Nie ma pokoju pod oliwkami
Transkrypt
Nie ma pokoju pod oliwkami
Nie ma pokoju pod oliwkami W domu rodzicielskim, gdzie się miało na karku wybuchowego ojca – ani marzenia o spokoju. Przeniosłem się więc do mieszkania żony. Wżeniłem się w inny dom, mówiąc inaczej. Ale i tam nie było spokoju. Tabuny gości przewijały się przez ten lokal. Rozwiodłem się i zamieszkałem sam. Zdawałoby się, że tu nareszcie będę miał spokój. Rzeczywiście, w tych czterech ścianach mam ciszę i spokój, ale za ścianami – niech to szlag. Dom ogromny, sąsiadów mnóstwo, winda w ciągłym ruchu. Wciąż ją słyszę, obrzydł mi ten odgłos, jestem wiecznie podminowany. I wszystko po staremu, spokoju brak. Właśnie krzątam się przy kuchennym zlewie, zajęty obieraniem kartofli, i pomimo tkwiących w uszach woskowych czopków słyszę ją, słyszę! Nieustanny, niestrudzony turkot przeklętej windy, jej obrzydliwe jęki przy hamowaniu. Dopiero gdy kartofle się ugotują i będzie można wsunąć coś do paszczy, moja męka ustanie. Zatkane uszy i pełna jadaczka to zarazem cisza. Słychać już tylko chrzęst własnych żuchw. Z żoną Krystyną nie zerwałem całkiem. Odwiedzamy się wzajemnie. Dysponuję nawet kluczem od jej M-3; dała mi ten duplikat, bym mógł sobie otworzyć w razie jej nieobecności. Znajdując po przybyciu mieszkanie zamknięte i opustoszałe nie muszę warować pod drzwiami; otwieram i włażę. Podobnie ona. Nie musi zapowiadać swojej wizyty. Dysponuje tak samo kluczem, duplikatem mojego klucza. Nie zastawszy mnie w domu może dobywszy klucza wejść jak do własnego lokum. Prawdę mówiąc to tylko teoria. Nie zdarzyło się jeszcze mojej eks-małżonce, by mnie nie zastała i taka sytuacja jest mało prawdopodobna. Obdarowując ją kluczem okazałem może zbyt wielką przezorność. W gruncie rzeczy był to tylko rewanż. Ona udostępniła mi klucz, więc i ja jej. Tak to z nami jest; ani razem, ani osobno. No cóż, człowiek urządza się, aby mu było dobrze, znośnie. A każde z nas inaczej wyobraża sobie ten znośny stan. Co do mnie, dobrze mi tylko z dala od tłumu, w ciszy i spokoju. Mam więc już ciszę i spokój. Uszy zatkane, a żuchwy w ciągłym ruchu. Nic z zewnątrz do mnie nie dociera, żaden odgłos. Nic nie zakłóca przebiegających mi przez głowę myśli, wspomnień. Wspominam swoje różne dążenia do spokoju, by uświadomić sobie, że im usilniej starałem się o spokój, tym większy niepokój mnie spotykał, tym większy rejwach mnie otaczał. Na końcu tego dążenia do spokoju czyhało jego przeciwieństwo. Zdawało mi się, że już-już docieram do krainy spokoju, a tu – obuchem w łeb. Jakże często zdarzało się, że wędrówki za miasto lub do lasu kończyły się szokiem. Zostawiwszy za sobą miasto z jego samochodowym warkotem wędrujesz przez podmiejską okolicę, posuwasz się wzdłuż jakiegoś ogrodzenia w oczekiwaniu na bliską ulgę i odprężenie, a tu hau-hau! Ogłuszające psie szczekanie. Wzdrygasz się, serce ci zamiera. Przeklęty złośliwy bydlak zaczaił się na ciebie, przeczekał, aż się zbliżysz, by niespodziewanie i z bliska ogłuszyć cię wrzaskiem. Innym razem zanurzywszy się w największy leśny gąszcz powiadasz sobie: „No, tu już nic mi nie wejdzie w paradę.” Ale mylisz się, bo właśnie ten najgęściej zalesiony teren został w swoim czasie uznany za najlepszą lokalizację bazy wojskowej. Gdy w nadziei na spokój wstępujesz między krzaki, wyrasta nagle przed tobą wartownik, a lufa peemu hipnotyzuje cię swoim czarnym otworem. Drgnięciu całego tułowia towarzyszy zamieranie serca. I oto wspomnienie jakby aktualizuje się, przeszłość zlewa się z teraźniejszością. Wzdrygam się z zamarłym sercem. Ktoś jest w mieszkaniu. Poprzez tampony w uszach przedarł się jakiś bliski odgłos. Gwałtownie obracam głowę i z jasno oświetlonej kuchni zapuszczam przerażony wzrok w głąb zaciemnionego pokoju. Ktoś tam stoi. Długa chwila upływa zanim udaje mi się rozpoznać Krystynę. Otworzyła sobie i weszła. Czym prędzej uwalniam uszy od swoich woskowych kulek, by wysłuchać wyjaśnienia. Trzy razy nacisnęła guzik dzwonka – bez rezultatu. Pomyślała zatem, że mieszkanie puste, gospodarz nieobecny. Sięgnęła po klucz i... – no tak, to całkiem proste. Przykładam dłoń do piersi w celu uspokojenia trzepoczącego serducha. Najpierw zamarło na trzy sekundy, a teraz wali jak szalone.