Adalbert de Vogüé Kochać post

Transkrypt

Adalbert de Vogüé Kochać post
Adalbert de Vogüé Kochać post
Doświadczenie pustelnika
Pewnego dnia Roku Pańskiego 1985
Jest południe. Jak co dzień, schodzę z samotni do
oddalonego o kilometr klasztoru, żeby zabrać stamtąd
jedzenie, książki i pocztę. Wstawszy o trzeciej, najpierw przez
półtorej godziny odmawiałem jutrznię, później zajmowałem
się różnymi rzeczami, z których największa polegała na
czterech godzinach nauki. Była Msza i Komunia, ćwiczenia
praktyczne, spacer i „medytacja”, krótkie oficja. Ale nie było
śniadania: nie jem go nigdy od ponad dziesięciu lat.
W tej południowej porze spotykam się na krótko ze
wspólnotą, z której wyszedłem i do której wciąż należę. W
ciągu pół godziny zaglądam do skrzynki na listy, do biblioteki,
do kuchni i wracam do mojej samotni z pokarmem dla ducha
w jednej ręce i tym dla ciała w drugiej. W ten sposób mam
wszystko, czego potrzebuję na kolejne dwadzieścia cztery
godziny. Wracam do celi. Jeśli są, otwieram listy lub paczki i
gdy, po krótkim odpoczynku, znów zabieram się do nauki,
drewniana kasetka, zawierająca mój posiłek, pozostaje
zamknięta: od sześciu czy siedmiu lat nie jem obiadu.
Te popołudniowe godziny są najlepszym czasem w ciągu
dnia. Dwie i pół godziny pracy umysłowej, nona, godzina pracy
fizycznej, godzina spacerowania i „medytowania” w lesie.
Będąc na czczo od poprzedniego dnia do wieczora, jestem w
owej chwili w świetnej formie. Można by rzec, że moja energia
wzrasta w miarę, jak oddala się jedyny codzienny posiłek.
Umysł jest najbardziej jasny, ciało rześkie i wypoczęte, serce
lekkie i pełne radości.
Po powrocie z lasu, około wpół do siódmej, nakrywam do
stołu i spożywam mój posiłek. Składa się on z czterech potraw,
które bracia ze wspólnoty jedzą w południe: jaj lub ryby,
warzyw, sałatki i owoców, często jednak zastępuję jedną z
dwóch ostatnich serem. Pieczywa do woli. Spożywam powoli,
czytając, w ten sposób mój posiłek trwa blisko godzinę. Po nim
dzień dobiegł prawie końca. Pozostaje mi tylko odmówić
nieszpory – przynajmniej latem, pozmywać i zrobić ostatnie
porządki, przeczytać kilka stron lektury religijnej i odmówić
kompletę. Przed dziewiątą, o każdej porze roku, leżę w łóżku.
Post, o który chodzi
Ten zarys mojego planu dnia służy jedynie dokładnemu
opisaniu tego, o czym chcę mówić w niniejszej książce:
elementarnym poście polegającym na jedzeniu tylko raz
dziennie, pod koniec dnia. W swojej małej postaci ów
„regularny post” był dla mnie wielkim i radosnym odkryciem,
czymś wspaniałym i cieszy mnie dzielenie się tym.
To odkrycie przyszło późno i wcale nie nagle. Wstąpiwszy
do klasztoru, w wieku dziewiętnastu lat, spędziłem w nim lat
trzydzieści, kiedy nie pomijałem ani jednego z trzech
przyjętych posiłków. Reguła św. Benedykta, według której
żyjemy, zalecała poszczenie w określonych dniach lub
określonych okresach, ale wspólnota przestrzegała
niewzruszenie planu dnia, gdzie każdy z trzech posiłków miał
swoje miejsce. Kalendarz Reguły nie istniał oczywiście tylko na
papierze. Wtedy, kiedy Reguła zalecała post, w jadłospisie
śniadań i kolacji następowały pewne ograniczenia, znaczne w
czasie Wielkiego Postu, niewielkie w pozostałych okresach.
Jednak ów „post” nie był prawdziwym postem, gdyż poszczenie
nie polega na tym, żeby jeść mniej, lecz na tym, by nie jeść
wcale.
Etapy odkrycia
Dopiero w czterdziestym dziewiątym roku życia, gdy
przeszedłem od życia we wspólnocie do samotności, w moją
egzystencję zaczął wkraczać prawdziwy post. Kiedy
wybierałem życie pustelnicze, właśnie jednym z moich
pragnień stało się spróbowanie, czego mógłbym dokonać w
tym zakresie. Od czasu nowicjatu nie dawało mi spokoju
oddalenie naszej współczesnej obserwancji od zaleceń Reguły
i nie znajdowałem dla tego faktu żadnego zadowalającego
wytłumaczenia. Mówiono: człowiek się zmienił; wątłe
zdrowie nie pozwala nam już dziś pościć. Czy rzeczywiście?
Z tym pytaniem w duchu rozpocząłem wiosną 1974 r.
samotne życie. Nieśmiało zacząłem zmniejszać moje śniadanie,
przenosząc to, co z niego ująłem do dwóch pozostałych
posiłków. Z miesiąca na miesiąc, niepostrzeżenie, ten pierwszy
posiłek dnia stawał się coraz mniej ważny. Pewnego dnia, po
upływie jakichś dwóch lat, wyeliminowałem ten mały posiłek i
czułem się z tym dobrze.
To było pierwsze wyzwolenie. Potem w ten sam sposób
zacząłem pracować nad kolacją. Stopniowo, mniej więcej w
takim samym czasie jak śniadanie, zmniejszyłem ostatni
posiłek dnia do tego stopnia, że mogłem się obejść bez kolacji.
Końcowej próby nie podejmuje się bez lekkiej niepewności.
Usiłując więc po raz pierwszy pominąć posiłek, pewnego dnia
nie zjadłem kolacji i zobaczyłem, że wszystko było dobrze. Od
tamtej pory wiedziałem, że jedzenie raz dziennie było rzeczą
możliwą dla współczesnego człowieka, którym jestem.
Kolejny etap polegał na wyznaczeniu stałej godziny
jedynego posiłku. W dniach postu św. Benedykt je albo w
środku popołudnia („dziewiąta godzina”, około naszej
piętnastej), albo pod koniec („nieszpory”, około
osiemnastej). Ten ostatni układ stanowi dla niego
największy wysiłek, to o niego prosi w okresie Wielkiego
Postu, podczas gdy pierwszy jest pewnego rodzaju postem
złagodzonym, zalecanym na co dzień zimą oraz dwa razy w
tygodniu latem. Ku mojemu zdziwieniu stwierdziłem, że w
moim przypadku było inaczej: poszczenie do wieczora było
dla mnie wygodniejsze niż jedzenie w środku popołudnia.
Zjedzenie o piętnastej porządnego posiłku, jako że siłą rzeczy
jest to jedyny posiłek, to przyjęcie na siebie ciężaru na resztę
dnia. Lepiej było zaczekać do wieczora, pozwalając trwać
możliwie jak najdłużej dobroczynnemu działaniu postu.
Benedyktyński sposób jedzenia w Wielkim Poście powoli
stał się moją powszednią normą. Nie tylko w dni i okresy postu
nakazane przez Regułę, lecz każdego dnia i o każdej porze roku.
W rzeczywistości – i to właśnie stanowiło nowy etap – wszelkie
korzyści, które znajdowałem w poszczeniu, upowszechniły dla
mnie tę praktykę, daleko poza granicami wyznaczonymi przez
św. Benedykta. Post nie był już dla mnie przymusem ani
umartwieniem, lecz radością oraz potrzebą ciała i duszy.
Praktykowałem go spontanicznie, ponieważ go kochałem.
Niedzielny obiad
W ten sposób, w dni powszednie, jem tylko raz, wieczorem.
Wyjątkami są tylko niedziele i święta. W tych dniach przez
posłuszeństwo starej chrześcijańskiej zasadzie, o której
będziemy mówić dalej, spożywam obiad w południe i jeszcze
coś wieczorem. Czy wolno mi wyznać, że czynię to z pewnym
żalem? Te dni, które powinny być najbardziej święte, w
rzeczywistości stają się przez to najbardziej przeciętne. Po
południu trawienie pozbawia mnie niezrównanej radości dni
postnych. Jedyną korzyścią płynącą z tego świątecznego planu
dnia jest to, że wieczorem czuję się bardziej wypoczęty, z czego
korzystam, żeby trochę posiedzieć zanim się położę.
Dobrodziejstwa postu
Wspomniałem już kilka razy o dobrodziejstwach postu,
który praktykuję. Trzeba, żebym powiedział teraz o tym jaśniej.
W pierwszej kolejności, w codziennym doświadczeniu dzięki
postowi cieszę się nader szczęśliwymi popołudniami. Ostatnia
faza z dwudziestoczterogodzinnego cyklu bezpośrednio
poprzedzająca jedyny, wieczorny, posiłek wyróżnia się wśród
pozostałych prawdziwym błogostanem. Uczucie wolności i
lekkości ogarnia całego człowieka, ciało i ducha. Praca,
umysłowa czy fizyczna, staje się łatwiejsza. Również modlitwa:
kiedy tuż przed posiłkiem chodzę po lesie, recytując słowa
Pisma Świętego, nad którymi „medytuję” danego dnia, jakby
na zawołanie gości we mnie duchowa radość.
Czemu można przypisać to poczucie pełni właściwe dla
godzin postu? Chciałbym być naukowcem, żeby lepiej to
wyrazić. Jeden z moich współbraci wytłumaczył to w sposób,
który mnie urzekł. Ponieważ procesem trawienia rządzi mózg,
ustanie tego procesu powoduje, że mózg jest w stanie
spoczynku, niejako na wakacjach. Jednak w rzeczywistości,
według lekarzy, funkcjonowanie trawienia zależy nie tyle od
mózgu, co od mechanizmów hormonalnych i autoregulacji.
Wystarczy, że w okresie postu układ trawienny zna narastający
odpoczynek: około dziesięciu godzin po posiłku ustanie
skurczów powoduje, że znika uczucie głodu; pięć lub sześć
godzin później, glukoza przestaje być dostarczana
bezpośrednio z trawienia i zaczyna być produkowana z
zapasów glikogenu znajdujących się w wątrobie. Od tego
momentu ciało wykonuje pewien rodzaj pracy nad sobą, w
zamkniętym obiegu, stając się dla siebie źródłem energii, którą
zużywa. Zamiast rozkładać i przyswajać pożywienie pobrane z
otoczenia, człowiek wchodzi w stan braku przemocy oraz
odcięcia się od świata zewnętrznego. Ten fizjologiczny
odpoczynek, to względne wyizolowanie, ten rodzaj
samowystarczalności i niezależności w szczególny sposób
sprzyjają wszelkiej aktywności ciała i duszy. Jedzenie trzy razy
dziennie to narzucanie organizmowi niemal bez przerwy pracy
przyswajania pokarmów. Nawet lekki i w małym stopniu
świadomy, jak miałoby to miejsce w najlepszym z przypadków,
ów mozół trawienia ciąży pomimo to nieprzerwanie na
psychice. Właśnie od tego ciężaru uwalnia post.
Dobre samopoczucie i radość są zatem natychmiastowym
skutkiem mojego codziennego postu. Z perspektywy
dłuższego czasu dostrzegam również ogromny wpływ tej
praktyki na całe moje życie duchowe.
Dobroczynne działanie postu daje się odczuć przede
wszystkim w dziedzinie seksualności. Bez trudu mogłem
przekonać się o wskazanym przez starożytnych związku
między dwoma pierwszymi „grzechami głównymi” –
nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu oraz nieczystością – i
dwoma odpowiadającymi im postawami ascezy: postem i
czystością. Dla mnicha, który ślubował czystość, post jest
najskuteczniejszą pomocą. W szczęśliwych godzinach
fizjologicznej wolności, o której powiedziałem, mamiące
obrazy już nawet się nie pojawiają. W pozostałym czasie dają
się łatwo kontrolować i eliminować.
Poza tą sferą, której post dotyka bezpośrednio, wpływa on
analogicznie na ogół uczuć. Nie wchodząc w detale
autoportretu, nie zdziwię nikogo, wyznając, że oddziałuje na
mnie niepokój, gniew, smutek i zdenerwowanie, by nie
powiedzieć nic o próżności, drażliwości czy zazdrości. Zwyczaj
poszczenia działa bardzo uspokajająco na wszystkie te
instynktowne odruchy. Myślę, że skutkiem tego jest
opanowanie w pewien sposób podstawowego apetytu –
jedzenia, co pozwala lepiej panować nad innymi przejawami
libido oraz agresji. Jak gdyby człowiek, który pości, był bardziej
sobą, w posiadaniu swej prawdziwej tożsamości, mniej zależny
od rzeczy zewnętrznych oraz popędów, które w nim działają.
Zdrowie fizyczne, moralne, duchowe: widzę teraz, iż cała
moja osoba odniosła korzyści z tego doświadczenia postu
podjętego dziesięć lat temu na wierze dawnych autorów
zakonnych, których czytałem. Wkroczyłem na tę drogę, chcąc
być posłusznym św. Benedyktowi i innym Ojcom, nie wiedząc,
co mnie czeka. Dziś jestem pewien, że mieli rację.
Rzecz, która jest dziś możliwa i łatwa
Kiedy myślę o przebiegu mojego doświadczenia, tym co
uderza mnie najbardziej, jest łatwość, z jaką dotarłem do celu.
Było to zaskoczeniem. Na początku nawet nie byłem pewien,
czy dotrę do czegokolwiek, co zasługiwałoby na miano postu.
Słowo „post”, rozumiane w potocznym i błędnym znaczeniu, o
którym mówiłem (ograniczenia w dwóch z trzech posiłków)
przywołało mi na myśl niemiłe wspomnienia z wyczerpującego
poszczenia, kiedy człowiek usychał, cierpliwie wyczekując
powrotu do normalności. Czy prawdziwy post, którego
chciałem spróbować, nie miał przypominać, w najgorszym
razie, tych okropności? Otóż rzeczy miały się dokładnie na
odwrót. Stały i umiarkowany, prawie niedostrzegalny wysiłek
przywiódł mnie do celu bez najmniejszej przemocy; prawie
wcale nie namęczyłem się przy tym zadaniu. Zamiast mąk i
niedogodności, których się spodziewałem, post przyniósł mi
wyzwolenie.
Tak oto zostało dowiedzione w sposób oczywisty to, co
przewidywałem, nie będąc tego pewnym: fałszywość
powszechnie panującej opinii, według której współczesny
mnich nie jest zdolny do tego, aby pościć. Owo
wytłumaczenie rzeczywistego stanu rzeczy, w jakim znajduje
się współczesne życie zakonne, zawsze wydawało mi się
wątpliwe: czy nie staraliśmy się o spokojne sumienie małym
kosztem? Czy dzisiejszy człowiek naprawdę miałby być tak
słaby, aby brakowało mu fizycznej siły do tego, żeby pościć?
Miałem więc nadzieję wykazać doświadczalnie, że możliwe
jest jeszcze praktykowanie, choćby po części, porzuconej
obserwancji. Nie myślałem jednak, że będzie mi łatwo
praktykować post w całości, po dość krótkim czasie, a nawet
wykraczać ponad to.
Dzisiaj wydaje mi się to oczywiste, że rzekoma słabość
fizyczna współczesnego człowieka jest wymyślonym mitem. Jeśli
post jest nieobecny w dzisiejszym Kościele i życiu zakonnym,
prawdziwej przyczyny tego stanu rzeczy trzeba szukać gdzie
indziej. Postaramy się zobaczyć to jasno nieco dalej.
Postrzegany jako praktyka ożywcza i wyzwalająca, post nie ma
dla mnie nic wspólnego z surowym umartwianiem się, jakim
zdaje się być dla moich braci. Wiele razy wyznawano mi, że
próba postu kończyła się sennymi koszmarami. Ale co się
dokładnie stało? Według mnie, te gwałtowne sny wskazują, że
doświadczenie postu zostało źle przeprowadzone:
podświadomość odebrała to jako przymus. Zamiast jawić się
jako agresja, post powinien wyobrażać uwolnienie się od
zbędnego i uciążliwego nadmiaru. Kiedy, tak jak w moim
przypadku, doświadczyło się dobrodziejstw postu, wtedy
psychika nie jest wzburzona, lecz wzmocniona i uspokojona.
Post a praca
Uprzedzając inne obawy, być może powinienem podkreślić
także, że moje poszukiwania w dziedzinie postu nie pociągnęły
za sobą jakiegokolwiek ograniczenia aktywności. Nie było
nawet jednego dnia, kiedy musiałbym skrócić mój sześciobądź siedmiogodzinny czas pracy umysłowej lub zrezygnować
z tego czy innego ćwiczenia fizycznego. Nigdy nie
doświadczyłem też znużenia ani zmniejszenia wydajności
pracy. To prawda, że nie pracuję ciężko ani nie jestem
prawdziwym pracownikiem fizycznym. Jednak sporo energii
mięśniowej zużywam przy jakichś piętnastu kilometrach
szybkiego marszu, które codziennie pokonuję, jak również
podczas godziny energicznej pracy fizycznej, przy czym
większość tych wysiłków fizycznych mieści się właśnie, jak
powiedziałem, w okresie całkowitego postu, który kończy mój
dzień.
Pościć znaczy czekać
Post, który praktykuję, nie przeszkadza mi zatem pracować,
wręcz przeciwnie. Dzieje się tak dlatego, że w czasie mojego
jedynego posiłku spożywam potrzebną ilość pożywienia.
Podobnie jak moja wspólnota powstrzymuję się od pokarmów
mięsnych, ale te zastępowane są przez jaja i ryby. Porcja
warzyw jest duża, a moja racja chleba waha się między 350 a
400 gramami. Ze swoimi czterema składnikami posiłek zawiera
wystarczającą ilość kalorii i białka. Pościć nie znaczy głodzić się,
lecz zaopatrywać się w to, co potrzebne pod koniec pewnego
oczekiwania. Post jest przede wszystkim sprawą nie ilości, lecz
czasu.
Post a ilość pożywienia
Ponieważ nie jest możliwe za jednym razem zjeść tyle, co za
trzema, dlatego post wprowadza również zmiany ilościowe,
przynajmniej pośrednio. Jakkolwiek duża, moja dzienna porcja
stanowi znaczne ograniczenie w stosunku do jadłospisu
wspólnoty. Zamiast dziesięciu różnych pokarmów, które
otrzymują moi bracia w ich trzech posiłkach, spożywam tylko
pięć, z chlebem włącznie. Przyniosło mi to tylko korzyści i nie
zdziwiłbym się, gdyby taki sam skutek miało to dla innych.
Post a napoje
Jeden punkt wymaga niewątpliwie sprecyzowania. Za
każdym razem, gdy mówiłem o poście w środowiskach
anglosaskich, gdzie kawa, i przede wszystkim herbata,
posiadają wiadome znaczenie, pierwsze zadane po konferencji
pytanie było następujące: „Czy picie przerywa post”? Za
każdym razem musiałem odpowiedzieć, że tradycyjny post,
który usiłowałem praktykować, wyklucza wszelkie płyny.
Czysta woda, którą piję do mojego posiłku, wystarcza mi na
dwadzieścia cztery godziny. Nie czuję potrzeby picia napojów
pobudzających, takich jak kawa czy herbata. Jeśli chodzi o
wino, które moja wspólnota pije w dni świąteczne, obywam się
bez niego, żeby mieć bardziej swobodny umysł. Ale te
szczegóły są mało ważne. To, co chciałem tutaj zaznaczyć, to
niemożliwość pogodzenia postu, tak jak ja go rozumiem, z
jakimkolwiek napojem spożywanym poza jedynym posiłkiem.
Granice doświadczenia
Opisałem możliwie najdokładniej moje doświadczenie,
pozostaje mi jednak uznać jego wąskie granice. Pierwsza z
nich jest związana z wiekiem, w którym zacząłem pościć:
miałem już czterdzieści dziewięć lat. Szósta dekada życia, w
czasie której dokonywałem mojej próby, jest bez wątpienia
wiekiem bardziej sprzyjającym tej praktyce niż młodość.
Pomimo dawnych nawyków, z których mogłaby wyniknąć
największa trudność, korzysta się z dojrzałości fizycznej i
psychicznej, ułatwiającej podjęcie wysiłku. Organizm jest
bardziej wytrzymały i ustabilizowany, maleją potrzeby
żywieniowe. Nie wiem, czy między dwudziestym a
trzydziestym rokiem życia, być może nawet później,
podołałbym z równą łatwością. Prawdą jest, że moja
chorowitość w tamtym czasie związana była być może
właśnie, przynajmniej po części, z niewłaściwym sposobem
odżywiania się.
Druga granica wynika z tego, że żyję w samotności. Ta
sytuacja bardziej jeszcze niż wiek sprawia, że rzeczy stają się
proste. Nie tylko mogę ustalać mój plan dnia i posiłki według
własnego uznania, ale cieszę się także spokojem, który
niesłychanie sprzyja ascezie. Przechodząc z życia
wspólnotowego do pustelniczego, stwierdziłem, że
nieoczekiwanie dodało mi ono siły. Kiedyś we wspólnocie
bywałem często zmęczony. Odkąd żyję sam, prawie nigdy już
się tak nie czuję, przestrzegając obiektywnie bardziej surowych
zasad. W ten sposób zauważyłem, jak wiele energii pochłania
całe życie społeczne. Rozmawianie, uzgadnianie rzeczy z
innymi, bycie punktualnym, liczenie się w każdej chwili z
jednym lub kilkoma sąsiadami, wszystko to, nawet jeśli nie
zdajemy sobie z tego sprawy, utrzymuje nas w stałym napięciu.
Zniknięcie tych ograniczeń uwalnia znajdujący się w nich
potencjał. Nowa energia staje do naszej dyspozycji, i jakby
naturalnie zwraca się w kierunku wysiłku dokonanego na sobie
samym.
Nietrudno zatem pościć w warunkach, w jakich się znajduję,
w każdym razie z mojej drogi zostało usuniętych więcej
poważnych przeszkód. Jasne jest, że ten brak niektórych
utrudnień ogranicza zasięg mojego świadectwa. To właśnie w
tym znaczeniu powiedziałem o „granicach”: moje
doświadczenie jest pod pewnymi względami nazbyt
szczególne, by mogło zostać swobodnie rozpowszechnione.
Powinienem dodać, że cieszę się dobrym zdrowiem. Nie
będąc wcale bardzo wytrzymałym ani fizycznie, ani
psychicznie, mam tę przewagę, że nie cierpię na żaden problem
związany z trawieniem i mogę spożyć na raz znaczną ilość
pożywienia. Przy braku tej ostatniej zdolności, z pewnością nie
mógłbym znieść opisanego przeze mnie sposobu odżywiania
się.
Mając na uwadze wszystkie te udogodnienia, z których
niektóre są wyjątkowe, wydaje mi się, że moje doświadczenie
postu może być nie bez znaczenia dla ludzi mi współczesnych,
szczególnie dla tych, którzy poszukują Boga w życiu
chrześcijańskim, konsekrowanym, a przede wszystkim
monastycznym. Spróbuję pokazać to dalej.
Dynamika postu
Kończąc pierwszy rozdział, muszę najpierw zaznaczyć, że w
doświadczeniu, które opisałem, nie ma właśnie niczego, co
można by uznać za zakończone. Powiedziałem o tym, kiedy
byłem w trakcie pisania. Za sześć miesięcy, rok, dwa lata, ów
stan będzie z pewnością należał do przeszłości. Jak każde
ludzkie przedsięwzięcie, tak i to ma swoją naturalną
dynamikę, której nie mam wcale zamiaru powstrzymywać.
Już w zeszłym roku zdarzyło mi się przedłużyć post poza
dwadzieścia cztery godziny. Nie mówiąc o poście
wielkanocnym (od Wielkiego Piątku wieczorem do niedzieli
rano), który nie sprawia żadnej trudności, sześć razy
próbowałem jeść dopiero po czterdziestu ośmiu godzinach,
pomijając piątkowy posiłek. Rezultaty tych cotygodniowych
doświadczeń były mieszane: trzy razy wspaniałe, trzy razy
niemiłe.
Nie czując się dojrzałym do tego rodzaju ascezy,
zrezygnowałem z niej, i od tamtej pory staram się raczej
zmniejszać mój codzienny posiłek. Przez jeden Wielki Post
bez trudu stosowałem dietę nakazaną przez św. Benedykta:
dwie potrawy gotowane i jedna surowa. Być może zdołałbym
uczynić powszednim ów program trzech dań, który zmniejsza
o jedną jednostkę ten, który opisałem wyżej. W każdym razie
uważam za dobre dla zdrowia nieustanne poszukiwanie
naprawdę koniecznego minimum. To spokojne i stałe
poszukiwanie utrzymuje ciało w zdrowiu, a duszę w radości.
Podsumowanie
Jest to tylko szlak oznaczony linią kropkowaną, który dodaję
do opisu mojego „postu regularnego”, żeby nie zamknąć go w
sztucznych granicach. Ten elementarny post taki, jaki jest ze
swoimi obecnymi ograniczeniami, daje mi sporo do myślenia, i
to właśnie nim chcę się zająć w tej niewielkiej książce.
Zobaczywszy, czym jest post, trzeba nam umiejscowić go w
szerokim wachlarzu mniej lub bardziej podobnych praktyk,
odnaleźć jego źródło oraz sens, przedstawić jego koleje losu w
historii aż po zdumiewające zniknięcie w naszych czasach.
Wreszcie ocenić szanse na przywrócenie tej praktyki i wkład,
jaki może ona wnieść w poszukiwanie Boga w teraźniejszości.

Podobne dokumenty