Palec boży - selmac youshondar

Transkrypt

Palec boży - selmac youshondar
1
Wacław Horoszkiewicz
Czesław Magnowski
PALEC BOŻY
- Popatrz pan, tu są dwa klawisze. Jeżeli pan chce jechać na gaz, ciśnie pan
ten z lewej, ten ciemniejszy, a chce pan na benzynę, to ten z prawej, jaśniejszy,
kapuje pan? Zresztą pokażę panu...
Człowiek w błękitnym kombinezonie wsiada do opla, zapala auto, przyciska
jeden z klawiszy.
- O, widzi pan, teraz pali na benzynę.
Po chwili przyciska drugi.
- A teraz pracuje na gaz. Ekologiczna fajna jazda, tańsza, zaoszczędzi pan
jak cholera, połowę taniej pan będzie jeździł, tak że opłaca się panu. My tu
bierzemy za tę przeróbkę 10 i pół miliona, ale szybko się panu zwróci, no, niech
pan próbuje.
Czerstwy sześćdziesięciolatek, Józio, przygląda się z zainteresowaniem.
Człowiek w kombinezonie wysiada, pokazuje szyld firmy, przed którą stoją i
cały czas zachwala firmę i robotę.
- Renomowana, mówię panu, jesteśmy renomowaną firmą, gwarantujemy,
wszystko wielokrotnie sprawdzone, rozliczymy się.
Józio wsiada do auta, próbuje, myli klawisze, ciągle się upewnia.
2
- Więc ten na gaz, a ten na benzynę...
- Nie, odwrotnie - śmieje się mechanik.
Jeszcze dwie, trzy próby i mechanik po chwili:
- No, już pan pokapował. Idziemy do kantoru.
Po chwili Józio wychodzi z bramy firmy, chowa do kieszeni portfel, wsiada
do auta. Rozpiera się wygodnie, uśmiecha, widać zadowolony z przeróbki, którą
sobie zafundował. Rusza z miejsca, wyjeżdża na mniej ruchliwą szosę, mruczy
do siebie.
- Teraz sobie pojedziemy ekologicznie.
Przyciska jeden z klawiszy i motor milknie, jedzie tylko rozpędem. Niemile
zaskoczony Józio naciska raz jeden, raz drugi klawisz, ale silnik milczy.
Kierowca zjeżdża na pobocze, zatrzymuje samochód.
- Co za cholera?
Przekręca kluczyk, silnik zapala. Józio spogląda na klawisze. Wciśnięty jest
ciemniejszy, ten z lewej strony.
- Aha, teraz będę jechał na gaz, w porządku.
Po chwili podjeżdża pod samotnie stojący, niezbyt piękny, ale otoczony
sadem dom, na którym olbrzymi szyld dumnie informuje: „Eksport-Import
International Shoping World by Kazimierz Bulba and Company”, a pod spodem
małymi literkami „Spółka z o.o.”
Józio wchodzi do budynku. Na parterze duży pokój, urządzony nadzwyczaj
bogato.
Przy
dużych
biurkach
zastawionych
komputerami,
faxami,
kserokopiarkami, telefonami siedzą dwie urodziwe dziewczyny, jak z bajki,
blondynka i brunetka.
- Dzieńdoberek, jest pryncypał?
Obydwie robią słodkie miny, uśmiechają się zalotnie.
- Dzień dobry, dzień dobry, już, chwileczkę, proszę usiąść, może coca coli,
może kawy?
Blondynka się wdzięczy, a brunetka podnosi jedną ze słuchawek.
3
- Panie szefie, przyszedł pan Józef.
Obite skórą drzwi otwierają się, wyskakuje pan Kazio.
- Mówiłem ci, idiotko, że on zawsze może bez anonsowania, jak nikogo u
mnie nie ma. Właź, Józiu, mam sprawę, pogadamy. A wy podajcie coś do picia.
Obydwaj przyjaciele wchodzą do gabinetu, dyrektorskiego, a jakże, ze
skórzanymi fotelami, fikusami i dywanami.
- Czego tak na nie wsiadasz, fajne dziewczyny.
- Ta i co z tego, że fajne, ale durne, ledwo na maszynie piszą.
- Ta cała aparatura?
- Jak trzeba, to przecież sam obsługuję, a dziewuchy dla dekoracji i
rekreacji, rozumiesz. To zresztą trochę pic, na mnie tak naprawdę to pracują
kamyczki, hi hi hi, diabelskie łzy.
Kazio trąca w bok Józia i puszcza znacząco oko, które ma niby przypomnieć,
jak to razem przywozili brylanty z Ukrainy. - A twój opel jak się spisuje?
- A właśnie chciałem ci się pochwalić. Kazałem przerobić silnik tak, że jak
chcę, to pali benzynę, a jak chcę, to jedzie na gaz, mówię ci, pierwszorzędna
sprawa, o połowę taniej.
- A to świetnie się składa, ja mam dla ciebie robotę, wyjazd, rozumiesz, do
Niemiec. Józiu, ja ci zawsze mówił, ty trzymaj się mnie, to będziesz robił
interesy i do forsy dojdziesz. A ten wyjazd to posłuchaj. Zawieziesz mi papiery
do Niemiec, masz tu 1000 marek zaliczki. Przy okazji weźmiesz z Polski taką
jedną kobietę z dzieckiem. To dziecko ma mieć jakieś operacje, czy inne zabiegi
w Niemczech i tam trzeba, żeby jutro była. No to pojedziesz, zawieziesz.
Dziecko potrzebuje, rozumiesz.
- Ale ja nie lubię dzieci - zdążył wtrącić Józio.
- Ta ty durny, ty nie jedziesz, żeby lubić, ty jedziesz parę marek zarobić, a
mnie przysługę wyrządzić. Jutro, mówię, musisz tam być, to idź już, szykuj się.
- A nie zamkną mnie za tę przysługę? - broni się jeszcze Józio.
4
- Za papiery i dziecko na operację nikt nie zamyka, nie bój się, czysta
sprawa. Przygotuj się, wieczorem wpadnie do mnie ta kobieta z dzieckiem, u
mnie będzie czekać. A ojciec tej kobiety to mój kolega, jeszcze ze Wschodu.
Wieczorem sprzed budynku „Eksport-Import International” odjeżdża opel.
Kazio stoi w bramie, wymachuje ręką na pożegnanie i jeszcze przypomina:
- To jak wrócisz, zaraz wpadnij do mnie, opowiesz co i jak. No to
trzymajcie się i bon voyage, czyli good luck. Arrivederci!
Opel niknie w ciemnościach. W jego wnętrzu panuje cisza. Józio za
kierownicą, jakby trochę niechętny w stosunku do dziecka, a może i kobiety,
która cichutka, jakby nie istniała. Wreszcie Józio z lekką pretensją odezwał się.
- Niech pani przynajmniej wyjaśni, skoro już jedziemy razem, po co pani
jedzie i co z tym dzieckiem, niech wiem.
- Proszę pana, rozumiem, że pan nie ma wielkiej ochoty na tę podróż, ale i
tak jesteśmy bardzo wdzięczne. Dziecko jest chore, ma taką rzadką chorobę, jest
tylko łacińska nazwa, chyba nie ma polskiego odpowiednika. Wymaga to
specjalnego leczenia, zabiegi wykonują w klinice w górach, w odpowiednim
klimacie. Szukaliśmy pomocy, bo my jesteśmy nauczycielami, i wreszcie pan
Bulba nam zafundował, zapłacił już coś około 25 tysięcy marek, to bardzo dobry
człowiek, zapłacił, nic za to nie chce.
- Kazio... Kazimierz Bulba zapłacił i nic nie chce...
- A tak, proszę pana.
Józio chwileczkę w milczeniu kontempluje dobroć Kazia. Z ukosa spogląda
na dziecko, które ma taką dziwną chorobę, że matka wyraźnie nie chce jej
nazwać, poczym zapytał:
- A jak ty się, mała, nazywasz?
- Kasia i mam 10 lat, i jakby mnie nie leczyli, to mogę umrzeć.
Józio wzruszony spogląda uważniej na dziewczynkę, jeszcze chwilę milczy i
pyta.
- A przyjemnie ci się jedzie?
5
- Nie, proszę pana.
- Ależ Kasiu - mityguje ją matka.
Józio zaskoczony: - Dlaczego?
Nauczycielskie dziecko odpowiada grzecznie i całym zdaniem.
- Lubię, proszę pana, jeździć samochodem, ale teraz nie jest przyjemnie, bo
mi się bardzo chce siusiu.
- Jezus Maria, to czemu nie mówisz, już się zatrzymujemy.
- Dziękuję. A nie mówiłam, bo pan Bulba powiedział, że pan nie lubi dzieci,
i żeby panu nie przeszkadzać.
Józio zjeżdża na pobocze, zatrzymuje auto, pomaga wysiąść matce i dziecku.
- Dam ja temu Kaziowi. Co on ze mnie potwora robi? Idźcie sobie w
krzaczki, i jak tylko coś będziecie chciały, to zaraz mówcie.
Za chwilę matka z Kasią wracają, usadawiają się w samochodzie, a Józio
staje się troskliwy: Może ci dziecko kocyk podać, nie jest ci zimno, nie
potrzebujesz niczego?
- Dziękuję, nie potrzebuję i nie jest mi zimno.
Ruszają. Józio staje się opiekuńczy, pyta dziecko, czy nie chce czegoś zjeść,
czy nie chce cukierka.
Mała na wszystko odpowiada przecząco.
- A teraz już ci przyjemnie?
- Tak, proszę pana, teraz jest mi już bardzo przyjemnie.
- Ty zawsze, Kasiu, jesteś taka poważna, nigdy się nie uśmiechasz.
- Uśmiecham, proszę pana, jak jest mi dobrze i wesoło.
- No, ale teraz już ci przyjemnie, to możesz się do mnie uśmiechnąć.
Dziewczynka trochę sztucznie uśmiecha się. Józio zupełnie rozbrojony
usiłuje nawiązać z dzieckiem bliższy kontakt.
- A znasz jakieś wierszyki? Może mi powiesz, to mnie też będzie
przyjemnie.
6
- Tak, proszę pana, znam i powiem. „Mamo kochana, bądź zdrowa, za
Polskę idę w bój, Twoje uczyły mnie słowa, uczył mnie przykład Twój...”.
Józio aż podskakuje na fotelu - Dziecko, a skąd ty to znasz, przecież to
lwowskie, to wiersz...
- Tak, proszę pana, to wiersz o Janku Bitczanie, najmłodszym obrońcy
Lwowa. Tego nauczył mnie dziadzio Jasio.
- A znasz coś jeszcze?
- Tak. Zaśpiewam „Bomben, Bomben auf Engeland”.
- A to co znowu? Ty mnie dziecko ciągle zadziwiasz.
- To piosenka Luftwaffe. Nauczył mnie dziadzio Helmut, który musiał być w
niemieckim lotnictwie.
Matka Kasi, lekko zażenowana popisami córki, poczuła się w obowiązku
wyjaśnić.
- Widzi pan, ja pochodzę, to znaczy, mój ojciec Jan pochodzi ze Lwowa, a
ojciec męża – Helmut, z Bytomia, i dziecko raz słucha opowieści jednego, a raz
drugiego dziadka. Obydwaj mieszkają teraz w Bytomiu, chodzą razem na piwo i
przekomarzają się na temat Kasi.
- Dziadzio Jasio mówi, że jestem półkrewka, a dziadzio Helmut, że krojcok.
Kasia po raz pierwszy roześmiała się naprawdę.
Nad ranem opel stoi przed podjazdem do niewielkiej, ale pięknie
usytuowanej wśród gór, w otoczeniu lasów kliniki. Elegancki budynek w stylu
sanatorium, bagaże już zaniesione, już tylko kierowca i jego pasażerki żegnają
się. Józio wyraźnie wzruszony całuje małą w główkę, a kobietę w rękę.
- No to zdrowiej tu, maleńka, a tu masz na cukierki - wręcza jej marki.
- Ależ nie potrzeba - sumituje się kobieta.
- Potrzeba, potrzeba. A pani niech wyśle telegram, przyjadę po was.
- O, to potrwa miesiąc.
7
- To wszystko jedno. Jak już mała będzie zdrowa, proszę telegrafować,
przyjadę po ciebie, Kasiu, pójdziemy sobie do Wesołego Miasteczka,
poszalejemy.
- Dziękuję panu, bardzo dziękuję.
- A pan to znowu pojedzie, po całej nocy - zatroszczyła się nagle kobieta.
- Nie, jeszcze załatwię to, o co prosił Kazio, prześpię się tam i dopiero nocą
wracam do Polski.
Józio uśmiecha się, matka z córką żegnają go, mała też się uśmiecha. Auto
odjeżdża.
Nocą autostradą sunie opel, Kazio podśpiewuje „Bomben, Bomben...”. Nagle
w świetle reflektorów widzi stojący na poboczu samochód, też z polską
rejestracją, czterech młodzieńców z podgolonymi łbami, ubranych w skóry,
kijami baseballowymi obijają karoserię, walą w szyby.
Józio włącza klakson i ryczącym samochodem jedzie prosto na nich.
Zaskoczeni przerywają obijanie tamtego samochodu, odchodzą od niego,
skierowują się w stronę nowej ofiary, tym bardziej, że Józio hamuje, prawie
staje. Podbiegają. Jeden z napastników zamierza się, chce uderzyć w przednią
szybę. Józio gwałtownie rusza, uderza w tego na czele, roztrąca innych.
Przywódca napastników wylatuje w górę, inni padają. Józio szatańsko
uśmiechnięty odjeżdża, jeszcze widzi w lusterku, jak podgoleni młodzieńcy
niezdarnie zbierają się, a tamto poobijane auto rusza z miejsca, zawraca,
przejeżdża przez niewielki trawniczek i ucieka w przeciwną stronę.
Dobra nasza - mówi Józio, dodaje gazu i z przerażeniem stwierdza, że silnik
gaśnie. Jedzie jeszcze, ale wyraźnie zwalnia bieg. Tamci chyba to zauważyli.
Zaczynają iść w jego stronę, tak, teraz już wyraźnie widzą, że auto staje, biegną
w jego kierunku.
- No jedź, jedź - Józio przemawia i nerwowo przekręca kluczyk, ciśnie
pedał gazu - zapal, jedź!
8
Młodzieńcy z bojowym wrzaskiem zbliżają się, za chwilę uderzą. Józio
zdrętwiał. Nagle widzi wyraźnie dziecięcy paluszek, który pokazuje mu jeden z
dwóch zamontowanych w warsztacie przycisków, ten jaśniejszy z prawej strony,
tu, tu... Józio machinalnie naciska klawisz. Opel zapala, zrywa się z miejsca na
ile go stać. Zaskoczeni napastnicy zatrzymują się, widząc że pogoń jest
bezsensowna, auto błyskawicznie znika im z oczu.
- Ale człowiek głupi, zapomniałem, że mogę raz tak, raz tak, jak zabraknie
gazu, to na benzynie. Ha ha ha, alem głupi... - Józio całkiem odprężony zaczyna
podśpiewywać, nagle milknie.
- Kto mi to pokazał? - ogląda się na tylne siedzenie - przecież pusto. Już
mam przywidzenia. - Znów zaczyna śpiewać, gwizdać. Opel gna w stronę
granicy.
Józio otwiera drzwi swego mieszkania, pies sąsiadki zaczyna szczekać jak
oszalały. - Głupie bydlę, przecież mnie zna.
Pies ujada, sąsiadka wychodzi z mieszkania z uroczystą miną.
- Przyjęłam dziś telegram do pana.
Józio bierze telegram, odczytuje jednym spojrzeniem całą treść: „Proszę nie
przyjeżdżać po nas, Kasia zmarła”.

Podobne dokumenty