kliknij tutaj aby ją przeczytać - Gimnazjum im. Karola Wojtyły w

Transkrypt

kliknij tutaj aby ją przeczytać - Gimnazjum im. Karola Wojtyły w
PODRÓŻ BEZ HAPPY ENDU
Leżałem nieruchomo na plaży ze wzrokiem utkwionym w mleczny obłok lekko sunący po niebie.
Piasek parzył mnie w plecy, ale jak na zahartowanego w boju twardziela przystało, znosiłem to z
godnością. Jedna tylko myśl przebiegała przez moją głowę, chciałem być już u siebie, wolny od tego,
co ostatnio przeżyłem. Po raz pierwszy od kilku lat zamarzyłem o monotonnej codzienności, cieple
domowego ogniska, narzekających nad uchem rodzicach i kubku ciepłego kakao.
Na te wakacje czekałem z utęsknieniem. Rok szkolny dłużył się w nieskończoność. Sprawdziany,
konkursy i zawody sportowe – ciężki los prymusa. „Walcz, staraj się do samego końca! Chyba chcesz
w przyszłości coś osiągnąć i wyrwać się z tego grajdoła?” - takie słowa co najmniej raz w miesiącu
padały z ust mojego taty. Kiedy w pewnym momencie miałem już dość i chciałem wszystko zostawić,
uciec na koniec świata, zadzwonił niespodziewanie wujek Piotrek – samotnik i szaleniec. Ten stary
kawaler, wieczny poszukiwacz wrażeń miał majątek, którego zawsze zazdrościła mu połowa naszej
rodziny. W pewnym momencie swego życia po prostu zrezygnował z bycia szefem wielkiej
londyńskiej korporacji i postawił na podróże.
-Cześć młody!- usłyszałem w słuchawce wesoły głos wujka.-Szykuj się. Jak tylko skończysz szkołę,
zabieram cię w podróż życia. Chwilowo jestem w Bangkoku, ale pierwszego lipca zjadę do Polski
i wpadnę cię porwać staruszkom.
-No, ale..-wydukałem tylko tyle, bo właściwie nie wiedziałem, co powiedzieć.
-Oli, nie bądź babą. Zobaczysz, przeżyjesz niezapomniane chwile. Czas wyfrunąć z gniazdka i
rozwinąć skrzydła.
Nie musiałem długo czekać na wujaszka. Po trzech tygodniach od krótkiej, ale konkretnej rozmowy
telefonicznej stanął w drzwiach naszego domu. W jedną noc omówił z rodzicami szczegóły wyprawy i
zasady opieki nade mną. Nawet nie zdążyłem się obejrzeć, a już siedziałem obok wujka w samolocie,
który zmierzał na inny kontynent.
-Tym razem Indie? – zagaiłem zmęczony lotem.-Powiedz wujku, zawsze podróżujesz sam, dlaczego
teraz wziąłeś mnie ze sobą? Nie boisz się, że będę ci przeszkadzał?
-Ja niczego się nie boję- zażartował.-Ta wyprawa, młody, to prezent. Zasłużyłeś. W końcu świadectwo
z paskiem w gimnazjum to nie lada wyczyn.
-No tak, ale żeby zaraz taka droga wycieczka?
-Forsa to nie wszystko. Mówię ci, Oli, ciesz się, że poznasz trochę innego świata. Przez miesiąc będę
twoim przewodnikiem, OK?
-OK wujku, byle coś się działo. Mam dość nudy.
-Jaki wujku? Od teraz jesteśmy towarzyszami podróży i nazywasz mnie Pit.
Nad ranem wylądowaliśmy w Kalkucie. Miałem lekkie zawroty głowy i mdłości. Chciałem jak
najszybciej zaczerpnąć świeżego powietrza. Kiedy opuściliśmy lotnisko i ruszyliśmy szukać taksówki,
zapytałem:
-A tak w ogóle, to dlaczego Indie?
-Mam tu bardzo ważną sprawę do załatwienia. Muszę odnaleźć przyjaciela.
-A co, zaginął? Jak to się stało?- dociekałem.
-Jakob przyleciał tu ze Szwajcarii. Pracował jako lekarz w jednej z wiosek, ale popadł w kłopoty.
To świetny facet, wiele razy mi pomógł.
-A teraz czas na rewanż?- dopytywałem, ale wujek szybko urwał rozmowę.
Powiało tajemnicą. Czułem się jak bohater jakiejś powieści kryminalnej. Ucieszyłem się, że będę
wspierał wujka w niezwykłej misji. Ponieważ nie znaleźliśmy taksówki, w dalszą podróż udaliśmy się
zatłoczonym, zdezelowanym autobusem. Nie było to nic przyjemnego. Musiałem całą drogę stać obok
spoconych tubylców. Dopiero na peryferiach miasta nieco się poluźniło, bo kilkanaście osób wysiadło
w miejscu, gdzie rozciągały się niezwykłe ogrody. Widziałem wtedy z okien ogromne dywany z
różnobarwnych kwiatów, a w dali piękny pałac, jak z baśni. Jednak z każdym kilometrem krajobraz
robił się coraz bardziej dziki, a nasz autobus przemierzał wąską, krętą drogą dżunglę, w której
widziałem bogactwo zwierząt.
Wreszcie dotarliśmy do wioski Bhadrak, oddalonej o 15 kilometrów od Zatoki Bengalskiej. Tam na
spotkanie wyszedł nam Serid, całkiem sympatyczny mężczyzna w wieku wujka.
-Witajcie. Wszystko przygotowane, chodźcie za mną - uśmiechnął się przyjaźnie, odsłaniając przy tym
braki w uzębieniu.
Zaprosił nas do małego budynku z niskim sufitem, jednym oknem i zasłoną zamiast drzwi w wejściu.
Były w nim dwa mroczne pomieszczenia, nasze tymczasowe mieszkanie- bez toalety, bieżącej wody i
innych podstawowych wygód. Załamałem się. Wujek, widząc grymas na mojej twarzy, klepnął mnie
w ramię i powiedział:
-Młody, głowa do góry! Dasz radę, jeszcze się będziesz z tego śmiał.
W następnych dniach wujek jeździł gdzieś samochodem Serida. Mimo że go prosiłem, nie chciał mnie
brać ze sobą, bo mówił, że lepiej będzie, jak się najpierw nieco zaklimatyzuję.
Bardzo chciałem udowodnić jemu i samemu sobie, że nie jestem mięczakiem, dlatego zacząłem
poznawać uroki wioski zatopionej w bujnej zieleni. Właściwie od razu zaprzyjaźniłem się z synem
gospodarza, Raszidem. Bystry chłopak, o oczach jak węgle niczego się nie wstydził i od początku z
ciekawością zaglądał do naszej bazy. Znał trochę angielski, dzięki czemu mogliśmy się jakoś dogadać.
Raszid zaimponował mi tym, że każdego dnia pomagał ojcu w przewożeniu drzewa. Jego rodzina
wykorzystywała do pracy słonie. Raszid miał swojego Kelo, na którym dumnie jeździł, i z którym się
świetnie porozumiewał. Zazdrościłem mu, że siedzi na jego grzbiecie i podziwia z góry ten
egzotyczny świat.
Pewnego popołudnia Raszid zaproponował, bym wraz z nim udał się nad zatokę. Jakie było moje
zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że mam się wdrapać na słonia. Kelo swoim zwyczajem najpierw
uklęknął, potem podstawił mi swoją masywną nogę i wsparł mnie trąbą. Gdy już się na nim
usadowiłem, mocno złapałem w pasie siedzącego przede mną Raszida i ruszyliśmy w dżunglę. Na
wyciągnięcie ręki miałem wtedy złotopióre papużki, błękitne motyle i ogromne liście palm. W
pewnym momencie dotarliśmy na plażę. Tego widoku nie zapomnę do końca życia. Woda Oceanu
Indyjskiego miała barwę niebiesko-zieloną i była tak czysta, że widziałem, wszystko, co się pod nią
znajdowało. Wraz z Raszidem zeszliśmy ze słonia, by pozanurzać się w ciepłych falach i pozbierać
trochę muszelek. Miały one niezwykłe, różnorodne kształty. Bawiliśmy się chyba dwie godziny w
poszukiwaczy skarbów. Pod wodą podziwialiśmy koralowce i różne gatunki ryb. Po wyjściu na ląd
dotykaliśmy małych żółwi wychodzących na piasek i krabów, a Kelo nabierał wody w trąbę i chlapał
nią raz siebie, a raz nas. Kiedy wracaliśmy zadowoleni do wsi, nie wiadomo skąd na naszej drodze
pojawił się ogromny tygrys. Ryknął w naszą stronę dwa razy tak, że zobaczyłem jego wielkie kły. Stał
spokojnie, dostojnie, wlepiał w nas oczy i kręcił ogonem. Zacząłem panikować i krzyknąłem z
przerażenia:
-Już po nas! Raszid, ta bestia nas pożre!
A potem przymknąłem powieki i płaczącym głosem dodałem:
Boże, moi biedni, kochani rodzice, już nigdy mnie nie zobaczą!
-Spokojnie. To stary Indu. Nie jest niebezpieczny. Zna okolicznych mieszkańców i nigdy ich nie
atakuje. Pewnie wyczuł cię i sprawdza, czy mu nie zagrażasz. Kiedyś ktoś zranił go w nogę. Niektórzy
ludzie nielegalnie polują na tygrysy, z których futra, są bardzo drogie. Jesteś ze mną, więc nic ci nie
zrobi. Zwyczajnie sprawdza swój teren.
Raszid krzyknął coś do tygrysa w swoim języku, a ten zszedł z drogi i ruszył w przeciwną stronę.
Po powrocie do wsi wreszcie spotkałem się z wujkiem. Czekał z rodzicami Raszida przy suto
zastawionym stole. Zajadałem z apetytem curry z ryby. Wciąż byłem podekscytowany tym, co
przeżyłem. Pit też był bardzo zadowolony, bo w jeden tydzień zebrał informacje, gdzie znajduje się
Jakob. Miło spędziliśmy ten wieczór. Opowiedziałem mu, co zobaczyłem w zatoce i dżungli. On zaś
streszczał mi swoje najciekawsze przygody z podróży w niezwykłe miejsca. Żartowaliśmy do późna.
W nocy, z natłoku wrażeń, nie mogłem zasnąć. Wtedy usłyszałem warkot samochodu, a potem
głośne krzyki. Wujek wyskoczył z łóżka, jednocześnie nakazał mi się schować i być cicho. Potem
wybiegł na zewnątrz budynku. Kiedy wystraszony dyskretnie zerknąłem przez okno, zobaczyłem, jak
trzyma w dłoni broń i mierzy nią w dwóch podejrzanych mężczyzn. Kłócili się z wujkiem i mocno
gestykulowali. Trwało to może 3 minuty, a potem padły strzały. Wujek dostał w brzuch i obsunął się
na ziemię. Jeden z bandziorów upadł nieżywy, drugi szybko wsiadł do ciężarówki i odjechał.
Wybiegłem, by ratować wujka, który powoli tracił przytomność. Prosiłem, żeby mnie nie zostawiał.
Właściwie natychmiast zjawił się Serid, ale nie mógł nic zrobić. Na pomoc było za późno.
Cała ta sprawa była bardzo dziwna, wręcz zagadkowa. Do dziś nie poznałem jej szczegółów, bo
nikt nie chciał o tym ze mną rozmawiać. Nie wiem, dlaczego wujek zginął i co stało się z jego kolegą
Jakobem. W pięknych, egzotycznych Indiach spędziłem niepowtarzalne chwile. Z jednej strony
najpiękniejsze, a z drugiej najstraszniejsze. Straciłem tam przewodnika i towarzysza podróży, Pita,
tajemniczego wujka.
Pół dnia leżałem nieruchomo na plaży, a obok mnie czuwał Raszid. Było gorąco, a ból rozrywał mi
serce. Nie uroniłem ani jednej łzy, musiałem być twardy. To było moje pożegnanie z Indiami, z innym
światem, do którego nie chciałem już więcej wracać. Pragnąłem z całych sił być w domu i czuć się
bezpiecznie.
Michał Koziarek
Gimnazjum im. K. Wojtyły w Kępicach
Klasa 1 a
Opiekun: Alicja Dworakowska
Tytuł opowiadania : Podróż bez happy endu