Pobierz tekst dla dorosłych (format PDF)

Transkrypt

Pobierz tekst dla dorosłych (format PDF)
Edward Polański
Uczniowie szkół średnich i dorośli
Szczęściarz podwójny
Od półtorarocza męczą mnie sny, mało zapewne realistyczne. Budzę się często gęsto na
wpół żywy, wówczas wyskakuje jak filip z konopi, mamroczę trzy po trzy. To znów prześladował
mnie złowrogi chichot, pochodził z podziemi Zamku Królewskiego w Warszawie, a ostatnio jak
spod ziemie wyrasta wokół mnie mnóstwo nieznanych postaci: małomiasteczkowy pacykarz,
zrzędliwy stróż, kłótliwy reportażysta, ostro kuty hochsztapler. Jest ich co nie miara, jak by nie
było. Jakby w pół śnie, pół jawie znienacka wpadł ciemnoskóry Nikaraguańczyk, Joachim. Ni stąd,
ni zowąd zażądał ode mnie przyrządzenia wysokokalorycznej przekąski. Z obco brzmiącym
akcentem zaczął wyliczać: „Zamawiam następujące sałatki: z rzeżuchy, i ze szczeżui zmieszanej z
żętycą, i z prażonych rambutanów, i z serem brie, i ...”. Przerwałem mu w pół słowa, boć dla mnie
to ohydstwo, mimo że sam przyrządzam, lecz robię to tylko dla przyjaciół. Tymczasem on objął
mnie pojednawczo wpół i ze złością – nie na mnie – ryknął: „Niechżeż sczezną kucharze,
nicnierobienie ich specjalnością jest!”. Liczył, że za kucharzy ja się zrehabilituję. Po degustacji
wszystkich surówek Joachim w pół godziny z obskurnego obżartucha przedzierzgnął się w
zadzierzystego chorążego. Od razu, jak na musztrze, bębni na tam-tamie, wniebogłosy wrzeszczy:
Capstrzyk, zbiórka!”. Służba nie drużba! Założywszy na poczekaniu półgolf koloru lilaróż tył na
przód, raz-dwa pomaszerowałem naprzód.
Kiedy indziej miałem zdarzenie niecodzienne: w przededniu andrzejek przyjeżdża gość
nietuzinkowy. Jędrek wyglądał na znużonego: miał twarz zszarzałą, a tułów przygarbiony. Zrazu go
nie poznałem, lecz w czas pojąłem: przecież przed pół rokiem restaurowaliśmy przywiezione z
Nadodrza figurki bóżnicze. Pytam: „Jakżeż tu trafiłeś?”. Jędrek: „Jakżebym miał nie wiedzieć, że
nad jeziorem Morzycko w wolno stojącym doku, nieopodal szemrzącej strużki, mieszka mój
kontrahent, czyli ty. Niewiedza to blamaż! Oto twój zysk z transakcji!”. Naprędce coś mi wręcza, a
ja staję jak wryty. Kupon totolotkowy! Spoglądam po wielokroć i własnym oczom nie dowierzam.
„Jakiż to ze mnie szczęściarz!” - puentuję.
W przededniu świąt słyszę rechot przerażający. Niedługo stwierdziłem, że te gburowate
śmichy-chichy wzbudził upadek. Przydarzył się on ostrzyżonemu na półkrótko domokrążcy z
dwukołowym wózkiem. Ów roztrzepany kramarz z naprzeciwka nie uprzątnął skórek bakłażana i
stało się: trach na ziemię! Wprawdzie to błahostka, li i jedynie zdarcie naskórka na podbródku
szwendającego się aktorzyny, lecz tenże syknął: „Na pohybel, dziś nagranie, a ja oszpecony”. W
okamgnieniu jestem przy nim. Jednakowoż towarzyszyłem mu nie za długo, albowiem czekał mnie
jeszcze skok wzwyż. Zarówno kontuzjowany pechowiec, jak i ja zauważyliśmy wśród rozsypanych
pożółkłych papierzysk sczerniałe po trosze na brzeżkach płótno, a na nim namalowane: i stukułka, i
jaskółka, i białorzytka, i jakieś bohomazy, a gdzieniegdzie ciemno zabarwione plamy z
jasnozielonymi prążkami. Z nagła dostrzegłem nieopodal świeżo opierzone pisklę kukułki.
Rozentuzjazmowany zakrzyknąłem: „To mój talizman, uchroni mnie od snów złych. Na pewno.
Teraz szczęściarzem jestem po dwakroć!”.