mroczne perwersje codzienności
Transkrypt
mroczne perwersje codzienności
Marco Antonio de la Parra MROCZNE PERWERSJE CODZIENNOŚCI (La secreta obscenidad de cada día) Przełożyła Rubi Birden W kwestii praw do wykonań publicznych sztuki należy zwracać się do Agencji ADiT Tel.: (022) 822 11 99; (22) 783 98 71, fax: (022) 783 49 65 E-mail: [email protected] www.adit.art.pl 1 Osoby: Zygmunt Karol Na scenę wchodzi Zygmunt. Jest ubrany jak karykatura ekshibicjonisty. Na środku sceny biała ławka parkowa. Otoczenie to placyk, który mógłby być skwerem w dobrej dzielnicy. Zygmunt przemierza scenę w tę i z powrotem, szukając kogoś. Jest ostrożny, zerka w stronę widowni, gdzie znajduje się domniemane liceum, Zygmunt czeka na wyjście uczennic z budynku. Siada na ławce i czeka oblizując się. Nagle pojawia się Karol, także ubrany jak ekshibicjonista. Zygmunt zrywa się przerażony, próbuje ukryć za ławką gołe nogi. Karol zakłada ciemne okulary i też stara się osłonić kolana. Zygmunt prześlizguje się na drugą stronę ławki i siada. Pauza. ZYGMUNT: (pokasłuje) Ma pan córkę w tej szkole? Pauza. KAROL: Uroczystości zaczęły się chyba już dobrą chwilę temu, prawda? Pauza. ZYGMUNT: Pytałem, czy jest pan opiekunem którejś z dziewcząt z tej szkoły… Pauza. KAROL: Nie… ZYGMUNT: Aha… O… Ale jest pan kimś dla którejś z nich, prawda? KAROL: Nie… A pan? ZYGMUNT: Ja!… No, w pewnym sensie… Tak… KAROL: Aha… A w pewnym sensie nie? ZYGMUNT: Czemu pan tak sądzi? KAROL: Nie wiem. Tak mi przyszło do głowy… ZYGMUNT: Aha, no tak… KAROL: Wydaje mi się, że nie powinien pan na mnie patrzeć… Tyle… ZYGMUNT: Oczywiście, ale chodzi o to… 2 KAROL: Chodzi o co? ZYGMUNT: Chodzi o to, że wydawało mi się, że jesień nie jest na tyle ciepłą porą roku, żeby chodzić bez spodni. KAROL: Słusznie, ani tak zimną, żeby chodzić w płaszczu. ZYGMUNT: Tak, to prawda, ale sam pan wie… Jesień bywa zdradliwa. Czasem zaczyna padać zupełnie bez uprzedzenia… KAROL: No, ale dziś nie ma na niebie ani jednej chmurki. ZYGMUNT: (spogląda w niebo) No proszę, proszę, a ja nawet nie zauważyłem. Wie pan? KAROL: I pomyśleć, że zanosiło się dzisiaj, że będzie lać jak z cebra. ZYGMUNT: No, ranek był pochmurny. KAROL: Nie był. ZYGMUNT: Nie był pochmurny? KAROL: Nie. ZYGMUNT: W takim razie czemu pan to powiedział? KAROL: Nie wiem, miałem takie przeczucie. ZYGMUNT: Mmmm… Dziwna sprawa… KAROL: Jaka sprawa? ZYGMUNT: Nie, nic takiego… KAROL: Mmmm… ZYGMUNT: Mmmmmm… Pauza. ZYGMUNT: Tak naprawdę to się zastanawiałem, dlaczego tak chodzi pan dzisiaj… Bez spodni. KAROL: A to ciekawe… Bo ja się zastanawiałem dokładnie nad tym samym, jeśli chodzi o pana. ZYGMUNT: Faktycznie, ciekawe… Ale to ja pierwszy się zastanawiałem. 3 KAROL: No dobrze, widzi pan… Chodzi o to, że miałem mały wypadek. Spodnie mi pękły… ZYGMUNT: (ucieszony) W kroku? KAROL: (koleżeńskie chichoty) Normalnie jak arbuz. ZYGMUNT: Całe różowe ciałko na wierzchu… KAROL: Ze wszystkimi pesteczkami i nasionkami… Ale… (obaj poważnieją) Poszedłem do mojej ciotki, Friedy. Mieszka niedaleko, na tej ulicy, na której jest francuska restauracja, a ponieważ ma tylko jeden pokój, postanowiłem się przejść w płaszczu wujka Herberta, dopóki ciocia nie zszyje mi spodni… ZYGMUNT: (ironicznie) Pańskiego wujka Herberta. Hm? Ależ ma pan szczęście, takie wspaniałe wujostwo… I na dodatek tak blisko mieszkają… KAROL: Ale ja też zadałem panu pytanie… ZYGMUNT: Mnie? KAROL: Tak, panu. ZYGMUNT: No, ja, to znaczy… Chodzi o to, że ja nie, nie chodzę bez spodni, wie pan? Mam szorty, sportowe. Biegam co rano. Jogging, właśnie, uprawiam jogging. Biegam, a że nie mam dresu, zakładam płaszcz. To mój strój sportowy, więc jest pan w błędzie. Codziennie rano biegam po tej dzielnicy, a ponieważ ławka wypada mi dokładnie w połowie trasy, siadam i odpoczywam. To się nazywa bieg na dwa czasy. Na pewno pan o tym czytał, świetnie robi na serce… Jogging… KAROL: Trochę to dziwne… ZYGMUNT: Co jest dziwnego w joggingu? KAROL: Nie wygląda pan na zgrzanego, zadyszki też nie słychać… ZYGMUNT: (zaniepokojony) No bo… No bo… KAROL: Aha, no tak… To znaczy, że biegł pan, ale zdążył już pan odpocząć, ot co. ZYGMUNT: No, jasne, że tak, biegłem i już zdążyłem odpocząć, ot co. KAROL: W takim razie… Biegnie pan dalej? 4 ZYGMUNT: (powstrzymuje wściekłość) Wydaje mi się, że pańska ciotunia, Frieda, już na pewno zdążyła zszyć panu spodnie… KAROL: Być może… ZYGMUNT: Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że musi mieć wprawę, skoro zszywa panu spodnie dzień w dzień, przez cały rok szkolny jak sądzę. Nieprawdaż? KAROL: Być może… A pan, podobno tak często tu biega… Jakie to dziwne, że wcześniej pana nie widziałem… ZYGMUNT: Dziwne to jest pana widzieć pierwszy raz, dziwnym trafem w dzień rozpoczęcia roku szkolnego. I to przed żeńskim liceum! To, to jest dopiero dziwne! KAROL: Mmmm… ZYGMUNT: Mmmmmm… KAROL: Czy moja historia wydaje się panu przekonująca? ZYGMUNT: A panu moja? KAROL: Hm, jeśli mam być szczery… ZYGMUNT: Co - tak naprawdę - pan tu robi? KAROL: A pan? Może sprzedaje pan słodycze, cukierki, wafelki, gumę do żucia albo lody? Mmmm? ZYGMUNT: Nie. KAROL: No, ja też nie. ZYGMUNT: Mam wrażenie, że to jest po prostu okropne nieporozumienie. KAROL: Oczywiście, że tak. ZYGMUNT: Jeden z nas musi odejść. KAROL: Proszę bardzo, droga wolna. Proszę dalej biegać, panie lekkoatleto. ZYGMUNT: A czemu pan nie wróci tam, gdzie pańska urocza i słynna ciocia Frieda zszywa panu spodnie, może tym razem drutem…? Jeśli to możliwe, na tyłku! KAROL: Proszę pana, zaczyna pan być ordynarny. 5 ZYGMUNT: Wyprowadza mnie pan z równowagi… Nie ma sensu, żebyśmy dalej przed sobą udawali. Myślę, że się rozumiemy. KAROL: Ja myślę, że się nie rozumiemy. ZYGMUNT: Proszę pana, nie możemy obaj działać w tej samej okolicy/strefie. To przyniesie dokładnie odwrotny skutek, będzie groteskowe! Powiedziałbym, że wręcz nieprzyzwoite! Poza tym traci cały sens. KAROL: Absolutnie się z panem zgadzam. ZYGMUNT: Właśnie dlatego musi pan odejść. KAROL: Pan, nie ja. Przyszedł pan później, to pan jest intruzem. ZYGMUNT: Proszę pana! To miejsce ma prawowitego właściciela i jest nim tu obecny! KAROL: Ha. Patrzcie, patrzcie, jakie piękne nadużycie. ZYGMUNT: (urażony) Nadużycie? Niech się pan nauczy prawa! Tu chodzi o legalne prawo własności, które dopuszcza użycie… KAROL: I nadużycie! ZYGMUNT: Proszę pana!!! KAROL: Z tego, co widzę, uważa pan, że to wyłącznie kwestia własności… ZYGMUNT: Nie, nie chodzi mi tylko o to… Podejrzewam, że jest pan w stanie zrozumieć, co to znaczy powstrzymywać się przez całe lato, siedzieć w domu przez te wszystkie cholerne wakacyjne miesiące, dusząc w sobie pragnienia, powstrzymując żądzę i nie mogąc tego zrobić… KAROL: Jak to? Robi pan to tylko w szkołach? ZYGMUNT: Ależ oczywiście, że tak. KAROL: Nie próbował pan na placach zabaw, w przedszkolach…? ZYGMUNT: Przecież tam są malutkie dzieci! To byłoby zawstydzające! KAROL: (z ironią w głosie) No proszę, jaki pełen szacunku człowiek! Burżuj, wykorzystywacz i wstydniś w jednej osobie. ZYGMUNT: Tu chodzi o zasady… Przynajmniej jakiekolwiek, których, jak widzę, pan nie ma nawet za grosz. W tym mieście, jeśli chce pan wiedzieć, robię to tylko w tej szkole. 6 KAROL: Aaa, rozumiem, dzielnica willowa… Lubi pan dziewczynki z dobrych domów… ZYGMUNT: Nie mam żadnych uprzedzeń, jak próbuje to pan insynuować… Mam po prostu takie upodobania… To rodzaj wyrafinowania… Lubię być konsekwentny. O to chodzi. KAROL: Ach, tak, wyrafinowanie… ZYGMUNT: A czemu by nie? Czy ta pasja nie jest tak szlachetna, jak prawdziwa, najczystsza miłość? KAROL: (z ironią i pogardą) Miłość, typowy banał petit bourgeois. ZYGMUNT: (zachwycony) Petit bourgeois avez vous dit? Vraiment C’est etonnant… Parles vous francais, monsieur? KAROL: I na dodatek jeszcze snob! Od razu wiedziałem, jest pan starym snobem, dekadenckim burżujem i pozerem. ZYGMUNT: Proszę pana! KAROL: Takich ludzi jak pan powinno się zetrzeć z powierzchni ziemi, wie pan?… Bez urazy. ZYGMUNT: Jeszcze jedno słowo, a rozkwaszę panu tę facjatę! Podbiera mi pan ryby z sieci! KAROL: No i znowu zachowuje się pan jak cham. ZYGMUNT: Mam pana powyżej uszu! (powstrzymuje furię) Niech pan posłucha, nie kłóćmy się już. Tak naprawdę, to chciałbym prosić pana tylko o jedną rzecz i bardzo pana proszę, zaklinam pana na to, co kocha pan najbardziej na świecie, na Boga, na pańską rodzinę, na to na czym panu najbardziej zależy, proszę o tylko jedną przysługę, bardzo pana proszę, błagam pana, jeśli pan chce, będę błagał pana na kolanach, o tylko jedną rzecz… Czemu po prostu pan sobie stąd nie odejdzie? Co?… Niechże pan sobie idzie… Dobrze? KAROL: A niby dlaczego ja? ZYGMUNT: Panu jest chyba wszystko jedno, nie ma pan uprzedzeń… Będzie pan mógł pójść pod jakąkolwiek państwową szkołę i robić to przed tymi małymi brudaskami… Prawda? KAROL: Nie, te tutaj są ładniejsze. ZYGMUNT: Ale ta szkoła jest moja! 7 KAROL: Posesywny! Dominujący! Autorytarny, dyktator! Wrzód na dupie społeczeństwa! ZYGMUNT: Ależ, proszę pana, bardzo pana proszę… KAROL: Pasożyt! Pójdzie pan sobie stąd czy nie? ZYGMUNT: Pasożyt? Mnie, mnie nazywa pan pasożytem? KAROL: Pójdzie pan sobie stąd czy nie?! ZYGMUNT: Tak się składa, że prosi mnie pan o coś absolutnie nierealnego, prosi mnie pan o coś, co oznacza niewiarygodne cierpienie… Nie ma pan pojęcia, ile to wszystko dla mnie znaczy… KAROL: Wygląda na to, że całkiem sporo. ZYGMUNT: (błagalnie) Oczywiście, że tak, to jedyna rzecz, w której w pełni się realizuję, to jedyny jasny punkt w moim smętnym, ponurym życiu, zepchniętym do archiwum cudzych zwierzeń i pełnym wysłuchiwania wiecznie przygnębionych ludzi… Cały, caluteńki czas. KAROL: Aaa, jest pan urzędnikiem państwowym? ZYGMUNT: Raczej prywatnym. KAROL: Nie rozumiem. ZYGMUNT: No cóż, to raczej nieistotne, że pan tego nie rozumie, jedyne na czym mi zależy, to to żeby zrozumiał pan, że robienie tego, i to robienie tego tutaj, to całe moje życie, proszę pana, moje życie… KAROL: Co ja panu poradzę, proszę wyzbyć się swoich uprzedzeń i iść do jakiejś innej szkoły… Dobrze to panu zrobi. ZYGMUNT: Myśli pan, że nie próbowałem? To nie ma sensu… Nic z tego nie wyszło… Rozchylam płaszcz i nic, nie jestem w stanie wystrzelić… KAROL: Ćśśś!… Obaj rozglądają się przerażeni na wszystkie strony. KAROL: Faktycznie, to straszne… ZYGMUNT: Oczywiście, że straszne, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że cała reszta mojego życia mogłaby się zmieścić na łebku od szpilki… (zerka w stronę szkoły i im dłużej mówi, tym bardziej jest podekscytowany) To właśnie robienie tego trzyma mnie przy życiu, dodaje mi sił i 8 mnie rozpala… Tak, usiąść sobie na tej ławeczce, wczesnym popołudniem i niespodziewanie usłyszeć dzwon szkolnej kaplicy… Ding-dong… Niebiańska muzyka, nieprawdaż…? I patrzeć jak wysypują się ze szkoły po lekcjach te niewinne i nieskalane dziewczątka. Wyobraża je pan sobie?… Te ich błękitne sweterki, rozpuszczone włosy, te warkoczyki, te końskie ogony… (odgrywa to, o czym opowiada, porwany przez emocje) I wtedy powolutku wstaję i powolutku rozpinam płaszcz, jeden guzik, drugi guzik, trzeci guzik…A one nadchodzą, nieostrożne, roztargnione, rozśpiewane, rozszczebiotane… I nie mają bladego pojęcia, co je czeka… Bo jak tylko miną bramę, zmiotę je jak tornado, rozniosę w drobny mak tę całą ich nieśmiałość, tę całą ich niewinność diabli wezmą, ta cała ich ohydna dziewiczość, ta ich cholerna niewinność, splamiona od teraz już na zawsze, ta ich nieskalana czystość zostanie zbrukana na całe życie i ten ich krzyk… Ten ich krzyk… Ich krzyk mnie podnieca… I już nie jestem w stanie więcej unieść! Nie jestem w stanie! I… (w kulminacyjnym momencie swojej opowieści rozchyla płaszcz i obnaża się przed Karolem) Ta-dam! (zdaje sobie sprawę z tego, co właśnie zrobił i gwałtownie zasłania się i zawstydzony zapina w pośpiechu guziki) Proszę wybaczyć mi ten gwałtowny wybuch, to wszystko dlatego, że po tylu miesiącach abstynencji, wystarczy, że o tym pomyślę, a od razu tracę nad sobą panowanie, zdarza mi się nawet przed lustrem, przestaję się kontrolować, zapominam się i… KAROL: Szczerze mówiąc, na taki widok, człowiekowi chce się raczej płakać, niż krzyczeć. ZYGMUNT: No, może tak być. KAROL: Biorąc pod uwagę ten kaliber… (pokazuje malutką odległość między kciukiem a palcem wskazującym) ZYGMUNT: (aż podskakuje) Niech pan uważa, co pan mówi!… (szepcze zaniepokojony) Mają bardzo czułe mikrofony, wyłapują wszystko nawet z dużej odległości… Możliwe też, że ktoś nas obserwuje… (przygląda się Karolowi z przerażeniem) A może pan też jest jednym z nich? KAROL: Jakich „nich”? ZYGMUNT: (ostrożny) … Nich… Karol robi się niespokojny. Nagle Zygmunt uderza w ławkę. ZYGMUNT: Oczywiście, że jest pan jednym z nich! Czemu wcześniej na to nie wpadłem?! Jak mogłem być aż taki naiwny? To wasze zamiłowanie do uprzykrzania ludziom życia! Nie widzicie, że to po prostu 9 porządny obywatel, który w godny sposób realizuje swoje pasje, nie czyniąc nikomu krzywdy! KAROL: Mam wrażenie, że to jest cokolwiek dyskusyjne… ZYGMUNT: Nie ma w tym nic dyskusyjnego, proszę pana! To, co przeżyją te dziewczęta, posłuży im za cenne doświadczenie! Będą mogły o tym opowiadać, swojemu psychiatrze na przykład albo mężowi w noc poślubną, jeśli nie dadzą rady… Albo… Albo będą mogły mieć później nawet takie fantazje. (upaja się tym) Wie pan, niektóre byłe uczennice szukają kontaktu ze mną… KAROL: Szukają kontaktu z panem? ZYGMUNT: No. KAROL: Z tym czymś…? ZYGMUNT: A czemu by nie? KAROL: No cóż, o gustach się nie dyskutuje… ZYGMUNT: A co pan może o tym wiedzieć, jest pan tylko zwyczajnym szpiclem… KAROL: Będzie lepiej dla pana, jeśli pan z tym wreszcie skończy… ZYGMUNT: Ho, ho, jakie groźby! Co panu z tego straszenia, skoro i tak już pana zdekonspirowałem? KAROL: Niech pan nie ciągnie tego wątku, bardzo pana proszę… ZYGMUNT: (zupełnie stracił panowanie nad sobą) Już pana zdekonspirowałem! Nie słyszy pan, co do pana mówię? Przejrzałem pana! Na co pan czeka? Niech pan dzwoni po swoich goryli, po samochód, furgonetkę, ciężarówkę, wózek z hot-dogami! Na co pan czeka? Czego teraz używacie? KAROL: Bardzo pana proszę, niech pan przestanie… ZYGMUNT: (rozwścieczony) Przecież przejrzałem już pana! No, dalej, niech mnie pan spałuje, wsadzi do worka, torturuje, zakuje w kajdanki, wysadzi w powietrze, niech mi pan poderżnie gardło. Jakie teraz macie metody? Hm? Już pana przejrzałem! Wydaje się wam, że jesteście tacy sprytni, ale ja błyskawicznie pana przejrzałem, to tylko przebranie, taki fortel. No, dalej! Niechże pan zaspokoi swoje perwersje, może znacznie bardziej niemoralne i sadystyczne niż moje! No! Przecież już wiem, że jest pan jednym z nich! KAROL: (wybucha) Nie jestem jednym z nich! 10 ZYGMUNT: Naprawdę? Bo ja myślałem, że… KAROL: Za kogo pan się uważa? Myśli pan, że latałbym po ulicy w takim stroju tylko po to, żeby złapać takiego nieboraka jak pan? ZYGMUNT: Chodzi o to, że… KAROL: Bo ja faktycznie mógłbym pomyśleć, że jest pan jednym z nich… ZYGMUNT: Ja? Ja nie, myli się pan… KAROL: Nie jest pan od nich, prawda? ZYGMUNT: Oczywiście, że nie; oczywiście, że nie… Zawsze robię to sam, zupełnie sam. KAROL: Sam, aha… No, prawdziwy indywidualista. (z pogardą) Od razu widać… ZYGMUNT: Z tego, co wiem, to zawsze robiło się to w pojedynkę i to na całym świecie… KAROL: To zależy wyłącznie od tego, jakie znaczenie chce się temu nadać. ZYGMUNT: Ja bym raczej powiedział, jeśli pan pozwoli, że to od niczego nie zależy, powiedziałbym, że… sens zawiera się w samej istocie aktu… Poza tym nie chodzi tylko o indywidualizm, tak jak pan twierdzi, chodzi także o bezpieczeństwo. Mam dokładnie przemyślane, jak zmyć się po akcji… A pan…? Założę się, że jest pan amatorem, który kompletnie niczego nie zaplanował. Może mnie pan pogrążyć! No to jak? W jaki sposób zamierza pan „zejść ze sceny” po przeprowadzeniu… aktu? KAROL: Mam zamiar dokonać samospalenia. ZYGMUNT: Samospalenia? Tylko tego mi brakowało, fanatyk… KAROL: I podpalę cały ten skwer, wie pan? I szkołę. Połknąłem bombę, którą zdetonuję, dokładnie w momencie w którym rozchylę płaszcz. Bum! (straszy Zygmunta, ganiając go po scenie) I wszyscy, którzy będą wokół mnie, zginą, spadnę deszczem krwi i nasienia, pokryję wszystko… Więc lepiej niech pan stąd idzie dla własnego dobra, mówię poważnie… Bum! Bum! Bum! Zygmunt ucieka i w końcu pada drżący w jakimś kącie. ZYGMUNT: Przestań, psycholu… Pan jest terrorystą… 11 KAROL: A pan nie? Pauza. Karol siada, a Zygmunt zwija się w kłębek w kącie. KAROL: Idiota, uwierzy w każdy kit, jaki mu wcisną. ZYGMUNT: Jak to?… To nieprawda? KAROL: Jak mogło to panu w ogóle przyjść do głowy? Mogę szczerze nienawidzić tego odrażającego i zdeprawowanego społeczeństwa, ale nie jest warte mojej skóry. ZYGMUNT: To znaczy, że to wszystko o bombie… Nabijał się pan ze mnie? KAROL: Bum! Zygmunt pada przerażony na ziemię. Karol zanosi się śmiechem. ZYGMUNT: Debil! Kłapie pan jadaczką jak opętany! KAROL: A pan jest mocny tylko w gębie. Boi się pan byle petardy, a próbuje straszyć dziewczynki. Blagier z pana i tyle. ZYGMUNT: Nie, to nie tak. Jeśli nawet tak zareagowałem, to wszystko przez nerwicę… KAROL: Przez co? ZYGMUNT: Nerwicę, to stan zdenerwowania objawiający się… KAROL: Nerwica… Zachowuje się pan jak stara panna. ZYGMUNT: To lęk przed śmiercią, który chwyta mnie nagle i ciska mną o ziemię. KAROL: Lęk, neurastenia, przemęczenie… Jest pan beznadziejny. ZYGMUNT: Jeśli chce pan wiedzieć… Nerwicę mamy wszyscy… Wszyscy! KAROL: Oczywiście że tak, to oczywista konsekwencja rozwoju społecznego, społeczeństwa w którym żyjemy… ZYGMUNT: Niech mnie pan nie rozśmiesza, to co determinuje nerwicę u danej jednostki, to jej historia seksualna. KAROL: Nic z tych rzeczy, chodzi o rozwój społeczny. 12 ZYGMUNT: Mówię panu, historia seksualna! KAROL: Rozwój społeczny! ZYGMUNT: Seksualny! KAROL: Społeczny! ZYGMUNT: Seksualny! KAROL: Społeczny! ZYGMUNT: Seksualny! I nie będę się dalej kłócił! Obaj próbują przechytrzyć się nawzajem. KAROL: Nie możemy razem pracować. ZYGMUNT: Powiedział pan „pracować”? KAROL: Chciałem powiedzieć „działać razem”. ZYGMUNT: Aaa, a jeśli nie możemy działać razem… Chce pan powiedzieć, że pan odchodzi, tak? KAROL: Nie! ZYGMUNT: No to musi pan wiedzieć, że ja też nie… No i zobaczymy, co pan jeszcze wymyśli. Karol patrzy na niego pełen nienawiści, ale jest bezsilny. KAROL: Żal mi pana, wie pan? ZYGMUNT: Żal? KAROL: Szkoda mi pana… W sumie jest pan tylko sympatycznym staruszkiem, tyle że nadmiernie przywiązanym do kiepskich form, rozmemłanym, zepsutym, pretensjonalnym i zacofanym. ZYGMUNT: Nie zrozumiał pan ani słowa z tego, co znaczy dla mnie… KAROL: Owszem, wiem, o co chodzi. To jest nałóg! ZYGMUNT: Nałóg…? Od lat, od wielu lat wracam na tę samą ławkę… To jest tradycja. To jest dokładnie to – tradycja! KAROL: I nie wie pan, że tradycja to forma uzależnienia? 13 ZYGMUNT: Niech pan patrzy, udowodnię to panu. Wyryłem swoje inicjały na tej ławce, kiedy pierwszy raz tu byłem… Muszą gdzieś tu być… (popycha Karola) Rusz dupę, kretynie… KAROL: Co pan sobie wyobraża?! Nie mam zamiaru stąd się ruszać! Popchnięty przez Zygmunta Karol spada na ziemię. ZYGMUNT: (pokazuje na ławkę) Widzi pan? Są tutaj… Z… F… 1974… Jesień 1974, to był mój debiut… KAROL: Tylko ktoś taki jak pan może być aż takim idiotą, żeby chodzić i zostawiać za sobą serduszka i strzały. Może najlepiej było od razu zostawić numer telefonu albo swój dowód osobisty, żeby zgarnęła pana policja? Rzygać mi się chce od tego pańskiego sentymentalizmu… Wyrzygam się na pański płaszczyk! ZYGMUNT: Zwariował pan! Karol udaje, że ma mdłości nad głową Zygmunta. KAROL: Spieprzaj stąd, stara panno… ZYGMUNT: (przestraszony) Samochód! Ktoś jedzie! Karol zamiera w bezruchu, a potem wraca na ławkę. Obaj obserwują przejeżdżający samochód. KAROL: To była kobieta. ZYGMUNT: Na szczęście… KAROL: A pan myślał, że to byli... ZYGMUNT: To logiczne, prawda…? Skoro w ceremonii biorą udział różni ministrowie… KAROL: Jasne, biorąc pod uwagę tych wszystkich ministrów tam, w środku… ZYGMUNT: … Minister oświaty… KAROL: … Spraw wewnętrznych… ZYGMUNT: … Zewnętrznych też jest… KAROL: … Inspektor generalny… ZYGMUNT: … Podsekretarz… 14 KAROL: … Pełnomocnik… ZYGMUNT: … Pełniący obowiązki… KAROL: … Zastępca… Im dłużej wymieniają, tym bardziej są rozbawieni, powstrzymują chichot. ZYGMUNT: … Bez teki… Wszyscy… KAROL: (prawie śpiewa) … I nie mają bladego pojęcia… ZYGMUNT: … Że tu jesteśmy… KAROL: … We dwóch… ZYGMUNT: … Obydwaj!… KAROL: Na dodatek we dwóch! ZYGMUNT: Tak, we dwóch… I czekamy na nich! KAROL: I to dwóch… Zawodowców! Zygmunt brutalnie policzkuje Karola, którego aż zatyka. ZYGMUNT: Wybaczam panu tylko dlatego, że ja sam też przesadziłem… Takich rzeczy się nie mówi! Słyszał pan? Będzie się pan zachowywał jak należy? KAROL: (pełen poczucia winy) Jestem zdumiony, jak po latach ćwiczeń można popełnić taki dziecinny błąd? ZYGMUNT: (tonem jak na przesłuchaniu) Oczywiście, że to dziecinny błąd! Poza tym to w sumie dość dziwny lapsus… Skąd pan wytrzasnął to słowo? Hm? KAROL: Które słowo? ZYGMUNT: Jak to które słowo?! To! To, co pan powiedział, że jesteśmy… jesteśmy… KAROL: Zawodo… ZYGMUNT: Niech pan tego nie powtarza! I jeszcze jedno… Skąd pan wie, że ci wszyscy są w środku? KAROL: Kto? 15 ZYGMUNT: Jak to kto? Niech pan nie rżnie głupa!… Pytam pana o listę ministrów, mówiłem już panu… Jak pan zdobył te informacje? KAROL: A pan? ZYGMUNT: To ja tutaj zadaję pytania! (przechadza się, przyglądając mu się oskarżycielsko) Musi pan doskonale wiedzieć, że te informacje nie zostały przekazane do mediów, że listy nie opublikowała żadna gazeta, nie czytali jej w żadnych wiadomościach… Myślę, że najlepiej dla pana będzie, jeśli od razu powie mi pan, dla kogo pan pracuje, panie, jak tam pan się nazywa… KAROL: Pracuje? ZYGMUNT: Chciałem powiedzieć „działa”, doskonale mnie pan rozumie. No, proszę odpowiedzieć na pytanie… Karol patrzy w stronę szkoły. ZYGMUNT: Na co pan patrzy? Niechże pan wreszcie odpowie. KAROL: Uwaga! Woźny! Obaj patrzą przed siebie. ZYGMUNT: Lepiej, żebyśmy udawali. Zygmunt udaje, że skacze na skakance jak dziecko, Karol gra w klasy, bawi się bączkiem albo coś w tym stylu. ZYGMUNT: (dziecięcym głosikiem) Zrobię ci zdjęcie… Zygmunt robi zdjęcia pozującemu jak Atlas Karolowi. ZYGMUNT: … Zobacz, o, ptaszek leci!… Jeszcze jeden ptaszek! I jeszcze jeden ptaszek! Siadają. Zygmunt z przyjemnością przygląda się Karolowi. ZYGMUNT: Wie pan co? Teraz, kiedy mogłem zobaczyć całe pańskie ciało, mogę stwierdzić, że jest pan zdrowym, krzepkim mężczyzną, dobrze zbudowanym, rzekłbym – apollińskim, jeśli rozumie pan, co mam na myśli… I obudziła się we mnie ciekawość… Pan już widział mojego, więc tak się zastanawiałem, jakiego kali… Przepraszam, jakiej wielkości może być pański. (…) Aby zamówić pełną wersję sztuki, napisz mail lub skorzystaj z formularza na stronie www. 16 © Rubi Birden www.rubi.pl 17