Jasło: „Sprowadzają nas na ziemię”

Transkrypt

Jasło: „Sprowadzają nas na ziemię”
Jasło: „Sprowadzają nas na ziemię”
Siedem miesięcy pozostało do wyniesienia na ołtarze polskich franciszkanów, którzy 24 lata
temu ponieśli śmierć męczeńską w Peru. Uroczysty charakter trzeciego dnia nowennymiesięcy przygotowującej wiernych do beatyfikacji tym razem miał miejsce w Jaśle.
W niedzielę 10 maja na Podkarpacie przybył przełożony krakowskiej prowincji franciszkanów oraz
krewni i powinowaci Sług Bożych. Byli m.in. obydwaj bracia o. Zbigniewa Strzałkowskiego i
siostrzeniec o. Michała Tomaszka.
Prowincjał franciszkanów o. Jarosław Zachariasz powiedział, że planowana na grudzień beatyfikacja
będzie przede wszystkim oddaniem chwały Bogu. Ale wspomniał też o innych ważnych rolach, które
może ona odegrać.
„Nasze społeczeństwo a także chrześcijańska wspólnota przeżywa kryzys nadziei. Uczniowie
Chrystusa coraz wyraźniej zdają się nie dowierzać w istnienie Bożej mocy. Nie bez powodu Benedykt
XVI napisał w swojej encyklice, że ‘współcześnie przeżywany kryzys wiary jest przede wszystkim
kryzysem chrześcijańskiej nadziei’. Męczennicy natomiast pokazują, że Boża moc w świecie istnieje. I
jest to taka moc, która jest zdolna uczynić człowieka kochającym Boga i bliźniego aż do ofiary z
siebie. Człowiek współczesny żyje w jakimś letargu, zapatrzony w siebie samego. Dlatego
męczennicy w pewien sposób nas budzą. Budzą nas, gdyż pokazują, że można żyć dla innego. Można
żyć na wzór Chrystusa, który daje siebie innym do końca. Męczennicy wynoszeni są na ołtarze, ale
nas sprowadzają na ziemię, pokazując przykładem swojej odwagi i krwi, iż ziarnu rzuconemu w glebę
nie wolno spać. Musi wydać owoc. A obumierając, budzić życie. Beatyfikacja męczenników jest zatem
doskonałą okazją do uświadomienia sobie, jak bardzo jest nam dziś potrzebne to wewnętrzne
przebudzenie i ‘wyrwanie z letargu’, w jaki coraz głębiej zapada zapatrzony w siebie świat” –
przekonywał ordynariusz franciszkanów.
O. Zachariasz dowodził, że o. Zbigniew i o. Michał są do tego stopnia wiarygodni, że mogą z ich
doświadczenia korzystać także niewierzący. Jako przykład podał historię burmistrza Pariacoto, który
razem z misjonarzami został rozstrzelany przez komunistycznych terrorystów.
„Do końca swoich chwil na ziemi próbowali przekonać swoich oprawców, że człowiekowi można
służyć miłością, pokojem i dobrem, a nie krwawą rewolucją. To, nota bene, przekonało także
burmistrza Pariacoto, który był na początku senderystą, a potem widząc bezinteresowną pracę i
ofiarną służbę franciszkanów, zaczął z nimi współpracować, za co ostatecznie został wraz nimi
rozstrzelany” – przypomniał.
Przy okazji prowincjał wyjaśnił, dlaczego zatem włodarz miasteczka nie zostanie beatyfikowany.
„Ten człowiek nie będzie beatyfikowany, gdyż deklarował się jako niewierzący i pewny swych
przekonań komunista. Prawo kanoniczne nie ma narzędzi, by kogoś takiego uznać świętym Kościoła.
Ale także w tym przypadku Bóg odbiera należną Mu chwałę, bo przecież dzisiejsza Ewangelia uczy
nas, że nawet gdyby ktoś zupełnie bez myśli o Bogu uczciwie służył człowiekowi, Bóg będzie od niego
niedaleko. Ręce służące bliźniemu, nawet ręce grzesznika, a cóż dopiero dłonie sprawiedliwego,
zawsze w jakiś sposób dotykają nieba” – tłumaczył o. Jarosław Zachariasz.
„Dlatego głęboko wierzę – tak jak Zbigniew i Michał, że Jezus pozwoli odnaleźć siebie tym, którzy
praktykują służbę i miłosierdzie, choć są niewierzący” – zakończył prowincjał franciszkanów.
Czwarty dzień nowenny-miesięcy przed beatyfikacją męczenników w sposób uroczysty będzie
obchodzony w czerwcu we Wrocławiu. Msza św. pod przewodnictwem prowincjała sprawowana
będzie w kościele franciszkanów przy ul. Kruczej w niedzielę 7 czerwca o godz. 13.00.
Tego dnia, 29 lat temu, w tej samej świątyni, z rąk kard. Henryka Gulbinowicza Słudzy Boży
otrzymali święcenia, o. Zbigniew – prezbiteratu, a o. Michał – diakonatu.
jms
Dwaj jak jeden brat mniejszy – cz.2
„Jestem wewnętrznie przekonany, że każdy z nas na swój sposób przeżywał dramat
ewentualnego zmierzenia się ze śmiercią i bycia na nią gotowym.” – wspomina o. Jarosław
Wysoczański, który pracował w Pariacoto razem z męczennikami – o. Zbigniewem
Strzałkowskim i o. Michałem Tomaszkiem.
Pierwszą wywiadu z o. Jarosławem Wysoczańskim można przeczytać -> tutaj <Wspominając teraz atmosferę pracy w Pariacoto w czasie terroru „Świetlistego szlaku” z
wielu informacji wynika, że już wcześniej dostawaliście pogróżki…
Do mojego wyjazdu, do czerwca 1991 roku oficjalnie nie mieliśmy żadnej pogróżki pisemnej.
Wewnętrznie jestem jednak przekonany, że każdy z nas na swój sposób przeżywał ten dramat
ewentualnego zmierzenia się ze śmiercią i bycia na nią gotowym. Jako kapłani byliśmy zobowiązani
do tajemnicy, dlatego też na wiele tematów po prostu się nie rozmawiało. Dzisiaj, z perspektywy
czasu często wspominam fakt, który mnie zawsze zaskakiwał. W Pariacoto nie mieliśmy światła i
byliśmy ubodzy. A gdy człowiek jest ubogi, to bardziej zwraca uwagę na to, co go otacza. Na
przykład musieliśmy doglądać, ile jest nafty w lampie, żeby jej nie zabrakło. Rano bardzo często
widać było, że w lampie, która znajdowała się w kaplicy, ubyło nafty. Oznaczało to, że któryś z nas
dłużej się modlił. Dlatego myślę, że każdy na swój sposób odnajdywał czas, żeby się zatopić w Panu
Bogu, szukał u Niego schronienia, aby po prostu przeżyć to wszystko, co nas otaczało. Być może w
sercu każdego z nas kotłowało się wiele pytań. Dla mnie to bardzo ważny element naszej pracy,
obecny obok naszej wielkiej aktywności. Prowadziliśmy kursy dla katechistów, realizowaliśmy wiele
programów socjalnych… Spełnialiśmy obowiązki duszpasterskie, pracowaliśmy wśród chorych,
prowadziliśmy katechezę, wyjeżdżaliśmy na fiesty do odległych wiosek, (często konno, nieraz po
dziesięć czy dwanaście godzin)… Człowiek wracał bardzo zmęczony, ale jednak był czas na modlitwę,
na kontemplację. Byliśmy po prostu wspólnotą, która się modli. To bardzo ważny aspekt, ponieważ
właśnie z kontemplacji rodzi się misja.
Co prawda otrzymywaliśmy ostrzeżenia, ale nie były one kierowane do nas wprost. Bezpośrednim
ostrzeżeniem może być jednak ostatnia pascha w miejscowości Cachipampa. Uczestniczyli w niej o.
Michał i s. Berta, którzy tam otrzymali pogróżki… choć nie zostało jasno powiedziane, że groźby
pochodziły od Sendero Luminoso, ale ktoś powiedział, że w miejscach, w których mają nocować,
podłożone są bomby. Dlatego przeczekali tę noc gdzieś na polu kukurydzy… To był jednak Wielki
Tydzień i jakoś mocno to nie wybrzmiało.
Ale baliście się?
Tak, nieraz tak.
Gdy przyjechaliście do Peru to już był chyba 9 rok, jak Senderyści prowadzili wojnę
domową. Jak wyglądała praca w takich warunkach? W którymś z listów nawet jeden z
Męczenników pisał, że to wszystko przypomina zupę grochową…. Że tam cały czas się coś
pod powierzchnią działo. Jaka atmosfera panowała wśród ludzi?
Gdy przyjeżdżaliśmy do Peru wiedzieliśmy, że istnieje Świetlisty Szlak, ale nikt oficjalnie o tym nie
mówił. To był temat tabu. W tamtym czasie w Peru działały dwa ugrupowania terrorystyczne:
Sendero Luminoso i MRTA (Movimiento Revolucionario Tupac Amaru – Ruch Rewolucyjny im.
Tupaca Amaru). Mówiło się, że MRTA jest w porównaniu ze Świetlistym Szlakiem mniej wrogie
Kościołowi i chyba tak było. Ale tak jak wspomniałem, publicznie nie rozmawiało się na ten temat. W
roku 1991 mówiono głośniej i poważniej o Świetlistym Szlaku, bo w pewnym momencie terroryści
zaczęli upominać się o pieniądze. Przychodzili na przykład do jakiejś szkoły i dawali dyrekcji
ultimatum: jeżeli nie dacie nam pewnej sumy pieniędzy, to podłożymy bomby i wysadzimy szkołę.
Zaczynały się już czasy terroru. Od tego momentu głośniej mówiło się na te tematy. Tłumaczono nam
na przykład, w jaki sposób reagować, jak przyjmować te działania. Mieliśmy również spotkania na
temat strategii pomagającej wykryć, czy jesteśmy na oku Świetlistego Szlaku. Podczas spotkań
diecezjalnych organizowano warsztaty prowadzone przez ekspertów, którzy pracowali na terenach
bezpośrednich ataków Senderystów. W teorii wiele wiedzieliśmy, ale to wszystko, czego uczyliśmy
się, do momentu mojego wyjazdu, nie wymagało zastosowania.
Ale przecież już wcześniej zdarzały się zamachy i morderstwa duchowieństwa i sióstr
zakonnych, których dokonywał Świetlisty Szlak..
Tak, pierwszą ofiarą terroryzmu Świetlistego Szlaku była s. Maria Augustina Rivas López, która
zginęła we wrześniu 1990 roku. Przepiękna kobieta, która służyła innym. Gotowała w klubie matek i
pomagała najuboższym. Powstała nawet organizacja pozarządowa nazwana jej imieniem. Potem
umiera s. Irena McComarck, Australijka, która również pracowała wśród ludzi gór. Została
zamordowana w maju 1991 roku.
Informacje o ich śmierci były oczywiście przekazane, ale nie miały takiej siły, jaką miała wiadomość o
śmierci męczenników z diecezji Chimbote.
A od czego ta siła zależała?
No cóż… Świetlisty Szlak bardzo kontrolował media. One się bały. Faktem jest, że Senderyści
wysadzili wiele stacji radiowych i jeden kanał telewizji. W tamtym czasie być reporterem i mówić źle
o Sendero Luminoso, znaczyło ryzykować życie. Dlatego śmierć s. Ireny tak mocno nie wybrzmiała.
To wydarzenie jednak sprawiło, że mówiło się więcej o zagrożeniu i uczono nas, jakie środki
ostrożności należy podejmować.
Następnie giną o. Michał i o. Zbigniew, później ks. Alessandro Dordi, a w innych diecezjach kolejni
duchowni… Świetlisty Szlak, jak mówili niektórzy, mordując kapłanów chciał pokazać, że już jest
bardzo blisko, żeby objąć władzę w Peru. Miało to być potwierdzeniem, że jest na tyle mocny , aby
przejąć rządy, dlatego tak bardzo nasiliły się ataki na Kościół.
Czy w Waszej pracy zdarzały się bezpośrednie spotkania ze śmiercią, z ofiarami
Świetlistego Szlaku?
Tak. Pierwsze bezpośrednie spotkanie ze śmiercią nastąpiło w momencie, kiedy odwiedził nas o.
Zdzisław Gogola, ówczesny prowincjał. Po jego wizycie pojechaliśmy z Michałem do Limy, żeby go
odwieźć, towarzyszyć mu i pożegnać na lotnisku. Wtedy Zbyszek został sam w Pariacoto. Niedaleko
miasteczka, w okolicach Milagro Senderyści zamordowali dwóch inżynierów. W miejsce ich śmierci,
razem z władzami Pariacoto naszym samochodem pojechał Zbigniew. Wziął z naszego domu
prześcieradła, aby ich godnie przenieść z ziemi i odwiózł do szpitala w Casma. Pamiętam dobrze ten
moment, gdy wróciliśmy z Limy i opowieść Zbyszka o tym wydarzeniu. Pamiętam, jak bardzo
przeżywał transport ciał inżynierów do Casma. To był dla nas pierwszy moment, w którym
uświadomiliśmy sobie, że sytuacja jest niebezpieczna. Napisaliśmy list do przełożonych, ale nigdy nie
przeszło nam przez myśl, żeby opuścić misję. Po prostu chcieliśmy być razem z tamtymi ludźmi.
Trzeba pamiętać, że sytuacja była wtedy bardzo trudna – epidemia cholery, susza. Oprócz działań
duszpasterskich realizowaliśmy wiele projektów społecznych, żeby pomóc i zaradzić tej trudnej
sytuacji, w jakiej znaleźli się nasi parafianie. Wynikało to pewnie z wrażliwości, którą mieliśmy…
Byliśmy młodzi, pełni życia, dynamizmu… Tych siedemdziesiąt wiosek należących do naszej misji
oblecieliśmy w mig. Bardzo zależało nam, aby dowiedzieć się, co jest w danej wiosce, jacy są ludzie, z
którymi możemy współpracować… Daliśmy się im poznać i tak samo chcieliśmy, żeby oni nas
poznali…
Po decyzji Papieża Franciszka o beatyfikacji był ojciec w Peru, w Pariacoto. Jak parafianie
reagują na tę radosną wieść, że tak bliskie im osoby zostaną wyniesione na ołtarze?
Na pewno jest to dla nich wielka radość, ponieważ przez wiele lat żyli z poczuciem winy. W tej
chwili, dzięki decyzji papieża Franciszka mogą zauważyć, że to, co się stało, jest powtórzeniem
historii zbawienia. Zawsze będą tacy, którzy służąc ubogim i głosząc Dobrą Nowinę, narażają swoje
życie. Michał i Zbigniew oddali za nich życie, oddali życie za wiarę, za Chrystusa i teraz jest ten
moment glorii i radości. Bo oni są już tymi, do których możemy się zwracać, są tym mostem łączącym
nas w misterium Pana Boga, który nas kocha.
A czy są również osoby, którym ten fakt nie jest na rękę?
Myślę, że dla Świetlistego Szlaku to jest świetna okazja, żeby się nawrócili… Zbyszek z Michałem
mogliby coś tam poruszyć z nieba, by spotkać się z nimi… Ja chciałbym się spotkać z tymi, którzy
uczestniczyli w wydarzeniach tamtej nocy, aby móc doświadczyć przebaczenia. Bo nie ma grzechu,
którzy nie zostałby przebaczony, a Zbyszek z Michałem są przecież posłańcami pokoju. Myślę, że to
pojednanie byłoby najpiękniejszym owocem ich beatyfikacji.
Rozmawiała Agnieszka Kozłowska