Szczęki

Transkrypt

Szczęki
Szczęki
Mąż mojej chrzestnej matki, odkąd sięgałam pamięcią,
praktykował od zawsze. Jako dentysta, rzecz jasna, a że w
czasach mojego wczesnego dzieciństwa nie było podziału na
dentystę od próchnicy, dentystę od licówek i dentystę od
ortodoncji czy też protetyki, zatem wujek Franek robił
wszystko sam. Zdolniacha, co nie? Do tego zdarzyło mu się być
również ordynatorem chirurgii szczękowej oraz prowadzić w domu
prywatny
gabinet,
więc
w
zamierzchłych
latach
siedemdziesiątych nieraz trafiło mu się leczyć najwyżej
postawionych partyjnych dygnitarzy z najwyższych struktur
PZPR. Tu miała miejsce pewna interesująca historia, ale zanim
do niej przejdę, pozwolę sobie na pewną dłuższą dygresję w
temacie uzębienia, tudzież samego wujka Franka.
Jak zapewne wiecie, a młodsi ode mnie pewnie się domyślają, w
tamtych czasach o pomoce naukowe było raczej trudno. Mimo, że
wujek Franek do biednych raczej się nie zaliczał, to pewnych
rzeczy i tak przeskoczyć nie mógł, a przez długie lata marzyła
mu się czaszka. Wiecie, normalna ludzka czacha z pełnym
uzębieniem. Wtedy sztucznych nie było, więc skądś trzeba było
wytrzasnąć prawdziwą, a to wcale nie było takie proste.
Pewnego razu, na swoich imieninach, już tak bliżej północy,
wujek zwierzył się mojemu tacie. Nomen omen, mój rodziciel
pracował wtedy w państwowej firmie zajmującej się instalacjami
i budownictwem, i jak na zamówienie, dosłownie w ciągu paru
tygodni, przy remoncie pewnego ciepłociągu, jego firma
natrafiła na stare cmentarzysko. Szkieletów i czaszek od
metra. Roboty wstrzymano, wezwano archeologów, ale zanim
przyjechali, udało mi się namówić tatę, żeby mi pokazał, co
odkopali. Miałam wtedy może 7-8 lat, ale do dziś pamiętam
tamten widok. Normalnie czad! Byłam tak zachwycona, że
postanowiłam zostać archeologiem. Niestety mi nie wyszło, bo
byłam zbyt ciemna z chemii, ale jako że tata na budowie pewną
władzę posiadał, zlecił panu Mieciowi skołować na cito
dentystyczną pomoc naukową, zanim na miejsce wparuje
archeologiczna ekipa. Pan Miecio się spisał, czachę skołował i
ułożył oblepione ziemią znalezisko na gazecie przy naszym
samochodzie. Skasował zwyczajowe pół litra i pojechał do domu
je spożyć. Niestety. Zanim tata zdążył schować cenny łup,
napatoczył się jakiś pies i porwał dolną żuchwę. I uciekł. W
sumie ciekawe, czy ktoś później tę żuchwę znalazł i co sobie
pomyślał, ale (nic na to nie poradzę) do dziś, na samą myśl o
tym, chce mi się śmiać
Trudno, się mówi. Czacha z górnymi zębami też była mile
widziana, zatem zapakowaliśmy eksponat w gazetę, a ja- dumna i
blada- na kolanach dowiozłam do domu to straszne COŚ. Na
miejscu, w obawie przed mamą, skitraliśmy czachę bez żuchwy w
garażu, a tata zadzwonił do wujka Franka i grypsem zdał mu
relację z szabrowania wykopalisk. Następnego dnia, wujek miał
coś majstrować przy moim zębie, tak więc szczęśliwa jak nigdy,
wręczyłam mu czachę zapakowaną w rozkładówkę z Dziennika
Polskiego i z zapartym tchem czekałam na jego reakcję.
Uff, rozpakował. Zawartość chyba się spodobała, ale zanim nam
podziękował, u drzwi rozległ się dzwonek i do środka wparowało
dwóch, czerwonych na twarzach mężczyzn pod krawatem. Wujek
Franek w pośpiechu wysłał nas do łazienki i nakazał
potraktować prezent proszkiem do prania, a najlepiej odmoczyć
go w wannie. Razem z tatą nalaliśmy wody do plastikowego
wiaderka i postąpiliśmy wedle instrukcji. Nie żałowaliśmy IXI
(proszek do prania).
Chwilę trwało zanim pacjenci wyszli, zaczęłam się
niecierpliwić, ale jak już wreszcie sobie poszli, wujek nie
nadawał się do użytku. Ze śmiechu, zgięty w pół, ronił łzy
niczym krokodyl i zanim opowiedział, co się w międzyczasie
zdarzyło, minął dobry kwadrans.
A było to tak…
Obaj mężczyźni, jak się okazało wysoko postawieni partyjni
działacze, odwiedzili wujka Franka już jakiś czas temu.
Zamówili sobie sztuczne szczęki, wujek wykonał i po temacie.
Panowie zameldowali się po odbiór kilka dni wcześniej i
zadowoleni uregulowali rachunek. Jakież było zdziwienie wujka,
kiedyż to ci sami pacjenci, po trzech dniach pojawili się
ponownie, i znów z tym samym zamówieniem. Tym razem na
ekspres. Za drugim razem poszło szybciej i po dwóch dniach
szczęki były gotowe, więc panowie z PZPR ponownie o
wyznaczonym czasie zameldowali się po odbiór. Wujek Franek
wiele już widział, ale tym razem nie wytrzymał i zapytał, co
się stało, że tu taki urodzaj.
– Paaaanie doktorze…- zaczął jeden z nich. – Pojechaliśmy
właśnie na wspólne wakacje na Węgry. Władziu wyjechał z
rodziną dzień wcześniej, a mnie przytrzymali na kielichu w
Komitecie Centralnym, to i musiałem zostać. Solidnie wódeczki
chlapnąłem, więc prowadzić nie mogłem, ale moja żoneczka tak
się napaliła na ten Balaton, że sama przypięła do auta
przyczepę kempingową i ruszyła w drogę. Zgarnęła mnie prosto z
imprezy, przebrała moje zwłoki w piżamę, zapakowała do
przyczepy i dała w długą. Panie kochany, padłem jak nieżywy,
ale po czasie sikanie mnie obudziło. Otrzeźwiałem odrobinę i
zauważyłem, że przyczepa się nie rusza, czyli dojechaliśmy,
więc wysiadłem się odlać. Cholera! Wcale nie dojechaliśmy,
tylko się moja baba na skrzyżowaniu zatrzymała i pojechała, a
ja zostałem…! Panie! Jak kretyn! W nocy, w piżamie, nietrzeźwy
i na dokładkę u Madziarów! Po godzinie dopiero dopadłem
autostopa i załatwiłem transport! Wie pan, doktorze kochany… Z
nimi to tylko po pijaku się można dogadać, więc mi się jakoś
udało, ale jeszcze nie dojechaliśmy na miejsce, jak
zobaczyłem, że z naprzeciwka minęła nas moja żona z przyczepą.
Połapała się, że mnie nie ma i pojechała mnie szukać. Nad
ranem, szczęśliwie, po tej ciężkiej nocy, w końcu udało nam
się spotkać i dojechać na ten przeklęty kemping! Coś się tam
zdrzemnąłem, ale rano, skacowany na amen, wyszedłem na pomost
i dla ochłody skoczyłem sobie na główkę. A w cholernym
Balatonie woda po kolana, więc po całości zaryłem gębą w muł.
Nowa szczęka poszła w diabły, no to zwołałem resztę ekipy.
Wszyscy padli w wodzie na kolana w poszukiwaniu moich zębów i
może, i by je znaleźli, ale na to przylazł Władek i
powiedział, że znalazł. Łajza, podał mi swoje zęby, a ja
przymierzyłem, stwierdziłem, że to nie moje i z całej siły
cisnąłem je wpizdu w Balaton. No i jesteśmy…
Na koniec wujkowej relacji ciotka wróciła do domu i poszła do
łazienki. Zaintrygowana zawartością wiaderka sięgnęła ręką do
środka.
Zanim wujek Franek zdążył zareagować doszedł nas
dziki wrzask.
No i oberwało się wszystkim …