Rozmawiamy z Celiną Krysicką, najstarszą absolwentką płońskiej

Transkrypt

Rozmawiamy z Celiną Krysicką, najstarszą absolwentką płońskiej
Płońszczak - Gazeta lokalna - Płońsk, Raciąż, Baboszewo, Czerwińsk, Dzierzążnia, Joniec, Naruszewo
Rozmawiamy z Celiną Krysicką, najstarszą absolwentką płońskiej szkoły z
ul. Płockiej
Kocham szkołęChoć szkolne mury opuściła 72 lata temu, jej miłość do Gimnazjum Koedukacyjnego
Magistratu miasta Płońska (tak w latach 30. nazywało się dzisiejsze I LO im. H. Sienkiewicza) jest tak
samo wielka, jak była jeszcze przed wojną, bo Celina Krysicka (z domu Dzięgielewska) wiąże z tym
miejscem swoje najpiękniejsze wspomnienia. Najstarsza, bo mająca 91 lat, żyjąca absolwentka płońskiej
szkoły średniej w rozmowie z Płońszczakiem - w związku z jubileuszem 90-lecia szkoły (piszemy o nim na
stronie 10) wspomina ten okres swojego życia. - Czy pamięta Pani swÃłj pierwszy dzień w gimnazjum?
- Oczywiście, pamiętam to doskonale. Rozpoczynałam naukę, gdy siedzibą gimnazjum był budynek
naprzeciwko parku miejskiego przy dzisiejszej ul. Płockiej (red.: chodzi o dawną siedzibę władz miasta).
Sale nie były może piękne, ale schludne i czuło się w nich tę niesamowitą atmosferę szkoły. Od samego
początku bardzo mi się tam podobało. Tuż obok szkoły, za ceglanym murem, stał kościÃłłek pod
wezwaniem św. Stanisława Kostki. Była to dawniej cerkiew, ale wtedy służył on nam już jako kościÃłł
szkolny, do ktÃłrego chodziliśmy na niedzielne msze św. dla całej szkoły, mieliśmy tam katechezy. Gdy
ostatnio przejeżdżałam obok tego miejsca i zobaczyłam moją szkołę z pozasłanianymi oknami, to aż mi
się serce ścisnęło.
- Ile miała Pani lat, kiedy zaczynała naukę w tej szkole?
- Urodziłam się w 1916 r., a do pierwszej klasy gimnazjum, poszłam w 1930 r. Było to o rok pÃłźniej niż
moi rÃłwieśnicy, bo po szkole powszechnej mÃłj ojciec chciał kształcić mnie w modnym wÃłwczas
zawodzie krawcowej. Nie miałam jednak do tego talentu, dlatego wolałam zacząć naukę w gimnazjum.
- Czesne w Ãłwczesnym czasie było dosyć wysokie. Czy musiała Pani w jakiś sposÃłb „zarabiać―
na jego opłacenie?
- Miałam to szczęście, że mÃłj ojciec był zamożnym malarzem i stać go było na opłacenie mojej nauki. W
ogÃłle w tamtych czasach uczenie się w szkole, a już tym bardziej w takiej, jak nasze gimnazjum, było
dużą nobilitacją dla ucznia, ale także dla jego rodzicÃłw. Było to w jakimś stopniu oznaką zamożności.
Jak mÃłwiłam, nie musiałam zarabiać na szkołę, ale podobnie jak wiele moich kolegÃłw i koleżanek
udzielałam korepetycji, żeby mieć pieniądze na własne wydatki. NiektÃłrzy chłopcy zarabiali także
pracując fizycznie u rzemieślnikÃłw.
- Jakie było podejście Ãłwczesnej młodzieży do nauki?
- Przede wszystkim młodzież uczyła się chętnie, choć oczywiście nie wszyscy byli jednakowo zdolni.
Nasze oceny nie były wspaniałe, bo jak mawiał jeden z moich profesorÃłw: na 5 umie Pan BÃłg, na 4
nauczyciel, a na 3 uczeń, jak się bardzo postara. Dlatego gdy ktoś z nas dostał 4, oznaczało to, że był z
danego przedmiotu prymusem. Każdy z nas miał świadomość, że wielu naszych rÃłwieśnikÃłw może tylko
pomarzyć o nauce w naszej szkole, bo nie każdego było przecież na to stać i chyba właśnie ta
świadomość sprawiała, że szanowaliśmy szkołę i wszystko, co z nią związane. Poza tym chętnie
angażowaliśmy się w rÃłżnego rodzaju zajęcia pozalekcyjne - ja byłam redaktorką szkolnego pisma
„Młoda myśl― i występowałam na akademiach.
- Jak układały się relacje uczniÃłw z nauczycielami? MÃłwiła Pani, że szanowaliście wszystko, co związane
ze szkołą, wynikałoby z tego, że rÃłwnież nauczycieli...
- Oczywiście, każdy z nas szanował nauczycieli i całował na początku lekcji profesora czy profesorkę w
rękę. Nie do pomyślenia było, żeby uczeń nie ukłonił się nauczycielowi na ulicy - od razu sprawa trafiłaby
pod obrady rady pedagogicznej. Jeśli chodzi natomiast o zachowanie nauczycieli, to moim zdaniem byli
oni bardzo mili, sprawiedliwi i taktowni. Nawet, gdy ktoś zachował się nieodpowiednio albo tak, jak moi
starsi koledzy - palił po kryjomu papierosy - nigdy nie spotkałam się z tym, żeby nauczyciel krzyczał na
ucznia przy pozostałych wychowankach. Tamci nauczyciele mieli takt - potrafili taką sprawę załatwić
skutecznie, ale dyskretnie. To byli wspaniali pedagodzy i fachowcy - do dzisiaj pamiętam ich imiona i
nazwiska.
- A ktÃłrego z nich wspomina Pani najmilej?
- Bardzo lubiłam moją nauczycielkę języka polskiego, panią Witalisę Orzechowską. Była wymagająca, ale
wspaniale prowadziła zajęcia. Z profesorÃłw natomiast, uwielbiałam naszego dyrektora, pana Stanisława
Francuza. Kochały się w nim wszystkie dziewczęta i, proszę mi uwierzyć, płakałyśmy, gdy się ożenił.
- Mieliście Państwo dla nauczycieli jakieś przezwiska?
- O tak, doskonale pamiętam, że rozmawiając między sobą zawsze się nimi posługiwaliśmy. Ale nigdy nie
były to przezwiska obraźliwe, raczej sympatyczne.
- A co z relacjami koleżeńskimi?
- Powiem pani, że szkolne znajomości okazały się dla mnie przyjaźniami na całe życie. Nie było mowy o
jakiejś zawiści czy złym wspÃłłzawodnictwie - szanowaliśmy siebie nawzajem i byliśmy solidarni. Przecież
nie wszyscy byli rÃłwnie grzeczni albo zdolni, nikomu jednak do głowy nie przyszło, żeby skarżyć na
kolegę, a osobom ktÃłre się słabiej uczyły staraliśmy się wszyscy pomagać. Wymagali tego od nas w
pewnym sensie sami nauczyciele, ale przede wszystkim czuliśmy się odpowiedzialni za całą klasę, dlatego
http://www.plonszczak.pl
Kreator PDF
Utworzono 2 March, 2017, 10:56
Płońszczak - Gazeta lokalna - Płońsk, Raciąż, Baboszewo, Czerwińsk, Dzierzążnia, Joniec, Naruszewo
wspÃłlnymi siłami staraliśmy się uzyskiwać jak najlepsze wyniki. Chodzili ze mną do klasy rÃłwnież Żydzi,
ale traktowaliśmy ich jak swoich, nie było żadnych dokuczań czy kłÃłtni. Z tym czasem kojarzy mi się
także wiele figlÃłw, ktÃłre robiliśmy sobie nawzajem, a czasem także naszym profesorom. Nie wynikało to
jednak z chęci zrobienia komuś na złość, ale z sympatii, jaką darzyliśmy naszych pedagogÃłw.
- Co ze szkolnym rygorem? Na czym on wÃłwczas polegał i czy był uciążliwy?
- Rygor był, tylko że to były czasy, w ktÃłrych byliśmy do niego przyzwyczajeni. Najbardziej widoczny
element rygoru, to chyba strÃłj ucznia - dla dziewcząt granatowe, zakrywające kolana spÃłdniczki,
fartuszki z białym kołnierzykiem oraz ciemne, grube pończochy, dla chłopcÃłw granatowe spodnie i
marynarki. W latach 30. były modne spodnie za kolana zakładane z podkolanÃłwkami, dlatego niektÃłrzy
chłopcy nosili właśnie takie. Dodatkowym elementem była granatowa czapka z biało-amarantową
otoczką, do ktÃłrej przypinało się znaczek - płonący kaganek oświaty na otwartej książce. Taki strÃłj
nosiło się wszędzie - do szkoły, ale i poza nią, a czapki zakładałyśmy nawet do letnich sukienek, gdy szło
się do kościoła. Nikt się jednak nie buntował - z jednej strony nikt by nie śmiał tego zrobić, a z drugiej
byliśmy po prostu dumni, że jesteśmy uczniami gimnazjum. Innym ograniczeniem była pora, do jakiej
uczeń mÃłgł przebywać poza domem. Z tego, co pamiętam, chłopcy musieli być w domu o 19., a
dziewczyny godzinę pÃłźniej. Nauczyciele mieli dyżury i nie daj Boże, gdy spotkali kogoś po
obowiązującej godzinie.
- Co wtedy?
- Taka osoba była następnego dnia skrzętnie odpytywana na każdej lekcji, a czasami czekała ją nawet
rozmowa z dyrektorem.
- Mieliście Państwo jakieś zabawy, potańcÃłwki?
- Oczywiście, że tak i to nawet dosyć często. Ale młodzież na takich zabawach zachowywała się grzecznie
i wyglądała schludnie. Dziewczyny zakładały ciemne spÃłdnice i białe, zapinane pod samą szyję bluzki z
normalnym albo z marynarskim kołnierzykiem. To były jedyne okazje, kiedy mogłyśmy założyć cieńsze
pończochy i buty na małym obcasiku. Żadna z nas jednak nawet nie marzyła o włosach spiętych w koński
ogon, bo fryzurę tę uważano za nieprzyzwoitą, nie mÃłwiąc już o jakimkolwiek makijażu.
- A czas wolny - jak młodzież go zagospodarowywała?
- Nie nudziliśmy się. Każdy musiał przecież pomÃłc trochę w domu, niektÃłrzy udzielali korepetycji czy
pracowali, trzeba się było uczyć, więc gdy już mieliśmy wolną chwilę, to najczęściej spotykaliśmy się
razem na spacerach, grach sportowych. Dużo się też wtedy czytało.
- Mieliście Państwo studniÃłwkę lub bal maturalny?
- Akurat za mojej kadencji szkoła miała problemy finansowe, więc nie mieliśmy żadnej z tych zabaw.
- Jak zatem wyglądał Pani egzamin maturalny?
- Do ostatniej klasy dotrwało nas tylko dwanaścioro, z czego trzy osoby przystąpiły do matury, a zdała ją,
prÃłcz mnie, tylko jedna osoba. Nasza szkoła nie miała wtedy jeszcze praw do przeprowadzania
egzaminu, dlatego składaliśmy maturę w Ciechanowie. Pamiętam jak dziś: był 12 maja 1935 r. i tego
dnia umarł Piłsudski. Mieliśmy nadzieję, że w obliczu tak doniosłego wydarzenia, dostaniemy maturę bez
egzaminu. Niestety, było inaczej. Bałam się ogromnie, ale otuchy dodawali mi nasi profesorowie, ktÃłrzy
także zasiadali w komisji egzaminacyjnej. Odpowiadało się ze wszystkich przedmiotÃłw, ale nie pamiętam
już pytań. Grunt, że zdałam, a wtedy posiadanie matury było dużym osiągnięciem i czyniło nas dorosłymi.
- Za czym, z okresu życia spędzonego w gimnazjum, tęskni Pani najbardziej?
- Ja szkołę pokochałam i zawsze wspominam ją ze wzruszeniem. Gdy byłam młodsza, angażowałam się w
przygotowania zjazdÃłw absolwentÃłw, a w czasie edukacji moich dzieci, aktywnie uczestniczyłam w jej
życiu z ramienia rady rodzicielskiej. Nawet teraz staram się na bieżąco śledzić jej losy. Ale najbardziej
tęsknię chyba za młodością i beztroską nastoletniego człowieka, ktÃłry nie wiedział jeszcze czym są
wojna i komunizm, troski i problemy.rozmawiała: Justyna WrÃłblewskafoto: Marcin KnisiewiczÂ
Pani Celina, w ubiegłym tygodniu, chętnie zgodziła się na wizytę w płońskim ogÃłlniaku. Jej efektem są
pamiątkowe zdjęcia najstarszej absolwentki. Poniżej 1934 rok: pani Celina (po lewej) i jej koleżanka
Barbara Dygowska.
http://www.plonszczak.pl
Kreator PDF
Utworzono 2 March, 2017, 10:56

Podobne dokumenty