View
Transkrypt
View
Marek wszedł do zimnego kościoła. Była połowa lutego i na dworze nadal utrzymywał się lekki mróz. Kościół nie był ogrzewany, ale chłopak wiedział, Ŝe musi do niego wejść i zostać na mszy. Chłopiec nie był typem człowieka religijnego. Chodził na msze za poleceniem matki i przychodziło mu to z wielkim trudem. Potrafił podać tysiąc powodów, co mógłby zrobić w czasie, gdy musi siedzieć w kościele. Tak, siedzieć. Marek nigdy nie uczestniczy we mszy tak, jak to powinien robić. Owszem, chodzi do kościoła, ale tylko dla świętego spokoju, Ŝeby matka się nie czepiała. Podczas naboŜeństw wędruje myślami gdzieś daleko, marzy, śni, nie odpowiada księdzu razem z wiernymi, po prostu siedzi i nawet nie słucha. Tak samo miało być tego dnia. Było jakieś święto, nawet nie wiedział jakie, zresztą dla niego wszystkie święta były takie same- nudne. Chłopiec przeszedł obojętnie obok naczynia z wodą święconą, przekroczył próg i spojrzał w stronę ołtarza. Patrzył jeszcze przez chwilę, a potem rozejrzał się po ławkach. Nikogo nie było. Marek zamyślił się przez chwilę. Normalnie w takim momencie wyszedłby zadowolony, Ŝe nie musi „męczyć się” przez godzinę, lecz pusty kościół, panująca w nim cisza i lekka tajemniczość, nie pozwoliły mu opuścić budynku (msza została widocznie odwołana albo matka podała mu złą godzinę). Był ciekawy tego, jak to wszystko wygląda na spokojnie. Bez ludzi, księdza… jest zupełnie inaczej. Szedł prosto przed siebie, mijając po drodze ławki i obrazy świętych. Ołtarz przyciągał go jakimś dziwnym blaskiem. Lekkie promyki zimowego słońca, przechodząc przez kolorowy witraŜ, nadały mu nowego wyglądu, innego niŜ podczas mszy, kiedy to kościół jest pełen ludzi. Wiedział, Ŝe nie powinien tam wchodzić, lecz jakiś wewnętrzny głos kazał mu obejść ołtarz dookoła. Z kaŜdej strony wyglądał zupełnie inaczej. Urzekał swoją prostotą i jednocześnie zniewalał świętością, znaną dobrze kaŜdemu, kto choć trochę poznał religię katolicką. Marek przechodził właśnie obok krzyŜa, gdy przed oczami stanął mu obraz matki. Dlaczego właśnie jej? PrzecieŜ znał wiele osób, wprawdzie nie miał przyjaciół czy rodzeństwa, ale matka była mu obojętna. Rzadko o niej myślał, a raczej w ogóle. Mieszkał z nią, czasem coś do niego mówiła, ale przewaŜnie tego nie słuchał. Nie obchodziło go, co o nim myślała, co czuła, był dla niej zimny, obojętny. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak ona bardzo z tego powodu cierpi… Zwid wydał mu się bardzo dziwny. Nigdy przedtem nic podobnego mu się nie przytrafiło. Trochę się przestraszył. Szedł dalej, nieco wolniejszym krokiem, towarzyszyło mu nowe, nieznane dotąd uczucie. Rozglądał się po ścianach i wszystko wydawało mu się inne: obrazy, rzeźby, witraŜe, wszystko… Znał to miejsce od dawna i dopiero teraz zauwaŜył jego niezwykłość i piękno. A trzeba przyznać, Ŝe rzadko zdarzają się takie kościoły, jak ten w miasteczku, w którym mieszkał Marek. Przechodząc obok mównicy, niespodziewanie poczuł czyjąś obecność. Rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie było. Serce zaczęło mu mocniej bić. Przez chwilę się bał, chciał wyjść, ale coś go powstrzymywało. W pewnym momencie dostrzegł coś za rogiem. Było to miejsce, do którego Marek nie przychodził od dawna, pamiętał je tylko z czasów Pierwszej Komunii. Był wtedy szczęśliwy. Rodzice kupili mu nowy garnitur, siedział w pierwszej ławce razem z kolegami, potem było przyjęcie, zjechała się na nie cała rodzina, było wesoło. Wtedy było jeszcze dobrze, a teraz? Marek podszedł bliŜej, zobaczył konfesjonał. Dlaczego właśnie to miejsce przypomniało mu to, do czego juŜ dawno nie wracał, o czym z całych swoich sił starał się zapomnieć? Nie lubił wracać do przeszłości, z matką teŜ nigdy nie rozmawiał o tym, co było (zresztą o niczym z nią nie rozmawiał). Bał się, Ŝe przykre wspomnienia znowu wrócą, Ŝe będzie ponownie cierpiał. Nie chciał tego. Nagle poczuł chłód. Nawet się nie zorientował, ile czasu spędził w kościele. Uczucie niepokoju zaczęło w nim narastać, nie podobało mu się to, co w tej chwili przeŜywał, zaczął się bać własnych myśli. JuŜ miał wychodzić, chciał się stamtąd wydostać jak najprędzej, gdy nagle odwrócił się, spojrzał jeszcze raz na ołtarz, przeŜegnał się i wyszedł. Marek nie wykonywał znaku krzyŜa od dawna, przestał wierzyć w jego moc. To był impuls, jego wewnętrzna potrzeba, nie potrafił wytłumaczyć sobie, dlaczego to zrobił. Mimo mrozu Marek nie miał jeszcze ochoty wracać do domu. Skręcił w jakąś wąską uliczkę za kościołem, dawno przez niego zapomnianą. Prowadziła ona na cmentarz. Chłopiec zatrzymał się przed bramą, chwilę się wahał, dopiero po pewnym czasie postanowił iść przed siebie. Mijał liczne groby, niektóre zaniedbane, zarośnięte, inne wysprzątane z palącym się na nich zniczami. Błądził po cmentarzu, stąpając po rozlicznych ścieŜkach i alejach. Wydawało się, Ŝe jego wędrówka jest bezcelowa. Było to mylne wraŜenie, poniewaŜ w pewnym momencie zaczął wyraźnie kroczyć w kierunku opuszczonej mogiły. Wszystko to nie było dla chłopca łatwe. Na jego twarzy malowało się wyraźnie uczucie niepewności oraz strachu. Stanął jednak przy upatrzonym nagrobku i spojrzał na umieszczone na nim napisy. Łzy cisnęły mu się do oczu. Była kolejna rocznica śmierci jego ojca. Wspomnienia wróciły, Ŝal i rozpacz rozdzierały mu serce. Przysiadł na ławeczce i zaczął płakać… Był ciepły jesienny dzień. Marek wracał właśnie ze szkoły, mijając dobrze znane mu osiedle. Rozradowany wszedł do domu, chcąc jak najszybciej pochwalić się rodzicom otrzymaną w szkole dobrą oceną. W kuchni przy stole siedziała jego matka, ukrywając w dłoniach zapłakane oczy. Po jej policzkach spływały gorzkie łzy, była roztrzęsiona. Marek spytał ją, dlaczego płacze, lecz ona milczała. Nie wiedziała, jak powiedzieć synowi prawdę. Ojciec Marka niespodziewanie zachorował na raka płuc. Lekarze oznajmili, Ŝe nic juŜ nie mogą dla niego zrobić, zostały mu dwa-trzy miesiące Ŝycia. Choroba postępowała bardzo szybko, pan Robert z dnia na dzień stawał się coraz słabszy, aŜ któregoś poranka odszedł…