Trylogia Introspekcyjna: „Tkaj c sie wzajemnych powi za ” ą ć ą ń
Transkrypt
Trylogia Introspekcyjna: „Tkaj c sie wzajemnych powi za ” ą ć ą ń
Trylogia Introspekcyjna: „Tkając sieć wzajemnych powiązań” Kręć się kręć wrzeciono! Wić się tobie wić! Ta pamięta lepiej, której dłuższa nić. Jan Czeczot Ta część cyklu opierać się głównie będzie nie tyle na wyjaśnianiu poprzez opis, a przez wskazywanie. W dużej mierze jest to spowodowane specyfiką aspektu, na jaki rzucę więcej światła w bieżącym wpisie – będzie to najprostszy i zarazem najbardziej przejrzysty sposób jego przedstawienia. Zresztą sami zobaczycie. Najpierw pokażę Wam ciekawą cechę holizmu, która będzie kluczową. To pojęcie w zależności od dyscypliny w jakiej występuje, różni się nieco znaczeniem, natomiast mnie interesować będzie to quine'owskie. Jeśli nie przytrafiła się Wam lektura Dwóch dogmatów empiryzmu, możecie zajrzeć do wykładów profesora Groblera (tu, tu bądź tu.). Znajdziecie tam następujące ustępy: Wedle koherentyzmu mniemanie jest uzasadnione wtedy i tylko wtedy, gdy jest elementem koherentnego systemu mniemań. System mniemań zaś jest koherentny wtedy i tylko wtedy, gdy poszczególne elementy systemu wzajemnie się uwiarygodniają. Do takiego rodzaju uzasadnienia odwołują się sędziowie, gdy mają zdecydować, którym zeznaniom świadków dać wiarę. [...] W artykule „Dwa dogmaty empiryzmu” (1951) jednym z zaatakowanych przez niego dogmatów jest założenie empiryzmu logicznego, w myśl którego hipotezy są sprawdzane w pojedynkę. Quine twierdzi, że „nauka jako całość stoi przed trybunałem doświadczenia”. To znaczy, niezgodny z przewidywaniami wynik eksperymentu przemawia nie przeciw określonej hipotezie, lecz przeciw systemowi hipotez. W takim przypadku trzeba niektóre hipotezy systemu wymienić, żeby przywrócić mu koherencję. Żadna hipoteza nie jest odporna na rewizję, nawet prawa logiki. O tym, które zdania nauki ulegają wymianie w razie konfliktu z doświadczeniem, decyduje ich usytuowanie w systemie. Quine porównuje go do koła. Hipotezy leżące na obrzeżu są najbardziej wrażliwe na doświadczenie, a w położone centrum najmniej. Usytuowanie zdania w systemie zależy od związków z innymi zdaniami. Im liczniejsze związki, to znaczy, im więcej zmian w systemie pociągałoby odrzucenie danego zdania, tym bliżej jest ono centrum. W samym centrum znajdują się prawa logiki. Ja może w przeciwieństwie do Quine'a, holizmu nie porównałbym do koła, co raczej stożka. Jest on mimo wszystko hierarchiczny, bo o hierarchii hipotez decyduje już sam stopień podatności na wymianę. No dobrze, ale co mam z tym wszystkim wspólnego? Otóż, okazuje się, że dużo. W poprzedniej części wspomniałem o swoim niechętnym stosunku do podejmowania działań wymagających ode mnie dużej elastyczności, trudnościach z motywacją do jakiegoś działania, ale i z rezygnacji z takiego, które prowadzi do pieczołowicie wybranego celu, na które się już zdecydowałem. Można to wyjaśnić właśnie holistyczną naturą organizacji mego wewnętrznego świata, który nieustannie ze sobą taszczę. W tym wpisie pokażę Wam może nie tyle sam bagaż, co sposób w jaki jest upakowany. Jakiś czas temu napisałem posta na Forum Libertarian. Zawsze jest to jakiś punkt startu, bo czasem zdarza mi się pisać posty w rzeczonym miejscu. Ot, tak w ramach niezobowiązującej pogaduszki w luźnej atmosferze, bez odwoływania się do jakichś źródeł, powoływania na badania. Wymiana opinii nie pretendująca do bycia niczym więcej poza nią samą. Więc napisałem posta bez specjalnego zastanowienia nad jego treścią, ot raczej spontanicznie wyrażając co mi leży na wątrobie, w odpowiedzi na równie nieprzemyślane wyrażenie ze strony kogoś innego [tak przynajmniej podejrzewam, żeby nikogo nie urazić]. Oto ten post. Oczywiście, mój punkt widzenia znajduje tam uzasadnienie, jako że nie przepadam za wypowiedziami którym takowego brakuje, sam więc staram się podbudowywać nimi nawet niezobowiązujące wymiany opinii. Ludzie zajmują takie czy inne stanowiska w kwestiach wszelakich, ale dla mnie naprawdę interesujące bywają dopiero powody, dla których je zajmują, a nie one same. W tamtym poście znajdziecie akurat uzasadnienie z wiedzy i jej braku, implikującego bezradność. Dosyć zdroworozsądkowe. Ale jeśli się zastanowić poważniej, to uzasadnienie nie jest powodem, dla którego skłaniam się ku takiemu poglądowi. Jest ono ewidentnie „eksportowe”, przeznaczone dla czytających forum. Tak naprawdę skłaniam się ku temu poglądowi z innego powodu. To zwyczajnie odpowiedni klocek w adekwatnym miejscu. Jest spójny z resztą [poglądów] i poniekąd potrzebny, aby zapewnić scementowanie całej wielkiej konstrukcji. Wynika z nich i zapełnia lukę w jakiejś sferze oglądu rzeczywistości, która pojawiłaby się gdyby zabrakło jego obecność. Żeby to odpowiednio unaocznić, pokuszę się o nietypową demonstrację. Znajdę w większości z napisanych do tej pory na blogu tekstów, podstawę dla treści tamtego wpisu. Zacznijmy zatem od tego, jak oceniam zachowania pedofilskie. Cóż, prywatnie, dla mnie stanowią one po prostu moralne zło, czynności szkodliwe społecznie, z reguły przysparzające krzywdy i cierpienia ich ofiarom. Ale nie zmienia to faktu, że zło można stopniować i większych zagrożeń upatrywać w czymś innym. Na przykład w tym, co dotyka i wiktymizuje szerszą rzeszę ludzi. Możemy więc sięgnąć do pierwszego tekstu, „W obronie suwerenności właściciela..” i sięgnąć po cytat: Tutaj mamy do czynienia akurat z przyzwoleniem na możliwe zło w każdej postaci, po to by uchronić się od zła koniecznego, które z całą pewnością uderzy także i w dobro – chodzi o prostą minimalizację strat. Alternatywą jest bowiem tylko interwencjonizm. Interwencjonizm uznaję za zło z całą pewnością groźniejsze od poczynań pedofilów. Dotyczy dziś każdego, niszczy podmiotowość, znosi więc odpowiedzialność, generuje poważne kryzysy, co także ma negatywny wpływ na kondycję moralną ludzi, odpowiada za wszelkie wojny, a przede wszystkim pozuje na rozwiązanie zbawcze, więc jest zwodnicze. O pedofilach trudno byłoby powiedzieć to samo – nie wyrządzają krzywdy każdemu, lecz nielicznym. Rachunek jest więc prosty. Lepiej zgodzić się na lokalne, jawne zło pedofila, niż uniwersalne, utajone państwa, które rzekomo przed nim broni. Inną sprawą jest, że uznaję zło, mimo całej jego naganności, za rzecz niezbędną. Nie tylko czasami komuś użyteczną: Nawet jeśli ludzkość będzie się mnożyć na potęgę, to jeżeli pójdzie za tym pluralistyczne nastawienie wobec potrzeb, więcej ludzi będzie mogło utrzymać się na przyzwoitym poziomie, wykorzystując i proponując kolejne formy ich zaspokajania. Dzięki złu, jako odmiennej preferencji od tej ortodoksyjnej, większa liczba ludzi może wieść dobre życie. Zło moralne może być jak najbardziej dobrem w sensie ekonomicznym. Produkcja złej z punktu widzenia konserwatystów muzyki metalowej, wg nich wypaczającej klasyczne kanony piękna i w warstwie tekstowej promującej antywartości, przynosi jednak zysk. Pozbycie się jej samej, wraz z twórcami, spowoduje, że wielu z nich, wybierając inny sposób zarobkowania, stworzy dodatkową konkurencję w istniejących już „właściwych moralnie” branżach, pogarszając swoją i cudzą sytuację finansową, nie wykorzystując też w pełni swojego talentu; zamiast dobrego „złego” metalu dostaniemy od nich co najwyżej średnie buty. ale wręcz niezbędną, nie tyle już nawet dla samego maksymalizowania dobra: Usunięcie cierpienia wcale nie sprawiłoby, że świat stałby się lepszy. Zabrakłoby w nim bowiem i tej części piękna, które w cierpieniu znajduje swój początek. Nie powstałaby klasa utworów opisujących je, a pośród nich i te o wielkiej wartości estetycznej. Ani klasa szlachetnych czynów, dokonywanych przez ludzi, na których cierpienie innych wywiera wpływ, któremu się sprzeciwiają i pragną nieść pomoc jego ofiarom. Jedno jest zależne od drugiego - aby maksymalizować dobro i piękno, trzeba też maksymalizować zło i brzydotę. Im więcej wolności, tym bliżej całkowitego nasycenia w jedno i drugie. co już samej możliwości jego rozpoznania: No, ale jaką wartość ma taki nieustanny hiperorgazm, jeśli nie można go odróżnić od nie-orgazmu, bo trwa nieustannie? Hiperorgazm jest dla tamtego umysłu stanem normalnym, nominalnym - trudno nawet powiedzieć o nim, że jest przyjemny, bo nie ma go nawet z czym porównać. Jest więc obojętny. gdyż: jest to spowodowane specyfiką ludzkiego umysłu, który aby rozpoznać jakąś informację, potrzebuje też tła, które nie będzie nią samą To prowadzi więc do wniosku, że mimo wszystko potrzebujemy złoczyńców, bo bez zła i dobro traci swój sens. Tak jak bez jasności – ciemność, bez zimna – ciepło, stają się podobnym pustosłowiem. Maksymalizacja dobra poprzez maksymalizację zła, na które to pierwsze będzie mogło odpowiedzieć, zakotwiczona jest natomiast w samym ideale metafizycznym, świata najbogatszego ontologicznie, który możemy osiągnąć jedynie wtedy, gdy: podmioty mogą wytyczać dowolne [...] drogi [poznania] a świat fizyczny jest bogaty wydarzeniami, które stanowić będą inspirację i przyczyny istnienia/odkrycia, następnych przedmiotów świata inteligibilnego. Te z kolei wpłyną na świat fizyczny, skutkując w nim zwielokrotnieniem w rozmaitości wydarzeń, których przyczyny pochodzić będą z nowo eksplorowanego obszaru przestrzeni wiedzy, w następnym cyklu zaś przyczynią się do dalszej eksploracji tegoż. I gdy cykl ten będzie trwał nieprzerwanie, a wszystkie kierunki zwiadu będą dopuszczalne, podobnie jak powodowane wydarzenia, osiągniemy właśnie to wspomniane optimum. Ponieważ nie wiemy, jakie wydarzenia w świecie fizycznym spowodują odkrycia w świecie inteligibilnym, dopuszczamy je wszystkie. Utrata bądź zubożenie otoczenia o jakieś wydarzenia, mogłyby bowiem wpłynąć negatywnie na odkrycia w świecie inteligibilnym. Jeśli żywot stanowi program poznawczy albo możemy go do takiego zredukować poprzez qualia - każdy jego przejaw jest odpowiedzią na pytanie: "jak to jest być x?", które możemy zadać w każdej chwili jego trwania. Każda chwila, a raczej stan rzeczy w niej zobrazowany ma więc jakąś wartość poznawczą. Aspiracje życiowe są natomiast niczym innym jak tylko specyficznymi intencjonalnymi hipotezami, dotyczącymi jakiegoś kierunku czy też preferowanego pakietu wrażeń do poznania. Poparte działaniami mogą go przybliżyć, nie tylko wytyczając, ale i odbywając "podróż" w wybranym kierunku. Eksploracja KAŻDEJ płaszczyzny w KAŻDYM kierunku, jaki tylko na niej można wytyczyć w świecie inteligibilnym, dotyczy też płaszczyzny zamierzeń, środków i celów oraz ich praktycznej realizacji. Świat, w którym nikt nie mógłby udzielić odpowiedzieć z autopsji na pytanie „jak to jest być pedofilem/ofiarą pedofila?” byłby też światem, w którym nie można byłoby odpowiedzieć na pytanie „jak to jest, ocalić dzieci przed pedofilami?” Istnienie jeszcze jednej egzemplifikacji zła otwiera drogę istnieniu następnej egzemplifikacji dobra. Politycznym rozwiązaniem, które skieruje nas w kierunku osiągnięcia ideału świata najbogatszego ontologicznie jest z kolei uzewnętrznienie: „struktury duchowej ludzi prywatnych” poprzez nadanie im suwerenności, która wpłynie dalej na pełniejszą realizację wszelakich potencjalnych bytów i relacji między nimi, jakie wyniknąć mogą, gdy da się [ludziom] całkowicie wolną rękę w obrębie ich własności. Można zatem powiedzieć, że nadziei na ulepszenie zarówno świata jak i ludzi nie upatruję w usuwaniu możliwości czynienia zła, co raczej w nauce podejmowania decyzji z myślą by go uniknąć i wybrać dobro, tam gdzie jesteśmy władni o tym decydować, pozostawiając innym podobnie otwartą alternatywę, nawet jeśli mieliby błądzić. I tak, ostatecznie, się przydadzą, jako iż dobro i zło są dla siebie wzajemnym nawozem. Złem wyższego rzędu jest natomiast pozbawianie ludzi możliwości wyboru między tymi wartościami, jego przeciwieństwem zaś umożliwienie im go. Innymi słowy wolność jest dobrem meta-etycznym, dzięki któremu wartości z tej sfery zyskują rację bytu. Było holistycznie? Było. Kierowaliśmy się do wewnątrz całego tego układu twierdzeń i wartościowań a następnie z powrotem – na zewnątrz. Jak to wskazałem, rozstrzygnięcia etyczne inkorporowane były w poglądach politycznych, które z kolei podporządkowane są jako środek do celu, jakim jawi się jeszcze ogólniejszy program metafizyczny, stanowiący płaszczyznę nadającą sens wszystkiemu innemu, co jest jej podporządkowane. A to zaledwie niewielki wycinek mojego sekretnego świata. Niewielki gdy się ogląda go z dystansu. Faktycznie, przy zmianie punktu odniesienia i skali z dowolnego jego miejsca można udać się na wielogodzinne wędrówki szlakami wyłaniających się nowych powiązań, wyciągając wcześniej nieznane wnioski i rozbudowując tę strukturę o kolejne konkluzje. W przypadku bieżącego tekstu (a raczej aktu introspekcji jaki za nim stał) taką okazało się być sformułowanie o metaetycznym charakterze wolności. Piszę „okazało się”, bo przed podjęciem tematu nigdy nie zajmowałem się określaniem jej statusu względem sfery etyki. Przynajmniej nie wprost. To także zresztą jest dosyć symptomatyczne – częste poczucie posiadania czegoś na końcu języka, kluczenie okrężną drogą wokół czegoś niewypowiedzianego, co wydaje się być właściwe i odpowiednie, ale nie od razu staje się klarowne, oczywiste, zrozumiałe i gotowe do przedstawienia komuś innemu – wymaga zwyczajnie kolejnego podejścia, czasem innego dnia bądź nastroju, który pozwoli przetrawić i doszlifować myśl. Z tego powodu często można znaleźć mnie przy lekturze własnych tekstów. Nie świadczy to wbrew pozorom o narcyzmie. Raczej o potrzebie autoobserwacji. Swoich czynów, wniosków, ścieżek rozumowania, które w chwili formułowania czy wypowiedzenia nie były całkowicie świadome, tj. nie do końca zdawałem sobie sprawę z osadzenia ich w szerszym kontekście, którego znajomość jest dla mnie z jakiegoś powodu niezbędna (czyżby było nim pragnienie utrzymania spójności?). Jeśli wyglądam na zamyślonego, zapewne skupiony jestem na łączeniu upatrzonych wcześniej punktów, misternym tkaniu pajęczyny. Ten sposób wewnętrznej budowy implikuje parę rzeczy. Przede wszystkim niechętny jest wszelakim rewolucjom i woltom stanowisk o 180 stopni. Polega raczej na ewolucyjnej nadbudowie tego co już istnieje, niż burzeniu i stawianiu nowego. Na wyłanianiu ścisłego, niezmiennego rdzenia i organizowaniu wokół niego nowych informacji. Nie jest więc tak, że nie zmieniam poglądów. Zmieniam. Nie przebiega to jednak burzliwie, nie inicjują tego procesu bezpośrednio wydarzenia w świecie (czyt. empiria), a raczej uchwycona świadomość istnienia jakiegoś optimum, które można osiągnąć, dzięki stosownym korektom. Z biegiem lat, dzięki doświadczeniu i gromadzonej wiedzy coraz łatwiej przychodzi określanie tego optimum, więc w moim wypadku przypomina to raczej stałą pogoń w doprecyzowaniu ideału niż miotanie się między jakimiś stanowiskami. Im jestem starszy, tym tych zmian będzie mniej, a one same mniej spektakularne, oczywiście przy założeniach, iż będę radził sobie z tym równie dobrze jak dziś, większość roboty już odwaliłem, no i że nie dorwie mnie demencja. Związane są z nim wspomniane na samym początku utrudnienia, w postaci braku elastyczności, która czasem się przydaje, ale z drugiej strony zdolność do postrzegania i systematyzowania wszystkiego w takie struktury też sporo ułatwia. Przy obserwacji innych ludzi stanowi podstawę dla wyczulonego wykrywacza kłamstw i nieszczerości. Gdy ktoś jest niespójny, nie jest też przewidywalny i przez to dalej: nie jest godny zaufania, bo na czym je oprzeć? Wyjaśnia także mój upór w kwestiach pryncypiów. Skoro większość z nich powstaje jako dzieło na przestrzeni całego życia i to poniekąd jest jej podporządkowane, bo stanowią samo centrum najrzadziej wymienianych twierdzeń, to naprawdę trudno je ruszyć z miejsca. To skłania do uznania, że cechy charakteru nie istnieją ot, tak sobie jak logiczne atomy, niezależne przedmioty, a mamy w ich wypadku do czynienia z emergencją – powstają jako wypadkowe kilku wewnętrznych dyspozycji. Mniej więcej tak, jak całe bogactwo barw można osiągnąć tylko dzięki kombinacjom złożeń trzech podstawowych. Wskazówką dla ewentualnych konwertystów po seansie „Incepcji”, usiłujących nakłonić mnie do swojego punktu widzenia mogłaby być zatem porada, aby nie brali mnie pod włos, usiłując burzyć co już postawiłem i co stoi solidnie, a raczej nawiązywali do tego co już jest i tworzyli tego spójną kontynuację. Ale ten holizm obecny jest i w innych sferach życia. Sieć znajomości i przyjaźni układa się podobnie. Oczywiście każdy ma bliższe i dalsze sobie osoby, ale nie każdy potrafi określić dokładne ich położenie w sieci układów towarzyskich, a tym bardziej uzasadnić, dlaczego każda z nich zajmuje określone miejsca, ani tym bardziej, co musiałaby zrobić, czy raczej jaką się stać, aby przesunąć się ku bardziej zaufanemu inner circle, nie mówiąc już o samym, najcenniejszym bullseye. Introwertyczna intuicja (Ni) odpowiadająca za ten holistyczny sposób zorganizowania sfery poznawczej, w praktyce wiąże się z powolną adaptacją do nowych kontaktów. Zawsze wykazywałem się daleko posuniętą powściągliwością, gdy wchodziłem w nowe środowisko. Najdogodniej czułem się z początku, trzymając się z boku, na obrzeżach grupy, obserwując jej specyfikę i dynamikę relacji między jej członkami, ustalając jaką rolę w niej pełni każdy z nich, a jakie ma aspiracje, które osoby ceni i z jakich powodów. Dopiero z opracowanym wewnętrznym modelem zbiorowości, jej składowych i relacji między nimi, planuję w jaki sposób zaangażuję się w jej życie, znajdując sobie w niej niszę. Dopóki nie mam szerszego obrazu danego środowiska, nie lubię w nie ingerować – a tym bardziej znajdować się w centrum jego zainteresowania. Bez wiedzy o nim jest to kłopotliwe, dezorientujące i niekomfortowe. Dlatego też powszechnie uznawany jestem za osobę nieśmiałą. Do czasu... ;) Patrzę na tę notkę i widzę jak została posiekana odniesieniami do innych wpisów. Nic dziwnego. Jej temat jest dość autoreferencyjny i jako taki przenika całą moją twórczość a przede wszystkim sposób jej powstania, jako że w niej przemyca się prawdy o sobie. (Tak, poprzednie zdanie było też ukrytym nawiązaniem do tego Platona, w swej filozofii odbijającego autoportret fragmentu samego siebie, za pomocą tego kawałka. Identycznego z tym, dzięki któremu, poprzez który i o którym powstała ta notka.) Każdy następny wpis, siłą rzeczy też będzie powiązany z poprzednimi. Kolejny fragment pajęczyny. Nawet jeśli zdarzy się, że spojenie nie będzie to łatwe do dostrzeżenia dla czytelników, ale także i samego autora. Jakieś się znajdzie. Zawsze się znajduje. Cóż, Paul Simon dobrze wie o czym mówimy.