Honorowy testament - selmac youshondar
Transkrypt
Honorowy testament - selmac youshondar
Wacław Horoszkiewicz Czesław Magnowski HONOROWY TESTAMENT Typowy pokój starego kawalera. W wygodnym, leciwym fotelu siedzi czerstwy sześćdziesięciolatek, Józio. Wokół niego rozłożone książki. Gospodarz, z wypiekami na twarzy, przerzuca opasłe tomy, mruczy coś, kręci głową, notuje. Pracę przerywa ostry dzwonek do drzwi. - Kogóż to diabli niosą? Wyraźnie niezadowolony, idzie jednak otworzyć. Do pokoju wpada jego przyjaciel Kazio, jak zwykle ubrany w wyszukany sposób, zalewa potokiem słów. - Ty tu jak durnowaty grzebiesz w tych książkach, rodowodu szukasz, co ci to da? Ja, widzisz, poważnie twoją historię rodziny traktuję. Odkąd ten sygnet masz, co ci się do palca przykleił, to ja tu po świecie rozglądam się za twoją rodziną, Szporowskich szukam, i masz, daleko nie trzeba. Tu w Cichym Zakątku, w pięknej willi mieszka Szporowska, stara, bogata dama. Ta trzeba poznać, przedstawić się... - Kiedy? - Zaraz. Ubieraj się, nie w żadne sweterki, tylko białą koszulę, garnitur, krawatkę, do bogatej ciotki idziesz. Samochodem Kazia, eleganckim mercedesem, podjeżdżają pod otoczoną starodrzewiem eklektyczną willę. Kazio wyciąga z bagażnika bukiet kwiatów. 1 - Ja już tobie kwiaty kupił, bo ty, jak nie przymierzając hawryło, byś na pierwszej wizycie się zblamował. Dzwonią do drzwi. Otwiera, ku ich zaskoczeniu, ubrana jak pensjonarka przystojna młoda dziewczyna, uśmiecha się konwencjonalnie i pyta po wojskowemu. - Kto i w jakiej sprawie? Józio się zmieszał. – Ja Szporowski, do pani... Kazio przejmuje inicjatywę. - Do jakiej pani? To mój przyjaciel Józio Szporowski, to widać z buzi, że Szporowski, do swojej cioci przychodzi i niech panienka... Dziewczyna rzuca krótko: - Chwileczkę! – i zamyka im drzwi przed nosem. Przyjaciele spojrzeli po sobie. - To jakiś zamek czy co? – dziwi się Józio. - Ta nie widzisz, że to pokojówka? Tak ma być w bogatych domach, masz ciotkę na poziomie – replikuje Kazio. - Ty mówisz, ciotka? Jaka ciotka? Przecież ja jeszcze nawet nie znam tej pani. Kazio denerwuje się: - Nie bądź jak dziewica delikatny. Przez życie w tym naszym kapitalizmie, rozumiesz, do przodu idź przebojem, ty się nie łam, przebojem... Otwierają się drzwi. Pensjonarka, teraz ciepło uśmiechnięta, mówi: - Pani prosi. Mijają obszerny hol, wchodzą do pokoju z minionej epoki. Na szerokim rzeźbionym łożu, otoczona poduszkami, spoczywa starsza pani, cała w koronkach. - Który z was Szporowski? – rzuca ostro. - Józef Szporowski – przedstawia się Józio, odruchowo stając na baczność. 2 - Józef. Czyj syn? - Józef, syn Józefa i Marii z Jaworskich – melduje Józio. - Urodzony? – indaguje dama. - Urodzony w 1935 roku we Lwowie. Pokojówka-pensjonarka stoi u wezgłowia, notuje odpowiedzi Józia, a dama dalej egzaminuje. - A dziadek kto i skąd? Babcia to kto? - Ojciec ojca Józefa też Józef, z Brzuchowic rodem, jego żona, moja babcia, Antonina z domu Piekarska, więcej nie pamiętam – melduje Józio. - Nie pamięta? Ot, dzisiejsze czasy, spocznij – komenderuje dama. – A telefon przynajmniej w domu ma? - Ma, numer 597177 w Katowicach. - Wobec tego na razie żegnam. Dama wyciągnęła rękę, pierwszy rzuca się Kazio. - Całuję rączki pani dobrodziejki. Za nim Józio schyla się do rąk damy, całuje, nagle zamiera, spogląda na sygnet zdobiący jej palec serdeczny. - Ja mam, ja też mam, ja nie wiedziałem... - Pokazać! – komenderuje dama. Kazio wyciąga lewą dłoń, przystawia ją do prawej dłoni damy. Zbliżają się do siebie dwa identyczne sygnety, błyszczą starym złotem, zlewają się w jeden herb – Szpora. Dama rzuca tylko okiem, kiwa głową, twarz ma kamienną. - Żegnam, powiedziałam. Pokojówka prowadzi ich do drzwi wyjściowych. Obydwaj panowie lekko oszołomieni. - Wariatka czy co? – pyta już przy aucie Kazio. Starokawalerski pokój Józia pogrążony w głębokich ciemnościach, gospodarz, zakutany w pościel, pogrążony w smacznym śnie. Podrzuca go dzwonek telefonu. 3 - Pan Józef Szporowski? - Tak, Szporowski. Kto mówi? - W porządku. Pani prosi panicza... - Jakiego panicza? – Józio, zerwany ze snu, nic nie kojarzy. - Pani Szporowska prosi panicza Józefa Szporowskiego do siebie, teraz. - Jakiego panicza? – znowu dziwi się sześćdziesięcioletni Józio. - No, panicza Józefa. Właśnie panicza, który ze mną rozmawia. - Aha, to ja, ja panicz... - Tak, panicz. Pan jest właśnie paniczem. Ciocia Szporowska wzywa natychmiast. - Aha... Józio wciąga spodnie, przemywa twarz, ubiera białą koszulę, krawat, wybiega z pokoju. Pustymi ulicami mknie mercedes. Józio za kierownicą zachowuje się jak rajdowiec, piszczą opony. W Cichym Zakątku ten sam rytuał. Drzwi otwiera ciepło uśmiechnięta pokojówka-pensjonarka. Józio chwyta jej szczupłą rękę, powoli odwraca i całuje wewnętrzną część dłoni. Panienka szeroko otwiera oczy, ale natychmiast przybiera oficjalną, służbową postawę: - Pani prosi. Wchodzą do komnaty starszej pani. Sceneria taka sama, tylko poduszki jakby niżej ułożone. Starsza pani rozpoczyna monolog. - Józiu, musiałam cię sprawdzić jak NKWD, bo takie czasy. Józiu, przepraszam cię, bo rzeczywiście jesteś z rodziny, ale teraz byle kto, każdy oseł czy poseł przypisuje się do herbowych korzeni, każdy Fornal to dzisiaj von Fornal, ale ty z rodziny, ja sprawdziłam, dlatego długo trwało, nim cię wezwałam. Ale posłuchaj. Jam stara z 1890 roku. Kiedy byłam młoda przyjaźniłam się z twoimi rodzicami, bo my rodzina, każdy za każdego. Ale jak to u nas na Wschodzie było, rodziny biedne po powstaniu styczniowym i ziemie zabrali. Prawdziwi Polacy biedni, tylko zdrajcy, sprzedawczycy rosyjscy bogaci, 4 carscy przydupnicy. A my biedni, więc rodzice mnie za starozakonnego wydali, adwokata ze Lwowa. Przechrzta, przyzwoity człowiek, bogaty, wszystko mnie zostało, umarł, bo starszy był o 30 lat. Mądry człowiek, zadbał o mnie, pół majątku w akcje Philipsa wstawił, jeszcze przed wojną umarł. Posłuchaj, Józiu, repatriantką byłam w 45, marnie żyłam. A teraz, widzisz, Philips mnie wypłaca, od kilku lat dopiero żyję jak trzeba, tylko stara jestem, wszystko dolega. A wiesz, kto to jest Philips? Teść Marksa – starsza pani kaszle, ale śmieje się diabolicznie – widzisz, naprawdę Philips kapitalista teść Marksa komunisty, marksisty komunisty. Józio osłupiały wpatruje się w damę, która przerywa swój monolog. - Zuziu, podaj kolację, co najlepsze stare wina, bo ten panicz to mój jedyny spadkobierca... ostatni z nas... Fertyczna pokojówka powłóczystym spojrzeniem żegna Józia, wychodzi z pokoju. Starsza pani głęboko oddycha, po chwili ciągnie monolog. - Pamiętaj, Józiu, honor nam pozostał, i pieniądze, ale one mniej warte, honor i uczciwość ludzka, nie można najmniejszej skazy, nigdy nie możesz być chciwy, małostkowy, tandetny, Józiu, honor i uczciwość w tej zgniliźnie, gdzie wiesz, prezes, minister albo i wyżej, to ty nie możesz być taki, pamiętaj, żadna prywata... Człowiek jest wielki jak wielkoduszny, człowiek jak Chrystus, ty, Józiu, rozumiesz... Starej pani rwie się głos, brak tchu. - Siadaj, Józiu, smacznego. Zuzia wjeżdża barowym wózkiem z bogatą zastawą. Układa pieczołowicie talerze, talerzyki, kieliszki, kieliszeczki, sztućce srebrzyste... Nakłada na talerz starszej pani, ta kiwa głową, że dość, ledwo coś tam na talerzu jest, przechodzi do Józia, podaje mu talerz, a chłop baranim wzrokiem wpatruje się w pokojówkę. Kraby, frutti di mare i białe wino. Józio, niby mimochodem, całuje rękę pokojówki. Starsza pani marszczy brew, syczy: - To chyba rodzinne, ale nie myśl sobie – zwraca się do Józia – to panna Zuzia Songajłówna, dobra 5 litewska krew, tylko biedni, bo bolszewicy wszystko zabrali... Jedz, chłopcze, jedz. Nieco starszy „chłopiec” je, przerzuca sztućce, a ciocia Szporowska zapada w poduszki: - Pamiętaj, Józiu, uczciwość większa, niż powszechnie się sądzi... w każdym momencie, do kobiet i przyjaciół, do ludzi... Józio kończy jedzenie, starsza pani zapada w drzemkę. Józio na palcach wychodzi z pokoju. - Dobranoc – żegna go czarnooka pokojówka. - A może taksówkę? - Taksówkę? – szepcze Józio. – Taksówkę, przecież wino piłem. Szeroki hol, lustra zasłonięte kirem. Grupa czarno ubranych panów z ponurymi minami przechodzi do salonu. Siadają, milczenie. Wbiega młody, trzydziestoletni rozchełstany człowiek. - Dzień dobry panom. Za chwilę biegnę na rozprawę, mam tu przekazać testament, szanowna nieboszczka mnie poleciła... Panie, panowie... W salonie panuje milczenie. Grono czarno ubranych ludzi spogląda na siebie znacząco. Dysonans. - Panie, panowie, odczytam testament. Paragrafy, artykuły i wreszcie słowa, na które wszyscy czekają. - Majątek, do dyspozycji całość, na własność... Józefa Szporowskiego. W sali podniecony szmer. Józio zrywa się z krzesła i zastyga z szeroko otwartymi ustami. Nad ranem, przy stole zasypanym precjozami, papierami, pieniędzmi siedzą czerwoni z emocji przyjaciele, Kazio i Józio spadkobierca. Kazio liczy coś na komputerku, triumfalnie wykrzykuje. - Józiu, mnie wychodzi, że ty straszny bogacz jesteś! Opłacisz wszystko, te całe podatki spadkowe, te msze gregoriańskie na całe lata, za świętej pamięci ciotuchnę, niech jej ziemia lekką będzie, Zuzi pokojówce po 500 zielonych miesięcznie do końca życia, i tak ci zostaje kilka ładnych miliardów, ta ty się możesz w oślim mleku kąpać i szampanem popijać. To ja dla ciebie mam 6 propozycję. Znam jednego geszefciarza, który chce upaść, sprzedaje wszystko i ma też rollsa do sprzedania, takie bajeranckie auto, ja całe życie o takim marzyłem, my go sobie kupimy na pół, będzie wspólne, mnie samego nie stać. A wiesz, ile szyku zadamy? Masz tu adres, idź, dziś go oglądnij, a jutro razem kupimy, zgoda? - Zgoda – powtórzył na wpół przytomny Józio. – Zgoda. Przybijają rękę jak przy kupnie konia, całują się serdecznie. Józio w swoim mieszkaniu stoi przed lustrem, wpatruje się w swoją twarz i rozmawia z odbiciem. - Jeszcze wczoraj, Józiu, miałeś starego merca, emeryturę i mieszkanie dwupokojowe, a dziś masz willę, pokojówkę, miliardy i jeszcze rolls-roysa. Chciał Kazio na spółkę, a po co, mnie teraz samego stać. Było, to kupiłem, po co spółka? Jak będzie chciał, to mu dam pojeździć, ale jest mój, tylko mój. Józio nalewa yardleya na rękę, przeciera twarz. - Tak, Kazio chciał spółki, ale mnie po co? Idę jeszcze popatrzeć na to cudo, tak, sir Szporowski, idziesz oglądać swoje królewskie auto. Józio starym mercedesem podjeżdża pod willę świętej pamięci ciotki Szporowskiej, podchodzi do drzwi garażu, otwiera jedną, drugą kłódkę, zdejmuje żelazną sztabę, olbrzymim kluczem odmyka dwa zamki na dole i na górze, wreszcie powoli odciąga ciężkie drzwi garażu, i staje jak wryty. Garaż jest pusty. Przez chwilę stoi nieruchomo, wreszcie krzyczy. - Jezus Maria, Jezus Maria, gdzie auto? Ukradli, obrabowali... Jezus Maria... Zuziu, panno Zuziu! Przybiega Zuzia: - Co się stało? - Panno Zuziu, gdzie auto, gdzie? Czy tu ktoś był, czy pani coś słyszała? A gdzie psy? Panna Zuzia zagląda do garażu. - Oczom nie wierzę, to niemożliwe. Nic nie słyszałam, psy nie szczekały, nic nie było słychać. To niemożliwe. Trzeba na policję... 7 Obydwoje biegną do willi, chwytają telefon, Józio wykręca numer, trzaska słuchawką, wykręca ponownie, znów odkłada, szklanym wzrokiem wpatruje się w papiery na stole, bezmyślnie je przekłada. Wpada mu w oczy niebieska koperta z napisem „Józiowi Szporowskiemu ku pamięci”. Otwiera ją, czyta jakby mimochodem, nagle wstaje, przybliża do oczu, wyraźnie widać fragment listu, który go zafrapował: ...”i tak jak ci mówiłam, używaj majątku uczciwie, bo honor ważny, pamiętaj, najmniejsza nieuczciwość... stracisz wszystko”. Józio zrywa się jak oparzony, powtarza: - Najmniejsza nieuczciwość, najmniejsza nieuczciwość, a ja w stosunku do Kazia... Panno Zuziu, niech pani dzwoni na policję, tam się nikt nie zgłasza, a ja już nie mam czasu, pędzę do Kazia! Gabinet Kazia. Józio wbiega ze szlochem, pada na kolana: - Kaziu, Kaziu, daruj, ja ciebie oszukałem... i Bóg mnie skarał, ukradli... Kazio spogląda zdziwiony. – Co ty, zwariował? Ja nie ksiądz, czego klękasz, coś ty mnie oszukał? - Kaziu, ja podły. Tego rollsa, co miał być na spółkę, ja wczoraj sam kupiłem, tylko dla siebie, bo mnie stać, to pomyślałem, że szybko to zrobię, tylko na siebie, i tak zrobiłem, daruj. - O świnia – wymknęło się Kaziowi, ale za chwilę robi dobrą minę. – W porządku. Widzę, żeś wreszcie cwaniak. - Darujesz świństwo, ale i tak już nie mam tego auta. - Już darowałem i zapomniałem. Co wygadujesz, że nie masz? - Ukradli. - Poczekaj, trzeba działać. Ja znam nadinspektora Stępienia, mam cichy numer do niego. Chwyta za telefon, dzwoni. - Panna Jadzia? Z szefem chciałem, Kazimierz mówi... Dobra... Cześć Andrzej... Koledze podpieprzyli dzisiaj auto, w Cichym Zakątku, numer sześć, 8 miał w garażu zabezpieczonym jak cholera... No dziś, powiadam, rano... To był rolls-roys, miliardy wart. Największa kradzież auta w historii polskiej kryminalistyki... No pewnie, jak znajdziecie, to cały świat o was usłyszy... No, mówię ci. Kazio odkłada słuchawkę i zwraca się do Józia. - Powiedział, że już jadą. Psy tropiące tam wezmą, to jakie ślady odkryją. Wywiadowców obiecał, bo dla nich to też coś do wykazania się... Szef przyjedzie. Przyjaciele wybiegają z pokoju. Przed willą ś.p. cioci Szporowskiej z jednej strony zajeżdżają z piskiem samochody policyjne, z drugiej przyjaciele mercedesem Kazia. Koło przymkniętych drzwi garażu stoi podenerwowana Zuzia. Podchodzą do niej. Nadinspektor obejmuje komendę. - Gdzie on stał? - No tu, w tym garażu – Zuzia i Józio równocześnie wyciągają ręce, pokazując przymknięty garaż. Nadinspektor podchodzi, ogląda zamki. - Musiał być fachowiec, nienaruszone – to mówiąc otwiera szeroko drzwi garażu, za nim policjanci, nasi przyjaciele i Zuzia. Stoją jak wryci. W garażu błyszczy chromem piękny rolls-roys. - Co to, żarty? – mówi nadinspektor. -Co to, żarty? – powtarza za nim Kazio. Policjanci milczą. Zuzia i Józio bezładnie się przekrzykują. - Nie było, słowo honoru, nie było, a jest, ale nie było, naprawdę, wrócił, nie było go... Wszyscy zaczynają się śmiać. Ogólne odprężenie. Józio wykrzykuje. – Naprawdę nie było, ale jest! Przepraszam za fatygę i w rewanżu zapraszam wszystkich, jak tu stoimy, na dobrą kolację, dziś wieczorem. O 18.00 panowie, naprawdę, ja nie wiem panowie, jedzcie, pijcie, o 18.00... po czym wznosi oczy do góry i szepcze: 9 Ciociu, dziękuję, przepraszam, już nigdy żadnego świństwa, nigdy, ciociu, dziękuję... Policjanci wracają do swoich aut. Do nadinspektora podchodzi podoficer. - To jak, szefie, piszemy, że samochód znaleźliśmy, nie? 10