przeczytaj cały fragment książki
Transkrypt
przeczytaj cały fragment książki
Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej CZĘŚĆ PIERWSZA FORMALNE ZASADY CHRZEŚCIJAŃSTWA W UJĘCIU KATOLICKIM 11 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim 12 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej Rozdział 1 RELACJE MIĘDZY STRUKTURĄ A TREŚCIĄ W WIERZE CHRZEŚCIJAŃSKIEJ Artykuł 1 KOLEKTYWNA STRUKTURA WIARY JAKO KLUCZ DO JEJ TREŚCI 1.1.1.1 Konstytutywny element wiary chrześcijańskiej dzisiaj A. Sformułowanie problemu Pytanie o element konstytutywny wiary chrześcijańskiej d z i s i a j nie zostało wynalezione przez autora, zostało mu zadane, ponieważ stawia się je nieustannie i wszędzie1. Przy bliższym przyjrzeniu się można mieć wrażenie, że zostało ono źle sformułowane, gdyż za konstytutywne można uważać coś, co nie jest tylko dzisiejsze. Bardziej poprawne i dokładniejsze byłoby pytanie, co po zawaleniu się przeszłości pozostaje elementem konstytutywnym t a k ż e dzisiaj. Jednak fakt stawiania tego pytania niemal wszędzie dokład1 Temat tej rozprawy przedyskutowała najpierw ekumeniczna grupa dyskusyjna powołana przez kardynała Jaegera i (protestanckiego) biskupa Stählina w celu przygotowania sympozjum w Schwerte, które odbyło się w dniach 9–10 kwietnia 1973 roku. Ze strony protestanckiej problem ten podjął i opracował profesor E. Schlink z Heidelbergu. 13 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim nie w tej postaci nie jest przypadkiem i dlatego ten właśnie kształt pytania ma bardzo duże znaczenie heurystyczne. Takie sformułowanie dowodzi żywej świadomości tego, co w obecnej sytuacji jest absolutnie nowe, świadomości zmian w świecie i człowieku, których nie da się zmierzyć za pomocą normalnych kryteriów osądzania znanych dotychczas zmian historycznych i które nabierają znaczenia przełomu niespotykanego dotąd w dziejach. Gdy widzimy, jak człowiek i świat, posługując się ciągle udoskonalanymi narzędziami nauki i techniki, decydują o własnym losie, mamy wrażenie, że powstaje coś zasadniczo nowego, i ta myśl wywołuje kryzys tradycji, który można by od biedy przyrównać do granicy dzielącej naukowo wykazane zachowania wyższych ssaków, dla którego jednak w naszej ludzkiej historii nie potrafimy znaleźć satysfakcjonującej analogii. Dlatego w rozważaniu problemu wartości naszych przekonań wychodzi się od punktu zerowego – nawet w tych tradycyjnych środowiskach, które, podobnie jak Kościół katolicki, kierowały się kryteriami jednoznacznie i jasno sformułowanymi2. Ta świadomość zasadniczej nowości, będąca właściwą siłą napędową postawionego problemu, stanowi częściowo zwykłe odzwierciedlenie przeżywanych doświadczeń, w pewnej części jednak jest określona także przez prądy filozoficzne, które zajęły się tymi doświadczeniami i przekształciły je w powszechne prawa rządzące rzeczywistością. Pojawił się stary problem bytu i czasu, rozwiązywany niemal wyłącznie na korzyść bytu przez eleatów, także jednak przez Platona i Arystotelesa. Decydującą rolę w tym przewartościowaniu słusznie przypisuje się Heglowi. Poczynając od niego, w myśli filozoficznej byt i czas zaczynają się wzajemnie przenikać. Sam byt uchodzi teraz za czas, a logos staje się sobą w historii. Nie można go więc wiązać z żadnym określonym momentem dziejów 2 Co do problemu zerwania z tradycją i ciągłości, zob. w tym tomie 1.2.1.1: „Antropologiczne podstawy pojęcia Tradycji”. W związku z próbami szukania kryteriów w domenie instynktów, zob. K. LORENZ, Zivilisationspathologie und Kulturfreiheit, w: Freiheit des Menschen, red. A. Paus, Graz 1974, s. 147–185; a także znaną książkę K. Lorenza: Die acht Todsünden der zivilisierten Menschheit (München 1973). 14 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej ani ujmować ponad historią jako byt w sobie samym; wszystkie jego historyczne obiektywizacje są tylko momentami jego całości. Wynikają z tego dwa przeciwstawne stanowiska. Z jednej strony pojawia się filozofia historii ducha, umożliwiająca powszechne pojednanie. Wszystkie dotychczas lansowane idee miałyby sens jako momenty całości; można je rozumieć i usytuować jako momenty samorealizacji Logosu. W takim ujęciu zarówno katolicka, jak i reformacyjna interpretacja chrześcijaństwa mają, każda na swoim miejscu, własne znaczenie, są prawdziwe w ich historycznych godzinach, jednak pozostaną prawdziwe tylko pod warunkiem porzucenia ich z chwilą przeminięcia ich godziny i ponownego włączenia w całość tworzoną na nowym, wyższym poziomie. Prawda staje się funkcją czasu; prawdziwe n i e j e s t po prostu prawdziwe, ponieważ sama prawda też n i e j e s t zwyczajnie po prostu prawdą. Jest prawdziwe tylko w określonym czasie, dlatego że stanowi część stawania się prawdy, która istnieje właśnie w swym powstawaniu. Znaczy to, oczywiście, że granica dzieląca prawdę od fałszu ulega zatarciu. Przede wszystkim znaczy to też, że zmianie musi ulec zasadnicza postawa człowieka wobec rzeczywistości i wobec siebie samego. W takim ujęciu wierność wobec wczorajszej prawdy polega na jej porzuceniu i włączeniu w teraźniejszość. Włączanie to stanowi formę zachowania prawdy. To, co było konstytutywne wczoraj, pozostaje nim i dzisiaj, jako przezwyciężone i włączone na wyższym poziomie. W myśli Marksa ta ideologia pojednania (jak można by ją nazwać) przemienia się w ideologię rewolucji; przezwyciężenie staje się radykalnym przeobrażeniem. Pojęcie ciągłości bytu w stale przemijającym czasie umiejscawia się tu w ideologicznej nadbudowie, uwarunkowanej interesem tych, którzy za korzystne uważają zachowanie stanu dotychczasowego. Jest to więc przejaw reakcji sprzecznej z logiką historii, która domaga się postępu i zabrania uporczywego trwania w danej sytuacji. Idea prawdy jest krytykowana, jako przejaw dążenia do władzy; jej miejsce zajmuje idea postępu: prawdziwe jest to, co służy postępowi, czyli jest zgodne z logiką historii. Z jednej strony korzyść, z drugiej postęp są spadkobiercami spuś- 15 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim cizny pojęcia prawdy. „Prawdziwe”, czyli zgodne z logiką historii, musi nieustannie, na każdym etapie historii, podlegać zakwestionowaniu, to bowiem, co chce być niezmienną prawdą, jest sprzeczne z logiką historii, jako stałe dążenie do przejęcia władzy3. Te dwa stanowiska rzadko pojawiają się w naszkicowanej tu czystej postaci, jednak istotna nowa tendencja w odniesieniu do relacji między bytem i czasem szeroko się rozpowszechniła. Zasadniczego rozstrzygnięcia naszej kwestii należy szukać nie w dyskusjach nad chrześcijańskimi zagadnieniami, lecz tutaj, na obszarze ich filozoficznych założeń. Dopóki nie podejmie się tego problemu, dyskusje merytoryczne można przyrównać do bezładnych potyczek na tyłach cofającej się armii. Czy w kolejnych fazach dziejów istnieje widoczna tożsamość człowieka ze sobą samym? Czy istnieje ludzka „natura”? Czy istnieje prawda, która w jej historycznym przekazie p o z o s t a j e, prawdziwa przez całą historię, dlatego że taka właśnie j e s t? Kwestia hermeneutyczna jest koniec końców kwestią ontologiczną, gdyż utożsamia się z pytaniem o jedność prawdy w różnorodności jej historycznych postaci4. B. Konstytutywny element chrześcijaństwa w Kościele pierwotnym Powyższe nasze refleksje miały na celu jedynie ukazanie zakresu problemu i jego miejsca. Przerwijmy je na chwilę i postawmy – jeśli tak można się wyrazić – naiwne pytanie, co w p o c z ą t k a c h chrześcijaństwa uchodziło za jego konstytutywny element. To centrum wiary młody Kościół wyraża w formułach swego Credo. Heinrich Schlier zwrócił uwagę na fakt, że od samego początku istniały 3 Rozwój historycznego procesu, jako kryterium dobra i zła, prawdy i fałszu, został wnikliwie ukazany w powieści Sołżenicyna Pierwszy krąg, w rozmowach z Lwem Rubinem ciągnących się przez całą tę książkę, zwł. w rozdziale 33. 4 Zob. E. CORETH, Grundfragen der Hermeneutik. Ein philosophischer Beitrag, Freiburg 1969. 16 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej dwa w swej treści ściśle ze sobą powiązane typy wyznań wiary: rzeczownikowe i czasownikowe5. W klasycznej ich postaci znajdujemy je obok siebie w Liście do Rzymian (10,9 i nast.): Jeśli więc ustami swymi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do sprawiedliwości, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia. Mamy tu zatem obok siebie następujące w y z n a n i e w i a r y: „Jezus jest Panem” oraz treść tej w i a r y, wyrażoną w zdaniu: „Bóg wskrzesił Go z martwych”. Wyznanie wiary ma tu formę aklamacji, która – jako natchniona przez Ducha Świętego i prawnie obowiązująca – była występującym w tamtych czasach gatunkiem literackim6: „Jezus jest Panem”. Aklamacja rzeczownikowa wyrażająca, kim i czym Jezus j e s t, ma powiązania z czasownikowym wyznaniem wiary – które mówi, co Bóg u c z y n i ł w Jezusie, z Nim i przez Niego – i razem z nim stanowi „słowo wiary”, Ewangelię. W obydwu tych typach można zauważyć mający duże znaczenie rozwój, który trwał aż do ich stopienia się ze sobą w późniejszych formułach Credo. W pierwszej z nich należy zwrócić uwagę na dwa fakty. Formuła Kyrios jest uważana za obowiązujące wołanie do Pana w Duchu Świętym, a jednocześnie stanowi formułę decydującego wyboru, w którym odrzuca się „tak zwanych panów” (zob. 1 Kor 8,5), czyli otaczające nas potęgi tego świata, które nazywa się panami i czci jako takich. Formuła ta ulega poszerzeniu, harmonizującemu z używaną już od dawna aklamacją, i przybiera postać eŒj kÚrioj („jest tylko j e d e n Pan”), w której zostaje wyrażona wy5 H. SCHLIER, Die Anfänge des christologischen Credo, w: B. WELTE, Zur Frühgeschichte der Christologie, Freiburg 1970, s. 13–58 i nast.; w związku z problemem historii wyznań wiary zob. także: K. LEHMANN, Auferweckt am dritten Tag nach der Schrift, Freiburg 1968, zwł. s. 27–67; H. VON CAMPENHAUSEN, Das Bekenntnis im Urchristentum, ZNW 1972 nr 63, s. 210–253. 6 SCHLIER, dz. cyt., s. 14; TH. KLAUSER, Akklamation, w: RAC, t. 1, s. 216. 17 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim łączność panowania Jezusa. Tym samym upodabnia się do podstawowego wyznania wiary Izraela: eŒj qeÒj („Istnieje tylko j e d e n Bóg”), by wkrótce połączyć się z nim i utworzyć jedną formułę: Istnieje tylko jeden Bóg i tylko jeden Pan” (1 Kor 8,6). Jedyność Jezusa nie przeciwstawia się jedyności Boga; przeciwnie – z niej czerpie swój sens i jest jej wyrazem, formą i konkretnym dopełnieniem. Wyznanie wiary w Kyriosa stanowi jedną całość z wyznaniem wiary Izraela w jedynego Boga. Stanowi przejaw wierności Kościoła wobec głównego dogmatu Starego Przymierza7. Drugi fakt związany z typem rzeczownikowym jest następstwem odsiewania i koncentracji. Z licznych określeń, które na początku mogły być używane w aklamacjach kierowanych do Jezusa, pozostały wkrótce tylko trzy: Chrystus (Mesjasz), Pan i Syn Boży (CristÒj – kÚrioj – uƒÕj toà qeoà). Każdy z tych tytułów posiada właściwe sobie znaczenie. „Chrystus” występuje ciągle w zdaniach mówiących o śmierci Jezusa i odnosi się po prostu do Jego ludzkiej historii; mimo iż z czasem coraz częściej staje się imieniem własnym, nadal akcentuje tę właśnie Jego historię8. Wynika stąd jednak, że tytuł 7 Oprócz 1 Kor 8,6 zob. też Ef 4,5 i nast. (eŒj kÚrioj [...] eŒj qeÒj); 1 Tm (eŒj g¦r qeÒj, eŒj kaˆ mes…thj) i 1 Kor 12,4 i nast. („[…] tÕ d aÙtÕ pneàma [...] Ð aÙtÕj kÚrioj [...] Ð d aÙtÕj qeÒj); formuła „eŒj qeÒj” (bez wyraźnego wskazania na Chrystusa) występuje nadto w Rz 3,30 i Ga 3,20. Nie przeczy temu Campenhausen (dz. cyt. s. 215), gdy pisze: „Dziwić może, że jak mogliśmy stwierdzić, w pierwotnym chrześcijaństwie, aż do końca pierwszego wieku, bezpośrednie wyznawanie wiary w jedynego Boga nigdy jako takie nie było postulowane”. Mimo swojej niewątpliwej naukowej wartości, opracowanie to nasuwa pewne wątpliwości, ponieważ w historii powstawania Credo autor całkowicie pomija Mt 28,19, mimo iż przyjmuje się, że w Kościele pierwotnym widoczny jest związek tego tekstu z powstawaniem wyznania wiary. W tym kontekście, moim zdaniem, na uwagę zasługuje opinia I. Franka (Der Sinn der Kanonbildung, Freiburg 1971, zwł. s. 211 i nast.), zdaniem którego w przekonaniu Ireneusza orędzie o jedynym i prawdziwym Bogu „stanowiło właściwy cel głoszenia Jezusa i apostołów”. Ireneusz próbuje wykazać, „że orędzie o prawdziwym i jedynym Bogu stanowi właściwie zasadniczy rdzeń świętych Pism Starego, ale także Nowego Testamentu […]. W ostatecznym rozrachunku jedyny Bóg i należyta służba Jemu stanowią więc istotny cel zarysowującego się kanonu chrystologii i eklezjologii […]”. 8 SCHLIER, dz. cyt. „Kyrios” – zob. s. 38 i nast., a „Syn” – s. 40 i nast. 18 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej ten traci odtąd możliwość rozwoju swego teologicznego znaczenia i w miarę jak staje się imieniem, przestaje być t y t u ł e m. Kyrios wskazuje na Jezusa jako Władcę wszystkich rzeczy, a przede wszystkim na Jezusa jako Pana, który łączy ze sobą swój Kościół i z tego powodu wskazuje również na Jego kultową i eschatologiczną epifanię. Nie można jednak tym samym odpowiedzieć na decydujące pytanie, jak należy rozumieć wzajemne relacje tych dwu eŒj („jeden Bóg” – „jeden Pan”). Dlatego tytuł „Syn Boży” staje się właściwą osią formuły wyznania wiary, podczas gdy dwa pozostałe tytuły stopniowo znikają. Ten drugi proces stapia się tutaj z pierwszym, polegającym na powiązaniu z Credo Izraela, z jego teocentryzmem, a jednocześnie na wyraźnym ukazaniu istotnego postulatu wiary chrześcijan. Okazało się przy tym, że tytuł ten jest zdolny wyrazić także istotną treść czasownikowego wyznania wiary. Jezus j e s t Synem Bożym, jednak znaczenie tego zdania przejawia się w tym właśnie, czym jest On dla nas, w Jego historii. Od rzeczownikowego wyznania wiary, wyrażającego, kim i czym jest Jezus, przejdźmy teraz do wyznania czasownikowego, albo jak dziś często mówimy, do historii zbawienia. Jak widzieliśmy, jest to wyznanie wiary w zmartwychwstanie. Jako zmartwychwstały Jezus jest Panem, a Panem jest dlatego, że powstał z martwych. Jednak z wyznaniem wiary w zmartwychwstanie z konieczności łączy się wyznanie wiary w Krzyż. W jednym i drugim wątku widoczny jest wynikający z wewnętrznej konieczności rozwój. Jeśli wyznaje się wiarę w zmartwychwstanie, wtedy najpierw i z konieczności wyznajemy wydarzenie, które miało miejsce w przeszłości. Wydarzenie to dlatego jednak ma istotne znaczenie, że zainaugurowało to, co teraz istnieje i ma znaczenie. On jest Zmartwychwstałym, obecnością mocy Bożej w człowieku, albo jak to pięknie sformułował już Orygenes: „Dzień Przebłagania trwa dla nas […] aż do skończenia świata”9. To jednak znaczy, że w świecie działa odtąd moc 9 Homilia do Księgi Kapł. 9,5: PG 12, 515; por. tamże 9,10: PG 12, 523. Tekst polski wg: ORYGENES, Homilie o Księgach Rodzaju, Wyjścia, Kapłańskiej, 19 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim pojednania. Że – jak mówi Orygenes – dotyka nas nie krew materialna, lecz „Krew Słowa” (aŒma toà LÒgou) – owa jednająca i jednocząca moc Ducha Bożego płynąca ze śmierci Jezusa. Wyznanie Zmartwychwstania jest w swej najgłębszej istocie wyznaniem wiary w wywyższenie Chrystusa i wiary w Pneuma, w ową jednoczącą siłę Bożą, która ma źródło w Panu i sama jest Bogiem. I na odwrót: jeśli wyznaje się Krzyż, wyznaje się również ziemskiego Jezusa. W tym miejscu spotykają się ze sobą wyznanie czasownikowe z rzeczownikowym. W miarę jak tytuł „Syn Boży” nabiera decydującego znaczenia w wyznaniu rzeczownikowym, na pierwszy plan wysuwa się uznanie preegzystencji Jezusa, który jako Syn jest od wieków u swego Ojca. W tej samej też mierze Wcielenie zostaje uznane za pochodzące od Boga wydarzenie zbawcze. W Liście do Hebrajczyków staje się ono w końcu wydarzeniem słowa, wydarzeniem modlitwy Syna i Ojca, i w ten sposób zostaje powiązane z teologią Krzyża: „Ofiary ani daru nie chciałeś, aleś Mi utworzył ciało” (Hbr 10,5). Wcielenie jest słownym przyjęciem Ciała ukrzyżowanego w pneumatycznym dialogu Ojca z Synem. Dołączenie ziemskiego życia Jezusa do czasownikowego, historiozbawczego wyznania wiary w Krzyż oraz dodanie tematu synostwa Bożego do wyznania rzeczownikowego spotykają się tu ze sobą i stapiają w jedną całość. Tym samym otrzymujemy odpowiedź na pytanie postawione w sporze Pierre’a Benoît z Oscarem Cullmannem o podstawową strukturę Symbolu, a mówiąc ogólnie – o podstawową strukturę rzeczywistości chrześcijaństwa10. Istotną cezurę w historii Symbolu Cullmann upatruje w przeciwstawieniu symbolu chrystologiczneprzeł. S. Kalinkowski, Warszawa 1984, t. 2, s. 133. Campenhausen, nawiązując tu do Ignacego z Antiochii, dobrze opisał proces wiązania wyznania wiary z historią zbawienia. Schlier (dz. cyt., s. 21–33) w zebranym przez siebie obszernym materiale wykazał, że proces ten nie skończył się na tym. 10 O. CULLMANN, Die ersten christlichen Bekenntnisse, Zürich 1943; P. BENOÎT, Les origines du Symbole des Apôtres dans le Nouveau Testament, „Lumière et Vie” 1952 nr 2. 20 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej go i historiozbawczego symbolowi trynitarnemu. Jego zdaniem, ten ostatni ma charakter metafizyczny i odpowiada mu wiara rozumiana nie jako wejście w historię zainaugurowaną przez Jezusa Chrystusa, lecz jako oddanie siebie Bogu trynitarnemu w akcie ze swej istoty pozahistorycznym. Według Cullmanna, przejście do Credo trynitarnego stanowi istotne przesunięcie w strukturze chrześcijaństwa i przeciwstawia mu on chrystologiczne symbole historii zbawienia jako jedyny prawowity wyraz chrześcijańskiej rzeczywistości. Benoît (a za nim Henri de Lubac11) przeciwstawił się tej tezie i zdecydowanie bronił symbolu trynitarnego, mającego podstawę w Mt 28,19. Zdaniem tych dwu ostatnich autorów, mamy tu do czynienia z najwyższym stopniem nowotestamentalnej ewolucji, w której wyraża się jednocześnie jedność obydwu Testamentów. Podobnie jak w Izraelu, wyznanie wiary w chrześcijaństwie pozostaje wyznaniem Boga jedynego, który jednak przybrał w nim charakter bardziej konkretny przez nasze spotkanie z Bogiem wcielonym i z posłanym przez Niego Duchem Świętym. Spotkanie to otrzymuje jednak właściwą mu głębię dopiero w uznaniu, że ma w nim miejsce spotkanie z samym Bogiem. De Lubac zwraca też uwagę na fakt, że struktura trynitarna daje wyznaniu wiary szczególną koncentrację jedynego, prostego aktu „credere in” (wierzyć w…), za sprawą którego nasza egzystencja zostaje włączona w Trójjedynego Boga. Gdy zapomina się o tej trynitarnej strukturze, Credo rozpada się na „katalog” artykułów wiary, tak jak to formułowano w średniowieczu12. Jeśli jednak Credo staje się sumą obowiązujących prawd wiary, a sama wiara nabiera wymiaru ilościowego, wtedy z konieczności pojawia się kwestia jego redukcji. Jeśli natomiast nie traci się z oczu struktury trynitarnej, struktura aktu wiary jest inna. 11 H. DE LUBAC, La foi chrétienne. Essai sur la structure du Symbole des Apôtres, Paris 1970; wyd. niem.: Credo, Einsiedeln 1975, s. 29–56. 12 W przytaczanym miejscu de Lubac wskazuje zwłaszcza na sformułowania znalezione u Roberta de Melun, w których Symbol jest nazywany „compendiosa collectio” lub „singulorum brevis comprehensio”. 21 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z przedmiotem wiary, czy z ogółem wierzących podmiotów, wiara chrześcijańska jest jedna, tak samo jak jeden jest Bóg Trójjedyny. I jeśli dogmat rozwija się i aktualizuje, jeśli tajemnica zagęszcza się lub pogłębia, dokonuje się to zawsze w doskonałym kręgu Credo. Charakterystyczna formuła wiary, „wierzę w…”, jest jednym z chrześcijańskich „barbaryzmów”, które były konieczne i pojawiały się spontanicznie, przed jakąkolwiek wyjaśniającą refleksją, ażeby wyrazić nowość chrześcijaństwa13. Po powyższych stwierdzeniach fakt, że owo „wierzyć w” decydujące o wewnętrznej jedności wiary nie anulowało historii zbawienia, powinien być oczywisty. Wydaje mi się, że chrzcielny i katechumenalny kontekst trynitarnego Credo umożliwia następujące kolejne sformułowanie: „Złożenie wyznania wiary Izraela równa się wzięciu na siebie jarzma panowania Pana”14. Znamienne jest, że w Starym Testamencie istnieje bezpośrednie powiązanie głoszenia przez Boga: „Ja jestem Panem” ze zobowiązaniem etycznym15. Objawienie imienia Boga jest zawarte w kontekście, który wyrażają słowa: „Usłyszałem jęk Izraelitów” (Wj 6,5). Jest ono nierozerwalnie związane z faktem, że Bóg usłyszał skargi zniewolonego Izraela; stanowi wyraz tego faktu. Wyznawanie jedynego Boga jest wyznawaniem Boga, który gwarantuje prawa wdów, sierot i obcych. Jest wyznawaniem Tego, który jest siłą prawa także tam i przede wszystkim tam, gdzie na ziemi prawo i siła są daleko od siebie lub sobie się przeciwstawiają. Dokonane przez Pawła rozwiązanie węzła łączącego wiarę narodu izraelskiego w Boga z Jego narodowym Prawem i tradycjami absolutnie nie było odłączeniem tego podstawowego wymogu sprawiedliwości od 13 DE LUBAC, dz. cyt., s. 22. Zob. A. GOLDBERG, Schema, w: Bibellexikon, red. H. Haag, Einsiedeln 19682, s. 1536 i nast. 15 Na powiązanie to bardzo wyraźnie zwraca uwagę Th. Schneider w swojej książce Plädoyer für eine wirkliche Kirche (Stuttgart 1972, s. 24–31). 14 22 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej idei Boga; przeciwnie, stanowiło mocniejsze jeszcze potwierdzenie tego powiązania, przyciemnionego przez partykularyzację prawa Bożego danego Żydom. Oczywiście, nie ma mowy o zredukowaniu chrześcijaństwa do ortopraksji; jeszcze bardziej absurdalne byłoby jednak utrzymywanie, że chrześcijaństwo nie ma do zaproponowania żadnych wskazań moralnych i zapożycza je od przypadkowych sytuacji. Świętość Boga Izraela, Boga Jezusa Chrystusa, zawiera ściśle określoną moralność, która w chrzcielnych formułach przyjmowania i odrzucania słusznie została ściśle powiązana z dialogiem wiary – co więcej, stała się jej warunkiem wstępnym. C. Strukturalne uwarunkowanie terminu „communio” Po tych uwagach dotyczących problematyki treści wróćmy do kwestii filozoficznej, od której zaczęliśmy nasze refleksje. Wydaje mi się, że w przytoczonym wcześniej zdaniu de Lubaca dotyczącym jedności trynitarnego Credo znajduje się cenna wskazówka dotycząca tej kwestii. Ojciec de Lubac mówi o doskonałym kręgu Credo, którego wiara jest jedna zarówno z punktu widzenia jej przedmiotu, jak i podmiotu. Jeśli chodzi o „Przedmiot”, o jego jedności decyduje fakt, że wszystko odnosi się do Boga Trójjedynego, który – będąc Trójcą zarówno w swym istnieniu, jak i działaniu – jest jednak jeden. De Lubac wyjaśnia tę ideę twierdzeniem, że w tej wierze Bóg nie jest samotnością lecz ek-stazą, całkowitym wyjściem z siebie. To znaczy jednak, że „tajemnica Trójcy otworzyła przed nami zupełnie nową perspektywę: najgłębszą podstawę bytu stanowi komunia”16. Wychodząc z tej przesłanki nietrudno zrozumieć, dlaczego jedność przedmiotu pociąga za sobą również jedność podmiotu: ponieważ trynitarna wiara jest komunią, wierzyć trynitarnie znaczy: stać się komunią. W ujęciu historycznym znaczy to, że „ja” 16 DE LUBAC, dz. cyt., s. 16: „À l’intérieur même de l’Étre, c’est l’exstase, la sortie de soi”. 23 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim formuł Credo jest „ja” kolektywnym, czyli „ja” wierzącego Kościoła, do którego należy „ja” jednostkowe, jako wierzące. W „ja” Credo zawiera się zatem przechodzenie od „ja” prywatnego do „ja” kościelnego. W konsekwencji „ja” Kościoła, jako podmiot, stanowi zakładane przez Credo strukturalne uwarunkowanie. To „ja” wyraża się wyłącznie w communio Kościoła. Jedność wyznającego wiarę podmiotu stanowi konieczny odpowiednik i następstwo wyznawanego „Przedmiotu” – owego vis-à-vis wyznawanego w wierze, które przez sam ten fakt przestaje być zwykłym vis-à-vis17. Jeśli to „ja” wyznania wiary, możliwe i pojawiające się za sprawą Boga, rzeczywiście istnieje, tym samym rozwiązany zostaje w zasadzie problem hermeneutyczny. Wtedy bowiem ów ponadczasowy podmiot, komunia Kościoła, pełni funkcję pośrednika między bytem i czasem. Filozoficzną refleksję nad tą ideą zapoczątkował Augustyn w swej filozofii pamięci, posługując się przy tym spuścizną zarówno platońską, jak i biblijną. Przyjął, że pamięć jest pośrednikiem pomiędzy bytem i czasem. Niewykluczone, że na tej samej drodze można również najłatwiej zrozumieć, co chce on powiedzieć, gdy twierdzi, że Ojciec jest Memoria, „Pamięcią”. Bóg jest po prostu Pamięcią, czyli wszechogarniającym Bytem, w którym jednak byt jest zawarty j a k o c z a s. W wierze chrześcijańskiej z samej jej istoty zawiera się akt wspominania i z tej właśnie racji uzasadnia ona jedność historii i jedność ludzi w ich relacji do Boga, albo raczej jest zdolna uzasadnić jedność historii, dlatego że Bóg dał ludziom pamięć18. Miejscem wiary w całej jej pełni jest więc pamięć Kościoła, Kościół jako pamięć. Nie może go zniszczyć czas, przeżywa wprawdzie 17 W związku z tymi uwagami de Lubaca próbowałem bliżej wyjaśnić tę tezę w: [Internationale Theologenkommission] Die Einheit des Glaubens und der theologische Pluralismus, Einsiedeln 1973, s. 36–42. 18 Na temat Augustyna zob. E. LAMPEY, Das Zeitproblem nach der Bekenntnissen Augustins, Regensburg 1960; B. SCHMIDT, Der Geist als Grund der Zeit. Die Zeitauslegung des Aurelius Augustinus (maszynopis, Freiburg 1967). Co do samego tego problemu, zob. H.U. VON BALTHASAR, Theologie der Geschichte, Einsiedeln 1967; J.B. METZ, Erinnerung, w: H. KRINGS, H.H.-M. BAUMGARTNER, CHR. WILD, Handbuch philosophischer Grundbegriffe I, München 1973, s. 386–396. 24 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej momenty upadków i wzlotów, zawsze jednak pozostaje wspólną przestrzenią. Rzuca to raz jeszcze światło na problem treści wiary: bez tego podmiotu, bez tego obejmującego całość podmiotu, są one tylko dłuższym lub krótszym katalogiem treści; natomiast w tym podmiocie i dzięki niemu stanowią one jedno. Podmiot ten stanowi centrum jedności wszystkich treści. W pewnej mierze jaśniejszy staje się także problem historii. Są momenty upadku albo wzrostu, zapominania lub pogłębiania, nie dochodzi jednak do istotnej zmiany prawdy w czasie. Z tego punktu widzenia pytanie o to, co jest konstytutywne dzisiaj, jest pytaniem o to, czy podmiot ten ma w sobie tyle żywotności, by mógł nadal istnieć. Jeśli jej nie posiada, wtedy zaczyna się coś nowego i w tej nowości znajdą się, być może, niektóre elementy starego, podobnie jak w struktury chrześcijaństwa wcielone zostały elementy filozofii greckiej albo jak w cesarstwo średniowieczne weszły niektóre elementy cesarstwa rzymskiego i teokracji Starego Testamentu – weszły jednak w nowy podmiot historii. Samowolny, pozostawiony jednostkom wybór treści wiary nie jest w stanie zapewnić dalszego życia Kościoła. Właściwie postawione, istotne dzisiaj pytanie brzmi następująco: Czy można jeszcze żyć owym wspomnieniem, przez które Kościół został ustanowiony jako Kościół i bez którego traci swą istotę? W związku z tym nasuwa się pytanie o konkretny kształt tożsamości Kościoła w historii. Zdaje się, że nie można tego kształtu zawrzeć w jednej formule: elementami tej tożsamości są celebracja Eucharystii, udzielanie sakramentów i głoszenie słowa. Musimy dodać, że od czasu kryzysu gnostyckiego podstawowy kształt tej tożsamości stanowi successio apostolica. Tutaj leży przyczyna, dla której temat ten zyskuje szczególne znaczenie dla teologii katolickiej – znaczenie tak wielkie, że kwestii tej nie można uznać jedynie za problem szczegółowy, jeden spośród wielu innych19. Nie jest to jednak problem tego studium i nie możemy się nim tutaj zająć. 19 Na ten temat zob. Tezy Międzynarodowej Komisji Teologicznej: L’Apostolicité de l’Église et la succession apostolique, „Esprit et Vie” 1974 nr 84, s. 433–440. 25 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim Szczególne znaczenie ma moim zdaniem inna jeszcze sprawa, a mianowicie ponowne przeanalizowanie biblijnych podstaw chrześcijańskiej doktryny pamięci. Wydaje mi się, że istotną pomoc do tego można by znaleźć zwłaszcza w Ewangelii Jana. Do tego tematu chciałbym dorzucić tylko dwie drobne uwagi. W zakończeniu perykopy o oczyszczeniu Świątyni, pierwszej wyraźnej zapowiedzi podstawowej tajemnicy śmierci i zmartwychwstania, jako centralnego punktu wiary chrześcijańskiej, znajdujemy coś w rodzaju epistemologicznej refleksji tejże wiary. Czytamy tam, że Jego uczniowie przypomnieli sobie słowa, które wyrzekł Jezus: „i uwierzyli Pismu i słowu, które wyrzekł Jezus” (J 2,22). Zatem wiara i chrześcijańskie wyznania wiary zasadzają się na tej złożonej całości: zawierzeniu Pismu i słowu Jezusa (Stary Testament + Nowy Testament) w kierowanej przez Ducha zbiorowej pamięci uczniów. W moim przekonaniu właśnie twierdzenie, że pamięć w Duchu stanowi właściwe miejsce wzrostu i tożsamości wiary, stanowi podstawową formułę Janowej interpretacji wiary, przeciwstawianą gnozie. Formułę tę, wraz z jej konkretnymi wymogami i praktyczną realizacją, Jan objaśnił dokładniej w swej interpretacji Parakleta jako podmiotu tego przypominania. Do Jego natury należy czerpanie nie z siebie samego i mówienie nie w swoim własnym imieniu (podobnie o Jezusie powiedziano już, że nie mówił od siebie samego). Cechę charakterystyczną mówienia w Duchu stanowi zatem fakt, że nie są to własne słowa mówiącego, lecz słowa mające źródło w tym, co zostało przypomniane. Lepiej jeszcze niż w Ewangelii realistyczne znaczenie tej kryteriologii Ducha zostało ukazane w Pierwszym Liście Jana, toteż nie jest przypadkiem, że autor Drugiego Listu Jana (w. 9) popada w konflikt z „progresistą” (pro£gwn) i przeciwstawia mu „trwanie w nauce Chrystusa”20. 20 Zob. zwł. także 1 J 2,20–27. W związku z podanymi tam kryteriami duchowej lektury, zob. J. RATZINGER, Der Heilige Geist als communio. Zum Verhältnis von Pneumatologie und Spiritualität bei Augustinus, w: Erfahrung und Theologie des Heiligen Geistes, red. C. Heitmann, H. Mühlen, Hamburg–München 1974, s. 223–238. 26 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej D. Dzisiejsze zadanie Do czego jednak wszystko to zmierza? Do jakiej prowadzi to nas odpowiedzi? Pozytywny aspekt całego zagadnienia najłatwiej może zrozumiemy wtedy, gdy ukażemy jego przeciwieństwo, które moim zdaniem jest pozbawione logicznego wyjścia. Powszechnie stawiane pytanie o to, co dzisiaj stanowi element konstytutywny wiary chrześcijańskiej, skłoniło do gorączkowego poszukiwania odpowiedzi, w wyniku którego pojawiły się liczne „krótkie formuły” wiary. Sporządzaniu ich przyświecały rozmaite cele: od bezpretensjonalnych pomocy do katechizacji, przez może jeszcze bardziej pozbawione ambicji próby rozwijania form pobożności odpowiadających aktualnej modzie, aż po ambitne próby usuwania starych Credo i przeobrażania w ten sposób dawnego chrześcijaństwa na dzisiejsze, przeznaczone dla współczesnego człowieka – na bazie prawdy wczorajszej tworzenie prawdy przeznaczonej na dzisiaj. Teoretycznym tłem tego wszystkiego było to, o czym mówiliśmy na początku. Między tymi dwoma skrajnymi stanowiskami widać usiłowania zmierzające do ich pogodzenia; ich przedstawiciele nie odrzucali starych symboli wiary, chcieli tylko z pomocą nowych formuł skuteczniej reklamować najbardziej istotne elementy wiary. Nikt nie przeczy, że usiłowania takie mogą przynieść wiele dobrego, tak jak podróże międzyplanetarne doprowadzały ubocznie do pojawienia się odkryć, które mogą przynosić człowiekowi większy pożytek niż realizacja wyznaczanych bezpośrednich celów. To, do czego bezpośrednio się zmierza, jest jednak skazane na niepowodzenie. Zakładane tu fałszywe stanowiska antropologiczne, semantyczne i eklezjologiczne omówiłem w innym miejscu i nie ma potrzeby do tego wracać21. Bez przeprowadzania dłuższych analiz 21 Na ten temat zob. w tym tomie 1.2.1.4: „Krótkie formuły wiary? Relacje pomiędzy formułą a interpretacją”. Jest tam obszerniej przedstawione także pozytywne zadanie, które w tym kontekście rzeczywiście stoi przed teologami. Zob. też wnikliwe 27 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim powinno być też oczywiste, że fałszywym tropem podąża ten, kto chrześcijaństwo chce oprzeć na formułach wypracowanych przy biurku. Jedną z chorób dzisiejszego Kościoła są właśnie częste próby dokonania jego odnowy z pomocą takich lub podobnych do nich środków. Żaden żywy organizm nie powstał w taki sposób – tym bardziej Kościół. Narodził się on dlatego, że ktoś żył swym słowem i za nie cierpiał, a w następstwie jego śmierci jego słowo zostało uznane za Słowo par excellence, za Sens całego bytu – za Logos. Także formuły pierwotnego Kościoła nie zostały najpierw starannie opracowane, a następnie rozpowszechniane. Gdyby tak było, wtedy kurz zapomnienia szybko pokryłby zawierające je rękopisy, tak jak dzieje się to z poglądami publikowanymi w szybko starzejących się książkach. Symbol Kościoła powstawał (przede wszystkim) w żywym kontekście katechumenatu, w ten też sposób był rozpowszechniany. Życie zrodziło słowo, a słowo kształtowało życie. Słowo wiary może istotnie przynosić owoce tylko wtedy, gdy wciela się we wspólnotę, która żyje wiarą. Tym, czego dzisiaj najbardziej brakuje, nie są w pierwszym rzędzie nowe formuły; trzeba by raczej mówić o inflacji słów bez pokrycia. Najbardziej jest nam potrzebne przywrócenie żywego kontekstu katechumenalnej inicjacji do życia wiarą, jako miejsca wspólnego doświadczenia Ducha, które może się stać podstawą refleksji związanej z rzeczywistością życia. Z refleksji tej zrodzą się bez wątpienia nowe formuły, wyrażające główne prawdy wiary chrześcijańskiej w sposób łatwy do zapamiętania i zrozumienia. Jeszcze ważniejsza niż podawane w katechizmach krótkie odpowiedzi jest logika wiary, w której mogłyby znaleźć miejsce odpowiedzi cząstkowe. Formuły żyją podtrzymującą je logiką, sama logika natomiast czerpie życie od Logosu, z sensu, który odsłania się tylko w kontekście życia – w powiązaniu z „kręgiem” communio, do którego dostęp umożliwia jedynie wzajemne przenikanie się myśli i życia. studium: W. BEINERT, Kurzformeln des Glaubens – Reduktion oder Konzentrazion?, ThPQ 1974 nr 122, s. 105–117; tam podana jest także obszerniejsza bibliografia. 28 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej Krótko zatem! Co „dzisiaj” stanowi konstytutywny element wiary? Otóż jest nim to samo, co zawsze pełniło tę rolę: wyznawanie Trójjedynego Boga w komunii Kościoła, w którego uroczyście celebrowanym wspominaniu obecne jest centrum historii zbawienia, czyli śmierć i zmartwychwstanie Pana. Jak widzimy, to centrum nie jest jakąś „ponadczasową prawdą”, pozbawioną jakichkolwiek odniesień niczym odwieczna idea unosząca się w przestworzach, ponad obszarem zmiennych rzeczywistości. Centrum to, związane z aktem „wierzenia w”, włącza człowieka w dynamiczny krąg miłości trynitarnej, która nie tylko zespala podmiot z przedmiotem, ale zbliża wzajemnie do siebie pojedyncze podmioty, nie pozbawiając ich własnego specyficznego charakteru. Ponieważ ta twórcza miłość nie jest ślepą wolą ani zwykłym uczuciem, lecz jako miłość jest sensem, a będąc sensem, jest Logosem, stwórczym rozumnym ujęciem całej rzeczywistości, dlatego też odpowiedź na nią nie może być pozbawiona logiki, myśli i słowa. Ponieważ jednak autentyczna rozumność przejawia się nie w myślowych abstrakcjach, lecz w czystości serca, dlatego jest związana z drogą, którą jako pierwszy przemierzył Ten, o którym można powiedzieć: jest Logosem. Droga ta ma na imię śmierć i zmartwychwstanie. Odpowiednikiem komunii trynitarnej jest sakramentalno-realna komunia życia w wierze. Aby prowadzić życie w wierze, człowiek zostaje oczyszczony w śmierci i zmartwychwstaniu swego nawrócenia. Jeśli dostrzegliśmy to, wtedy jasne stają się zakres i natura naszego aktualnego zadania; mimo swej niewątpliwej użyteczności, sama teologia uprawiana przy biurku tutaj nie wystarczy. Doktryna chrześcijańska rozwijała się na początku w kontekście katechumenatu, tutaj też należy widzieć źródło możliwej jej odnowy. Dlatego, jak już to zaznaczyliśmy, wprowadzenie odpowiadającej naszym czasom formy katechumenatu należy zaliczyć do najpilniejszych zadań, przed którymi stoją dzisiaj Kościół i teologia. 29 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim 1.1.1.2 Chrzest, wiara i przynależność do Kościoła – jedność struktury i treści A. Wstępne refleksje nad sensem i strukturą sakramentów Mimo iż chrzest jest sakramentem wprowadzającym we wspólnotę wiary, to jednak – chociaż poświęcono mu wiele cennych opracowań22 – w ostatnich dziesięcioleciach zawsze pozostawał trochę na marginesie odnowy liturgicznej i teologicznej. A przecież nie można dobrze zrozumieć ani natury Kościoła, ani struktury aktu wiary, jeśli pozostawimy na boku chrzest. I na odwrót, trudno też dokładniej zrozumieć chrzest, jeśli zajmiemy się nim wyłącznie od strony liturgicznej albo tylko w kontekście grzechu pierworodnego. Na dalszych stronicach nie znajdziemy więc ani całościowej teologii chrztu, ani traktatu o wierze czy o przynależności do Kościoła, 22 Dla historii chrztu podstawowe znaczenia mają: A. STENZEL, Die Taufe, Innsbruck 1958 i G. KRETSCHMAR, Die Geschichte des Taufgottesdienstes in der alten Kirche, w: Leiturgia. Handbuch des ev. Gottesdienstes, t. 5, Kassel 1964, zwł. s. 145–273; praktyczny przegląd, ze szczególnym zwróceniem uwagi na tendencje magiczne lub bałwochwalcze, znaleźć można w: C. ANDRESEN, Die Kirchen der alten Christenheit, Stuttgart 1971, s. 470–482. Dotycząca tego tematu, całościowo i rzetelnie opracowana historia dogmatu przedstawiona jest w bardzo wartościowych artykułach w: DThC, t. 2, kol. 167–378 i DACL, t. 2, vol. 1, kol. 251–346. Starannie opracowany przegląd daje A.G. Martimort w: TENŻE, Handbuch der Liturgiewissenschaft II, Freiburg 1965, s. 45–84 (opr. R. Béraudy). Opracowania systematyczne i pastoralne są w podręczniku Zeichen des Glaubens, Studien zu Taufe und Firmung, red. H.J. von Auf der Maur, B. Kleinheyer, Einsiedeln – Freiburg 1972; G. BIEMER, J. MÜLLER I R. ZERFASS, Eingliederung in die Kirche, München 1972; A. CROEGART, Baptême, confirmation, eucharistie, sacrements de l’initiation chrétienne, Bruges 19464; P. PARIS, L’initiation chrétienne, Paris 1948; P. CAMELOT, Spiritualité du Baptême, Paris 1960; J. DANIÉLOU, Liturgie und Bibel, München 1963; H. DE LUBAC, La foi chrétienne, Paris 19702; J. AUER, Die Sakramente der Kirche (Kleine katholische Dogmatik VII), Regensburg 1972, s. 21–78. Do tego tematu powrócimy jeszcze w tym tomie, w rozdziale 1.2.1.2: „Chrzest a sformułowanie wyznania wiary – kształtowanie się tradycji a liturgia”. 30 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej lecz refleksję nad miejscem powiązania wszystkich tych tematów, mającą na celu objaśnienie tych ich aspektów, które mogą się ukazać tylko w ujęciu całościowym. Nie chcąc zbytnio oddalać się od tematu i pragnąc jak najlepiej zrozumieć chrzest w jego centrum i w jego głębokim znaczeniu, przyjmiemy metodę, która pozwoli nam skupić się nad głównym aktem udzielania chrztu, nad praktyczną realizacją tego sakramentu. Najogólniej rzecz ujmując, w teologii sakramentów wskazane jest unikanie podejścia abstrakcyjnego i pozostawanie jak najbliżej akcji liturgicznej. Na tej drodze napotykamy jednak od razu na bardzo istotną przeszkodę, w związku z czym trzeba podać na wstępie kilka krótkich wyjaśnień. Chodzi mianowicie o trudność wynikającą z naszego obecnego pojmowania sensu życia, związaną z psychologicznym odniesieniem do sakramentów w ogólności23. Jaki może mieć związek kilka kropel wody z relacją człowieka do Boga, z sensem życia i z jego duchową drogą? – oto pytania, na które coraz częściej ludzie nie potrafią znaleźć odpowiedzi. Niedawno temu wśród pastoralistów pojawiła się opinia, zgodnie z którą chrzest i nakładanie rąk zostały wprowadzone w swoim czasie dlatego, że większość chrześcijan nie umiała pisać. Gdyby w tamtej epoce panowała kultura słowa pisanego, tak jak jest dzisiaj, wtedy – twierdzą oni – zamiast tych gestów sporządzano by akty oficjalne. I od razu pojawiła się propozycja wprowadzenia wreszcie tego, co wówczas było niemożliwe, i zainaugurowania w ten sposób nowego okresu „historii liturgii”, na który teraz już najwyższy czas. A więc sakrament jako archaiczny poprzednik biurokracji?... Takie propozycje unaoczniają jedynie, jak dziwną rzeczą, nawet dla teologów, stało się to, co zwiemy „sakramentem”. Ten problem zamienności czy niezamienności chrztu musimy mieć przed oczami podczas całej naszej refleksji; w tej chwili chodzi nam tylko o pierwsze dotknięcie istoty rzeczy. 23 W związku z dalszymi uwagami, zob. moje krótkie opracowanie: Die sakramentale Begründung christlicher Existenz, Freising 19672, jak również moją nowszą pracę: Zum Begriff des Sakramentes, Eichstätter Hochschulreden 15, München 1979. 31 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim Na ceremonię chrztu składają się słowa sakramentalne i akt polania wodą lub zanurzenia w wodzie. Dlaczego właściwie tak jest? – pomijając (zasadniczy niewątpliwie) pozytywny argument oparty na fakcie chrztu w wodzie samego Jezusa. Jeśli przyjrzymy się bliżej, zauważymy, że jedność tych dwu elementów, słowa i materii, stanowi charakterystyczną cechę liturgii chrześcijańskiej i struktury chrześcijańskiej relacji z Bogiem w ogóle. Z jednej strony ma tu miejsce włączanie kosmosu, materii: chrześcijańskiej wierze całkowicie obce jest absolutne rozdzielenie ducha i materii, Boga i materii. Od czasów Kartezjusza charakterystyczne dla nowożytnej świadomości oddzielanie res extensa od res cogitans nie istnieje w koncepcji wiary ukazującej nam cały świat jako stworzenie. Dlatego włączanie kosmosu, materii, w relacje człowieka z Bogiem równa się wyznawaniu Boga jako Stwórcy i świata jako stworzenia, wyznawaniem jedności całej rzeczywistości jako pochodzącej od Creator Spiritus. Jest to również akt powiązania wiary chrześcijańskiej z religiami ludowymi i kosmicznymi, które szukają Boga w pierwiastkach świata, idąc Jego śladami, i rzeczywiście przemierzyły już część prowadzącej do Niego drogi. Jest to jednocześnie przejaw nadziei na przeobrażenie kosmosu. Wszystko to powinno nam dopomóc w zrozumieniu najgłębszego znaczenia sakramentu. Mimo ponownego odkrycia ciała, mimo gloryfikowania materii, ciągle jeszcze pozostajemy pod urokiem kartezjańskiego dzielenia rzeczywistości i opieramy się wprowadzaniu materii w nasze relacje z Bogiem. Uważamy, że nie potrafi ona być wyrazem naszego stosunku do Boga i narzędziem, którym On nas dotyka. Podobnie jak dawniej, tak i teraz ulegamy pokusie ograniczania religii do ducha i uczuć i przez poświęcanie Bogu tylko połowy rzeczywistości przyczyniamy się do panowania skrajnego materializmu, niezdolnego do odkrycia w materii najmniejszej możliwości jej nobilitacji. W sakramencie natomiast materia i słowo tworzą razem jedną całość i to właśnie stanowi jego specyficzną cechę. Jeżeli materialny znak wyraża jedność stworzenia i włączenie kosmosu w religię, to z kolei słowo decyduje o włączeniu kosmosu w historię. Już w Izra- 32 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej elu nie istniały znaki czysto kosmiczne, takie jak kosmiczny taniec w milczeniu, albo naturalne ofiary składane w wielu tak zwanych religiach naturalnych. Znakowi zawsze towarzyszy jakaś informacja, słowo, które ten znak włącza w historię przymierza Izraela z jego Bogiem24. Relacje z Bogiem rodzą się nie z samego kosmosu i z jego odwiecznych symboli, lecz we wspólnej historii, w której Bóg zgromadził ludzi i stał się ich drogą25. W sakramencie słowo wyraża historyczny wymiar wiary. Wiara nie przychodzi do człowieka jako odizolowanego „ja”; jednostka otrzymuje ją od społeczności tych, którzy wcześniej uwierzyli i którzy przynoszą jej Boga jako rzeczywistość ich własnej historii. Z historycznego charakteru wiary wynika jej charakter wspólnotowy i jej ogarniająca czas moc, pozwalająca jej łączyć wczoraj, dzisiaj i jutro w jedną całość, w zaufaniu wobec tegoż Boga. Dlatego można też powiedzieć, że słowo wprowadza w nasze stosunki z Bogiem czynnik czasu, podobnie jak element materialny włącza w nie obszar kosmosu. Z upływem czasu włącza w nie także innych ludzi, którzy w tym słowie razem wyrażają swą wiarę i przez nią zbliżają się do Boga. Także tutaj struktura sakramentalna wnosi korektę do typowo nowożytnej koncepcji. Podobnie jak religię chętnie sprowadzamy do sfery czysto duchowej, tak też redukujemy ją jednocześnie do wymiaru jednostkowego. Jeśli Boga chcemy znajdywać sami tylko, wtedy wprowadzamy sprzeczność pomiędzy tradycją i rozumem, pomiędzy tradycją i prawdą, sprzeczność, która koniec końców okazuje się zabójcza. Człowiek bez tradycji, bez powiązania z żywą historią, jest człowiekiem wykorzenionym i zmierza do zdobycia autonomii sprzecznej z jego naturą26. 24 Zob. T. MAERTENS, Heidnisch-jüdische Wurzeln der christlichen Feste. Mainz 1965; A. DEISSLER, Das Priestertum im Alten Testament, w: A. DEISSLER, H. SCHLIER, J.P. AUDET, Der priesterliche Dienst I, Freiburg 1970, s. 9–80. 25 Na ten temat zob. zwłaszcza: J. DANIÉLOU, Le Mystère de l’Histoire, Paris 1950, zwł. jego dyskusja z R. Guénonem. 26 Zob. J. PIEPER, Überlieferung, München 1970; por. także w tym tomie rozdział 1.2.1.1: „Antropologiczne podstawy pojęcia Tradycji”. 33 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim Streszczając, powiemy: Jako podstawowy składnik chrześcijańskiej liturgii sakrament zawiera w swej strukturze materię i słowo. Znaczy to, że nadaje on religii wymiary kosmiczny i historyczny, a kosmos i historię daje nam jako miejsce naszego spotkania z Bogiem. W fakcie tym zawiera się następująca prawda: Wiara chrześcijańska nie usuwa i nie odrzuca po prostu dawnych postaci czy stopni religii; ona je oczyszcza, przyjmuje i doprowadza do pełnej ich realizacji. Struktura sakramentu składająca się z tych dwu elementów, ze słowa i materii, została zapożyczona od Starego Testamentu, z jego wiary w stworzenie i historię, jednak swą definitywną głębię i podstawę ma w chrystologii, w Słowie, które stało się ciałem, w Odkupicielu, który jest jednocześnie pośrednikiem stworzenia. Tak więc materialny i historyczny wymiar liturgii sakramentalnej są zawsze jednocześnie wyznaniem chrystologicznym – wskazują na Boga, który nie bał się przyjąć ciała i który w konsekwencji w historycznych trudach ludzkiego życia na ziemi przygarnął do swego serca ciężar i nadzieję historii, jak również ciężar i nadzieję kosmosu. B. Słowo w chrzcie – wzywanie Trójcy Po tych wstępnych refleksjach wróćmy do chrztu. W analizie głównego aktu chrztu praktyczniej będzie wyjść od tego, co dla nas jest bardziej zrozumiałe, czyli od słowa pełniącego rolę formy sakramentalnej. W aktualnej postaci brzmi ono następująco: „Chrzczę cię w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Jak jeszcze to wyjaśnimy, jest to skrócona forma tekstu pierwotnie obszerniejszego, jednak już tutaj widać coś istotnego: chrzest tworzy wspólnotę imienia z Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Z tego punktu widzenia jest on trochę podobny do ślubu małżeńskiego, który ze swej strony tworzy wspólnotę imienia dwojga osób; ta zaś wyraża fakt, że te dwie osoby tworzą nową jedność, w następstwie której wyprowadzają się z dotychczas zajmowanego miejsca i nie mieszkają oddzielnie, lecz razem ze sobą. Chrzest tworzy wspólnotę imienia z Ojcem, Synem i Duchem Świętym; sytuacja ochrzczonego jest tu pod pewnym 34 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej względem porównywalna z sytuacją oblubienicy w społeczeństwie patriarchalnym: otrzymała nowe imię i odtąd należy do środowiska związanego z tym nowym imieniem. Wydaje mi się, że znaczenie tego faktu ukazuje się szczególnie wyraziście w kontrowersji Jezusa z saduceuszami na temat zmartwychwstania (Mk 12,18–27). Saduceusze nie uznawali późnych pism kanonu, dlatego w sporze o zmartwychwstanie Jezus musiał czerpać argumenty z Tory. Czyni to, wskazując na to, że Bóg przedstawił się Mojżeszowi jako Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba. Bóg do tego stopnia związał się z człowiekiem, że właśnie przez odniesienie do tego człowieka można powiedzieć, kim jest, i odróżnić Go od innych bogów. Bóg nazywa siebie przez relację do ludzi, w ten sposób ludzie ci stali się jakby Jego imieniem własnym. Tak więc Abraham, Izaak i Jakub są jakby atrybutami Boga. I na tym właśnie opiera się argumentacja Jezusa. Ci ludzie umożliwiają nazywanie Boga po imieniu, wchodzą w skład Jego pojęcia, są imieniem Boga. Bóg jest jednak Istotą żyjącą – kto się znajduje w tak bliskiej z Nim relacji, że ukazuje światu Jego tożsamość, ten do Niego należy. A Bóg jest Bogiem żyjących, nie zaś Bogiem umarłych. W głębszej niż „ojcowie” relacji do Boga jest „Syn”. On jest Jego rzeczywistym imieniem i ukazuje światu Jego tożsamość. On jest rzeczywiście atrybutem Boga – albo raczej przynależy do Boga tak jak sam Bóg, jako Jego rzeczywiste imię. Odtąd definitywnie już Bóg jest nazywany przez odniesienie do Jezusa Chrystusa. Otóż otrzymanie chrztu równa się zawiązywaniu wspólnoty z Tym, który jest imieniem, i stawaniu się atrybutem Boga o wiele bardziej niż Abraham, Izaak i Jakub. Tym samym łatwo teraz można zrozumieć, że chrzest jest już zapoczątkowaniem zmartwychwstania, włączeniem w imię Boga i w Jego niezniszczalne życie. Pogląd ten może nabrać jeszcze głębszego wymiaru, jeśli to „imię” Boga poddamy dalszej analizie. Bóg jest tu nazwany Ojcem, Synem i Duchem. Znaczy to najpierw, że sam Bóg istnieje jako relacja Ojca do Syna i jako jedność Ducha. Znaczy to więc, że my sami jesteśmy przeznaczeni do bycia synami i do wejścia w synowską re- 35 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim lację do Boga po to, byśmy zostali włączeni w jedność Ducha z Ojcem. Otrzymanie chrztu równałoby się więc powołaniu do uczestniczenia w relacji Jezusa z Bogiem. Z dotychczasowej analizy widać już jasno, że chrzest może się dokonać tylko jako coś pasywnego; można tylko z o s t a ć o c h r z c z o n y m, bo nikt nie może samego siebie uczynić Synem. Musi go ktoś inny nim uczynić. Zanim człowiek coś będzie czynił, musi najpierw otrzymać. Kto temu przeczy, dla kogo istnieje tylko dokonywanie czegoś samodzielnie, ten podcina własne korzenie. Jak wielkie znaczenie ma to dla nas, żyjących w epoce kreatywności! Jak głęboka może być krytyka ideologiczna, na którą się wystawiamy! Wróćmy jednak do naszego punktu wyjścia. Uczestniczenie w relacji synowskiej – na czym ono polega? Jak przedstawia się ono w samym Jezusie? W Ewangeliach widzimy je przede wszystkim w modlitwie Jezusa. Być Synem znaczy dla Niego przede wszystkim być modlącym się. Znaczy, że w głębi swego jestestwa – nawet gdy działa pośród ludzi albo odpoczywa – jest zawsze otwarty na Boga żyjącego, zawsze wsłuchuje się w Jego słowo, zawsze rozumie swą egzystencję jako relację wymiany z Nim i w ten sposób na każdym miejscu żyję tą głębią. Wymiana ta może się stać mocowaniem się z Bogiem: „Zabierz ode Mnie ten kielich. Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie”. Zawsze jednak jest tym, który otrzymuje. Syn nie kształtuje swej egzystencji sam, otrzymuje ją z najgłębszego dialogu z Bogiem. Ten właśnie dialog daje mu wolność występowania wobec ludzi i wolność służenia im. On też uzdalnia Go do rozumienia Pism, bez szkoły i bez mistrza, do rozumienia głębszego, niż mieli wszyscy inni. Daje Mu poznanie pochodzące rzeczywiście od samego Boga27. Jeśli otrzymanie chrztu w imię Trójjedynego Boga równa się wejściu człowieka w egzystencję syna, znaczy to – zgodnie z tym, co powiedzieliśmy – że jego życie tak samo powinno mieć centrum w modlitewnej wspólnocie z Ojcem. Modlitwa nie jest wtedy po27 36 Obszerne rozważania na ten temat – zob. w 1.2.1.1. Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej wtarzaniem od czasu do czasu utartych formuł, lecz oznacza postawę wewnętrznego otwarcia się na Boga i niepodejmowanie żadnej decyzji bez wsłuchiwania się w Jego słowo. Może to niekiedy prowadzić do mocowania się z Nim, tak jak Jakub mocował się z aniołem. Jest tu jednak coś więcej jeszcze. Gdy człowiek staje się synem tego Ojca, wtedy nie jest już sam. Wejście w tę relację synostwa równa się wejściu w wielką rodzinę tych, którzy są tak jak my synami. Powstaje tym samym nowe pokrewieństwo. Związek z Chrystusem zawsze oznacza związanie się z tymi wszystkimi, których zechciał uczynić jednym Ciałem. Tak więc już tutaj, w formule trynitarnej, ukazuje się eklezjalny wymiar chrztu. Nie jest on czymś dodanym później, sam Chrystus wprowadził go w pojęcie Boga. Narodzenie się z Boga oznacza włączenie w całego Chrystusa – Głowę i członki. Dotychczasowe przemyślenia prowadzą do odkrycia innego jeszcze aspektu. Wcześniej stwierdziliśmy, że przez wejście we wspólnotę imienia z Bogiem człowiek otrzymał nową egzystencję – egzystencję nowo narodzonego, już jednak zmartwychwstałego. Jednak ta tajemnica życia zawiera w sobie tajemnicę śmierci. Przyjrzyjmy się temu, posługując się ponownie przykładem zawierania małżeństwa. Żona, która przybiera imię męża, tym samym traci swe własne imię. Wyzbywa się swej własności i nie należy już do siebie samej, a to wyrzeczenie stanowi dla obydwu partnerów warunek pojawienia się nowej, otwierającej się przed nimi rzeczywistości. Za tym zewnętrznym aktem wyrzeczenia się własnego imienia i utraty autonomii kryje się głębsza tajemnica śmierci i życia: bez wzniesienia się ponad siebie samego i wyrzeczenia się siebie nie ma autentycznej miłości. Powiedziane miłości drugiej osoby „tak” implikuje daleko posuniętą rezygnację z siebie samego; koniecznym warunkiem narodzin wielkiej miłości jest odwaga dobrowolnego oddania się drugiemu, będącego jakby rezygnacją z własnej egzystencji. Można by tu przytoczyć inne jeszcze przykłady. Powiedzenie prawdy i trzymanie się jej zawsze będzie dla człowieka niewygodne. Dlatego ucieka się do kłamstw, które z pozoru ułatwiają życie. Prawda 37 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim i świadectwo, świadectwo i męczeństwo są na tym świecie ściśle ze sobą powiązane. Konsekwentne trzymanie się prawdy jest zawsze niebezpieczne. Człowiek jest jednak człowiekiem w tej samej mierze, w jakiej jest pasjonatem prawdy. Kiedy natomiast kurczowo trzyma się siebie i chroni się w bezpiecznych zaułkach kłamstwa, wtedy traci siebie samego. Kto chce zachować swe życie, straci je, a zyskać je może ten tylko, kto je traci (zob. Mt 10,39). Owoc przynosi tylko obumarłe ziarno pszeniczne (zob. J 12,24 i nast.). Tu właśnie mamy do czynienia z ową tajemnicą życia uwarunkowanego przez śmierć. Chrzest oznacza otrzymanie na własność imienia Chrystusa, stawanie się Synem z Nim i w Nim. Wymogi imienia, w które wchodzimy, są bardziej radykalne niż wymogi jakiegokolwiek ludzkiego imienia. Głębiej podcinają korzenie naszej poprzedniej egzystencji, niż mogą to uczynić najgłębsze ludzkie powiązania. Nasza egzystencja ma się od tego momentu stawać egzystencją „synowską”, co znaczy, że powinniśmy odtąd do tego stopnia należeć do Boga, żebyśmy się stali „atrybutem” Boga. Jako synowie mamy się czuć do tego stopnia związani z Chrystusem, żebyśmy razem ze wszystkimi braćmi stanowili z Nim „jedno Ciało”. Chrzest znaczy więc, że wyrzekamy się siebie samych jako odizolowanego, autonomicznego „ja” i odnajdujemy siebie w nowym „ja”. Jest on sakramentem śmierci i właśnie dlatego, tylko w ten sposób, jest także sakramentem zmartwychwstania. C. Tło formuły trynitarnej: pytająca forma wyznania wiary Wszystko, co dotychczas zostało powiedziane, można wywnioskować z formuły samego sakramentu i logiczne wydaje się przejść od razu do omówienia materialnego elementu chrztu, czyli wody. Pozwoli nam to dokładniej objaśnić charakterystyczny dla tego sakramentu aspekt śmierci i życia. Warto jednak poświęcić jeszcze trochę czasu na dokładniejsze prześledzenie historycznego kontekstu naszej formuły chrztu. Od dawna jest ona wypowiadana przez 38 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej kapłana jako zwyczajna formuła udzielania tego sakramentu. Nie zawsze jednak tak było. W starożytnym Kościele, aż po czwarty czy nawet piąty wiek, miała ona kształt dialogowy28. Według Traditio apostolica Hipolita Rzymskiego, która pochodzi z III wieku (słusznie można ją jednak uważać za przykład pierwotnego typu chrztu), kapłan najpierw zadawał pytanie: „Czy wierzysz w Boga, Ojca Wszechmogącego?”. Na to kandydat do chrztu odpowiadał: „Wierzę”. Potem zanurzano go w wodzie. Następowało po tym pytanie dotyczące Syna, w formie odpowiadającej chrystologicznej części naszego Składu Apostolskiego, potem stawiano pytanie dotyczące Ducha, i po każdej odpowiedzi następowało zanurzenie. Kolejną czynnością było namaszczenie. Znaczy to, że formuła chrzcielna, w jej najstarszej postaci, była wyznaniem wiary. I na odwrót – wyznanie wiary w jego najstarszych postaciach stanowiło część sakramentu, było konkretnym aktem nawrócenia, nowym ukierunkowaniem całej egzystencji, określonym przez wiarę Kościoła. W konsekwencji wyznanie wiary nie mogło jednak przybierać zwykłej formy „ja”, a w udzielaniu chrztu nie można było poprzestawać na formule wypowiadanej przez samego kapłana. Konieczny był dialog wiary, wyznanie w formie „ja” i „ty”. Wiary nikt nie daje sobie sam, z samej swej natury jest ona bowiem zainaugurowaniem wspólnoty z wszystkimi braćmi Jezusa Chrystusa w świętym Kościele, i tylko z tego źródła można ją otrzymać. Dlatego wiara jest pytaniem i odpowiadaniem, wezwaniem i przyjmowaniem tego, co jest dawane. I na odwrót: nawrócenie nie może przychodzić jako dar po prostu z góry, konieczne jest jego przyjęcie na własność. Dlatego zwykły kapłański akt udzielenia sakramentu jest niewystarczający, konieczna jest tu odpowiedź „ja”, które otwiera się na „ty” i na „my”. 28 Zob. STENZEL, dz. cyt., s. 55–98. Dokładną analizę historii formuły chrztu i jej relacji do Regula fidei daje H.-J. JASCHKE w Der Heilige Geist im Bekenntnis der Kirche. Eine Studie zur Pneumatologie des Irenaeus von Lyon im Ausgang vom altchristlichen Glaubensbekenntnis (Münster 1976). 39 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim Wydaje mi się, że w tej pierwotnej dialogowej formule udzielania chrztu zawierały się istotne przekonania związane z relacjami pomiędzy kapłanem i świeckim, Kościołem i jednostką. W późniejszym czasie nastąpiło wyraźne rozłączenie tego, co pierwotnie stanowiło całość. Formuła sakramentalna staje się zwykłą formułą, zarezerwowanym władzy aktem administrowania sakramentu, aktem ważnym samym w sobie i wystarczającym bez wyraźnego przeciwstawienia „ja” i „ty”. Credo przyjęło prostą formę „ja” i było recytowane w taki sposób, jakby wiara była owocem filozoficznej refleksji, doktryną, którą człowiek sobie przyswaja i którą można potem przyjmować niezależnie od innych. Tymczasem w formie dialogowej oba elementy występują razem: wiara jako dar, Kościół jako istniejący uprzednio podmiot, bez którego nie miałbym możności uwierzenia, a jednocześnie aktywne przylgnięcie tego, kto w tym Kościele staje się dojrzałym synem i otrzymuje prawo mówienia „nasz Ojciec” w jedności ze swymi braćmi. Widać też jasno, że Credo ma sens jedynie jako wyartykułowany w słowach wyraz nawrócenia. Ci, którzy niedawno domagali się wprowadzenia krótkich formuł wyznania wiary, równie dobrze zrozumiałych jak slogany reklamowe, byli w dużym błędzie. Credo jest w swej strukturze dokładnie odwrotnością tekstów reklamowych. Te ostatnie atakują ludzi i chcą nad nimi zapanować, nawet wbrew ich woli. Credo natomiast można mówić tylko pod warunkiem uprzedniego zwrócenia się do ukrzyżowanego Syna Bożego i jednoczesnego przyjęcia zarówno Jego męki, jak i obietnicy Prawdy. W ten sposób mamy tu obecne przed sobą to, co powiedzieliśmy o życiu Syna, o Kościele, o śmierci i zmartwychwstaniu. D. Katechumenat jako warunek dialogowego wyznania wiary Jasna staje się jednocześnie inna kwestia. Formuła chrztu, będąca w istocie Credo wypowiadanym w formie dialogu, zakłada długi proces uczenia się. Nie wystarczy tylko przestudiować i zrozu- 40 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej mieć sam jej tekst, musi ona stać się wyrazem inicjacji do nowej egzystencji. Te dwa elementy wzajemnie się warunkują. Znaczenie słów odsłania się jedynie w tej mierze, w jakiej człowiek posuwa się wskazywaną przez nie drogą. I na odwrót – drogę tę mogą pokazać tylko słowa. Znaczy to, że za pośrednictwem chrzcielnego wyznania wiary w chrzest zostaje włączony cały katechumenat. Jeśli wyznanie ma istotne znaczenie dla chrztu, to katechumenat stanowi jego integralną część. W późniejszym czasie próbowano podtrzymać tę koncepcję przez włączenie w chrzest dzieci istotnych etapów katechumenatu: otwarcie obrzędu – przez podanie soli, jako znaku gościnności, a tym samym jako przedsmaku Eucharystii, będącej przyjęciem do gościnnej wspólnoty chrześcijan; rozmaite egzorcyzmy, traditio i redditio Symbolu i Ojcze nasz, odpowiadające przekazywaniu, a następnie recytowaniu podstawowych formuł chrześcijaństwa, rozumiane jako główny element formacji katechumenalnej. We wszystkich tych czynnościach udzielanie chrztu każe nam patrzeć wyżej i domaga się uwzględniania szerszego kontekstu katechumenatu jako integralnej części chrztu. Fakt ten ma istotne znaczenie. Z jednej strony wynika z niego, że katechumenat jest czymś zupełnie innym niż zwykłą nauką religii. Stanowi on część sakramentu; nie jest wstępnym pouczeniem, lecz integralną częścią samego sakramentu. Z drugiej strony, nie jest tylko aktem liturgicznym. Jest to proces, długa droga, wymagająca mobilizowania wszystkich sił człowieka, jego rozumu, woli i uczuć. Wzmiankowane rozłączenie także w tej dziedzinie pociągnęło za sobą fatalne następstwa. Prowadziło do rytualizacji sakramentu i sprowadzenia roli słów do pouczania. W ten sposób przesłonięta została jedność należąca do podstawowych elementów chrześcijaństwa. Na czym jednak dokładniej polega ten sakramentalny charakter katechumenatu? Na jeden moment zwróciliśmy już uwagę. W Credo dialogowym (w języku technicznym pytającą formę Symbolu przeciwstawia się jego formie deklaratywnej) istotna treść katechumenatu wchodzi bezpośrednio w forma sacramenti stanowiącą najbardziej istotny element sakramentalnego obrzędu. Otóż w poprze- 41 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim dzającym sam chrzest katechumenacie można wyróżnić trzy istotne składniki, sprowadzane w nim do jedności. W katechumenacie zawiera się najpierw element informacji, proces uczenia się, w którym kandydat ma przemyśleć i przyswoić sobie istotne treści wiary chrześcijańskiej. Dlatego w związku z katechumenatem rozwinęła się funkcja nauczycieli; obowiązkiem pełniących ją osób była refleksja nad wiarą i wyjaśnianie jej twierdzeń jako odpowiedzi na aktualne ludzkie problemy. W kolejnym, również istotnym elemencie katechumenatu trzeba było opuścić teren czysto doktrynalny, ze względu na to, że wiara chrześcijańska jest także etosem. W późniejszych czasach realizowano to z pomocą schematu dziesięciu przykazań. Kościół starożytny trzymał się przejętej od judaizmu formy dwu dróg, w której życie ludzkie było ukazywane jako wybór jednej z nich. W okresie katechumenatu trzeba się zaprawiać do życia zgodnego z drogą chrześcijańską. Braterską wspólnotę jako miejsce prawdy może poznać ten tylko, kto wyćwiczył się w chrześcijańskiej gościnności zainaugurowanej darem soli. Znaleźć Jezusa jako Prawdę może ten tylko, kto Go pozna jako Drogę. Warto może przy tej okazji przypomnieć, że sól była wprawdzie rozumiana jako znak mądrości, jednak mądrość, sapientia, wiązano również ze słowem sapere, czyli ze smakiem. Znalezienie smaku prawdy, zasmakowanie w niej, było przeznaczonym do wykonania zadaniem – zgodnie ze słowami Tomasza z Akwinu: sapiens, mądry, to ten, komu rzeczy sapiunt, smakują takie, jakie są. Można jednocześnie przypomnieć, że w Starym Testamencie soli przypisywano wymiar ofiarniczy – Bogu mogą smakować jedynie rzeczy posolone. Teraz jednak ten ofiarniczy symbolizm trzeba w nowy sposób zinterpretować, przez odniesienie do Chrystusa. Człowiek musi zostać posolony, ażeby smakował Bogu i sam się w Nim rozsmakował29. Do wejścia na drogę prawdy potrzebna mu jest sól Męki. Chrześci- 29 Zob. F. HAUCK, art. ¤laj, ThWNT 1, s. 229. O znaczeniu soli w katechumenacie zob. STENTZEL, dz. cyt., s. 171–175. 42 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej jańska gościnność wprowadza we wspólnotę Krzyża i właśnie przez to do zasmakowania w prawdzie. Tutaj otwiera się przed nami dalsze doświadczenie. Jako wybór decydujący o całym życiu i jako wysiłek realizowania wynikających z niego wymogów, katechumenat nie może być dziełem samego kandydata do chrztu. Wybór ten oznacza wejście w już istniejącą formę życia – formę Kościoła Jezusa Chrystusa. Zatem nie jest to niezależna decyzja samego kandydata, lecz z samej swej istoty jest to otrzymanie, udział w decyzji podjętej wcześniej przez wierzącą wspólnotę. Już sama możność wybrania tego kierunku jest następstwem jej promieniowania. Kandydat zostaje, można by powiedzieć, wszczepiony w decyzję, którą wcześniej podjął Kościół. Wybór dokonany przez kandydata to przyjęcie wyboru wcześniej już dokonanego przez Kościół i wyrażenie swojej zgody. Staje się to rzeczywistością przez cały czas trwania katechumenatu, kiedy społeczność Kościoła nieustannie podtrzymuje społeczność katechumenów. To, co wcześniej powiedzieliśmy o czynnym i biernym charakterze chrzcielnego dialogu, tutaj otrzymuje głębszy wymiar; od samego początku chrzest znaczy: zostać ochrzczonym, zostać obdarowanym łaską wiary. A cechą charakterystyczną drogi moralnej, którą on wskazuje, jest być prowadzonym i jednocześnie podtrzymywanym. Od kogo jednak właściwie otrzymuje się ten dar? Otóż w pierwszym rzędzie od Kościoła. Ten jednak też nie otrzymał go od siebie samego. Został mu dany przez Pana i jest to prawdą nie tylko w odniesieniu do odległej przeszłości, lecz nieustannie; Kościół może ciągle żyć wiarą, dlatego że została mu ona dana przez Pana. Kościół nigdy nie jest tylko stowarzyszeniem, które samo sobie wybiera swój statut i ustawy, a jego działalność nie jest tylko sumą działań jego członków. On ciągle otrzymuje siebie samego z zewnątrz, żyje słowem, które już jest, żyje sakramentami, których nie może ustanawiać, lecz tylko otrzymuje. Wprawdzie wiara jest bezpośrednio darem Kościoła, trzeba jednak pamiętać, że Kościół jako taki może istnieć tylko jako dar Pana. W przygotowaniu do chrztu znajduje to 43 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim wyraz przede wszystkim w egzorcyzmach. Katechumenat to nie tylko nauczanie i wybór, działa tu sam Pan. Tylko On może pokonać opór wrogich mocy; tyko On może dać zdolność podjęcia decyzji uwierzenia. Obok nauczania i podejmowania decyzji egzorcyzmy stanowią trzeci, a właściwie pierwszy wymiar katechumenatu: nawrócenie jako dar – dar, którego może nam udzielić tylko Pan; tylko On może sprawić, że ten dar odniesie zwycięstwo nad siłami naszego egoizmu i nad zniewalającymi nas Mocami. E. Znak wody Ten gest egzorcyzmu znajduje swój zasadniczy kształt, obejmujący cały jego sens, w symbolu wody. Zanurzenie w pierwiastku wody jest tym radykalnym egzorcyzmem, w którym cały proces osiąga swój cel. Dochodzimy tu wreszcie do „materii” chrztu, do której doprowadziła nas sama analiza słowa. Poprzestaniemy tu na sumarycznym tylko przedstawieniu znaczenia bogatej symboliki tego pierwiastka. Jak powiedzieliśmy, woda, razem z czynnością zanurzenia w niej, jest najpierw symbolem śmierci. Na biblijną symbolikę wody składa się zarówno ocalenie z jej przepastnych odmętów, jak i morze, jako miejsce przebywania wrogiego Bogu Lewiatana, miejsce śmierci. O tym symbolizmie Apokalipsa mówi, że w nowym niebie i na nowej ziemi nie będzie już morza (Ap 21,1). Bóg sam tam króluje, a śmierć została pokonana raz na zawsze. Dlatego woda może symbolizować zarówno tajemnicę Krzyża Jezusa Chrystusa, jak i wielkie doświadczenia śmierci i ocalenia w Starym Testamencie, szczególnie cuda dokonane na Morzu Czerwonym. W ten sposób stają się one antycypacją Krzyża Chrystusowego i wskazują nań, jako na tajemne centrum całej historii zbawienia30. Symbolika ta ukazuje, że nawrócenie jest wydarzeniem umierania, że droga do prawdy i odważnej miłości prowadzi przez Mo30 44 Zob. DANIÉLOU, Liturgie und Bibel, s. 75–102. Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej rze Czerwone oraz że do Ziemi Obiecanej można dojść tylko drogą umiłowania trudnej prawdy. Dlatego chrzest jest czymś więcej niż obmyciem i oczyszczeniem, jakkolwiek również ten moment pojawia się w symbolice wody. Jednak chrzest w imię ukrzyżowanego Jezusa wymaga czegoś więcej, samo obmycie tu nie wystarczy. Jednorodzony Syn Boży umarł. Temu, co się tu dokonało, odpowiada jedynie straszliwa potęga morza, jego bezdenne głębiny. Symbolika wody odpowiada więc radykalizmowi całego procesu; to, co się tutaj dokonuje, do tego stopnia angażuje same korzenie ludzkiej egzystencji, że dotyka wymiaru śmierci; za niższą cenę nie da się tego otrzymać. Tylko w ten sposób chrzest – fakt zostania chrześcijaninem – i stan chrześcijański będący jego następstwem dociera do samych korzeni stawianych przez człowieka pytań. Istotnym pytaniem wobec ludzkiego życia jest śmierć; jeśli na nie się nie odpowiada, wtedy nie odpowiada się w ogóle na nic. Do życia dociera się dopiero wtedy, gdy dociera się do śmierci. Chrześcijaństwo nie zatrzymuje się na poziomie, na którym załatwiane są sprawy regulowane oficjalnymi dokumentami; wznosi się również nad poziom oczyszczania i upiększania, i ten bowiem nie dotyka najgłębszej istoty rzeczy. Chrześcijaństwo ma podstawy w sakramencie śmierci – tam ukazuje się autentyczna wielkość jego postulatów. Kto redukuje je do poziomu stowarzyszenia, do którego człowiek się zapisuje i od którego otrzymuje się dokument podkreślający uroczysty charakter tego aktu, ten niczego nie zrozumiał z istoty chrześcijaństwa i Kościoła. Wróćmy do znaku wody! Jej znaczenie w sakramencie chrztu polega na właściwej jej podwójnej symbolice. Jako obraz morza symbolizuje moce wrogie życiu, jest symbolem śmierci. Ponieważ jednak woda przywodzi na myśl również źródło, jest jednocześnie znakiem samego życia. Obok uobecniania śmierci występuje więc także ten drugi wymiar: woda jest życiem, woda użyźnia ziemię. Woda jest twórcza. Człowiek żyje dzięki wodzie. Kościół bardzo wcześnie zaczął wyraźnie mówić o źródle jako symbolu życia – wtedy mianowicie, gdy polecił posługiwać się przy chrzcie wodą 45 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim żywą, czyli płynącą31. Śmierć i życie są w zadziwiający sposób powiązane ze sobą – tylko ofiara przywraca życie, jedynie wyrzeczenie się siebie i zanurzenie w tajemnicę śmierci prowadzi do krainy życia – ukazuje się to w cudowny sposób w podwójnym symbolizmie wody, tu bowiem jedność śmierci i zmartwychwstania wyraża się w jednym symbolicznym geście. F. Chrzest, wiara i Kościół Całą naszą uwagę skierowaliśmy ostatnio na chrzest, dlatego dotychczasowe rozważania mogły sprawiać wrażenie, że stopniowo znika z pola widzenia temat, który zaczęliśmy omawiać na początku. Będzie więc może pożyteczną rzeczą przy końcu wyraźniej podkreślić, jak w rzeczywistości skoncentrowanie uwagi na teo-logicznym rdzeniu chrztu – na wezwaniu Trójjedynego Boga – bardzo pomaga w zrozumieniu konieczności kościelnego charakteru wiary i stanu chrześcijanina, i na odwrót, jak wyraźnie uwidacznia się przy tym istota Kościoła. Zobaczyliśmy, że chrześcijaństwo polega na stawaniu się synami razem z Synem, a w konsekwencji, właśnie z racji wiary w Boga, zawiera w swej treści świętych obcowanie, Ciało Chrystusa. Okazało się, że Kościół z samej swej natury nie jest biurokratycznym aparatem, stowarzyszeniem wierzących, lecz że w sakramentach zanurza się coraz głębiej w wymiar śmierci i zmartwychwstania oraz istnieje dzięki temu tylko, że sam jest darem Tego, który dzierży w swych rękach klucze śmierci. Okazało się, że chrzest jest koniecznym sposobem zostania wierzącym, ponieważ wiara nie jest produktem własnej kreatywności i nie jest możliwa bez społeczności wiernych. Musimy teraz jeszcze nieco pogłębić ten aspekt, znajdujemy się tu bowiem w punkcie, w którym współczesna teologia coraz częściej gubi się na bezdrożach, to zaś związane jest właśnie z niero31 46 Didache 7, 1 (początek II wieku); por. STENZEL, dz. cyt., s. 46 i 108. Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej zumieniem zajmującej nas tematyki, czyli powiązań zachodzących między chrztem, wiarą i przynależnością do Kościoła. O co chodzi? Jak wiadomo, w Nowym Testamencie znajduje się cała seria tekstów, które usprawiedliwienie człowieka wiążą z wiarą: „Sądzimy bowiem, że człowiek osiąga usprawiedliwienie na podstawie wiary, niezależnie od pełnienia uczynków” (Rz 3,28; por. 5,1; Ga 2,16; 3,8). Z drugiej strony jednak są też teksty, i to w tych samych listach Pawła, które usprawiedliwienie wiążą z chrztem. Tak na przykład, w Liście do Rzymian (rozdz. 6) po przedstawieniu chrztu jako śmierci czytamy: „Kto bowiem umarł, został wyzwolony z grzechu” (6,7; por. Ga 3,26 i nast.). Im słabiej rozumiano głęboką syntezę kryjącą się za tymi twierdzeniami, tym bardziej nieuniknione stawały się pytania: Jakie są wzajemne relacje tych dwu elementów? Co usprawiedliwia człowieka, wiara czy chrzest? Bultmann dobrze odzwierciedla stan współczesnej mu egzegezy, gdy wyraża opinię, że u Pawła znajdują się obok siebie dwie koncepcje wiary32 i „trudno byłoby przyjąć”, że Paweł całkowicie uwolnił się od magicznego rozumienia działania sakramentów; mimo to jednak, „chrztowi absolutnie nie przypisywał magicznej mocy”33. 32 R. BULTMANN, Theologie des Neuen Testaments, Tübingen 19583, s. 300. Tamże, s. 312 i nast. H. Conzelmann w swym dziele Grundriss der Theologie des Neuen Testaments (München 1968, s. 29 i nast.) mocno podkreśla powiązanie wiary z chrztem, jednak go nie wyjaśnia. W związku z tym zagadnieniem dużą wartość mają obszerne wypowiedzi O. Kußa w Der Römerbrief (Regensburg 1957) na temat wiary (s. 131–154) i chrztu (s. 307–319): „Czym jednak jest wiara? [… ] Jeśli zajrzymy do kilku miejsc […] i dokładniej je przeanalizujemy […], okazuje się, że mamy tu do czynienia z rzeczywistością złożoną. »Wiara« jest krótką formułą, kwintesencją czegoś, co obejmuje wszystkie wymiary wierzącego” (s. 132). „Nie ma żadnej wątpliwości, że również u Pawła przyjęcie orędzia wiary, uwierzenie i akt wiary zmierzają do chrztu, oraz że włączenie we wspólnotę Kościoła przez chrzest znajduje się na tej samej drodze, którą inauguruje zdecydowane przylgnięcie do treści głoszonego orędzia […] Nigdzie jednak nie spotykamy sugestii, że sama wiara, bez chrztu, miałaby znaczenie dla zbawienia” (s.146). Zob. także zwł. s. 313. Tymczasem E. Käsemann (An die Römer, Tübingen 1973, s. 151–161) nic nie wnosi do naszego problemu. 33 47 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim Wypowiedzi te oczywiście nie rozwiązują problemu. Zgodnie z dotychczasowymi naszymi refleksjami, wewnętrzna jedność obydwu formuł – stanowiących jednak tylko j e d n o twierdzenie – jest sama z siebie oczywista. Nie istnieje bowiem coś takiego, jak wiara będąca decyzją pozostającej w izolacji jednostki. Wiara, która nie byłaby przyjęciem wierzącego człowieka do Kościoła, nie byłaby wiarą chrześcijańską. Przyjęcie do społeczności wierzących stanowi część samej wiary i nie jest tylko uzupełniającym aktem prawnym. Społeczność wierzących jest społecznością sakramentalną, to znaczy, że żyje ona tym, czego nie udziela sama sobie. Społeczność sakramentalna żyje dzięki mocy liturgicznego aktu, w którym otrzymuje samą siebie. Wiara implikuje przyjęcie przez społeczność wierzących, a to oznacza wejście w społeczność sakramentalną. Tak więc akt chrztu jest wyrazem podwójnej transcendencji aktu wiary: wiara jest darem udzielanym za pośrednictwem społeczności, która sama jest otrzymanym darem. Bez tej podwójnej transcendencji, czyli bez tej sakramentalnej konkretyzacji, wiara nie jest wiarą chrześcijańską. Usprawiedliwienie przez wiarę domaga się wiary kościelnej, czyli sakramentalnej, otrzymywanej i przeżywanej w sakramencie. I na odwrót, chrzest nie jest niczym innym jak konkretną kościelną realizacją decyzji Credo, które człowiek odważył się przyjąć i nadal przyjmuje jako dar. Wiara rodzi się z Kościoła i do niego prowadzi. Dar Boży, którym jest wiara, zawiera w sobie zarówno postulat osobistej decyzji człowieka, jak też działanie Kościoła i jego istnienie. Nikt nie może samowolnie stwierdzić, że odtąd będzie człowiekiem wierzącym; wiara stanowi proces śmierci i narodzin, jest bierną aktywnością i aktywną biernością, i dlatego potrzebuje innych ludzi. Potrzebny jest jej kult tego Kościoła, w którym sprawowana jest liturgia Krzyża i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Chrzest jest sakramentem wiary, dlatego przynależność do Kościoła rozumie ten tylko, kto rozumie chrzest, a chrzest rozumie tylko ten, kto ma przed oczami wiarę, ta zaś ze swej strony odsyła nas do kultu rodziny Jezusa Chrystusa. 48 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej DODATEK. Problem chrztu dzieci Ścisłe powiązanie chrztu z katechumenatem, które nam ukazały nasze dotychczasowe refleksje, nieuchronnie rodzi następujący problem: czy w tej perspektywie pozostaje jeszcze miejsce dla chrztu dzieci?. Spróbujmy powoli utorować sobie drogę w tej kwestii. Na początek możemy powiedzieć, że zgodnie z dotychczasowymi ustaleniami na chrzest składają się dwa czynniki: z jednej strony działanie Boga, z drugiej współdziałanie człowieka, który prowadzony niewidzialnie przez Boga staje się coraz bardziej wolny sam w sobie. Koncepcja, zgodnie z którą stawanie się chrześcijaninem rozumiane jest jako wynik decyzji człowieka, kryje w sobie duże ryzyko odrealnienia pierwszego czynnika, czyli inicjatywy budzącego mnie i wzywającego Boga. I właśnie w chrzcie dzieci w przedziwny sposób ukazuje się fakt, że w tym sakramencie dzieje się coś obiektywnego, że dokonuje się we mnie coś, co przerasta moje zdolności podejmowania decyzji i możność ich realizowania. Czy jednak wtedy drugi aspekt, to, co należy do człowieka, nie jest redukowane do samej formuły będącej w sprzeczności z rzeczywistością? Czy nie uprzedza się tu trudnych decyzji, których podejmowanie należy do samego człowieka? Pytanie to musimy postawić, mimo iż znaczenie, którego dziś ono nabrało, dowodzi, że my sami utraciliśmy pewność naszej wiary chrześcijańskiej i odczuwamy ją niewątpliwie bardziej jako ciężar niż jako łaskę – łaskę zaś możemy komuś darować, ciężar natomiast nakładamy sobie sami. Do tej sprawy jeszcze wrócimy. Najpierw jednak przypomnijmy, że katechumenat stanowi integralną część chrztu, a Kościół nie odszedł od niego, z chwilą gdy chrzest dzieci stał się powszechną praktyką. Dowodzi to tylko tego, że katecheza może być „przedchrzcielna”, czyli uprzedzać chrzest, lub „pochrzcielna”, gdy ma miejsce po nim. W tym drugim wypadku musi ona jednak być zainaugurowana w samym akcie udzielania chrztu. Obrzędy katechumenatu należące do chrztu trzeba uważać za jego antycypację; początki 49 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim katechumenatu widoczne są w zastępczej roli rodziców i rodziców chrzestnych. Istotne znaczenie mają tu dwa pojęcia: przedstawicielstwo i antycypacja. Przedstawicielstwo: rodzice i przyjaciele trzymają w swych rękach nie tylko biologiczne, ale również duchowe życie dziecka. To ostatnie rozwija się w duchowym życiu rodziców i nauczycieli. W procesie duchowego rodzenia się, znacznie wolniejszego niż rozwój biologiczny, wzrasta duchowa egzystencja dziecka w myślach i woli rodziców, ażeby w końcu osiągnąć w nim poziom osobowy. „Ja” dziecka zawarte jest w „ja” rodziców, przedstawicielstwo nie jest konstrukcją teologiczną, jest to fundamentalne przeznaczenie człowieka. Ta rola przedstawicielska, mająca podstawę w kształtującym życie istotnym wpływie miłości rodzicielskiej albo jej braku, z samej swej natury jest antycypacją, uprzednim zapoczątkowaniem własnej drogi człowieka. Razem z przedstawicielstwem, z zaczynaniem naszego życia w życiu drugiego, antycypacja jest naszym nieuniknionym przeznaczeniem34. Samo życie jest antycypacją; zostało nam dane, mimo iż o to nie prosiliśmy. Jednak w naszej epoce, w której obalane są dotychczasowe pewności, najbardziej ludzi dręczące pytania brzmią następująco: Czy życie ludzkie ma w ogóle jakiś sens? Czy można przyjąć odpowiedzialność za danie komuś życia, skoro absolutnie nie wiemy, na jakie okropności będzie narażone życie tego człowieka? Ale właśnie, jeśli w stawianiu pytań posuwamy się aż tak daleko, wtedy musimy powiedzieć, że danie życia jest w ostatecznym rozrachunku uzasadnione wtedy dopiero, gdy człowiek potrafi dać coś więcej niż samo życie. Gdy potrafi dać temu życiu sens, 34 W nowym obrzędzie chrztu naruszono istotny jego moment: idea przedstawicielstwa stała się ledwie widoczna, gdyż rodziców nie wzywa się już do antycypowania wyznania wiary dziecka, lecz tylko do wyznania ich osobistej wiary, jako przypomnienia ich własnego chrztu. Przez tę modyfikację obrzędu zupełnie zmieniono sens wyznania. Gdy w ten sposób straci się z oczu rolę przedstawicielstwa, wtedy rzeczywiście podważa się prawowity charakter chrztu dzieci. Obrzęd stał się niewątpliwie bardziej zrozumiały, ale za jaką cenę! 50 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej który będzie mocniejszy niż śmierć i nieznane okropności czekające tego człowieka, które mogą sprawić, że jego życie zamiast błogosławieństwem będzie przekleństwem. Pozostawmy na razie na boku te ostatnie, niewątpliwie decydujące, pytania i najpierw spróbujmy sobie uświadomić, że antycypowane dary są nieuniknione. W takiej czy innej postaci towarzyszą one darowi życia, które jest kształtowane najpierw przez dziedziczenie lub środowisko. Odmowa uprzedniego obdarowania drugiego duchowym bogactwem równałaby się narzuceniu mu nieznośnego ciężaru. Właściwym tu pytaniem nie jest więc pytanie o zasadność uprzednich darów. Ponieważ są one nieuniknione, problem sprowadza się do następującego pytania: Jakie antycypowane dary są uzasadnione z punktu widzenia wolności, godności i niezbywalnych praw osoby? Odpowiedź jest w rzeczywistości dana już w samym pytaniu: trzeba szukać darów, które by najbardziej odpowiadały nie samowoli człowieka, lecz samemu darowi życia i jego godności. Trzeba szukać darów, które by to przyszłe życie w jak najmniejszym stopniu kierowały na obce mu drogi i które najpełniej otwierałyby go na życie w wolności i czyniły istotą prawdziwie ludzką. Ci, którzy wyznają wiarę chrześcijańską, są przekonani, że najlepszą antycypacją – a więc tą także, którą w głębi swego serca uważają za obowiązującą ich samych – jest antycypowanie drogi wiary. W ten sposób Kościół Boży jest dawany jako ów historyczny kontekst, jako owe milieu, w którym spotykamy historię Boga wśród ludzi, która w Bogu-Człowieku Jezusie Chrystusie stanowi autentyczne wyzwolenie człowieka od niego samego. Takie powierzenie siebie samego Temu, który – ukrzyżowany i zmartwychwstały – dzierży w swej ręce klucze śmierci, równa się antycypowanemu otwarciu się na nowy sens, jedyny, który pozwala stawić czoło fatalizmowi nieznanej przyszłości. Spór o chrzest dzieci jest znakiem ukazującym, do jakiego stopnia straciliśmy z oczu istotę wiary, chrztu i przynależności do Kościoła. Gdy odzyskamy ich rozumienie, od razu stanie się dla nas oczywiste, że chrzest nie jest ani nowym ciężarem, który każdy 51 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim człowiek miałby prawo tylko sam sobie nakładać, ani też zapisaniem nas do stowarzyszenia, do którego bylibyśmy zmuszeni należeć bez wyrażenia naszej zgody. Jest on darem sensu – jedynego który w kryzysie wątpiącej w siebie ludzkości może nam dać radość bycia człowiekiem. Widzimy więc, że uprzednio ofiarowany dar wiary stanowi rzeczywiste dobrodziejstwo; jasne jest także, że zniekształcamy znaczenie chrztu, gdy rozumiemy go już nie jako antycypowany dar, lecz jako zamknięty sam w sobie obrzęd. Jeśli całkowicie pozbawi się go otwarcia na katechumenat, wtedy dochodzi się do granicy jego prawowitości35. 1.1.1.3 Kościół jako sakrament zbawienia A. Geneza tego sformułowania na Soborze Watykańskim II Gdy w marcu 1963 roku po raz pierwszy w oficjalnym projekcie tekstu kompetentnej komisji pojawiło się słowo sacramentum jako określenie Kościoła, u niektórych ojców soborowych wywołało to zdziwienie. W serii tak zwanych schematów był on trzecim z kolei. Tekst komisji przygotowawczej – zredagowany w dużej mierze przez ojca Trompa, głównego autora encykliki Piusa XII o Mistycznym Ciele Chrystusa – nie zawierał tego terminu. W pierwszym szkicu tego projektu, przygotowanym przez belgijskiego teologa Gérarda Philipsa, z 22 listopada 1962, też go nie było. Już pod koniec roku 1962 Philips przeredagował swój tekst i rozesłał go na oddzielnych kartkach. Ten tekst przyjęła komisja 6 marca 1963 za podstawę do dalszej refleksji. W nim właśnie, mimo licznych póź35 W związku z chrztem dzieci i jego kontekstem teologicznym zob. oparte na solidnych badaniach wnioski K. Lehmanna w Gegenwart des Glaubens (Mainz 1974, s. 201–228). Tam także obszerna bibliografia na ten temat. 52 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej niejszych modyfikacji, słowa te pozostały: Cum vero Ecclesia sit in Christo signum et instrumentum seu veluti sacramentum intimae totius generis humani unitatis eiusque in Deum unionis […]. „Kościół jest w Chrystusie jakby sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i głębokiej jedności całego rodzaju ludzkiego […]”36. Sformułowanie to Philips zaczerpnął przypuszczalnie z projektu opracowanego przez teologów niemieckich, zatwierdzonego przez niemieckich biskupów, zebranych w Monachium w dniach 28–30 grudnia 1963, i tak samo rozdanego ojcom Soboru w postaci powielanych kartek. Między tekstem Philipsa, który został potem przyjęty, a tekstem niemieckim zachodzi w tym punkcie drobna, jednak znacząca różnica. Niemieccy teologowie mówią po prostu, bez żadnych dodatkowych objaśnień, że Kościół jest sakramentem zjednoczenia ludzi wzajemnie ze sobą i z Bogiem37. Szkic belgijski natomiast wprowadza to sformułowanie z pewnymi zastrzeżeniami. Podaje definicję sakramentu: „znak i narzędzie”, a sam termin poprzedza ostrożnym veluti, „jakby”. W ten sposób podkreślony zostaje fakt, że w zestawieniu ze zwykłą terminologią określenie to nie 36 W związku z historią tego tekstu zob. G. PHILIPS, Die Geschichte der dogmatischen Konstitution über die Kirche „Lumen gentium”, w: Das zweite Vatikanische Konzil. Dokumente und Kommentare, LThK, Ergänzungsband I (Freiburg 1966), kol. 139–155; TENŻE, L’Église et son mystère au II Concile du Vatican, Desclée 1967, t. 1, s. 13–68; teksty te można teraz znaleźć w przystępnym wydaniu, w synoptycznym, przejrzystym układzie, w: Constitutionis Dogmaticae Lumen gentium Synopsis historia, wyd. G. Alberigo, F. Magistretti, Bologna 1975; tam także XXIII i nast. (tablice chronologiczne). W związku z wcześniejszą historią nazywania Kościoła sakramentem zob. M. BERNARDS, Zur Lehre von der Kirche als Sakrament. Beobachtungen aus der Theologie des 20. Jahrhunderts, w: MThZ 1969 nr 20, s. 29–54. W. Löser przypomina, że już w 1936 roku H.U. von Balthasar omawiał temat Kościoła jako sakramentu u Orygenesa (zob. Im Geiste des Origenes, Frankfurt 1976, s. 76 i nast.). Obszerniej zajmuje się rozwojem tego zagadnienia H. de Lubac; zob. H. SCHNACKERS, Kirche als Sakrament und Mutter. Zur Ekklesiologie von H. de Lubac, Frankfurt 1979, zwł. s. 76–85). 37 Tekst znajduje się w: Constitutionis Dogmaticae Lumen gentium..., s. 380, 13 i nast.: „Cum vero sese ut sacramentum unionis totius generis humani in se et cum Deo […] cognoscat […]”. 53 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim jest zwyczajne i dlatego zostało poprzedzone objaśnieniem. U Philipsa widać od razu, że mamy do czynienia z ostrożnym wprowadzaniem nowej terminologii. Niemcy zakładali, że była ona uznawana i nadaje się do przyjęcia, mniej zwracali uwagę na sytuację psychologiczną w episkopacie światowym niż doświadczony kanonik z Louvain. W całym końcowym tekście soborowym słowo sacramentum w odniesieniu do Kościoła pojawia się jeszcze dwa razy – wtedy już bez dodatkowych uwag; za wystarczające uważa się wyjaśnienie podane w pierwszych zdaniach. Po więcej niż dziesięciu latach od przyjęcia tego tekstu stwierdzić musimy, że idea Kościoła jako sakramentu nie zdołała się zadomowić ani w świadomości całego Kościoła, ani w całej teologii. Podczas gdy kluczowe słowo „lud Boży” rozpowszechniło się błyskawicznie i dzisiaj należy do słownictwa biskupów i członków rad parafialnych, profesorów i zwykłych wiernych, to terminem „sakrament” w funkcji oznaczania Kościoła nikt się nie posługuje. Zgodnie z intencją Soboru te dwa określenia miały się wzajemnie uzupełniać i wyjaśniać; pojęcie ludu Bożego mogło się stać sensownym określeniem jedynie na bazie pojęcia sakramentu. Będziemy musieli jeszcze pod koniec tego wykładu wrócić do relacji między tymi dwoma terminami, których losy były tak odmienne. Przed tym jednak należy postawić następujące doniosłe pytanie: co właściwie mamy na myśli, kiedy Kościół nazywamy sakramentem? Przeciętnemu wiernemu nasunie się z pewnością ten sam zarzut, który stawiali niektórzy ojcowie. Zgodnie z nauką Soboru Trydenckiego przez sakramenty rozumie się siedem precyzyjnie określonych czynności liturgicznych, których liczba nie może być ani większa, ani mniejsza. Czy mamy tu do czynienia z wprowadzeniem ósmego sakramentu38? Czy też to samo słowo jest tu używane w dwu różnych znaczeniach? Żadna z tych dwu supozycji nie wydaje się sensowna. 38 92. 54 Zob. sprawozdanie w: Constitutionis Dogmaticae Lumen gentium..., s. 436, 90–437, Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej Pierwsza odpowiedź zwolenników nowego języka, z pozoru nie do odparcia, nie wyjaśnia jednak problemu. Jeśli ktoś powie, że ojcowie nazywający Kościół sakramentem mieli szersze pojęcie sakramentu39, trzeba przypomnieć, że w historii nie można się cofać. Gdy po pojawieniu się jakiegoś ściśle określonego pojęcia i odpowiadającej mu terminologii powracam do tych samych sformułowań, które kiedyś były w użyciu, wtedy nie myślę już w ten sam sposób, w jaki wtedy myślano. Mamy bowiem do czynienia z dwoma zupełnie odmiennymi sytuacjami: kiedy odnoszę się do jakiegoś otrzymanego pojęcia tak, jakby go nigdy wcześniej nie było – to jedna; i kiedy żyję jeszcze p r z e d powstaniem tego pojęcia, jestem na nie otwarty oraz przez swoje myślenie i działanie może nawet przyczyniam się do tego, że kiedyś się ono pojawi – to druga sytuacja. Jest to podstawowy zarzut, który należy postawić również wszelkiego rodzaju biblicyzmom oraz semantycznym i pojęciowym archeologizmom. Niemniej pożyteczne może będzie przytoczenie tekstu Cypriana, na który najczęściej się powoływano: Jak nierozerwalny jest sakrament jedności i jak są pozbawieni nadziei i jak wielką z powodu gniewu Bożego gotują sobie zgubę ci, którzy wywołują schizmę i porzuciwszy biskupa, na zewnątrz Kościoła ustanawiają sobie pseudobiskupa, przedstawia to Księga Królewska40. Widać tu, że pojęcie sakramentu jest ściśle związane z pojęciem jedności oraz że pojedyncze sakramenty nie są niezależne, lecz odnoszą się do sakramentu jedności i z nim są związane. Mogą być skuteczne tylko w jedności, sama jedność wchodzi w treść sakramentu, nie jest w stosunku do niej zewnętrzna, lecz stanowi pod- 39 Zob. J. DE GHELINCK I IN., Pour l’histoire du mot „sacramentum”, Löwen 1924. 40 ŚW. CYPRIAN, List 69, 6, w : TENŻE, Listy, przeł. W. Szołdrski, Warszawa 1969, s. 241. Por. PHILIPS, L’Église et son mystère, s. 72–74. 55 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim trzymującą ją podstawę i skupiające wszystko centrum sakramentu w ogóle. Ten obiektywny stan rzeczy, który został tu ukazany najpierw w tle czysto historycznego odniesienia do ojców Kościoła, nabiera większej głębi, gdy zwrócimy uwagę na drugą grupę tekstów patrystycznych przytaczanych w tym kontekście. „Jeden jest tylko sakrament Boga – Chrystus”, pisze święty Augustyn w jednym ze swych listów41. Wszystkie sakramenty, to znaczy wszystkie podstawowe obrzędy Kościoła, mają strukturę chrystologiczną; są pośrednictwami Tego, który jest widzialnym słowem Boga i z tego właśnie tytułu ustanowił chrześcijański sakrament. B. Teologiczna treść sformułowania W ten sposób otwiera się obszar rzeczowej dyskusji nad warunkami, których spełnienie jest konieczne przy próbie rozszerzenia obowiązującego aktualnie teologicznego języka, z uwzględnianiem dawniejszych semantycznych modeli. Jeśli za przesłankę wyjściową weźmiemy treść pojęcia sakramentu, którym posługiwał się Sobór Trydencki, zobaczymy, w jaki sposób logicznie prowadzi ono dalej, aż do znaczenia, w którym używał go II Sobór Watykański. Zredagowany na polecenie Soboru Trydenckiego Katechizm rzymski definiuje sakrament w następujący sposób: „Sakrament jest widzialnym znakiem niewidzialnej łaski, ustanowionym dla naszego usprawiedliwienia”42. Widać tu wyraźnie trzy elementy, które od tego czasu powtarzano i podkreślano we wszystkich popularnych katechizmach. Na treść sakramentu składa się widzialny znak, który jako znak musi wskazywać na inną, wewnętrzną rzeczywistość, 41 ŚW. AUGUSTYN, Ep. 187, 11 PL 33, 845; PHILIPS, L’Église et son mystère, s. 73. Catechismus ex decreto Concilii Tridentini, P II C 1,4 [Katechizm rzymski z wyroku śgo Soboru trydenckiego z rozkazu Piusa V Papieża i od Klemensa XIII szczególnie zalecony, Warszawa 1827]. 42 56 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej nazywaną tutaj „łaską” lub „usprawiedliwieniem”. W miejsce tych dwu terminów moglibyśmy także wstawić używane przez II Sobór Watykański słowo „zbawienie”43. Żeby jednak znak mógł rzeczywiście pośredniczyć w tym przechodzeniu z obszaru zewnętrznego na wewnętrzny, od rzeczy ziemskich do boskich, od doczesnych do wiecznych, musi w tym celu otrzymać odpowiadającą temu zdolność; dla jej wyrażenia posłużono się słowem „ustanowienie”. Spróbujmy teraz nieco dokładniej przeanalizować te trzy elementy. Pierwszym z nich jest znak, przy czym II Sobór Watykański, zgodnie z tradycją, zestawia ze sobą dwa pojęcia: „znak” i „narzędzie”. Te dwa pojęcia nie utożsamiają się w pełni ze sobą, z drugiej strony nie można ich jednak od siebie odłączać. W słowie „znak” zawiera się bowiem odniesienie. Dana rzecz staje się znakiem wtedy, gdy kieruje myśl ku innej rzeczy, kiedy jako znak nie zatrzymuje się na sobie samej, lecz jest jakby drogą wiodącą do innej rzeczywistości. Dlatego nie mogę jej zrozumieć jako znaku, jeżeli nie wniknę w to jej ukierunkowanie, jeśli nie wejdę na drogę, którą jest ten znak. A jeśli znak, rzeczywistość widzialna, kieruje nas w stronę rzeczywistości niewidzialnej, Bożej, wtedy oczywiste jest również, że to jego ukierunkowanie będę mógł poznać jedynie pod warunkiem utożsamienia się z nim, nawiązania z nim relacji czyniącej go znakiem. Albo, jak mówi Orygenes: Duchowe znaczenie tajemnicy, ś w i ę t e g o znaku, odkrywamy wtedy tylko, kiedy sami żyjemy tą tajemnicą. Dlatego wydarzenie otwierające człowieka na zrozumienie znaku jako znaku utożsamia się z nawróceniem. Nawrócenie jest właśnie wejściem naszego widzialnego życia w relację z Bogiem, albo – mówiąc dokładniej – jest to włączenie się w plan Boży dotyczący ludzkości i prowadzenie zgodnego z nim życia44. 43 Lumen gentium 48. Powiązanie to Schnackenburg wyjaśnia w nstępujący sposób (dz. cyt., s. 74): „Duchowy sens tajemnicy, ś w i ę t e g o znaku, odkrywamy wtedy dopiero, gdy – jak mówi Orygenes – tą tajemnicą żyjemy. Według niego wydarzenie duchowego zrozumienia utożsamia się z nawróceniem”. Schnackers powołuje się tu na de Lubaca, (Méditation sur l’Église (1953), s. 12 i Histoire et Esprit (1950), s. 332, 391 i nast.). 44 57 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim Jeśli dokładniej przyjrzymy się tej interpretacji i ją pogłębimy, nasuwają się następujące spostrzeżenia: najpierw jasno ukazuje się wewnętrzne powiązanie między znakiem i narzędziem. Znak jest actio, procesem, działaniem (Wirken) – jest też narzędziem (Werkzeug), czyli przedmiotem szczególnym – wyposażonym w zdolność użycia go w działaniu. Jeśli jednak znak jest procesem i działaniem, znaczy to także, że jest obecny nie tylko jak zwykły przedmiot, który mógłbym wziąć dowolnie do ręki lub tylko uświadomić sobie jego istnienie. Nie jest tylko obecny, potrzebne jest działanie. Jak jednak widzieliśmy, nieodzownym warunkiem tego działania jest odpowiednia zdolność, która z kolei nie może mieć źródła w samej rzeczy, nie może też pochodzić od człowieka-jednostki. Mówiąc inaczej: święty znak domaga się akcji liturgicznej, ta zaś domaga się społeczności, w której ten znak działa i która jest upoważniona do takiego działania. Możemy nawet dodać jeszcze: także łaska nie jest tylko najgłębszym życiem wewnętrznym jednostki, w którym inni przestają się liczyć. Jeśli nazywamy ją usprawiedliwieniem, znaczy to, że wskazuje ona na sprawiedliwość, która nas określa w odniesieniu nie tylko do Boga, ale również do ludzi, co oznacza rzeczywiste otwarcie się człowieka na życie z innymi i na pełnię życia. Możemy zatem powiedzieć, że siedem sakramentów nie jest ani wyobrażalne, ani możliwe bez tego jednego sakramentu, którym jest Kościół. Można je rozumieć jedynie jako praktyczne realizacje całej rzeczywistości Kościoła. Kościół jest sakramentem w sakramentach; sakramenty są sposobami realizowania sakramentalności Kościoła. Kościół i sakramenty wzajemnie się wyjaśniają. C. Powiązanie z podstawowymi pytaniami człowieka Czas wreszcie odpowiedzieć na pytanie: po co to wszystko? Co z tego wynika? Czy nie jest to w ostatecznym rozrachunku zwykła gra słów? W tle tych pytań widoczny jest już temat zbawienia, który stanowi ideę przewodnią naszych refleksji. Pytanie „po co?” odnosi 58 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej się w gruncie rzeczy zawsze do tego, co z danej rzeczy może wynikać dla człowieka, a więc jest otwarte na problem zbawienia. Tym zaś, co z tego wynika, jest najpierw wspólnotowy aspekt chrześcijaństwa, zajmujący miejsce koncepcji jednostkowej lub wyłącznie instytucjonalnej. Ten właśnie punkt widzenia miał na uwadze Henri de Lubac, gdy w trzydziestych latach wprowadził „sakrament” jako nazwę Kościoła. Był on pod silnym wrażeniem zaniku wiary, będącego już nie następstwem filozofii agnostycznej, lecz owocem humanizmu głoszonego w imię cierpiącej ludzkości, która jest społecznością i której wszyscy powinni służyć. Na początku swej książki Katolicyzm. Społeczne struktury dogmatu zamieścił zdanie z Jeana Giona, które stanowiło w jego oczach najostrzejszą krytykę drogi chrześcijańskiej: Czy znalazłem radość? Ależ nie… Znalazłem moją radość. A to zupełnie co innego… Radość Jezusa może być osobista. Może być radością jednego człowieka i jest on już ocalony Napełnia go pokój, jest pełen radości – teraz i na zawsze, jednak tylko on… Gdy nędza czyha u mych drzwi, nie może mi przywrócić spokoju szept geniusza. Moja radość będzie trwała tylko wtedy, gdy będzie radością wszystkich. Nie mogę kroczyć pośród walk z różą w ręku45. Koncepcję chrześcijaństwa, w którym wszystko obraca się wyłącznie wokół m o j e j duszy, w którym zajmuję się tylko m o j ą sprawiedliwością przed Bogiem, m o j ą łaską uświęcającą i m o i m wejściem do nieba, ojciec de Lubac uważa za karykaturę chrześcijaństwa, która umożliwiła narastanie fali ateizmu w wiekach XIX i XX. Koncepcja sakramentów jako narzędzi łaski, które otrzymuję jako nadprzyrodzone lekarstwa w celu zapewnienia sobie, jeśli tak 45 H. DE LUBAC, Glauben aus der Liebe. „Catholicisme”, Einsiedeln 1970, s. 13 (pierwsze wydanie francuskie 1938) [wyd. pol. Katolicyzm. Społeczne aspekty dogmatu, przeł. M. Stokowska, Kraków 1961]. Do całości tej tematyki zob. wzmiankowane wcześniej opracowanie H. Schnackersa; także: H.U. VON BALTHASAR, Henri de Lubac. Sein organisches Lebenswerk, Einsiedeln 1976. 59 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim można się wyrazić, jedynie mojego osobistego wiecznego zdrowia, stanowi deformację sakramentu. Przeciwstawiając się jej, de Lubac podtrzymuje tezę, według której chrześcijaństwo jest w samej swej istocie tajemnicą zjednoczenia. Istota grzechu pierworodnego sprowadza się do rozbicia pierwotnej jedności na jednostki, które znają wyłącznie siebie. Istota odkupienia natomiast polega na przywróceniu jedności rozbitemu obrazowi Boga, na zjednoczeniu ludzkości przez Jednego i w Jednym, który reprezentuje wszystkich i w którym, według słów Pawła (Ga 3,28), wszyscy mają się stać kimś jednym w Jezusie Chrystusie. Wychodząc z tej przesłanki, de Lubac słowo „katolicyzm” (powszechność) obrał za kluczowy termin całego swego myślenia teologicznego. Być chrześcijaninem znaczy być katolikiem, to znaczy być na drodze do wszechogarniającej jedności. Zjednoczenie jest odkupieniem, ponieważ stanowi urzeczywistnienie naszego podobieństwa do Trójjedynego Boga. Stąd jedność z Nim jest związana z naszą własną jednością i przez nią się urzeczywistnia. To koncentrowanie się na powszechności jest z pozoru całkowicie skierowane ku wnętrzu, jednak w swej najgłębszej rzeczywistości stanowi przejaw żarliwego włączania się w aspiracje dzisiejszego człowieka. W miarę głoszenia i przeżywania tego najgłębszego rdzenia chrześcijaństwa, będzie ono przeciwwagą zdolną stawić czoło ateistycznemu humanizmowi dążącemu do zjednoczenia ludzkości. Trzeba to mieć przed oczami, jeśli się chce właściwie zrozumieć II Sobór Watykański, który we wszystkich swych wypowiedziach o Kościele dokładnie trzyma się kierunku myślenia de Lubaca. Soborowi temu nie chodziło o Kościół introwersyjny, skupiający się na sobie samym; chciał on odkryć Kościół jako sakrament, jako znak i narzędzie jedności, a tym samym pragnął dać odpowiedź na pytanie, od zadawania którego w naszym stuleciu nikt nie może się uchylić. Może dobrze będzie przytoczyć tu zdania, którymi de Lubac w roku 1938 otwierał drzwi dla tej nowej orientacji: Jeśli Chrystus jest sakramentem Boga, to Kościół jest dla nas sakramentem Chrystusa; Kościół reprezentuje wobec nas Chrystusa we- 60 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej dług całej starodawnej mocy tego słowa, czyli prawdziwie czyni Go obecnym wśród nas […]. Katolik nie jest tylko „poddanym” pewnej władzy, ale jest członkiem Ciała. Jego prawna zależność w stosunku do władzy ma na celu żywe włączenie w Ciało. Dlatego poddanie katolika nie jest zrzeczeniem […]. Katolik jest obowiązany nie tylko do słuchania rozkazów i uszanowania rad, ale musi brać udział w życiu Kościoła i uczestniczyć we wspólnocie duchowej […]46. Dotychczasowe refleksje umożliwiają nam sformułowanie następujących trzech poglądów: 1. Nazywanie Kościoła sakramentem przeciwstawia się indywidualistycznej koncepcji sakramentów jako narzędzi łaski; uczy rozumienia sakramentów jako żywej realizacji Kościoła i przez to samo pozwala pogłębić doktrynę łaski: łaska jest zawsze umacnianiem jedności; sakrament jako obrzęd liturgiczny jest zawsze dziełem wspólnotowym; sakrament jest, można powiedzieć, chrześcijańskim sposobem świętowania, tą zdolnością radowania się, której źródłem jest wspólnota i posiadane przez nią władze. 2. Nazywanie Kościoła sakramentem pogłębia i czyni jaśniejszym pojęcie Kościoła i odpowiada dzisiejszym aspiracjom ludzkości do zjednoczenia. Kościół nie jest zewnętrzną organizacją wiary; w samej swej istocie jest liturgiczną wspólnotą; sytuacją, w której jest on w najwyższym stopniu Kościołem, jest czas sprawowania liturgii i uobecniania odkupieńczej miłości Jezusa Chrystusa, która wyrywa ludzi z ich izolacji i prowadząc do Boga, prowadzi ich wzajemnie do siebie. 3. Wspólna pozytywna treść obydwu tych poglądów zawiera się w pojęciu unio lub unitas – treść łaski stanowi zjednoczenie z Bogiem, jednak konsekwencją tej jedności jest jedność łącząca ze sobą ludzi. 46 DE LUBAC, Katolicyzm. Społeczne aspekty dogmatu, s. 53 i nast. 61 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim D. Problem realizacji Pojawia się jednak kolejny zarzut. Można przecież jeszcze postawić pytanie: Czy wszystko to nie jest nazbyt irrealne? Czy ma to coś wspólnego z rzeczywistymi konfliktami dzielącymi ludzi? W nowym pokoleniu tego rodzaju refleksje doprowadziły po Soborze do przeobrażenia się proponowanej przez de Lubaca teologii katolicyzmu w teologię polityczną, która chciała się posługiwać katolicyzmem jako katalizatorem zjednoczenia politycznego, w przekonaniu że może ona być „praktyczna” tylko pod tym warunkiem47. Koncepcję de Lubaca przyjętą i pogłębioną przez Sobór można by więc uważać tylko za pierwszy etap w sporach chrześcijaństwa z ateistycznym humanizmem. Była ona konieczna, żeby można było w ogóle uświadomić sobie problem, logicznie jednak musiała się przekształcić w bardziej realistyczny model teologii politycznej. Trwanie przy koncepcji II Soboru Watykańskiego uważano wtedy za zatrzymanie logicznego dynamizmu i przejaw niezdolności dojrzenia celu, na który wskazywały jego własne zasady. Powiadano, że na drugim etapie zabrakło odwagi koniecznej, żeby w ogóle coś zrealizować. Pod koniec lat sześćdziesiątych logika ta zdawała się nieuchronnie brać górę, jednak z czasem, ze względu na swe skutki, w oczach wielu zaczęła budzić podejrzenia. Mimo to trzeba zapytać o przyczyny, dla których droga ta musi poprowadzić w złym kierunku. Jako pierwsza wskazówka mogłyby nam służyć przytoczone wcześniej słowa Orygenesa, według którego tajemnicę można zobaczyć tylko wtedy, kiedy się nią żyje. Zrozumienie zbiega się tu z konieczności z nawróceniem. Dla wielu ludzi jednak wszystko, czego nie da się ująć w parametrach politycznych i ekonomicznych, jest absolutną nicością, dlatego również wypowiedziom teologicz47 Zob. M.J. LE GUILLOU, O. CLÉMENT, J. BOSC, Évangile et révolution. Au cœur de notre crise spirituel, Paris 1968; w tym tomie 4.2: „Kościół i świat: w sprawie recepcji II Soboru Watykańskiego”. 62 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej nym coraz częściej nadaje się wymiar wyłącznie polityczny. Fakt ten nie dowodzi jednak, że chrześcijaństwo jest czymś nierealnym. Niedostrzeganie pewnych wymiarów rzeczywistości może być także następstwem ślepoty, ponieważ padliśmy ofiarą postępującej degradacji naszej duchowej percepcji. Teza, zgodnie z którą żadne pojednanie się ludzi ze sobą nie jest możliwe bez nawrócenia, bez wewnętrznej przemiany naszego myślenia i życia, posiada moim zdaniem dużą dozę oczywistości także na czysto ludzkim obszarze. Dla najprostszych umysłów powinno być przecież jasne, że coraz większe barbarzyństwo nie może być drogą do humanizacji. Kiedy jednak człowieka pozbawia się wszelkiej interioryzacji i jakiegokolwiek oczyszczenia siebie samego, a zamiast tego podsyca się w nim zawiść i pożądanie, wtedy barbarzyństwo staje się metodą. Pojawia się wtedy zaskakujący rezultat: właściwie rozumiane droga do własnego wnętrza i droga jednego człowieka do drugiego nie tylko nie muszą się sobie wzajemnie przeciwstawiać, ale przeciwnie, domagają się siebie i wzajemnie warunkują. Na obszarze zewnętrznym ludzie mogą się bowiem stawać jedno tylko wtedy, gdy są zdolni spotykać się ze sobą w głębi serca. Jeśli jednak wewnętrznie są dla innych całkowicie nieprzenikalni, wtedy zewnętrzne kontakty będą tylko kumulowaniem potencjału agresji. Biblia ukazała to w sposób nader przekonujący w opowiadaniu o budowaniu wieży Babel. Niezwykle wysoki stopień jedności na planie umiejętności technicznych kończy się całkowitą niezdolnością nawiązywania kontaktów ludzkich. Jest to zupełnie logiczne także z punktu widzenia wewnętrznej struktury tego procesu. Kiedy każdy chce stać się bogiem, czyli być tak niezależny i wolny, żeby nikomu nie zawdzięczał siebie, lecz sam we wszystkim siebie określał, wtedy każdy inny człowiek staje się dla niego anty-bogiem, a komunikowanie się z innymi wydaje mu się sprzeczne samo w sobie. Na problem ten możemy jednak spojrzeć także z odwrotnej strony i zapytać: co stanowi przyczynę niezadowolenia człowieka? Otóż jest to najpierw brak pewności; człowieka dręczy niepewność, przeszkadzają mu rozmaite ograniczenia, męczy go brak wolności, go- 63 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim ryczą napełniają cierpienia. W ostatecznej analizie za tym wszystkim kryje się jednak poczucie bezsensu własnego życia, które samo dla siebie nie jest wystarczające, nie służy też komuś innemu, dla kogo byłoby konieczne, niezastąpione i posiadało znaczenie. Możemy więc powiedzieć, że korzeń całego zła tkwi w samotności i braku miłości, w przeświadczeniu że moje życie pozbawione jest miłości, która czyniłaby je koniecznym i była wystarczająco mocna, by mogła je uzasadnić w każdym cierpieniu i we wszystkich innych ograniczeniach. Wydaje się, że kilka zdań z książki Sołżenicyna Oddział chorych na raka może wyjaśnić, o co tu chodzi: „Co przez całe życie wmawiamy człowiekowi? Że należy do kolektywu. Jesteś członkiem kolektywu! Słusznie! Jest! Ale tylko dopóki żyje. A w godzinie śmierci usuwamy go z kolektywu. Członek nie członek, ale umiera zawsze sam. I raka też ma tylko on, a nie kolektyw. Pan, pan!” – Po chamsku wskazał Rusanowa palcem. – „Niech pan powie, czego boi się pan najbardziej? Umrzeć! A o czym najbardziej boi się pan rozmawiać? O śmierci! A jak to się nazywa? W kategoriach intelektu to prawidłowość”48. Kiedyś wydawało się, że kto nie podejmie walki klasowej, ten nie osiągnie celu i nie przejdzie od teorii do praktyki. Teraz natomiast musimy stwierdzić, że nie dociera do sedna problemu wspólnoty i w rzeczywistości rozmija się z życiową praktyką ten, kto nie podejmie problemu śmierci, cierpienia i ograniczeń kolektywu. Mówiąc o ograniczeniach kolektywu, mam na myśli te wszystkie okoliczności życia wspólnego, które zamykają drogę do pełnej realizacji wspólnoty, a nawet nie pozwalają dążyć do niej, czyli dotrzeć do punktu, gdzie celem jest już nie działanie, lecz bycie – a więc ja sam. Nie jest to bynajmniej cofnięcie się do indywidualizmu. W grę 48 A. SOŁŻENICYN, Oddział chorych na raka, Warszawa 1995, część 1, rozdz. 11, s. 122; zob. W. KRUMWIESE, Absolute Normen und die Individualisierung der Ethik in der Moderne, w: Fortschritt wohin?, red. W. Oelmüller, Düsseldorf 1972, s. 42–62, zwł. 56. 64 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej wchodzi tu odkrycie warunków, bez spełnienia których kolektyw, zamiast być autentyczną ludzką wspólnotą, staje się po prostu hipokryzją i narzucaną z zewnątrz dyktaturą. Konieczna zatem byłaby tu wspólnota, która idzie dalej niż jedność kolektywu – wspólnota, która dociera do najgłębszego wnętrza człowieka i której nie niszczy nawet śmierć. Wspólnota prawdziwie ludzka, taka, której domaga się sama natura człowieka, musi odpowiadać także na pytanie o śmierć i w tej odpowiedzi znaleźć swój definitywny sprawdzian. Poszukiwanie tej odpowiedzi sprawia, że człowiek próbuje wyjść poza granice ludzkiej miłości i uczynić ze swego życia autentyczną obietnicę. Drogą do wypełnienia tej obietnicy ma być utożsamienie się z siłami historii. O to właśnie chodzi w dzisiejszych ruchach wyzwoleńczych. Czy jednak człowiek potrafi utożsamić się z tymi siłami – powiedzmy wprost – z bogiem historii? Nie. I dlatego w najlepszym wypadku wysiłki te pozostają szlachetnym porywem, który może co najwyżej zepchnąć nas na samo dno tragedii. Człowiek nie może stać się Bogiem, Bóg natomiast stał się człowiekiem – i taka właśnie jest treść wspólnoty, którą ofiaruje nam Eucharystia. Wszelka „wspólnota” znajdująca się poza nią daje człowiekowi zbyt mało49. Dopiero teraz dotarliśmy do samego rdzenia pojęcia Kościoła, a tym samym do najgłębszego znaczenia formuły „sakrament jedności”. Kościół jest wspólnotą; jest urzeczywistnieniem wspólnoty Boga z ludźmi w Chrystusie i tym samym – wspólnoty łączącej ludzi ze sobą. Jest więc sakramentem, czyli znakiem i narzędziem zbawienia. Kościół jest celebrowaniem Eucharystii, a Eucharystia jest Kościołem. Te dwie rzeczywistości nie istnieją obok siebie, lecz utożsamiają się ze sobą. Z tego źródła wypływa wszystko inne. Eucharystia jest sakramentem Chrystusa, a ponieważ Kościół jest Eucharystią, jest on sakramentem, któremu przyporządkowane są wszystkie pozostałe sakramenty. 49 Zob. K. LEHMANN s. 29–35. I J. RATZINGER, Mit der Kirche leben, Freiburg 1977, 65 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim W tej przesłance trzeba i można znajdywać odpowiedź na szczegółowe pytania. Poprzestanę tu na jednej wskazówce. Gerard Philips, główny autor tekstu soborowego o Kościele, słusznie mówi w swym komentarzu: Kościół jest więc sakramentem zjednoczenia z Bogiem, a przez to samo wzajemnej jedności wiernych, zespolonych w jednym porywie miłości ku Bogu. Dlatego jest znakiem przeznaczonym dla całego rodzaju ludzkiego. Nie jest, co prawda, jego bezpośrednim zadaniem wprowadzanie globalnego pokoju w świecie; to stanowi zadanie narodów. Jednak jedność Kościoła stanowi […] nieustanny bodziec pobudzający do realizacji tego ideału50. Mimo iż doczesne umacnianie jedności w skali globalnej i budowanie powszechnego królestwa Bożego przez Jezusa Chrystusa to dwie z natury różne rzeczywistości, oznaką ślepoty byłoby niedostrzeganie ich wzajemnego na siebie oddziaływania51. Wiążą się z tym dwie sprawy mające duże znaczenie. Sakrament zwany Kościołem nie zajmuje się bezpośrednio budowaniem światowej politycznej jedności ludzi. Sakrament nie zastępuje polityki, a teokracja, we wszystkich swych postaciach, jest nieporozumieniem. Niemniej jednak jedność wiary wywiera wpływ na zwyczajną codzienną rzeczywistość i ma wartość znaku także w dziedzinie doczesnej. W tym kontekście istotne znaczenie dla naszego problemu ma, moim zdaniem, Ewangelia świętego Jana. Na szczególną uwagę zasługuje tu fakt, że Jan rzadko mówi o ogólnej ludzkiej miłości chrześcijan; myśli przede wszystkim w kategoriach braterstwa i miłość chrześcijańską interpretuje w linii struktur braterskich52. 50 PHILIPS, L’Église et son mystère…, t. 1, s. 74. Tamże, s. 76. 52 R. Schnackenburg wykazuje najlepiej (Die Johannesbriefe, Freiburg 1953 s. 105 i nast.), wbrew tezie A. Nygrena (Eros und Agape, Lund 1930, t. 1, s. 132 i nast.), że Janowi znany jest również powszechny wymiar chrześcijańskiej miłości braterskiej. 51 66 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej Nazwano to etyką wewnętrzną i krytykowano za brak wymiaru powszechności. Niewątpliwie zachodzi tu pewne niebezpieczeństwo i konieczne są korekty, których przykładem może być przypowieść o dobrym Samarytaninie. Jednak również Janowy punkt widzenia ma znaczenie realistyczne: powszechną miłość można realizować tylko w konkretnej postaci miłości braterskiej. Niewątpliwie w tym właśnie punkcie najbardziej bezpośrednio widać praktyczne zadanie zawierające się w wyrażeniu „sakrament jedności”. Oznacza on tworzenie braterskich form życia przez Eucharystię i w ten sposób nadawanie Kościołowi konkretnego wymiaru, oraz – w wolności wiary – postępowanie w kierunku coraz większej jedności zdolnej przeciwstawić się jedności tyrańskiej, narzuconej z zewnątrz i roszczącej sobie pretensje do jedynej rzeczywiście praktycznej. W ten sposób dochodzę do końcowego wniosku. Na początku stwierdziliśmy, że z dwu kluczowych terminów wprowadzonych przez sobór do eklezjologii, lud Boży i sakrament, tylko pierwszy przyjął się w Kościele. Niewykluczone, że posługiwanie się terminem sakrament na oznaczenie Kościoła z różnych powodów zawsze pozostanie zacieśnione do obszaru uczonego, technicznego języka teologów. Gdyby jednak także oznaczana tym terminem rzeczywistość nadal pozostała ezoteryczna, to abstrakcyjnie rozumiane pojęcie ludu Bożego mogłoby się stać karykaturą soborowej eklezjologii. Norbert Lohfink wykazał, że już w Starym Testamencie terminem „lud Boży” określano lud Izraela nie w jego rzeczywistości empirycznej, lecz jako lud wzywany przez Boga i odpowiadający na Jego wezwanie53. O wiele bardziej odnosi się to do Nowego Testamentu: sam w sobie Kościół nie jest ludem, lecz – widziany od zewnątrz – stanowi społeczność w najwyższym stopniu heterogeniczną. Nie-lud może się stać ludem jedynie za sprawą Tego, który 53 N. LOHFINK, Beobachtungen zur Geschichte des Ausdrucks „Am Jahwe”, w: Probleme historischer Theologie. G. v. Rad zum 70. Geburtstag, red. H.W. Wolff, München 1971, s. 275–305. 67 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim go zespala z wysoka i od wewnątrz – przez komunię z Chrystusem. Bez tego chrystologicznego pośrednictwa nazywanie siebie ludem Bożym jest uzurpacją lub nawet po prostu bluźnierstwem. Dlatego dzisiaj jednym z podstawowych zadań w pogłębianiu soborowej spuścizny jest dokładniejsze wyjaśnianie sakramentalnego charakteru Kościoła i tym samym ukazanie, o co tutaj właściwie chodzi: o zjednoczenie z Bogiem, będące warunkiem jedności i wolności ludzi. Artykuł 2 STRUKTURY, TREŚCI I POSTAWY 1.1.2.1 Wiara jako nawrócenie – metanoia A. Wprowadzenie. Problematyka Chcąc przełożyć słowo metanoia, od razu natrafiamy na trudność. Proponowane są terminy: zmiana sposobu myślenia, zmiana postawy, skrucha, pokuta, nawrócenie, zmiana życia. Jednak żadne z tych słów nie wyczerpuje treści oryginału. Radykalny charakter procesu, o który tu chodzi, najlepiej może wyrażają pojęcia „nawrócenie” i „zmiana życia” (Be-kehrung, Umkehr). Jest to proces obejmujący całkowicie, czyli definitywnie, całe życia człowieka, w całości jego doczesnego trwania. Jest to coś daleko więcej niż, powtarzany nawet, pojedynczy akt myśli, uczuć czy woli. Trudności z przekładem mają może źródło także w fakcie, że oznaczona tym terminem rzeczywistość stała się nam obca i nie jawi się nam jako jedna całość, lecz tylko w luźnych fragmentach. Obcość ta jest jednak wyczuwalna także w odniesieniu do tych pojedynczych fragmentów. Dzisiaj wprawdzie niemal nikt nie ośmieliłby się powiedzieć za Nietzschem: 68 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej „Grzech” jest uczuciem żydowskim i żydowskim wynalazkiem i ze względu na to tło wszelkiej chrześcijańskiej moralności dążyło chrześcijaństwo w rzeczy samej do „zżydzenia” całego świata. Do jakiego stopnia udało mu się to w Europie, widać najlepiej z wysokiego stopnia obcości, którą zawsze jeszcze odczuwamy […]. „Bóg jest ci łaskaw, tylko jeśli żałujesz” – dla Greka rzecz godna pośmiewiska i gorsząca54. Jeśli jednak nawet to wyszydzanie idei grzechu i skruchy zostało, jako żydowskie, ze zrozumiałych powodów usunięte z obiegu, to jednak zawarte w niej podstawowe poczucie oddziałuje także dzisiaj. Drugi tekst Nietzschego, który chciałbym przytoczyć w tym kontekście, mógłby się pojawić niemal równie dobrze u któregoś z dzisiejszych teologów: W całej psychologii „Ewangelii” brak pojęcia winy i kary […]. Grzech, każdy stosunek odległości między człowiekiem i Bogiem jest usunięty – to jest właśnie „nowina radosna”55. Próba nadania chrześcijaństwu bardziej atrakcyjnego wizerunku przez stawianie przed nim postulatu całkowicie pozytywnego stosunku do świata, czy nawet nawrócenia się i przejścia na jego stronę, odpowiada naszemu rozumieniu życia i dlatego szerzy się coraz bardziej. Fałszywy lęk przed grzechem, do którego doprowadziła małoduszna teologia moralna i który nierzadko podsycała i szerzyła praktyka duszpasterska, mści się dzisiaj i sprawia, że dawne chrześcijaństwo jawi się wielu osobom jako zadręczanie człowieka, które zamiast pobudzać go do odważnej współpracy z wszystkimi ludźmi dobrej woli, doprowadzało go nieustannie do konfliktów ze sobą samym. Można by niemal powiedzieć, że słowa: grzech, skrucha i pokuta należą do tych nowych tabu, z pomocą których współczesna 54 55 F. NIETZSCHE, Wiedza radosna, przeł. L. Staff, Warszawa 1911, s. 175. TENŻE, Antychryst, przeł. L. Staff, Warszawa 1907, s. 47. 69 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim świadomość broni się przed mocami tych ciemnych problemów, które mogłyby być niebezpieczne dla jego świadomego pragmatyzmu. Prawdę mówiąc, w ostatnich trzech czy czterech latach ta panorama znowu się zmieniła. Mamy już za sobą ów nazbyt naiwny progresizm pierwszych lat posoborowych, który radośnie solidaryzował się z wszystkim, co przedstawiało się jako nowoczesne i obiecywało postęp. Minął już ów nurt, który też z neoficką żarliwością usiłował wykazać zgodność chrześcijaństwa z całą nowoczesną rzeczywistością i dowieść lojalności chrześcijan wobec tendencji współczesności. Wobec tego progresizmu żywi się obecnie podejrzenie, że jest tylko apoteozą burżuazji późnego kapitalizmu. Owa „postępowość” zamiast poddać status quo bezlitosnej krytyce, zdobiła go aurą religijności. Wprawdzie względnie niegroźnego demona zastąpiło teraz siedem innych, gorszych jeszcze, jednak to wyzbycie się iluzji może się okazać zbawienne. W porażających blaskach wywołanej tą postawą burzy z piorunami widoczne jest bowiem, że życie człowieka i świat, w którym żyje, nie są częścią procesu postępu tak spokojnego i przyjaznego, żeby wystarczyło po prostu nawrócić się, przechodząc na stronę świata. Żeby służyć światu, trzeba go krytykować, trzeba go zmieniać. Chrześcijaństwo, które swoje zadanie widzi tylko w nabożnym pozostawaniu zawsze „na czasie”, nic nie ma do powiedzenia i straciło wszelkie znaczenie. Może spokojnie zejść ze sceny. Ci, którzy zachowują postawę czujności w świecie i widzą jego sprzeczności i destrukcyjne tendencje – samozniszczenie techniki, degradację środowiska, samozniszczenie społeczeństwa powodowane problemami rasowymi i klasowymi – ci oczekują od Kościoła nie słów uznania, lecz prorockiej soli, która wypala, przeżera, oskarża i przeobraża. Tym samym w polu naszego widzenia pojawia się fundamentalny aspekt metanoi, ona bowiem domaga się przeobrażenia człowieka, jako warunku jego zbawienia. Chrześcijaństwa nie ocali ideologia dostosowania się – a jest ona jeszcze obecna i działa także tam, gdzie z usłużną żarliwością lub ze spóźnioną odwagą krytykuje się instytucje, które i bez tego stały się bezsilne i trafiły na śmietnik światowej opinii (nasuwa się tu myśl o czasach apostolskich – zob. 70 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej Kor 4,1356). Jedyną rzeczą, która może pomóc, jest stanowcze i jednoznaczne głoszenie własnego orędzia z odwagą proroków, w tej właśnie godzinie. Jeśli wracamy w ten sposób znów do społecznych i publicznych aspektów metanoi, to nie należy tracić z oczu także oznak, które ponownie podkreślają wartość i nieprzemijające znaczenie indywidualnej zmiany życia, nawrócenia i jego dostrzegalnych symptomów. Związany z chrześcijaństwem protestanckim Frank Buchmann w założonym przez siebie ruchu Moral Re-Armament [Moralne Prze-zbrojenie] ponownie odkrył konieczność spowiedzi, jako aktu wyzwolenia, odnowy, uwolnienia od przeszłości i od destruktywnego zamykania winy we własnym wnętrzu. Daleka od religijnej refleksji psychoterapia doszła na swój sposób do stwierdzenia, że niepokonane poczucie winy prowadzi do destrukcji człowieka, niszczy go duchowo, a końcu również fizycznie. Stwierdzono wręcz, że pokonanie poczucia winy nie jest możliwe bez jakiegoś vis-à-vis, które doprowadza aż do wyznania tego, co było tłumione i raniło wnętrze. Rosnąca liczba takich świeckich ojców duchownych powinna przekonać nawet najbardziej zaślepionych, że grzech nie jest żydowskim wynalazkiem, lecz ciężarem gniotącym wszystkich ludzi. Ciężarem, od którego trzeba ich uwolnić w pierwszej kolejności, jeśli chcą żyć w wolności. B. Podstawowe znaczenie metanoi w Biblii Wobec tych pozbawionych aspektów religijnych i mnożących się na naszych oczach przykładów zasadniczej postawy metanoi, tym bardziej naglące staje się pytanie, czym właściwie jest chrześcijańska metanoia. Jak słyszeliśmy, Nietzsche grzech i skruchę uważał za coś typowo żydowskiego, Grekom natomiast przypisywał szlachetną odwagę dostrzegania pięknych stron zbrodni i uznawanie skru56 Zob. H.U. VON BALTHASAR, Klarstellungen, Freiburg 1971, s. 94–99. 71 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim chy za śmieszne. Jeżeli jednak bliżej się przyjrzymy, okazuje się, że tragedia grecka, którą Nietzsche przytacza na potwierdzenie swej tezy, dowodzi czegoś wręcz przeciwnego. Jest to świadectwo potwornego lęku przed potęgą przekleństwa, którego nawet bogowie nie potrafią zmienić57. Jeden rzut oka na historię religii wystarczy, aby stwierdzić, jak często pojawia się w niej temat winy i ekspiacji i jak trudne do pojęcia, i jak niekiedy niepokojące wysiłki ludzi, którzy usiłowali oczyścić się z przygniatającego ich poczucia winy i nie mogli bez reszty się od niego uwolnić. Chcąc ukazać specyfikę metanoi chrześcijańskiej, zwrócimy tu uwagę na dwa tylko szczegóły. W klasycznej i hellenistycznej grece słowo metanoia nigdy nie miało wyraźnie określonego znaczenia. Czasownik metanoe‹n znaczy: zwrócić uwagę na to, co było, zmienić swe zapatrywania, żałować, odczuwać skruchę; zatem rzeczownik znaczy: zmiana zdania, żal, skrucha. Gdy używa słowa met£noia, świat grecki nie ma na myśli zmiany całej postawy moralnej, całkowitej zmiany ukierunkowania egzystencji człowieka, nawrócenia określającego odtąd całe jego zachowanie. Grek może żałować (metanoe‹n) in actu, zarówno przed sobą samym, jak i przed bogami, może poczuwać się do określonej winy, nie jest mu jednak znana skrucha ani nawrócenie w znaczeniu, jakie mu nadają Stary i Nowy Testament58. Konkretne akty metanoia są po prostu pojedynczymi aktami skruchy żalu i nie spotykają się ze sobą, nie tworzą jednej całości, jako zmiany jedynej, trwałej i pełnej całej istoty wchodzącej na drogę nowego życia. Metanoia pozostaje skruchą, nie staje się 57 Zob. głębokie analizy G. Murraya w: Euripides and his Age [przekład niem., Darmstadt 1957]; podobnie H.U. VON BALTHASAR w: Herrlichkeit III 1, Einsiedeln 1965, s. 94–142. 58 Zob. J. BEHM, art. metanošw, met£noia, w: ThWNT, kol. 972–1004, zwł. 972–975. 72 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej nawróceniem. Nigdzie nie spotykamy twierdzenia, że całe jestestwo potrzebuje j a k o c a ł o ś ć jednego i jedynego nawrócenia, żeby stać się sobą. Słuszne jest być może przypuszczenie, że mamy tu do czynienia z podskórnym oddziaływaniem różnicy między politeizmem i monoteizmem. Życie pozostające w relacji do wielu boskich sił i próbujące samo siebie określić wobec bezładu ich walki, pozostaje wielokształtną zabawką w rękach panujących mocy. Jeden Bóg natomiast staje się jedną drogą, która stawia człowieka wobec konieczności powiedzenia tak lub nie, zwrócenia się lub odwrócenia i nadaje życiu charakter całości określonej jednym powołaniem. W tym miejscu pojawia się jednak zarzut, który umożliwi jednocześnie lepsze wyjaśnienie, o co nam chodzi. Można by bowiem powiedzieć, że dotychczasowa argumentacja jest logiczna, dopóki trzymamy się wyłącznie słów met£noia – metanoe‹n, zawodzi natomiast, gdy wprowadzimy greckie słowo oznaczające nawrócenie: ™pistrof» – ™pistršfein (Septuaginta używała tego słowa, zgodnie z jego sensem, najczęściej jako przekład hebrajskiego šūb)59. Słowa stršfein Platon używa na określenie ruchu kolistego, a więc ruchu doskonałego, zarezerwowanego bogom, niebiosom i światu. Krąg, będący najpierw znakiem kosmicznym, staje się w ten sposób zarazem symbolem egzystencjalnym, znakiem powrotu egzystencji do siebie samej. W dalszym rozwoju, w stoicyzmie i neoplatonizmie, ™pistrof» staje się powrotem do jedności całej rzeczywistości, włączeniem w wielki krąg świata i podstawowym postulatem moralnym60. W ten sposób dochodzimy do idei, zgodnie z którą człowiek, chcąc rzeczywiście odnaleźć siebie samego, potrzebuje 59 Behm (kol. 985 i nast.) nie omawia znaczenia tego stanu rzeczy; cały jego wywód pozostaje w obrębie schematu opozycji: biblijny – grecki, prawniczy – profetyczny, kultowy – religijny (osobowy), i pomimo nagromadzonego materiału problematyczne są u niego zarówno oceny, jak i koordynacja zjawisk. Schematy te przejął w całości od Behma P. Hoffmann. Zob. TENŻE, Umkehr, w: Handbuch theologischer Grundbegriffe, t. 2, red. H. Fries, München 1963, s. 719–724. 60 Zob. wnikliwe analizy P. Hadota (Conversio, w: Hist. Wörterbuch der Philosophie, red. J. Ritter, Stuttgart 1971, t. 1, kol. 1033–1036). 73 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim jako całość wszechogarniającego aktu zmiany życia i wejścia w siebie, które wyznacza mu, jako stały obowiązek, nawracanie się przez zbieranie w jedną całość swego rozpraszającego się na zewnątrz życia i kierowania go ku wnętrzu, w którym przebywa prawda. Moim zdaniem nie na miejscu byłoby tutaj – motywowane fałszywą troską o oryginalność Biblii albo naiwną potrzebą przeciwstawiania myślenia biblijnego myśli greckiej – negowanie faktu, że filozofia znajduje się tu na drodze wiary chrześcijańskiej i dostarcza formuły, z pomocą której ojcowie Kościoła mogli wyrazić ontologiczną głębię historycznego procesu chrześcijańskiego nawrócenia. Powiedzmy więc bez wahania: jest tutaj pewne pokrewieństwo myśli. Musimy jednak dodać, że ta aluzja do powrotu człowieka do siebie samego nie daje nam jeszcze kompletnego obrazu nawrócenia postulowanego przez Biblię. Greckie ™pistrof» skierowane jest bowiem ku wnętrzu, do tego najgłębszego wnętrza człowieka, które jest jednocześnie jedno i jest wszystkim. Ma ono charakter idealistyczny: jeśli człowiek wejdzie wystarczająco głęboko, wtedy znajdzie w sobie bóstwo. Wiara Biblii jest bardziej krytyczna, bardziej radykalna. Krytyki swej nie kieruje wyłącznie pod adresem człowieka zewnętrznego. Wie, że źródłem zagrożeń mogą być właśnie roszczenia ducha, wnętrza człowieka i jego głębi. Krytykuje nie tylko jedną jego połowę, lecz całego człowieka. Zbawienie ma źródło nie tylko w życiu wewnętrznym, bo samo to życie może być zwiędłe, żądne panowania, egoistyczne, złe. „Co wychodzi z człowieka, czyni go nieczystym” (Mk 7,20). Zbawia człowieka nie tylko powrót do siebie samego; zbawia go raczej wychodzenie ze siebie i pójście za głosem wołającego Boga. Zatem człowiek nie powinien kierować swych kroków ku największej głębi własnego ja, lecz do Boga, który przychodzi do niego z zewnątrz. Do Ty, które go otwiera i tym samym zbawia. Dlatego metanoia jest jednoznaczna z posłuszeństwem i wiarą; dlatego należy ona do struktury rzeczywistości Przymierza; dlatego pozostaje w relacji do wspólnoty tych, którzy znajdują się na tej samej drodze. Na drodze, na której wierzy się Bogu osobowemu, gdzie wymiary horyzontalny i wer- 74 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej tykalny, życie wewnętrzne i służba nie przeciwstawiają się sobie. Dowodzi to jeszcze tego, że metanoia nie jest tylko jedną z wielu postaw chrześcijańskich, lecz stanowi fundamentalny akt chrześcijaństwa, rozważanego oczywiście w pewnym określonym aspekcie: jako zmiana, zwrot, przejście do nowego, odmiennego stanu. Żeby się stać chrześcijaninem, człowiek musi się przeobrazić – nie tylko pod jednym względem, lecz bez ograniczeń, aż do głębi swego jestestwa. C. Zmiana a wierność W ten sposób doszliśmy do punktu mającego istotne znaczenie także dla współczesnej świadomości. Pojęcia „zmiana” i „postęp” otaczane są dzisiaj niemal religijnym nimbem. Ocalić człowieka może tylko zmiana, a nazwanie go „konserwatywnym” równa się jego społecznej ekskomunice, gdyż w dzisiejszym języku znaczy: przeciwstawiać się postępowi, zamykać się na nowość, i tym samym być obrońcą przeszłości, ciemności, sił opresyjnych. Być po prostu wrogiem zbawienia, które ma źródło w zmianie. Czy metanoia prowadzi w tym samym kierunku? Czy w gruncie rzeczy chrześcijaństwo, opierające się na fundamentalnym akcie metanoi, w momencie swego wejścia w historię było analogiczną totalną walką o przemianę i dopiero później zastygło jak lawa, która z płonącego żaru staje się stosem kamieni? Jaka jest relacja między chrześcijańską gotowością do zmiany, a więc do metanoi, a współczesną wolą zmiany? Dietrich von Hildebrand, dzisiaj znany niestety niemal tylko jako autor Konia trojańskiego61, w jednym ze swych przedwojennych jeszcze dzieł napisał do dziś aktualny trak- 61 D. VON HILDEBRAND, Das trojanische Pferd in der Stadt Gottes, Regensburg 19684 [wyd. pol. Koń trojański w mieście Boga, przeł. J. Wocial, Warszawa 2000]. 75 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim tat o chrześcijańskiej gotowości do przemian62. Można go czytać najpierw jako jego milczące usprawiedliwienie nawrócenia na wiarę katolicką, jako apologię owej radykalnej przemiany własnego życia, dla wielu niezrozumiałej i krytykowanej jako niewierność i odstąpienie od wiary ojców. Jednak w napisanej z pasją obronie jego własnej gotowości do radykalnej przemiany wyraźnie już można dosłyszeć stanowcze „nie” wobec owego kultu dynamizmu charakterystycznego dla przejmującego wtedy władzę hitleryzmu, które zmusiło go do wydania swej książki pod pseudonimem, a następnie do opuszczenia europejskiego kontynentu. Jestem przekonany, że wewnętrzna jedność radykalnej przemiany i radykalnej wierności, nosząca miano metanoi, rzadko bywa formułowana w tak czystej postaci, jak to ma miejsce w owym eseju. Tekst ten jest apologią radykalnej przemiany, a zarazem wyrazem przeciwstawienia się „dynamizmowi”, którego rewolucyjny charakter był dla świata obietnicą zbawienia, a skończył się terrorem i zniszczeniami niemającymi sobie równych w dziejach. Dlatego, w związku z naszym zagadnieniem, chciałbym pokrótce przypomnieć idee Hildebranda i ukazać je jeszcze jaśniej, niż to ma miejsce w jego tekście w ich odniesieniu do biblijnych źródeł. Według Pisma Świętego tym, co charakteryzuje chrześcijańską gotowość do przemiany, jest przede wszystkich brak jakichkolwiek granic, sięgający najgłębszego wnętrza radykalizm. Na tym polega różnica dzieląca chrześcijan od koncepcji moralistów idealistycznych, którzy postulują zmianę tylko w niektórych punktach, nie chcą jednak zakwestionować siebie samych w całości ich natury. Niewątpliwie także chrześcijanin w swej gotowości zmiany nazbyt łatwo pozostaje przy swoich ograniczeniach i różnych zastrzeżeniach, w następstwie których nierzadko ze swej przemiany wyklucza to właśnie, co najpotrzebniejsze. 62 D. VON HILDEBRAND, Przemienienie w Chrystusie [Die Umgestaltung in Christus, Einsiedeln 1950], przeł. J. Zychowicz, Kraków 1981, s. 8–22. 76 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej Z czystym sumieniem zachowują swoją „strefę suwerenną”: na przykład nie czują się zobowiązani do miłości nieprzyjaciół, dają w pewnych granicach upust swojej pysze i uważają za swoje święte prawo naturalną reakcję obronną wobec spotykających ich upokorzeń. Uważają za naturalne swoje roszczenie do szacunku w świecie, nie chcą być uważani za „głupców Chrystusa” – w pewnych granicach uznają prawo do lęku przed ludźmi, pragną móc się ostać również w oczach świata. Nie są skłonni do całkowitego zerwania ze światem i jego miarami. Trzymają się wielu konwencji i nie wahają się w pewnych ramach „folgować sobie”63. Metanoia sprowadza się wtedy do swoistego partykularyzmu etycznego i nie wznosi się na poziom autentycznego chrześcijaństwa. Jeśli natomiast przyjmiemy, że chrześcijańska egzystencja zaczyna się od prawdziwie chrześcijańskiej metanoi, takiej, jaką głosili prorocy i Jezus, wtedy jasne się staje, że to redukowanie metanoi stanowi właściwą przyczynę współczesnego kryzysu chrześcijaństwa. „Pragną móc się ostać również w oczach świata. Nie są skłonni do całkowitego zerwania ze światem” – to zezowanie ukradkiem w stronę tego, co l u d z i e o nas myślą, deformuje Kościół jak zawsze, dziś jednak może bardziej niż kiedykolwiek, bo l u d z i e mają inne niż dawniej narzędzia wywierania presji. Nie da się zaprzeczyć, że również ludzie Kościoła w podejmowaniu decyzji nie kierują się w pełni tym, czego wymaga wiara w Jezusa Chrystusa, lecz w dużej mierze także tym, co o tym powiedzą l u d z i e – tak jakby w ten sposób mogli zachować twarz. Z chwilą gdy ktoś wyrobił sobie reputację człowieka postępowego, zbyt szybko stanie się niewolnikiem tej reputacji. Z pozoru służy ona wolności, w rzeczywistości prowadzi jednak do niewolniczej próżności i niszczy metanoię. Żartobliwo-ironiczne słowa Wilhelma Buscha powinny chrześcijanom dodać odwagi, trochę więcej niż mają jej dzisiaj, w przeciwstawianiu się presji dominujących kryteriów. Odwaga zrywania daje wolność – tylko ona ją daje. Ta odwaga zrywania w terminologii biblijnej 63 Tamże, s. 11 i nast. 77 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim nosi miano metanoi. Nam jednak brak tej właśnie odwagi. „Zupełna gotowość przemiany jest niezbędnym warunkiem »poczęcia« Chrystusa w naszej duszy”64 – te słowa powinny nas napawać lękiem. Taki jednak był właśnie prorocki postulat Poprzednika Chrystusa, a droga do Chrystusa prowadzi tylko przez niego. Konieczna do tego plastyczność egzystencji jest jednak „absolutnym przeciwieństwem […] kultu mobilności […]”65. Gotowość do przemiany w Chrystusie nie ma nic wspólnego z chwiejnością trzciny poruszającej się za najmniejszym podmuchem; nie ma nic wspólnego z życiowym niezdecydowaniem, z ową tanią elastycznością, która powoduje, że człowieka można popychać w dowolnym kierunku. Jest ona jednocześnie utwierdzeniem w Chrystusie. „Jest to odporność na wszelkie tendencje do zmian przychodzących »z dołu«, a zarazem uległość wobec tego wszystkiego, co ma nas kształtować »od góry«”66 i co powinno odciskać w nas swe piętno. Inaczej mówiąc, chrześcijańska metanoia utożsamia się w rzeczywistości z pistis (wiara, wierność); jest ona zmianą, która nie tylko nie wyklucza wierności, lecz ją umożliwia. O nieodwracalności tego podstawowego zaangażowania chrześcijanina Nowy Testament mówi w słowach tak stanowczych, że budzą one w nas wręcz niepokój: Nie można bowiem tych – którzy raz zostali oświeceni, a nawet zakosztowali daru niebieskiego i stali się współuczestnikami Ducha Świętego, zakosztowali również wspaniałości słowa Bożego i mocy przyszłego wieku, a [jednak] odpadli – odnowić ku nawróceniu. Krzyżują bowiem w sobie Syna Bożego i wystawiają Go na pośmiewisko (Hbr 6,4). Kto odwraca się od nawrócenia, nie idzie do przodu, lecz cofa się. Gdy się znalazło właściwy kierunek, czyli kierunek prawdy, po64 Tamże, s. 27. Tamże, s. 15. 66 Tamże, s. 14. 65 78 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej zostaje on na zawsze kierunkiem i drogą, pozostaje celem i domaga się ruchu. Nie można jednak zmieniać jego kierunku, gdyż wszelka nowa orientacja lub zwrot może być tylko odwróceniem się od prawdy. Hildebrand słusznie zwraca uwagę na fakt, że ta wierność w ukierunkowaniu na znalezioną wreszcie prawdę jest i musi pozostać czymś z gruntu odmiennym od „formalnego konserwatyzmu”. Trwałość tej wierności opiera się na trwałej wartości prawdy. „Ten sam motyw, który sprawia, że człowiek obdarzony zmysłem ciągłości trwa niezłomnie przy prawdzie, czyni go także otwartym na każdą nową prawdę”67. Ma to dwojakie znaczenie. Znaczy po pierwsze, że chrześcijanin, który został już chrześcijaninem, nie może wyzbyć się dyspozycji do przemiany, utożsamiającej się z metanoią, tak jakby to była niedotycząca go już przeszłość. Pozostaje w nim niewątpliwie antagonizm dwu sił grawitacji: siły osobistej korzyści, egoizmu i siły prawdy, miłości. Pierwsza jest zawsze jego „naturalną” grawitacją, określającą, można by powiedzieć, stan większego prawdopodobieństwa. Druga natomiast może w nim pozostać tylko wtedy, gdy będzie się starał ciągle przechodzić od centrum grawitacji egoizmu do centrum grawitacji prawdy, gdy będzie zawsze w dyspozycji do postulowanej przez prawdę zmiany i będzie zawsze gotów poddawać się temu, co go odrywa od niego samego i łączy coraz ściślej z Chrystusem. W tym znaczeniu mobilność egzystencji nie powinna się zmniejszać, lecz ma się umacniać. To jednak znaczy równocześnie, że prawda zawsze wyznacza kierunek i cel, nigdy też nie może być dobrem znalezionym raz na zawsze. Chrystus, który jest prawdą, jest na tym świecie drogą – dlatego właśnie, że jest prawdą. Jest z tym związana pewna uwaga z dziedziny historii języka. O ile mi wiadomo, słowo proficere-profectus, postępować i postęp, dopiero w świecie chrześcijańskim, i to bardzo wcześnie, nabrało znaczenia wyraźnie pozytywnego, w nim też ma klarowny kształt 67 Tamże, s. 19. 79 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim semantyczny68. Kolekty Mszału Rzymskiego zawierają, jakby zrozumiałe same ze siebie, prośby o proficere, o postęp chrześcijanina. Wincenty z Lerynu mówi o postępie w poznawaniu prawdy Bożej; Bonawentura wreszcie ukuł tę piękną formułę: Christi opera non deficiunt, sed proficiunt (dzieła Chrystusa nie umniejszają się, lecz powiększają) – w ten sposób uzasadnia rozkwit zakonów mendykanckich, jako antytezę konserwatyzmu duchowieństwa diecezjalnego. Zasiew apostolski wydaje w dziejach coraz większy owoc, aż do czasu pełni Chrystusa69. Podczas gdy epokę starożytną znamionuje schemat ciągłego krążenia, status-progressio-regressus70, to z chwilą znalezienia kierunku mógł zaistnieć „postęp”; zresztą jest on w ogóle możliwy jedynie przy spełnieniu tego warunku. „Postęp” i „wierność” wzajemnie się warunkują. Niech mi wolno będzie posłużyć się tu porównaniem zaczerpniętym z dziedziny ludzkich stosunków – może pozwoli ono dokładniej to zrozumieć. Kto prawidłowo rozwija się jako człowiek, postępuje, idzie do przodu? Playboy, który zalicza jedno przelotne spotkanie po drugim i nie ma czasu, żeby naprawdę spotkać drugiego – czy raczej ten, kto pozostaje wierny „tak” danemu drugie- 68 W związku z powolnym rozwojem znaczenia terminu „postęp”, zob. M. SECKLER, Die Fortschrittsgedanke in der Theologie, w: Theologie im Wandel, wyd. przez Wydział Teologii Katolickiej w Tybindze pod kierunkiem J. Ratzingera i J. Neumanna, München 1967, s. 41–67, zwł. 42 i nast. Inne ujęcie tego problemu (niestety bez opracowania semantycznego) zaprezentował już K. Thraede w art. Fortschritt, w: Reallexikon für Antike und Christentum (t. 8, kol. 141–182). Zob. nadto: E. VON IVANK, Die Wurzeln des Fortrschrittsglauben in Antike und Mittelalter, w: Die Fortschrittsglaube. Sinn und Gefahren, red. U. Schöndorfer, Graz 1966, s. 13–23. 69 BONAWENTURA, De tribus quaestionibus 13 (wyd. Quaracchi 8, kol. 336b). Ogólna ocena Bonawentury – zob. J. RATZINGER, Die Geschichtstheologie des hl. Bonaventura, München 1959. 70 Jest to sformułowanie Mariusza Wiktoryna (Hymne III, 71–73), tutaj jako trynitarno-teologiczna interpretacja neoplatońskiej formuły bytu. Zob. HADOT, dz. cyt., kol. 1034 i nast. W konsekwencji jasne jest, że przeciwstawiania chrześcijaństwa antykowi nie można sprowadzać do przeciwstawiania formuły liniowej formule cyklicznej; od samego początku bowiem jedno było wewnątrz drugiego – zob. THRAEDE, dz. cyt., zwł. s. 161 i nast. 80 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej mu człowiekowi, który idzie naprzód z tym tak i nie zasklepia się w nim na stałe, lecz uczy się powoli i coraz głębiej oddawać się owemu drugiemu oraz znajdywać na tej drodze wolność, prawdę i miłość? Właśnie to dane kiedyś „tak” domaga się stałej gotowości przemiany – takiej, która pozwala dojrzewać. Dwa przeciwstawiane tu typy przemiany pozwalają, moim zdaniem, wyjaśnić istotny element chrześcijańskiej gotowości do zmiany, jako przeciwstawienia „kultu mobilności”. D. Życie wewnętrzne a wspólnota Jeśli się chce opisać istotne cechy charakterystyczne chrześcijańskiej metanoi – po omówieniu wzajemnych relacji między zmianą i wiernością, co właśnie pokrótce próbowałem zrobić, ukazując, w jaki sposób jedna jest zawarta w drugiej – należałoby ukazać teraz dwie inne pary tego samego typu. Należy też podkreślić z jednej strony wzajemne przenikanie się życia wewnętrznego z życiem wspólnotowym, z drugiej wzajemne relacje między darem a obowiązkiem. Poprzestanę na podaniu dla obydwu tych par kilku kluczowych terminów. Wydaje mi się, że Johannes Behm w swym poglądzie przedstawionym w Theologisches Wörterbuch zum Neuen Testament w artykule Metanoia całkowicie mija się z prawdą, kiedy z czterech możliwych znaczeń wezwania Jezusa: „wzbudźcie skruchę”, „zmieńcie przekonania”, „czyńcie pokutę” i „nawróćcie się” zatrzymuje tylko ostatnie znaczenie, a wszystkie pozostałe odrzuca jako legalistyczne dewiacje71. Należy raczej przyjąć, że w tekście chodzi o całe to spektrum znaczeń, chociaż wszystkie je polaryzuje idea nawrócenia. Radykalizm chrześcijańskiego nawrócenia domaga się jego konkretyzacji, nadającej mu charakter wydarzenia zewnętrznego i wspólnotowego. Tu właśnie znajduje podstawę sa- 71 J. BEHM, art. Metanoia, ThWNT 4, kol. 994 i in. 81 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim krament pokuty, jako oficjalna, eklezjalna forma ponawiania nawrócenia, mającego ogniskowe w realnym nawróceniu (post, modlitwa, jałmużna72) i wyznaniu grzechów. E. Dar i zadanie – mała droga Wzajemne przenikanie się daru i zadania jest wyjątkowo jasne w słowach Jezusa: „Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18,3). Behm tak je komentuje: Być dzieckiem […] znaczy być małym, potrzebować pomocy i być gotowym ją przyjąć. Dzieci Ojca niebieskiego, którego Jezus głosił […], są wobec Niego tylko tymi, którzy przyjmują. On daje im to, czego same sobie nie mogą dać. […] Odnosi się to również do metanoi. Jest ona darem Boga, mimo to jednak nie przestaje być obowiązkiem i postulatem73. Ten prosty sposób realizowania metanoi, który nie polega na nie wiadomo jakich heroicznych wyczynach, lecz odnosi się do codziennej cierpliwości wobec Boga i Boga wobec nas, pod koniec ubiegłego wieku w niezwykle atrakcyjny sposób przeżywała Teresa z Lisieux. W miejsce obrazu świętości, który by odpowiadał herosom cnoty i tym samym fałszował autentyczną orientację chrześcijaństwa, wskazała „małą drogę” – każdego dnia przyjmowanie Pana 72 Tę starochrześcijańską triadę, należałoby na powrót dowartościować w Kościele jako konkretny przejaw pokuty. 73 ThWNT 4, kol. 998. Piękna (choć niewolna od jednostronności) jest interpretacja tego wersetu (Mt 18,3) dana przez J. Jeremiasa: „»Stać się na powrót dzieckiem« znaczy: znowu nauczyć się mówić Abba. Te słowa wprowadzają nas w samo centrum tego, co nazywamy pokutą. Nawrócić się znaczy znowu nauczyć się mówić Abba do Ojca niebieskiego, wrócić do ojcowskiego domu i rzucić się w ramiona Ojca […]. W ostatecznym rozrachunku pokuta nie jest niczym innym jak zdaniem się na łaskę Bożą” – Neutestamentliche Theologie, Gütersloh 1971, t. 1, s. 154 i nast. 82 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej i każdego dnia jeden krok w Jego stronę. W swoim dzienniczku Ida Friederike Görres napisała, że jest coraz bardziej przekonana, iż Teresa wcale nie była osamotniona, że jest tylko wspaniałym przykładem całego ruchu małych świętych, którzy na przełomie wieków – nie wiedząc o sobie i jakby mocą jakiegoś niewidzialnego prawa – pojawili się w Kościele i niezauważeni szli swoją drogą. Dalej opowiada o irlandzkim jezuicie Williamie Doyke, poległym w 1917 roku pod Ypres, który urodził się w tym samym roku co Teresa. Powiedział on między innymi te przepiękne słowa: Nie sądzę, żebym w tym, co robię, mógł znaleźć najmniejszą pożywkę dla próżności i dumy […], podobnie jak kataryniarz nie może się chełpić piękną muzyką, która się rozlega, gdy pokręci korbą […]. Wstydzę się, słysząc, jak ludzie mnie chwalą […], podobnie musiałoby się wstydzić pianino, gdyby ktoś mu winszował pięknej muzyki wychodzącej spod jego klawiszy74. Görres pisze w związku z tym: Świętość ukryta w Kościele to cały osobny rozdział. Można sobie wyobrazić, że istnieją całe tuziny osób […], u których nikt nic szczególnego nie zauważa75. I z odrobiną irytacji pyta, dlaczego „tyle szumu robi się”76 wokół małej Teresy, która przecież była jedną spośród wielu innych. Rzeczywiście jednak ludzie chyba łatwiej zauważają takie rzeczy u ślicznego młodego dziewczęcia, uśmiechniętego, z różami i welonem. Można by zapytać, czy Teresa wywołałaby tak wielkie echo, gdyby była wyjątkowo brzydka – garbata i zezowata, albo jeszcze coś takiego. Albo gdyby umarła w sędziwym wieku77. 74 I.F. GÖRRES, Zwischen den Zeiten, Olten–Freiburg 1960, s. 271. Tamże, s. 273. 76 Tamże, s. 270. 77 Tamże. 75 83 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim Myślę, że dzisiaj mamy już odpowiedź na to pytanie, i to odpowiedź wręcz zaskakującą. Wydaje mi się bowiem, że wszyscy mogliśmy ponownie być świadkami świętego należącego do tej samej „fali”: Jana XXIII. Kto czyta jego dziennik, najpierw odczuwa rozczarowanie. Nie mieści mu się w głowie, że człowiek praktykujący taką staromodną seminaryjną ascezę i papież odnowiciel to jedna i ta sama osoba. Jednak dopiero gdy jedno zestawimy z drugim, wtedy możemy go ujrzeć w całej jego prawdzie, dopiero wtedy możemy zobaczyć całość. Ten dziennik, którego pisanie rozpoczął, gdy jeszcze żyła Teresa, to w rzeczywistości „mała droga” – wcale nie droga wielkości78. Zaczyna się od przeciętnej duchowości włoskiego księdza, w tamtych latach rektora seminarium, duchowości trochę uczuciowej, trochę ciasnej, a przecież szeroko otwartej na istotę rzeczy. I właśnie dzięki trzymaniu się tej drogi, dzięki trwaniu w tej prostocie i cierpliwości, które może być uwieńczone sukcesem tylko przez codzienne przeobrażanie się – dzięki trzymaniu się tej drogi mogła osiągnąć dojrzałość największa duchowa prostota, która otwiera oczy i która tego małego, grubego, starego mężczyznę otoczyła nimbem piękna odzwierciedlającego jego wnętrze. Tutaj wszystko jest darem, a jednak wszystko jest także nawróceniem – metanoią, która czyni chrześcijaninem i rodzi świętych. „Przypuszczalnie istnieje wielu takich ludzi”, mówi Görres – wszyscy właściwie powinniśmy próbować do nich należeć. Bo tylko wtedy jesteśmy chrześcijanami. 78 Dziennik ten (Dziennik duszy, przeł. J. Ledóchowska, Kraków 2000), rzecz znamienna, rozpoczyna się od sporządzonego przez seminarzystę Roncallego nowej wersji „Małych Reguł”, które Ojciec duchowny z Bergamo dał swym teologom. Wydawca (L. Capovilla) czyni w związku z tym następującą uwagę: „Do tego tematu ciągle wracał, nawet kiedy już był biskupem i papieżem” – Geistliches Tagebuch und andere Schriften, Freiburg 19642, s. 23. 84 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej 1.1.2.2 Wiara jako poznanie i jako praktyka – podstawowa opcja chrześcijańskiego Credo Co właściwie czyni człowiek, który podejmuje decyzję uwierzenia w Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi? Treść tej decyzji będzie może łatwiej zrozumieć, jeśli najpierw powiemy o dwu szeroko rozpowszechnionych nieporozumieniach, w których zniekształcony został sam rdzeń znaczenia takiej wiary. Pierwsze z nich polega na tym, że w zagadnieniu Boga widzi się problem czysto teoretyczny, który w gruncie rzeczy niczego nie zmienia w dziejach świata i w naszym życiu. Filozofia pozytywistyczna głosi, że takich zagadnień nie można ani uznać za fałszywe, ani też jako takie odrzucić; znaczy to, że wprawdzie nie istnieje żadna możliwość pewnego stwierdzenia ich fałszu, jednak właśnie to dowodzi ich praktycznej bezużyteczności. Jeśli bowiem coś okazuje się w praktyce niemożliwe do udowodnienia, a jednocześnie nie da się tego zdementować jako fałszu, dowodzi to, że prawda lub fałsz tego nie zmieni niczego w warunkach ludzkiego życia, oraz że takie problemy można spokojnie odłożyć na bok79. W ten sposób teoretyczna niemożność staje się znakiem praktycznej bezużyteczności; co w niczym nie szokuje, to również nie ma też praktycznego znaczenia. Jeśli dzisiaj popatrzymy, w jakie sprzeczne ze sobą orientacje zostało uwikłane chrześcijaństwo, jak po jego wykorzystaniu przez ustroje monarchistyczne i nacjonalistyczne chce się z niego uczynić dodatek do myśli marksistowskiej, można by rzeczywiście ulec pokusie pojmowania wiary chrześcijan jako bezwartościowego placebo, którym można się posługiwać w sposób dowolny, ponieważ jest pozbawione jakiejkolwiek rzeczywistej treści. 79 W związku z problematyką pozytywizmu, zob. B. CASPER, Die Unfähigkeit zur Gottesfrage im positivistischen Bewußtsein, w: Die Frage nach Gott, red. J. Ratzinger, Freiburg 1972, s. 27–42; N. SCHIFFERS, Die Welt als Tatsache, w: Gott – Mensch – Universum, red. J. Hüttenbügel, Graz 1974, s. 31–69. 85 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim Istnieje jednak również koncepcja diametralnie przeciwna. Według niej wiara w Boga jest tylko środkiem służącym określonej praktyce społecznej; można ją w całości sprowadzić do tej praktyki i gdy ta praktyka zniknie, wtedy zniknie i wiara. Wynaleziono ją, twierdzi się, jedynie dla umacniania władzy i dla trzymania ludzi pod panowaniem aktualnie istniejących sił. Jeśli na przykład w Bogu Izraela niektórzy widzą zasadę rewolucyjną, w istocie pozostają oni wtedy w zgodzie z tą koncepcją, a cała różnica sprowadza się do tego, że ideę Boga utożsamiają z praktyką uważaną przez siebie za odpowiednią. Kto czyta Biblię, z pewnością nie będzie miał wątpliwości co do praktycznego charakteru wyznawania wiary we wszechmocnego Boga. Dla Biblii jasne jest, że świat całkowicie poddany słowu Bożemu jest zupełnie inny niż świat bez Boga, a dokładniej: gdy odrzuci się Boga, wtedy nic już nie pozostaje takie, jak było, i odwrotnie – wszystko się zmienia, z chwilą gdy człowiek nawraca się do Boga. Tak na przykład Pierwszy List do Tesaloniczan mężom mówi mimochodem, że do swoich żon powinni się odnosić ze świętą bojaźnią, „a nie w pożądliwej namiętności, jak to czynią nieznający Boga poganie” (4,3 i nast.). Jak widać, zmiana dokonująca się przez wejście Boga w kontekst życia człowieka obejmuje najbardziej osobiste, intymne obszary ludzkich relacji. Niepoznawanie Boga, ateizm, przejawia się konkretnie w braku szacunku człowieka wobec drugiego, a uznawanie Boga pociąga za sobą nowe spojrzenie na drugiego. To samo widać w innych tekstach, w których Paweł mówi o ateizmie. W Liście do Galatów za charakterystyczną konsekwencję nieznania Boga uważa niewolnicze poddawanie się człowieka „żywiołom tego świata”. Człowiek zajmuje wobec nich postawę adoracji, która staje się niewolą, ponieważ opiera się na fałszu. Chrześcijanin może się naśmiewać z tych pierwiastków, jako „bezsilnych” i „nędznych”, ponieważ poznał prawdę i tym samym uwolnił się od ich tyranii (4,8 i nast.). W Liście do Rzymian Paweł pogłębia jeszcze tę myśl. Mając przed oczyma filozofię pogańską i jej ówczesne relacje z religiami, stwierdza, że ludy żyjące nad Morzem Śródziemnym problem poznania Boga przesunęły na plan 86 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej czysto teoretyczny i w następstwie tego błędu padły ofiarą perwersji. Przez wykluczenie z życia praktycznego podstawy wszystkich rzeczy, którą zresztą dobrze znali, postawili całą rzeczywistość na głowie, stracili życiową orientację i istotne kryteria, a w następstwie tego – zdolność odróżniania niegodziwości od szlachetności, wielkości od pospolitości, i w ten sposób stali się ofiarami wszelkiej przewrotności (1,18–32). Nikt nie zaprzeczy, że myśli te są przeraźliwie aktualne. Jeśli dołączymy do tego podstawowy tekst Starego Testamentu, stwierdzimy to samo. Objawienie imienia Boga (Wj 3) jest jednocześnie objawieniem Jego woli; od tego momentu wszystko się zmienia, nie tylko w życiu Mojżesza, ale również w życiu jego ludu, a w konsekwencji w dziejach świata. Znamienny jest fakt, że nie wchodzi tu w grę konstruowanie pojęcia Boga, lecz zostaje objawione Jego imię. Innymi słowy, mamy tu do czynienia nie z teoretycznymi refleksjami doprowadzającymi do wyciągnięcia pewnego wniosku, lecz z pojawieniem się relacji, którą można by przyrównać do relacji międzyosobowych. Jest to jednak relacja wyższego rzędu, ponieważ zmienia same podstawy życia, albo – mówiąc dokładniej – ukazuje autentyczną, wcześniej ukrytą podstawę życia i przedstawia ją jako wezwanie. Dlatego dla Izraelity, który każdego dnia ponawia swe wyznanie wiary, akt ten oznacza przyjmowanie na siebie jarzma Bożego panowania; odmawianie Credo stanowi dla niego akt, w którym znajduje on swe miejsce w rzeczywistości. Trzeba jeszcze dodać tu pewną uwagę, która dla myślenia uważającego się za neutralne będzie najbardziej szokująca. Przytoczony wcześniej fragment z Listu do Galatów bardzo dobrze wyraża to, co chcę teraz powiedzieć. Przypominając ateistyczną przeszłość swych adresatów, święty Paweł mówi im: „teraz poznaliście Boga”, zaraz się jednak poprawia i powiada: „co więcej, Bóg was poznał” (4,9). Wyraża w ten sposób stałe doświadczenie: poznanie i wyznawanie Boga stanowi proces jednocześnie czynny i bierny. Nie jest to konstrukcja myślowa, należąca do porządku teoretycznego czy praktycznego; jest to wezwanie, na które odpowiada myśl i działanie, któremu można się jednak także przeciwstawić. Tylko na tej podstawie można zrozumieć znaczenie 87 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim nazwania Boga „osobą” oraz sens słowa „objawienie”. W naszym poznaniu Boga ma miejsce także – albo raczej: przede wszystkim – coś, co pochodzi od drugiej strony: Bóg nie jest nieruchomym przedmiotem, lecz stanowi aktywny fundament naszego bytowania, który sam daje o sobie znać i puka do najgłębszego centrum naszego bytu. Właśnie dlatego można nie dosłyszeć Jego wezwania, bo człowiek nazbyt łatwo oddala się od swego centrum i żyje daleko od siebie. Mówiąc o biernym elemencie poznania Boga, dotykamy także korzeni dwóch nieporozumień, o których powiedzieliśmy na początku; polegają one na zakładaniu tylko takiego rodzaju poznania, w których jedynie człowiek jest aktywny. Człowieka uważa się za jedyny na świecie podmiot aktywny, a w całej pozostałej rzeczywistości widzi się jedynie system martwych przedmiotów, którymi człowiek dowolnie manipuluje. I właśnie w tym punkcie wiara się temu przeciwstawia, dopiero tutaj zaczyna się rozumieć, na czym polega postawa wiary. Nie chcemy jednak postępować zbyt szybko. Przed przystąpieniem do kolejnego etapu naszego rozumowania spróbujmy zdać sobie sprawę z wyników dotychczasowych refleksji. Stało się jasne, że zdanie „Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego” nie jest formułą teoretyczną, niemającą żadnych konsekwencji. Bez względu na to, czy jest prawdziwe, czy nie, zmienia ono świat w sposób zasadniczy. Następny krok ukazuje się wtedy, gdy przyjrzymy się postaci, którą tej myśli nadał Werner Heisenberg w swych Dialogach o religii naturalnej. Gdy czytamy, co – zgodnie z jego relacją – fizyk Wolfgang Pauli powiedział mu w roku 1927, wydaje się nam, że mamy do czynienia z proroczą wręcz zapowiedzią. Pauli obawiał się, że po zniknięciu przekonań religijnych, w niedługim czasie zniknie także tradycyjna etyka i „dziać się będą rzeczy tak straszne, że nie potrafilibyśmy sobie ich teraz nawet wyobrazić”80. Nikt nie mógł wtedy przewidzieć, w jak krótkim od80 W. HEISENBERG, Część i całość. Rozmowy o fizyce atomu, przeł. K. Napiórkowski, Warszawa 1987, s. 114. W wypowiedzi z 1952 roku raz jeszcze wraca do tej myśli: „Gdyby kiedyś znikła, całkiem wygasła kierująca tym kompasem […] to obawiam się, że mogłyby dziać się straszne rzeczy, przewyższające nawet obozy koncentracyjne i bomby atomowe” (s. 273). 88 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej stępie czasu wyszydzanie Boga Jezusa Chrystusa, ukazywanego jako wynalazek Żydów, stanie się niewyobrażalną dawniej rzeczywistością. W tym samym Dialogu, jeszcze energiczniej zajął się problemem, który w naszych dotychczasowych refleksjach pozostawał bez rozwiązania. Czy „Bóg” nie jest jednak tylko funkcją pewnej praktyki? Heisenberg oświadcza, że pytał słynnego duńskiego fizyka Nielsa Bohra, czy Boga nie należy widzieć w tym samym porządku rzeczywistości, do którego w dziedzinie matematyki należą pewne liczby urojone, liczby, które wprawdzie nie istnieją jako liczby naturalne, na których jednak opierają się całe gałęzie matematyki, tak że „w ostatecznym rozrachunku jednak istnieją […]. Czy można byłoby […] słowo »istnieje« […] w religii uznać za przejście na wyższy stopień abstrakcji? Takie wzniesienie się powinno nam ułatwić zrozumienie powiązań świata, nic więcej”81. Czy wobec tego Bóg byłby pewnego rodzaju moralną fikcją służącą nam do abstrakcyjnego, przejrzystego ujmowania duchowych relacji? – oto stawiane tutaj pytanie. W tym samym kontekście Heisenberg zajmuje się inną postacią tego problemu – koncepcją religii przyjmowaną między innymi przez Maxa Plancka. Trzymając się dziewiętnastowiecznego schematu myślowego, ten słynny uczony ściśle rozróżniał dwa aspekty świata, obiektywny i subiektywny. Aspekt obiektywny bada się, trzymając się ścisłych metod nauk przyrodniczych, natomiast aspekt subiektywny opiera się na osobistych decyzjach, które są poza domeną prawdy i fałszu. Do tych subiektywnych decyzji, które każdy musi sam podejmować, za które każdy musi sam ponosić odpowiedzialność, należy jego zdaniem religia. Można bowiem żyć z osobistym przekonaniem, nie wchodząc przy tym na obiektywny obszar nauki. Heisenberg wyjaśnia następnie, jak w dialogu z Wolfgangem Pauli stało się dla niego jasne, że „ostry rozdział między wiedzą a wiarą jest na pewno tylko prowizorycznym środkiem na bardzo ograniczony czas”82. Oddzielanie religii, wiary w Boga, od prawdy obiektywnej równałoby 81 82 Tamże, s. 121. Zob. tamże, s. 113. 89 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim się przekreśleniu jej najgłębszej natury. „W religii chodzi o prawdę obiektywną” – taka była odpowiedź Nielsa Bohra na pytanie Heisenberga. I dodał jeszcze: „Wydaje mi się jednak, że cały ten podział na obiektywną i subiektywną stronę świata jest tutaj dokonany za bardzo na siłę”83. By osiągnąć nasz cel, nie mamy potrzeby śledzić, w jaki sposób Bohr w swym dialogu z Heisenbergiem, opierając się na naukach przyrodniczych, porzuca rozróżnienie „obiektywny – subiektywny” i próbuje znaleźć drogę pośrednią. I bez tego zresztą widać wchodzący tu w grę istotny punkt: wiara w Boga nie stawia sobie za cel abstrakcyjnego, fikcyjnego łączenia wielu schematów zachowań; pragnie też być czymś więcej niż tylko subiektywnym przekonaniem człowieka, stawianym bezpośrednio obok obiektywnej rzeczywistości, w której nie ma Boga. Pragnie właśnie odsłonić sam rdzeń, korzeń obiektywnego bytu i z całą mocą podkreślić prawa obiektywnej rzeczywistości. Czyni to, prowadząc do źródła, które łączy przedmiot z podmiotem, i wyjaśniając zachodzące między nimi relacje. Einstein wskazał na fakt, że właśnie relacje pomiędzy podmiotem i przedmiotem stanowią największą zagadkę, albo – wyrażając to dokładniej – że nasze myślenie, nasze światy matematyczne powstałe w naszej myśli odpowiadają rzeczywistości, że nasza świadomość ma taką samą strukturę, co rzeczywistość, i na odwrót. Taka jest przecież dotychczasowa baza, na której opierają się nauki przyrodnicze84. Nauka posługuje się nią, tak jakby to była rzecz sama z siebie oczywista, podczas gdy nic nie jest mniej oczywiste niż to właśnie. W ten sposób zakłada się bowiem, że cały byt jest zgodny ze świadomością, że w myśli ludzkiej, w podmiotowości człowieka, ukazuje się to, co obiektywnie porusza świat. Świat jest zgodny ze świadomością człowieka. Aspekt podmiotowy nie 83 Tamże, s. 119, 122–126. Tutaj powtarzamy za: J. PIEPER, Kreatürlichkeit. Bemerkungen über die Elemente eines Grundbegriffs, w: Thomas von Aquin 1274/1974, red. L. Oeing-Hanhoff, München 1974, s. 47–70, cyt. na s. 50. 84 90 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej jest czymś obcym w stosunku do rzeczywistości obiektywnej, gdyż ona sama jest na podobieństwo podmiotu. Rzeczywistość podmiotowa ma charakter obiektywny i na odwrót. Ten stan rzeczy znajduje odbicie w języku nauk przyrodniczych, który pod naporem rzeczy dąży do precyzyjności większej, niż zauważają to sami ci, którzy się nim posługują. Możemy tu zaczerpnąć przykład z zupełnie innej dziedziny. Nawet najbardziej krańcowi neodarwiniści, którzy z ewolucji chcą wykluczyć istnienie czynnika celowości, ażeby się nie narazić na podejrzenie o metafizykę, czy nawet o wiarę w Boga, nadal najspokojniej mówią o tym, co czyni „natura”, żeby sobie w każdej sytuacji zapewnić największą szansę przetrwania. Gdy przyjrzymy się normalnej praktyce lingwistycznej, dochodzimy do przekonania, że naturze stale przypisuje się boskie atrybuty. Albo dokładniej: przejęła ona tę funkcję, którą w Starym Testamencie przypisywano Mądrości. Jest wielkością świadomą i działającą w sposób niezwykle rozumny. Oczywiście, gdyby o tym z nimi mówić, kompetentni naukowcy wyjaśniliby, że termin „natura” jest tutaj abstrakcyjną schematyzacją wielu elementów jednostkowych, a więc czymś podobnym do liczby urojonej, służącej upraszczaniu opracowywanych teorii i nadawaniu im większej przejrzystości. Musimy tu jednak postawić poważne pytanie: Czy z tej wielkiej teorii pozostałoby jeszcze coś wtedy, gdybyśmy kategorycznie zabronili tworzenia tej fikcji i zażądali jej usunięcia? W istocie utraciłaby ona wszelką logiczną spójność. Josef Pieper wyjaśnia ten stan rzeczy z innej jeszcze strony. Przypomina, że według Sartre’a nie może istnieć coś takiego jak natura rzeczy lub człowieka, bo wtedy musiałby istnieć również Bóg. Jeśli natura nie wyłania się z twórczej świadomości, jeśli nie jest realizacją jakiegoś planu czy idei, to jest wtedy tylko pozbawionym wyraźnych konturów przedmiotem, którym można się posługiwać w dowolnych celach. Jeśli jednak są w niej jakieś elementy mające sens, zanim jeszcze nada mu go człowiek, to musi też istnieć jakiś Sens, któremu ona go zawdzięcza. Dla Sartre’a pierwszą, niepod- 91 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim ważalną prawdą jest to, że Boga nie ma, a wobec tego nie istnieje też natura. Wynika stąd, że człowiek jest skazany na nieprawdopodobną wolność: nie mając żadnego kryterium, sam musi znaleźć cel, dla którego chce kształtować siebie samego i tworzyć świat85. W tym miejscu stopniowo jasne się staje, wobec jakiej alternatywy stawia człowieka pierwszy artykuł wiary. Rzecz sprowadza się do tego, czy człowiek przyjmuje rzeczywistość tylko jako materiał, czy też jako przejaw nieobojętnego mu sensu; czy wartości musi wynajdywać, czy je odkrywać. W związku z tym mamy do czynienia z dwoma całkowicie różnymi koncepcjami wolności i z dwoma podstawowymi ukierunkowaniami całego życia. Refleksjom tym niektórzy chcieliby może postawić zarzut, że wszystko, co dotychczas zostało powiedziane, to w końcu tylko jałowe spekulacje na temat Boga filozofów. Że nie prowadzi to do żywego Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba, Ojca Jezusa Chrystusa. Że Biblia nie mówi o centralnym porządku (jak Heisenberg86), o naturze i bycie (jak filozofia starożytna). Że jest to rozwadnianie wiary, w której mamy przecież do czynienia z Ojcem, z Jezusem Chrystusem, z „ja” i „ty”, z osobowymi relacjami modlitwy do kochającego nas Boga. Zarzuty takie brzmią pobożnie, nie sięgają jednak daleko i przesłaniają wielkość tego, do czego zmierza wiara. Słuszne w nich jest to, że Boga nigdy nie można pojmować jako wymiernego przedmiotu. Oczywiście, nie istniałaby żadna możliwość mierzenia bez duchowego kontekstu bytu, a więc bez duchowej podstawy łączącej mierzącego z mierzonym. Właśnie dlatego sama ta podstawa nie jest mierzona, lecz istnieje uprzednio jako warunek wszelkiego mierzenia. Filozofia grecka wyrażała to w następujący sposób: pierwszych zasad wszelkiego dowodzenia, tych na których koniec końców opiera się nasza myśl, nie można 85 J. Pieper wielokrotnie i coraz wyraźniej wskazywał na ten problem – ostatnio we wzmiankowanym właśnie (przyp. 84) przyczynku, zwł. s. 50. 86 HEISENBERG, dz. cyt., s. 114. Pojęcie to będzie odgrywało zasadniczą rolę w drugiej rozmowie z roku 1952 (tamże, s. 259 i nast.). 92 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej udowadniać; postrzega się je intuicyjnie. Wiemy jednak, że intuicja ta jest kwestią indywidualną i jest nieodłączna od duchowego stanu człowieka. Podmiotem i źródłem najgłębszych percepcji jest cały człowiek. Jasne jest więc, że takie poznanie ma swoją własną strukturę. Istnienia Boga nie można stwierdzić tak, jak stwierdza się istnienie jakiegokolwiek wymiernego przedmiotu. Potrzebny jest tu t a k ż e akt pokory – nie zwykłej pokory moralnej, lecz tej, którą by można nazwać ontyczną. Pokory akceptującej fakt, że nasz umysł jest wzywany przez Umysł odwieczny. Przeciwstawia się temu dążenie człowieka do autonomii, która chce go czynić wynalazcą świata. Pokorze chrześcijańskiej, która uznaje byt, dążenie do autonomii przeciwstawia zupełnie inną pokorę, charakteryzującą się pogardą dla bytu: sam z siebie człowiek jest oczywiście niczym, jest nie do końca określonym zwierzęciem, być może jednak potrafimy coś jeszcze z niego uczynić… Kto zbyt mocno oddziela Boga wiary od Boga filozofów, ten pozbawia wiarę jej obiektywizmu i ponownie odrywa przedmiot od podmiotu, czyniąc z nich dwa odrębne światy. Do jedynego Boga można w rzeczywistości docierać różnymi drogami. Dialogi Heisenberga z przyjaciółmi pokazują, jak szukająca uczciwie myśl od rozumnego ładu w naturze dociera do centralnego Porządku, który nie tylko istnieje, ale ma swe postulaty i dzięki nim ma możność obecności, podobnej do obecności duszy. Centralny Porządek może być w nas obecny w taki sposób, w jaki nasze życie wewnętrzne może stać się obecne w drugim człowieku. Może nas spotykać87. Dla kogoś, kto wzrastał w tradycji chrześcijańskiej, droga zaczyna się w „Ty” modlitwy. Taki ktoś wie, że może się zwracać do Pana; że ten Jezus nie jest postacią historyczną należącą do przeszłości, lecz jest współczesny każdej epoce. Wie też, że w Panu, w Nim i przez Niego może się zwracać do Tego, którego Jezus nazywa „Ojcem”. W Jezusie widzi niejako Ojca. Widzi bowiem, że ten Jezus gdzie indziej znajduje źródło swego życia i że całe Jego życie jest wymianą 87 Tamże, s. 293. 93 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim z Drugim, od Niego pochodzi i Jemu się oddaje. Widzi, że ten Jezus w całej swej egzystencji jest „Synem”, jest „Ty”, które w najgłębszym wnętrzu swego jestestwa otrzymuje siebie od Drugiego i swoje życie przeżywa jako otrzymane. W Nim jest ukryta najgłębsza Zasada wszystkiego. W działaniu, słowach, życiu i cierpieniu Tego, który prawdziwie jest Synem, ten Nieznany staje się widzialny, słyszalny i dostępny. Nieznana Zasada bytu ukazuje się jako Ojciec88. Wszechmoc ma postać Ojca. Bóg nie ukazuje się już jako najwyższa Istota albo jako Byt, lecz jako osoba. Mimo to jednak, wynikająca z tego relacja nie jest tej samej natury co zwykłe relacje między ludźmi. I z tego powodu przyznać trzeba, że mówienie o relacjach z Bogiem tylko według schematu „ja” – „ty” jest pewnym zubożeniem. Mówienie do Boga nie jest zwracaniem się do drugiego, który jest naprzeciw nas jak drugie „ty”. Zwracamy się tu do Tego, który jest najgłębszym fundamentem naszego bytu, bez którego nie byłoby mnie. Ten fundament mojego bytu utożsamia się z fundamentem całego bytu. On jest samym Bytem, Tym, bez którego nic nie mogłoby istnieć. Najbardziej zdumiewa to, że ten absolutny Fundament jest jednocześnie relacją: nie mniej niż ja, który poznaję, myślę, czuję i kocham, lecz bardziej niż ja. Bo ja mogę poznawać tylko dlatego, że jestem poznawany; mogę kochać, ponieważ już wcześniej byłem kochany. Tak więc w pierwszym artykule Credo jest mowa o poznaniu w najwyższym stopniu osobowym, a jednocześnie w najwyższym stopniu obiektywnym. Poznanie najbardziej osobowe: odkrycie „Ty”, które mi daje sens, któremu mogę się bez zastrzeżeń powierzyć. Dlatego zostało ono sformułowane nie jako zdanie neutralne, lecz jako modlitwa, w której zwracamy się do Boga: Wierzę w Boga – wierzę w Ciebie, powierzam się Tobie. Gdzie Boga poznaje się naprawdę, tam nie jest On rzeczą, o której można mówić jak o naturalnych lub urojonych liczbach, lecz jest Ty, do któ88 Szersze rozwinięcie tej myśli znajduje się w tym tomie w 1.2.1.1: „Antropologiczne podstawy pojęcia Tradycji”. Kolejny temat został omówiony we Wprowadzeniu w chrześcijaństwo (Kraków 1970, s. 98–103). 94 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej rego mówi się, ponieważ On sam do nas przemawia. Mogę się jednak powierzyć Jemu bezwarunkowo, dlatego że On sam i s t n i e j e jako Absolut, dlatego że Jego osoba stanowi obiektywny fundament całej rzeczywistości. Oddanie się i zaufanie są w ogóle możliwe na tym świecie, jako rzeczywistości uzasadnione, dlatego tylko, że Fundament bytu jest godny zaufania. Gdyby było inaczej, każdy indywidualny akt zaufania byłby w gruncie rzeczy po prostu bezwartościową farsą albo tragiczną ironią. Czy po tych wszystkich refleksjach musimy jeszcze wracać do problemów poruszonych na początku, w których pobrzmiewa echo dręczących nas i dzisiaj zarzutów marksizmu? Bóg – twierdzi się – jest tylko liczbą urojoną, wynalezioną przez klasy panujące w celu wyrażenia ich potęgi; obraz świata streszczający się w pojęciach „Ojca” i „Wszechmocy” i domagający się adorowania Ojca i Wszechmocy ukazuje się w istocie jako Credo opresyjne. Wolność mogłyby człowiekowi zapewnić jedynie radykalna emancypacja, odrzucenie Ojca i Wszechmocy. Sytuując się w tej perspektywie, należałoby właściwie ponownie przejść cały nasz tok myślenia. Może jednak po wszystkim, co zostało tu powiedziane, wystarczy przypomnieć na zakończenie scenę opisaną przez Sołżenicyna w Sierpniu 1914, odnoszącą się dokładnie do tych problemów. Dwaj rosyjscy studenci, którzy – jak niemal całe ich pokolenie – entuzjastycznie przyjmowali idee rewolucji społecznej i znaleźli się w wyjątkowej sytuacji historycznej patriotycznego uniesienia na początku wojny 1914 roku, wdali się w rozmowę z dziwnym mędrcem, któremu nadali przydomek „Astrolog”. Próbuje on ostrożnie odwieść ich od upiora opracowanego naukowo ładu społecznego i ukazać im chimeryczność przeobrażania świata dokonywanego naukowym rozumem: „Któż może w swej zarozumiałości twierdzić, że ma zdolność WYMYŚLENIA stanu idealnego? [...] Arogancja jest oznaką niskiego stopnia rozwoju umysłowego. Człowiek słabo rozwinięty umysłowo jest zarozumiały, dobrze natomiast rozwinięty jest pokorny”. Pod koniec, po dłuższych utarczkach, młodzi stawiają pytanie: Czy sprawiedliwość nie jest więc zasadą ładu społecznego? I odpowiedź 95 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim na nie: „Niewątpliwie! [...] Znowu jednak – nie nasza własna, odpowiadająca wygodnym dla nas wyobrażeniom ziemskiego raju, lecz sprawiedliwość, której duch jest przed nami, bez nas i sam z siebie. I do niej musimy się dostosować!”89 Dwa przeciwstawne sobie terminy, „wymyślać” i „dostosować się”, Sołżenicyn bardzo starannie i na różne sposoby podkreślił za pomocą czcionek drukarskich: pierwszy jest w małych wersalikach, wyrażających niejako emfazę, drugie bardzo pokornie, kursywą. Ostatnie słowo należy nie do wymyślania, lecz do dostosowania się. Nie wymieniając słowa „Bóg” – z lękiem właściwym człowiekowi, który z bardzo daleka chce zbliżyć się do centrum („mówiąc to, spoglądał na obydwu: czy nie za daleko się posunął?”) – autor bardzo dokładnie określa, na czym polega adoracja, co chce powiedzieć pierwszy artykuł wiary. Ostatnią postawą, którą człowiek powinien zająć, jest nie wymyślanie, lecz dostosowanie się, wsłuchiwanie się w sprawiedliwość Stwórcy, w prawdę samego stworzenia. I tylko to stanowi rękojmię wolności, bo tylko to zapewnia nienaruszalny szacunek człowieka wobec drugiego, wobec stworzenia Bożego, szacunek, który według Pawła znamionuje tego, kto zna Boga. To dostosowanie się do prawdy, przyjęcie prawdy Stwórcy w Jego stworzeniach, jest adoracją. I o to właśnie chodzi, kiedy mówimy: „Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi”. 1.1.2.3 Wiara jako zaufanie i radość – Ewangelia Historia chrześcijaństwa rozpoczyna się od słowa ca‹re – raduj się. Jest to słowo, od którego według Łukasza Anioł rozpoczyna zwiastowanie Maryi narodzenia Jezusa (Łk 1,28)90. Słowo to otwierające historię Jezusa, a tym samym chrześcijaństwa, i zawierające w sobie cały 89 A. SOŁŻENICYN, August Verzehn [Sierpień 1914], wyd. niem.: Luhterhand 1972, s. 513 i 517; cała scena (fragment 42), s. 495–517. 90 Zob. T. LAURENTIN, Struktur und Theologie der lukanischen Kindheitsgeschichte, Stuttgart 1967, s. 75 i nast. Na uwagę zasługują również wzmiankowane tam opracowania S. Lyonneta. 96 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej program oznacza to, czym dla Łukasza jest ono w swej istocie. Powtarza on ten początek, nadając mu jeszcze mocniejszy akcent, w opisie narodzenia Jezusa, kiedy anioł mówi do pasterzy: Zwiastuję wam radość wielką – car¦n meg£lhn. W tych słowach „zwiastuję wam” jest w szczególny sposób obecny akcent radości, radosnego wydarzenia i dobra, ponieważ w języku greckim jest tu słowo mające bogatą treść, które będzie używane na oznaczenie całego chrześcijańskiego orędzia i jego literackiego wyrazu: eÙaggel…zomai – przynoszę wam Eu-angelion, dobrą, radosną nowinę. Całe to zdanie przenika więc uczucie radości, nowego początku, który ma wszystko zmienić. Słowo „Ewangelia” znaczy „dobra nowina” – utkwiło nam to w pamięci z nauki religii albo z kazania. Najczęściej jednak tę zapraszającą etykietkę, naznaczoną melancholią lub nawet goryczą, zestawiamy z naszym codziennym doświadczeniem chrześcijańskim i z wrażeniem, jakie wywierają chrześcijanie; widzimy wtedy brak radości, dręczące skrupuły, duchową ciasnotę – a więc najjaskrawsze przeciwieństwo chrześcijaństwa. Wrażenie, że chrześcijaństwo przeciwstawia się radości, widok zadręczania się i przygnębienia to niewątpliwie częstszy powód opuszczania kościołów niż wszystkie problemy teoretyczne, jakie może dziś nasuwać wiara. Najpotężniejszy, najbardziej emocjonujący wybuch tych negatywnych odczuć znajdujemy u Friedricha Nietzschego: Cała absurdalna reszta chrześcijańskiej bajki, pojęciowych łamigłówek i teologii nas nie interesuje; mogłaby ona być jeszcze tysiąc razy bardziej absurdalna i nie tknęlibyśmy jej nawet jednym palcem. Do tej pory chrześcijaństwo zwalczano w sposób fałszywy, a nie tylko bojaźliwie. Dopóki w moralności chrześcijaństwa nie dojrzymy potwornej zbrodni przeciw życiu, jego obrońcy nie będą mieli trudności. Kwestia samej „prawdy” chrześcijaństwa […] będzie sprawą zupełnie podrzędną, dopóki nie zajmiemy się problemem wartości chrześcijańskiej moralności91. 91 Cyt. za: H. DE LUBAC, Tragödie des Humanismus ohne Gott, Salzburg 1950, s. 95; F. NIETZSCHE, Werke, Leipzig 1899 i nast. Pierwszy cytat – t. 15, s. 328, drugi cytat – t. 15, s. 327 (wyd. z roku 1888). 97 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim A jak przedstawia się bunt przeciwko chrześcijańskiej skali wartości? W jakim zmierza kierunku? Dwa miejsca mogą wskazać zwrot, który ma na myśli Nietzsche: Jakiż to największy grzech popełniono dotychczas na świecie? Czyż nie były nim słowa tego, który rzekł: „Biada tym, którzy się śmieją!”92. Drugie miejsce brzmi: Skoro nie staniecie się jako dzieci, nie wejdziecie do tego królestwa niebieskiego. – I Zaratustra wskazał rękoma ku górze. – Lecz my nie pragniemy bynajmniej dostać się do królestwa niebieskiego; mężami staliśmy się, przeto chcemy królestwa ziemskiego93. Ten sam ton słyszymy, kiedy młody Albert Camus w swej dysertacji dopuszczającej na uniwersytet w Algierze słowom Chrystusa „Królestwo moje nie jest z tego świata” przeciwstawia własne wyznanie: „Notre royaume est de ce monde” – „Nasze królestwo jest z tego świata”94. W tym tkwi sedno problemu: Czy chrześcijaństwo nie zakazało nam drzewa w środku ogrodu, a tym samym w gruncie rzeczy – wszystkiego innego? U schyłku XIX wieku francuska psychiatria ukuła zwrot „choroba katolicka” na oznaczenie specyficznej neurozy. Jej źródłem była męcząca pedagogika, w której czwarte i szóste przykazanie, kompleksy władzy i czystości całkowicie absorbowały człowieka i zamykały mu drogę do osobistej wolności, do tego stopnia, że bezinteresowność wyradzała się w utratę własnego ja 92 F. NIETZSCHE, Tako rzecze Zaratustra, przeł. W. Berent, Poznań 1995, s. 266. 93 Tamże, s. 287. 94 A. CAMUS, Essais (Bibl. de la Pléiade, 1965), s. 1225; por. Das Problem der Gottesvorstellungen im Werk von Albert Camus, red. G. Linde, Münster 1975, s. 20 i nast. 98 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej i odmowę miłości, a wiara, zamiast być wyzwoleniem, prowadziła do neurozy i kompleksów. Gwoli sprawiedliwości musimy teraz przejść do końca także drogę prowadzącą w odwrotnym kierunku. Nietzsche przeciwstawia Ukrzyżowanemu i Jego cnotom ludzi słabych, czyli „moralności resentymentów” – moralność silnych, Dionizosa. Moralność nieustraszonych prowadzi go do wykreowania przeciwstawianego „przeciętnemu cnotliwemu zwierzęciu” (jak to sam określa) „ideału ducha”, „który naiwnie, czyli mimowolnie, z przelewającej się z niego pełni i potęgi bawi się tym wszystkim, co dotychczas było święte, dobre, nietykalne i boskie”95. Jest to moralność dozorców obozów koncentracyjnych, przygotowana przez niego i zaprogramowana we wszystkich szczegółach, wywierających niesamowite wrażenie prorockiej wizji. To świat istot okrutnych i gwałtownych, nierozumiejących siebie samych. Bardziej realistyczna i wywierająca większe wrażenie jest dla mnie droga Alberta Camusa: Moje królestwo jest z tego świata. Światło i słońce jego afrykańskiej ojczyzny nadają konkretny kształt temu światu: wnikanie w niego, obejmowanie ramionami i branie w posiadanie musiało sprawiać najwyższą radość. Jednak już wczesne jego dzieło Dwie strony medalu, napisane przypuszczalnie w tym samym okresie co entuzjastyczny opis porannej kąpieli w świetle i wodzie, zawarty w Zaślubinach, ukazuje również przeciwne doświadczenie – z praskiego okresu autora, z miasta, w którym nie zna nikogo i którego piękno staje się dla niego mrocznym więzieniem. Miasto obcego języka, miasto całkowitej samotności i totalnego absurdu staje się symbolem życia człowieka na tym świecie. Zagubieni w mieście, którego języka nie znamy; zanurzeni w śmiertelnej samotności, doświadczamy pod koniec, że jego piękno staje się szyderstwem, a my uwięzie95 DE LUBAC, Tragödie des Humanismus…, s. 96 i nast.; NIETZSCHE, Werke, t. 15, s. 154, także s. 71 i 122 (Ecce homo). W związku ze wzmiankowanymi tu aspektami dzieła Nietzschego istotne znaczenie ma opracowanie P. Köstera: Der sterbliche Gott. Nietzsches Entwurf übermenschlicher Gröβe (Meisenheim am Glan 1972), zwł. s. 27–68. 99 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim ni w nim toniemy w odmętach absurdu96. Przyjrzyjmy się wreszcie naszemu własnemu doświadczeniu, otaczającej nas banalności dnia powszedniego. Jedno spojrzenie na ilustrowane magazyny w kiosku wystarczy, żeby się przekonać, że ludzkość całkowicie się wyzwoliła z tego, co Francuzi nazywali „katolicką chorobą”. Nie zna już żadnych zakazanych drzew. Czy jednak znalazła zdrowie? Czy odzyskała wolność? Przeczy temu nawet awangarda libertynizmu, o czym może nas przekonać wiele reportaży: zionie z niej obrzydzenie i nuda – zniewolenie jeszcze się powiększyło. Jak więc ma się sprawa z człowiekiem? Za każdym razem okazuje się, że sprawa nie jest tak prosta, jak się mogło wydawać nawet niektórym ojcom Soboru Watykańskiego II. Jeśli uważnie się przyjrzymy, wydaje się, że wszystkie wyjścia są zamknięte. Zarówno obyczajowa dyscyplina, jak i jej brak wydają się czynić człowieka niewolnikiem, pozbawiać go radości i wyjaławiać. Czy nie można mu już w żaden sposób dopomóc? Czy Camus ma rację, gdy mówi, że w ostatecznym rozrachunku trzeba przyznać, iż człowiek jest istotą absurdalną, a jedyną pozostającą mu szansą jest zaakceptowanie tego absurdu i nieustanne toczenie w górę kamienia Syzyfa, ze świadomością, że za każdym razem ponownie spadnie z hukiem? Zanim się zgodzimy z tak okrutną, destrukcyjną diagnozą, musimy raz jeszcze rozejrzeć się i przebadać całą sprawę od początku. Tak, człowiek nie może pozostać przy stwierdzeniu, że jest istotą pozbawioną sensu; ma taką strukturę, że aby móc po prostu żyć, musi odkryć jakiś sens. Sens jest uprzednim warunkiem życia; definitywna utrata sensu życia niszczy je całkowicie. Kto nie potrafi zawczasu znaleźć sensu, ten nie ma też prawa do dalszego przekazywania ludzkiego życia. „Nie” mówione przyszłości, z którym dzisiaj tak często się spotykamy, stanowi logiczny produkt powszechnego obecnie kryzysu sensu. Widać stąd jasno, że nie mamy tu do 96 Stopienie się z kosmosem: A. CAMUS, Zaślubiny. Lato, przeł. M. Leśniewska, Kraków 1981; Dwie strony tego samego, w: tenże, Eseje, Warszawa 1971, s. 41–86 (Śmierć w duszy, s. 68–77); zob. LINDE, dz. cyt., s. 4–28. 100 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej czynienia z przelotnym zjawiskiem w życiu ludzkim, lecz że sens, blisko spokrewniony z radością, utożsamia się z samym życiem97. Dlatego raz jeszcze zajmijmy się istotnym dla Kościoła tematem głoszenia radości. Jakie jest jej istotne znaczenie? Jaka jest jej autentyczna treść? Zacznijmy roztropnie od drobnej uwagi językowej. Jak powiedzieliśmy, słowo Ewangelia znaczy „radosna nowina”. Jednak w swym pierwotnym znaczeniu nie ma ono tego miłego, niefrasobliwego wydźwięku, jaki zauważamy, kiedy przekładamy je w prosty, tym samym jednak zubożający sposób, jako „dobra nowina”. W czasach Jezusa słowo to było używane zwłaszcza w języku ówczesnej teologii politycznej: dekrety cesarza i wszystko, co wychodziło od cesarza, było nazywane Evangelium, nawet jeśli dla bezpośrednich ich adresatów nie była to bynajmniej nowina radosna. Evangelium znaczy więc: orędzie cesarza. Słowo to miało w sobie coś majestatycznego; absolutnie nie mamy tu do czynienia z tanim sentymentalizmem. Nowina była radosna, ponieważ pochodziła od tego, kto cały świat trzymał w rękach – nawet jeżeli treść tego orędzia nie zawsze była oczywista98. Jeśli jakiś człowiek, cesarz, uważa się za boga i przypisuje sobie prawo nazywania swych orędzi „ewangeliami”, jest to przejawem roszczeń wyrażających aspiracje do absolutnej władzy. Kiedy jednak tę praktykę lingwistyczną przyjmuje syn cieśli z Nazaretu, oznacza to przyjęcie tego, co było dotychczas, a jednocześnie wzniesienie się wyżej. Orędzie Jezusa jest ewangelią nie dlatego, że podoba się nam bez zastrzeżeń albo że jest wygodne i miłe, lecz dlatego że pochodzi od Tego, który posiada klucze do autentycznej radości. Prawda nie zawsze jest dla człowieka wygodna, jednak tylko prawda wyzwala i tylko wolność daje szczęście. Teraz musimy jednak uściślić nasze pytanie: Co w rzeczywistości czyni człowieka radosnym? Co pozbawia go radości? Co prowadzi 97 Zob. w tym tomie rozdz. 1.1.1.2: „Chrzest, wiara i przynależność do Kościoła – jedność struktury i treści”. 98 G. FRIEDRICH, eÙaggšlion, w: ThWNT 2, kol. 705–734, zwł. 721 i nast. 101 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim go do porażki, a co czyni go otwartym na niego samego i na innych? O ludziach, którzy sprawiają wrażenie szczególnie zniewolonych i przygnębionych, mówimy często: Ten człowiek nie znosi siebie samego i tym samym dowodzi całkowitej porażki swej egzystencji. Co bowiem, albo kogo, może znosić ktoś, kto nie może sobie poradzić ze sobą samym? Tutaj dochodzi do głosu coś bardzo istotnego: egoizm jest wprawdzie czymś naturalnym i spontanicznym dla człowieka, nigdy jednak nie oznacza akceptowania siebie samego. Egoizm trzeba pokonywać, o akceptację trzeba się starać. Najbardziej niebezpiecznym błędem niektórych chrześcijańskich pedagogów i moralistów jest z pewnością dość częste mieszanie tych dwu rzeczywistości. W konsekwencji dochodzi do odrzucenia „tak” dla własnego życia i przez to samo umacnianie egoizmu jako zemsty odrzuconego „ja”. Tu właśnie nierzadko trzeba szukać korzeni tego, co Francuzi zwali „chorobą katolicką”. Kto chce być tylko nadprzyrodzony, tylko bezinteresowny, wprawdzie okaże się w końcu wolny od swego „ja”, wcale jednak nie będzie bezinteresowny. Ostatnia notatka wiejskiego proboszcza w jego Pamiętniku brzmi: Nienawidzić siebie jest łatwiej, niż się zdaje. Łaską jest zapomnieć siebie. Ale gdyby wszelka pycha w nas umarła, najwyższą łaską byłoby kochać nieśmiało samego siebie, jak każdy z umęczonych członków Jezusa Chrystusa99. Te ostatnie słowa wnoszą motyw głębokiego pokoju do tego, smutnego raczej, Pamiętnika. Przy jego końcu wyczuwa się coś z powiewu Ewangelii, radość mającą źródło w dobrej nowinie. Człowiek jest rzeczywiście wyzwolony wtedy, gdy potrafi kochać siebie, jako jednego z cierpiących członków Chrystusa, w zapomnieniu o sobie i wolności, a tym samym w doskonałej ze sobą harmonii. 99 G. BERNANOS, Pamiętnik wiejskiego proboszcza, przeł. W. Rogowicz, Warszawa 1950, s. 237. 102 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej Powiedzmy to w prostszy i bardziej praktyczny sposób: korzeni radości trzeba szukać w pogodzeniu się ze sobą samym. Kto potrafi zaakceptować siebie, temu udało się powiedzieć decydujące „tak”. Ten żyje w owym „tak”. Tylko wtedy, gdy potrafi siebie samego akceptować, będzie mógł przyjąć również drugiego, może przyjąć świat. Powodem niemożności akceptowania drugiego i życia z nim w zgodzie jest nieakceptowanie własnego „ja”. Teraz jednak dochodzimy do czegoś bardzo istotnego. Powiedzieliśmy, że niezdolność zaakceptowania własnego „ja” stanowi przyczynę niezdolności zaakceptowania drugiego. W jaki jednak sposób człowiek może uznać wartość własnego „ja” i je zaakceptować? Tu właśnie pojawia się coś, czego nie oczekiwaliśmy: absolutnie nie potrafi dokonać tego sam! Sam nigdy nie będzie mógł dojść do zgody ze sobą. Warunkiem zaakceptowania przez niego własnego „ja” jest akceptowanie go najpierw przez kogoś drugiego. Siebie będzie mógł kochać tylko wtedy, gdy wcześniej obdarzył go miłością ktoś drugi. Matka daje swemu dziecku nie tylko życie fizyczne; pełne życie daje mu dopiero wtedy, gdy je zaakceptuje i jego płacz przemieni w radość przez własny uśmiech. Własne życie jest możliwe do zaakceptowania dopiero wtedy, kiedy widzimy je jako akceptowane przez drugiego. Człowiek jest taką osobliwą istotą, która żeby żyć, potrzebuje nie tylko fizycznego narodzenia, lecz także zaaprobowania przez kogoś. Ten fakt uzasadnia fenomen, który można nazwać „przyjęciem” (hospitalismus). Gdy swej egzystencji nie powie się pierwszego „tak”, gdy zostanie zerwana jedność psychofizyczna, dzięki której razem z życiem to „tak, jak dobrze, że żyjesz!” zapuści swe korzenie aż do obszaru nieświadomości – wtedy przerwany zostaje sam proces narodzin i egzystencja nie może się w pełni ukonstytuować100. Uzasadnienie znajduje tu jednak nie tylko „przyjęcie”; swoje korzenie mają tu także egzystencjalne pertur100 Odwołuję się tu do wnikliwych analiz J. Piepera w: Über die Liebe, München 1972, zwł. s. 38–66 [wyd. pol. O miłości, przeł. I. Gano, w: O miłości, nadziei i wierze, Poznań 2000]. 103 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim bacje dzisiejszej generacji. Magia rewolucji od dawna już nie jest zwykłym buntem przeciwko usuwalnej niesprawiedliwości; teraz jest protestem przeciw samemu bytowi, który nie zaznał „przyjęcia”, wie, że nie został zaakceptowany, i dlatego jest nie do przyjęcia. Żeby człowiek mógł zaakceptować siebie samego, ktoś musiałby mu powiedzieć: dobrze, że jesteś – powiedzieć nie słowami, lecz całym tym aktem egzystencji, który zwiemy miłością, a którego istota polega właśnie na pragnieniu istnienia drugiego i niejako zrodzeniu go po raz wtóry. Klucz do „ja” znajduje się w drugim, jednak droga do drugiego przechodzi przez „ja”. Pojawia się tu pytanie, które decyduje o wszystkim: Czy kiedy ktoś mi mówi: „dobrze, że jesteś”, jest to prawda? Czy rzeczywiście dobrze? Czy miłość, dzięki której ktoś mnie chce, nie mogłaby być tragicznym błędem? Jeśli miłość, która daje mi odwagę istnienia, nie opiera się na prawdzie, wtedy musimy w końcu przeklinać również tę miłość, która mnie okłamuje i podtrzymuje coś, co właściwie lepiej by było zniszczyć. Specjaliści od doświadczeń współczesnego życia, Sartre i Camus na przykład, także jednak koncepcje nowej lewicy, mogłyby nam przynieść wyjaśnienie. I bez tego jednak sprawa jest jasna. Tak prosty z pozoru akt pogodzenia się z samym sobą, życia w zgodzie z sobą samym, w rzeczywistości konfrontuje nas z całym światem. Nasuwa się pytanie o prawdę: Czy to dobrze, że ja jestem; czy dobrze, że w ogóle coś jest; czy świat jest dobry? Nieliczni tylko mają dziś jeszcze odwagę odpowiedzieć na to z głębi serca: „Tak”. Nieliczni mają odwagę wierzyć, że dobrze jest, że istnieją. To właśnie powoduje narastanie lęku opanowującego coraz więcej ludzi, których nie sposób pocieszyć. Sama miłość tu nie wystarczy. Jeśli sprzeciwia się jej prawda, miłość okazuje się bezsilna. Dopiero gdy prawda i miłość tworzą ze sobą harmonię, człowiekowi może wrócić radość. Dopiero prawda może nas wyzwolić101. 101 Te powiązania próbowałem nieco szerzej omówić w moim przyczynku Vorfragen zu einer Theologie der Erlösung (w: Erlösung und Emanzipation, Freiburg 1973, red. L. Scheffczyk, s. 141–155). 104 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej Treść chrześcijańskiej Ewangelii jest następująca: Człowiek ma taką wartość dla Boga, że On sam cierpiał dla niego. Krzyż, dla Nietzschego najobrzydliwszy wyraz negatywnego charakteru religii chrześcijańskiej, stanowi w rzeczywistości centrum Ewangelii, jest dobrą nowiną. Dobrze, że jesteś – nie: konieczne jest, żebyś był. Krzyż jest aprobatą naszej egzystencji, dokonaną nie słowami, lecz w akcie tak doskonale radykalnym, że skłonił Boga do wcielenia się i do wejścia w ciało, a wreszcie do zezwolenia na śmierć wcielonego Syna. Tak wielką wartość ma człowiek w oczach Boga! Kto jest kochany tak bardzo, że drugi utożsamia swe życie z miłością i nie potrafi już żyć bez tej miłości; kto jest kochany aż do śmierci – ten nie ma już wątpliwości, że jest kochany. Jeżeli jednak Bóg tak bardzo nas kocha, znaczy to, że rzeczywiście jesteśmy kochani. Że miłość jest prawdą, a prawda miłością. Wtedy naprawdę warto żyć. I to właśnie jest Ewangelia. I dlatego dla wierzącego jest ona radosną nowiną, jako nowina Krzyża. Jedyną radosną nowiną, która pozbawia dwuznaczności wszelkie inne radości i czyni je autentyczną radością. Chrześcijaństwo jest w samym swym najgłębszym rdzeniu źródłem radości i zdolnością radowania się – inaugurujące je ca‹re, „raduj się”, wyraża całą jego istotę. Wiara chrześcijańska jest „radosną nowiną”, Ewangelią, w samym swym najgłębszym rdzeniu, z samej swej istoty. Pozostaje jednak pytanie, kto dzisiaj może nam przekazać jej moc wyzwalającą i niosącą radość. Najpierw musimy sobie jasno uświadomić jedną sprawę: Napełniający radością charakter chrześcijańskiej wiary nie zależy od skuteczności kościelnych organizacji. Kościół nie jest klubem kompanów rozweselających ludzi, a jego wartość nie mierzy się sukcesami jego aktywności humorystycznej. Gdy imprezy takiego klubu są nudne i pozbawione humoru, znaczy to, że stracił swą rację bytu. Dawanie radości życia zależy od jego działalności. Natomiast źródło siły chrześcijańskiego orędzia tkwi głębiej. Akceptacja miłości, którą jesteśmy otoczeni i która nadaje naszemu życiu tak wielką wartość, nie przestaje istnieć także wtedy, gdy jej posłańcy nie dają zbyt wiele z siebie samych. Kapłan nie jest hu- 105 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim morystą, mimo że dar rozbawiania innych może być cenny dla niego, gdyż głęboka radość w sercu jest warunkiem dobrego humoru i w tym sensie humor może być barometrem wiary. Ludzka miłość nie traci na wartości, jeśli kochający się nie mogą spotykać się ze sobą. Dopiero więzień w Rosji może w pełni ocenić, jakie znaczenie ma pewność, że w domu na niego czekają i że jest kochany. Podobnie jest z Ewangelią. Jej radość sięga korzeni naszego jestestwa i w szczególny sposób okazuje swą moc przez to, że podtrzymuje nas także wtedy, gdy wszystko inne stało się dla nas ciemnością. Uczestnikami chrześcijańskiej radości są właśnie także „strapieni i utrudzeni”, tacy, którzy tutaj nie mają specjalnie powodu do śmiechu – te słowa Jezusa, w których Nietzsche upatrywał „największy grzech”, są w rzeczywistości potwierdzeniem tego, że radość Ewangelii naprawdę sięga głębi i jest obecna także tam, gdzie rozmaici uszczęśliwiacze ludzkości ponoszą porażkę, a ich słowa okazują się puste. Po tych wszystkich uwagach nadal pozostaje pytanie: Co może, co powinien czynić Kościół, żebyśmy mogli naprawdę przeżywać radość Ewangelii? Oczywiście, nie wchodzi tu w grę sporządzanie katalogu wszystkich możliwości duszpasterskich; w tej dziedzinie trzeba pozostawić drzwi szeroko otwarte nieprogramowanej wyobraźni chrześcijan. Godząc się na to ograniczenie, z pewnością musimy zrezygnować z tego, co pod niejednym względem miałoby największą wartość. Dobry humor chrześcijan, mający źródło w wyzwalającej pewności, że są kochani, powinien być właśnie dyskretnym sposobem promieniowania na co dzień ewangeliczną radością w pozbawionym humoru świecie techniki. Mówmy więc o oficjalnym, urzędowym niejako aspekcie tej sprawy. Dwie rzeczy miałbym tu do powiedzenia. Kościół daje ludziom święto, a to jest coś zupełnie innego niż czas wolny102. Samo niepracowanie nie jest jeszcze świętem. Na102 19642. 106 Zob. J. PIEPER, Zustimmung zur Welt. Eine Theorie des Festes, München Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej potykamy tu jeden z problemów współczesnego społeczeństwa: wprawdzie ma ono już dosyć adorowania pracy, nie potrafi jednak wyzwolić się od swych nawyków – a dopiero to byłoby wolnością! – i w konsekwencji czas wolny powoli staje się dla niego czymś jeszcze groźniejszym i bardziej niepokojącym niż praca. Co jednak decyduje o istocie święta? Otóż to, że nie zależy ono od naszych własnych decyzji i naszej inicjatywy. Jest to coś, co istnieje uprzednio, jako coś gotowego, niewynikającego z naszej woli. Do natury święta należy to, że nie możemy o nim samowolnie decydować, nie tworzymy go sami, lecz przygotowuje je dla nas ktoś inny. Poza tym na święto składa się jakaś rzeczywistość, która, przerywając nasze zajęcia, pozwala nam przejść do innego rodzaju rzeczywistości. Należy wreszcie wymienić trzecią komponentę: ta nowa rzeczywistość może być świętem we właściwym tego słowa znaczeniu wtedy dopiero, gdy ma podstawę w otrzymanej przez nas zdolności świętowania. Święto jest wyrazem tego, że nasz czas nie jest tylko następstwem obrotu ciał niebieskich, lecz otrzymujemy go od ludzi, którzy przed nami żyli, kochali i cierpieli. Że jest to czas ludzki. Ujmując to głębiej jeszcze, dodajmy, że czas otrzymujemy w istocie od Tego, który wszystko podtrzymuje w istnieniu, i święto wyraża ten właśnie fakt. Jest ono więc wtargnięciem w nasze życie Kogoś całkiem innego; jest znakiem tego, że nie jesteśmy sami na tym świecie. Święto ze swej strony prowadzi do powstawania sztuki, a więc piękna, które nie ma określonego celu i jest rzeczywistością nieskończenie pocieszającą, właśnie dlatego, że nie musi do czegokolwiek służyć i nie tworzy się go nawet jako wartości służącej wypełnianiu ściśle określonego czasu wolnego. Tutaj można by spojrzeć na historię i zapytać: Czym byłby świat, gdyby znikły z niego święta ustanowione wcześniej, bez naszej decyzji, a ich miejsce zajął wcześniej przewidziany wolny czas? Czym byłby świat, gdyby znikło piękno, którego źródłem była wiara? Wróćmy jednak do teraźniejszości. W rzeczywistości każda liturgia powinna być aktem świętowania, zawierać w sobie moment pogodnej, wyzwalającej darmowości znamionującej autentyczne święto, wyswobodzeniem 107 Formalne zasady chrześcijaństwa w ujęciu katolickim od naporu świata tworzonego przez nas samych i odpowiedzią na coś, co już na nas czeka, co wystarczy tylko usłyszeć i przyjąć. Jeśli tak jest, to stwierdzić trzeba, że Kościół musi się znowu nauczyć celebrowania świąt i rozsiewania ich blasku. W tym miejscu jego ukłon w stronę świata racjonalnego był w ostatnich latach zbyt głęboki, Kościół stracił zbyt wiele z własnej rzeczywistości. Powinien nas teraz znowu zaprosić do przeżywania świąt, które podtrzymują jego wiarę, i w ten sposób dostarczyć trochę więcej radości tym, dla których jego orędzie, widziane wyłącznie od strony racjonalnej, pozostaje niedostępne. Druga wskazówka: Wiara tworzy wspólnotę, pokonuje samotność. Wierzący nigdy nie jest sam. Nie tylko dlatego, że ma świadomość zawsze mu towarzyszącego Słuchającego; wie nadto, że za nim jest ogromna wspólnota tych, którzy w dziejach szli tą samą co on drogą i są jego siostrami i braćmi. Augustyn, Franciszek z Asyżu, Tomasz z Akwinu, Wincenty a Paulo, Maksymilian Kolbe nie są tylko wielkimi postaciami z przeszłości. W wierze żyją oni, mówią do nas, rozumieją nas i my ich rozumiemy. Ci, którzy mają żywą wiarę, nie przejmują się ponurym obrazem ukazanym przez Alberta Camusa, któremu wydawało się, że wszystkie ludzkie relacje można przyrównać do relacji dwu osób mówiących do siebie przez ściany kabiny telefonicznej. Mimo iż są zupełnie blisko siebie, pozostają dla siebie nieprzeniknieni i niewidzialni. Gdy człowiek otworzył w wierze swe najgłębsze wnętrze, nie jest już nieprzenikniony. Nawet jeśli się nie znają, istnieje pomiędzy nimi łączność, której źródłem jest ta głębia, w której wszyscy są otwarci dla siebie. Dlatego możność tworzenia wspólnoty, której podstawą jest wiara, jest zupełnie inna od tej, którą może stwarzać jakiekolwiek stowarzyszenie czy partia. Także tutaj dzisiejszy Kościół mógłby zrobić rachunek sumienia. Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek wcześniej ludzie szukają wspólnoty i jej potrzebują, dzisiaj bowiem tradycyjne społeczności przestały istnieć i mury samotności stają się coraz wyższe. Kościół powinien na nowo uświadomić sobie posiadaną przez siebie szan- 108 Relacje między strukturą a treścią w wierze chrześcijańskiej sę dania odpowiedzi na tę potrzebę. Powinien uczyć się tworzenia wspólnot dostępnych dla innych, wskazywać ludziom wartość życia wspólnotowego. Właśnie w tej dziedzinie ma możność dawać człowiekowi więcej radości. Musi jednak w o wiele większym stopniu, niż to było do tej pory, uczyć się sposobu realizowania tego powołania. Prowadzi to nas do ostatniej uwagi. Kościół jest dziś ofiarą pluralizmu stanowisk i poglądów sprzecznych ze sobą i chrześcijanom jest coraz trudniej odnaleźć się w tym wszystkim i odróżnić autentycznych proroków od fałszywych. Nasz temat jest ściśle związany z problemem rozróżniania duchów. Jedną z podstawowych reguł tego rozróżniania można by sformułować w następujący sposób: Gdzie brak radości, gdzie znikł dobry humor, tam na pewno nie ma ducha Chrystusowego. I na odwrót: radość jest znakiem łaski. Człowiek, w którego sercu panuje radość, który nie traci radości nawet w cierpieniu, nie może być daleko od Boga Ewangelii, w której pierwsze słowa u progu Nowego Przymierza brzmią: „Raduj się”103. 103 Zob. rozdział poświęcony Duchowi Świętemu w mojej książce Bóg Jezusa Chrystusa. Medytacje o Bogu Trójjedynym (Kraków 1995, s. 102–111). 109