156 Pojechałabym, gdybym nie zajrzała do skrzynki. Nie
Transkrypt
156 Pojechałabym, gdybym nie zajrzała do skrzynki. Nie
5 Pojechałabym, gdybym nie zajrzała do skrzynki. Nie spodziewałam się niczego szczególnego: korespondencja dla Nicoli, rachunki. Na dnie mała koperta, nie większa od białych kopert wsuwanych z życzeniami w bukiety. Była dla mnie. Na podwójnie złożonej kartce znajome pismo : „Proszę wybaczyć, mój Króliczek był bardzo chory, musiałem się nim zająć”. Podpisane cyframi. Zajęło mi chwilę zrozumienie, czym jest ośmiocyfrowy szyfr – nowym numerem telefonu Laskiego. Co wybaczyć, chorobę Króliczka? Dziecka, Gwiazdy? Grzech zaniechania kontaktu ze mną? Odpuścić i zatelefonować, czy kartkę podrzeć? Co w pokoleniu Laskiego robiły kobiety po zerwaniu zaręczyn? Nie było naszych zaręczyn. Podjęłam decyzję, natychmiast. Przez moje gardło od zaciśniętego żołądka przesuwał się w górę robal godności. Skarabeusz toczący coraz większą kulkę z gówna ego. – Halo? Mistrzu? – To pani? – Otulił mnie najdelikatniejszym ze swoich głosów. 156 Od nikogo jeszcze nie usłyszałam tak trwożnych przeprosin. – Co się stało? – Dostroiłam się do jego niepewności. – Spotkamy się? – Jutro? Pod oczami miałam sińce. Potrzebowałam czasu na wyspanie. – Nie można by dzisiaj? – poprosił. – Wieczorem? – Nie wierzyłam, to ja dyktowałam warunki. Umyłam głowę. Bez skutku próbowałam zasnąć. Obłożyłam spuchnięte oczy kostkami lodu. Stopniał i woda wlała mi się do uszu. Zerwałam się przebudzona. Byłam wyłowionym na barkę topielcem. Obłożono mnie lodem, żebym dotrwała, zanim ktoś się po mnie zgłosi. – Marysiu… – Wstał od stolika przy oknie, nasz w rogu był zajęty. Nie zdążyłam przywyknąć do ciemności sali. Przez moment wydawało mi się, że widzę Nicolę po przyjeździe z Bośni. Poszarzały, przygarbiony, nerwowo pocierał dłonie. Nie zmieniły się przenikliwe, tatarskie oczy z dziecinnie długimi rzęsami. – Dzień dobry. – Zaschło mi w ustach, odkaszlnęłam. – Piwa? Zamówię piwo, taki upał. – Machnął do barmana. – Dobrze się pani czuje? Był chłopcem usprawiedliwiającym się przed swoją panią. Skąd mógł wiedzieć, że Gwiazda zapadnie na śmiertelną chorobę? Musieli ją zoperować, kobiece sprawy. 157 – Wyniki biopsji przyszły wczoraj. Zdrowa, niezłośliwy. Nie mogłem zostawić mojego Króliczka. Jej rodzina… szkoda mówić. – Po waszym rozstaniu nie miała chłopaka, kogoś? – Udawałam, że plotki mnie nie interesują. – Od symbolu seksu chcą seksu. Jej nie wolno, szwy. Gówniarzeria nie rozumie, pchają się w nią, rozszarpią. Potrzebuje kogoś mądrego. Byliśmy ze sobą ponad dziesięć lat, szmat czasu… – My też… poznaliśmy się w liceum. Mój Mąż… – Nie lubię słowa „mąż”. „Mój mąż” brzmi jak „mój hemoroid”, nie uważa pani? Trzeba się pozbyć przeszłości, wypijmy. – Podniósł zwycięsko kufel. – Za długie związki! – Za długie stają się chroniczne, nie sądzi pan? – Oooo, zaczyna się. – Odsunął krzesło i mnie podniósł. – Pani sobie nie wyobraża, Marysiu, mnie… nasze dzisiaj… Nie myślałem, że kiedykolwiek. Brakowało mi pani… Na następne spotkanie w ogrodzie Palais Royal przyniósł swój scenariusz Anny Kareniny. Usiedliśmy, opierając nogi o metalowe oparcia krzeseł. Amfiladą Palais wędrowały bohaterki jego awangardowych filmów. Anna Karenina też miała być nowoczesna. – Podoba się? – Czekał, aż skończę czytać. – Bardzo… ale. – Jest ale? Sama pisałam scenariusz. Wiedziałam, że znalezienie w nim błędu było znalezieniem wady w piszącym. – Dzisiejsza miłość i zdrada różnią się od dziewiętnastowiecznej. – Nie chciałam się wymądrzać. – Anna, 158 odchodząc od męża, nie będzie potępiona. Teściowa się na nią obrazi, przyjaciele ugodowo nikogo nie rozgrzeszą i nikomu nie przyznają do końca racji… – To ponadczasowy dramat. – Karenina musiałaby zrobić coś niewybaczalnego przeciw rodzinie, znajomym. Okraść ich, zabić jak Medea dzieci. Sto lat temu zdrada była zdradą zasad moralnych. Teraz prywatnym nietaktem… Epoka się zmieniła. – Chce pani powiedzieć, że Anna Karenina tragicznie i nieodwołalnie zginęła pod pociągiem? – Mhhm. Na rosyjskim dworcu przejechała po niej lokomotywa dziejów. Prowadził ją… – Gwizdnęłam i pociągnęłam powietrzu za wymyśloną wajchę. – Lenin – dokończył. – Koniec z burżuazyjną hipokryzją. – Udawałam Nicolę. – Pani nie zna francuskiej burżuazji. – Nie znam. Z przyjemnością zobaczę pana film. – Odłożyłam scenariusz. – Proszę nie mówić o przyjemności. Pisanie idzie stąd. – Zacisnął szeroką dłonią szyję. – Pisałem rok, nakręcę… może nigdy. – Dlaczego Anna Karenina? – Bo to wielka książka. – Jest dużo wielkich. – Karenin jest największym bohaterem. – Zdjął z oparcia krzesła marynarkę. Westchnął. Wkładając ją, nałożył na siebie szlachetny ciężar wszystkich Kareninów. – Idziemy, Marysiu, gorąc niemożebny, do tego dzieciarnia… Krzesła zajmowały matki i niańki. Dzieci piszczały, chlapiąc się wodą z fontanny. 159 Wziął mnie pod ramię. Szliśmy obok siebie podcieniami Palais. Rozmawialiśmy też obok. Nie wprost mówiliśmy o sobie. Zdradziła go kobieta i młodość. Niczego się już nie spodziewał. Został w samotni z psami i książkami. Pokusą było szukanie człowieka, znalazł miłość. Udźwignę nas oboje? Zaprosił mnie do siebie. Nie rozmawialiśmy o Gwieździe. Wyjechała na plan filmowy albo odpocząć poza miastem. Laski miał dla niej pobłażliwość dziadka. Troskę oczyszczoną z agresji przez filtr pokoleń. Nie znając go, mogłabym się dziwić dzielącej ich różnicy wieku. Co z tego, że ode mnie był też dużo starszy? Dwadzieścia pięć, trzydzieści lat różnicy między ciałami. Mieszczańska buchalteria miłości. Uczucia nie mają wieku. Nie rozmawialiśmy o jego oświadczynach. Uznałam je za niebyłe. Wspomnienie zakopałam jak dzieci skarb: szkiełko, kamyczek, dołek w ziemi. Przysypać i odkopać, gdy będzie się dużym. Gdy nasz związek się rozrośnie, przypomnę: – Oświadczyłeś się lata temu, w bistrze przy rue du Four… Wtedy ta pocztówka z gównem i tatusiem, dwa miesiące udręki pozostaną dziecinnie głupim drobiazgiem: papierek, zaschnięte bobki. Laski wiedział, że czekam już pod drzwiami. Wpuścił mnie, podając domofonem kod. – Zapisz sobie, na przyszłość – podyktował. Więc będzie przyszłość? Wspięłam się do niej, przeskakując schody. Na trzech piętrach olbrzymie drew- 160 niane drzwi pomalowane granatową farbą. Identyczny odcień mają tablice z nazwami paryskich ulic. Tak samo granatowe są wełniane płaszcze zamożnych mężczyzn o przyprószonych siwizną włosach. Obszerne, miękkie i zasobne. – W moim wieku wychodzenie na upał to zabójstwo. – Laski poczęstował mnie szklanką wody. Oprowadził po mieszkaniu. W tym nie różnił się od zwykłych ludzi. Pokazują kuchnię, pokoje, jakby oprowadzali po własnym organizmie. Domowym przeszczepie z siebie samych: Tu jest nasza wątroba, ta kuchenna kiszka służy do trawienia, a oto płuca z szerokim oknem. Drzwi do genitalnej sypialni były uchylone. Zostaliśmy w salonie. Pod oknem stały przywiezione z wiejskiej posiadłości rzeźby Botero. Grube zasłony oddzielały nas kurtyną przeciwpożarową od sierpniowo rozpalonych ulic dzielnicy Saint Germain. Meble nie pochodziły z jednolitego stylu odziedziczonego w spadku albo nowobogackiego katalogu. Pojedyncze krzesła, ciężki świecznik na ciosanym stole były trofeami dobrego gustu. Upolowanymi z pragnienia wygody i piękna. Laski na kanapie, ja na miękkim dywanie czytaliśmy książki. Kończyłam jego dwustustronicowy esej o Potockim i kabale. – Genialne. – Przewracałam łapczywie strony. – Naprawdę? Nadaje się? – W Polsce nikt tak o nim nie pisał, musi pan to, Mistrzu, wydać, musi. – No, no. Przesada. Czas na obiad. 161 – Zaraz, dokończę, jeszcze… kilka stron, proszę… Popatrywał na mnie z kuchni, spijał mój zachwyt. Próbował makaron, mieszał sos. Nie należałam do kobiet, którym razem z biustem wyrastają kuchenne narządy. Myliłam garnek z rondlem. Gdybym została świetną kucharką, nie dorównałabym Laskiemu. W męskim gotowaniu trudno oddzielić archetypową żarłoczność od chęci schlebiania gościom i popisu. Laski cmokał, wysoko podrzucał na patelni warzywa. – I proszę mi nie grymasić. – Ozdobił czubek góry makaronu listkiem bazylii chwiejącym się jak piórko w locie – Równowaga, o! Jest najważniejsza. Jeść, bo głowa odfrunie. Wieczorem Laski zapalił arabskie kadzidła. Rzucił garść pachnących grudek do metalowych mis i podpalił. Dym płynął razem ze starodawną muzyką. Nie obchodziło mnie, co będzie dalej. Śledziłam kadzidlane smugi. Od dwóch dni przestałam jeść haszysz. Zmysły oczyściły się z jego kleistej zawiesiny podobnej do przytępiającej codzienności. Każda chwila była świetlistym preparatem pod mikroskop. Potrafiłabym odtworzyć z pamięci labirynt nitek makaronu podanych na talerzu. Olejne obrazy w salonie były też preparatami oprawionymi w ramy. Nadwzroczni malarze przecinali czas największej intensywności. Nie tylko Kandinsky szukający nowych form wśród podkolorowanych bakterii i mikrobów. Laski dolewał sobie whisky. Nie lubiłam alkoholu. – Już pójdę. Nie wiedziałam, na co zostałam zaproszona. Jeśli 162 na wizytę, nie wypadało jej przeciągać. Długie niewidzenie cofnęło nas do etapu ciekawej znajomości. Laski przedłużył przypadkowy dotyk, gdy podawaliśmy sobie sztućce w kuchni, ale nic więcej. – Przyjdzie jutro? – poprosił w przedpokoju. – Po południu. – Nie chwaliłam mu się pracą w hotelu. Pocałowałam go w gładko ogolony, spocony policzek. – Obudziłaś śpiącą królewnę. – Położył mi rękę na twardniejącym kroku. – Tam trzyma pan królewny? Przycisnął mnie do ściany. Ocierał się swoją erekcją. Uderzał nią o mnie. Chwalił się tym czymś wielkości noża do ostryg? Powód rozstania z Króliczkiem? Mnie jego pocałunki smakowały bardziej od seksu młodych chłopaków. Podnieceni mieli obrzmiałą twarz kuriera pędzącego z przesyłką plemników. On się nie spieszył. Dosładzał mnie. Wkładał ustami niewidoczne kostki cukru i głęboko mieszał językiem. Mdliło mnie z pragnienia. Złapałam go za włosy i przekręciłam plecami do ściany. Teraz moje na wierzchu. Nicola byłby ze mnie dumny. Opanowałam teorię perwersji. Normalności doprowadzonej do wrzenia. Laski uśmiechał się, ale to nie była zachęta. – Jednak pójdę – powiedziałam, całując go przyjacielsko. Piętro niżej zwątpiłam. A jeżeli pocałunki coś unieważniały? Jutrzejsze spotkanie… Zawróciłam na półpiętrze. Zbiegłam znowu w dół i w górę. Jednak zapytam, zdecydowałam. 163