Mieczysław Franaszek

Transkrypt

Mieczysław Franaszek
Mieczysław Franaszek
„Ja jestem Żyd z Wesela”
R. Brandstaetter
Spektakle 20 i 22 lipca
Ciepłe wiosenne popołudnie w Bydgoszczy. W Galerii Autorskiej
Kai i Solińskiego robi się tłoczno. Rzędy siedzeń wypełniają całe
pomieszczenie na widowni komplet, w wydzielonym na scenę
fragmencie pokoju - jedno drewniane krzesło i rzeźbiony stolik.
Na nim notatnik i menora, która w niczym nie przypomina pięknego świecznika z synagogi. Zmatowiała, z czterem niedopałkami
świec, przypomina raczej o dawnej świetności. Przy stoliku - dojrzały mężczyzna. Wpadające do galerii słońce zamienia pomieszczenie w Cafe Europa. To już nie Bydgoszcz, a Jerozolima, nie 2008,
a 1944 rok. Mężczyzna przy stoliku to kawiarniany gość, poeta
i pisarz, Roman Brandstaetter. Za chwile zrelacjonuje historie która sama przyszła do niego w ten ciepły dzień.
W kawiarni z rzewnych wspomnień o rodzinny Krakowie wybudził go nieznany mężczyzna. Całkiem przeciętny w ciemnej czapce z daszkiem, czarnym płaszczu
i błękitnej koszuli podkręslającej ogorzałą twarz. Zaczepił
Brandstaettera nie bez przyczyny. Ma dla niego nie byle jaką
opowieść był adwokatem Singera. „Z których Singerów? A jakie
to ma znaczenie? Wystarczy że powiem panu, że chodzi o Żyda
z Wesela”.
Tak zaczyna się przedziwna sztuka. Mieczysław Franaszek
Teatru Polskiego, zaprosił Bydgoszczan na monodram. Skromny
przygotowany najprostszymi środkami.
Ot, kilka elementów scenograficznych, żydowska muzyka
i nagranie „Wesela” płynące z wysłużonego magnetofonu. Piękny,
zabawny i niezwykle wdzięczny spektakl o przedziwnym człowieku. Franaszek zamienił się kolejno w Brandstaettera, adwokata,
Singera, jego córkę, żonę, Rydla, Wyspiańskiego, pijanego Czepca
i tłum tępych chłopów.
Ach, jakie peany pisali krytycy na cześć wielkiego Wyspiańskiego! To on w swoim dramacie miał pokazać nowa modę
społeczeństwa - wielką miłość inteligentów
do wsi spokojnej, czarujących chłopek i prostych parobków.
Będąc świadkiem ślubu i wesela swojego przyjaciela, Lucjana
Rydla, postanowił przenieść je na karty sztuki, a potem także na
teatralną scenę. Dokonał więc, jak mówiono, wiernego przekroju
przez osowiałe, niezdolne do rewolucji społeczeństwo. Ile w tym
było prawdy! -zachwalano.
Tym czasem w monodramie Franaszka widzimy bronowicką chatę z zupełnie nowej perspektywy. Punktem odniesienia
staje się tu nie biała suknia, welon i frak Pana Młodego, ale Bogu
ducha Żyd karczmarz, którego zaproszono na zabawę. podekscytowany był, jakby szedł
na uroczysty szabas. włożył czyste spodnie, filcowy kapelusz,
uśmiechnął się od ucha do ucha, pod rękę schwycił córkę i żonę.
Już od momentu gdy przekroczył próg weselnego domu, mógł
żałować tej decyzji. Tu bowiem skradziono jego życie.
Franaszek jest panem małej sceny. Niezwykle wprawnie przechodzi do kobiecych kwestii, będąc to wysublimowanym inteligentem, to sprośnym parobek. Wystarcza mu
świetna mimika, aktywna gestykulacja i ruch, którego nie
ogranicza jedynie do sceny. Odważnie przemawia do publiczności, zaczepia ją, rozśmiesza i trzyma w napięciu. Nie
pozostaje jedynie na poziomie sprawnie napisanego tekstu.
Staje bezradnie i zadaje widza pytanie: czy może tak być,
że mały ryży Wyspiański, który stanął w koncie weselnego domu,
zagrabił jego życie? Umieścił go w swoim dramacie wepchnął na
scenę, zrobił dłużnikiem, zniszczył rodzinę? Ten spektakl to nie
tylko popis aktorskiego warsztatu. To również gorzka lekcja o wierności religii, rodzinie, ślepym pędzie za modą i lojalności
wobec drugiego człowieka.
„Gazeta Wyborcza”
Michalina Łubecka
Gospodarze Teatru w Remizie
Grażyna Marzec i Olgierd Łukaszewicz
���
������
��
�������
fotografie: Marcin Sauter
Organizator i sponsor
Urząd Miasta Helu

Podobne dokumenty