14 4. CZY JAKO WŁADZA PUBLICZNA UMIEMY
Transkrypt
14 4. CZY JAKO WŁADZA PUBLICZNA UMIEMY
4. Czy jako władza publiczna umiemy podwyższać podatki? Rządzący mają problem z mówieniem o podwyżce podatków. Jak nigdy będą oni wtedy skupiać uwagę tych, których z reguły ani polityka, ani politycy niewiele obchodzą. Nagle zupełnie nieważne słowa wypowiadane zwykle dla garstki dziennikarzy stają się bardzo ważne. Chyba trzeba o tym politykom przypomnieć. Teraz nie mogą się chować. Ich słowa nie mogą też przekazywać złych sygnałów: zagubienia, strachu lub bezradności. Początek najczęściej bywa dobry: w kryzysie podwyżki podatków są konieczne i już. Dalej zadłużać się nie możemy. Tak mówi władza: ktoś rządzi – to jego gospodarska rola. Potem bywa gorzej: uciekający przed dziennikarzami oficjele „od szczegółów”, byle jakie projekty. Słowa nieporadnych i raczej mało przejmujących się swoją rolą biurokratów. Reakcja zażenowania lub złości: widać, że wzięli się do czegoś, czego chyba nie ogarniają. Oby nie tak dalej, bo nikt już nie chce kolejnej ich klęski. Zwłaszcza podatnicy. Pewnie władza nie wie, że może mieć w nich sojuszników i jedynych skutecznych wykonawców swojej woli. Przynajmniej w tej dziedzinie. Odczucia niezaangażowanego obserwatora są raczej smutne. Cytując Leca, jesteśmy wciąż społeczeństwem klasowym, przy czym dzielimy się już na dwie nowe klasy: „polityczną” i „całej reszty”. Tak będzie zawsze, gdy trzeba podwyższyć podatki. „Cała reszta” da sobie radę. Mam wrażenie, że już nawet zaakceptowała podwyżki jako coś, co nastąpi. Nieuchronnie. Nie będzie protestów, bo i po co? Co najwyżej irytację budzi brak informacji, sprzeczne sygnały i głupkowate komentarze. Zwłaszcza o „przejściowym” charakterze podwyżek. W to nikt nie wierzy. Gorzej z „klasą polityczną”. Mimo że ucichło liberalne trajkotanie o jednej stawce dla wszystkich podatników, już nie powtarza ona bzdur o „upraszczaniu” i „obniżaniu” (to jej małe sukcesy), wypada źle lub gorzej. O podatkach władza musi mówić językiem interesu publicznego. Tu potrzeba mieć świadomość państwową, bo każda inna jest dysonansem, fałszem, wręcz karykaturą. Najgorsze wrażenie robi zasadne podejrzenie o „andersenizację” postaw polityków, czyli coś ze skarbnicy tej gorszej historii międzynarodowego biznesu podatkowego. Ciekawe, czy w drugim szeregu władzy nie usadowili się suflerzy z tej ławki. Jeżeli tak (chyba niemożliwe), to mógłbym zrozumieć, dlaczego klasa polityczna przegrywa tę bitwę. Niech się jednak nie cieszy opozycja: to może być również jej przegrana. Podwyżki podatków są nielicznym, ale prawdziwym problemem państwowym: trzeba je krytykować, bo to istota demokracji, ale w interesie publicznym, w trosce o państwo. 14 Nie musimy się martwić stanem umysłów klasy politycznej, gdyż jej porażki wcale nie muszą oznaczać nieudanej podwyżki podatków. Mogą ją „zrobić” podatnicy, owe kilka milionów bacznych obserwatorów, którzy wiedzą nie tylko na czym to polega, ale też jak na tym nie stracić (nawet zarobić). To zupełnie inny czas, nieporównywalny z prawie już zapomnianym 5 lipca 1993 r. (wprowadzenie VAT i akcyzy) czy 1 stycznia 1992 r. (nowy podatek dochodowy). Wtedy władza musiała przyjąć rolę nauczyciela, choć się do tego mało nadawała. Teraz to już niepotrzebne. Wystarczyłby kompetentny, wyrażany w interesie publicznym przekaz dopracowanych „szczegółów”, które dobrze rozumie każda księgowa. Przy okazji polecam uwadze całej klasy politycznej grupę wyborców: głównie kobiety, konserwatywne, praktyczne i skrupulatne, które można próbować zjednać kompetencją, rzeczowością i sympatią. Lepiej im nie „podpadać”, a zwłaszcza denerwować niefrasobliwością czy brakiem wyobraźni. Sądzę, że w najbliższych wyborach ich zdanie będzie mieć istotne znaczenie. Prowadząc dalej tę operację w podobny sposób, duża część klasy politycznej może przez przypadek dokonać samoeliminacji, a swój dalszy udział w tzw. sprawowaniu władzy może zachować tylko przypadkowo – głównie poprzez brak alternatyw wyborczych. Pozwolę sobie przypomnieć, że jej dotychczasowy dorobek myślowy na tej niwie maluje się w żałosnych barwach. Przez prawie dwa lata co rusz zapewniano, że o podwyżkach podatków„nie ma mowy”. Gorzej, że pomysł ustawienia byłego prezydenta w roli hamulcowego, który blokuje „reformy finansów publicznych”, sam w sobie był czymś od początku niefortunnym, a tragiczny koniec tego sporu każe już tylko milczeć na ten temat. Potem nastąpiła jakże czytelna wolta: (jakoby) hamowanie reformy sprowadzono głównie do obniżki zasiłku pogrzebowego, a podwyżka podatków jest „jedynym wyjściem”, co w ustach jej niedawnych zagorzałych przeciwników jest wyjątkowo niewiarygodne. Podwyżka podatku z perspektywy władzy jest połączeniem dobrego rzemiosła legislacyjnego i dość naiwnie pojętej świadomości państwowej. Część rzemieślnicza sprowadza się do kilkunastu zasad, które są znane, choć dotąd nie napisano o tym jakiegokolwiek podręcznika (teraz przydałby się bardzo). Pozwolę sobie przypomnieć najważniejsze z nich: – zasada godziny zero: trzeba precyzyjnie określić, od kiedy obowiązują nowe stawki podatku i do kiedy stare. Dzień, a dokładniej noc, kiedy to nastąpi, powinien być jednocześnie początkiem miesiąca, bo podatki „żyją” w tym rytmie. Wcale nie musi to (raczej nie powinien) być początek roku podatkowego (wyjątek dla podatków dochodowych); najlepiej, aby to właśnie nie był początek roku; 15 zasada uprzedzenia: sprzedawcom i usługodawcom trzeba dać minimum cztery, pięć miesięcy, by mogli rozgryźć prawne i ekonomiczne niuanse zmian. Stosowne przepisy, które nigdy nie będą proste, powinny mieć długie vacatio legis i wziąć na siebie pierwszą i najważniejszą falę krytyki – pod jej wpływem można je też poprawiać, jeśli twórcom zabraknie wyobraźni (z reguły brakuje); – zasada czasowej dwoistości: podwyższone podatki od pewnej daty powinny przez pewien czas współistnieć ze starymi, niższymi stawkami aż do czasu wyprzedaży towarów, które wyprodukowano lub zakupiono na niższych stawkach; czym dłużej, tym lepiej; – zasada prostodusznej lojalności: tworząc przepisy przejściowe, które wprowadzają wyjątki (przejściowa dwoistość), trzeba kierować się wiarą, że podatnicy działają w dobrej wierze oraz znają obowiązujące reguły i chcą się do nich zastosować. Dla nich tworzymy przepisy określające wyjątki, tak, by wiedzieli jak postąpić, a decyzje muszą szybko podejmować. Od tej grupy zależy powodzenie operacji. Warto im wierzyć i ufać – nie należy ich straszyć; – zasada bezpośredniego dialogu: prawie każda branża, która musi przeżyć podwyżkę podatków, ma swoją specyfikę, często dość egzotyczną. Warto ją poznać i uszanować. Do tego potrzebny jest dialog z zainteresowanymi, raczej bez pośrednictwa lobbystów; – zasada zamkniętego okresu przejściowego: wiadomo, że przez pewien czas panować będzie rozgardiasz, irytacja i nie zawsze wybredna krytyka. Trzeba jasno określić, jak długo będzie trwać stan przejściowy, po którym są już tylko podwyższone stawki. W naszych realiach nie powinno to trwać dłużej niż pół roku. Zasady te pozostawiam pamięci i rozwadze tych, którzy będą rządzić przez najbliższych dziesięć lat. W tym czasie mogą się wielokrotnie przydać. Tego możemy być już pewni. – 16