Ja, Ojciec - Fundacja Otwórz Oczy

Transkrypt

Ja, Ojciec - Fundacja Otwórz Oczy
W 2011 r. Fundacja Otwórz Oczy
opracowała niewielką publikację
zatytułowaną AUTOPORTRET. Były
to opowiedziane własnymi słowami
historie macierzyństwa pięciu kobiet.
Coś, co łączyło wszystkie bohaterki
książeczki - oprócz ich aktywności
– pracy, sukcesów sportowych, pasji
– to niepełnosprawność.
AUTOPORTRET spotkał się z dobrym
przyjęciem. Napłynęło do nas mnóstwo maili
z komentarzami, zachętami, sugestiami... Jedną
z nich była – powtarzana przez wiele osób – prośba, aby napisać również o niepełnosprawnych
mężczyznach i ich rodzicielskim doświadczeniu.
Stąd pomysł na książeczkę JA, OJCIEC.
Nasze zainteresowanie tematem wynika
z łatwo dostrzegalnego faktu, że rodzicielstwo
osób z niepełnosprawnością jest mało zauważane w mediach czy programach edukacyjnych.
Nie funkcjonuje w świadomości społecznej
i – tak naprawdę – mało wiemy o niesprawnych
rodzicach. Jest to forma wykluczenia, gdyż wciąż
rodzice z widoczną niesprawnością budzą mieszane uczucia. Niestety wiele osób w większym
lub mniejszym stopniu uważa rodzicielstwo za
kaprys, a rodzicielstwo osób niepełnosprawnych
za kaprys podwójny.
Brakuje nam elementarnej empatii i świadomości, że... warto mieć dzieci.
Jeden z bohaterów publikacji stwierdził, że
jako i ojciec i niepełnosprawny czuje się dyskryminowany podwójnie. Bo prawda jest taka, że
o ile niesprawne mamy pojawiają się w świadomości społecznej epizodycznie, to niesprawni
ojcowie – nigdy. Niepełnosprawny tato jest
więc w dla przeciętnego człowieka kompletnym
zaskoczeniem.
JA, OJCIEC ma przełamać tę ciszę.
W rozmowach z bohaterami publikacji interesowało nas kilka kwestii. Czy w ich związkach
rodzicielstwo było pragnieniem przyszłych mam,
czy też wspólnym obojga. Czy w ich życiu był
moment zastanowienia, „czy nadaję się na ojca?,
czy taki ktoś jak ja może i powinien być tatą?”.
Jak rodzicielstwo przekłada się na relację z żoną?
Wreszcie - czy niesprawność w jakikolwiek
sposób determinuje ojcostwo? Czy coś w nim
jest „inaczej”?
Zapraszamy do lektury i zastanowienia nad
wartością osobistą, rodzinną, ale również społeczną rodzicielstwa osób niepełnosprawnych.
Fundacja OTWÓRZ OCZY
Tekst: Michał Rydzewski
Fotografie: Magdalena Karowska-Koperwas
oraz fotografie własne bohaterów historii
Projekt graficzny, DTP:
Tomasz Wojakowski
Druk:
WEMA Wydawnictwo-Poligrafia Sp. z o.o.
ISBN 978-83-929240-5-0
Warszawa 2013
Publikacja Ja, ojciec powstała w ramach projektu pod tą samą nazwą, realizowanego przez
Fundację Otwórz Oczy w ramach partnerstwa
ruchu społecznego Wspólnej Drogi Pokonywanie niepełnosprawności.
O innych działaniach Fundacji Otwórz Oczy
przeczytać można na www.otworzoczy.pl
Problem ojcostwa w kontekście
niepełnosprawności z perspektywy naukowej
Dorota Podgórska-Jachnik
Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Łodzi
Rodzicielstwo osób obarczonych niepełnosprawnością jest bardzo trudnym, a nawet
drażliwym problemem społecznym. Dotyczy to
zarówno macierzyństwa, jak i ojcostwa, przy
czym pierwsza kwestia pojawia się w dyskursie
publicznym i naukowym dość rzadko i nieśmiało,
a druga - praktycznie wcale.
Jest to niewątpliwie luka, którą trzeba jak
najszybciej uzupełnić, ty bardziej, iż z cienia
tabu wyszła już sama sfera seksualności osób
z niepełnosprawnością, a Światowa Organizacja
Zdrowia uznaje udane życie seksualne za jeden
z wymiarów zdrowia człowieka, określanego
mianem pełnego dobrostanu psychofizycznego.
Polska obyczajowość, jak i normy prawne, uznają
prawo osób z niepełnosprawnością do zakładania
związków małżeńskich, a więc i rodzin, których
naturalnym dopełnieniem staje się dziecko. Nastąpiła więc już mentalna zmiana w porównaniu
z dawnymi eugenicznymi trendami drugiej połowy XIX i pierwszej XX wieku, gdy postępowym
ideologom wydawało się, że najbardziej racjonalnym sposobem ochrony społeczeństwa przed
niepełnosprawnością są zakazy prokreacyjne dla
osób posądzonych o „niepełnowartościowość
genetyczną”, ich sterylizacja, czy nawet eliminacja. Trzeba jednak stwierdzić, że ówczesna
wiedza szła w parze z ówczesną niewiedzą,
dlatego programy eugeniczne „profilaktycznie”
pozbawiały możliwości samorealizacji w rolach
rodzicielskich nawet te osoby, u których ryzyko
przeniesienia wad genetycznych na potomstwo
było porównywalne do populacji uznanej za
zdrową.
Restrykcyjne postawy wobec rodzicielstwa
osób niepełnosprawnych nie zmniejszyły skali
niepełnosprawności, a wzbudziły wątpliwości
natury moralnej, dotyczące granic ingerencji
w ludzkie losy i w ludzką godność. Postawy
skrajnej arbitralności w decydowaniu o istnieniu-nieistnieniu, uprzywilejowaniu-upośledzaniu,
czyli inaczej postawy skrajnego sterowania egzystencjalnego, zostały zdemaskowane jako tzw.
biowładza (Michel Foucault) czy też przemoc
biologiczna, tzw. biomoc (Harlan Lane).
Druga połowa i schyłek XX wieku przyniosły radykalne odwrócenie tych tendencji, choć
nadal są na świecie takie kraje jak np. Australia,
legalizujące - obecnie lub do niedawna - wymuszoną sterylizację z powodu niepełnosprawności,
m. in. intelektualnej. Przemiany społeczne wiążą
się z walką o prawa osób niepełnosprawnych
i o ich oficjalne uznanie. Kamieniami milowymi
na tej drodze były międzynarodowe dokumenty
deklarujące potrzebę zrównania w prawach
i wyrównywania szans osób niepełnosprawnych,
zakazujące dyskryminacji, propagujące ideę społecznej współodpowiedzialności. Zwieńczenie
dzieła wydaje się stanowić obecnie Konwencja
ONZ o Prawach Osób Niepełnosprawnych (2006,
UE - 2010, Polska - 2012). Konwencja deklaruje
m. in. zapewnienie osobie niepełnosprawnej prawa do życia (Art. 10), prawa do poszanowania jej
integralności fizycznej i psychicznej (Art. 17) oraz
prawa do poszanowania domu i rodziny (Art. 23).
Z tego ostatniego wyłania się cel likwidacji dyskryminacji osób niepełnosprawnych we wszystkich sprawach dotyczących małżeństwa, rodziny,
rodzicielstwa i związków, na zasadzie równości
z innymi osobami, czego przejawem ma być
uznanie prawa (…) do zawierania małżeństw (…),
podejmowania swobodnych i odpowiedzialnych
decyzji o liczbie i czasie urodzenia dzieci oraz
do dostępu do dostosowanych do wieku edukacji
i informacji dotyczących prokreacji i planowania
rodziny, a także do środków niezbędnych do
korzystania z tych praw, a także uznanie prawa
do zachowania zdolności rozrodczych przez
osoby niepełnosprawne, w tym przez dzieci, na
zasadzie równości z innymi osobami.
Tyle Konwencja i ewolucja prawa. Realne
życie zachowuje jednak swoje własne tempo.
Z jednej strony wyprzedza zmiany prawne,
z drugiej pozostaje za nimi w tyle. Dlaczego
wyprzedza? Dlatego, że zapisanie pewnych
praw bywa momentem szczytowym wobec
naporu faktów. Zanim podpisano wspomniane
akty prawne, niepełnosprawni żyli przecież
swoim trudnym życiem. Mimo barier - czasem
wbrew nim – nawiązywali przyjaźnie, kochali,
zakładali rodziny, rodzili dzieci, podejmowali
trud ich wychowania i obdarzali je miłością. Bez
specjalnych przyzwoleń, instruktaży, wsparcia.
Ot, po prostu przyjmując radości, troski i wyzwania ludzkiej egzystencji. Dlaczego zatem
życie pozostaje w tyle za prawem? Dlatego,
że wypracowanie systemowych mechanizmów
wspierających niepełnosprawnych rodziców,
jak również zmiana mentalna społeczeństwa
w kierunku ich akceptacji, solidarności z nimi
i współodpowiedzialności za ich rodzicielski
trud, to proces trudny, złożony i długotrwały.
Zaczyna się od porzucenia dawnego dyskryminującego podejścia do rodzicielstwa tych osób, jawnej lub ukrytej niechęci, lęku, niezrozumienia,
a więc negatywnych emocji, przysłaniających
podejście racjonalne.
Tak więc z jednej strony rodzice niepełnosprawni jeszcze przed skodyfikowaniem wyżej
wymienionych praw zawsze mieli jakichś swoich
sojuszników, osoby wspierające, respektujące
prawa osób z niepełnosprawnością, jako przyrodzone każdej ludzkiej istocie. Z drugiej spotykali
się z ostracyzmem, paternalizmem, stereotypami,
brakiem zrozumienia i racjonalnego wsparcia,
dyskryminacją czy fobią społeczeństwa przed
niepełnosprawnością i powiększaniem się jej
skali z powodów genetycznych.
W Polsce działania na rzecz wspierania rodzicielstwa osób z niepełnosprawnością zapoczątkowała kilka lat temu Fundacja „Otwórz Oczy”
projektem „Otwórz oczy na (niepełnosprawne)
mamy”. Kampania miała swój praktyczny wymiar. Stopniowo włączano różnych specjalistów
do realnych działań wspierających niepełnosprawne matki. Podjęto walkę ze stereotypami
społecznymi racjonalizując problemy, szukając
rozwiązań w oparciu o wiedzę naukową. Oswajano opinię publiczną z wizerunkiem niepełnosprawnej matki, jako osoby, która jest w stanie
pełnić swoją rodzicielską rolę, ze wsparciem
innych lub nawet bez niego, choć wtedy kosztem
większego wysiłku czy nawet ryzyka zagrożeń
dla siebie lub dziecka. To ważne, by zdawać
sobie sprawę z elastyczności granic adaptacyjności dojrzałego człowieka, która nie jest prostą
funkcją sprawności. Niepełnosprawni rodzice nie
są przecież niepełnosprawni w swej odpowiedzialności za dziecko czy miłości do niego – tu
często mogą dać swemu dziecku nawet więcej
niż inni. Dziecko może bowiem znaczyć dla nich
więcej, niż dla rodziców, których perspektywa
rodzicielstwa nigdy nie była kwestionowana,
obwarowana zakazami czy lękami.
To oczywiste, że niepełnosprawność generuje
bariery: jak w innych obszarach życia, tak i w sferze opieki nad dzieckiem i w jego wychowaniu,
ale kwestią działań dostosowawczych - a jeśli
trzeba także wsparcia społecznego - jest pokonywanie tych barier. Dobrą ilustracją są słowa
zamieszczone na pewnym forum internetowym
niepełnosprawnych rodziców: Problemem jest
jak zejść z 4 piętra bez windy i to bez pomocy
osób trzecich i urządzenia do tego wyczynu.
Natomiast jak założyć rodzinę i wychować malucha - to już jest pestka. I nie zastanawiaj się,
jak sprowadzić wózek z maluszkiem z 4 piętra
bez windy chodząc na protezach. Innymi słowy,
rodzicielstwo nie jest szczególnym obszarem
problemowym dla osób niepełnosprawnych. Jest
jednym z wielu obszarów ludzkiej egzystencji,
z którego nie rezygnuje się tylko po to, by uchronić się przed problemami.
Przejawem kompleksowego podejścia do
rodzicielstwa osób niepełnosprawnych jest traktowanie go w całościowym kontekście rodziny
i komplementarności pełnionych w niej ról: matki, ojca, dziecka. Wspierając niepełnosprawnych
rodziców, należy zwrócić również uwagę na to,
jak ich niepełnosprawność rzutuje na rozwój
i wychowanie potomstwa, na warunki do prawidłowego rozwoju emocjonalno-społecznego, do
budowania relacji przywiązania, kształtowania
tożsamości itd. Narzędziem wsparcia dla rodziców i dzieci zaproponowanym przez Fundację
„Otwórz Oczy” jest m. in. seria książeczek
o niepełnosprawnych mamach: „Moja mama nie
widzi”, „Moja mama nie słyszy”, „Moja mama
jeździ na wózku”; książeczki dostarczają wiedzy
o niepełnosprawności, ale również materiału do
rozmów o uczuciach i emocjach, które mogą
rodzić się u dziecka niepełnosprawnej mamy.
Drugą (a właściwie pierwszą) z komplementarnych ról do roli matki jest rola ojca. Także ojca
z niepełnosprawnością, któremu poświęcona jest
niniejsza publikacja. W tym przypadku możemy
mówić nawet o podwójnej komplementarności,
gdyż jak mówią statystyki, osoby z niepełnosprawnością częściej wybierają na drogę życia
również niepełnosprawnego partnera. Problemy
wynikające bezpośrednio z niepełnosprawności
mogą się więc w tym przypadku nakładać na
siebie i tworzyć obciążenie większe niż suma
obciążeń jednostkowych. Pojawia się np. nieproporcjonalnie wysokie ryzyko zagrożenia
wykluczeniem społecznym i ekonomicznym
całej rodziny. Dlatego to tak trudny temat, choć
w przypadku sprostania wyzwaniom podwójnie
trudnego rodzicielstwa - także i wspólna radość
może urastać w postępie geometrycznym.
Jak pisałam na wstępie, jak dotąd niewiele
mówi się na temat niepełnosprawnych ojców,
ale są już pierwsze publikacje, prezentujące
badania naukowe na ten temat. Wsparcie dla
niepełnosprawnych ojców wydaje się nie mniej
ważne, niż wsparcie dla niepełnosprawnych
matek. Pomaga ono rozstrzygnąć racjonalne
obawy i zredukować irracjonalne lęki, które są
negatywnymi komponentami emocjonalnymi,
a więc blokującymi rozwój człowieka i jego
relacji społecznych. Obawy i lęki mężczyzny
z niepełnosprawnością przed rodzicielstwem mają
podobne źródła jak w przypadku niepełnosprawnej matki. Może dotykać go zatem lęk przed społeczną dezaprobatą czy negatywnymi skojarzeniami z seksualnością osób niepełnosprawnych
w nietolerancyjnym społeczeństwie; lęk o obciążenia genetyczne potomstwa, o prawidłowy
przebieg ciąży i porodu, o to, czy sprosta roli
ojca i wychowawcy czasem o to, jak oceni go
w przyszłości jego dziecko. Choć nie dotyczy
go bezpośrednio ryzyko kosztów zdrowotnych
związanych z ciążą i porodem, to jednak większe obciążenie może powodować spotęgowany
lęk wobec społecznych oczekiwań względem
ojca, jako opiekuna i oparcia dla całej rodziny.
Chociaż jest to stereotypowe postrzeganie ojcowskiej roli, to jednak wizja ubóstwa rodziny
w takim przypadku staje się zagrożeniem realnym. Nic dziwnego, że w badaniach naukowych
pojawia się np. problem kształtowania się tożsamości ojca jako żywiciela rodziny w kontekście
jego niepełnosprawności. To oczywiście jeden
z licznych możliwych obszarów badawczych,
tak jak bogata jest sama paleta wymiarów ojcostwa. Odniesienie do niepełnosprawności
pomnaża potencjalne problemy badawcze.
Należy podkreślić, że gdy przedmiotem
badań stają się różnego rodzaju zagrożenia
dla rodzicielstwa osób niepełnosprawnych, to
ich pozytywny wydźwięk wiąże się z poszukiwaniem modelów radzenia sobie z sytuacją
niepełnosprawności w aspekcie ojcostwa
i macierzyństwa, a więc przekraczania pewnych
granic i schematów. Problematyka ta jest więc
obszarem analizy doświadczeń świadczących
o emancypacji osób niepełnosprawnych i ich
wyzwalaniu się ze stereotypów społecznych.
Na zakończenie chciałabym podkreślić,
że naukowa refleksja nad ojcostwem niepełnosprawnych mężczyzn nie jest wyizolowanym obszarem tematycznym, lecz wpisuje się
w globalny dyskurs dotyczący zmieniającej
się roli ojca w obecnym świecie. Nie chodzi
tu bynajmniej o zredukowanie tej tematyki do
kwestii rozrodczości i serwisu opiekuńczego
(choć są to również istotne problemy), ale
o odnalezienie nowego znaczenia misji wychowawczej ojca w dobie postmodernistycznego kryzysu wartości i wychowania;
również w dobie kryzysu samego ojcostwa.
Analogicznie tematu ojców niepełnosprawnych nie można redukować do wymiaru czysto
medycznego i instrumentalnego, lecz należy
się mu przyjrzeć z głębszej humanistycznej
i personalistycznej perspektywy. Spojrzeć na
nie w kategoriach ludzkiej godności, wyboru
i kontroli we własnym życiu, jego spełnienia,
w końcu zdolności oraz prawa do obdarzania
i bycia obdarzanym miłością i szczęściem. Warto poszukać tych wątków w zaprezentowanych
w tej książce portretach.
Dorota Podgórska-Jachnik
Grzegorz Kozłowski
Dzieci są darem Boga
Grzegorz Kozłowski to człowiek-instytucja – jest społecznikiem,
Przewodniczącym Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym, działa
w Polskiej Fundacji Osób Słabosłyszących. Uczestniczy w formacji
wspólnot neokatechumenalnych. Jest wreszcie mężem Renaty
i ojcem: Małgosi, Antka, Dominika i Agnieszki.
Grzegorz urodził się z zaćmą – zachował resztki widzenia w jednym
oku. Do czasów przedszkola słyszał i mówił normalnie; słuch zaczął
tracić wskutek niewłaściwego użycia streptomycyny, zaaplikowanej
w celu zlikwidowania stanu zapalnego, jaki wywiązał się po operacji
oka.
Mamy dzieci, wychowujemy je, cieszymy się
nimi albo męczymy – jeśli sprawiają kłopoty – ale
owo MY nie jest najważniejsze. Posiadanie dzieci
nie jest li tylko kwestią naszej decyzji, bo dzieci
są darem Boga. Po prostu. Z Renatą zawsze chcieliśmy mieć dzieciaki: zamiast być „taką piękną
parą” zostać „taką piękną rodziną”. Czyli nasza
rodzina jest dla mnie na pewno życiowym
spełnieniem. Ale nie
było w naszym życiu momentu decyzji „chcemy/
nie chcemy”. Takie rzeczy dzieją się naturalnie.
Mam szczególny rodzaj niepełnosprawności.
I w moim życiu były momenty zastanowienia:
„czy nadaję się na ojca?, „czy taki ktoś jak ja może
i powinien być tatą?”. Sytuacja wygląda tak, że
w przypadku zaćmy, jest 50% ryzyka, że dzieci
będą ją dziedziczyć; w przypadku wad słuchu
jest to ponoć 1%.
Miałem takie wahania przed ślubem. Na etapie budowania związku podstawowe dla mnie
pytanie brzmiało jednak inaczej – czy ja mogę
obciążać swoją niepełnosprawnością Renatę? Czy
dla mojej (sprawnej) żony życie ze mną nie będzie
zbyt trudne? A dzieci? Kiedy już powiedziało się
„A” (ślub), należało powiedzieć „B”. Byliśmy
gotowi na przyjęcie niepełnosprawnego dziecka.
Stało się inaczej, nasze dzieci są sprawne.
Wszystkie nasze dzieci rodziliśmy wspólnie – mimo, że 19 lat temu (tyle ma Małgosia)
nie było to takie oczywiste, nawet
w Warszawie. Przyjście na świat nowego człowieczka to niezwykłe doświadczenie
i zachęcam wszystkich młodych ojców, żeby
byli przy porodzie. To bardzo buduje relacje w
małżeństwie. Daje też niezwykłe emocjonalnie
doświadczenie. Wzięcie na ręce noworodka to
niesamowity moment – dla mamy i dla taty.
Moja niesprawność na pewno trochę determinuje nasze rodzinne relacje, i też to, jakim jestem
ojcem. Bo na przykład wszystkie dzieci bardzo
szybko i niejako naturalnie wzięły na siebie rolę
mojego przewodnika. A najmłodsza Agnieszka
jako kilkulatek posługiwała się alfabetem dotykowym Lorma. Kiedy dzieci były małe i chciały
coś od taty, brały mnie za rękę i prowadziły – do
lodówki, do telewizora, do półki z zabawkami.
Jakby to powiedzieć – dogadywaliśmy się.
Generalnie nie miałem też większych kłopotów z opieką nad maluchami – kiedy były jeszcze
maluchami. Raz tylko miałem taką sytuację tutaj,
w Lasku Bielańskim, z Dominikiem, trzecim naszym dzieckiem: gdy miał trzy lata, wyszedł ze
mną na spacer i... zniknął. Musiałem poprosić
żonę o pomoc. A Dominik odnalazł się sam –
bawił się z innymi dzieciakami.
Pewnych rzeczy, rzecz jasna nie jestem
w stanie przeskoczyć – na przykład generalnie
nie pojawiam się na wywiadówkach – zwyczajny
w takich miejscach szum i hałas uniemożliwia mi
rozumienie tego co mówią inni – np. nauczyciele.
Ale za to kilka lat temu, moje dzieci pochwaliły się
w szkole że tata nie widzi i nie słyszy. Wychowawczyni zaprosiła mnie do szkoły. Poprowadziłem
krótkie zajęcia: dałem dzieciakom nieprzejrzyste
gogle i stopery do uszu i pokazałem, jak postrzega
świat człowiek głuchoniewidomy. Pokazałem też
alfabet Lorma. Po jakimś czasie musiałem powtórzyć całość w przedszkolu, bo młodsze dzieci też
chciały pochwalić się tatą! Wiem, że zajęcia te
zrobiły na uczniach duże wrażenie – zaistniałem
więc w szkole jako aktywny tato.
Teraz myślę, że bardziej od niesprawności,
rodzicielstwo kradnie mi brak czasu – jak to
w rodzinach wielodzietnych jest mnóstwo bieganiny; ja też mam wiele zobowiązań zawodowych.
Relacje ojciec – dzieci uciekają między palcami
i – myślę – to jest problem wielu (większości?)
mężczyzn.
Jakim jestem tatą... instynktownym. Kobiety
chyba bardziej ciągną w stronę teorii wycho-
Dorastaniu dzieci towarzyszy takie
małe poczucie straty... że nie jest już
jak dawniej.
wania, starają się swoje relacje z dziećmi ubrać
w jakiś system. Mężczyźni reagują bardziej spontanicznie. No więc nie jestem typem ojca „wbij
to sobie dobrze do głowy”, bo w ogóle nie jestem
takim człowiekiem. Ale nie jestem też cieplutkim
tatusiem „do rany przyłóż”. Mieszczę się gdzieś
pośrodku.
Jestem bardzo dumny ze swoich dzieci. I tak
było od początku. Najpierw radość z pojawienia
się nowego człowieka, potem ten niesamowity
czas kiedy dziecko rozwija się i uczy nowych rzeczy: siadania, chodzenia, mówienia, zadawania
pytań, zachwytu nad światem... Narząd wzroku
kompensuje się m.in. dotykiem i pamiętam, gdy
dzieci miały nieco mniej lat, byłem przytulającym
ojcem. Dorastaniu dzieci towarzyszy takie małe
poczucie straty... że nie jest już jak dawniej.
Mam spore dzieci, więc wyrosłem już z czasów, gdy po przyjściu do domu witały mnie rozradowane główki, które coś chciały i paplały jedna
przez drugą. Ale staram się wciąż spędzać
„rodzicielski” czas z dziećmi. Staramy
się wyjechać od czasu do czasu wszyscy
razem – w te wakacje byliśmy całą rodziną
w Bieszczadach. Robimy też z dziećmi różne
rzeczy, o które raczej byś mnie nie podejrzewał – na przykład jeździmy na rowerach, albo
gramy w piłkę (to raczej w wakacje). Z tym, że
na rowerze nigdy po ulicy. Kopanie piłki jest
o tyle proste, że tworzy ona wyraźny kontrast
z trawą – jestem więc w stanie sobie radzić. Kiedy
dzieci były małe chodziliśmy na szkole na boisko.
Teraz dzieciaki są na mnie za dobre – kiwają mnie
niemiłosiernie. Co jeszcze robimy... w porywach
chodzimy na basen, grywamy w karty – mam
specjalne karty obrajlowione i z powiększonym
nadrukiem – najbardziej lubimy canastę, to gra
dla czworga naraz.
Również z racji mojej niepełnosprawności,
nasze rodzicielstwo jest dla nas doświadczeniem
wspólnym. To znaczy nie jest tak, że każde z nas
ma swój zakres obowiązków i robimy swoje nie
wchodząc we wzajemne relacje. Reguły są płynne, a to co robimy i jak funkcjonujemy, zazębia
się. Czyli bardziej budujemy rodzinę niż relacje
mama – dzieci, tato – dzieci. Tak nam wychodzi,
ale też jest to zjawisko wspólne dla większości
rodzin wielodzietnych (a mamy mnóstwo wielodzietnych znajomych). Ja myślę, że takie budowanie rodziny buduje każdego z jej członków –
w tym mnie. Wspaniale jest mieć dzieci.
Dominik Rymer
Sportowcem się bywa, a ojcem się jest
Jego życie na wózku zaczęło się w 1998 roku. Wypadek przy
skoku do wody. Ma porażenie czterokończynowe. Człowiek
bardzo aktywny i zapracowany – pracuje w Fundacji Aktywnej
Rehabilitacji, pełni funkcję rzecznika prasowego Fundacji
Pomocna Łapa. Uprawiał szermierkę, jest członkiem kadry
narodowej w rugby na wózkach. Prywatnie mąż Aleksandry, tato
Kuby (2,5) i Marysi (1).
ność determinuje moje rodzicielstwo – nie znam
innego rodzicielstwa niż moje – ojca na wózku.
Kiedy stał się wypadek, miałeś zaledwie
16 lat...
Całość mojego dorosłego życia i moich ojcowskich doświadczeń to doświadczenia faceta
na wózku, który jest tatą. Nie potrafię więc do
końca odpowiedzieć na pytanie, jak niespraw-
Czy w twoim życiu był moment zastanowienia, „czy nadaję się na ojca?, czy taki ktoś
jak ja może być tatą?”. Nie miałeś problemu
z wejściem w małżeństwo?
Poznałem swoją żonę już jako wózkowicz,
bo przecież miałem zaledwie 16 lat, kiedy złamałem kręgosłup. Ola jest terapeutką w Fundacji
Aktywnej Rehabilitacji. Pewnie różnię się nieco
od przeciętnego ojca, bo dla mnie problem „czy
będę ojcem” wyglądał nieco inaczej. Większość
młodych facetów – tak myślę – boi się wejść
w rodzicielstwo. Tak, jak boi się wejść w stały
związek. Takie czasy.
I w tym momencie posiadanie dziecka staje
się trudną, wymęczoną decyzją.
Ja natomiast bardziej bałem się, że nie będę
mógł mieć dzieci. Porażenie czterokończynowe
nader często powoduje zaburzenia płodności
Kiedy zaczęliśmy się spotykać
z Olą byłem już pogodzony ze sobą.
Nie przenosiłem więc na nią swoich
złych emocji.
czy erekcji. Więc miałem powody, żeby się
bać. Całe szczęście okazało się, że te obawy
były płonne.
Tak czy owak, z żoną nie mieliśmy jakiegokolwiek problemu z zaakceptowaniem dzieci.
Chcieliśmy je mieć i – można powiedzieć –
czekaliśmy na nie.
Nie miałem też jakiś strasznych problemów
z wejściem w małżeństwo. Nie czuję się gorszy, na co pewnie składają się również sukcesy
sportowe. FAR, zajmująca się osobami po urazach kręgosłupa, bardzo duży nacisk kładzie
na wyjście z poczucia niższości i z depresji.
Kiedy zaczęliśmy się spotykać z Olą byłem już
pogodzony ze sobą. Nie przenosiłem więc na
nią swoich złych emocji.
Każdy rodzic z niepełnosprawnością musi
odpowiedzieć sobie na pytanie, czy i na ile
jego niepełnosprawność determinuje
owo rodzicielstwo. Czy coś w nim jest
„inaczej”?
Ja staram się, żeby nic nie było inaczej. Ale są pewne sprawy oczywiste – to
Ola jest bardziej obciążona dziećmi, bo
ja wielu rzeczy nie po prostu nie dam rady
zrobić. Chociażby teraz, kiedy rozmawiamy – dzieci pospały się w samochodzie i to
moja żona musiała zataszczyć je do domu.
Czasami rodzi to zabawne sytuacje: na przykład wyobraźcie sobie oskarżycielskie miny
ludzi, kiedy podjeżdżamy na stację benzynową
i ja siedzę za kierownicą, a to Ola wychodzi
i tankuje. (Wtedy nie widać wózka.)
W życiu codziennym pomaga mi bardzo
Kankan – pies asystujący, którego dostałem kilka
lat temu z Fundacji Pomocna Łapa. Poza tym,
że wrósł w naszą rodzinę, pies jest nieoceniony jako pomocnik: czasem, gdy wsiadam do
auta, wózek potrafi odjechać przed złożeniem.
Dawniej byłem w takich sytuacjach bezsilny;
musiałem poprosić o pomoc przechodniów – jeśli akurat jacyś byli. Teraz wózek podprowadza
Kankan. Podaje też rzeczy, które upuszczam.
Bywa nieoceniony.
Nie mam za to jakiś niefajnych sytuacji międzyludzkich: nawet nasze przedszkole jest takie,
że panie same zgarniają dzieci i nam odstawiają.
Dużo takiej zwykłej ludzkiej życzliwości, poza
procedurami.
Podobnie było ze szkołą rodzenia
(a jakże, byliśmy wspólnie)
i porodówką. Nie mia-
łem, nie mieliśmy problemów z personelem,
w sensie ograniczania mnie jako ojca albo braku
wrażliwości na moją niesprawność.
Nie znam innego rodzicielstwa niż
moje – ojca na wózku.
Czy masz jakiś obraz siebie jako ojca? Jakim
jesteś tatą? Na ile rodzicielstwo Państwa Rymer
jest doświadczeniem wspólnym, a na ile każdy
zajmuje się swoją częścią obowiązków i te
obowiązki nie przenikają się?
Dużo pytań na raz. Mamy małe dzieci, więc
faktycznie, głównie zajmuje się nimi mama.
Dochodzą moje problemy z poruszaniem się
i w ten sposób bardzo dużo spada na Olę. Mam
nadzieję, że zmieni się to w przyszłości, kiedy
oprócz pielęgnacji, doglądania i czuwania nad
nimi dojdą poważne rozmowy, problemy do
rozwiązania i tak dalej. Będę mógł się bardziej
wykazać jako towarzysz życia młodych ludzi.
Taki trochę system średniowieczny. Mama do
postrzyżyn, a po postrzyżynach – hmmm...
zobaczymy.
Trochę boję się tego „po postrzyżynach”,
bo tak naprawdę nie wiem, co dzieci zobaczą
w mojej niepełnosprawności. Na ile będą akceptować mnie takiego, jakim jestem, a na ile
stanie się to problemem. Czy nie będą miały
schodów wśród kolegów – dzieciaki różnie
reagują. Na razie Kuba traktuje mój wózek jako
część rzeczywistości obiektywnej, bez głębszych refleksji. Ale nie ma jeszcze 3 lat. I jest też
tak, że dość płynnie wchodzi w rolę asystenta
osobistego – podając różne rzeczy i pomagając
mi na co dzień. Na ile jest dobry prognostyk na
przyszłość – nie wiem.
No i oczywiście pozostaje kwestia czasu. Ja
jestem człowiekiem mocno zabieganym – praca, treningi, które są dla mnie bardzo ważne,
bo oprócz sportowych satysfakcji, po prostu
usprawniają. Będzie jeszcze trudniej, kiedy Ola
wróci do pracy. Przymierzamy się do sensownego podziału obowiązków, gdy to nastąpi.
Jak postrzegam siebie jako ojca... Myślę,
że sportowcem, pracownikiem i tak dalej się
BYWA. Ale ojcem się JEST. To jest chyba najważniejsze. To rodzina daje prawdziwe spełnienie. A dzieci sprawiają, że jesteśmy bardziej
ludzcy. Mimo całego wysiłku, jaki dzień w dzień
wkładamy, żeby je wychować.
Rafał Kanarek
Jak wygląda pępowina?
Jest nauczycielem – uczy języka angielskiego. Pracuje w PZN.
Swoją żonę, Martę poznał w Laskach. Oboje są niewidomi – Marta
całkowicie, Rafał ma resztki widzenia w jednym oku. Mają trzyletnią
córkę – Emilkę.
Bardzo dobrze, że powstaje taka publikacja jak
wasza. Bo temat ojców z niepełnosprawnością jest
wielką białą plamą. O matkach trochę się pisze
i mówi, o ojcach – głucha cisza. Mam więc poczucie podwójnej dyskryminacji – jako człowiek
z niepełnosprawnością i jako ojciec. Przecież to
widać – wszystkie okołodziecięce reklamy w TV, kampanie
społeczne i tak dalej są o mamach. Weźmy reklamy
– pieluch, zupek, zabawek – wszędzie występuje
para dziecko i mama. Mężczyzn w tym przekazie
w ogóle nie ma. Niepełnosprawny tato jest więc
w dla przeciętnego człowieka kompletnym curiosum.
Jest taka kategoria ciekawskich starszych osób;
wiecie, że parę razy owi ciekawscy staruszkowie
(osobliwie kobiety) zwracali mi uwagę np. na
dworcu (a oboje z Emilką bardzo lubimy jeździć
pociągami) albo w sklepie, że to jest kompletnie
nieodpowiedzialne abym sam zajmował się
małą dziewczynką? A ja – ponieważ nie widzę
– cały czas kontroluję dziecko i NIGDY nie zdarzyło mi się jej zgubić: albo trzymamy się z Emilią
za ręce, albo noszę ją na barana, albo zachowuję
kontakt, bo po prostu ją słyszę. Ciekawe, czy tata
po alkoholu budzi taką grozę u bliźnich...
Jest też tak, że zarówno Marta (moja żona) jak
i ja, kompensujemy sobie brak wzroku również
w ten sposób, że po prostu jesteśmy bardziej
uważni. Wyobraźcie sobie Wasze funkcjonowanie
na spacerze z małym dzieckiem – trochę uwagi
poświęca się dziecku, a resztę – pracy, różnym
sprawom codziennym itp. Taki luźny spacerek.
Ja muszę być bardziej skupionym – na przykład
uważnie słuchać i słyszeć, gdzie w tej chwili jest
Emilka.
Jak wygląda pępowina? Jak kabel
zasilający do jednostki centralnej,
tylko rowkowany.
Oboje chcieliśmy mieć dzieci i sprawa naszej
niepełnosprawności nie stanowiła tu problemu.
W każdym razie dla nas – rodzice mojej żony byli
przerażeni. Marta dowiedziała się o ciąży tuż po
maturze; jej ojciec zaproponował, żeby po porodzie przyjechała z dzieckiem na kilka miesięcy.
Do teściów. Pod Sanok. Postawiłem się – Emilka
ma dwoje rodziców i – jeśli mamy być nimi na
serio – to sami musimy sobie radzić. I radziliśmy
sobie. Marta miała modelowego baby bluesa,
a ja – długi urlop (został mi z poprzedniego roku).
Więc wziąłem na siebie sporą część „obsługi”
małej – kąpałem, przewijałem, pielęgnowałem.
To oczywiście nie znaczy, że zastępowałem małej
mamę: po prostu wspierałem żonę ile się dało.
Z trudnościami i nowymi wyzwaniami dawaliśmy
sobie radę razem; Marta na przykład – sama debiutantka – uczyła mnie różnych rzeczy, które dla
niej były niejako naturalne – chociażby jak wykąpać dziecko, żeby było i wykąpane i zadowolone.
Zmieniałem pieluchy – osoba niewidoma wyczuwa przecież brudną pieluchę tak samo łatwo, jak
sprawna. Tylko innym zmysłem (śmiech).
No i tak zostało, że Emilka jest modelową córeczką tatusia – lubimy się i lubimy mieć wspólny
czas. A czas spędzamy różnie – trywialnie, na placu
zabaw, ale na przykład pewnego dnia wybraliśmy
się na przejażdżkę PKP. Emilii bardzo imponują
pociągi. Kiedyś właśnie poprosiła mnie
o wieczorną wycieczkę na trasie Warszawa Wschodnia
– Warszawa Śródmieście. I jeszcze
zakupy w centrum
handlowym. Świetnie się bawiliśmy
cały wieczór.
Emilia nie jest
więc żadną wpadką (w ogóle to słowo jest okropne),
a jeżeli już, to taką
„wpadką kontrolowaną”.
W początkowej fazie – ciąży Marty i niemowlęctwa, bardzo pomógł nam udział w szkole
rodzenia. To było niesamowite przeżycie, bo
położne podeszły do nas z bardzo dużym zrozumieniem. Chociaż nie miały wcześniej, zdaje się,
kontaktów z niewidomymi przyszłymi rodzicami.
Osoba niewidoma wyczuwa przecież
brudną pieluchę tak samo łatwo, jak
sprawna. Tylko innym zmysłem.
Na przykład taka scena – w czasie zajęć szkoły
rodzenia puszczali „kursantom” film instruktażowy. Z takiego filmu nic dla nas nie wynika.
Położna usiadła przy nas i na żywo opowiedziała
nam cały film. Dokonała profesjonalnej audiodeskrypcji. Pokazała nam też na lalce, jak ubierać
i rozbierać, pielęgnować niemowlę itp. Właśnie
pokazała a nie opowiedziała – to ważne, bo ja
siłą rzeczy uczę się różnych rzeczy dotykowo.
No i przesłanie szkoły rodzenia brzmiało „Wy
jesteście rodzicami, wy wiecie najlepiej, co jest
dobre dla Waszego dziecka”. Niby nic, a tak
naprawdę bardzo dużo.
Jako świadomi, oczekujący dziecka rodzice, chcieliśmy porodu rodzinnego. Rodziliśmy więc wspólnie
i osobiście przeciąłem pępowinę. Duże przeżycie, fakt. Opowiedziałem znajomemu, jak
wygląda pępowina: jak kabel zasilający do
jednostki centralnej, tylko rowkowany. „Ale
hardkor” – westchnął.
Czy nasza niepełnosprawność determinuje
to, jakimi jesteśmy rodzicami... Rzecz jasna,
trochę tak. Pamiętam taką rozmowę, w większym
gronie, gdy ktoś powiedział, że rodzicielstwo
szczególnie niewidomych obciążone jest bardzo
dużym ryzykiem – że dziecko nie będzie należycie dopilnowane, że nauczy się oszukiwać
rodziców (skąd ja niby mam wiedzieć, czy Emilka
odrobi pracę domową i czy w ogóle będzie miała
coś zadane?!), czyli jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że wychowawczo się wykolei.
No nie wiem... Myślę, że jeśli dzieciak wyniesie
z domu pewien bagaż dobrych doświadczeń
i dobrych wzorców – wyjdzie na prostą. Ostatecznie nie można postawić znaku równości
między „niesprawnością” a „niewydolnością
wychowawczą”.
Ja rozumiem lęki ludzi z niesprawnościami
przed posiadaniem dzieci. Ale lęk nie może determinować naszego życia. Dlatego Emilka – kto
wie – może doczeka się brata lub siostry.
Poza tym – co tu kryć – mamy takie czasy, że
tajemniczy, dla mnie niezrozumiały, lęk przed
dziećmi, mają wszyscy. Taki trend.
Stefan Makowski
Arkadiusz Jabłoński
Nie dla mięczaków
Stefan Makowski zawodowo uczy historii i wiedzy o społeczeństwie
w liceum. Pracuje w dużej firmie reklamowej. Jest też uznanym
sportowcem – jednym z filarów polskiej reprezentacji paraolimpijskiej
w szermierce na wózkach, srebrnym medalistą z Aten z 2004 r. Żona
Katarzyna i dwie córki – Joasia (6 lat) i Agnieszka (3). Porusza się
o kulach, przy dłuższych dystansach przesiada się na wózek.
Arkadiusz Jabłoński na co dzień pracuje w agencji reklamowej.
Uprawia szermierkę na wózkach. Brązowy medalista z Aten z 2004 r.
Ojciec Justyny (13). Kiedy miał kilkanaście lat w wypadku stracił obie
nogi. Żona - Bożena - również jest wózkowiczką.
Stefan Makowski i Arkadiusz Jabłoński w ramach akcji AMS dla
Integracji prowadzą spotkania w szkołach, pokazując dzieciakom,
że niepełnosprawność nie oznacza bezradności.
Albo strach, albo dzieci
Arkadiusz: fajnie jest być rodzicem. Ja nie
miałem żadnych, ale to żadnych wątpliwości,
że będziemy mieć dzieci. Bo jesteśmy dorośli
i jesteśmy małżeństwem. Przyjęliśmy więc taktykę
radosnego oczekiwania: kochamy się, akceptując
ewentualne radości płynące z tegoż kochania.
Ową radością jest jak na razie Justyna.
Stefan: zawsze podobały mi się rodziny wielodzietne. Wszystkim opowiadałem, że taką właśnie
stworzę. Jak na razie mamy dwie córki – Asię
i Agnieszkę. Aga cierpi na autyzm i jest to choroba, która bardzo absorbuje nasz czas i wysiłek.
Więc pewnie pozostanie tak, jak jest. Ale ważna
jest inna kwestia: podobnie, jak u Arka, nigdy nie
podejmowaliśmy decyzji „chcemy/nie chcemy
mieć dzieci”. To w ogóle nie powinno być kwestią
decyzji rodziców, bo świat nieuchronnie zmierza
w kierunku wygodnictwa. A wygodnie jest siedzieć
przed telewizorem i nie zajmować się dziećmi.
Więc owe rodziny wielodzietne powoli stają się
dobrem rzadkim, a szkoda.
Niepełnosprawny z dzieckiem, czy ojciec
z niepełnosprawnością?
Arkadiusz: I nie można się
bać. Wielu pozornie dojrzałych ludzi, po prostu
boi się odpowiedzialności. Kurczę! Albo jesteś
dorosły, albo nie. I to dotyczy zarówno posiadania
dzieci, jak i w ogóle wchodzenia w małżeństwo.
Ja tego nie pojmuję, dla mnie to wywrócenie zaMężczyzna – sprawny czy nie – powinien potrafić zadbać o swoją kobietę
i o swoje dzieci. Nie może uwieszać
się na innych.
sad cywilizacji. Dlatego zawodowo angażuję się
w kampanie społeczne o nastawieniu prorodzinnym, a odmawiam zaangażowania w kampanie
antyrodzinne (a takie są, a jakże). To kwestia mojej
wiarygodności – chociażby wobec własnej córki.
Stefan: O strachu: nauczyłem się chodzić
w wieku 16 lat. I dla mnie moment pokonania
kompleksów nastolatka zbiegł się z pokonaniem
mojego prywatnego strachu: czy jak pójdę do
kiosku po gazetę, to się nie wyłożę na chodniku?
Kiedy już doszedłem – do tego kiosku – wszystko
stało się prostsze. Relacje z dziewczynami też.
Arkadiusz: czy ja postrzegam swoje rodzicielstwo przez pryzmat niepełnosprawności... Nie,
bo w ogóle nie postrzegam siebie jako „niepełnosprawnego Arka”. Ale z drugiej strony trudno nie
dostrzec wózkowych ograniczeń. Teraz jest lepiej,
ale i tak można poczuć się w Polsce obywatelem
drugiej kategorii przez koszmarnie niedostosowaną
infrastrukturę. Kiedy urodziła się Justyna, mieszkaliśmy na AWFie. Była jedna winda, ale mała. Jeśli
chciałem wyjść na spacer z córką (a regularnie
podejmowałem ten wysiłek) musiałem zjechać ja
i nawoływać ochotników, żeby zwieźli mi wózek
Justynki. To samo w komunikacji miejskiej, na
chodnikach. To bardzo krępujące, że musisz prosić o pomoc w zwykłych, banalnych sytuacjach.
Podobnie, jesteśmy (ja i moja żona) mało obecni
w szkolnym życiu naszej córki – bo ja nie jestem
w stanie zaliczyć wywiadówek, teatrzyków itp.
w budynkach kompletnie niedostosowanych.
Nawet z dużym poczuciem humoru i dystansu
do siebie nie masz frajdy z tego, że ktoś cię nosi.
No i nie możesz liczyć na
to, że zawsze znajdzie się kilku chłopa, żeby cię
wciągnąć na piętro. A ja jestem dużym facetem i
dużo ważę. Przy czym nie mam jakiś specjalnych
doświadczeń wykluczenia ze strony ludzi, wręcz
przeciwnie. Chodzi tylko o infrastrukturę. Czym
Chcesz przeżyć przygodę życia? –
Załóż rodzinę, zostań ojcem.
jestem starszy, tym bardziej mnie to irytuje – bo
przecież podatki płacę jak każdy inny człowiek.
Stefan: Nie ma o czym mówić. Jestem ojcem,
a nie ojcem z czymśtam. Obaj z Arkiem mamy
zresztą pewną skazę (śmiech): czynnie uprawiamy
sport, co oznacza, że jesteśmy bardzo sprawni, jak
na niepełnosprawnych. Moje ograniczenia fizyczne nie ograniczają mnie jako taty.
Arkadiusz: Dla mnie taki budujący był okres po
porodzie. Moja żona siłą rzeczy nie mogła podołać
sama rodzicielskim obowiązkom i wziąłem to na
siebie – kąpiele, karmienie, spacery. Jak wyglądało
wychodzenie z domu z małą już mówiłem – ale
generalnie wspominam tamten czas bardzo dobrze. Później też bardzo fajne były nasze relacje
z Justyną – wspólnie spędzony czas i tak dalej. Do
dzisiaj się chyba dobrze rozumiemy, chociaż moja
już gimnazjalistka jest osobą bardzo niezależną
i upartą – jak ja, co tu kryć.
Wychowawca Młodzieży
Arkadiusz: Jestem wyznawcą tradycyjnego
modelu rodziny, czy to się komuś podoba, czy
nie. I – żeby nie było niedomówień – moja żona
akceptuje taki układ. Czyli u nas
Budowanie relacji
Stefan: Bardzo, bardzo ważny był dla mnie
moment obu porodów. Byłem przy nich i wiem,
jak wielkim wysiłkiem dla kobiety jest wydanie na
świat nowego człowieczka. To niesamowicie buduje szacunek. Kiedy przypominam sobie moment
porodu dziewczyn, zawsze wracają te emocje –
miłości i szacunku do Kasi.
Arkadiusz: a ja niestety nie mogłem rodzić we
dwoje, bo przy cesarkach (a tak było w naszym
przypadku – kwestia zdrowia żony) jest to wykluczone, a przynajmniej było 13 lat temu. No i nie
przecinałem pępowiny...
Stefan: Pępowiny są przereklamowane. Ja
przecinałem: i głównie bałem się, żeby nie zrobić
krzywdy mamie i małej.
jest dość klarowny
podział obowiązków – ja jestem od wychowania, dyscyplinowania i – przede wszystkim –
brania odpowiedzialności za rodzinę i zarabiania
na jej utrzymanie. Mama jest od miłości i kłopotów
codziennych. Na tym obrazie jest tylko taka rysa,
że niespecjalnie wychodzi mi to dyscyplinowanie.
Stefan: Postrzegam swoje obowiązki ojca rodziny jak kogoś, kto troszczy się o innych. Jestem
taką opiekuńczą głową rodziny. Jeżeli jednak zastanawiam się nad podziałem zadań u mnie, noo...
nie jest tak idealnie klarowny. Na przykład moja
żona jest niesamowicie samodzielna jeśli chodzi
o tzw. męskie prace domowe. Ba, uważa, że robi
to lepiej ode mnie. Efekt jest taki, że ja zabrałem
Agę na turnus rehabilitacyjny, a w tym czasie Kasia
pomalowała mieszkanie. Jak się tak zastanowić,
ma to swoje zalety (śmiech).
Trochę mam za małe dzieci, żeby odpowiedzieć na pytanie o rolę taty jako wychowawcy.
Moja rola na razie to bardziej jednak opiekun
i zaganiacz do łóżek. To Arek mógłby powiedzieć
więcej o wychowaniu młodzieży. Choć z drugiej
strony uczę młodych ludzi w liceum – to bardzo
ciekawa i satysfakcjonująca praca, ale jednak nie to
samo, co wprowadzanie w świat własnych dzieci.
Czas
Arkadiusz: Jak wygląda mój dzień jako rodzica? Nie przesadzajmy, mam tylko jedną i to
dużą córkę. Wstaję, idę do pracy, wracam, jemy,
gadamy, odrabiamy lekcje itp. Charakterystyczną
cechą jest tylko to, że rano słodkim głosem intonuję: „Justynko, czas wstawać do szkoły.” Po 10
minutach intonuje to nieco bardziej stanowczo,
a po kolejnych 10 krzyczę „Wstań, do jasnej Anielki, bo zaraz wychodzisz”.
Myślę, że w dzisiejszych zabieganych czasach
to jest problem wielu (większości?) ojców, że wiele
rzeczy im ucieka, z braku czasu. Ja jestem aktywnym sportowcem, co wiąże się ze zgrupowaniami,
treningami itp. Poza tym pracuję bardzo intensywnie. Mam więc poczucie winy – wiem, że wiele
z życia rodzinnego mi ucieka. Nawet o ciąży żony
dowiedziałem się na zgrupowaniu.
Stefan: Małe dzieci wymagają dużo zaangażowania czasowego. Większość z tego spada na
moją żonę, ale ja też mam swoją działkę. Ale to
co mówi Arek jest pewnym faktem – jesteśmy (my,
ojcowie) na tyle zabiegani, że dużo tracimy. Ja – tak
się składa – kończę karierę sportową; mam więc
nadzieję, że więcej czasu poświęcę rodzinie. Oby.
Nie dla mięczaków
Jakieś przesłanie? Co chcecie powiedzieć
młodym chłopakom z niepełnosprawnością
o zakładaniu rodziny?
Arkadiusz: Rodzina nie jest zabawą dla mięczaków. Mężczyzna – sprawny czy nie – powinien
potrafić zadbać
o swoją kobietę
i o swoje dzieci.
Nie może uwieszać się na innych.
Stefan: Co
można powiedzieć – chcesz
przeżyć przygodę życia? – Załóż
rodzinę, zostań
ojcem.