Wilki żyją poza prawem. Jak Janukowycz przegrał Ukrainę

Transkrypt

Wilki żyją poza prawem. Jak Janukowycz przegrał Ukrainę
Bękarty Janukowycza
Zbigniew Parafianowicz, Michał Potocki
Na kilka dni przed pacyfikacją przeszliśmy na drugą stronę barykady. Z miasta Majdan do
miasta Antymajdan. Chcieliśmy się dowiedzieć, kim jest wróg rewolucji
Berkut to pretorianie Janukowycza. Formacja z definicji antyukraińska, antyeuropejska,
rosyjskojęzyczna. Wierna Zagłębiu Donieckiemu, nie Ukrainie. Trochę kryminalna, trochę
kibolska. Zdecydowanie zła. Berkut, czyli orzeł przedni, stał się ikoną rewolucji. W złym tego
słowa znaczeniu. Jego historia nie jest jednak czarno-biała. Pełno w niej paradoksów.
(…) Mimo opinii elitarnej jednostki jej zachowania na Majdanie świadczą o niskim poziomie
profesjonalizmu. Mówi wysoko postawiony urzędnik w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego i
Obrony:
– Weźmy choćby historię Mychajła Hawryluka, rozebranego do naga Kozaka, nad którym znęcali
się berkutowcy, by potem wrzucić nagranie do internetu. Oni mieli emocjonalny stosunek do
przeciwnika, a to niedopuszczalne. To samo zresztą obserwowałem podczas styczniowej bitwy na
ulicy Hruszewśkoho. Berkutowcy pokazywali demonstrantom fucki, rzucali w nich koktajlami
Mołotowa. Profesjonalny funkcjonariusz potrafi trzymać nerwy na wodzy. (…)
*
Na kilka dni przed rozpoczętą 18 lutego pacyfikacją przeszliśmy na drugą stronę barykady. Z
miasta Majdan do miasta Antymajdan. Chcieliśmy się dowiedzieć, kim jest wróg rewolucji.
Wchodziliśmy na rządowo-parlamentarny odcinek ulicy Hruszewśkoho od strony postsowieckiego
hotelu „Kyjiw”, który dziś pełni funkcję czegoś na wzór parlamentarnego akademika. Mijając szary
blok zamieszkiwany przez deputowanych do Rady Najwyższej, spodziewaliśmy się elity elit.
Zobaczyliśmy raczej doskonale znany przedrewolucyjny ukraiński chaos.
Pierwszy kordon Berkutu, tuż za wejściem do hotelu „Kyjiw”. W lobby grzeje się kompania, która
akurat nie ma służby. Między nimi szwendają się deputowani. Nie wiadomo, kto tu jest
gospodarzem. „Kyjiw” na chwilę stał się również akademikiem milicji. Pytamy szeregowego z
pierwszego kordonu, czy i na jakich zasadach możemy dostać się pod budynek rządu i Rady.
Odsyła nas do dowódcy. Ten czystym ukraińskim grzecznie, ale stanowczo odmawia nam wstępu.
– Nie wejdziecie tu, nikogo nie wpuszczamy. Przed chwilą odesłaliśmy ekipę ukraińskiej telewizji,
a wy nie macie nawet akredytacji parlamentarnej.
Idziemy na inny checkpoint, ustawiony na ulicy po drugiej stronie Rady. Za wyładowanym piachem
kamazem stoi dowódca numer dwa.
– Macie przepustkę?
– Mamy umówioną rozmowę z deputowanym, powinniśmy być na liście… – odpowiadamy
wymijająco.
Komandyr przegląda wymiętą kartkę papieru z zapisanymi nazwiskami tych, których ma prawo
przepuszczać.
– Ja was na tej liście nie widzę – mówi, by po chwili pauzy dodać: – No dobra, wchodźcie.
Jest dobrze. Okazuje się, że do rządowego kwartału w gorących dniach rewolucji można wejść na
gębę. Poczuliśmy się bezpiecznie. Wszystko po staremu: mieszanina obojętności i improwizacji.
Nikt nam nawet nie przetrząsnął plecaków.
*
Szwendaliśmy się pod Radą, spoglądając zza pleców milicji na tę „lepszą” część Kijowa. Na ludzi z
Jewropejśkiej płoszczy. W naszej ocenie Berkut, który widzieliśmy na Hruszewśkoho, miał tyle
samo wspólnego z elitą, co chłopaki z rewolucyjnej barykady. Zmarznięci, w przemoczonych
butach, znudzeni. Wkurwieni na to, że muszą srać i szczać do przepełnionych toi toi, których
nikomu nie chce się wymienić.
– Oprócz złości niczego nie odczuwaliśmy. Jedliśmy zepsute mięso, które nam przywozili, i
czekaliśmy na rozkaz. Ale Janukowycz ostatecznie tego rozkazu nam nie wydał – opowiadał
później dziennikarzowi jekaterynburskiego „Znaku” jeden z dowódców Berkutu, który potem
poszedł na służbę do separatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej.
I jedni, i drudzy mieli zaimprowizowane koksowniki. Czymś w nich palili. Pokasływali, pluli,
opowiadali koszarowe kawały i klęli. Różniło ich tylko to, że rewolucyjna nabojka stała na
barykadach za darmo. Miała niejednolite mundury i hełmy. Rządowa – jako dopieszczana przez
prezydenta część MSW – mimo problemów z zaopatrzeniem pobierała trzykrotność pensji
milicyjnej. Do tego dochodziły premie. Jak przyznał później dowódca wołyńskiego Berkutu
Dmytro Bielajew, jego ludzie przez półtora miesiąca służby dostali od 5 tysięcy do 20 tysięcy
hrywien (po ówczesnym kursie od 1800 do 7300 złotych).
Idziemy na umówione spotkanie do Rady Najwyższej z jej wiceszefem Rusłanem Koszułynskim ze
Swobody. W parlamencie zakończyła się właśnie kolejna runda rozmów na temat kompromisu
między prezydentem i opozycją. Wejścia pilnuje Zarząd Ochrony Państwowej (UDO), ukraiński
odpowiednik BOR. Razem z nami do budynku wchodzi atrakcyjna trzydziestoletnia urzędniczka.
Udowiec próbuje z nią flirtować.
– Hasło?!
– Sława Ukrajini! – Kobieta, uśmiechając się bezczelnie, cytuje zawołanie Majdanu.
– Herojam sława! – ciągnie rewolucyjną stylistyką udowiec. Zaklęte rewiry Antymajdanu, w
samym środku wojny, też mają swój banderowski komponent.
*
Organizacja życia w dzielnicy rządowej i na Majdanie miała wiele punktów wspólnych. Jedni o
drugich nic nie wiedzieli i nie chcieli wiedzieć. Na swój temat wyprodukowali podobną liczbę
opowieści. Dla Berkutu Samoobrona i Sektor Prawicowy to pedały, Żydzi i faszyści, co swoją
drogą stanowiło ciekawy miks. Chwilę po obaleniu Janukowycza w zakładce Berkutu na stronie
MSW pojawiły się dosłownie takie określenia. W najlepszym wypadku milicjanci uważali Majdan
za bezrobotnych ćpunów i alkoholików. Skąd mogli wiedzieć, że za kilka tygodni dowódcy tych
„ćpunów” będą szefami departamentów w MSW, milicji, służbach specjalnych? W
najczarniejszych nawet snach im się nie śniło, że Janukowycz upadnie, a „pedały” i „faszyści” będą
im wydawać rozkazy.
Opinie Majdanu o Berkucie nie były wcale lepsze:
– Nie wykonujcie gwałtownych ruchów. Nie machajcie rękami. Ktoś im daje jakieś prochy na
pobudzenie i podwyższenie poziomu agresji. Mogą zacząć do was strzelać z byle powodu –
ostrzegał bojowiec z sotni broniącej najdalej wysuniętej w stronę Berkutu barykady, w cywilu
didżej rodem z Odessy.
Jakie prochy? Kto im je podaje? Po co? Słuchając komentarzy rewolucjonistów, widzieliśmy z
barykady półbestie. Zarysy czegoś pomiędzy transformersem i żółwiem. Właśnie taki kształt
nadawał milicjantowi jego ekwipunek. Na mrozie z jego ust wydobywała się para, co po
podświetleniu przez popołudniowe słońce i z dystansu dwustu metrów jeszcze bardziej wzmagało
poczucie nierzeczywistości.
Berkut dla rebelii to bękarty Janukowycza. Nafaszerowane sterydami półtusze. Bezmózgi. Im
więcej było ofiar, tym bardziej ich dehumanizowano. Pod koniec powstania nie mówiono o
berkutowcach inaczej jak orhanizmy. Chodzą, oddychają, ale duszy czy człowieczeństwa w nich nie
ma.
(fragment książki „Wilki żyją poza prawem. Jak Janukowycz przegrał rewolucję” Zbigniewa
Parafianowicza i Michała Potockiego, wyd. Czarne)

Podobne dokumenty