Baśń skończona szczęśliwie to baśń skończona
Transkrypt
Baśń skończona szczęśliwie to baśń skończona
CreatioFantastica PL ISSN: 2300-2514 R. XII, 2016, nr 2 (53) Baśń skończona szczęśliwie to baśń skończona zbyt szybko z Jakubem Ćwiekiem rozmawiała Agnieszka Bukowczan-Rzeszut Agnieszka Bukowczan-Rzeszut: Urodziłeś się w Noc Kupały… Jakub Ćwiek: Tak. A.B.-R.: Czy czujesz, że opiekują się Tobą jakieś magiczne siły? J.Ć.: Nie wiem, czy magiczne, ale mam wrażenie, że zdecydowanie mam jakiegoś nadnaturalnego opiekuna. Ładuję się w ogrom sytuacji, z których nie powinienem wyjść cało, albo nie powinienem wyjść z jakąkolwiek korzyścią, a nieustannie zdarza mi się doświadczać tego „palca Bożego”. W dzieciństwie uwielbiałem serial Autostrada do nieba, w którym bardzo podobała mi się kreacja Michaela Londona jako anioła, który wraz ze swoim towarzyszem przemierzał Stany, pomagając ludziom. Mam wrażenie, że ktoś taki nade mną czuwa. A.B.-R.: Dziecka cieszącego się takim wsparciem pewnie nie trzeba było zachęcać do czytania baśni? J.Ć.: Mnie w ogóle nie trzeba było zachęcać do czytania, a tak się złożyło, że w ręce akurat wpadały mi baśnie, mity, historie ludowe… Uwielbiałem zbierać historyjki, którymi na co dzień straszy się dzieciaki. Bardzo mocno wpłynęły na mnie te wszystkie miejskie legendy, które kojarzyły się z konkretnymi miejscami, a baśnie były następnym krokiem. Urodziłem się w Opolu, ale wychowałem i mieszkałem przez wiele lat w miejscu bardzo nasyconym magią, mianowicie w Głuchołazach, gdzie przebiegał Szlak Czarownic. J a k u b Ć w i e k — ur. 1984 w Opolu, polski pisarz, publicysta, konferansjer, miłośnik i znawca popkultury, działacz fandomu. 1 A.B.-R.: To takie nasze polskie Salem? JĆ: Tak. Nawet miałem okazję wymieniać maile z panią burmistrz Salem, której opisaliśmy historię Głuchołaz. Była pod wrażeniem tego, jak wiele łączy obydwa miasta. To oczywiście tragiczna historia, choć bez wątpienia w jakiś sposób nasycona magią. Dorastanie w takim miejscu również wywarło na mnie swój wpływ. A.B.-R.: Stephen King napisał Oczy Smoka z myślą o swojej córce, która nigdy nie była fanką jego opowieści o duchach i wampirach. Dopiero tę książkę przeczytała z zachwytem. Ty również napisałeś dwie książki dla dzieci. Czy mógłbyś je trochę przybliżyć? JĆ: Właściwie całe życie spędzam z dzieciakami. Mam trzy młodsze siostry, w tym jedną o szesnaście lat. Dość wcześnie sam miałem dzieci. Proces kontaktu i łapania wspólnego języka z dziećmi przebiegał u mnie nieustannie. Od mniej więcej osiemnastu lat co roku jestem Mikołajem. To nasza rodzinna tradycja: wcześniej był nim mój dziadek, po nim tata. Lubię z dziećmi przebywać, bawić się i wiem, w jaki sposób z nimi rozmawiać, bo wciąż tkwi we mnie dusza dzieciaka. W związku z tym napisanie historii dla dzieci było może odrobinę łatwiejsze. Zazwyczaj jest to bardzo trudne, ponieważ musimy odrzucić naszą wiedzę i sposób myślenia i przez chwilę pomyśleć tak, jak myśli dziecko, żeby dostosować opowieść językowo do odbiorcy. ABR: To jest najtrudniejsze w pisaniu dla dzieci? JĆ: Tak, bo zazwyczaj mamy historię, która jest prosta. Normalnie wiedzielibyśmy, jak ją napisać, ale tworzenie dla dzieci, to jak pisanie w innym języku. ABR: A trudne tematy? W jednej z książek mówisz o śmierci… J.Ć.: Z tymi tematami również trzeba oswoić dziecko. W moim przypadku świadome myślenie o śmierci było związane z nauką liczenia. Policzyłem, o ile starsi są ode mnie moi rodzice i ile ja będę miał lat, kiedy oni będą mieć tyle, ile zazwyczaj mają ludzie, gdy umierają. Pamiętam, że strasznie popłakałem się, gdy dotarło do mnie, że gdy ja będę miał 50 lat, to oni będą mieli po 73 i może im się coś stać. Ja wiem, że to może brzmieć niedorzecznie, ale dla cztero- czy pięciolatka to traumatyczny wniosek. To jest coś, czego nawet dorosły nie potrafi oswoić, a wtedy nie znalazł się nikt, kto byłby w stanie ze mną o tym porozmawiać. Stwierdziłem, że spróbuję napisać historię, która pomoże oswoić 2 z tym dzieci. Jeśli moje dzieci zadadzą trudne pytania, takie jak: „Czy tata umrze?”, dostaną jakąś odpowiedź, która może nie ukoi wszystkich lęków, ale trochę przygotuje na te nieuniknione zjawiska. A.B.-R.: Tim Burton powiedział kiedyś, że baśnie mają za zadanie przekazywać pewne uniwersalne treści, które potem twórca filmowy czy książkowy transformuje, aby były dla odbiorcy lepiej przyswajalne. Czy Twoim zdaniem Chłopcy wpisują się w tę myśl? J.Ć.: Tak, choć nie wiem, czy te treści są całkowicie uniwersalne, natomiast na pewno wynikają z moich obserwacji ludzi, których dotyka syndrom Piotrusia Pana. Zwykło się mówić o tym, że bycie wiecznym dzieckiem jest pogodne, ale cierpi na tym otoczenie. Moim zdaniem cierpi na tym każdy. Są etapy w naszym życiu, które muszą nastąpić, a jeśli to opóźniamy, robimy to na siłę. Pojawia się coraz większy opór, ponieważ życie chce nas już w innym punkcie. Bycie wiecznym dzieckiem wiąże się z nieumiejętnością brania odpowiedzialności. Pomyślałem sobie, że czasami ktoś utkwi w strefie komfortu, która wydaje mu się takim bezpiecznym miejscem i chce tam pozostać na zawsze. Czasami jest to właśnie bycie wiecznym dzieciakiem. Myślę, że jeśli taki moment w życiu nastąpi i nie będziemy w stanie się z niego wyrwać, to przegramy wszystko. Chłopcy są o takim odkrywaniu przez bohaterów pewnych rzeczy za późno. To tak jak z chorobami zakaźnymi. A.B.-R.: W dzieciństwie przechodzimy je łatwiej? J.Ć.: Właśnie. Jeśli zapadniemy na tę samą chorobę jako dorośli, mamy większe ryzyko powikłań. Chłopcy to właśnie ten przypadek – chorobę, którą większość ludzi przechodzi w dzieciństwie, bohaterowie przechodzą jako osoby dorosłe. A.B.-R.: 14 kwietnia odbyła się premiera Grimm City: Wilk, w której bracia Grimm urastają do rangi proroków, a ich historie do rangi religii. Akcja powieści toczy się w mrocznym mieście, gdzie króluje zbrodnia i zepsucie. Czy czytelnik w kolejnych częściach może się spodziewać, że ktokolwiek będzie żył tam długo i szczęśliwie? J.Ć.: Myślę, że czytelnik w ogóle nie powinien się tego spodziewać w zasadzie nigdzie. Ja mam takie uczucie, że gdzieś już słyszałem większość naprawdę mądrych zdań, które udało mi się napisać (śmiech). W Chłopcach pada takie stwierdzenie, że baśń skończona szczęśliwie to baśń skończona zbyt szybko. To po prostu manipulacja, bo w zasadzie 3 żadna historia nie kończy się dobrze – wszystkie kończą się śmiercią. Możemy jednak tak manipulować opowieścią, żeby w odpowiednim momencie ją przerwać, na przykład kończąc ją na pocałunku bohaterów. W Grimm City ludzie też się całują i kochają, ale jeśli pójdziemy o krok dalej, to historia albo zszarzeje, albo skończy się dramatem, albo po prostu będzie trwać aż do momentu czyjejś śmierci. Grim City niesie ze sobą uniwersalne prawdy z baśni, ale z tych baśni pierwotnych. A.B.-R.: Z tych mrocznych, przerażających? J.Ć.: Tak, ale z tych, których morałem nie było: „Bądź dobrym człowiekiem, a wszystko będzie dobrze”, lecz: „Uważaj, wszędzie czyha niebezpieczeństwo, nie bądź głupi”. To jest przesłanie większości baśni: „Nie bądź głupi, myśl”. Tutaj urasta ono do rangi religii, ponieważ uważam, że większość historii przedstawianych nam w mitologiach czy w religiach sprowadza się do tego samego: gawędy, która posiada puentę i z której możemy wyciągnąć pewien morał. Proces jest ten sam, a zmiana tekstów źródłowych nie zmienia konstruktu, czym religia jest, czym może być dla społeczeństwa, jak wpływa na ludzi i kulturę. Jedynym, co różni baśnie braci Grimm od Biblii, jest brak odpowiednika Nowego Testamentu, czyli kogoś w rodzaju Jezusa, kto pojawiłby się i wytłumaczył wszystko ludziom. A.B.-R.: Swoich wyznawców te baśnie już zyskały. J.Ć.: To prawda. A.B.-R.: W posłowiu do trzeciego tomu Chłopców napisałeś: „Czasem wystarczy wierzyć, że będzie dobrze. Czasem wystarczy uwierzyć we wróżki nawet gdy one tracą wiarę w siebie”. Czy uważasz, że można potraktować to jako przepis na szczęśliwą dorosłość dla naszego pokolenia? J.Ć.: Nie, ponieważ nie ma czegoś takiego jak przepis na szczęście, natomiast to jedyna możliwość, w jaką my się możemy szczęściu przysłużyć. Jest mnóstwo fantastycznych ludzi wokół nas, których już na samym początku blokuje „szklany sufit”. Więc szanse są bardzo nierówne i wszyscy wiemy, że takiej przeszkody najprawdopodobniej nie uda się przebić, bez względu na „American dream”. Bardzo rzadko się zdarza, że komuś się udaje. W tym świecie musimy mieć świadomość, że bardzo mocna wiara w drugiego człowieka pomoże mu uwierzyć w siebie, a wtedy pojawią się przed nim możliwości. Każdy je ma, a jeśli ktoś uwierzy w nas, przełamie społeczne schematy i naszą niechęć do trybów, które 4 w jakiś sposób nas mielą, wówczas jednocząc się i wierząc w siebie nawzajem, tworzymy gigantyczną maszynę ludzi, którzy mogą prawie wszystko. I to jest moim zdaniem najbliższe przepisowi – może nie tyle na szczęście, co na dążenie do niego. A.B.-R.: Na dobre życie? J.Ć.: Tak, a na pewno na interesujące życie w otoczeniu fajnych ludzi. Każdy z nas, nieważne jak utalentowany, nie ma zbyt wiele możliwości. Możemy coś zrobić w pewnym konkretnym obszarze. Jeśli jednak szukamy wokół siebie ludzi, którzy potrafią robić inne rzeczy, to łącząc nasze talenty, idąc o krok dalej, pomagamy kolejnym osobom. Powstaje pozytywny efekt kuli śniegowej. ABR: Dziękuję Ci za rozmowę. J.Ć.: Dzięki! 5