Kroniki krainy skutej lodem
Transkrypt
Kroniki krainy skutej lodem
Creatio Fantastica PL ISSN: 2300-2514 R. XII, 2016, nr 2 (53) Izabela Osiadły Kroniki krainy skutej lodem Nie da się zaprzeczyć – fantasy lubuje się w kronikach. Dlaczego? A gdybyście mieli bujną wyobraźnię i talent pisarski, czyż nie stworzylibyście krainy, której dzieje sięgałyby narodzenia wielkich przodków? Czyż z zapałem nie rozplanowalibyście drzew genealogicznych rodów, jak i przebiegów wszelkich bitew, intryg, wesel, pogrzebów albo emigracji? Człowiek ma coś przecież ze Stwórcy. Nie dziwi mnie, że pisarze, którzy są niejako bóstwami tchnącymi życie w swoich wyimaginowanych bohaterów, rozprawiają o historii światów magicznych w najdrobniejszym szczególe. To jest dla nich w czystym stopniu fascynujące. I dla czytelnika również powinno być. Im bowiem dzieło bogatsze i sięgające głębi wyobraźni, im uniwersum bardziej rozbudowane, tym lepiej dla naszego wewnętrznego, wygłodniałego pragnienia skosztowania różnorodnych kąsków w zakamarkach ulubionej planety, czasoprzestrzeni, królestwa. Zanim odniosę się do drugiego tomu Kronik Icemarku – mroźnej krainy zamieszkiwanej przez lud hardy i waleczny, należy nieco powiedzieć o tomie pierwszym, rozpoczynającym naszą przygodę z rodem Silnorękich Lindenshield. Krzyk Icemarku, tak bowiem brzmi jego tytuł, przedstawia historię trzynastoletniej księżniczki Thirrin, która po śmierci ojca (sympatycznego kociarza i pantoflarza), króla Redroughta, staje w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Oto na kraj najeżdża wroga armia Polipontu, a dziewczyna, już jako królowa, zmuszona jest ewakuować stolicę i szukać pomocy u północnych sąsiadów, będących plejadą dobrze znanych nam stworów, począwszy od wilkołaków, wampirów, duchów i zombie, a na śnieżnych lampartach i trollach skończywszy. Jeśli ktoś szuka literatury pięknej, którą cechuje wysoki styl języka w niebywale szczegółowych i obszernych opisach krajobrazów, działań politycznych i wojennych, to myślę, że nie mógł trafić lepiej. Recenzja książki: Stuart Hill, Kroniki Icemarku tom II: Klinga ognia [The Icemark Chronicles 2: Blade of Fire], przekł. Paulina Braiter, Kraków 2016: Wydawnictwo Galeria Książki, ISBN: 978-83-64297-53-3, ss. 605. 1 Krzyk Icemarku jest książką solidną i bardzo poprawną, jeśli chodzi o założenia poetyki kroniki. Czyta się ją doskonale i z pewnością oczaruje ona młodszych czytelników, dla których wyczyny Thirrin będą niezwykłe. Starszych miłośników fantasy niestety niewiele zaskoczy. Fabuła jest dość przewidywalna, a jej plan szybko można rozpisać w postaci schematu: atak wroga → ucieczka i poszukiwania sojuszników → zdobycie sojuszników → finałowe starcie z wrogiem. Przypuszczam, że taki był być może zamysł autora, by mianowicie nie tworzyć powieści przygodowej o szokujących zwrotach akcji. To jedynie dobry przykład prawdziwej kroniki z życia księżniczki, która uwierzyła, że współpraca kilku różnych gatunków i ras przyczyni się do zwycięstwa. Sięgając po tom drugi Kronik, a więc Klingę ognia, zastanawiałam się, w jakim stopniu okaże się zbliżona do części pierwszej. Tutaj czekała na mnie niespodzianka, ponieważ kontynuacja zaprezentowała się o niebo lepiej. Akcja toczy się dwadzieścia lat po wydarzeniach opisanych w Krzyku. Thirrin jest dojrzałą władczynią, mężatką (tak, pojawiają się elementy romansu) i w dodatku matką pięciorga dzieci. Co prawda głównym punktem fabularnym jest kolejny atak żądnej zemsty armii Polipontu, jednak oblicze wojny zapowiada się o wiele bardziej interesująco. Przede wszystkim kolorów nabrały relacje pomiędzy postaciami, a tym samym nabrały pikanterii sojusze polityczne. Gromadka potomków rodu Lindenshield to tęcza charakterów. Młodszych czytelników powinny zachwycić niebanalne, mądre relacje na linii rodzice-dzieci, siostra-brat, rodzina-ojczyzna. Już na pierwszych kartach powieści powracają również przyjaciele i władcy z północnych kresów, którzy – można rzec – stają się niejako częścią familii Lindenshieldów, nieodłącznym elementem na wspólnej, rodzinnej fotografii. Tak duża ilość barwnych i sympatycznych bohaterów wyjątkowo absorbuje uwagę czytelnika i spycha na plan drugi narracji zmagania z inwazją. Szczególnie ważną postacią jest najmłodszy syn Thirrin – książę Charlemagne, będący kaleką. Motyw dziecka niepełnosprawnego fizycznie jest znakomitą inspiracją dla młodzieży, w dodatku dodaje to powieści oryginalności. Dobrym pomysłem autora okazuje się rozdzielenie wątku chłopca od głównych działań obronnych. Na przemian relacjonowane są zdarzenia zaistniałe podczas wyprawy księcia na odległy Kontynent Południowy oraz te rozgrywające na froncie, w stolicy Icemarku – Frostmarris. W jednej chwili jesteśmy w zamkowej fortecy, w następnej wracamy na statek Charlemagne’a. Dzięki temu lektura się nie nudzi. Nareszcie otrzymujemy element zaskoczenia, jak i niepewności wobec tego, co przeczytamy na kolejnych stronicach. 2 Klinga ognia wydaje się być powieścią dojrzalszą od poprzedniczki. Rozwinięty został potencjał psychologiczny i edukacyjny, postacie nie są już ani zupełnie czarne, ani zupełnie białe. Poziom intrygi wzrósł nieco, przez co sytuacja lodowego państewka przyprawia nas o uczucie niepokoju. Co więcej, ostrze godzące w plecy pojawia się w ręku kogoś, kogo główni bohaterowie zupełnie by nie podejrzewali. Książka odznacza się kunsztem na wielu płaszczyznach, pojawia się cała plejada wątków, którym warto się przyjrzeć, tym uważniej, że śmierć zagląda w oczy częściej i nie chybia swoich ofiar. Poza tym klimat jest dość urzekający. Jeśli miałabym do czegokolwiek porównać atmosferę świata przedstawionego, wybrałabym Króla elfów J. W. von Goethego. Od początku serii miałam nieodparte wrażenie, że ściera się w niej racjonalny rozum z nieodkrytą, cudowną baśniowością. Nieomylne powinno być także odczucie, że akcja ma miejsce na terenie krain do złudzenia przypominających Europę za czasów istnienia Imperium Rzymskiego. Icemark odzwierciedla ówczesną Brytanię, stąd i lud w swej charakterystyce podobny do mieszkańców dawnych Wysp Brytyjskich, jak i wspomniany klimat utrzymany w tonie baśni irlandzkich i szkockich, jak również mitologii nordyckiej. W Klindze przestrzeń utworu powiększa się jeszcze o krainy Południowego Kontynentu, który śmiało może kojarzyć się z Azją Mniejszą z uwagi na wyraźne aluzje do kultury i życia ludzi wierzących w jednego Boga. Kroniki bez zwątpienia celują w młodszego odbiorcę. To on powinien być najbardziej zachwycony i usatysfakcjonowany podróżą po odmienionej wyobraźnią Europie. Ponownie przypominam, że historię tę cechuje niespieszne snucie opowieści o dziejach rodu i ich baśniowych sprzymierzeńcach, zupełnie jakbyśmy otworzyli kroniki wypełnione relacjami z działań wojennych. Z bohaterami trudno się nie zaprzyjaźnić. Nawet jeśli autor starał się, by wypadli złowrogo, mimo to wciąż pozostają ostoją sympatii, łagodności i dobrego humoru. Prozę Stuart Hill polecam zdecydowanie tym, którzy wieczorami uwielbiają zasiadać pod kołdrą, z kubkiem herbaty lub kawy, i rozkoszować się naprawdę grubą lekturą. 3