Studenci na tzw. ziemiach Odzyskanych w zwierciadle ogłoszeń

Transkrypt

Studenci na tzw. ziemiach Odzyskanych w zwierciadle ogłoszeń
TEMAT NUMERU
Sebastian Ligarski
Studenci na tzw. Ziemiach Odzyskanych
w zwierciadle ogłoszeń drobnych
Po zakończeniu II wojny światowej rozpoczęła
się w Polsce rekonstrukcja szkolnictwa, w tym
szkolnictwa wyższego, według przedwojennych
wzorców. Była ona niezwykle skomplikowana,
zwłaszcza na zachodzie, ze względu na sytuację
kraju wyniszczonego wojną oraz zmianę granic
państwowych. Źródła archiwalne oraz wspomnienia i opracowania pełne były opisów trudności,
z jakimi borykano się w pierwszych dniach po
zakończeniu działań wojennych przy organizacji szkolnictwa wyższego. Brak odpowiednich
budynków, wyposażenia, nieustanne zagrożenie
ze strony żołnierzy sowieckich oraz szabrowników to tylko przykładowe problemy, z którymi
borykały się poszczególne grupy kulturalno-naukowe przybywające do tej „krainy mlekiem
i miodem płynącej”, jak początkowo określano
ziemie zachodnie Polski. Pod wpływem doświadczeń tereny te w języku potocznym zaczęto nazywać „dzikim zachodem” i „Meksykiem”, z którego
naukowcy chyłkiem uciekali do Łodzi, Poznania
czy Krakowa, nie wierząc w powstanie ośrodków
naukowych w tej części kraju. Oprócz problemów
logistycznych najpoważniejszym był brak wykwalifikowanej kadry pedagogicznej. We Wrocławiu
znalazła się część nauczycieli szkół wyższych,
którzy zostali przesiedleni z byłych Kresów
36
Wschodnich, oraz repatriantów lub reemigrantów z zachodu Europy czy innych części świata.
Byli wśród nich profesorowie przedwojennych
wyższych uczelni, nierzadko o renomie światowej
(prof. Ludwik Hirszfeld, prof. Hugo Steinhaus,
prof. Władysław Czapliński). Kładli oni podwaliny
pod uruchomienie Uniwersytetu Wrocławskiego,
Politechniki Wrocławskiej, Akademii Medycznej i innych placówek naukowych oraz wywierali widoczne piętno na wizerunku miasta i jego
mieszkańcach.
Do Wrocławia po ogłoszeniu, że będą w nim
działały polskie szkoły wyższe, zaczęli ściągać studenci. Zajmowali, często po 10–20 osób, niezniszczone wille, lokowali się też w budynkach przeznaczonych dla placówek naukowych, wielu z nich
znajdowało zajęcie w Akademickiej Straży Uniwersytetu. Rzadko kto miał tak duże szczęście, jak
Joanna Konopińska, córka prof. Władysława Konopińskiego, która mieszkała wraz z ojcem w dzielnicy „profesorskiej” na wrocławskim Sępolnie.
Inni poszukiwali stancji, pracy oraz miejsca,
gdzie w miarę tanio mogli się stołować. Informacje na ten temat krążyły pocztą pantoflową, do
ich przekazywania wykorzystywano mury budynków przy ruchliwych skrzyżowaniach i tablice
ogłoszeniowe, a także prasę, a konkretnie dział
Studenci wrocławscy podczas odgruzowywania miasta, 1948 r., fot. Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Wrocławiu
ogłoszeń drobnych. Dzięki temu za niewielką
opłatę można było poszukać mieszkania, pracy,
ewentualnie spróbować coś sprzedać lub kupić
dla własnych potrzeb. Ogłoszenia prasowe nadawane przez studentów lub do nich adresowane
ukazywały wycinek ich codziennego życia. Ich
lektura dopełnia obrazu przedstawianego na
kartach dzienników i pamiętników czy wyłaniającego się z licznych wspomnień z pierwszego,
powojennego okresu.
Poprzez ogłoszenia zamieszczane we wrocławskiej prasie żacy szukali głównie pokoi do wynajęcia. Jak wynika z inseratów, często szukano stancji
z możliwością spożywania obiadów. Studenci oferowali wynajmującym swoje usługi i reklamowali
dodatkowe umiejętności, które mogłyby stanowić
część zapłaty za wynajem. Były to zazwyczaj nauka
języków (hiszpański, łacina, francuski, angielski, rosyjski) i gry na instrumentach (fortepian,
skrzypce), sprzątnie całego domu/mieszkania czy
opieka nad dziećmi. Zdarzało się, że żacy mieli
szczególne wymagania. W jednym z ogłoszeń student poszukiwał pokoju przy rodzinie, z umeblowaniem, możliwie z pianinem. Ważną kwestią była
lokalizacja. Starano się znaleźć lokum w sąsiedztwie uczelni, ewentualnie w miejscach dobrze
z nimi skomunikowanych. Na przykład studenci
Politechniki Wrocławskiej szukali pokoi przy trasie tramwajów linii 1, 9, 12.
Masowo wykorzystywano kolumny ogłoszeniowe do zamieszczania ofert korepetycji. Ich nadawcami byli głównie studenci i nauczyciele. Wśród
tych pierwszych była to najpopularniejsza forma
zarobkowania. Dokształcano z zakresu szkoły
powszechnej i gimnazjum, przygotowywano do
matury, małej i dużej, egzaminów na studia: Uwaga maturzyści! Przygotowuję do egzaminu wstępnego na Politechnikę, matematyka, fizyka, chemia.
Sporym powodzeniem cieszyły się korepetycje
udzielane w czasie wakacji, umożliwiające nadrobienie zaległości osobom, które przerwały naukę
w czasie wojny. Jeden ze studentów wspominał:
Następnego dnia szczęście uśmiechnęło się do mnie
po raz pierwszy. Do stojącego na straży z biało-czerwoną opaską i karabinem podeszła jakaś elegancka
pani z prośbą, bym pomógł jej wyszukać jakiegoś
korepetytora dla jej syna, który jakoś nie bardzo
może sobie dać radę w szkole powszechnej. Oczywiście ofiarowałem jej swą pomoc w tym względzie
– zyskując przez to regularny dopływ gotówki. Co
prawda 750 zł miesięcznie nie przedstawiło się zbyt
imponująco, ale wobec urywających się obiadów
Straży Akademickiej było ważną podstawą do dalszej egzystencji. Co więcej, korepetycje dawały nie
37
tylko dochód, ale także możliwość znalezienia…
żony. Wrocławski student wspominał, że efektem dokształcania jednej z panien był nie tylko
pomyślnie zdany egzamin, ale i ich ślub.
Ogromnym powodzeniem cieszyły się korepetycje językowe, szczególnie z języka francuskiego
czy angielskiego. Godzina dokształcania kosztowała 70 zł. Student jednej z wrocławskich uczelni
podawał, że znacznie więcej można było zarobić,
streszczając wykłady. Uzupełniający wykształcenie urzędnik wydziału mieszkaniowego płacił
za takie usługi około półtora tysiąca złotych miesięcznie. Języków obcych można się było uczyć
także korespondencyjnie. Pojawiały się ogłoszenia tego rodzaju: KORESPONDENCYJNE Kursy
Języków obcych zatwierdzone przez Kuratorium,
Warszawa Brzęcka 13.
Studenci oferujący korepetycje mieli konkurencję w nauczycielach. Ci ostatni jednak dużo
ryzykowali. Dokształcanie poza szkołą spotkało
się ze zdecydowanym sprzeciwem władz oświatowych. W lutym 1946 r. Kuratorium Okręgu Szkolnego województwa wrocławskiego skierowało do
wszystkich Inspektorów Szkolnych w okręgach
okólnik nr 13, w którym stwierdzano, że pewna
część nauczycielstwa oprócz zasadniczej pracy szkolnej ma także różne zajęcia uboczne. Jakkolwiek brak
odpowiednich i wykwalifikowanych sił na różnych
stanowiskach oraz ciężkie położenie nauczycielstwa
częściowo usprawiedliwia ten stan rzeczy, to jednak
zajęcia uboczne nie mogą w żadnym wypadku odbijać się ujemnie na pracy szkolnej ani wpływać na
obniżenie poziomu i wartości. Zajęcia uboczne nie
licują z powagą i godnością stanu nauczycielskiego,
Kuratorium uważa je za niedopuszczalne. W związku
z tym zachcą Ob. Inspektorzy Szkolni zainteresować
się zajęciami ubocznymi nauczycieli... Ta reprymenda nie przyniosła jednak zauważalnych skutków.
Ogłoszenia oferujących korepetycje nauczycieli
nadal pojawiały się w kolumnach ogłoszeniowych
obok inseratów studentów oraz pracowników
naukowych szkół wyższych. Ci ostatni zresztą nie
ogłaszali się zbyt często. Oferowali lekcje śpiewu,
gry na fortepianie/pianinie, dokształcanie z języka
polskiego czy matematyki.
W kolumnie ogłoszeń drobnych studenci
poszukiwali informacji o dostępnych rozrywkach
38
i lokalach, w których mogli w miarę tanio zjeść
i spędzić wspólnie czas pomiędzy zajęciami.
W grupie łatwiej było uniknąć niebezpieczeństw
(napadów sowieckich żołnierzy, szabrowników,
gwałtów czy rabunków będących w tym okresie
plagą „dzikiego zachodu”). Ten sposób bycia studentów – potrzeba wspólnej zabawy i rozrywki
wbrew wszystkiemu – wpisywał się w charakterystyczną dla pierwszych lat po wojnie tzw. dynamikę odradzania się życia, opisywaną przez Hannę
Świdę-Ziembę. Jej przejawami były „uczestnictwo
w kulturze”, liczne bale, przyjęcia, rozrywki, eksplozje miłości, podróże po „nowej Polsce”, szukanie ciekawych posad, rodzenie dzieci. Życie miało
dawać świadectwo, że istnieje i się rozprzestrzenia
– pisała socjolożka. Wrocławscy studenci w swoich wspomnieniach często mówili np. o lokalu
U Fonsia zlokalizowanym w częściowo zburzonej
kamienicy u zbiegu ulic Wita Stwosza i Szewskiej,
do którego wejście nasuwało skojarzenia ze zwykłą speluną czy mordownią. Tymczasem za tym
nie zachęca­jącym wejściem krył się lokal czysty,
pełen dobrych zapachów, dobrego jadła i dobrego
towarzystwa – do Fonsia byle kto nie przychodził.
Flaczki miał Fonsio, że palce lizać, drobno pokrajane, pieprzu i majeranku do smaku, na świeżym
rosole, tylko jeść. Cen już nie pamiętam, ale nawet
my, studenci, nie braliśmy ich pod uwagę. Kto
chciał zjeść coś zacnego, a jakiś grosz dzwonił mu
w kieszeni, czuł się jak bogacz i zawsze w towarzystwie maszerował do Fonsia na flaki lub coś równie
dobrego, np. wątróbkę/cebulką albo golonkę. Przez
wiele lat knajp­ka U Fonsia prosperowała znakomicie, zawsze przepełniona. Pamiętniki młodzieży
pierwszych lat po wojnie pełne są opisów nieustających zabaw, imprez alkoholowych, często
kończących się huraganowym ogniem z posiadanej broni, pierwszych miłości i zawiedzionych
nadziei. W prasie dolnośląskiej ze zgrozą pisano
o tańcach młodych Polaków z Niemkami w lokalach gastronomicznych: Będziemy podawać adresy, cytować nazwiska, wymieniać lokale rozrywkowe, aż wreszcie i te jednostki nieodpowiedzialne
zrozumieją, jak mają postępować, a czego im robić
nie wolno – piętnowano „zdrajców”.
Zabawa i rozrywka przeplatały się ze sprawami poważnymi, często politycznymi, które mogły
Studenci podczas sesji, 1948 r., fot. Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Wrocławiu
rujnować życie. Przykładem było posądzenie
o przyjęcie volkslisty przez Alfonsa Holeckiego,
ówczesnego prezesa Bratniej Pomocy Studentów Wyższej Szkoły Handlowej we Wrocławiu
(WSH). Student, który wysunął to oskarżenie,
musiał następnie przeprosić posądzonego na
łamach prasy za obrazę: ODWOŁUJĘ niesłuszne
posądzenie o zmianę narodowości w czasie okupacji
Ob. Holeckiego Alfonsa, prezesa Bratniej Pomocy
Studentów WSH we Wrocławiu i tą drogą zwracam
mu honor i przepraszam. – Tadeusz Niechciał, student WSH.
Kolumny ogłoszeniowe były istotnym przekaźnikiem wiadomości w powojennym społeczeństwie. W wielu wypadkach były niezastąpione,
a po latach stanowią cenne uzupełnienie wiedzy
o ówczesnej codzienności.
39