Dawid - wywiad
Transkrypt
Dawid - wywiad
Na wywiad z Czesławą Szmit zaprasza prawnuczek Dawid Puk. - Babciu, ile miałaś lat jak zamieszkałaś w Piotrowicach? - Chwileczkę. Muszę sobie przypomnieć. To było zaraz po zakończeniu II wojny światowej. Ja jestem 35 rocznik, wojna skończyła się w 45 i my w 45 przeprowadziliśmy się do Piotrowic. To miałam (pomóŜ mi liczyć) 9 lat. - Mówisz w liczbie mnogiej: „my przeprowadziliśmy się”. Kto? I skąd? - My, czyli moi rodzice, ja i jeszcze czwórka rodzeństwa. A przyjechaliśmy z dawnego województwa kieleckiego. - Co pamiętasz z pierwszych dni, jak tu przyjechałaś? Masz jakiś szczególny obraz w swoim sercu? - Nie. Nic takiego bardzo szczególnego nie pamiętam. Jak tu przyjechałam, to wszędzie było duŜo Niemców. Jako dziecko bawiłam się z tymi Niemcami. - A jak się z nimi porozumiewałaś? - Uczyliśmy się nawzajem i bardzo szybko zapamiętywaliśmy róŜne zwroty. Tamte, niemieckie dzieci miały duŜo pięknych zabawek. Dziewczynki miały takie śliczne lalki, w takich pięknych sukienkach. - Gdzie wtedy była szkoła? - Tu, gdzie jest teraz. - A pamiętasz swojego pierwszego nauczyciela? - Pewnie! Wszystkich pamiętam. Dyrektorem szkoły był Józef Waszczyk. Mój nauczyciel nazywał się Wróblewski. Była teŜ pani Obarska i pan Badarycz, ale on to jak juŜ do VI klasy chodziłam. Bo wtedy było VII klas. Religia była. Prowadził ją taki fajny ksiądz. JuŜ nie pamiętam jak się nazywał, ale pamiętam modlitwę, którą nas nauczył: „Duchu święty, który oświecasz ciała i umysły nasze, dodaj nam ochoty i zdolności, aby ta nauka dla nas była poŜytkiem doczesnym. Przez Chrystusa Pana Naszego Amen.” A jak wychodziliśmy z lekcji, to mówiliśmy inną modlitwę: „Dzięki Ci BoŜe za światłość tej nauki…” – niestety, tej modlitwy nie pamiętam. - Babciu, jak ty chodziłaś do szkoły to teŜ mieliście wakacje? - Tak. Nic się nie zmieniło. Wtedy, tak jak i teraz, wakacje trwały dwa miesiące. - A skąd braliście podręczniki? - Jeden od drugiego brał. Ale wtedy nikt nie niszczył ksiąŜek. Wszyscy wiedzieli, Ŝe trzeba je szanować. - Czy mieliście jakieś specjalne stroje szkolne? Tak. Mieliśmy mundurki. Dziewczynki miały granatowe spódnice i takie duŜe, jakby marynarskie kołnierze, które wiązało się jak krawat. Na ramieniu mieliśmy przyszyte tarcze z informacją, jaka to szkoła i która klasa. - Czy nauczyciel mógł w szkole ukarać ucznia, na przykład cieleśnie? - Oczywiście, Ŝe tak. Ja sama jedną taką karę pamiętam. Dostałam linijką po dłoni. - Pamiętasz, za co? - Tak. Oblałam takiego chłopca wodą. Na podwórzu, obok budynku małej szkoły, była pompa do pompowania wody. Ja specjalnie przyłoŜyłam rękę tak, Ŝeby nakierować strumień wody na tego chłopaka. (On mieszkał w Chełmnu, a nazywał się Heniu Bojanowski).Wtedy wyszedł dyrektor i zobaczył całe to zdarzenie. Kazał mi iść do klasy i tam wymierzył mi karę. - Pamiętasz, w jakie zabawy bawiliście się na przerwach i po lekcjach? - Tak Najczęściej graliśmy w „Palanta” albo w „Dwa ognie” – ustawialiśmy się w dwa rzędy, zawsze chłopcy na dziewczyny. - Czy w tamtych czasach były telewizory? - Nie! Nawet radia nie było. Były tylko takie specjalne głośniki. Mój tato miał taki głośnik, bo był sołtysem wsi. - Co w tym głośniku leciało? - RóŜne piosenki i zawiadomienia z powiatu. Kiedyś pamiętam przyjeŜdŜało kino. To było nie lada wydarzenie. Trzeba się było wcześniej zapisać, bo nie było miejsc. Jak to kino przyjeŜdŜało, to filmy wyświetlali tu, gdzie teraz jest świetlica wiejska. - Gdybyś miała wskazać jedną rzecz, która najbardziej się zmieniła w naszej wsi to, co by to było? - Kościół. W parku był piękny kościół. Teraz nie ma po nim nawet śladu, ale ja go pamiętam, był przecudny. - Co się z nim w takim razie stało? - Ludzie go rozgrabili. Nie wiem, dlaczego. Pamiętam tylko, Ŝe z tym kościołem była związana jakaś tajemnica, ale nie pamiętam, o co to chodziło. - Czy pamiętasz pałac? - Tak. Był piękny. Nie pamiętam, po co tam byłam, ale pamiętam piękne, potęŜne i zakręcane schody. Było tam teŜ duŜo róŜnych sal, takich jak balowe. - Tam ktoś mieszkał? - Nie wiem, ale ktoś na pewno się nim zajmował, bo było tam duŜo pięknych kwiatów, więc ktoś musiał o to dbać. Przypomniałam sobie jeszcze jedną rzecz. Jak tylko przyjechałam, razem z moją rodziną, w te strony to w domu, w którym teraz mieszka pani Ościak było przedszkole. Wtedy, to nazywała się „Ochronka”. Tam uczyły trzy panie. Nie pamiętam jak się nazywały, ale pamiętam, Ŝe pięknie uczyły. Obok tego domu był potęŜny ogród i te panie w tym ogrodzie uczyły dzieci gdzie sadzić, jak sadzić, co wycinać, co przycinać. - Czy Kopalnia Winna Góra była odkąd pamiętasz? - Nie. Nie pamiętam, w którym roku tam otworzono kopalnię. Dawniej to była zwykła górka porośnięta drzewami, krzewami i trawą. - Co było głównym źródłem utrzymania ludzi? Skąd brali pieniądze na Ŝycie? - Nie było duŜych fabryk. Jedynie Cukrownia w Starym Jaworze, ale ona „szła” tylko przez trzy miesiące w roku. Ludzie utrzymywali się głównie z gospodarki. Trzymali krowy, świnie, kaczki, kury. Robili przetwory, sprzedawali i w ten sposób zarabiali. Ludzie, którzy mięli większe gospodarstwa i produkowali więcej tych przetworów (masła, serów, jaj, mięs) mięli takie „płachty” z białego lnu. Owijali nimi kosze pełne tego nabiału, zakładali na plecy i jechali na targ do Legnicy, Wtedy zarabiali duŜo pieniędzy. - Czy jakieś pola stały ugorem? - Nie. Wszystko było uprawiane. Jedno drugiemu pomagało bo ludzie wszystko robili ręcznie. - Co jeszcze pamiętasz? - W tamtych czasach ludzie się bardzo szanowali. Schodzili się do siebie wieczorami. Opowiadali sobie róŜne historie, śpiewali, śmiali się. Po wiosce chodziły takie, tak zwane patrole. To były trójki męŜczyzn, gospodarzy. Pilnowali porządku we wsi. Sprawdzali czy się gdzieś nie pali czy pilnowali, Ŝeby nikt nic nikomu nie ukradł. - Jak wyglądało kiedyś nasze podwórko? - Na środku kiedyś był taki wielki gnojownik – teraz juŜ go nie ma. Nie ma teŜ jednego budynku gospodarczego, w którym były szopy i komórki. Ale najwaŜniejszy to jest kasztan. Był wtedy, jak ja się tu przeprowadziłam i jest do dziś. Jak byłam dzieckiem to zmawialiśmy się pod tym kasztanem i śpiewaliśmy majówki. Przychodziło tak duŜo dzieci, jak do kościoła. Zrobiliśmy sobie kapliczkę (hak, na którym była umocowana jest do dziś dnia wbity w pień tego drzewa). Chłopcy przywozili brzózki. Moja mama dała nam stół, serwetkę i obrus. Nauczyliśmy się wszystkiego na pamięć. Ŝ czasem przyłączyli się do nas i nasi rodzice. Tak było przez kilka ładnych lat. Potem postawili krzyŜ misyjny (ten, który stoi przy drodze) i tam śpiewaliśmy majówki. Tam teŜ poznała waszego dziadka i się w nim serdecznie zakochałam. - Czy podobają się babci zmiany, które zaszły przez te wszystkie lata? - Nie jestem przeciwko. Nie ma porównania do tych lat po wojnie, bo to były biedne lata. - Serdecznie dziękuję za rozmowę. śyczę pomyślności i stu lat w zdrowiu!