Naszemu chrześcijaństwu grozi pokusa pójścia
Transkrypt
Naszemu chrześcijaństwu grozi pokusa pójścia
Adoracja Naszemu chrześcijaństwu grozi pokusa pójścia w kierunku bożka sukcesu. Tak bardzo nasze życie wiary uzależniamy od naszych wysiłków. Staramy się modlić. W czasie modlitwy myślimy o niebieskich rzeczach. Wkładamy wysiłek w czytanie Pisma świętego. Grozi nam pokusa OPĘTANIA SOBĄ. Tymczasem to najważniejszy jest Bóg. Jego miłość do nas. Jego działanie w naszym życiu. A raczej bycie w naszym życiu, przebywanie. To przebywanie, przed którym nieraz uciekamy. Stawiamy bożoodporną szybę. Prosimy o Ducha Świętego, a czy chcemy iść tam, gdzie On chce nas zaprowadzić? Czy też nie paraliżuje nas myśl o przyjęciu mocy z nieba, która nie będziemy mogli dowolnie używać, manipulować? ADORACJA to czas działania Boga. Działania w nas. Przemieniania nas. Adorować to milczeć, to wznosić do Boga „hymn milczenia”. Tak jak Hiob, który na końcu swych zmagań mówi: „Jam mały, cóż Ci odpowiem. Rękę przyłożę do ust”. Milczenie pomaga nam złączyć się z tym, który jest NIEWYSŁOWIONY. Nie uda mi się ogarnąć Boga swoimi słowami. Szkoda czasu i wysiłku. Boimy się jednak milczenia, pustego pokoju, samotności w ciszy serca. Wolimy robić, biegać, załatwiać sprawy, moje problemy, moja wizja życia, moje grzechy i tak dalej i tak dalej... Adorować to pozwolić Bogu, by był Bogiem. A to znaczy powiedzieć Bogu „TAK” jako Bogu, sobie zaś jako Bożemu stworzeniu. Któż z nas nie chce jednak być samowystarczalny, niezależny. Tak bardzo bronimy swojej wolności. W czasie adoracji wszystko stoi na swoim miejscu. Bóg patrzy na mnie, a ja odpowiadam swoim spojrzeniem. MIŁOŚĆ BOGA spotyka się z moją słabą, ubogą miłością. MIŁOŚĆ BOGA przemienia moją kruchą miłość. Pomaga mi iść za Jezusem. Kochać tych, którzy są moimi wrogami, których unikam, lękam się spojrzeć im w oczy. Ta miłość Boga pomaga mi kierować się w życiu wolą Boga. Umacnia mnie do bycia sługą, do zajmowania ostatniego miejsca. Daje mi siły do nieuciekania przed krzyżem, ale do dźwigania go: zranień, słabości, chorej wspólnoty, swoich dolegliwości i tak dalej i tak dalej... Takiej adoracji Boga nie przeszkadza nasza oschłość. To Bóg jest najważniejszy. To On parzy na mnie. To ja jestem przez Niego przenikany, poznawany, miłowany. Nawet jeśli mój duch dostaje rozproszeń to pozostaje moje ciało, przenikane przez Ciało Jezusa. Ciało Jezusa - to 1/2 Adoracja słabe w żłóbku, przemienione na górze Tabor, poranione i zmaltretowane na krzyżu i uwielbione w zmartwychwstaniu - i moje ciało. Jakie? To każdy wie: przy zmianach pogody, bóle w kręgosłupie, niechęć do ciała, nieakceptacja, przesadna troska. A Jezus wciąż patrzy. Patrzy z miłością. Tak jak na młodzieńca. Na Marię Magdalenę. Na Piotra. Patrzy i przenika miłością. Co nam trzeba? Wiary, wiary w obecność Boga w Eucharystii. Wiary w Jego działanie. „Bóg jest ogniem pochłaniającym” - czytamy w liście do Hebrajczyków. Dać się Jemu pochłonąć, wchłonąć w Siebie. To musi być fantastyczne. Kto by tego nie chciał? Uczniom idącym do Emaus „otworzyły się oczy i poznali, że ich towarzysz w drodze to Jezus”. Mojżesz po adoracji Boga na Synaju zszedł do ludu z przemienioną twarzą. Może i ty zobaczysz, że po adoracji będziesz wychodził z kościoła przemieniony. Carlo Caretto pisze: „Dobrze pamiętam pewne pytanie, które podczas audiencji postawił nam Pius XI: Nawet dzisiaj po wielu latach, nie wiedziałbym, co odpowiedzieć. Co robi Jezus w Najświętszym Sakramencie? Ileż to razy myślałem o tym... Świat potrzebuje Jezusa, a On nie mówi. Ludzie tak bardzo Go potrzebują, a On się nie porusza”. Najświętszy Sakrament jest doprawdy milczeniem Boga, słabością Boga. Bóg zamknięty w kawałku chleba, pogrążony w milczeniu - a życie świata jest tak hałaśliwe, tak gwałtowne, tak bujne. Można by powiedzieć, że świat i Najświętszy Sakrament idą w przeciwnym kierunku. Oddalają się od siebie w nieskończoną odległość. Potrzeba wiele wytrwałości, by nie dać się ponieść prądowi świat, potrzeba wiary i silnej woli, żeby iść pod ten prąd do Najświętszego Sakramentu, żeby zatrzymać się, zamilknąć i wielbić. Jednak ten bezsilny Jezus, przybity gwoździami, uwięziony w monstrancji, jest Bogiem rzeczy niemożliwych. On potrzebuje mojej słabości, aby objawiła się Jego moc. Z mojej strony chodzi tylko o wyczekanie w całkowitym zdaniu się na Boga, o pokorną i ufną modlitwę, o cierpliwy wysiłek, o nadzieję. I wtedy to Bóg rzeczy niemożliwych odpowie na wołanie moje miłości. 2/2