Neuschalk stał jeszcze dwa kroki ode mnie, a już

Transkrypt

Neuschalk stał jeszcze dwa kroki ode mnie, a już
Neuschalk stał jeszcze dwa kroki ode mnie, a już okręciłem się z nożem w jednej, a krucyfiksem w
drugiej dłoni. Bóg na szczęście obdarzył mnie łaską czujnego snu, co nie raz i nie dwa przydawało się
w niebezpiecznych sytuacjach. Tym razem jednak miałem naprzeciw siebie tylko demonologa,
zaskoczonego moją gwałtowną reakcją.
Ehm... wybaczcie — mruknął, zastygając w miejscu. — Świta już... —
Spojrzałem na pogrążony w porannej szarówce las i podniosłem wzrok na niebo. Słooca nie było
jeszcze widad, ale ciemne pasma chmur wyraźnie nabierały brudnoróżowego odcienia. Konfrontacja z
demonem, niestety, nadszarpnęła moimi siłami i czułem się podobnie jak po przepitej nocy. Mdłości,
ból głowy, słabośd mięśni... Nie miałem jednak czasu ani na odpoczynek, ani by się nad sobą
rozczulad. Sięgnąłem do sakw po jedzenie i wgryzłem się w czerstwą bułkę oraz ser. Zobaczyłem, iż
Neuschalk przygląda się, jak jem. Miał przekrwione, zapuchnięte oczy i nieszczęśliwy wyraz twarzy.
Nawet jego pieczołowicie przystrzyżona broda była teraz zmierzwiona, a między włosy zaplątały się
źdźbła trawy.
Częstujcie się — powiedziałem z pełnymi ustami, a czarownik skwapliwie skorzystał z zaproszenia. —
Potem szybko osiodłaliśmy konie i już bez zwłoki popędziliśmy leśną przecinką, mając za plecami
wschodzące słooce.
Teraz mówcie — rozkazałem, kiedy wyjechaliśmy na pole, które pozwalało nam galopowad obok
siebie, strzemię w strzemię. —
Konwersacja dotycząca poważnych tematów nie jest zbyt wygodna, kiedy siedzi się na pędzącym
rumaku, ale przy obustronnej chęci da się pokonad tę drobną przeszkodę. Cóż z tego, kiedy chęci tej,
przynajmniej po stronie Neuschalka, nie było.
To wymaga dłuższych objaśnieo — krzyknął, — a wiatr wepchnął mu słowa z powrotem do ust.
Zakrztusił się. — Mucha, psiakrew — warknął i chwilę pokasływał, a potem odplunął w bok.
Kiedy zatrzymamy się napoid konie, akuratnie wam wszystko opowiem — obiecał. —
Może miał i rację. Nie mogliśmy przecież galopowad cały boży dzieo, bo nasze rumaki nie
przetrzymałyby takiego traktowania. Owszem, były to rosłe zwierzęta, przyzwyczajone do forsownych
podróży, ale jednak należało zachowad pewien umiar w korzystaniu z ich sił i zatrzymywad się co
pewien czas na krótki chociaż popas. I tak sądziłem, że najpóźniej jutro trzeba będzie znaleźd kupca,
który odsprzeda nam nowe konie, gdyż im mniej nocy będę musiał spędzid na powstrzymywaniu
demona, tym większą będę miał szansę, by dowieźd Neuschalka całego i zdrowego do Amszilas.
Zacząłem się zastanawiad, czy nie lepszym planem byłoby takie ułożenie trasy podróży, aby każdą noc
spędzad w okolicy świętego miejsca, w kościele lub chociaż niedaleko jakiejś przydrożnej kapliczki.
Pech jednak chciał, że nie miałem przy sobie map, a okolicy nie znałem zbyt dobrze. Poza tym demon
potraktowałby podobny wybieg jako jawną oznakę wrogości i niechęd do dalszego prowadzenia
negocjacji. Oczywiście, mogłem również Neuschalka ulokowad w którymś z pobliskich kościołów, a
sam pognad po wsparcie do Amszilas. Jednak człowiekowi pozbawionemu głębokiej wiary nie
pomoże nawet obecnośd w świętym miejscu czy posiadanie błogosławionych relikwii. Czarownicy,
bluźniercy i heretycy nie mogli przecież liczyd, iż pomogą im symbole wiary, z której drwili lub której
nienawidzili. Powiedzmy, że mógłbym przekonad jakichś świątobliwych mnichów lub księży, by
zaopiekowali się Neuschalkiem. Ale po pierwsze, nie wiedziałem, gdzie szukad tak oryginalnych
przedstawicieli tych profesji, a po drugie, nie chciałem nikogo narażad na śmierd z łap demona.
Bynajmniej nie z powodu źle pojętego współczucia lub miłosierdzia! Po prostu, rzecz podobnego
rodzaju fatalnie wyglądałaby w raporcie, który będę musiał złożyd zarówno Jego Ekscelencji
biskupowi Hez-hezronu, jak i władzom klasztoru Amszilas.
Z tych wszystkich przemyśleo wynikał jeden, niewesoły morał: mogłem liczyd tylko i wyłącznie na
własne siły. Sprytowi demona musiałem przeciwstawid własny spryt, a jego zajadłości — głęboką
wiarę. Nie jestem jednak czarodziejem z pogaoskich legend, który jednym lekceważącym ruchem
małego palca przywołuje pioruny bądź nawałnice. Jestem tylko skromnym inkwizytorem,
posiadającym niejakie wrodzone talenta, który jednak musi płacid wysoką cenę za każdą próbę
mierzenia swych sił z potęgami pochodzącymi nie z tego świata. Nie wyobrażałem sobie, bym po tym,
co usłyszałem, mógł zostawid Neuschalka na pastwę demona. Zrozumcie mnie dobrze, mili moi. Nie
zależało mi nawet w najmniejszym stopniu na parszywym życiu czarnoksiężnika, gdyż sam je
poświęcił, by oddalid się od cudu zbawienia. Zależało mi przede wszystkim na wiedzy, którą można
wytrząsnąd z jego umysłu. A z tym problemem z całą pewnością poradzą sobie zakonnicy z Amszilas,
których cierpliwośd w wysłuchiwaniu grzeszników dorównywała jedynie gorącej wierze.
Na popas zatrzymaliśmy się nad zarośniętym trzcinami brzegiem małego jeziora. Do wody prowadziło
błotniste, śliskie zejście i musieliśmy ostrożnie sprowadzid konie, gdyż nie chciały się zanadto
przekonad do spaceru po wciągającej kopyta mazi.
No i? — zagadnąłem, kiedy już rozkulbaczyliśmy konie. —
— Błąd. — Wzruszył ramionami Neuschalk. — Zwykły ludzki błąd, który może się przydarzyd nawet
najpotężniejszemu z uczonych mężów. — Nie było żadnej wątpliwości, iż wypowiadając ostatnie
słowa, miał na myśli siebie.
Czyli? —
Ochlapał twarz wodą i napił się ze stulonych dłoni. Najwyraźniej wszystko, by zyskad na czasie.
— Zamierzałem wezwad innego demona — rzekł, wdrapując się na brzeg. Usiadł na płaskim,
omszałym kamieniu. — Wiecie... takiego, który... — zobaczyłem rumieniec na jego policzkach —
potrafi zaspokoid męskie żądze.
Na miecz Pana! — Roześmiałem się. — A toście sobie — sprowadzili ładnego sukkuba! Gustujecie w
takich czerwonych potworach z pazurami i kłami?
Drwijcie sobie, drwijcie — zamruczał, — zupełnie nierozbawiony moim błyskotliwym dowcipem. —
Mam wrażenie, iż ten tam, Belizariusz, pożarł mojego przyzywanego demona albo co najmniej go
przegonił i sam postanowił zamanifestowad się w jego miejsce. Uznałem więc, że wykorzystam
nadarzającą się sposobnośd...
No — tak — przerwałem mu. — To przecież oczywiste. Bo gdy w domu schadzek zamiast ladacznicy
ukazuje się w drzwiach opryszek ze sztyletem, każdy myśli tylko, jak wykorzystad tę przemiłą
niespodziankę.
Wasze — poczucie humoru może stad się na dłuższą metę uciążliwe — zauważył Neuschalk
zgryźliwym tonem. — Nie zapominajcie, że jestem badaczem, a moja władza nad jestestwami
pochodzącymi z otchłani nie ma sobie równych!
Nie skomentowałem tego stwierdzenia, chociaż przypomniało mi się, jak zeszłej nocy czarnoksiężnik
siedział, skulony, i z przerażeniem obserwował moją słowną potyczkę z demonem. Jeśli faktycznie był
najpotężniejszym spośród demonologów, z całą pewnością byłem naocznym świadkiem upadku tej
odrażającej profesji.
Czego więc zażądaliście od tego Belizariusza? — spytałem. —
Hmmm... — Pogłaskał się po brodzie. — W skrócie? Zaklęcia dającego mi władzę nad każdą żyjącą
istotą. —
— Co takiego? — parsknąłem. — Nie sądzicie, że gdyby naprawdę potrafił coś takiego uczynid, to
zarezerwowałby podobną moc dla siebie samego?
Nie znacie się na hermetycznych kwestiach — obwieścił Neuschalk wyniosłym tonem. —
Zapewne nie — przyznałem. — I co wydarzyło się później? —
— Przekazał mi żądane zaklęcie — rzekł po długiej chwili demonolog. – Lecz stopieo jego
komplikacji, trudnośd w zdobyciu koniecznych ingrediencji oraz szczególne preparacje, których
wymaga, czynią je w praktyce bezużytecznym.
Czyli dostaliście plany domu bez — robotników, cegieł, drewna i pieniędzy. — Roześmiałem się. —
No i bez gwarancji, czym tak naprawdę są — dodałem. — Bardzo pomysłowe.
— Dla mnie jest to zaklęcie nieosiągalne — rzekł. — Zważywszy na ograniczone środki, jakimi
dysponuję. Które bynajmniej nie wynikają z braku wiedzy — zastrzegł szybko, machając dłonią, jakby
odpędzał muchę — lecz z mych skromnych możliwości materialnych. Ale czy nie sądzicie, że
zakonnicy z Amszilas byd może znajdą sposób na realizację tego jakże niezwykłego zaklęcia? —
Spojrzał na mnie uważnie i z chytrym błyskiem w oku.
O tym porozmawiacie już z nimi samymi — odparłem, gdyż — jego rojenia przypominały bajędy o
„kijach samobijach” i „stoliczku nakryj się”.
Nagle Neuschalk poruszył się gwałtownie i omal nie spadł z omszałego głazu. Zauważyłem na jego
twarzy grymas strachu.
Jedźmy stąd — niemal krzyknął. — Szybko! —
Chwyciłem konie przy pyskach i spokojnie wyprowadziłem z wody.
Zaraz ruszamy — powiedziałem spokojnie. — Ale może wyjawcie mi wcześniej, co was ugryzło? —
Zacisnął dłonie tak mocno, aż chrupnęły mu chrząstki. Zauważyłem, że ma niemal białą z przestrachu
twarz, a na czoło wystąpiły mu kropelki potu.
Błagam was, jedźmy stąd! — Zdumiewające, ale w jego głosie naprawdę usłyszałem błaganie. —
Usiadłem na głazie, z którego Neuschalk przed chwilą wstał, i zacząłem odpinad nogawice.
Odpocznijmy chwilę — zaproponowałem — bo konie nie wytrzymają. —
Nie rozumiecie, nie rozumiecie — wykrzyczał. — Ale dobrze, sam pojadę! —
Rzucił się w stronę swojego wierzchowca i chwycił wodze. Wstałem i zatrzymałem jego dłoo.
Neuschalk — rzekłem spokojnie. — Jeśli nie będziesz ze mną szczery, to umrzesz. Dobrze się więc
zastanów... —
Ktoś mnie ściga — powiedział zduszonym głosem i wbił wzrok w czubki własnych butów. — I zbliża
się. Czuję to... —
Z całą pewnością nie byliśmy w dobrym miejscu na odparcie ataku, gdyż, wykorzystując zasłonę
gęstych krzewów, można było podprowadzid nad jezioro zbrojnych, którzy ustrzeliliby nas niczym
kaczki. Jednak miałem nadzieję, że nawet jeśli czarnoksiężnik mówi prawdę, to jego prześladowcy nie
zdołali jeszcze podejśd wystarczająco blisko. Postanowiłem więc, że lepiej się stanie, jeżeli całą
sprawę wyjaśnimy w drodze. Nie należałem bowiem do ludzi, którzy, słysząc nawoływanie „pali się!”,
poświęcaliby czas na dopytywanie, co się pali, gdzie się pali i czy aby na pewno się pali, oraz
rozpoczynali dyskusję, jakie należy przedsięwziąd środki bezpieczeostwa. Należało brad nogi za pas,
gdyż ucieczka, nawet jeśli nieuzasadniona, w niczym nie mogła nam przecież zaszkodzid. A ponieważ
do twierdzenia mówiącego, iż „życie droższe niż honor” miałem szereg wątpliwości, więc rejterada
przed nieznanym niebezpieczeostwem poszła mi tym łatwiej. Oczywiście, mogło się okazad, że
szanowny doktor jest jeszcze bardziej szalony niż sądziłem (co przytrafiało się nader często osobom
pragnącym podporządkowad swej woli mroczne moce), ale lepiej było dmuchad na zimne.
Wyprowadziliśmy wierzchowce i ruszyliśmy galopem, a nie uszło mej uwagi, że Neuschalk cały czas
obracał się przez ramię, jakby śledząc, czy nikt nie podąża naszym tropem. W koocu pęd powietrza
zerwał mu kapelusz z głowy i usłyszałem przekleostwo zagłuszone tętentem kooskich kopyt. Byd
może byłem przeczulony, obserwując jego zachowanie, ale i mnie wydawało się, jakby śledziły nas
czyjeś spojrzenia. Niemalże czułem na plecach wrogi wzrok, a w dodatku zdawało mi się, że wzrok ten
nie może należed do ludzkiej istoty, gdyż odczuwałem go jako piekący ból, rosnący gdzieś z tyłu
czaszki i promieniujący przez kręgosłup aż do lędźwi. Miałem tylko nadzieję, iż wrażenie to wynikało
nie z realnych podstaw, lecz spowodowane było osłabieniem psychiczną walką, którą zeszłej nocy
toczyłem z demonem. Zerknąłem kątem oka na Casimirusa Neuschalka i wyraźnie zobaczyłem, jak
bardzo strach zmienił rysy jego twarzy. Miał oczy wybałuszone z przerażenia, a usta ściągnięte w
wąską, krwawiącą krechę (widad wcześniej musiał przygryźd sobie wargi). Pobielałymi dłoomi
kurczowo ściskał kooskie wodze, a butami walił w boki nieszczęsnego wierzchowca jak w bęben.
Cokolwiek nas ścigało, musiało budzid w czarnoksiężniku grozę większą nawet niż Belizariusz. Ach,
westchnąłem w myślach, dlaczego musisz zawsze wplątad się w kłopoty, biedny Mordimerze?
Leśną ścieżynką wypadliśmy na podmokłą, żółtą od kaczeoców łąkę. Po mojej prawej ręce rozciągało
się płytkie, zarośnięte rzęsą rozlewisko, a słooce odbijało się srebrem w niewielkich kałużach czystej
toni. I nagle zobaczyłem, że z rozlewiska unosi się jakiś dziwny kształt. Początkowo sądziłem, że to
jedynie zwid wywołany takim, a nie innym ułożeniem się gorącego powietrza. Później pomyślałem, że
nad jeziorkiem wzniosła się niewielka trąba powietrzna, ale przecież dzieo był bezwietrzny. I dopiero
trzeci rzut okiem upewnił mnie, że oto z wody unosiła się istota utkana z przezroczystego błękitu.
Była mniej więcej wzrostu dwóch ludzi, lecz niezwykle chuda, a jej długie ręce czy macki zdawały się
krążyd wokół tułowia w jakimś zadziwiającym taocu. Nie spostrzegłem, by miała nogi lub stopy, a
jednak sunęła bez trudu po zielono–żółtym kobiercu traw oraz kaczeoców. Wydawała się falowad i
przelewad, ale pomimo to ze sporą prędkością zmierzała w naszą stronę. Ściągnąłem wodze koniowi,
zmuszając go do raptownego skrętu w lewo. Czymkolwiek był stwór mknący po łące, wydawało się,
że jego celem jesteśmy właśnie my. Neuschalk również dostrzegł wodną maszkarę, gdyż z jego gardła
wyrwał się piskliwy krzyk, a czarnoksiężnik w tym samym momencie skręcił tak gwałtownie, że omal
nie zsunął się z siodła. Zabalansował przy kooskiej szyi, kurczowo wczepił się palcami w grzywę, ale w
koocu udało mu się odzyskad równowagę.
Szybciej, szybciej! — wrzasnął. —
Nie trzeba mi było tego powtarzad dwa razy, gdyż i tak wyciskałem już z rumaka wszystkie siły.
Ścigająca nas istota jednak również mknęła coraz szybciej i miałem wrażenie, że nawet lekko się
zbliża. Obawiałem się, że w koocu będę musiał stawid czoła niebezpieczeostwu, chociaż byłem
pewien, iż żadne ostrze nie wyrządzi jej krzywdy. Wszakże była stworzona z wody, a nie widziałem
jeszcze, by rzeka lub jezioro cierpiały pod ciosami miecza. Pozostawały jedynie modlitwy, moc naszej
świętej wiary oraz zbawienna potęga krucyfiksu. Jednak widzicie, mili moi, istnieją na świecie byty
wywodzące się z pradawnych czasów, które nie lękają się chrześcijaoskich symboli. Możliwe, że
modlitwy i aura mej wiary mogłyby powstrzymad wodny żywioł, ale byd może był on tylko bronią
sterowaną przez kogoś stojącego poza zasięgiem naszego wzroku. A przecież trudno sobie wyobrazid,
aby pozbawiona myśli oraz uczud woda, uformowana magią w przypominający człowieka kształt,
mogła się przestraszyd nawet najżarliwszych modlitw. Święte słowa są w stanie zatrzymad człowieka z
mieczem w dłoniach, ale nie potrafią złamad samego miecza.
W las! — krzyknąłem, gdyż liczyłem na to, że drzewa oraz chaszcze zatrzymają naszego prześladowcę.
—
Wiedziałem również, że jeśli wodna istota została powołana do życia za pomocą magii, to od
czarownika nie może jej oddzielad zbyt duży dystans. Może więc mieliśmy szansę, by uciec?
Wierzchowiec Neuschalka potknął się i czarnoksiężnik zawył z przerażenia. Przytulił się do kooskiej
grzywy i teraz niemal leżał swemu rumakowi na karku, obejmując go ramionami. Obejrzałem się
przez ramię. Błękitny maszkaron był coraz bliżej, ale na szczęście zbliżaliśmy się do brzozowego lasu,
za którym widziałem już grzbiety wapiennych skał. Mój koo rzęził ciężko, lecz nie zwalniał biegu. I
nagle wierzchowiec demonologa potknął się po raz drugi, ale tym razem doktor Neuschalk wyleciał z
siodła, jak wyrzucony z procy, i przeleciał przez łeb zwierzęcia, ciężko lądując w trawie. Jedynie
cudem uniknął uderzenia kopyt, ale podniósł się ze zdumiewającą szybkością, wyrzucając z siebie
równie zdumiewającą litanię przekleostw. Ja tymczasem ściągnąłem wodze, zatrzymałem konia i
ruszyłem, by pomóc czarnoksiężnikowi w walce lub ucieczce. Ukształtowana z wody istota sunęła
coraz szybciej i teraz już tylko trzydzieści, może trzydzieści pięd stóp dzieliło ją od Neuschalka.
Ponieważ była tak blisko, mogłem lepiej się jej przyjrzed i najbardziej zaniepokoiło mnie, że wokół
całego jej tułowia krążyły błękitne wicie przypominające nieco ramiona ośmiornicy. Wyszarpnąłem z
pochwy miecz, chod Bóg mi świadkiem, nie sądziłem, aby otrze mogło cokolwiek zdziaład przeciwko
temu potworowi. Jednak ruszyłem pędem w jego stronę, z modlitwą na ustach i zawziętością w
sercu. Ale nie zdążyłem nic uczynid... Kątem oka zauważyłem, że Neuschalk składa dłonie w jakimś
dziwnym geście, usłyszałem, że mruczy coś w niezrozumiałym dla mnie języku, i w tym samym
momencie spomiędzy jego palców wytrysnął płomieo. Jeśli widzieliście kiedyś katapulty miotające
grecki ogieo, to to właśnie je przypominało. Oczywiście, rozjarzona kula ognia była najwyżej wielkości
dwóch moich pięści, ale bijący od niej żar był tak wielki, iż poczułem, jak przelatując obok mej głowy,
spala mi włosy na prawej skroni. Ognista kula ugodziła wodną istotę w sam środek tułowia. Ale nie
tylko ugodziła. Ona pękła i rozlała się po całym jej ciele, otulając potwora jakby czerwonym
płaszczem. Żywiołak zwinął się w miejscu, skręcił, zawrócił, ale ten ruch tylko podsycił płomienie.
Potem widzieliśmy tylko pędzący przez las, płomienisty kształt, pozostawiający za sobą spaloną trawę
oraz nadpalone gałęzie.
Na miecz Pana! — westchnąłem, zdumiony, i schowałem miecz do pochwy. —