy
do tajemnicy istnienia. Co dwie głowy to nie jedna. Przedtem gadało się o bycie, o naszym marnym
w obecnej Polsce bycie, dalekim od dobrobytu, a od dzisiaj moglibyśmy rozważać teorię bytu, zająć
się głównym działem filozofii, ontologią.
– Nie przypuszczałem, że pańską specjalnością jest filozofia.
– O, wie pan, ze mnie to taki kulturysta amator.
Myśl o umówieniu się na filozoficzną biesiadę została z miejsca porzucona. Przemówiłem do
faceta w duchu: „Skoro zamiast człek kulturalny mówisz kulturysta, szansa znalezienia z tobą
kamienia filozoficznego jest niewielka.”
2