FOTOREPORTAŻ POLSKI KOŃ WŁOSKI [podpis] Paweł
Transkrypt
FOTOREPORTAŻ POLSKI KOŃ WŁOSKI [podpis] Paweł
FOTOREPORTAŻ POLSKI KOŃ WŁOSKI [podpis] Paweł KWAŚNIEWSKI MAGAZYN nr 11 dodatek do MAGAZYN, dodatek do Gazety Wyborczej nr 62, wydanie z dnia 14/03/1997 , str. 20 W Skaryszewie pierwsze konie sprzedano 564 lata temu, w roku 1433 król Władysław Jagiełło zezwolił na organizowanie końskiego targu. Jeszcze kilka lat temu do podradomskiego miasteczka ściągały na doroczne Wstępy, czyli największe w Polsce targowisko koni roboczych, 3-4 tys. końskich piękności pociągowych. W tym roku ledwie czwarta część tego. Koń w Skaryszewie jest przysadzisty, umięśniony, z klatą nabitą jak po anabolach. Grzywa długa, sztywna, a na ogonie węzeł, by lepiej było widać płeć. U wielu łajno przyczepione na bokach. Nie warto szczotkować, kiedy i tak na sprzedaż. Stoją stłoczone zadami do ulicy. Między nimi sprzedawcy końskich gadżetów: bat z różową rękojeścią - 6 zł (dobry, bo rzemień z nie garbowanej skóry bardziej piecze, gdy walnąć w zad), chomąto za 100 (dobre, bo ręczna robota i czarna farba nie zejdzie w deszcz), derki za 200 (dobre, bo nowoczesne, z kolorowego ortalionu, pikowane), uprząż do bryczki za 1000 (dobra, bo strojna, ale za droga i nie idzie). Czasem środkiem ulicy Cygan biegnie z koniem, by pokazać, że towar nogi równo stawia. A tuż obok cegielni, gdzie ulica Cicha w pole przechodzi, zbierają się ludzie na próby. Koń spieniony wprzęgnięty w wóz. Na wozie siła ludzi - czasem i dwunastu. Inni ochotnicy zapierają się nogami i nie pozwolą koniowi przeciągnąć się przez zaorane pole. Ale koń ciągnie. Znaczy, że dobry. Właściciel z nabywcą jeszcze trochę targują. Potem głośno przyklepują dłonie i w plastikowe kubki leją harcerzyka dobytego z wnętrza pelisy. - Koń w gospodarstwie musi być - mówi pan Czesław z Rzeszowszczyzny. - Mam ciągnik, ale do kościoła koń wiezie. Niedrogi w utrzymaniu, można na nim zarobić. Szukam źrebca. Zapłacę tysiąc osiemset. Podhoduję i puszczę za trzy. Włochowi. Do Skaryszewa przyjechało sześciu Włochów. Nie pierwszy raz. - Tu już mój dziad przed wojną kupował - mówi Mario z Werony, miasta miłości. - Potem ojciec handlował, a od piętnastu lat ja. Na targach polskiego się nauczyłem. Tygodniowo i dwieście koni z Polski wywożę. Na rzeź. Włosi lubią jeść koninę. W Słowacji, Rumunii patrzyłem, ale tam koń bez kwalitet. Tu koń ma dobre mięso. Nie płacę za wagę. Na oko patrzę, czy dobry na stół. Pan Stanisław z Piotrkowskiego właśnie sprzedał sześcioletnią Miśkę: - Bez baby wytrzymam, bez konia - nie. Miałem już czternaście. - Husarze, ułani, kawaleria. Tradycja - zagaduję. - Nie szkoda? Tyle lat razem, a teraz na kotlety. - A szkoda, szkoda, tylko bydlę pracować nie chciało. Nikt takiej nie weźmie na gospodarkę. Tylko Włoch. Tu wszyscy liczą na Włocha. Tłum chłopów wokół Maria. Twarze porysowane, ogorzałe, kapelusze, walonki, zniszczone jesionki. Zachwalają swój towar, jak mogą. - Młodzi to by pojeździć chcieli, araba mieć w domu. Sport lubią - mówi Mario. - A widzisz tych ludzi? To ostatni w Polsce, co konie kochają. Starzy już są, wymierają. Nie będzie tych twarzy, skończy się koń polski. Paweł KWAŚNIEWSKI [autor fot./rys] Fot. JACEK MARCZEWSKI RP-DGW_D Tekst pochodzi z Internetowego Archiwum Gazety Wyborczej. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez odrębnej zgody Wydawcy zabronione. © Archiwum GW 1998,2002,2004