Primo Levi: „Czy to jest człowiek?” Wspomnienia z Auschwitz
Transkrypt
Primo Levi: „Czy to jest człowiek?” Wspomnienia z Auschwitz
Primo Levi: „Czy to jest człowiek?” Wspomnienia z Auschwitz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1979, s. 71 – 77. PRACA Przed Resnykiem spal ze mn Polak, którego nazwiska nikt nie znał; był łagodny i małomówny, miał dwie stare rany na goleni i w nocy wydawał z siebie przykry odór, prócz tego chorował na p cherz, wi c budził si i mnie budził osiem do dziesi ciu razy w ci gu nocy. Pewnego wieczoru zostawił mi na przechowanie r kawiczki i poszedł do szpitala. Przez poł godziny łudziłem si , i kwatermistrz zapomni, e zostałem sam na pryczy, ale kiedy dzwonek nakazał ju cisz , prycza zatrz sła si i jaki długi i czerwony typ z numerem Francuzów z Drancy wpakował si do mnie. Kl sk jest mie wysokiego towarzysza łó ka, gdy oznacza to stracon noc; a mnie zawsze trafiaj si wysocy partnerzy, gdy jestem niski, a dwaj wysocy nie mog spa razem. Tymczasem od razu okazało si , e mimo to Resnyk nie jest złym towarzyszem. Mówił mało i uprzejmie, był czysty, nie chrapał, wstawał w nocy nie wi cej ni dwa razy i zawsze bardzo delikatnie. Rano sam zaofiarował si ze sianiem łó ka (jest to operacja skomplikowana i uci liwa, wielce przy tym odpowiedzialna, gdy ci, którzy le je zaciel , schlechte Bettenbauer, s przykładnie karani), a on robił to szybko i dobrze; dzi ki temu doznałem uczucia pewnej przyjemno ci, gdy pó niej na placu apelowym zobaczyłem, e przydzielono go do mojego komando. Maszeruj c chwiejnym krokiem w za du ych chodakach po zamarzni tym niegu do pracy, dowiedziałem si , e Resnyk jest Polakiem; mieszkał dwadzie cia lat w Pary u, ale mówi nieprawdopodobn francuszczyzn . Ma trzydzie71 ci lat, lecz jak wszystkim tutaj mo na by mu da równie dobrze siedemna cie jak pi dziesi t. Opowiedział mi swoj historie, dzi j ju zapomniałem, lecz na pewno była to historia bolesna, okrutna i wzruszaj ca, takie bowiem s wszystkie nasze historie, setki tysi cy historii, ka da z nich jest odmienna, lecz ka da wstrz saj ca sw tragiczn n dz . Opowiadamy je sobie wzajemnie wieczorami, te sprawy prze yte w Norwegii, Italii, Algierii, na Ukrainie; s równie proste i niezrozumiale jak historie biblijne. Ale czy te historie nie s nowoczesn Bibli ? Gdy przybyli my do warsztatu, zaprowadzono nas do Eisenröhreplatz, gdzie wyładowuje si rury elazne, po czym nast pił rytuał codzienny. Kapo zarz dził powtórny apel, przyj ł szybko nowy materiał i uzgodnił z cywilnym majstrem dzisiejsza prace; potem oddał nas w r ce Vorarbeitera i poszedł przespa si do szopy z narz dziami, przy piecu; ten kapo nie jest dla nas przykry, bo nie jest ydem, wi c nie boi si straci posady. Vorarbeiter porozdawał nam d wignie elazne, a swym przyjaciołom lewary; wywi zała si zwykła bójka o zdobycie l ejszych d wigni i tym razem miałem pecha, moja była ko lawa i wa yła mo e z pi tnacie kilo; wiem, e gdybym nawet miał j d wiga pust , po półgodzinie skonałbym ze zm czenia. Potem poszli my, ka dy ze swoj d wigni , potykaj c si w taj cym niegu. Przy ka dym kroku troch niegu i błota przywierało do naszych drewnianych podeszw, tak e idzie si , trac c równowag , na dwóch bezkształtnych bryłach, od których niepodobna si uwolni ; w pewnej chwili jedna z nich odpada i wtedy wydaje si , e jedna noga jest krótsza. Dzisiaj mamy wyładowa z wagonu olbrzymi walec eliwny; my l , e jest to syntetyczna rura, wa y chyba kilka ton. Dla nas to nawet lepiej, gdy wiadomo, e wielkie 72 ci ary mniej m cz ni małe; praca jest bardziej podzielona i przydzielaj nam odpowiednie narz dzia; istnieje jednak niebezpiecze stwo: wystarczy moment nieuwagi i mo na si wywróci . Meister Nogała, polski majster murarski, surowy, powa ny i mrukliwy, osobi cie: czuwał nad akcj wyładowania. Teraz walec le y ju na ziemi, a Meister Nogała mówi: – Bohlen holen. Serce ucieka nam do pi t. Znaczy to „przynie podkłady”, aby w mi kkim błocie zbudowa drog , po której walec, popchni ty d wigniami, wyl duje w fabryce. Ale podkłady s wbite w ziemi i wa osiemdziesi t kilo; to chyba najwy sza granica naszych sił. Najsilniejsi z nas mog , we dwóch, nie podkłady przez par godzin; dla mnie jest to m czarnia, ci ar wpija mi si w obojczyk, po pierwszej wyprawie głuchn i prawie lepn z wysiłku i popełniłbym ka d podło , by unikn drugiej. Spróbuj przył czy si do Resnyka, który wygl da na dobrego pracownika, a ponadto, jako wy szemu, jemu przypadnie wi ksza cz ci aru. Wiem, e naturalnym rzeczy porz dkiem Resnyk wzgardzi moj propozycj i dobierze sobie równie silnego partnera, wówczas zgłosz si , e potrzebuje i do latryny i pozostan tam jak si da najdłu ej, a potem spróbuj si ukry , cho wiem, e natychmiast mnie odnajd , wydrwi i obij , ale wszystko jest lepsze od tej tortury. Tymczasem nie: Resnyk nie tylko zgadza si , ale sam podnosi podkład i ostro nie opiera go o moje prawe rami , po czym unosi w gór drugi koniec, podkłada pod niego lewe ramie i ruszamy w drog . Podkład jest obro ni ty niegiem i błotem, za ka dym krokiem uderza mnie w ucho, a nieg rozpuszcza mi si na szyi. Po pi dziesi ciu krokach jestem ju u szczytu normalnej ludzkiej wytrzymało ci: kolana uginaj si pode mn , rami boli, jakby je kto ciskał kleszczami, lada 73 chwila strac równowag . Za ka dym krokiem buty nasi kaj natr tnym błotem, tym wszechobecnym polskim błotem, strasz cym nas niezmiennie całymi dniami. Zagryzam co sił wargi; według przyj tej u nas zasady zadawanie sobie jakiego drobnego bólu słu y do pobudzenia słabn cej energii. Nawet i kapo wiedz o tym: niektórzy bij nas bestialsko przez czysty sadyzm, ale s i tacy, którzy, gdy d wigamy ci ar, bij nas prawie czule, wtóruj c tym uderzeniom upomnieniami i zach t , jak post puje wo nica z posłusznym koniem. Doszedłszy do walca, wyładowujemy na ziemi podkład, a ja stoj jak słup, z niewidz cymi oczami, otwartymi ustami i zwisaj cymi r kami, pogr ony w przelotnej i przewrotnej ekstazie, wywołanej zaprzestaniem bólu. B d c u kresu wyczerpania oczekuj uderzenia, które mnie zmusi do podj cia z powrotem pracy, i staram si skorzysta z ka dej sekundy tego oczekiwania, aby odzyska troch sil. Ale nie otrzymuj uderzenia; Resnyk tr ca mnie w łokie , najwolniej jak mo emy, wracamy do podkładów. Tam kr c si ju inni, wszyscy usiłuj zwlec, jak najdłu ej si da, z podniesieniem nowego ładunku. – Allons, petit, attrape.1 – Podkład jest suchy i nieco l ejszy, lecz po tej drugiej podró y zgłaszam si u Vorarbeitera i prosz o pozwolenie pój cia do ubikacji. Mamy szcz cie, e nasza latryna jest raczej odległa; upowa nia nas to raz dziennie do nieobecno ci nieco dłu szej ni normalna, nadto, poniewa nie wolno i tam samemu, Wachsmann, najsłabszy i najmniej zr czny w całym komando, obdarzony został funkcj Scheissbegleitera, „towarzysz cego do ust pu”; na skutek tej nominacji Wachsmann jest odpowiedzialny za nasze ewentualne (warta 1 miechu ewentualno !) usiłowanie ucieczki i co bardziej realne, za ka de nasze opó nienie. Poniewa pro ba moja została przyj ta, id po błocie, brudnym niegu i odłamkach elaza, eskortowany przez małego Wachsmanna. Nie umiem .si z nim porozumie , gdy nie mamy wspólnego j zyka; ale towarzysze jego powiedzieli mi, e jest rabinem, nawet mełamedem, uczonym w Pi mie, a poza tym w swoim kraju, w Galicji1, cieszył si sław uzdrowiciela i traumaturga. Jestem skłonny uwierzy w to, nawet kiedy pomy l , e mimo i taki w tły, słaby i łagodny, potrafi tu pracowa od dwóch lat i nie zachorował ani nie umarł; przeciwnie: odznacza si zdumiewaj c ywo ci spojrzenia i słowa, i przez cale długie wieczory dyskutuje na tematy talmudyczne w niezrozumiałym jidysz lub po hebrajsku z Mendi – rabinem modernista. Latryna jest oaz spokoju. Jest to latryna prowizoryczna, której Niemcy nie zd yli jeszcze zaopatrzy w zwykłe przegrody drewniane, oddzielaj ce poszczególne ubikacje: Nur für Engländer, Nur fur Polen, Nur für ukrainische Frauen, itd., nieco dalej Nur für Häftlinge. Wewn trz, rami przy ramieniu, siedz wygłodzeni Häftlinge; stary, brodaty robotnik rosyjski, z bł kitn opask OST na lewym tamieniu; chłopiec polski z wielkim białym P na plecach i na piersiach; wojenny jeniec angielski, o wspaniałej wygolonej i ró owej twarzy, w mundurze khaki, schludnym, czystym i wyprasowanym, zabrudzonym jedynie wielkim znakiem KG (Kriegsgefangener) na plecach. Pi ty Häftling stoi w drzwiach i ka dego cywila, który wchodzi rozpinaj c pasek, pyta cierpliwie i szablonowo: – Étes-vous français?2 Kiedy wracam do pracy, wida przeje d aj ce ci arówki 1 Autor u ywa tu austriackiego jeszcze okre lenia Małopolski (przyp. tłum., Chod mały, chwytaj. 2 74 Czy jest pan Francuzem? 75 z ywno ci , to znaczy, e jest dziewi ta, a jest to wa na godzina, gdy popołudniowa przerwa rysuje si ju w mglistej przyszło ci i oczekiwanie na ni zaczyna zwi ksza nasz energi . Odbywam z Resnykiem dwie albo trzy wycieczki, usiłuj c starannie, nawet w dalej poło onych stosach, znale podkłady l ejsze, ale ju wszystkie co lepsze zabrano, zostały tylko te straszliwe, z ostrymi kantami, ci kie od błota i lodu, zaopatrzone na dodatek w metalowe płyty, do jazdy po szynach. Kiedy przychodzi Franz po Wachsmanna, eby mu pomógł przytransportowa posiłek, to znaczy, e jest jedenasta, ranek ju prawie si sko czył, a o popołudniu nikt nie my li. Potem znów, do pól do dwunastej, odrabianie pa szczyzny i szereg stereotypowych pyta ; .ile zupy dzisiaj i jakiej, czy z wierzchu, czy z dna kotła; staram si nie zadawa tych pyta , lecz nie mog zakaza uszom słucha chciwie odpowiedzi, a nosowi wdycha woni kuchennych, płyn cych z wiatrem. I wreszcie jak meteor niebieski, nadludzka i bezosobowa, jak znak boski grzmi południowa syrena, koj c nasze zm czenie i nasz wspólny wszystkim głód. I znów wszystko odbywa si tak jak zawsze: wszyscy biegniemy do baraku i ustawiamy si w kolejce z wyci gni tymi mena kami i wszyscy ze zwierz c chciwo ci spieszymy napełni kiszki gor cym płynem, ale nikt nie chce by pierwszy, bo pierwszemu dostaje si najbardziej płynna racja. Jak zwykle kapo drwi i ur ga naszej arłoczno ci i starannie wystrzega si mieszania zawarto ci kotła, gdy wiadomo, e dno nale y do niego. Potem nadchodzi rozkosz (pozytywna tym razem i wewn trzna) odpr enia i ciepła w oł dku, w baraku przy hucz cym piecu. Palacze nabo nym ruchem sk pca skr caj chudego papierosa, a okrycia wszystkich, mokre od niegu i błota, paruj w cieple id cym od pieca, pachn c psiarni i owczarni . 76 Niepisany obyczaj ka e wszystkim milcze ; momentalnie wszyscy zasypiaj ci ni ci łokie przy łokciu, opadaj c ku przodowi i zaraz rozprostowuj c zesztywniałe plecy. Poza ledwie zamkni tymi powiekami wytryskaj gwałtownie sny, ale i one s naszymi zwykłymi snami: e jeste my u siebie w domu, w cudownie ciepłej k pieli, e siedzimy przy stole w swoim domu, e u siebie w domu opowiadamy o tej naszej beznadziejnej pracy, o tym naszym wiecznym głodzie, o tym naszym spaniu niewolników. Potem poprzez opary leniwego trawienia co bolesnego tworzy si w nas, ro nie, kłuje, zmuszaj c do przekroczenia progu wiadomo ci i odbiera nam rado snu. Es wird bald ein Uhr sein; jest ju prawie pierwsza. Jak nagły i arłoczny rak zabija nasz sen i przytłacza zapowiedzi udr ki; słuchamy wiatru gwi d cego na polu i lekkich uderze niegu o szyby, es wird schnell ein Uhr sein. Podczas gdy ka dy z nas rozpaczliwie czepia si snu, by nas jeszcze nie opuszczał, wszystkie zmysły napi te s dreszczem oczekiwania na sygnał, który ma nadej , który jest za drzwiami, który ju jest tu. Oto jest Meister Nogala rzucił gar niegu w okno, a teraz stoi sztywno na podwórzu i trzyma zegarek skierowany tarcz ku nam. Kapo wstaje, przeci ga si i mówi cicho jak kto , kto nie w tpi, e znajdzie posłuch: – Alles heraus – wszyscy wyj . Och, móc si wypłaka ! Och, móc stawi czoło wiatrowi, jak dawniej robili my, jak równy z równym, a nie jak bezduszne robaki! Wyszli my i ka dy bierze swoj d wigni . Resnyk wtula głow w ramiona, nasuwa beret na oczy i podnosi twarz ku niskiemu i szaremu niebu, z którego sypie kł bami bezlitosny nieg: _ Si j'avais une chien, je ne le chasse pas dehors.1 1 Gdybym miał jaktj pies. nic wygoni go na pole. 77