NA TRAKCIE do DAMASZKU

Transkrypt

NA TRAKCIE do DAMASZKU
NA TRAKCIE do DAMASZKU
Piotr
Marek
Stański1/Lesław
Czapliński2
„NA TRAKCIE do DAMASZKU”
Franciszek z Asyżu i Dżelaleddin Rumi zw. Mewlaną
spotkali się 10 marca 1225 roku po Chrystusie,
czyli 17 dnia miesiąca moharrem 623 roku hidżry
na trakcie wiodącym do Damaszku. Pierwszy zdążał
do sułtana Egiptu, aby go nawrócić na
chrześcijaństwo, drugi w poszukiwaniu swego
zaginionego mistrza duchowego i ukochanego
Szamseddina Tebrizi. Wypłowiały, zgrzebny habit
koloru kawy z mlekiem okrywał wynędzniałe ciało
Włocha. Ubogi wędrowiec z zachodnich krajów minął
właśnie miejsce, w którym, jak mu serce
podpowiadało, przed wiekami pewien rzymski wódz
padł był bez zmysłów i czucia i trwał w zupełnym
otępieniu, a gdy przyszedł do siebie, powstał
całkowicie odmieniony, nie pamiętając niczego, co
było przedtem. Gdy skończył odmawiać modlitwę i
miał ruszyć dalej przed siebie, jego oko spoczęło
na zbliżającym się z tyłu jeźdźcu, noszącym
wschodnim obyczajem drogie szaty z adamaszku,
wysadzane cennymi kamieniami. Gdy zetknęły się
ich spojrzenia, tamten go pozdrowił i zapytał: „W
imię Boga litościwego i miłosiernego, dokąd
zmierzasz,
Franku?”.
„Szczęść
Boże!”,
odpowiedział Franciszek „Do sułtana Egiptu, a ty,
bracie derwiszu?”.
Mewlana orientalnym obyczajem zwraca się do
towarzysza podróży „Franku”, albowiem na
muzułmańskim Wschodzie mianem „Francuza”
obdarzano wszelkich przybyszy z Zachodu. W
przypadku Franciszka z Asyżu, to zwyczajowe miano
o tyle się odnosiło do niego osobiście, że jego
matka Giovanna Pica pochodziła z Prowansji, a
więc południowej Francji, a jego włoski przydomek
Francesco, wskazywał po prostu na tego rodzaju
pochodzenie i oznaczał „Francuzika”. Za sprawą
matki poznał być może katarskie idee ruchu
ubogich, które powrócą w szerzonych przezeń
poglądach na odnowę chrześcijaństwa. Pod wpływem
okrucieństw wojny pomiędzy Asyżem i Perugią oraz
zetknąwszy się z nieludzkimi warunkami pracy
farbiarzy, zatrudnianych przez ojca, bogatego
kupca Pietro Bernardone, doznał wewnętrznego
wstrząsu, oznaczającego duchową inicjację. W
przytomności zgromadzonych na głównym placu
rodzinnego miasta: biskupa, duchowieństwa oraz
mieszczan, zwrócił ojcu wszystko, co mu
zawdzięczał, łącznie z ubiorem, i nago opuścił
mury Asyżu, by wieść odtąd żebracze życie
ubogiego mnicha, utrzymującego się z jałmużny.
Franciszek, jako jeden z pierwszych, stosował
metodę przezwyciężenia zahamowań poprzez
odwrócenie uwagi od głównego przedmiotu
czynności. I tak, cierpiącemu na nieśmiałość
bratu Rufinowi z założonej przez siebie
wspólnoty, nakazał udać się nago do kościoła w
Asyżu i wygłosić tam kazanie. Gdy tenże, mimo to,
albo może właśnie dlatego, nie potrafił wydusić z
siebie słowa, a zebrani w świątyni wierni
szydzili z niego i franciszkanów, iż w wyniku
narzucanych sobie postów pomieszało się im w
głowach, ukazał się wszystkim sam Franciszek, w
pewnym oddaleniu podążający za konfratrem, by w
razie potrzeby przyjść mu z pomocą. Też był nago,
lecz bez najmniejszego skrępowania wstąpił na
ambonę i wygłosił płomienną homilię, pod wpływem
której
wszyscy
zebrani
zapomnieli
o
okolicznościach, a w pełni skupili się na jej
treści, która sprawiła, że płakać zaczęli
rzewnymi łzami ze wzruszenia, tak że szlochy
wypełniły kościelną nawę w miejsce poprzednich
śmiechów i naigrawań. Za sprawą filmu Franco
Zeffirellego „Brat słońce, siostra księżyc”,
siedemset
pięćdziesiąt
lat
później,
3
października 1980 roku Franciszek jeszcze raz
obnażał się, tym razem w głównej nawie
krakowskiej bazyliki pod swoim wezwaniem, pod
czujnym i surowym okiem Boga Ojca z witraża
Stanisława Wyspiańskiego, a prelegent w habicie
jego reguły uprzedzał wątpliwości co wrażliwszych
dewotek, aby uchronić je przed żywszym biciem
serca i uderzeniami krwi, że wszystko, co
zobaczą, a wydać się może im niestosownym, a
nawet nieobyczajnym, zgodne jest z historycznymi
przekazami, w tym poświadczone w hagiograficznych
„Kwiatkach św. Franciszka”.
Św. Franciszek z Asyżu wg obrazu Jusepe de Libery i jego Ekstaza wg
obrazu El Greca
„Na poszukiwanie Słońca”, odrzekł Mewlana. „To
będziesz musiał, bracie, zaczekać noc całą”,
odparł pielgrzym z Zachodu, spojrzawszy na niebo.
„Moje Słońce jest z tych, co nigdy nie zachodzą”,
ze stanowczością w głosie odpowiedział człowiek
Wschodu. Przy tych jego słowach podbiegł do nich
bezpański pies. Mewlana już miał schylić się po
kamień, by go odpędzić, gdy powstrzymała go ręka
Franciszka, który pokornie go poprosił: „Bracie,
nie podnoś dłoni na brata Psa”. „Mówisz zupełnie
jak moje Słońce Tebryzu”, odrzekł zdziwiony
Mewlana, odkładając kamień. Przybysz z Asyżu,
spojrzawszy na niebo zasnute chmurami,
stwierdził: „Dziś już nie obaczymy nawet oblicza
brata Księżyca, poszukajmy więc gdzieś noclegu”.
„Wstąpmy zatem do pobliskiego karawanseraju,
cudzoziemski derwiszu”, zaoferował Dżelaleddin.
Podczas wieczerzy zdali sobie sprawę, że ktoś ich
podsłuchuje. Przy sąsiednim stoliku siedział
pozbawiony zarostu młodzieniec, na którego
policzkach dostrzec można było, niczym na owocach
brzoskwini, ledwo zaznaczający się puszek, a
którego białą płeć zdobił jedynie sypiący się
dopiero czarny wąsik. Odziany był w strój
derwisza: zieloną dżibbę, opończę z sierści
wielbłąda, narzuconą na sufi, okrycie z surowej
wełny. Zdawał się nie tylko chwytać w lot sens
ich rozmowy, ale też coś notował. Czyżby szpieg,
których wielu kręciło się po gościńcach i domach
zajezdnych w ten czas niespokojny wojen
krzyżowych? Rumi zwrócił się do niego,
napominając go z przyganą w głosie: „Młodzieńcze,
nosisz strój derwisza, ale nie on czyni nim, lecz
prawość serca i jawność czynów, a ty w skrytości
nastawiasz uszu i łowisz nasze słowa, które potem
mogą zostać przeciw nam obrócone”. Zrazu nie mógł
wydusić z siebie słowa, tylko spłonił się
p r a w i c z y m r u m i e ń c e m ze wstydu, że zost a ł
p r z y ł a p a n y n a n i e g odnym uczynku. W koń c u
nieśmiało wybąkał, lekko się zająkując: Je-jestem Sa-a-a-di, z Sz-sz-szy-razu”. Po latach
uwieczni ich w jednej ze swoich przypowieści, o
derwiszu i chrześcijańskim mnichu.
Zawiera się w tym nawiązanie do przydomku
ukochanego mistrza – „Szamse Tabrizi”, co na
polski wykłada się jako „Słońce Tebryzu” – z
którym łączyła Mewlanę silna wieź duchowa i
erotyczna, i pod wpływem którego doznał swoistej
inicjacji. W ich relacji, a więc daleko idącym
zawładnięciu osobowości Dżelalaeddina przez
Szamseddina, dopatrzyć się można prefiguracji
tej, jaka sześć wieków później połączy Adama
Mickiewicza i Andrzeja Towiańskiego, z tym, że o
ile w pierwszym wypadku pobudziła ona poetyckie
powołanie, to w drugim raczej je zdusiła.
Dżelaleddin Rumi cieszył się wśród muzułmanów,
żydów i chrześcijan, zamieszkujących Konyę w
czasach panowania Turków Seldżuckich, zgodną
opinią świątobliwego męża, wykładającego nauki
sufizmu, mistycznego odłamu islamu. Stąd zyskał
przydomek Mewlany, czyli naszego Pana. Według
niego narzędziem poznania Boga jest dusza, w
której odbija się jego oblicze, ale jak
zwierciadło bywa pokryte rdzą i pozostaje
nieprzejrzyste, również ludzka dusza, za sprawą
grzechu i uwikłania w doczesność, uniemożliwia
tego rodzaju objawienie. Mewlana odmawiał
przyjęcia szahady (czyli muzułmańskiego wyznania
wiary) od zgłaszających się do niego żydów i
chrześcijan, uważając, iż instytucjonalne formy
wyznawania religii są tylko pierwszym krokiem do
celu i nie warto powtarzać go od początku poprzez
zmianę wyznania, albowiem, tak naprawdę, każdy
musi indywidualnie odnaleźć własną, odpowiednią
dla siebie drogę (tzw. tarikat), która zawiedzie
go do stanu jedności z Bogiem. Pomocnymi na tej
drodze mogą być używki, jak wino, prowadzące do
stanu upojenia, pozwalającego przezwyciężyć
własną istność, alienującą od transcendencji, czy
też ćwiczenia fizyczne, jak obiegowy i wirowy
jednocześnie taniec, odzwierciedlający harmonię
sfer, czyli ruch planet wokół słońca i własnej
osi, praktykowany przez derwiszów Mewlewich,
zwanych tańczącymi, zgromadzenia założonego przez
syna Mewlany, Sułtana Weleda. Proces ten wymaga
wzniesienia się ponad system przeciwieństw
rozumowania dyskursywnego, stąd myśl suficka,
podobnie jak filozofia indyjska, posiada wybitnie
apofatyczny charakter i operuje oksymoronami. W
tym kontekście prawdziwa religia jest zarazem
wiarą i niewiarą. Wracając jeszcze do związku
Dżelaleddina Rumiego z Szamseddinem Tabrizim, to
uzupełniali się oni charakterologicznie. O ile
ten pierwszy uosabiał miłość i łagodność, czym
zyskiwał sobie życzliwość otoczenia, to ten
drugi, swym rygoryzmem i nieprzejednaniem,
potrafił budzić grozę i niechęć, o czym świadczy
następująca przypowieść. Miał on pewnego razu, na
widok
kata,
wykrzyknąć:
„Oto
człowiek
miłosierny”. Kiedy jego towarzysze wyrazili
zdumienie, wyjaśnił: „Odbierając skazańcowi
życie, uwolnił go od doczesności i przybliżył do
Boga oraz wieczności”. Do pewnego stopnia może
się to kojarzyć z miłosierdziem Inkwizycji, która
też, paląc heretyków, rzekomo oswabadzała ich z
grzechu i za cenę śmierci ratowała dla wieczności
i c h d u s z ę . K i e d y indziej, obrażony prz e z
muezzina, nakazującego opuścić mu meczet,
sprowadził nań skołowacenie języka. Mimo próśb
imama, nie uwolnił go od tej przypadłości,
jedynie, gdy tamten wyzionął ducha, zmówił
modlitwę za jego zbawienie.
Dżelaleddin Rumi zw. Mewlaną wg perskich miniatur
PIERWSZA NOC FRANCISZKA i MEWLANY
Przez okno wdzierał się do izby mocny, lekko
oszałamiający zapach rozkwitłych krzewów róż,
spomiędzy których gałęzi dobiegał namiętny śpiew
słowika. „Nie śpij druhu, nocy tej, gdybyś
przespał aż do ranka, już byś nigdy nie odzyskał
nocy tej”, ozwał się Mewlana w te słowa do
Franciszka, który utrudzony drogą skłonił głowę,
przymknąwszy oczy. Tenże, ściszonym głosem
odrzekł: „Ja tylko zasłuchałem się w trele brata
słowika, który wyśpiewuje chwałę Pana”. Następnie
wygłosił płomienne kazanie nie tylko do słowika,
ale i róż. „Bracie słowiku, siostry róże! Swoim
pięknym śpiewem, pieszczącym słuch, i swoim
słodkim aromatem, sycącym nozdrza, wysławiacie
piękno świata, stworzonego przez Pana dla pożytku
wszelkiego stworzenia. A w każdym stworzeniu tkwi
Bóg, a w Bogu tkwi każde stworzenie. Dobra
siostra noc przynosi ukojenie i daje odpoczniecie
po trudach i znojach czasu, nad którym włada jej
brat-bliźniak, brat dzień”.
„Schroniłem się w gęstwinie róży, wszak miłości
pragną róże”, zawtórował mu Mewlana. Do izby
wleciała ćma i, odbijając się od ścian,
niebezpiecznie przybliżyła się do płomienia
świecy. Wtedy Franciszek rzekł do niej: „Siostro
ćmo, wiem, żeś ślepa, a brat płomień mógłby cię
skrzywdzić. Pozwól zatem, że na powrót powierzę
cię nocnej ćmie, twojej siostrze” i delikatnie
ujął ją w kolebkę, uczynioną z dłoni, i ostrożnie
przeniósł, by wypuścić za oknem. „Czemu chcesz
odwrócić przeznaczenie? Trzeba zniszczyć siebie,
tworząc Boga!”, skomentował jego starania
Mewlana. „Bóg jest miłością i nie wymaga od nas
takich poświęceń”, odpowiedział Franciszek.
Wracając, zdmuchnął świecę. Ogarnął ich mrok.
Spowiła ich noc ciemna, noc czuwania. „Jam ten,
co idzie wśród mroku”, głos Mewlany rozległ się w
ciszy, jaka zapadła. „Idę do Damaszku w
poszukiwaniu mojego druha, który przepadł bez
wieści. A byliśmy jak bracia jednorodzeni: Słońce
i Księżyc, jak Eufrat i Tygrys, które łączą swe
wody, by, niczym one, razem wpłynąć i roztopić
się w morzu istnień. Tak i my staliśmy się
jednym, by zatracić się w Bogu”, ciągnął dalej
swą opowieść Dżalaleddin.
„ O północy wstałem we śnie i przechodzę wśród
upiorów – Gdzie on jest?
Kiedy płomień świecy łka, On beze mnie w nocy sam
– Gdzie on jest?
Straż pytałem miejską w bramach: Czy z wielbłądem
szedł w pustynię – Gdzie on
jest?
Z moich oczu płynie rzeka – zapada w morze ciemne
– Gdzie on jest?”.
Zamilkł na chwilę, by następnie, po słowach: „Nie
był nikt jak Ty i nie będzie nigdy!”, wybuchnąć
nagle głośnym szlochaniem.
Nazajutrz, o brzasku, znów ruszyli przed siebie.
Kiedy dotarli do bram Damaszku, nastała dla nich
pora i miejsce rozstania. Franciszek, nie
zatrzymując się w mieście, wyruszył w dalszą
drogę do sułtana Egiptu, a Mewlana rozpoczął
poszukiwania zaginionego druha.
W tradycji mistycznej noc oznacza porę duchowego
czuwania w celu doświadczenia olśnienia.
Dotyczyło to zarówno antycznych misteriów
eleuzyjskich, jak i opisu ćwiczeń duchowych św.
Jana od Krzyża, mających doprowadzić do uniesień,
a więc zawieść na Górę Karmel. W sufizmie do
zjednoczenia z Bogiem prowadzić miała gorąca
Miłość, rozumiana również w sensie dosłownym,
jako adoracja konkretnej osoby, ukochanego,
stanowiącego wyobrażenie, czy zgoła ucieleśnienie
Absolutu, aż do pełnego zatracenia się w nim, co
wyrażał przenośny obraz ćmy, spalającej się w
płomieniu świecy. A więc noc, to także czas
mistycznych godów, zaślubin z Bogiem. Zarazem
jednak pamiętać należy, iż w odniesieniu do tego
kluczowego
dla
sufizmu
pojęcia
panuje
niejednoznaczność i nieokreśloność: na ile
posiada ono wyłącznie mistyczny charakter i
dotyczy Boga, a na ile przybiera również wymiar
zmysłowy i znajduje spełnienie w konkretnym
obiekcie. Na dodatek sprawę komplikuje brak w
językach bliskowschodnich rozróżnienia rodzajów
gramatycznych. Niekiedy identyfikacja z Bogiem,
jako przedmiotem miłości, prowadziła do
heretyckiego ogłoszenia się nim samym, za co
czekały okrutne represje – np. w Aleppo
tureckiego poetę Seyida İmadeddina Nesimiego
odarto żywcem ze skóry, którą następnie wypchano
słomą i ku przestrodze obwożono po kraju oraz
wystawiano na widok publiczny.
W przypadku św. Franciszka z Asyżu miłość
oznaczała solidarność z wszelkim stworzeniem, czy
szerzej przyrodą, skoro mianem braci i sióstr
obdarzał nie tylko zwierzęta (np. wilka z Gubbio)
i rośliny, ale i tzw. naturę nieożywioną (słońce
czy księżyc). Na marginesie warto wspomnieć, że
szacunek wszelkim żywym istotom, okazywał
osiemnaście wieków wcześniej oświecony Mahawira,
zwany Dżiną, czyli Zwycięzcą, założyciel
indyjskiej religii, od jego przydomku noszącej
miano dżinizmu, a której wyznawcy do dziś chodzą
boso, a niektórzy zgoła nago, by przypadkiem nie
skrzywdzić niechcący jakiejkolwiek formy życia.
Właściwie za swoje heretyckie poglądy Franciszek
powinien był podzielić los katarów (masakra
Béziers w 1209), ale po stłumieniu ich
działalności, papież Innocenty III doszedł do
przekonania, że wystąpienie to wychodziło
naprzeciw
pewnym
autentycznym
potrzebom
społecznym, a więc może się odradzać, stąd żeby
mieć je pod kontrolą, postanowił doprowadzić do
powstania „koncesjonowanych katarów” w łonie
Kościoła, którymi stali się franciszkanie.
Mahawira zw. Dżiną (Zwycięzcą)
Po kilku miesiącach Franciszek i Mewlana znów
spotkali się na tym samym trakcie, nieopodal
miejsca, gdzie przed wiekami pewien rzymski wódz
doznał nieoczekiwanej przemiany. Tym razem jednak
zdążali nim w przeciwnym kierunku, w stronę
Aleppo. Franciszek w trakcie modlitwy wspomniał,
jak sam, wracając z niewoli podczas wojny z
Perugią, doznał nagle chwili słabości, zsuwając
się z konia i dotkliwie się przy tym potłukłszy,
co uznał zrazu za następstwo przebytej niedawno
choroby. Gdy usłyszał znajomy głos: „Znów się
spotykamy w tym samym miejscu, Franku”,
postanowił
podzielić
się
ze
wschodnim
przyjacielem swoim przeżyciem sprzed lat. Tamten
to skomentował po swojemu: ”Widocznie dotknął cię
skrzydłem właśnie przechodzący mimo anioł
Azrael?”. Jak się wkrótce okazało, ani pierwszemu
nie udało się nawrócić sułtana, ani drugiemu
natrafić na ślad najmniejszy Słońca Tebryzu.
Nagle Franciszek zatrzymał się i na widok
ślimaka, na którego o mało co nie nadepnął,
schylił się i przeniósł go w bezpieczne miejsce,
na porastające chwastami obrzeże drogi,
wypuszczając ze słowy: „Bracie ślimaku, podążaj
bez obaw w sobie wiadomym kierunku”. Dochodziła
właśnie trzecia po południu. Franciszek zaczął
nagle wić się z bólu. Na jego dłoniach pojawiła
się krew. „Co ci jest, Franku?” – z niepokojem w
głosie zapytał Mewlana. „Znów otwierają mi się
rany w miejscach, w których przebity został
Mewlana Jezus” – wyjaśnił. „My też mamy szacunek
dla Isy, przedostatniego proroka”, odrzekł
Dżelaleddin. „Ale, na Boga, co masz na myśli,
mówiąc o jego ranach, Franku?”. „Te, zadane mu
podczas ukrzyżowania. Gwoździe utkwione w stopach
i dłoniach, przebity włócznią bok”. „Miłując
poznałem krzyż i chrześcijan, lecz tego, com
szukał na krzyżu nie było, bo zaiste i proroka
Isy tam nie było, albowiem to Szymon Cyrenejczyk
został zań umęczony, a Pan uniósł Isę z al-Kuds
do siódmego nieba, niczym sześć wieków później
proroka Mahometa. I Mahomet na dwa strzały z luku
stał od tronu Boga, by móc zapoznać się z
niebieskim Koranem, jak Mojżesz przed nim,
otrzymujący Dziesięcioro Przykazań na Górze Synaj
. Zaiste, ukrzyżowany został zaś w Bagdadzie sufi
al-Halladż, gdy w świętym zapamiętaniu odnalazł w
sobie Boga i wszem to ogłosił po placach i
meczetach miasta miast. A prorok Isa powróci
przed dniem Sądu, by zapanować w dni ostatnie i
wezwać zmartwychwstałych przed oblicze Boga” –
urwał swoje kazanie imama, na widok Franciszka,
nadal skręcającego się z bólu. „Widzę, Franku, że
bardzo
cierpisz”
powiedział,
przejęty
współczuciem dla swego towarzysza. „Może się
cofniemy i zatrzymamy w karawanseraju, gdzie
spędziliśmy noc poprzednim razem?”. Resztę drogi,
dzielącej ich od zajazdu, przeszedł, niosąc w
ramionach drobne i prawie nic nie ważące,
skrwawione ciało Franciszka.
Franciszek z Asyżu i Mewlana, a także
podsłuchujący ich w jadalni karawanseraju
młodzieniec – Saadi z Szyrazu, który dożyje
prawie setki i stworzy dwa arcydzieła literackie
z gatunku skarbca przypowieści: „Park” oraz
„Ogród różany” – żyli mniej więcej w tym samym
czasie, kiedy mongolskie zagony pustoszyły
wschodni Iran, skąd przenieśli się daleko na
zachód rodzice Dżelaleddina z narodzonym synem, a
także docierały do wschodnich połaci Europy, by
niebawem stanąć pod murami Legnicy. Z kolei na
jej zachodnim krańcu zakończyła się niedawno
krucjata przeciw albigensom, zakończona rzezią
Béziers.
Sułtan przyjął Franciszka z poważaniem i po
przyjacielsku, ale pozostał niewzruszony na jego
słowa, nie odstępując od swojej wiary. Zapewnił
mu wszelako bezpieczne opuszczenie granic swych
dziedzin. Mewlana, co prawda, za pierwszym razem
odnalazł w Damaszku Słońce Tebryzu, za drugim
jednak przepadł on bez śladu, prawdopodobnie
zamordowany przez zazdrosnych zwolenników
Dżalaleddina, a może nawet z poduszczenia jego
własnego syna Sułtana Weleda. Orhan Pamuk w
„Czarnej księdze” utrzymuje, że do jego śmierci
przyczynić się mógł sam Mewlana, a przynajmniej
nie uczynił niczego, by temu zapobiec, gdyż pod
wpływem zrodzonej w ten sposób tęsknoty pragnął
wykrzesać w sobie odpowiednie natchnienie
poetyckie, które wydało potem jego największe
dzieło – „Mesnewi Manawi” (Poemat Duchowy). Poza
tym niedostępny przedmiot miłości, na dodatek
trwale, wzbudza tym większe pragnienie i tym
samym może jeszcze doskonalej wyobrażać
niedostępnego i nieosiągalnego Boga. Ale my, tym
zuchwałym pomówieniom, nie dajemy najmniejszej
wiary.
DRUGA NOC FRANCISZKA i MEWLANY
Złożył je w izbie zajazdu, którą im przeznaczono.
Rany Franciszka zamknęły się równie nagle, jak
otwarły, i wkrótce przyszedł on do siebie.
Dżelalaeddin jednak nadal przy nim czuwał. A gdy
zapadła pochłaniająca wszystko ćmą czarną noc
ciemna, przemówił do niego łagodnym głosem:
„Odpędź z oczu twoich sen!”, albowiem, zdrożony i
wyczerpany atakiem Franciszek, chciał ulec
ogarniającej go senności. „Posłuchaj, jak cicho,
inni śpią, my i Bóg jesteśmy sami, nocy tej”,
ciągnął dalej. A potem jednostajnym, głosem
zaczął recytować: „Mąż Boży trwa bez snu,
Mąż Boży pijany jest bez win –
Mąż Boży w wiecznym jest zdumieniu,
Mąż Boży głęboko jest ukryty”.
„ Bracia:
Słońce i Księżyc, Siostry Planety,
ruszcie z posad bryłę świata niemrawych umysłów i
uśpionych dusz!”, wyszeptał na to Franciszek. Nie
długo kazał czekać myślom, by stały się czynem. Z
wolna podniósł się i w rytm monotonnie
wypowiadanych słów Mewlany zaczął z wolna obracać
się dookoła siebie, a jednocześnie okrążać
Dżelaleddina jak ziemia słońce: „Mąż Boży nie
jest mróz ni żar,
Mąż Boży jest morzem niezmierzonym,
Mąż Boży dżdżem jest bez nawałnic
Mąż Boży w niewierze jest wierzący,
Mąż Boży nie zna cnót ni grzechu”. Jego wirowanie
nabierało coraz większej prędkości. Nie przerwał
nawet wtedy, gdy Dżelalaeddin zamiast dalej
recytować, jął rytmicznie uderzać w dłonie.
Tenże, w pewnym momencie, jakby w urzeczeniu,
zaczął prawie bezgłośnie powtarzać: „Tyś jest
teraz dla mnie Słońcem Asyżu!”. W chwili
najwyższego uniesienia Franciszek zdołał tylko
wykrzyknąć: „Boże, Boże, Boże!” i zastygł nagle w
całkowitym bezruchu niczym w osłupieniu. Trwał
tak długo, dopóki Dżelaleddin delikatnie nie
przesunął kilka razy dłonią przed jego oczyma,
następnie dotknął jego ramienia, a w końcu
łagodnie doń przemówił: „Rozjaśnij się – w mrok
zejdziesz znów!”.
Nazajutrz, o brzasku, przed wyruszeniem w tym
samym kierunku: Dżelaleddin bliżej, do Konyi, a
Franciszek dalej, do Porcjunkuli, zaszli do
herbaciarni posilić się przed czekającą ich długą
drogą. W głębi sali dostrzegli tego samego
młodzieńca, co poprzednim razem. On z kolei
wracał z al-Kuds, czyli Jerozolimy. Pewnego razu,
po zmierzchu, obrabowano go. Następnego dnia
wyruszył w drogę w tym, co mu pozostało. Nie
skarżyłem się na ludzi, ani złe losy, choć
musiałem iść w drogę ubogi i bosy. Wtem, gdy razu
jednego do dżamiji wchodzę, postrzegłem, leży
żebrak bez nogi i na drodze. Nauczył mnie tym
bardziej milczeć ów ubogi, lepiej mnie bez
obuwia, niż jemu bez nogi!”. Wspomniał też o
dziwnym zdarzeniu, jakie go spotkało było, gdy
przechodził przez Damaszek. O zachodzie słońca,
znienacka zastąpił mu drogę dziwny derwisz. Słowo
po słowie opowiedział o tym, co zaszło tu
pomiędzy nimi przed kilku miesiącami, jakby sam
był przy tym. Zanim odszedł, zdążył jednak
powiedzieć: „Jeślibyś zabłądził w mroku uśpionego
umysłu, albo oślepło twoje serce, to nie odmówię
ci pomocy”. „A jak cię odnajdę”, odrzekłem na to.
„Pytaj o Szamseddina, a na pewno wnet natrafisz
na mnie”. „Coś powiedział?”, Dżelaleddin zerwał
się na równe nogi i zawołał, chwytając chłopca za
poły ubrania i przyciągając go do siebie. „Jak
nazywał się ten derwisz?”. „Szam-s-s-sed-din”,
wyjąkał lekko spłoszony Saadi, próbując zarazem
uwolnić się z uchwytu. „Wybacz, Franku, nie będę
ci towarzyszył w drodze powrotnej, lecz cofnę się
d o D a m a s z k u ” , D ż elaleddin zwrócił się d o
Franciszka, puszczając w końcu młodzieńca. „Sam
rozumiesz. Odprowadzę Cię tylko do miejsca, w
k t ó r y m s p o t k a l i ś m y się po raz pierwszy ” ,
dokończył. Gdy doszli tam, gdzie upaść miał
Szaweł, by powstać jako Paweł, nastał czas
pożegnania. „Wspomnij mnie, na rany Mewlany Isy,
bracie derwiszu”, zwrócił się Franciszek do
Dżalaleddina. „Wspomnij, na miłość twego druha,
ty, mój Boże!”, odpowiedział mu Rumi i zamilkli.
Po czym, by ukryć ogarniające ich wzruszenie,
odwrócili się i każdy szybkim krokiem odszedł w
swoją stronę.
Saadi z Szyrazu
Papież Jan XXIV ogłosił św. Franciszka patronem
nudystów 17 grudnia 2098 roku w Toruniu, dokąd
stolicę Piotrową przeniósł jeden z jego
poprzedników, pochodzący stamtąd zakonnik, a
później papież Pius XIII. Tego samego dnia, w
rocznicę śmierci Mewlany, rządzący Turcją
talibowie zburzyli mauzoleum w Konyi, aby położyć
kres bałwochwalczemu oddawaniu czci sufickiemu
heretykowi, którego wyznawcy pielgrzymowali doń,
stawiając księgę jego poezji na równi z
autorytetem samego świętego Koranu, zesłanego
przez Boga Mahometowi w al-Kuds. Dużo wcześniej,
ich laiccy poprzednicy zakazali odbywania zebrań
sema, na których wykonywano obrzędowy taniec
derwiszów Mewlewich. Jan XXIV, nie przypadkiem
dzielący imię ze swym wielkim poprzednikiem,
soborowym odnowicielem Kościoła, nie tylko
przywdział biały garnitur w miejsce sutanny i
przeprowadził się do zwyczajnego mieszkania, a
pieniądze, uzyskane ze sprzedaży pałacu, rozdał
pomiędzy potrzebujących, ale podczas swej
inauguracji przeprosił meżołóżców i żonołóżczynie
za cierpienia, jakie przez wieki znosić musieli
ze strony Kościoła, a także przemyśliwał nad
zwołaniem szóstego soboru laterańskiego, by
ogłosić na nim nie tyle wynoszenie na ołtarze,
gdyż od dawna zaniechano kultu relikwii, co
czczenie pamięci wielkich humanistów innych
wyznań, a nawet zgoła niewierzących, czyniąc ich
powszechnymi, a więc katolickimi patronami
ludzkości. Miał na myśli świętych: Giordana
(Bruno, ofiarę inkwizycji), Lwa (Tołstoja,
obłożonego anatemą przez cerkiew), Mahatmę
(Gandhiego, zamordowanego przez hinduskiego
fanatyka) i właśnie Mewlanę. Jedyne, co go
powstrzymywało, to obawa przed urażeniem wiernych
innych religii i w konsekwencji ich poróżnieniem,
ze względu na możliwość posądzenia z ich strony o
chęć przywłaszczenia sobie ich duchowego
dziedzictwa, a mające właśnie miejsce wydarzenia
w Konyi stanowiły jakby dodatkową przestrogę i
utwierdziły go w tym przekonaniu.
Kraków-Asyż-Konya lipiec/sierpień 2012
W niektórych kwestiach Mewlany w głównym tekście
wykorzystano oryginalne słowa jego wierszy w tł.
Tadeusza Micińskiego, co zaznaczono kursywą.
1 Narracja – Piotr Marek Stański
2 Komentarz – Lesław Czapliński