Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
Literackich”, gdzie poeta znalazł zatrudnienie jako sekretarz, „od czasu do czasu przychodziła stróżka pilnująca porządku w kamienicy i mówiła: «Zróbcie coś, panowie, z panem Broniewskim, bo znowu leży na schodach»”. Autor Baru Pod Zdechłym Psem nie miał wtedy jeszcze trzydziestu lat. Tu dygresja: nie wiemy, jak wiele znakomitych tekstów nie powstało w wyniku między innymi choroby alkoholowej poety. Przypomnę, że już po wojnie Broniewski podpisał z Łódzkim Instytutem Wydawniczym umowę na życiorysy działaczy demokratycznych „poczynając od Kościuszki, przez Łukasińskiego, Mochnackiego, po Waryńskiego i kolejnych”. Rzecz nigdy nie ujrzała światła dziennego. A może artysta nie chciał pisać biografii skłamanych? I tego się najpewniej nie dowiemy. Broniewski zmarł 10 lutego 1962 roku o trzeciej po południu w lecznicy rządowej przy ulicy Emilii Plater w Warszawie. W bieli szpitalnego łóżka, które zawdzięczał tym, co go chcieli usidlić, ale nade wszystko własnej biografii, leżał wychudły, zniszczony życiem człowiek. Widzę go jednak inaczej: jak znika pośród wielkiej zamieci swojego życia i epoki, którą współtworzył: Zostanie po mnie to, co mam: wytarty płaszcz i myśl swobodna. Ze szklanki życia łyknę do dna i znów po wolność pójdę sam. Odchodzę już. Szwajcarskie Berno i ciszę – zwracam zegarmistrzom. Tam straszniej chyba gwiazdy błyszczą w ogromnym niebie nad Syberią. Powoli będę szedł po śniegu za głosem wiatru północnego, co w wiecznej burzy i zamieci swobodny wieje od stuleci i grożąc ziemi, grożąc niebu, człowieka uczy swego gniewu (Bakunin). Tak, widzę go, gdy idzie pośród wielkiej zamieci życia, wśród jej strachów, przerażeń, strapień, radości i nadziei, wśród gniewu, patosu, małości, porażek i zwycięstw. Niknie oczom i pozostaje nadzieja, że przedarł się przez straszną zamieć ku największej ciszy i ukojeniu. Ale to tylko nadzieja. W komplecie: Władysław Broniewski, Wierszem przez życie. Poezje, wybór i wstęp Mariusz Urbanek, Warszawa: Iskry 2011. Krzysztof Wołodźko 284 Kompressje K r z y s z t o f To m a s i k ( re d . ) Mulat w pegeerze „Seria Publicystyczna” Wydawnictwo Krytyki Politycznej Warszawa 2011 stron 464 oprawa miękka cena 39,90 zł „Seria Publicystyczna” Krytyki Politycznej przyniosła w 2011 roku przynajmniej dwie publikacje warte odnotowania. Pierwsza to Wojny narkotykowe, podróż przez Amerykę Łacińską, Azję, Afrykę, Wschód i Polskę. Otrzymujemy w niej teksty publicystyczne (wśród autorów ukraiński pisarz Serhij Żadan, autor znakomitych powieści Depeche Mode i Anarchy in the UKR ) i wywiady (między innymi z Arturem Domosławskim i Wiktorem Osiatyńskim), które wprowadzają w wielowymiarową, narkotykową rzeczywistość globu. Druga z książek to Mulat w pegeerze. Opowieść niebanalna, bo w reportażowych odsłonach ukazująca obyczajowość Polaków u schyłku PRL. Chciałbym, omawiając całą serię, zwrócić szczególną uwagę na tę drugą publikację. Rację ma Krzysztof Tomasik, że wśród dzisiejszych opowieści o Polsce Ludowej prym wiodą te, które ukazują realia minionego ustroju albo jako czas martyrologii, albo opierają się na ich sentymentalnym czy stricte groteskowym opisie. Tymczasem, co pokazuje niniejszy zbiór, PRL to kilka dekad kształtowania się polskiej, powojennej obyczajowości, która i dziś tkwi w naszej (pod) świadomości. Tomasik stwierdza we wstępie: „Dobrym sposobem, aby pokazać ten codzienny, zapomniany PRL, jest sięgnięcie po ówczesne reportaże, a więc gatunek literacki będący «najbliżej życia». Idealnie nadaje się do tego popularna seria «Ekspresu Reporterów». Co miesiąc w księgarni lub kiosku Ruchu można było kupić kolejną książeczkę tego cyklu, a w niej przeczytać trzy reportaże oraz rozmowę z «ciekawym człowiekiem». Seria powstała w 1976 roku i szybko wyrobiła sobie silną markę”. Publikowali w niej między innymi Hanna Krall, Teresa Torańska, Janusz Weiss, Ryszard Kapuściński i Piotr Gabryel. Redaktor tomu wybrał dziesięć reportaży, jak sam przyznaje, nie do końca reprezentatywnych dla „Ekspresu Reporterów”. Z pewnością na wyborze zaważyła polityka wydawnicza „Krytyki”: mamy tu zatem problemy transseksualizmu, naturyzmu, prostytucji oglądane oczyma społeczeństwa i obyczajowości schyłkowego PRL. Jak zauważa Tomasik, „te problemy także dziś wymagają opisania, ale znakomita tradycja polskiego reportażu obyczajowego w dużej mierze pozostaje niedoceniona i jest kontynuowana w niewielkim stopniu”. Trzeba dodać: a szkoda. Pressje 2012, teka 28 285 Uwaga natury ogólnej: po Mulata w pegeerze warto sięgnąć szczególnie dlatego, że reportaż, solidny reportaż należy dziś do rzadkości. Teksty na kilkaset tysięcy znaków, nieledwie opowiadania, to istny rarytas w czasach, gdy adepci dziennikarstwa i słowa pisanego gustują w formach tak krótkich, jak blogi czy twitter. Ze szkodą dla nas samych dziennikarstwo dzisiejsze pozbawiło się sztuki pisanego reportażu, rezygnując z pogłębionego ukazania rzeczywistości. Stąd, mimo wszystkich zarzutów, jakie można by postawić reportażom z czasów PRL, te akurat okazują się kopalnią wiedzy o ówczesnej Polsce. A mogą być też inspiracją dla najmłodszego pokolenia adeptów dziennikarstwa. Bodaj najciekawszym z reportaży jest tytułowy Mulat w pegeerze z 1979 roku pióra Joanny Siedleckiej. Polska prowincja, dziewczyna po liceum plastycznym uwiedziona przez młodego, przystojnego Nigeryjczyka. „Chwila zapomnienia”, narodziny chłopca, niedojrzałość matki, dom dziecka, dramat Nie ukrywamy, że przedstawiony przez Obywatela problem nudyzmu jest nietypowy kobiety i jej narzeczonego, który choć nie chce zostawić ukochanej, nie potrafi zaakceptować dziecka urodzonego z jej zdrady; ciekawscy sąsiedzi, prowincjonalne plotki i obmowy, tułaczki po Polsce za lepszym losem, próby ułożenia sobie życia bez pozostawionego na łasce państwa dziecka, problemy z odzyskaniem chłopca czynione przez dyrektora domu dziecka, historia bolesnego dojrzewania... Czy zakończona happy endem? Następny z tekstów to Ruch gołych z 1987 roku Michała Bołtryka, pisany z humorem i nieuniknioną dozą pikanterii reportaż o polskim nudyzmie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Dla tych, którzy pamiętają jeszcze szlagier Zbigniewa Wodeckiego o naturystach z Chałup, interesujące może być przeniesienie się w tamte czasy i miejsca, zobaczenie ich okiem reportażysty. Ruch gołych to opowieść wielopiętrowa, z szerszym tłem społecznym i opisem mniej czy bardziej wstydliwych zjawisk związanych z „walką z kołtunerią”. Fascynująco brzmi też oficjalny język tamtej epoki. Bołtryk cytuje odpowiedź dyrektora departamentu w Głównym Komitecie Kultury Fizycznej na list naturysty, Stanisława Sz. z Rzeszowa, skierowany do Sejmowej Komisji Zdrowia i Kultury Fizycznej: „Nie ukrywamy, że przedstawiony przez Obywatela problem nudyzmu jest nietypowy i bardzo odbiega od kwestii, które są istotne dla naszej turystyki, zwłaszcza zaś od takich, które są decydujące dla jej dalszego rozwoju (na przykład problem złagodzenia istniejącego deficytu miejsc noclegowych)”. Kolejny z reportaży, Śmierć Daniela Edmunda Żurka z 1982 roku, opiera się na krótkiej notce prasowej z „Życia Warszawy”: „Daniel, lat sześć i pół. Dziecko bite bestialsko przez kilka godzin grubym skórzanym paskiem z metalową sprzączką. Do śmierci. Zrobiła to kobieta, z wykształcenia inżynier, z zawodu nauczycielka. […] Siedemnastego bieżącego miesiąca Danielowi zerwały się sznurowadła w kapciach. Jak to dziecku. Następnego dnia poszedł do przedszkola. Osiemnastego Renata K. wróciła z pracy do domu. «Chcę usłyszeć, co masz zrobić, aby 286 Kompressje założyć nowe sznurowadła», mówi. Daniel nie wie. Kobieta bierze pas i zaczyna go bić. Jest godzina 16. Po godzinie wraca Jan L. i widzi, że dziecko leży na podłodze sine od razów. Chłopiec prosi ojca o pomoc, ale ten, jakby nigdy nic, wyszedł do dentysty. Renata K. biła dziecko po nogach, plecach i głowie. Po kilkudziesięciu Z czystym sumieniem napiszę, że spokojnie mógłbym się bez lektury tych tekstów obyć uderzeniach Daniel wyjęczał właściwą odpowiedź: «Mam iść do kiosku kupić». Kiedy ojciec wraca, chłopiec śpi w ubraniu na łóżku. Potem w łazience ma torsje i znów zasypia. To już była agonia. Kiedy wezwano pogotowie, lekarz stwierdził zgon. Widząc zmasakrowane ciało Daniela, zawiadomił milicję”. Renata K., konkubina ojca Daniela, otrzymała wyrok piętnastu lat pozbawienia wolności, Jan L., ojciec zakatowanego chłopca, pięć lat pozbawienia wolności i pięć lat pozbawienia praw rodzicielskich. Reportaż to studium przemocy w inteligenckim świecie. W „Serii publicystycznej” ukazały się ponadto w 2011 roku: wywiad-rzeka z Kingą Dunin Kochaj i rób, przeprowadzony przez Sławomira Sierakowskiego, wybór felietonów Jasia Kapeli Jak odebrałem dzieci Terlikowskiemu i Lewomyślnie Romana Kurkiewicza, obecnego szefa „Przekroju”. Rozmowę z Kingą Dunin czyta się dobrze, zarówno jej wspomnienia z czasów Polski Ludowej, jak i opowieści o współczesności. Dzieciństwo, liceum, studia w Łodzi i spostrzeżenia z działalność w opozycji: „rodzina wileńskich repatriantów z tradycjami szlacheckimi w samym środku robotniczej dzielnicy. Ulice wybrukowane kocimi łbami, a przed moim domem postój dorożek. Mam zdjęcia – jedyna dziewczynka w spodniach i bawię się tylko z chłopakami”; „może dobry system to taki, który nie gubi żadnej jednostki, bo w każdej coś na pewno jest, tylko trzeba znaleźć jej miejsce. Takim miejscem nie był sztywny system PRL-u, a już na pewno nie elitarne liceum dla dzieci pracowników handlu zagranicznego, gdzie nas trzymano krótko za mordę. Mundurki, apele i inne takie”; Adam Michnik „strasznie leciał na każdego, kto już miał pozycję. Ale było to bardzo pożyteczne, trzeba przyznać. Pamiętam, jak byłam z nim kiedyś u Herberta, ogromnie się tym podniecał. Michnik to osobowość autorytarna. Podniecała go władza, pozycja”. I jeszcze jeden cytat z Kingi Dunin, już nie wspominkowy: „Owszem, miłość jest niedemokratyczna, ale jej niesprawiedliwość często skrywa skumulowane inne społeczne nierówności: ekonomiczne, dostępu do władzy, społecznego prestiżu, dyskryminację ze względu na płeć, wiek, niepełnosprawność, orientację seksualną. Im większe nierówności, tym łatwiej o instrumentalne wykorzystywanie innych. […] To, jaki udział w cierpieniach Anny Kareniny czy Emmy Bovary miała nierówność kobiet, jest chyba dość oczywiste. Równie oczywiste jest, że problemy te całkiem nie zniknęły, pojawiła się też świadomość innych”. Felietony Jasia Kapeli znane mi były dotąd przede wszystkim z tego, że są znane. Teraz mam pewność, że dzięki wzajemnemu zainteresowaniu Kapeli i konserwatywno-liberalnych publicystów nie zabraknie im prędko tematów na kolejne wybijanie wierszówek. Trzeba przyznać, że Kapela potrafi napisać tekst i o mydle, Kompressje 287 i o powidle, o psiej kupie, faszyzmie, zarodkach i Murzynie. Ale umie też pociągnąć piórem po naszej cudnej rzeczywistości, aż zazgrzyta przejmująco odpadająca od niej patyna i rdza. A to już coś. Choć – jeśli idzie o sarkazm i mistrzowskie wykorzystanie cynizmu w pięknej sztuce felietonu – to Kapeli do Jerzego Urbana wciąż daleko. A co by nie mówić o Urbanie, felietonistą jest znakomitym. Na koniec Roman Kurkiewicz. Wybór tekstów z lat 2009−2011 pozwala czytelnikowi przypomnieć, czym żyła publicystyczna Polska w tym okresie. Nie spodziewam się zostać współpracownikiem „Przekroju”, zatem z czystym sumieniem napiszę, że spokojnie mógłbym się bez lektury tych tekstów obyć. Jakkolwiek z kronikarskiego obowiązku odnotuję, że w Roku Pańskim 2010 w tekście Wolność dla krzyżaków Roman Kurkiewicz pochylił się nad „braćmi mniejszymi”, czyli „obrońcami krzyża” z Krakowskiego Przedmieścia i tak napisał: „To prawo! Stać, krzyczeć, mówić, modlić się. Kiedy słyszę z ust Andrzeja Celińskiego, jednego z założycieli KOR, człowieka lewicy, że trzeba ich przymknąć na dwie-trzy godziny, że stoją tam ludzie, którzy niczego nie osiągnęli, są marginesem, to pytam: a dlaczego mamy w konstytucji zapisaną równość wszystkich?”. To filozoficzne pytanie rzeczywiście należałoby sobie postawić nie raz, w wielu okolicznościach, bynajmniej nie w formie retorycznej. Ale to już temat nie na tę recenzję. Wspomniane książki z serii: Wojny narkotykowe. Doniesienia z pola walki; Kinga Dunin, Kochaj i rób; Jaś Kapela, Jak odebrałem dzieci Terlikowskiemu; Roman Kurkiewicz, Lewomyślnie; Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2011. Krzysztof Wołodźko Agata Miętek, Michał J. Czarnecki (red.) Problem ładu politycznego E s e j e o m y ś l i E r i c a Vo e g e l i n a Przeł. Michał Bizoń, Michał J. Czarnecki i inni Teologia Polityczna Warszawa 2010 stron 341 oprawa miękka cena 32,00 zł Niemcy to Grecy XX wieku. Pokonani przez Rzym Anglosasów, szybko zamienili ciążące im zbroje na szaty intelektualistów i przez lata infekowali duchowy krwioobieg zwycięskiego żywiołu. Historia transoceanicznego przepływu idei 288 Pressje 2012, teka 28 – czy raczej konkretnych umysłów, przenoszących idee filozoficzne i naukowe – jest w zasadzie dobrze znana, choć zapewne trudno odnaleźć całościowy osąd konsekwencji tego zjawiska. Nie chodzi przy tym tylko o rozwój atomistyki czy technologii rakietowej, ale także o bodaj jeszcze bardziej znaczący transfer myślowy w humanistyce i naukach społecznych. Ameryka, ongiś kraj puryta- Co przeżył Voegelin, że popchnęło go to do poszukiwania na nowo ładu politycznego? nów, pionierów i plantatorów, została zasadniczo przekształcona przez uczniów Freuda, Webera i Heideggera. Można z tym łączyć fundamentalne przemiany obyczajowe i ekonomiczne, ekscesy kontrkultury czy ogólne przesunięcie na lewo debaty publicznej. Jednak w głębszym wymiarze myśli politycznej mamy do czynienia z pewnego rodzaju niespodzianką. Otóż po drugiej stronie Oceanu znaleźli dla siebie miejsce i perspektywy oddziaływania wielcy animatorzy teoretycznego sprzeciwu wobec nowoczesności: Leo Strauss i Eric Voegelin. Książka zredagowana przez Agatę Miętek i Michała J. Czarneckiego zawiera zbiór tłumaczonych z angielskiego wypowiedzi dotyczących tej drugiej postaci. Voegelin jest już dość dobrze znany polskiemu czytelnikowi: do dwóch przekładów, które ukazały się na początku lat dziewięćdziesiątych (1992, 1994), dołączyły ostatnio trzy kolejne (Platon, Arystoteles i Od oświecenia do rewolucji). To niby sporo, ale w gruncie rzeczy bardzo niewiele na tle niezwykle obszernej spuścizny pisarskiej, która obejmuje trzydzieści cztery tomy. Łatwo w związku z tym pojąć trudności przy jakiejkolwiek próbie uporządkowania biografii intelektualnej tego myśliciela. Obok problemu objętości pojawiają się też przynajmniej dwie kwestie. Po pierwsze, zawiły styl, czy wręcz idiolekt autora. Jak zauważa Bruce Douglass, „Voegelin twierdzi, że dokonuje empirycznej rekontrukcji znaczenia, które zostało utracone. Chodzi mu zarówno o chrześcijaństwo, Platona, Arystotelesa, jak i pozostałe kwestie, które podejmuje. Robi to jednak, posługując się sobie właściwymi koncepcjami i używając sobie właściwych pojęć” (s. 252). Tym samym, nie sprawdza się on w roli zwykłego historyka idei, choć zasadnicza część jego pism − podobnie jak u Straussa − stanowi wyrafinowane, ale też nieco podręcznikowe komentarze do klasycznych dzieł. Przy czym, jak dopowiada Frederick Wilhelmsen, „filozof ten posługuje się kategoriami typowymi dla niemieckiego egzystencjalizmu” (s. 261). Rozumienie jego przedsięwzięcia zależy od rozumienia tego, co poprzedziło je w wymiarze egzystencjalnym: co przeżył Voegelin, że popchnęło go to do poszukiwania na nowo ładu politycznego? Po drugie więc, stajemy wobec kwestii szczególnego doświadczenia, które w wielkim uproszczeniu można sprowadzić do przeżycia totalitaryzmu. W związku z tym wypada zauważyć, że Voegelin, choć ustalał własną trajektorię przemyśleń, wpisywał się w szerszy nurt powojennych wysiłków rozpoznania przyczyn katastrofy. Z punktu widzenia politologa niebędącego egzegetą myśli Voegelina, jego kluczową tezą jest diagnoza o „gnostyckich” źródłach nowożytnych doktryn Kompressje 289