Marek Pohl - hokeista po szychcie

Transkrypt

Marek Pohl - hokeista po szychcie
Marek Pohl - hokeista po szychcie
Utworzono: czwartek, 09 października 2008
Marek Pohl - hokeista po szychcie
Gdy coś sknoci na lodowisku, nie ma potem życia w kopalni. – Zamień lepiej kij hokejowy na
łopatę! – dowcipkują koledzy, gdy Marek Pohl zjedzie na ranną zmianę do oddziału elektrycznego
KWK „Wieczorek”.
– Ale to tylko żarciki, którymi się zbytnio nie przejmuję. Podobnie jest na lodowisku. Mam tam swoich fanów z kopalni, oni siedzą
zawsze w tym samym miejscu i jak coś mi nie wychodzi, to słyszę ich okrzyki. Potrafią człowiekowi dołożyć, ale również pomóc
głośnym dopingiem – przyznaje Marek, który w środowisku górniczym nie funkcjonuje inaczej jak „Ernest” (to od słynnego piłkarza
Górnika Zabrze Ernesta Pohla).
Jest jednym z nich
Na ogół górnicy są mu życzliwi, bo wiedzą, że jest jednym z nich. Na lodowisku „Jantor”, gdzie swoje mecze ligowe rozgrywa
Naprzód Janów, nikt z kibiców nie wysyła go za karę do kopalni, bo on pracuje w niej już od 6 lat. Jak na wyczynowego sportowca
nie jest młodzieniaszkiem, Ma 39 lat i z powodzeniem łączy pracę elektryka dołowego z grą w hokejowej ekstraklasie.
30-krotny reprezentant Polski i 2-krotny mistrz kraju wychował się w Katowicach-Janowie w rodzinie górniczej. Gdy ojciec odchodził
z „Wieczorka” na emeryturę, jego miejsce w kopalni zajął syn. Zanim jednak doszło do przekazania pokoleniowej „pałeczki”, ojciec
dokładnie go poinstruował. – Ty nie możesz, tak jak ja, być ślusarzem. Zostań elektrykiem, to mniej się napracujesz.
3 miesiące w przewozie
No i Marek skończył zawodówkę górniczą, zdobywając papiery elektryka. W wieku 18 lat przez 3 miesiące pracował w kopalni w
przewozie. Pierwsza przygoda z „Wieczorkiem” nie trwała więc długo.
– Gdy Krzysztof Kulawik, trener Naprzodu, włączył mnie do kadry pierwszej drużyny, przestałem zjeżdżać na dół i na wiele lat
zostałem zawodowym hokeistą – opowiada Pohl. – W 2004 roku wróciłem do Janowa, gdzie reaktywowano nowy klub. Wiadomo
było, że z hokeja ciężko będzie utrzymać rodzinę. Postawiłem na kopalnię i z nią związałem swoją przyszłość zawodową.
Najważniejsze, że mam konkretny fach w ręku. Skończyłem wieczorowo technikum górnicze i mam dyplom
technika-elektromontera górnictwa podziemnego. Tak jak na lodowisku, tak również w kopalni cały czas muszę się rozwijać.
Chodzę na kursy automatyki, by być na bieżąco z obsługą taśmociągów, gdyby przyszło mi awarię usuwać. Dokształcam się także
w prądach błądzących i znajomości transformatorów.
Zapuścił korzenie
Na kopalni i w klubie o „Erneście” mają jak najlepsze zdanie. – Cichy, pracowity, zawsze można na niego liczyć – to pierwsze z
brzegu opinie o elektryku z „Wieczorka”, który przed szóstą rano zakłada na siebie drelich górniczy, zaś wieczorami – ekwipunek
hokejowy.
– Trzeba tego chłopaka podziwiać, on daje z siebie wszystko. Ciężko mu pogodzić hokej z pracą zawodową, ale dzięki kopalni ma
możliwość utrzymania rodziny i doczekania godnej emerytury górniczej. A wystarczy tylko zjechać pod ziemię, by przekonać się,
jak ciężka i odpowiedzialna jest praca górnika – uważa Henryk Musik, kierownik hokeistów Naprzodu, przez wiele lat związany z
kopalnią „Wieczorek”.
Elektryk Pohl najczęściej pracuje przy pomiarze prądów błądzących (to prąd upływający z sieci trakcyjnej przez ziemię, którego
drogę trudno przewidzieć) i obsłudze transformatorów. Czasami dostaje zastępstwo w przodku, gdzie dogląda „elektryki”. Jak jest
awaria, to bez jego pomocy ściana nie ruszy.
– Cały czas pracuję na rano. Spróbowałem kiedyś nocki, ale to była mordęga. Mam jeszcze 15 lat do emerytury i zamierzam
zapracować na nią na „Wieczorku”. W Nikiszowcu, gdzie mieszkam z rodziną, wszyscy żyjemy z górnictwa. Mieszkam naprzeciwko
lodowiska, do kopalni też mam blisko. Fajnie się tu żyje i nigdzie bym się stąd nie wyprowadził – deklaruje Marek Pohl.
Jerzy Mucha

Podobne dokumenty