czerwiec - Opactwo Benedyktynów w Tyńcu

Transkrypt

czerwiec - Opactwo Benedyktynów w Tyńcu
Nr 63 (109)
Tyniec-Olsztyn
czerwiec 2016
Fundamentem braterskiej wspólnoty niech będą przede wszystkim: prostota,
szczerość, wzajemna miłość, radość i pokora, które należy okazywać na
wszelki sposób, abyśmy nie zniweczyli naszego wysiłku, wynosząc się i szemrząc jedni przeciw drugim.
Kto nieustannie trwa na modlitwie, niech nie wynosi się nad tego, który nie
potrafi tak czynić. A kto poświęcił się posługiwaniu innym, niech nie szemrze przeciwko temu, kto oddaje się modlitwie.
Jeśli jedni odnoszą się do drugich z wielką prostotą i dobrym nastawieniem,
wtedy nadmiar dóbr, jakim cieszą się oddający się modlitwie, dopełni ich braku u tych, którzy poświęcają się posłudze innym, a gorliwa praca tych ostatnich dopełni tego, czego brakuje modlącym się. W ten właśnie sposób zostanie zachowana równość według tego, co jest napisane: Ten, który miał wiele, nic
mu nie zbywało, a ten, kto miał mało, nic mu nie brakowało (2 Kor 8,15; por.
Wj 16,18).
Wola Boża spełnia się jako w niebie tak i na ziemi (por. Mt 6,10) właśnie
wówczas, kiedy nie wynosimy się jedni nad drugich. Kiedy nie tylko jesteśmy
wolni od zawiści, ale z prostotą, z miłością, w pokoju i radości pozostajemy
ze sobą złączeni. I gdy postęp naszego bliźniego uważamy za własny, a to,
czego mu brakuje – jako swoją stratę.
Tego, kto jest opieszały w modlitwie, lekkomyślny i niedbały w posługiwaniu
braciom czy w innym dziele poświęconym Bogu, Apostoł wyraźnie nazywa
leniwym i uznaje za niegodnego, by jadł chleb. Powiedział bowiem: Kto nie
chce pracować, ten niech też i nie je (2 Tes 3,10). W innym miejscu wskazano też:
„Bóg nienawidzi leniwych i leniwy nie może być wiernym”. Mądrość zaś
rzekła: Lenistwo nauczyło wiele złego (Syr 33,28).
(Filokalia, Pseudo-Makary Egipski)
Przyjdź, Duchu Ojca i Syna.
Przyjdź, Duchu miłości.
Przyjdź, Duchu dziecięctwa i pokoju,
zaufania i radości.
Przyjdź, utajona Radości,
która jaśniejesz przez łzy świata.
Przyjdź, Życie mocniejsze niż nasze śmierci tu,
na ziemi.
Przyjdź, Ojcze ubogich i Obrońco uciśnionych.
Przyjdź, Światłości odwiecznej Prawdy
i Miłości rozlana w naszych sercach.
Niczym nie możemy Cię zmusić ani skrępować,
ale w tym właśnie jest nasza ufność.
Przyjdź więc i odnów, i rozszerz
Twoje odwiedziny w nas samych.
W Tobie pokładamy całą naszą nadzieję.
Ciebie miłujemy,
bo Ty sam jesteś Miłością.
W Tobie Bóg jest naszym Ojcem,
bo w głębi nas Ty wołasz:
„Abba, Ojcze ukochany!”
Pozostań w nas, nie opuszczaj nas
ani w twardej walce życia,
ani w godzinie, gdy dobiegniemy do kresu
i kiedy zostaniemy sami, ale z Tobą.
Przyjdź, Duchu Święty.
Amen.
–2–
Duchowość monastyczna
PRZEBACZENIE
Wstęp
Przebaczenie jest lekarstwem leczącym ranę zadaną wzajemnej więzi osobowej, która ze swej natury winna być więzią miłości. Człowiek jako osoba potrzebuje bowiem do życia szczególnej więzi, jaką jest miłość. Nie chodzi tutaj
o emocjonalne rozbudzenie, charakterystyczne dla zakochania i miłości erotycznej. Miłość nie sprowadza się do uczuć. Ona polega na szczególnym wzajemnym odniesieniu się do siebie osób, na obdarowaniu drugiego i przyjęciu
go jako daru dla siebie. Powstaje wówczas więź, w której nie chodzi o zaspokojenie własnych upodobań i chęci, lecz o dobro drugiego. W jego dobru
odnajdujemy swoje szczęście – zgodnie ze słowami Pana Jezusa, które przytacza św. Paweł: Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu (Dz 20,35). Kiedy
wchodzimy w ten dynamizm obdarowania, odsłania się nam cała prawda
o miłości, bez której wszystko pozbawione jest sensu, o czym mówi św. Paweł w słynnym „Hymnie o miłości” z Pierwszego Listu do Koryntian (1 Kor 13).
Bez miłości człowiek żyje co prawda, ale nie jest to pełnia życia; żyje poniżej
właściwego osobie poziomu. Nie dochodzi do pełni samego siebie, do tego,
kim powinien być, do czego jest wezwany. Żyje jak ktoś zraniony i na tyle
zajęty sobą, że nie odkrył jeszcze prawdy o osobowym istnieniu. Dopiero
więź miłości wprowadza go w pełnię życia. Przy czym żarliwość tego pulsującego życia zależy od miłości, którą żyje. Jedynie miłość stwarza życie osobowe, czyli życie w pełni ludzkie.
Relacja, w której miłość nie jest konieczna, nie potrzebuje także przebaczenia. Tak jest na przykład w relacjach handlowych, gdzie wymagana jest uczciwość, wiarygodność i rzetelność. W przypadku ich braku zrywa się po prostu
więź, a spór rozstrzyga sąd. Ostatecznie chodzi w nich o uczciwe rozliczenie,
a nie o wzajemną miłość, której nie przywróci żaden sąd ani nie da się wyrównać jej braków czy krzywd popełnionych. Może tego dokonać tylko przebaczenie, które przywraca wzajemną więź miłości. Rozpoczyna się to już na
jej najbardziej podstawowym poziomie, jakim jest zwykły szacunek dla drugiego jako osoby, szacunek, jaki powinien charakteryzować postawę wobec
każdego spotkanego człowieka.
–3–
Miłość urzeczywistnia się zawsze we wspólnocie miłości, we wzajemnym odniesieniu. Dla człowieka jest ona w istocie odpowiedzią na miłość Boga
(zob. 1 J 4,10n).
Istnieje wielka potrzeba odkrycia prawdy o miłości i przebaczeniu. Każdy
ma bowiem w życiu negatywne doświadczenia związane z niewłaściwym
spotkaniem z drugim człowiekiem. W sercu powstają wówczas rany, które
często zamykają na spotkanie z drugim, budzą żal i pretensje, a nawet chęć
odegrania się za doznane zło. Ta spontaniczna reakcja jednak nie leczy, ale
jeszcze bardziej pogrąża człowieka w głębokim zranieniu, gdyż wyrasta
z niezrozumienia zasadniczej dla pełni życia prawdy dotyczącej ludzkiej egzystencji – z zapomnienia o potrzebie miłości.
Przebaczenie przełamuje fatalne skoncentrowanie się człowieka na sobie, na
swoich ranach, żalach, pretensjach, zamykające nas na pełnię osobowego
życia. Nasze rozważanie o przebaczeniu rozpoczniemy od refleksji nad powołaniem człowieka jako człowieka, nad jego istotą i celem. Na tym tle dopiero można będzie powiedzieć coś o potrzebie przebaczenia i nowym życiu
wyrastającym z pojednania.
Zraniona miłość
Człowiek stworzony z miłości do miłości
A wreszcie rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam (Rdz 1,26).
Tych kilka słów z Księgi Rodzaju wyraża głęboką prawdę o człowieku, jego
istocie i pełni istnienia. Zwróćmy uwagę na dwie zasadnicze myśli, zawarte
w tym biblijnym tekście: pierwsza z nich mówi o szczególnym Bożym zamyśle przy stworzeniu człowieka. Drugi Sobór Watykański wyraża tę myśl
pierwszą częścią słynnego zdania z Konstytucji o Kościele w Świecie Współczesnym:
Człowiek będąc na ziemi jedyną istotą, którą Bóg stworzył dla niej samej.
Oznacza to, że człowiek jest przez Boga szczególnie umiłowanym stworzeniem, wyjątkowym przez Boży wybór, stworzonym nie dla jakiegoś innego
celu, ale „dla niego samego”, po prostu by istniał, by cieszył się życiem.
Dalsza część wypowiedzi soborowej mówi o drugiej wielkiej prawdzie zawartej w Rdz 1,26:
[człowiek] może zrealizować się w pełni tylko przez szczery dar z siebie (KDK 24).
–4–
„Szczery dar z siebie” w zestawieniu z pierwszą częścią zdania, mówiącą
o stworzeniu człowieka „dla niego samego”, brzmi paradoksalnie. Oznacza
ono po prostu miłość, bez której człowiek nie może w pełni stać się sobą,
żyć w pełni osobowym życiem, nie może być „dla siebie”, nie oddając się
w szczerym geście komuś innemu. Ten tekst z Rdz 1,26 podaje ponadto
jeszcze pewien porządek: oto człowiek jest stworzony na obraz Boga, na
Jego podobieństwo. Urzeczywistnienie siebie przez „szczery dar” bierze się
właśnie z owego podobieństwa. To „Bóg jest Miłością”, jak mówi św. Jan
(1 J 4,8) i stąd podobieństwo do Boga realizuje się przez naśladowanie Bożego życia miłością. Człowiek jest dzieckiem Bożej miłości i wezwany został do życia w miłości. Bóg przy stworzeniu człowieka zaangażował całą
swoją miłość, obdarzając go szczególnym darem „podobieństwa”, dopuszczając go do zażyłej więzi ze sobą. Pełnię Bożego zaangażowania objawia
ostatecznie Syn Boży w geście uniżenia się do „postaci człowieka” (por. Flp
2,7) oraz oddania życia:
Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół
swoich (J 15,13).
Podobnie sam Jezus mówi o tym do Nikodema:
Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy,
kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3,16).
W ten ogrom Bożej miłości objawiony w Synu trudno jest człowiekowi
uwierzyć. Przechodzi to bowiem wszelkie ludzkie wyobrażenia. Można go
zrozumieć jedynie w logice miłości, a ta jest właściwa samemu Bogu. Trzeba było całej historii zbawienia, aby ją objawić człowiekowi. A i tak do dzisiaj pozostaje „nie do uwierzenia”.
Zwątpienie w miłość
Człowiek, będąc obrazem Boga, może być jedynie uczniem w szkole miłości. Miłość bowiem jest właściwa Bogu, który sam jest miłością. Człowiek stworzony na podobieństwo Boga, musi do miłości dojść, poznać jej
pełnię. Od początku jednak został w niej zraniony. Jako szczególne dzieło
miłości Bożej, wezwany do więzi przyjaźni z Bogiem, nie uwierzył w pełni,
że jest kochany, zwątpił w Bożą dobroć wobec siebie, dał się zwieść myśli,
że sam może stać się bogiem. Wąż, bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta,
podsunął pierwszym rodzicom myśl:
–5–
Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak
Bóg będziecie znali dobro i zło (Rdz 3,5).
Zaczęli więc patrzeć na Boga jako na Tego, który im przeszkadza w zdobyciu
pełni dobra, dali się skusić perspektywie, że tak jak Bóg będą znali dobro i zło,
czyli wszystko, że osiągną te zdolności bez Boga, a nawet wbrew Jego woli.
Paradoks polega na tym, że Bóg czyniąc człowieka na swój obraz, chciał, by
ten stał się taki jak On. Wyraża to zalecenie Pana Jezusa: Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski (Mt 5,48). Do swoich uczniów mówi
On wyraźnie:
Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem
was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca
mego (J 15,15).
Człowiek jednak odciął się od źródła miłości, zerwał więź przyjaźni z Bogiem i zaczął patrzeć na Niego przez pryzmat ambicji napędzanej pychą. Odtąd już więcej dobra nie spodziewa się od Boga, ale chce je sam zdobyć. Następuje jednocześnie swoista degradacja:
Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono
rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy (Rdz 3,6).
Ewa przestaje widzieć dobro jako owoc spotkania i miłości, wydaje się jej ono
teraz zaklęte w przedmiotach. Z relacji osobowych człowiek przechodzi do
relacji rzeczowych. Zmienia się jego sposób patrzenia na świat. Więź osobowa
zaczyna być uzależniona od przedmiotów. Kończy się wiara i zawierzenie,
a zaczyna się lęk, kalkulacja, wyrachowanie.
Gdy zaś mężczyzna i jego żona usłyszeli kroki Pana Boga przechadzającego się po
ogrodzie w porze powiewu wiatru, skryli się przed Panem Bogiem wśród drzew
ogrodu. Pan Bóg zawołał na mężczyznę i zapytał go: „Gdzie jesteś?” On odpowiedział: „Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi,
i ukryłem się” (Rdz 3,8–10).
Właśnie przede wszystkim lęk odsłania zranienie w miłości. Bóg na ogół nie
czyni nic, aby człowieka zatrwożyć. „Przechadza” się po ogrodzie tak, jak to
miał wcześniej w zwyczaju. To człowiek sam kryje się przed Nim, zaczyna się
bać Tego, który dał mu szczególną więź bliskości. Nie Bóg odrzuca człowieka, ale człowiek boi się spotkania, czując się winnym. Boi się gniewu Bożego,
grzesząc w ten sposób niewiarą w Jego miłosierdzie. Wyobraża sobie reakcję
Boga według własnych przeżyć. Zachodzi jak gdyby odwrócenie sytuacji:
zamiast jako obraz odbijać to, co niesie w sobie oryginał, człowiek (obraz)
–6–
rzutuje na Boga swoje wyobrażenia. Lęk zamyka go na przyjęcie prawdy,
przyczyniając się jednocześnie do projektowania wypaczonych wizji. Nie
dochodzi do spotkania w prawdzie. W ten sposób Bóg wydaje się
„bezradny” wobec człowieka. Adam nawet nie prosi o przebaczenie! W takiej prośbie byłaby zawarta nadzieja na przywrócenie miłości, wiara w to, że
miłość jest mocniejsza. W końcu więc człowiek sam wypędza się z raju –
bowiem rajem była zburzona już teraz miłość i życie miłością. Zwątpienie
w Bożą miłość i próba zaspokojenia swoich pragnień w stworzeniu w oderwaniu od Boga umieszcza człowieka poza rajem.
Nieufność w spotkaniu
Kolejne wewnętrzne wybory: zwątpienie w bezwarunkową dobroć Boga, skierowanie swojej nadziei ku stworzeniu, powodują znaczące konsekwencje w relacjach między ludźmi.
A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są na­dzy (Rdz 3,7).
Wstyd ma w sobie coś z lęku, lęku przed poniżeniem, wyśmianiem tego, co
w człowieku najbardziej delikatne i czułe, co najgłębiej tkwi w sercu i co stanowi o jego tożsamości. Wstyd to świadectwo braku wiary w miłość pełną,
miłość obejmującą wszystko, wszystko przykrywającą, to lęk przed potraktowaniem przedmiotowym.
Z lęku rodzi się nieufność i wzajemne oskarżanie się:
Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem (Rdz 3,12).
W miłości człowiek obwinia raczej siebie, niż drugiego; kiedy ona się kończy,
zaczynają się pretensje, wzajemne oskarżanie, przerzucenie winy na innych.
Powtarza się to w całej historii ludzkiej. Rzadko spotykamy godną podziwu
postawę, gdy ktoś dla miłości bierze na siebie ciężar winy i kary, czy nawet,
jak o. Kolbe, oddaje życie za bliźniego. Częściej sercem ludzkim rządzi życzliwość, ale podszyta lękiem. Postawa, która zawsze, szczególnie w chwilach
próby, grozi zaparciem się miłości, tak jak to było w przypadku apostoła
Piotra. Takie jest nasze doświadczenie. Stąd niepewność, nieufność w stosunku do czyjejś miłości. Istnieje wiele ran związanych z brakiem miłości lub
choćby jej ułomnością w różnych jej wymiarach: miłości rodzicielskiej, macierzyńskiej i ojcowskiej (jakże wielu ludzi aż do końca życia nie potrafi się
odnaleźć w następstwie braku należytej miłości w dzieciństwie), miłości braterskiej, przyjaźni, miłości erotycznej, patriotyzmu, wspólnoty ideowej, solidarności w biedzie...
–7–
Te rany bolą, powodując, że ludzie noszą w sercu żale i pretensje, które często koncentrują ich na samym poziomie konfliktu z drugim człowiekiem.
Zapominają wówczas, że cała sprawa ma głębszą przyczynę: zranienie w miłości na poziomie podstawowego wyboru – pomiędzy osobowym światem
miłości, który ma swoje źródło i pełnię w Bożej miłości, a światem rzeczowych relacji z drugim człowiekiem – porównywania się z innymi, chęcią bycia lepszym, a nawet panowania i zawładnięcia, co zawsze ma u swoich podstaw lęk. Dramatem człowieka jest koncentrowanie się na różnorakich konfliktach, uwikłanie w nieporozumienia, żale, pretensje i próba ich uleczenia
na poziomie tych konfliktów, szukanie sprawiedliwości, bez zrozumienia, że
za­sadniczy problem tkwi o wiele głębiej w zranieniu samej miłości i zwątpieniu w nią. Prawdziwe uleczenie jest możliwe jedynie wówczas, gdy rozpocznie się od tej zasadniczej rany. I podobnie jak przy stworzeniu BógMiłość stwarza człowieka do miłości, tak teraz po zranieniu jedynie Bóg może tę ranę uleczyć.
W tym przejawia się miłość,
że nie my umiłowaliśmy Boga,
ale że On sam nas umiłował
i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy (1 J 4,10).
Bóg zaś okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, że Chrystus umarł za
nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami (Rz 5,8). Grzechy przeciw miłości –
a każdy grzech jest jednocześnie grzechem przeciw miłości – mają swój korzeń w odrzuceniu miłości Bożej.
A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali
ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki (J 3,19).
Niewiara w miłosierną miłość Bożą jest najgłębszą raną w sercu człowieka.
Odrzucona miłość
Kiedy staramy się spojrzeć na to od strony Boga, to właśnie niewiara w Jego
miłość najbardziej rani Jego Serce. Jednocześnie przeszkadza ona działaniu
Bożej łaski w człowieku. Bogu nie tyle zależy na tym, by człowiek czegoś
dokonał, wypełnił polecenie, nauczył się „uczciwie żyć”, ile aby wpierw
„umarły ożył, zagubiony odnalazł się”. Przy czym „śmierć” oznacza w Jego
perspektywie brak miłości, „zagubienie” natomiast jest jej konsekwencją,
która prowadzi do tułaczki po obcym, pozbawionym miłości świecie. Wspa–8–
niale ilustruje to przypowieść o „Miłosiernym ojcu”, potocznie zwana przypowieścią o „Synu marnotrawnym”:
Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: „Ojcze, daj mi
część własności, która na mnie przypada”. Podzielił więc majątek między nich.
Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam
roztrwonił swoją własność, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki
głód w owej krainie, i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał na
służbę do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł
świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz
nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: „Iluż to najemników mojego
ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu przymieram głodem. Zabiorę się i pójdę do
mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i względem ciebie; już
nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mnie choćby jednym z twoich
najemników. Zabrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko,
ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się
na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu
i wobec ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem”. Lecz ojciec powiedział do swoich sług: „Przy­nieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie
mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie:
będziemy ucztować i weselić się, ponieważ ten syn mój był umarły, a znów ożył;
zaginął, a odnalazł się”. I zaczęli się weselić.
Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu,
usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć.
Ten mu rzekł: „Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego”. Rozgniewał się na to i nie chciał wejść; wtedy ojciec
jego wy­szedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: „Oto tyle lat ci służę
i nie przekroczyłem nigdy twojego nakazu; ale mnie nigdy nie dałeś koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił
twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę”. Lecz on mu
odpowiedział: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co moje, do ciebie należy. A trzeba było weselić się i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły,
a znów ożył; zaginął, a odnalazł się” (Łk 15,11–32).
Cała ta przypowieść o pojednaniu jest właściwie przypowieścią o utracie
i odzyskaniu życia albo inaczej o odkrywaniu miłości. Młodszy syn w pysze
serca nie rozumiał miłości, jaką miał w domu rodzinnym, patrzył na świat
przez pryzmat wyobrażeń i pożądań. Dom i pomyślność, jakiej w nim doświadczył, wydawały się czymś oczywistym, naturalnym, czymś co mu się
należało. Jego ambicje szły dalej, chciał sam zrealizować własne wyobrażenie
–9–
o szczęściu. Kojarzył je z dobrami materialnymi, a nie miłością, która go
w domu otaczała. Przedmiotowe spojrzenie na życie okrutnie się na nim
zemściło. Świat relacji rzeczowych bowiem może dać tylko namiastki szczęścia, którego nie da się kupić. Zatem, gdy zabrakło pieniędzy, objawiła się
bezduszność świata pozbawionego miłości. Nieroztropny syn doświadczył
poniżenia, spadł do poziomu pastucha, który zaczął świniom zazdrość pokarmu.
Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu
ich nie dawał (Łk 15,16).
Mógł je podkradać i pewnie to robił, ale odkrył tragedię swojego zezwierzęcenia. Nikt mu ich nie dawał – odsłania głębię ludzkiego upadku. Aby żyć po
ludzku trzeba, aby był ktoś, komu można coś dawać i wzajemnie od niego
przyjąć. Boli nie sam brak pożywienia, ale to że nie ma nikogo, kto by dał,
kto by się zainteresował, okazał miłość. Głód materialny, ból egzystencjalny
stopniowo odsłaniają prawdę braku życia bez miłości. Człowiek żyje prawdziwie po ludzku jedynie wtedy, gdy jest kochany i sam kocha.
Kiedy rozpoczyna się nawrócenie, marnotrawny syn zaczyna dostrzegać
tę prawdę. Na początku widzi ją przez elementy materialne:
Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu przymieram
głodem (Łk 15,17).
Powrót jednak możliwy jest tylko przez odrodzenie osobowej więzi miłości.
Trzeba przeprosić ojca i uzyskać jego przebaczenie. Ojcze zgrzeszyłem przeciwko
Niebu i wobec ciebie... (Łk 15,18). Przeciwko Niebu, to znaczy Bogu – każdy
grzech jest grzechem przeciwko Bogu, każda pycha jest odwróceniem się od
Boga, bo jest odrzuceniem miłości i postawieniem na swoją „wspaniałość”.
Jest to zdrada wzajemnej miłości, więzi rodzinnej, bliskości, wzajemnego
zaufania i otwartości. Już nie jestem godzien nazywać się twoim synem (Łk 15,19).
Wyznanie miłości, które zostało przyjęte, nadaje człowiekowi szczególną
godność – godność syna. Dla młodszego syna ta godność była kiedyś czymś
oczywistym, czymś, co mu się „należało”, dlatego też tak łatwo ją zaprzepaścił. Dopiero teraz w cierpieniu odkrywa jej prawdziwą wartość.
Br. Włodzimierz
Fragment książki „Przebaczenie”
– 10 –
Lectio divina
SZCZĘŚLIWY, KOGO WYBIERASZ I PRZYGARNIASZ
PSALM 65
2 Ciebie,
Boże, należy wielbić na Syjonie,
Tobie dopełnić ślubów.
3 Do Ciebie, który próśb wysłuchujesz,
wszelki śmiertelnik przychodzi, wyznając swoje grzechy.
4 Przygniatają nas nasze winy,
a Ty je odpuszczasz.
5 Szczęśliwy, kogo wybierasz i przygarniasz,
on mieszka w Twoich pałacach.
Niech nas nasycą dobra Twego domu,
świętość Twojego przybytku.
6 Cudami Twojej sprawiedliwości
odpowiadasz nam, Boże, nasz Zbawco,
nadziejo wszystkich krańców ziemi i mórz dalekich.
7 Ty swą mocą utwierdzasz góry,
jesteś opasany potęgą.
8 Uśmierzasz burzliwy szum morza,
huk jego fal, zgiełk narodów.
9 Z powodu Twych cudów przejęci są trwogą
mieszkańcy krańców ziemi;
Ty ją napełniasz radością od wschodu do zachodu.
10 Nawiedziłeś i nawodniłeś ziemię,
wzbogaciłeś ją obficie.
Strumień Boży wezbrał wodami,
przygotowałeś im zboże
i tak uprawiłeś ziemię:
11 Nawodniłeś jej bruzdy, wyrównałeś jej skiby,
spulchniłeś ją deszczami i pobłogosławiłeś plonom.
12 Rok uwieńczyłeś swoimi dobrami,
tam, gdzie przejdziesz, wzbudzasz urodzaje.
13 Stepowe pastwiska są pełne rosy,
a wzgórza przepasane weselem,
14 Łąki się stroją trzodami,
doliny okrywają się zbożem,
razem śpiewają i wznoszą okrzyki radości.
– 11 –
2–4: Tak, Pan Bóg Izraela jest prawdziwym Bogiem i Jego jedynie należy
wielbić. Takie stwierdzenie pada w Biblii kilkakrotnie. Szczególnie wymowne
jest ono w ustach cudzoziemców. Naaman po doświadczeniu uzdrowienia za
pośrednictwem Elizeusza uroczyście oznajmił: Oto przekonałem się, że na całej ziemi
nie ma Boga poza Izraelem! (2 Krl 5,15). Podobnie w apokaliptycznej księdze Starego Testamentu, jaką jest Księga Daniela, król Nabuchodonozor po doświadczeniu upokorzenia i przywróceniu go do władzy modlił się: Ja, Nabuchodonozor, wychwalam teraz, wywyższam i wysławiam Króla Nieba. Bo wszystkie Jego
dzieła są prawdą, a drogi Jego sprawiedliwością, tych zaś, co postępują pysznie, może On
poniżyć (Dn 4,34).
Z drugiej strony prorocy wręcz naśmiewali się z bożków, które nie tylko nie
są w stanie pomóc człowiekowi, ale nawet nie są w stanie siebie obronić
(Zob. Iz 2,20; 44,10–20; 46,2–7; Jr 10,14n; 51,17n; Dn 14,3–22). Doświadczenie wysłuchania daje realne poczucie Bożej obecności i Jego działania
w życiu człowieka. Od tego często zaczyna się prawdziwa wiara. Największym zagrożeniem dla życia religijnego jest formalizm, sprowadzenie relacji
z Bogiem do samych obrzędów. Człowiek wówczas w istocie żyje swoim
odrębnym życiem, w którym nie ma prawdziwego miejsca dla Boga, natomiast do kościoła przychodzi z „kurtuazyjnym pokłonem”, nie wierząc, że
Bóg może rzeczywiście być obecny w jego życiu. Religia nie jest wtedy miejscem spotkania z prawdą, ale sposobem zaspokajania potrzeby „bycia dobrym” we własnych i cudzych oczach.
Pan Jezus w odpowiedzi na pretensje faryzeuszów, że brał udział w uczcie
z celnikami, wypowiedział ważną prawdę: Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci,
którzy się źle mają. Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników
(Mk 2,17). Ona jest stale aktualna. Bóg odpowiada na prawdziwe potrzeby
człowieka, a nie na „kurtuazyjne” gesty.
Doświadczenie winy jest szczególnie trudne, gdyż rani ducha i rzuca cień na
życie człowieka, czyniąc je beznadziejnym. Spotkanie z Bożym przebaczeniem przywraca duchowi energię życiową, odradza miłość i w ten sposób
przywraca życiu sens i cel. W przebaczeniu przejawia się wszechmoc Boga
i w tym geście psalmista upatruje Jego największą łaskawość. Mędrzec Starego Testamentu zachwyca się: Jakże wielkie jest miłosierdzie Pana i przebaczenie dla
tych, którzy się do Niego nawracają (Syr 17,29). To Boże miłosierdzie staje się
podstawą ufności człowieka, zachętą, aby się do Niego zwracać.
– 12 –
5: Historycznym wzorem realizacji tej prawdy był król Dawid, a następnie
jego syn, Salomon. Dawid, wybrany przez Boga, ze zwykłego pasterza owiec
stał się wielkim i bogatym. Później bunt jego syna Absaloma jeszcze raz
pokazał mu, jak dalece wszystko zależy od Bożego błogosławieństwa.
Utraciwszy panowanie ponownie je odzyskał. Rozważając wszystkie łaski,
jakimi go Bóg obdarzył, postanowił wybudować Mu godną świątynię.
Dokonał jednak tego z woli Bożej dopiero jego syn Salomon (2 Sm 7,1–13).
Podczas poświęcenia świątyni Salomon modlił się:
Czy jednak naprawdę zamieszka Bóg na ziemi? Przecież niebo i niebiosa najwyższe nie mogą Cię objąć, a tym mniej ta świątynia, którą zbudowałem. Zważ więc
na modlitwę Twego sługi i jego błaganie, o Panie, Boże mój, i wysłuchaj to wołanie i tę modlitwę, w której dziś Twój sługa stara się ubłagać Cię o to, aby
w nocy i w dzień Twoje oczy patrzyły na tę świątynię. Jest to miejsce, o którym
powiedziałeś: Tam będzie moje Imię – tak, aby wysłuchać modlitwę, którą zanosi Twój sługa na tym miejscu. Dlatego wysłuchaj błaganie Twego sługi i Twego
ludu, Izraela, ilekroć modlić się będzie na tym miejscu. Ty zaś wysłuchaj w miejscu Twego przebywania – w niebie. Nie tylko wysłuchaj, ale też i przebacz!
(1 Krl 8,27–30).
Nasycenie dobrami świątyni i jej świętością to łaski, jakie człowiek otrzymuje od
Boga przez modlitwę w domu Pańskim. Najważniejszym jednak dobrem
i samą świętością jest On sam, Jego obecność. Cała reszta jest dobrem
i czymś świętym przez to, że należy do Niego lub od Niego pochodzi.
Udział we wspólnocie z Bogiem uzyskuje człowiek dzięki przebaczeniu, przygarnięciu przez Boga – miłosiernego Ojca, jak nam Go objawia Jego Syn, Jezus Chrystus.
Pełne nasycenie dobrami Twego domu otrzymujemy dzisiaj w Eucharystii. Dobrem, jakie otrzymujemy, nie jest już coś, choćby najwspanialszego z dóbr
Bożych, ale sam Syn Boży. Pragnienie psalmisty spotkało się tutaj z nieoczekiwanym wypełnieniem przekraczającym, jak to już nieraz widzieliśmy, najśmielsze jego wyobrażenia.
6:
Zachwycające w psalmach jest osobowe nastawienie do rzeczywis­
tości. Czegokolwiek psalmista doświadcza, odnosi to do swojej relacji z Bogiem i w tej relacji szuka on zrozumienia i sensu. Zwykłe wydarzenia życia
nabierają wówczas charakteru dialogu z Bogiem, który prowadzi psalmistę
do zrozumienia Jego ogromnej łaskawości i dobroci. Bierze się ona z Jego
– 13 –
wszechmocy. Pan nie musi niczego na siłę przeprowadzać, narzucać czy
niszczyć. Niepodważalna władza powoduje, że na wszystko patrzy On
z wielką wyrozumiałością, która staje się nadzieją dla całego stworzenia. Pisał o tym mędrzec Starego Testamentu:
Tyś sprawiedliwy i rządzisz wszystkim sprawiedliwie:
skazać kogoś, kto nie zasłużył na karę,
uważasz za niegodne Twojej potęgi.
Podstawą Twojej sprawiedliwości jest Twoja potęga,
wszechwładza Twa sprawia, że wszystko oszczędzasz.
Moc swą przejawiasz, gdy się nie wierzy w pełnię Twej potęgi,
i karzesz zuchwalstwo świadomych.
Potęgą władasz, a sądzisz łagodnie
i rządzisz nami z wielką oględnością,
bo do Ciebie należy moc, gdy zechcesz (Mdr 12,15–18).
7–9: Zjawiska przyrodnicze od najdalszych czasów były postrzegane przez
człowieka jako przejawy Bożej potęgi. Z jednej strony przerażają i uświadamiają, jak małym jest człowiek wobec żywiołów. Z drugiej, ponieważ ich
gwałtowność ujawnia się rzadko, pomagają dojrzeć łagodną, ojcowską rękę
Boga, który okiełznał wszystkie siły przyrody, by nie niszczyły człowieka.
10–14:
Zawsze zdumiewający był dla człowieka roczny cykl wegetacyjny: wzrastanie, owocowanie, obumieranie i ponowne rodzenie się nowego
życia, jak gdyby ze śmierci. Włączając się harmonijnie w ten cykl człowiek
może uprawiać ziemię i otrzymywać z niej plony. Praca człowieka polega
jedynie na włączeniu się w rytm życia przyrody, którym rządzi Bóg – pierwszy i główny gospodarz – jak Go widzi psalmista. To dzięki Niemu, Jego
błogosławieństwu, wszystko wzrasta, a człowiek zdobywa pożywienie. Stąd
rośnie wdzięczna radość w sercu psalmisty. Ta myśl stoi u podstaw modlitwy
podczas przygotowania darów we Mszy św.: „Błogosławiony jesteś, Panie,
Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy chleb, który jest
owocem ziemi i pracy rąk ludzkich; Tobie go przynosimy, aby stał się dla
nas chlebem życia”. Ona też wyraża ducha całej Eucharystii – dziękczynienia
Bogu za Jego ogromne dary. W geście ofiarnym z dziękczynieniem i radością
oddajemy Bogu to wszystko przemienione, a w tym i nas samych – będących
najcenniejszym darem Stwórcy.
Br. Włodzimierz
– 14 –
Z historii
WSPOMNIENIA Z TYNIECKIEJ SKAŁY
Stare klasztory mają swoją legendę a im głębiej w przeszłości rozpoczęły się
ich dzieje, tym obficiej się krzewią najrozmaitsze o nich opowieści. Baśnie
łączą się ze zdarzeniami historycznymi, tak że trudno czasem odróżnić rzeczywistość od wytworu bujnej wyobraźni.
Tak właśnie jest z dziejami prastarej fortecy tynieckiej, która w swoich wiekowych murach ukrywa niejedną legendę, ale i wiele ma wspomnień rzeczywistych, z piastowskich i jagiellońskich czasów.
Taki jest Wisły przywilej, że drenuje ona na całej swej długości i od samych
pradziejów Polski nieprzerwane pasmo ciekawych podań i legend. Na podwórzu klasztoru tynieckiego znajduje się głęboka studnia. Czego tam o niej
nie opowiadali! To cała taśma rycerskich wyczynów, miłosnych spraw
i zdrad. Ale kto potrafi rozwiązać tajemnicę nieznanej i legendarnej przeszłości Tynieckiego „Tynu”?
Według filologów nazwa Tyniec pochodzi od skandynawskiego słowa: tun,
podobnego do angielskiego town i czeskiego tyn i oznacza fortecę. Nie jestem
filologiem, ale przez długie lata mogłem się przekonać, że mieszkałem na
potężnej istotnie skale i że nad nią sterczały ruiny cyklopowych murów. Kiedy po wojnie, tj. w 1947 roku, rozpoczęliśmy uprzątanie gruzów, mogliśmy
nawet dotykać wielu sprzętów, świadczących o historycznej rzeczywistości
starego grodu tynieckiego.
Przedziwne jest położenie naszego opactwa! W swej książce Świt słowiańskiego jutra Paweł Jasienica w ten sposób opisuje tyniecki krajobraz:
„Dziwnie postąpiła matka-przyroda z tym tynieckim masywem. Sterczy nad
Wisłą imponująca szara skała wapienna. I trzeba dopiero uczonego specjalisty, który rozwieje złudzenie i powie, że ten groźny widok to tylko swoista
i naturalna dekoracja. Skała stanowi jak gdyby cienki parawan od frontu.
Tuż za nią znajduje się czapa lessowa. Na niej to, nie zaś na kamieniu, wznosi się kościół i klasztorne gmaszyska” (str. 170).
Wody wiślańskie, dochodząc do Tyńca, wykonują zgrabny zakręt. „Rzeka
przepływa pomiędzy dwoma ścianami: widnieją istne wrota, niezwykłe, wyraziste, efektowne i na tyle niespodziewane, że wyżej rzeka płynie między
– 15 –
miękkimi i polnymi brzegami. To Góra Grodzisko i skała klasztorna z jednej
strony, a z drugiej masyw Grodziska Piekary”. Po zbadaniu terenu tych różnych skał i wydm okazało się, że mamy do czynienia z jednym całym i zwartym kompleksem obronnym panującym nad całą okolicą, wiążącym się
z wielką arterią komunikacyjną Wisły, która te trzy punkty opływa swymi
wodami. Wykopaliska otworzyły dla archeologów kolosalny zasób nowych
twierdzeń. W głębi wykopów, poprzez liczne warstwy różnych kultur epoki
prehistorycznej lub paleolitu, łużyckiej i późniejszej, znaleziono kamienie
ciosane i łupane, skorupy glinianych naczyń, obróbki żelazne, kości zwierząt
domowych itd. Co więcej, na wzgórzu opactwa odkryliśmy przeszło 40 palenisk – tzw. ziemianki, co świadczyło, że ówcześnie tyn tyniecki liczył ok. 100
głów. Naokoło tych ognisk, walały się prawie nieuszkodzone naczynia gliniane o różnych, a zgrabnych kształtach. Można przypuszczać, że pan tego grodu szerokie miał stosunki ze światem, bo mówiły o tym kawałki bursztynu,
prawdopodobnie z wybrzeży Bałtyku, a także resztki ceramiki rzymskiej.
Roboty prowadził pan Gabriel Leńczyk. Nie można chyba było znaleźć bardziej odpowiedniego poszukiwacza i archeologa. Posiada on niesłychany
węch, co potwierdza fakt znalezionych wykopalisk. Nad tymi warstwami epoki prehistorycznej łużyckiej wzniósł się prymitywny klasztor w XI w., z fundamentem kamiennym i ścianami z drzewa. Potem powstały mury z kostek
romańskich, częściowo dotąd zachowane. Lecz tutaj dochodzimy do samej
historii opactwa.
Skąd przyszli pierwsi mnisi tynieccy? Istnieją na ten temat dwie wersje. Tadeusz Wojciechowski, w swoim dziele Szkice historyczne jedenastego wieku
wspomina jedną i drugą. Wiadomo, że najdawniejsza wzmianka kronikarska
o założeniu klasztoru znajduje się w kronice śląsko-polskiej z końca XIII w.,
gdzie czytamy, że na Tyńcu osadził benedyktynów Kazimierz Mnich, tzw.
Odnowiciel, sprowadziwszy konwent z Leodium. Czy Kazimierz był istotnie
mnichem w Cluny, we Francji, zanim wstąpił na tron? Jeżeli to prawda, to
piękny był gest władcy, który zmuszony do przyjęcia berła, nie zapomniał
jednak o latach spędzonych w „Przedsionku raju” i zatęskniwszy za tamtym
Bożym życiem, zapragnął mieć obok siebie swoich wczorajszych współbraci.
Zdarzyło się to w roku 1044. W tynieckim krużganku, pod naiwnie rzeźbionym posągiem fundatora, umieszczono płytę marmurową z napisem w stylu
barokowym mówiącym, że „Casimirus, casu miro” – do tronu był powołany,
ale do klasztoru wstąpił, jednak z powrotem znalazł się na tronie i założył
wówczas opactwo tynieckie.
– 16 –
Inni uczeni, opierając się na bulli Grzegorza IX z roku 1229 twierdzą, że
trzeba Bolesławowi Śmiałemu przypisać fundację. Być może, że dzięki temu
hojnemu czynowi król-zabójca odpokutował za zbrodnię w węgierskim
klasztorze. Przypuszczam, że tyńczanie woleli jednak zostawić w milczeniu
szczodrobliwość Bolesława, bo przecież nie bardzo wypadało, aby zabójca
św. Stanisława miał być założycielem czcigodnego klasztoru. Więc ustaliła się
niebawem tradycja fundatorska całkowicie i wyłącznie na rzecz Kazimierza
Mnicha, którą też podała kronika śląska jako jedyną.
Bądź co bądź, pierwsi mnisi żyli najpierw na krakowskim Wawelu. Pierwszy
opat Aaron pochodził z Księstwa Leodyjskiego. Na potwierdzenie tego faktu
mamy na Wawelu kaplicę św. Leonarda. Otóż tak samo w opactwie w Lubiniu w woj. poznańskim, istnieje do dziś dnia prześliczny kościółek romański,
poświęcony temu świętemu. Lubiński klasztor został założony przez mnichów z opactwa św. Jakuba w Leodium. To fakt historyczny. Otóż w tej
miejscowości, a nawet w dalszych od niej okolicach, po całych Ardenach,
nabożeństwo ku czci św. Leonarda cieszy się wielkim powodzeniem.
Około 1075 roku konwent mnichów wawelskich został wydzielony z kleru
katedralnego i osiadł w Tyńcu. Od tej chwili zaczyna się nieunikniona historia wyposażenia klasztoru. Zapisy i różne dotacje następują po sobie, aż doszło do ogromnego majątku. Nazywano Tyniec: Abbatia quinque civitatum et
centum villarum. Może w tym jest trochę przesady, ale fakt to niezaprzeczony,
że Tyniec stał się zaiste potęgą w średniowiecznej Polsce.
W kartach dziejów tynieckich, znajdujemy zaszczytne okresy. Częstokroć
królewscy książęta, pod opieką sławnego kronikarza królewskiego Długosza,
bawili w klasztorze. Święty młodzieniec Kazimierz nieraz brał udział w nabożeństwach i w śpiewach mnichów.
Ale Tyniecki Tyn w swej historii posiada również i bohaterskie karty. W XIII
wieku Tatarzy splądrowali i podpalili klasztor. Mnisi nie mieli nawet czasu do
ratowania skarbu klasztornego. Wszystko zostało zniszczone. Czy po tej klęsce, kościół pierwotnie wzniesiony w stylu romańskim (muzeum opactwa
posiada z tej epoki piękne okazy), został odbudowany w stylu gotyckim? Nie
wiemy. Może stało się to dopiero w latach 1450–1477, za panowania opata
Mateusza Skawinki, który obdarzył swój klasztor wspaniałą świątynią tegoż
stylu. Kronikarze bezustannie sławili jej piękność. Następny opat, Andrzej
Ożga, prowadził dalej dzieło swego poprzednika, dodając świątyni nowy
krużganek. Krużganek ten do dziś pozostał, przynajmniej zachowały się jego
trzy skrzydła. Na kluczach sklepienia znajdujemy rzeźbiony herb „Jelita”.
– 17 –
Klasztor w Tyńcu
Opat Mikołaj Mielecki (ok. 1515 roku) otworzył gimnazjum, czyli szkołę
opacką. Była to nowość, zwłaszcza że metody w niej stosowane były na te
czasy dość postępowe. Hałaśliwa młodzież tyniecka pozwalała sobie nieraz
na homeryczne wycieczki do Krakowa podczas karnawału. Opat Mielecki
zamierzał założyć w Tyńcu żywy ośrodek studiów humanistycznych. Wzbogacił bibliotekę i sprowadził z Włoch przyrządy naukowe do fizyki i astronomii. Zakrystia zawdzięcza mu również wspaniałe ornaty, nazwane przez kronikarzy praenobiles.
Opat Mielecki zmarł w 1604 roku, a po nim rozpoczął się niestety okres
upadku. Po opatach regularnych, czyli zakonnych, zostali mianowani opaci
komendatariusze, świeccy lub duchowni, lecz nie mający nic wspólnego
z życiem klasztornym. Otrzymywali oni czasem już od kolebki opactwa lub
inne dobra kościelne: to znaczy, że mieli prawo rezerwować sobie największą
część dochodów. Na ogół dobro duchowe powierzonych ich pieczy zakonników lub zakonnic nie wiele ich obchodziło. A jeżeli między nimi byli i tacy,
którzy obdarowywali swoje opactwa hojnymi darami, to raczej był to tylko
gest wielkopański. Niemniej w Tyńcu drugi opat komendatariusz, biskup
Stanisław Łubieński, okazał większe zrozumienie dla potrzeb klasztoru. Leżał mu na sercu postęp duchowy zgromadzenia. Poza tym gruntownie odnowił kościół w ówczesnym stylu barokowym. W 1622 roku świątynia została
uroczyście konsekrowana.
W 1772 roku, po raz trzeci, Tyniec przeżył długie oblężenie. Konfederaci
barscy bronili się w ufortyfikowanym klasztorze, Kazimierz Pułaski i przyszły generał rewolucji francuskiej, Dumouriez, byli na czele załogi. Nowe
zniszczenia, a po nich nowa restauracja.
Ostatni opat Janowski, został mianowany w 1786 roku biskupem nowej, erygowanej diecezji tarnowskiej, która przez jakiś czas nosiła tytuł diecezji tynieckiej. Razem z nim poszedł skarb kościelny, który obecnie zachowany jest
w muzeum diecezjalnym w Tarnowie.
W 1805 roku benedyktyni z Bawarii zajęli klasztor. W cztery lata później,
Józef Poniatowski oswobodził Kraków, ale niemiecki konwent zabrał ze sobą wszystko, co dało się przewieźć. Nieruchomości przeszły do rąk biskupa
krakowskiego. Przez cztery lata ojcowie jezuici przebywali w opuszczonym
klasztorze. Otworzyli tu gimnazjum, lecz straszliwy pożar spustoszył do
– 18 –
szczętu cały gmach. Jezuici powędrowali potem do Staniątek, a następnie do
Nowego Sącza. Zamarło życie na tynieckiej skale. Jedynie wycieczki krakowian i ludności okolicznej ożywiały od czasu do czasu ponure ruiny. Każdy
wracając stąd do domu przynosił z sobą, bądź jakiś kamień, bądź jakiś szczegół artystyczny. Tubylcy zaś, mając pod ręką tak świetną okazję, woleli cienkie płyty marmurowe i belki dębowe.
Dopiero ks. kardynał Puzyna usiłował ocalić to, co pozostało. Z wielkim
pietyzmem naprawiał część dachów. Sam wybrał Opatówkę, jako swą siedzibę letnią. I tak się skończyła przeszłość Tynieckiego Tynu.
Pewnego dnia, w końcu czerwca 1939 roku, tynieccy włościanie nie bez zaciekawienia ujrzeli trzy ciężarówki napchane najrozmaitszymi gratami. Wozy
z trudem posuwały się pod górę zasłaniającą wieś od strony Skawiny. Z niemałym zdumieniem patrzyli wieśniacy na młodych zakonników siedzących
na tobołach lub skrzynkach. Wydawali się zupełnie nieznani. Byli to benedyktyni. Wzięli w posiadanie wiekowy klasztor. Dzięki hojności księcia arcybiskupa Adama Sapiehy, mała ich gromadka z Belgii, która od trzech lat
mieszkała w Rabce, i w międzyczasie stworzyła tam skromny internat, znalazła wreszcie wymarzoną siedzibę, stary klasztor zrujnowany, ale zawsze,
czcigodny i drogi. W miesiąc później odbył się oficjalny ingres, w obecności
opata św. Andrzeja z Belgii, Ojca Teodora Neve. Zaopatrzeni w błogosławieństwo swego przełożonego, młodzi zakonnicy, pełni zapału i odwagi
zabrali się do pracy.
Pierwszy dzień września. Wojna! Straszny i nagły wstrząs, bo przecież przez
te pierwsze tygodnie instalacji byliśmy zatopieni w wapnie, w piasku, nic nie
widzieliśmy poza tym. Co się stanie z tą łódeczką w cyklonie? Bez pieniędzy,
bez zapasów żadnych, bez doświadczenia, oderwani od wszelkiego kontaktu
z domem macierzystym, zgromadzeni w starych, wilgotnych i zniszczonych
murach, rozpoczęliśmy hazardowne przedsięwzięcie. Było to 65 miesięcy
pod żelaznym uciskiem hitlerowskiej okupacji! Pamiętam te zimowe wieczory w 1939 i 1940 roku, kiedy to z powodu niezbędnych oszczędności spędzaliśmy rekreację w egipskich ciemnościach. Siedzieliśmy ściśnięci w kole,
filozofując nad zdarzeniami wojennymi i nad plotkami, które doszły przez
„j.p.” z Krakowa. Był obóz optymistów i obóz pesymistów. W chórze kościelnym dzwoniliśmy zębami od zimna. Były dni, kiedy w kościele było 15
stopni mrozu! W refektarzu krucho i jeszcze jak! Ale jak to bywa zawsze
podczas wojny, człowiek staje się pomysłowym. Nasi ojcowie prokuratorzy
– 19 –
kosztem niesłychanych wysiłków zdołali powoli polepszyć codzienne posiłki
i zaopatrzyli nas w najniezbędniejsze zapasy. Nawet tak, jak to przystoi klasztorowi benedyktyńskiemu, mieliśmy podczas świąt sporo gości. Ludzie coraz
bardziej skłaniali się do nabożeństw liturgicznych. Liczba biednych również
powiększyła się z biegiem lat. Były okresy, kiedy aż trzydziestu zjawiało się
codziennie na zupę.
Do roku 1946, proboszcz świecki pozostał na miejscu. Trudno było czasem
pogodzić nabożeństwa z innymi parafialnymi czynnościami. Nieraz pogrzeby
i śluby odbywały się w niespodziewanych, a przynajmniej nieoczekiwanych
porach, co bardzo często powodowało komiczne sytuacje.
Z czasem apostolstwo mnichów rozwijało się: konferencje, rekolekcje, spowiedź na miejscu, w Krakowie i po różnych miejscowościach całej Polski.
Ba, nie brakowało „wędrujących mnichów”, ale nie chodziło o wycieczki
turystyczne. Podróże podczas okupacji niemieckiej, jak i potem, nie należały
do przyjemności. Bez przesady mogę stwierdzić, że Episkopat ocenił naszą
pracę. Niejeden biskup nas odwiedzał w ciągu tych lat. Ale timeo Danaos, ich
zaszczytne wizyty kończyły się prośbą o jakąś pomoc i współpracę. Wierzgałem pro forma, lecz koniec końcem, najczęściej ulegałem przekonywującym
argumentom.
18 stycznia 1945 roku Tyniec przeżył w swej historii czwarte oblężenie.
Hitlerowcy w popłochu bronili się jak mogli. Dzięki swemu położeniu, skała
nasza świetnie mogła służyć jako punkt obserwacyjny, albowiem z naszych
okien łatwo było mieć oko na trzy drogi wiodące ku zachodowi. Otóż cała
armia niemiecka ściśnięta była między Tarnowem i Krakowem, mając jako
jedyne wyjście tor kolejowy ze Skawiny do Wadowic i Oświęcimia. Toteż
pamiętnego dnia, wczesnym rankiem, przyszedł niemiecki oficer sztabowy,
żądając pokojów jako punktów obserwacyjnych. Dodał dla pociechy: „Nie
łudźcie się! Nic nie zostanie z waszego klasztoru!”. A w dwie godziny później pierwsze czołgi sowieckie zaczęły szturmować klasztor. Witraż nad wyjściem z kościoła rozleciał się w kawałki po pierwszym szrapnelu. Do starych
ruin dołączyły się nowe. Pociski spadały tak gęsto na wieże kościelne, że wyglądały już jak sito. I trwało to pięć dni. Zaiste piekło! Tymczasem siedzieliśmy skuleni na dole jednej wieży, mając ze sobą Przenajświętszy Sakrament.
22 stycznia w południe Niemcy już nie mogli dalej wytrzymać: uciekli, zabierając parę naszych koni. Przed wieczorem walka ucichła; jedynie od czasu do
– 20 –
czasu szczekanie karabinów maszynowych, szukających gniazd ukrytych żołnierzy... A potem zaczęła się „nowa era”! Czasy heroiczne jeszcze się nie
skończyły.
Na nowo trzeba rozpocząć ab ovo. Otworzyły się nowe pola działania. Konferencje po seminariach i klasztorach. Dwóch ojców zabrało się do opracowania drugiego wydania Mszalika Polskiego. Z końcem 1949 roku zjawiły się
pierwsze egzemplarze, a od tego czasu prośby o mszalik nie przestają napływać. Zarówno w czasie wojny, jak i później, zgromadzenie tynieckie dzielnie
pracowało nad rozszerzeniem ruchu liturgicznego wśród duchowieństwa
i mas wiernych. Mając parafię na miejscu mogliśmy doświadczać najpierw
u siebie, cośmy potem innym polecali.
Obok zewnętrznego apostolstwa znalazło się i inne. Warto podkreślić jego
doniosłość. Chodzi o samą modlitwę. Benedyktyn to przede wszystkim mąż
modlitwy. Całe działanie i całe promieniowanie na zewnątrz zależy od termometru jego życia wewnętrznego. Właściwie, to jego pierwsza racja bytu.
Ojcowie w Tyńcu to rozumieją. Wiedzą, że gdyby poświęcili to co jest istotne
„herezji aktywizmu”, przyszedłby koniec ich wpływu i autorytetu. Klasztor
benedyktyński powinien być nie tylko „kanałem” lecz „zbiornikiem” łask.
A czego Polska najbardziej potrzebuje, jeśli nie tych oaz spokoju i skupienia
wewnętrznego, gdzie można oddychać Bożym powietrzem? Może to zwykły
przypadek, ale wolę w tym widzieć znak Opatrzności, że przed samym rozpoczęciem najstraszliwszej wojny i klęsk dla Polski otworzył się na nowo
dom Boży na starej skale tynieckiej. Zakwitło na niej życie w samym klimacie
śmierci. Wichry uderzały w młodą fundację, lecz dzięki im właśnie zakładała
ona głębokie swoje podwaliny. Jako świadek tego dzieła Bożego, mimo jego
chwiejnych początków, ani chwili nie wątpię, że oto wolą Bożą było, aby
Tyniec pozostał.
A co będzie jutro? Nie jestem prorokiem, ale myślę i wierzę, że quod Deus
operatus est, Ipse perficiet – „Ten, który rozpoczął dobrą sprawę, dokona
jej” (por. Flp 1,6). Oczywiście niezbadane są drogi Pańskie. Rozpoczęta
w opatrznościowych okolicznościach, w przededniu wojny, fundacja przechodziła i dziś jeszcze przechodzi niejedną ciemną noc...
Wydaje mi się, że istnieje pewne podobieństwo między Tyńcem i Monte Cassino. Na przestrzeni swego istnienia sławne Archicoenobium przeżyło napady Longobardów, Saracenów, Normanów i wreszcie piekło ostatniej wojny.
Tyniec zaś przetrwał natarcia Tatarów, Szwedów, Moskali, a w 1945 roku
– 21 –
odbył się w jego murach epizod gigantycznego pojedynku hitlerowskosowieckiego.
Do tej pory opactwo tynieckie zachowało swój herb, lecz brak mu dewizy.
Przypuszczam, że nasi czcigodni współbracia z Cassino nie wezmą mi za złe,
jeżeli zastosuję ich dewizę także do naszej nadwiślańskiej skały: Succisa virescit
— Ścięte odrasta.
Karol van Oost OSB
WSPOMNIENIA KSIĘŻY OBLATÓW
Na początku marca o. Włodzimierz odwiedził księży emerytów w Otwocku
i nagrał ich wspomnienia. Księża Jerzy Ekspedyt Zaleski i Michał Maria Skibiński, którzy mają już 60 lat kapłaństwa, zostali przyjęci do oblatury benedyktyńskiej jednego dnia w roku 1954 na czwartym roku studiów. Z inicjatywą, żeby klerycy Metropolitalnego Seminarium Duchownego przy Krakowskim Przedmieściu 52 w Warszawie wstąpili do oblatów, wystąpił ks. Janusz
Chwaluczyk. Robiono to ze względów prestiżowych, bo uważano ich wśród
kleryków za wyższą klasę, gdyż benedyktyni cieszyli się dużym szacunkiem.
Księża wspominają spotkanie z o. Piotrem Rostworowskim ówczesnym
przeorem tynieckim, który miał konferencję na temat Psalmu 1. Do oblatury
przyjął kleryków o. Placyd Galiński OSB.
Nie było wtedy życia duchowego zorganizowanego specjalnie dla oblatów.
Ks. Zaleski pierwsze indywidualne rekolekcje kapłańskie odprawił w Tyńcu
w 1956 roku. „Cudownie” uratowany w drodze, ponieważ – opowiadał ­–
leciałem z Warszawy do Krakowa samolotem radzieckim, który już na starcie
trzeszczał, a w trakcie lotu wpadł w burzę, ale jakoś dolecieliśmy. W Tyńcu
przyjął go o. Placyd, prefekt domu gości. W czasie wspólnych posiłków posługiwał nowicjusz Bogdan Jankowski, o. Augustyn, wychowawca księdza
Jerzego w Seminarium.
Kolejne wspomnienie dotyczy roku 1980, roku jubileuszu 1500 lat od narodzin św. Benedykta, kiedy o. Kazimierz Janicki, ówczesny opat, zorganizował
spotkanie u ss. Sakramentek, na które przyjechało kilkunastu księży oblatów.
Zaproponował wspólne spotkania w Tyńcu, ale młodzi księża mieli liczne
obowiązki i skończyło się to niczym. Ks. Zaleski – jak stwierdził – „przez
nieporozumienie” został członkiem Komisji Liturgicznej i wielokrotnie odwiedzał w Tyńcu o. Franciszka Małaczyńskiego. Poza tym wysłuchał reko-
– 22 –
lekcji o. Karola Meisnera i o. Leona Knabita, który prowadził rekolekcje
w Warszawie na Bielanach. Otrzymaliśmy piękną Regułę z komentarzem dla
świeckich, drukowaną na jubileusz – wspominają księża.
Wspomnienia księdza Skibińskiego sięgają roku 1951, kiedy po pierwszym
roku studiów na wakacje pojechał do Krakowa i Tyńca. W Krakowie trafił
akurat na pogrzeb kardynała Stefana Sapiehy. Pamięta, że po opactwie oprowadzał go diakon Placyd. Wszystko było bardzo surowe, a częściowo zupełnie zniszczona. Kiedy była mowa w Seminarium o oblaturze, to Tyniec był
czymś znajomym. Zapadła mu w serce wspomniana konferencja o. Piotra
Rostworowskiego. Ksiądz Michał był również na rekolekcjach w Tyńcu
i nawet zapytał o. Piotra, czy nie mógłby wstąpić do benedyktynów. Uzyskał
odpowiedź, żeby się dobrze zastanowił, a potem poszedł do Prymasa, który
nie ma prawa odmówić i pozwoli na wstąpienie do zakonu. Ksiądz Skibiński
wybrał się do kurii trolejbusem nr 53 i kiedy tam dotarł, nadeszła wiadomość, że jeden z księży rzucił kapłaństwo. Problem polegał na tym, że on
i ksiądz Michał byli desygnowani jako duszpasterze głuchoniemych. Wobec
tego ksiądz Michał, który został, jak się wyraził, na placu boju sam w ogóle
nie poszedł do Prymasa. Tak się skończyła próba wstąpienia do benedyktynów.
Potem kilkakrotnie jeździł na rekolekcje do Tyńca z całą grupą zaprzyjaźnionych księży, którzy co roku wspólnie odprawiali rekolekcje w różnych miejscach. W Tyńcu przyjacielem tej grupy był o. Placyd, zwłaszcza, kiedy był
Opatem Tynieckim czyli w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Po wyborze kolejnego opata o. Janickiego, o. Placyd wyjechał do Anina i mieszkał
jako rezydent na plebani, a drugim rezydentem był ks. Michał. Kiedy o. Placyd zachorował i musiał mieć robione dializy, przeniósł się do oo. Bonifratrów. Aparaturę do dializ sprowadził z Paryża, gdzie o. Galiński był duszpasterzem akademickim, specjalnie dla niego Tadeusz Mazowiecki. Jeszcze jeden pośredni kontakt z Tyńcem miał ks. Skibiński w Aninie, bo ministrantem i później lektorem w parafii był Łukasz Sawicki, późniejszy Opat Tyniecki, o. Bernard OSB, obecnie wykładowca w Kolegium św. Anzelma w Rzymie. Na tym kończą się wspomnienia księży emerytów.
Z kolei o. Włodzimierz w skrócie przedstawił księżom historię oblatów
świeckich i ich opiekunów, których pierwszym był o. Karol van Oost. tl
– 23 –
Wydarzenia
„MAJÓWKA” 2016
Tradycją oblatów tynieckich jest organizowanie majowych dni skupienia poza klasztorem w Tyńcu, w miejscach związanych z duchowością monastyczną. W tym roku nasza majówka odbyła się w kwietniu. Winnych takiego stanu rzeczy było dwóch panów. Pierwszy z nich to książę Polan Mieszko, który w 966 r. przyjął Chrzest święty, drugi to Piotr Boruch, który podjął się
organizacji wyjazdu na obchody jubileuszu 1050-lecia tego wydarzenia, organizowane w Poznaniu. I tak przyszło nam się spotkać w kwietniu na poznańskim stadionie, a nie w maju w wąchockim opactwie.
Nasz przyjazd do Poznania to prawdziwy zjazd gwieździsty. Oblaci przyjechali z Warszawy, Krakowa, Piotrkowa Trybunalskiego, z Górnego i Dolnego Śląska. Na stadion każda grupa dotarła osobno i o różnych porach, jednak około godziny jedenastej prawie wszyscy spotkaliśmy się w sektorze B3.
Piszę, prawie wszyscy, ponieważ o. Włodzimierz na stadion nie dotarł.
Z powodu przeziębienia pojechał prosto do Gostynia na Świętą Górę, gdzie
zaplanowany był nocleg.
Miejsca podczas uroczystości mieliśmy bardzo dobre, blisko sceny, praktycznie na wprost ołtarza, pierwszy i drugi rząd sektora. Na lewo od nas, na trybunach, znajdował się 1050-osobowy chór, a już na scenie od lewej strony
orkiestra, ołtarz oraz scena dla grupy baletowej.
Po wzajemnym przywitaniu i zapoznaniu się z pakietem pielgrzyma, który
każdy z nas otrzymał przy wejściu na stadion, czynnie włączyliśmy się
w pierwszą część obchodów. Wychwalaliśmy Boga wspólną modlitwą, śpiewem i tańcem przy występach Arki Noego i Siewców Lednicy. Wysłuchaliśmy świadectw, m.in. Roberta Fridricha oraz katechezy bp Grezgorza Rysia.
Została przypomniana Deklaracja Kościołów w Polsce na progu trzeciego
tysiąclecia o wzajemnym uznaniu Chrztu świętego. Pierwszą część obchodów zakończyliśmy w dobrej pogodzie i w takich samych humorach.
Druga część – liturgiczna – rozpoczęła się deszczem oraz korowodem świętych. Była to procesja relikwiarzy wszystkich polskich świętych poczynając
od św. Wojciecha, na św. Janie Pawle II kończąc. Relikwiarze przez całą
Mszę stały na specjalnym podwyższeniu przed ołtarzem. Doskonale widoczne, pozwalały nam jeszcze lepiej zrozumieć tajemnice obcowania świętych.
– 24 –
Następnie rozpoczęła się Uroczysta Eucharystia pod przewodnictwem Jego
Eminencji Pietro kard. Parolina Sekretarza Stanu Stolicy Apostolskiej, legata
papieża Franciszka, z udzieleniem sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego dorosłym i obrzędem posłania.
Po Mszy świętej, umocnieni duchowo, ale zmarznięci i przemoknięci z powodu nieustannie padającego deszczu, udaliśmy się w stronę punktów gastronomicznych na gorącą kawę i herbatę. W ten sposób czekaliśmy na trzecią część obchodów, a mianowicie musicalu Jesus Christ Superstar w wykonaniu aktorów Teatru Muzycznego w Poznaniu. O godz. 19:00, ta część
z nas, która została na stadionie (najbardziej zmęczeni i przemoknięci udali
się już po Mszy na nocleg do Gostynia), zasiadła na swoich miejscach i obejrzała spektakl. Musical dostarczył nam niezapomnianych wrażeń, którymi
dzieliliśmy się w drodze na nocleg, a także następnego dnia przy obiedzie.
Drugi i ostatni dzień rozpoczęliśmy wspólnie odmówioną Jutrznią w kaplicy
domu rekolekcyjnego xx. Filipinów przy świętogórskim sanktuarium. Po
Jutrzni udaliśmy się na śniadanie, a następnie na indywidualne zwiedzanie
Bazyliki. Zbudowana jest ona na planie okręgu, z dominującą kopułą, jak
mogliśmy przeczytać na tablicy w kościele, największą w Polsce (17 m średnicy, 50 m wysokości), ozdobioną przepięknymi freskami przedstawiającymi
sceny z życia św. Filipa Neri, założyciela kongregacji. O 9:00 udaliśmy się
znów do kaplicy na Lectio Divina. O. Włodzimierz wprowadzał nas jeszcze
głębiej w tajemnice Chrztu, szóstym rozdziałem Listu św. Pawła do Rzymian.
Ostatnim punktem naszej majówki była wizyta w Opactwie benedyktynów
w Lubiniu. Jako że dotarliśmy do Opactwa kilkadziesiąt minut przed planowaną Mszą św., w której mieliśmy brać udział, mieliśmy jeszcze czas na spacer po klasztornym ogrodzie. W czasie spaceru część grupy zainteresowała
się stojącą w ogrodzie figurą tajemniczego świętego. Głośno zastanawialiśmy
się kto to może być. Wśród przypuszczeń były takie, że to św. Benedykt, św.
Franciszek albo św. Maur lub św. Placyd.
Na Mszy św. po raz kolejny podczas tego wyjazdu odnowiliśmy nasze przyrzeczenia chrzcielne. Tym razem jednak nie tylko słowem, ale i gestem. Każdy podszedł do umieszczonej pośrodku kościoła chrzcielnicy i zanurzywszy
dłoń w wodzie święconej uczynił znak krzyża. Po Eucharystii zostaliśmy
oprowadzeni po świątyni przez jednego z lubińskich braci. Podziwialiśmy
przepiękne freski i figury aniołów w chórze. Podczas zwiedzania rozwiązała
– 25 –
się nasza zagadka na temat rzeźby z klasztornego ogrodu. Przedstawia ona
Bernarda z Wąbrzeźna, XVI-wiecznego mnicha z opactwa w Lubiniu, którego sarkofag znajduje się w nawie bocznej benedyktyńskiej świątyni i którego,
jak się dowiedzieliśmy, proces beatyfikacyjny jest w toku.
Majówkę zakończyliśmy wspólnym obiadem oraz kawą i herbatą w pobliskiej
restauracji, przy których po raz kolejny wzajemnie dzieliliśmy się wrażeniami
z sobotniej Eucharystii i przedstawienia muzycznego. W drodze powrotnej
(przynajmniej do Piotrkowa Trybunalskiego) towarzyszyła nam muzyka
z płyty dołączonej do pakietu pielgrzyma. Pomagała nam ona jeszcze dłużej
trwać w jubileuszowym uniesieniu.
Cezary Król
NA GORĄCO
Po powrocie z „kwietniowej majówki” najpierw odezwał się jej sprawca Piotr Boruch i w
poniedziałek 18 kwietnia o godz.11:47 wysłał list następującej treści:
– 26 –
+PAX!
Moi Drodzy,
powiem szczerze, że trudno zebrać do końca myśli po naszym pełnym wrażeń, przeżyć, chwil refleksji i zadumy, i co bardzo ważne – bycia we Wspólnocie – wyjeździe. Dlatego też postanowiłem napisać teraz krótko:
DZIĘKUJĘ… Piotr
W liście Piotr podał linki do sprawozdań filmowych, gdzie można obejrzeć fragmenty
uroczystości, przeżyć to i przy okazji zobaczyć nas. Pierwsza zareagowała Wanda Szczycińska i o godz.14:49 napisała:
Piotrze,
bardzo się ucieszyłam z linków, które podałeś, szczególnie ze słowa bpa Rysia – dziękuję! I jestem bardzo wdzięczna za to, że mogłam wziąć udział
w tym pięknym ŚWIĘCIE, w dodatku z Wami wszystkimi! Dziękuję Panu
za ten dobry czas, wypełniony wspólną modlitwą za Polskę i polski Kościół!
I do tego ten piękny Gostyń i pełen uroku Lubiń – z takim ładunkiem nawet
dobrze było ruszyć dziś rano do pracy...
+PAX!
Wanda
O 15:31 nadszedł list z Polski Centralnej od Krystyny Fuerst, która miała z nami jechać, ale została ze względu na opiekę nad Mamą:
Piotrze i Wy Siostry i Bracia,
Oglądając z mamą Mszę Świętą Jubileuszową z Poznania wypatrywałam Was,
ale niestety nie udało mi się nikogo rozpoznać. Miałam jednak namiastkę
bycia we Wspólnocie.
Zazdroszcząc wspólnych przeżyć pozdrawiam
Krystyna
Nieco później o 18:17 odezwali się Małgosia i Janusz Szwedo:
Piotrze,
Dziękujemy bardzo za linki, których treść będzie nam towarzyszyła we wspomnieniach i refleksjach. Czas spędzony wspólnie w tych doniosłych chwilach
i przede wszystkim modlitwa i zaduma nad działaniem Ducha w naszych
dziejach niech będą dla nas wsparciem i nadzieją.
– 27 –
Dziękujemy Piotrze za wspaniałe zorganizowanie wyjazdu, Oli za koordynację grupy warszawskiej i wszystkim uczestnikom za obecność, życzliwość
i budujące rozmowy i wymianę przemyśleń.
Bóg zapłać tym wszystkim, którzy towarzyszyli nam duchowo. Modlitwa o.
Włodzimierza przy pożegnaniu zapewniła nam wszystkim szczęśliwy powrót.
Małgosia i Janusz
Wieczorem o 20:10 wyraźnie wypoczęty napisał powtórnie Piotr Boruch
Chciałem się z Wami podzielić jedną ważną refleksją....
Otóż, gdy odwoziłem naszych braci nowicjuszy, Wawrzyńca i Mateusza do
Klasztoru oczywiście wszystkim buzie się nie zamykały...
To, co mnie uderzyło w ich dzieleniu się, to nie tylko ich głębia przeżyć samych uroczystości, ale przede wszystkim to, że stwierdzili, że ten wyjazd dla
nich miał szczególną wartość. Dotychczas bowiem znali nas z... posługi
w refektarzu, czyli wiedzieli np. po ilości naczyń do zmywania że w Klasztorze są oblaci.
Tymczasem to, co wspólnie z nami przeżyli (spędzony czas zwłaszcza), pozwolił im nie tylko na poznanie nas, ale i na to, że odczuli, że jesteśmy
Wspólnotą, my w świecie, Oni w większym odosobnieniu. To, co podkreślali, to właśnie fakt, że przestaliśmy być dla nich „oblatami” w sensie bliżej
nieokreślonej grupy ludzi, ale jesteśmy Teresą, Olgą, Basią, Krzysztofem,
Ewą, Tomaszem i tak mógłbym dalej wymieniać...
To utwierdza mnie mocno w przekonaniu, że za każdym razem, gdy będziemy planować wspólny wyjazd, należy zapukać do biura o. Opata, o, Przeora
czy też o. Magistra i zaprosić Braci by wspólnie z nami spędzili czas, oczywiście – zgodnie z Regułą – w całkowitym posłuszeństwie wobec decyzji Przełożonego.
Dla mnie, patrząc z perspektywy kilkunastu godzin od chwili gdy pożegnaliśmy się pod Domem Turysty – a z niektórymi wcześniej – sobota i niedziela
do chwili pożegnania, były czasem radości z bycia razem. To wspólne bycie
na modlitwie, Jutrznia i Lectio Divina, za które jestem ogromnie wdzięczny o.
Włodzimierzowi, to był czas Radości we Wspólnocie, mogę powiedzieć że
było to takie „nieświętych obcowanie” w drodze do świętości, bo tak rozumiem podążanie drogą, którą wskazał św. Benedykt.
– 28 –
Mam nadzieję, że ten czas spędzony wspólnie sprawi, że będę po prostu lepszy... Dlatego też cały czas mam w pamięci słowa bp Rysia o „pyszałku”,
modlitwie nie tylko za ofiary, ale i katów i oprawców. Wciąż dźwięczy mi
w uszach pytanie, które postawił, czy aby nie podpowiadam Panu Bogu,
pyszałek Piotr...
Myślę, że za każdym razem gdy będę wracał do tego rozważania, pojawią się
kolejne pytanie, które – czy mi się to podoba, czy nie – będę sobie stawiał,
bo wiem że ani przed nimi, ani przed odpowiedzią na nie, nie ucieknę...
Chciałem Wam przekazać, bo pewnie okazać będzie znacznie trudniej – chociażby z racji dzielącej nas odległości i niemożności bezpośredniego kontaktu, moją wdzięczność. Wdzięczność za obecność, za to, że każdy podjął wyzwanie i trud związany chociażby z rannym wstaniem, trudami podróży, no
a potem akceptacji aury i zachowaniem pogody ducha ze słonecznym uśmiechem, mimo deszczu i zimna...
To był naprawdę wspaniały czas spędzony z Rodziną, do której zaprosił nas
sam Chrystus, i cieszę się, że zrobił to za sprawą św. Benedykta.
Pozwólcie, że głośno i wobec Was wszystkich podziękuję o. Włodzimierzowi
za to, że podczas naszego bodajże styczniowego spotkania, gdy była nas
garstka z racji panujących wówczas mrozów, uznał, że warto zmienić nasze
plany wyjazdowe w tym miesiącu. Bez Jego „imprimatur” ten wyjazd nie ziściłby się.
Dziękuję też za niedzielne Lectio Divina, które było z jednej strony dopełnieniem, z drugiej zaś rozwinięciem, krokiem dalej w przeżywaniu Chrztu, już
nie samego Jubileuszu, ale Sakramentu...
Tereso! Tobie moja wdzięczność za to, że nie tylko cierpliwie znosiłaś kolejne maile, telefony, ale i jak pamiętam w piątek rano, dzień przed wyjazdem,
z właściwym Tobie zrozumieniem przyznałaś, że i tak jeszcze zadzwonię
mimo, że zarzekałem się, że już Ci dam „spokój”. I miałaś rację...
Wiem, że nie pada Wam na głowę, gdy to czytacie, nie doskwiera chłód, ale
nie chcę Was zmęczyć kolejną porcją „dziękuję”, dlatego na koniec:
o. Włodzimierzu, Tereso, Krystyno, Krzysztofie i Adamie, Basiu, Mario,
Małgosiu i Januszu, Magdo i Czarku, Alicjo i Piotrze, Wiesławie, Tomku,
Olu, Wando, Agnieszko, Ewo, Ryszardzie, Olgo, Marto i Andrzeju – bardzo
Wam dziękuję za ten wspólnie spędzony czas, czas modlitwy, radości, czas
– 29 –
który wzajemnie ofiarowaliśmy sobie. Do zobaczenia podczas następnego
spotkania, tym razem w naszym tynieckim Domu...
Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony!
Amen.
Dla kontrastu o 21:14 nadeszła zwięzła, ale wymowna poczta od Ewy Dobruckiej:
Witajcie,
dziękuję wszystkim za wspólnie spędzony czas,
pozdrawiam,
Ewa D
Tego samego dnia o 22:15 odezwała się też Olga Szufa, która jako sympatyczka wiernie
nam towarzyszy. A oto co napisała
Moi kochani przyjaciele Oblaci,
Jeszcze ja chciałabym dołączyć się do podziękowań. Naprawdę coraz bardziej odczuwam, że mam w Was kochającą się Rodzinę pełną serdecznych
przyjaciół. Jestem wzruszona życzliwością, ofiarnością i troskliwością jakiej
doświadczyłam, w dodatku nie pozbawioną humoru i radości. Wróciłam zachwycona.
Wszystkich gorąco pozdrawiam,
Ola Szufa
Piotr Boruch natychmiast zareagował i nie omieszkał donieść z iPhona:
Olgo
Dziękuję za Twój rozbrajający uśmiech, który podczas powrotnej podróży
wzbudzał spore zainteresowanie m.in. Teresy i Krysi. Cieszę się, że mogliśmy
się po sąsiedzku pośmiać, ale i porozmawiać.
To był błogosławiony czas.
Piotr
Ukoronowaniem korespondencji tego dnia był wysłany o 23:30 list od Wiesława Nagórko:
Drogi Ojcze Włodzimierzu,
Drodzy Oblaci,
(po powrocie z Poznania)
Niemal dwa lata mijają od mojego pojawienia się u Was w Tyńcu. Cały ten
czas był takim powolnym poznawaniem, najpierw Waszych imion potem
– 30 –
przez rozmowy Was samych. Nie czułem się obco ale trochę zazdrościłem,
że jesteście tak z sobą zżyci a ja mimo wszystko jestem ciągle „nowy”. Doświadczałem tego, że powstawanie więzi między ludźmi to proces powolny
(co mnie nie powinno znowu tak bardzo dziwić). Ale z każdym spotkaniem;
w Tyńcu, wyjazdem do Rzymu i wreszcie pobytem w Poznaniu grono osób,
które stawały się przyjacielsko znajome powiększało się. Teraz po powrocie
z Wielkopolski tak sobie myślę i czuję, że już jestem mniej u Was „nowy”, że
zostałem, taką mam nadzieję, cząstką Wspólnoty Oblackiej w Tyńcu. Dziękuję za to!
Wszystkim życzę niezachwianej wiary w Opatrzność Bożą. I oczywiście dziękuję za ten wspólny czas w Wielkopolsce.
Wiesław Nagórko
Już 19 kwietnia o godz. 00:36 odezwała się Ola Safianowska:
Piotrze, teraz wysłuchałam raz jeszcze deklaracji o wzajemnym uznaniu
Chrztu i dodarło do mnie, że jesteśmy jedynym krajem, gdzie 7 kościołów
podpisało taką deklarację i to już dobrych parę lat temu. Naprawdę mamy
z czego być dumni. Trzeba nam jeszcze pokory i przebaczenia. O, z tym
będzie trudno, modlić się trzeba, na kolanach.
Z Bogiem Ola
A o godz. 01:17 dodała:
Piotrze, mam wrażenie, że ten czas pielgrzymki teraz dopiero we mnie rozkwita. Mam nadzieję, że będą i owoce. Z Bogiem Ola.
Piętnaście minut później zaproponowała:
Kochani, wszyscy mamy podobnie głębokie przeżycia, ale nie wszyscy potrafią tak pięknie to opisać. Zbierzmy te maile i ... opublikujmy w Benedictusie,
razem ze sprawozdaniem Czarka. Będzie historyczny dokument. Tereso, co
Ty na to? Z Bogiem – Ola
Tu potrzebny jest komentarz – W Lubiniu poprosiłam Czarka Króla, który wraz
z żoną Magdą uczestniczył we wszystkich częściach uroczystości o napisanie sprawozdania. Ze względów chronologicznych umieściłam je na początku. A oto moja odpowiedź
wysłana 19 kwietnia o godz. 11:00 (przypominam, że niedziela 17 kwietnia to Niedziela Dobrego Pasterza stąd moje skojarzenia):
Kochani,
Ja dopiero dziś ostatecznie odespałam zaległości i z gorącym sercem włączam się w zgodny chór podziękowań Panu Bogu za to, że nas tak prowadzi,
– 31 –
że stajemy się kierdelem owieczek, który ma tak zapobiegliwego juhasa, jakim
okazał się Piotr. Spłynęły do jego skrzynki podziękowania od nowo
ochrzczonych uczestników wyprawy do Poznania i Lubinia. Ola jak zwykle
ma doskonały pomysł i myślę, że Piotr pozbiera te wszystkie meile, bo chyba
wszystkie do niego trafiają i on pięknie i głęboko ujął w słowa to, co wspólnie przeżyliśmy, po czym wydrukujemy to w Benedictusie wraz ze szczegółowym sprawozdaniem pióra Cezarego Króla. Teraz dołączam
„przesyłkę” (nagranie z lectio divina) od Ojca Włodzimierza i link z pełnym
nagraniem całej uroczystości jubileuszowej.
Cieszę się, że mogę spokojnie się starzeć
Teresa
W odpowiedzi Piotr Boruch przysłał fotografie juhasa wraz z pozdrowieniami:
Odpowiadając na słowa Teresy, ślę wszystkim..
serdeczne pozdrowienia...
wasz, powołany do nowej roli...
Nadeszły odpowiedzi:
Noo :)) ...teraz te owce, których zabrakło w Poznaniu... poznały pasterza:)
Pozdrawiam
Maria Rochowicz
Od Beaty Maliszkiewicz rysunek owieczki.
Od Ewy Dobruckiej:
No i tak się trzeba było ubrać na stadion!
(Wszyscy przemarzliśmy serdecznie i część nie dotrwała do obejrzenia wieczornych występów.)
– 32 –
Wieczorem o godz. 22:22 napisał historyk Piotr Franaszek:
Kochani,
To było wspaniałe i wzniosłe wydarzenie, zarówno jako przeżycie duchowe,
ale i o ogromnym wymiarze historycznym. Jeszcze raz Bogu niech będą dzięki, że zesłał nam Piotra Borucha. Świetne przygotowanie całego przedsięwzięcia, wspaniała organizacja, no i ten klimat, który może powtórzy się za
50 lat (a może za kolejne 1050?).
Jako wspomnienie tych wspaniałych chwil przesyłam w dwóch porcjach kilka
zdjęć (mają dosyć duża objętość, mam nadzieję, że nie pozapycham skrzynek). Zdjęć (niektóre świetne sytuacyjnie) jest więcej, więc później coś ciekawego jeszcze wybiorę.
Póki co – Wszystkich serdecznie pozdrawiam
Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony
Piotr
– 33 –
Beata i Ryszard Kołodziejowie ze względów rodzinnych musieli zrezygnować z wyjazdu
i tylko obiecaliśmy im modlitwę. A oto, co napisała Beata
Kochani Pielgrzymi!
Bardzo Wam dziękujemy za modlitwę, przepiękne zdjęcia, linki i niesamowite relacje – serce rośnie! Pozdrawiamy wszystkich serdecznie i liczymy na
więcej! Mamy nadzieję, że na następnym spotkaniu opowiecie wszystko ze
szczegółami.
Beata i Ryszard
Następnego dnia o 8:37 odezwał się też Piotr Szudy
+PAX!
Drodzy Wszyscy
Bardzo Wam zazdroszczę tego przeżycia. Cieszę się, że wszystko udało się
zarówno duchowo jak i organizacyjnie. Gratuluje Piotrowi Boruchowi doskonałej organizacji i namaszczenia na......Juhasa.
Pozdrawiam serdecznie
Piotr Szudy ( Toruń )
Ponieważ powoli wracaliśmy do codziennych obowiązków Piotr Boruch odpisał dopiero po
dwóch dniach
Piotrze,
brakowało nam Ciebie, brakowało nam Każdego z Was nieobecnych, bo
radość z bycia w tym miejscu była ogromna, a chęć dzielenia się tą radością
wręcz namacalna i narastała z każdą kroplą deszczu w czasie Eucharystii...
Do zobaczenia podczas majowego spotkania…
Juhas
– 34 –
PROGRAM SPOTKANIA W OLSZTYNIE
CENTRUM ŚW. JAKUBA
PONIEDZIAŁEK 6 VI 2016
16:00 – Chorał Gregoriański pod kierunkiem Wolfa Niklausa (nauka śpiewu
Nieszporów)
17:00 – ROZPOCZĘCIE COMIESIĘCZNEGO SPOTKANIA
WSPÓLNOTY „BENEDICTUS” – Bądź szczęśliwy!
– uroczyste zapalenia świecy – symbolu obecności wśród nas Chrystusa
– wezwanie do Ducha Świętego
– 10 min. indywidualnej medytacji w sercu
– Nieszpory
– Lectio Divina Ps 65
– Dzielenie się i umacnianie Słowem Bożym
– Sprawy bieżące Wspólnoty
– Eucharystia w Bazylice Katedralnej pod wezwaniem Św. Jakuba
DZIEŃ SKUPIENIA OBLATÓW W TYŃCU
SOBOTA 11 VI 2016
10.00
11.00
11.45
12.50
13.00
13.50
15.00
Powitanie o. Mateusza i oblatów z Biskupowa w Sali Paulus. Konferencja o. Włodzimierza
Adoracja Najświętszego Sakramentu w kościele, okazja
do spowiedzi
Msza Święta z homilią o. Mateusza
Modlitwa w ciągu dnia z mnichami w kościele
Obiad
Goście zwiedzają Opactwo
Spotkanie w Sali Paulus. Lectio divina
– 35 –
WARSZAWSKIE SPOTKANIA BENEDYKTYŃSKIE
Temat:
O medaliku św. Benedykta (O. Artur Wojtulewicz OSB)
24. czerwca w piątek Ursynów
Parafia bł. Edmunda Bojanowskiego:
20.00
20.45
21.10
Msza św. z homilią
Agapa
Konferencja tematyczna i spotkanie zakończone Kompletą
25. czerwca w sobotę kościół ss. sakramentek
na Rynku Nowego Miasta:
9.00
Ok. 9.45
10.00
10.45
Msza św. z homilią
Adoracja Najświętszego Sakramentu
Konferencja tematyczna
Spotkanie w salce zakończone Modlitwą w ciągu dnia
z Liturgii Godzin
KALENDARIUM
6 VI
Spotkanie grupy Benedictus w Olsztynie
11 VI
Dzień skupienia oblatów tynieckich i biskupowskich w Tyńcu
19 VI
Świętego Romualda, Opata
24–25 VI Benedyktyńskie Spotkania w Warszawie O medaliku św. Benedykta
(O. Artur Wojtulewicz OSB)
29 VI
Świętych Piotra i Pawła Apostołów, święto patronalne kościoła w Tyńcu
– 36 –