Jakich problemów dzisiejsze prawo autorskie nie rozwi±zuje?
Transkrypt
Jakich problemów dzisiejsze prawo autorskie nie rozwi±zuje?
Jakich problemów dzisiejsze prawo autorskie nie rozwiązuje? W związku z opóźnionym, z różnych względów, zainteresowaniem polskiego społeczeństwa ACTA, do dyskusji publicznej powrócił problem dotyczący granic ochrony zapewnianej twórcy przez prawo autorskie oraz surowej odpowiedzialności za naruszenie praw wyłącznych. Pomija się w niej jednak ważną kwestię, która musi być rozstrzygnięta tu i teraz a nie w ramach postulowanego na przyszłość modelu ochrony. Co bowiem należy zrobić w przypadku, gdy chce się korzystać z utworu zgodnie z prawem, ale albo właściwie nie wiadomo jak to zrobić albo po prostu się nie da? Z problemami dotyczącymi stosowania prawa autorskiego spotykam się zarówno w ramach pracy na uczelni jako wykładowca, ale także jako praktykujący prawnik. Co ciekawe, wcale nie chodzi o okoliczności, które wymagałyby ,,kreatywnej'' interpretacji przepisu umożliwiającej spełnienie żądania klienta ani o próbę oszczędzenia sobie pracy kosztem skorzystania z cudzego utworu. Wręcz przeciwnie. Okazuje się, że chęć postępowania zgodnie z prawem, oczywiście innego sposobu nie dopuszczam nawet w teoretycznych rozważaniach, albo skutkuje zupełnie nieefektywnym rozwiązaniem, albo rodzi dylemat czy aby na pewno wolno w dany sposób postąpić. Przedstawione powyżej problemy powstają zwłaszcza na gruncie korzystania z tzw. ,,dozwolonego użytku'' ustanowionego przez ustawodawcę na rzecz instytucji oświatowych, w tym uczelni. Przepisy prawa autorskiego są w tym zakresie nieprecyzyjne i niedostosowane do rozwoju nowych (?) technologii, wykorzystywanych w edukacji. Odmienne bariery pojawiają się na etapie pozyskiwania licencji przez twórców, którzy są autorami samodzielnego utworu, przykładowo filmu, wymagającego ilustracji muzycznej. Można odnieść wrażenie, że zasygnalizowane problemy nie mają ze sobą nic wspólnego i omawianie ich w jednym artykule jest nieuzasadnione. Z mojego punktu wiedzenia jest jednak inaczej. W obu przypadkach problem ze stosowaniem prawa nie polega wyłącznie na tym, że jest ono mało elastyczne i za wiele zabrania, o czym można było przeczytać na transparentach demonstracji przeciwko ACTA. Przykłady, które opiszę dowodzą, że dzisiejsze prawo autorskie stwarza problemy nie tylko osobom chcącym je nadużywać, ale też tym, którzy po prostu korzystają z przyznanych przez przepisy uprawnień. Dylemat 1. Czy cel uświęca środki? Zgodnie z art. 29 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dalej jako PrAut), wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistna całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, pod warunkiem, że jest to uzasadnione wyjaśnieniem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości. Wydaje się być oczywistym, że na podstawie tego przepisu, mogę wykorzystać w artykule fragment cudzej książki, pod warunkiem, że moje działanie nie ma na celu oszczędzenia sobie pracy, ale dodatkowe wsparcie argumentu lub potrzebne jest dokładne przytoczenie tekstu w celu wyrażenia krytyki. Dodatkowo, należy to zrobić w taki sposób, by czytelnik był świadomy, że po pierwsze zapoznaje się z nie moim tekstem (zwykle w odniesieniu do utworów literackich służy temu cudzysłów lub odmienna czcionka) i przede wszystkim podać informację, kto jest jego autorem. Należy także, w miarę możliwości, określić źródło. 1/6 Załóżmy teraz, że podczas zajęć ze studentami chciałabym pokazać fragment teledysku. Zrobię to po to, by zaprezentować jak twórcy korzystają z utworów innych artystów i zapytać studentów czy w świetle prawa autorskiego takie działanie jest dozwolone. Motywacją mojego postępowania jest wyjaśnienie problemu a także nauczanie. Podaję informację o tym kto wykonuję piosenkę, kto jest jej autorem oraz kto ją wyprodukował. Kwalifikując moje zachowanie przez pryzmat prawa autorskiego-cytuję. Problem polega na tym, że nie wiem czy tak naprawdę robię to zgodnie z prawem. Fragment teledysku demonstruję zwykle albo za pośrednictwem strony internetowej, albo udostępniając materiał, który wcześniej ściągnęłam z portalu youtube. Czasami stanowi on jedyne źródło dostępu do utworów, mimo iż w zasadzie każdy z twórców mógłby prowadzić swoją oficjalną stronę. Coraz częściej można usłyszeć o procesach wytaczanych przez artystów i producentów właścicielom wspomnianego portalu, ze względu na zamieszczanie na nim utworów bez wymaganej zgody. Często jednak sami zainteresowani nie zapewniają użytkownikom Internetu alternatywnego źródła dostępu. Czy prezentując fragment teledysku podczas zajęć ze studentami naruszam prawo? Nie wiem. Z jednej strony w niejednym przypadku wykorzystuję okoliczność, że ktoś wcześniej naruszył prawo autorskie zamieszczając utwór na stronie internetowej. Przy ocenie mojego zachowania trzeba chyba jednak wziąć pod uwagę cel, w jakim udostępniam utwór. Z przytoczonego wyżej przepisu wynika, że cytowany utwór musi być wcześniej rozpowszechniony, czyli udostępniony w jakikolwiek sposób publicznie za zezwoleniem twórcy. Ustawodawca nie wypowiada się na temat tego w jaki sposób należy uzyskać dostęp do utworu. Wyobraźmy sobie teraz, że starzejący się reżyser ma wspaniały pomysł na cykl warsztatów filmowych, podczas których opowiadając jak zrobić dobry film, będzie odwoływał się do przykładów zaczerpniętych ze światowej kinematografii. Autor wykładu a także prezentacji, z której korzysta podczas wypowiedzi, jeździ po całej Polsce, inkasując od każdego uczestnika kwotę 5 000 PLN. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że przynajmniej część twórców, których filmy były wykorzystane w prezentacji, będzie próbowała dochodzić praw na drodze sądowej. Czy ich roszczenie jest uzasadnione? Nie wiem. Chyba nie. W zasadzie autor prelekcji korzysta z instytucji cytatu, ponieważ celem jego prezentacji jest zarówno nauczanie jak i analiza krytyczna, nie wyłączając wyjaśnienia. Wykorzystuje fragmenty wyłącznie kinowych hitów, więc nie ma wątpliwości co do tego, że były już one uprzednio rozpowszechnione. Czy otrzymał zgodę kogokolwiek na korzystanie z nich? Nie otrzymał, ale jak wynika z przepisów, korzystanie z instytucji cytatu zwalnia z obowiązku pytania o zgodę i wysokość wynagrodzenia, którego w ogóle się nie uiszcza. Ktoś może się oburzyć, że autor prelekcji otrzyma niezmiernie wysokie wynagrodzenie za przeprowadzone warsztaty. Problem polega na tym, że nie ma przepisu z którego wynikałoby, że cytować można pod warunkiem nieuzyskiwania korzyści majątkowych przez cytującego. W dodatku gdyby stosować inne kryteria, nie można by opublikować żadnej książki, w której nawiązywałoby się do cudzej twórczości, jeżeli wydawca zamierzałby wypłacić autorowi wynagrodzenie. Wykładowca mówiący do grupy studentów podczas wykładu na uczelni oraz reżyser ze swoją kilkuset osobową międzymiastową widownią są teoretycznie w tej samej sytuacji. Cytują. Gdybym miała próbować, mimo wszystko, bronić praw twórców, których filmy zostały wykorzystane w ramach warsztatów filmowych, można by próbować odnieść się do artykułu 35 PrAut. Wynika z niego, że dozwolony użytek, w tym cytat, nie może godzić w słuszne interesy twórcy. Pytanie tylko czy decydujące przy ocenie ich słuszności jest wynagrodzenie, jakie otrzyma osoba wykorzystująca cytat w swoim własnym utworze? Słusznym interesem twórcy jest uzyskiwanie wynagrodzenia za korzystanie z utworu, ale równie słuszny interes stał za tym, by ustawodawca ustanowił instytucję cytatu, która wyłącza prawo autora do otrzymania wynagrodzenia... Dylemat 2. Pan Bóg dał, Pan Bóg wziął. Trudno sobie wyobrazić rozwój nauki i szkolnictwa wyższego bez korzystania z utworów w różnej postaci. Ustawodawca w ramach dozwolonego użytku pozornie jest tego samego zdania. Zgodnie z art. 27 PrAut 2/6 instytucje oświatowe mogą w celach dydaktycznych lub prowadzenia własnych badań, korzystać z rozpowszechnionych utworów oraz sporządzać w tym celu egzemplarze fragmentów rozpowszechnionego utworu. Czy na podstawie przytoczonego przepisu wykładowca może wykonać skan artykułu lub części rozdziału podręcznika i zamieścić go na uczelnianej platformie e-learningowej albo po prostu rozesłać studentom w ramach uzupełnienia tematu, który przedstawiał na wykładzie? Nie wiem. Problem polega na tym, co ustawodawca, dostrzegający rolę jaką pełni w edukacji dorobek naukowy, literacki i artystyczny i w konsekwencji zezwalając uczelniom na korzystanie z niego, rozumie w tym przypadku pod pojęciem ,,korzystać''. Jeżeli określa się sposób korzystania z utworu na przykład na potrzeby umowy licencyjnej, powinno się wymienić skrupulatnie tzw. pola eksploatacji. To pojęcie ustawowe oznacza w praktyce sposób w jaki będzie korzystać się z utworu. Przykładowe pola eksploatacji wyliczone są w art. 50 PrAut, który porządkuje je w ramach trzech grup, osobno wymieniając te dotyczące utrwalania i zwielokrotniania utworu, obrotu oryginałem lub kopiami oraz innych sposobów rozpowszechniania. W odniesieniu do dozwolonego użytku ustanowionego na rzecz uczelni, ustawodawca w ogóle nie określa na jakich polach eksploatacji można naruszać monopol twórcy. Można by zatem przyjąć, błędnie, że prawdopodobnie uczelnie ze względu na swoją misję, są uprawnione do dowolnych i wszelkich sposobów korzystania z utworu. Z przepisu wynika, że instytucje oświatowe mogą z utworów korzystać oraz (!) sporządzać w tym celu egzemplarze fragmentów rozpowszechnionego utworu. Ta ostatnia czynność jest po prostu jednym z pól eksploatacji, więc jeżeli ustawodawca chciałby pozwolić na korzystanie z utworu na wszelkich polach eksploatacji, przepis brzmiałby w swojej końcowej części ,,w tym także sporządzać w tym celu egzemplarze fragmentów rozpowszechnionego utworu''. Jego obecna treść sugeruje, że uprawnienie uczelni to tworzenia kopii fragmentów jest dodatkowym przywilejem ponad korzystanie z utworu, czyli że gdyby ustawa na to nie pozwalała, uczelnie nie mogłyby tego robić. Powraca więc podstawowe pytanie: co to znaczy, że instytucje oświatowe mogą korzystać z utworu? Jeżeli prawo zezwala uczelniom na prowadzenie zajęć w formie zdalnego nauczania, popularnie zwanego e-learningiem, powinno także konsekwentnie nie czynić dla tej formy edukacji większych ograniczeń niż w odniesieniu do zajęć prowadzonych tradycyjnie. Skoro jako wykładowca mogę odczytać studentom fragment książki podczas zajęć, pokazać im projekt centrum handlowego czy odtworzyć fragment wywiadu, powinnam także móc im tę samą treść udostępnić nauczając za pośrednictwem nowych technologii. Powinnam, ale nie mogę. Żeby zamieścić fragment utworu na dowolnej platformie cyfrowej muszę najpierw formę papierową lub dany plik zmienić na format akceptowany przez platformę. Oznacza to, że muszę utwór powielić. Poza tym aby treść dotarła do studentów, muszę ten utwór rozpowszechnić. Przepis pozwala na tworzenie egzemplarzy fragmentów utworów. Przyjmuje się, że egzemplarz to utwór zapisany na materialnym nośniku a zatem utworzenie pliku pdf, będącego skanem utworu, krążącego potem w Internecie nie może być uważane za dozwolone sporządzenie egzemplarza fragmentu utworu. Biorąc pod uwagę możliwości i narzędzia edukacyjne, jakie daje uczelniom XXI wiek, oferowany im przez ustawodawcę dozwolony użytek zdaje się być stosunkowo mało użyteczny. Dylemat 3. Odesłać czy nie odesłać? Skoro, jak starałam się wykazać powyżej, wykładowca nie może zamieścić na platformie e-learningowej skanu artykułu, który przeczytał albo książki, którą wcześniej sam kupił, będzie poszukiwał alternatywnego rozwiązania. Jeżeli utwór jest zamieszczony w Internecie to najprostszym sposobem zdaje się być zamieszczenie linku do portalu lub pliku. Czy jest to praktyka zgodna z prawem? Nie wiem. To zależy. Polskie przepisy nie regulują wprost tej kwestii, sądy wypowiadały się w sprawie zamieszczania linków na stronie internetowej, wedle mojej wiedzy, raz i to w sprawie nie dotyczącej prawa autorskiego[1]. Ponieważ orzeczenie można uznać za precedensowe, jest często, moim zdaniem bezzasadnie, powoływane także w odniesieniu do ewentualnego naruszenia praw twórcy. Odesłanie do utworu poprzez link można postrzegać w trzech płaszczyznach. Część osób postrzega tę zrównuje z rozpowszechnianiem utworu, czyli korzystaniem z niego, zwykle nieuprawnionym, na tym właśnie 3/6 wymienionym polu eksploatacji. Druga grupa jest zdania, że podawanie linku jest równoznaczne jedynie z udostępnieniem informacji o tym, gdzie dany utwór się znajduje. To tak, jakby zamieścić adres biblioteki lub księgarni albo znajomego, który chętnie pożyczy książkę lub nagranie. Uniemożliwienie wymiany informacji w tej formie prowadzi w zasadzie do negacji funkcjonowania samego Internetu. Pomiędzy powyższymi stanowiskami, z których pierwsze jest bardzo radykalne, bo w zasadzie zakłada, że omawiana praktyka wymaga otrzymania każdorazowo zgody twórcy, pojawia się opcja bardziej wyważona. Jej kompromisowość wcale jednak nie zezwala na dowolne odsyłanie do utworów, dostępnych w Internecie. Zamieszczenie linku do utworu może być podstawą do odpowiedzialności odszkodowawczej, zgodnie z przepisami kodeksu cywilnego. Stosując art. 422 k.c. do opisywanego stanu faktycznego można dojść do wniosku, iż odesłanie poprzez link stanowi formę pomocy w wyrządzeniu szkody twórcy oraz nakłanianie do naruszania jego praw [2]. Dotyczy do tych sytuacji, gdy zamieszczamy adres strony, na której utwór został zamieszczony bez zgody uprawnionego. Powstaje pytanie o to, jakie w rzeczywistości mamy możliwości weryfikacji pochodzenia utworu, który znajdujemy w Internecie. Ostrożność nakazuje zatem, by nie odsyłać do stron, co do których nie mamy pewności, że rozpowszechniają utwór zgodnie z wolą uprawnionego. Należy więc szukać utworów na oficjalnych stronach wydawnictw, producentów, stacji telewizyjnych, co minimalizuje, ale wcale nie wyklucza, ryzyko naruszenia prawa autorskiego. O kolejnym problemie, który jest związany z zamieszczaniem linków do utworów, w zasadzie trudno powiedzieć czy kiedykolwiek naprawdę istniał. Powstał w związku ze wspomnianym już wyżej orzeczeniem sądowym, nie dotyczącym w ogóle problematyki naruszenia praw twórcy. W stanie faktycznym w którym orzekał sąd doszło do zamieszczenia linku do zdjęć kobiety, które zostały jej wykonane podczas pracy w charakterze modelki i opublikowane bez jej zgody na portalu erotycznym. Pozwanym w sprawie nie była osoba, która rozpowszechniła pierwsza zdjęcia w Internecie, ale właściciel portalu publikującego link do tychże zdjęć. Upraszczając sprawę, w orzeczeniu sądu znalazło się stwierdzenie, że ze względu na charakter linku (był to tzw. link głęboki, odsyłający nie do strony głównej portalu, ale do konkretnego zdjęcia), poszerzono potencjalny krąg osób, które mogłyby oglądnąć zdjęcie. Problem jaki rozstrzygał sąd dotyczył zatem naruszenia wizerunku a nie naruszenia praw autorskich. Ponieważ jest to precedensowe orzeczenie w kwestii linkowania, użytkownicy Internetu za radą doradzających im prawników, często wystrzegają się zamieszczania tzw. linków głębokich. Podają za to adres strony głównej, po której następuje szczegółowy, często kilkulinijkowy opis wskazujący o jaki utwór, najczęściej artykuł prasowy, chodzi, aby ostatecznie to użytkownik Internetu samodzielnie dotarł do jego treści. Szczerze mówiąc, gdyby toczył się przed sądem proces dotyczący odpowiedzialności z tytułu naruszenia prawa autorskiego poprzez zamieszczenie linku do utworu, nie jestem w stanie przewidzieć, jaki byłby jego wynik. Przyczyną tej niepewności jest brak znajomości preferencji sędziego odnośnie stanowisk przedstawicieli doktryny, którzy proponują różne rozwiązania problemu. Dodatkowo nie jest wykluczone, że sędzia będzie chciał powtórzyć tok rozumowania sądu przedstawiony powyżej, który, jak już podkreślałam, dotyczy odmiennej kwestii prawej. Dylemat 4. Ani wilk syty, ani owca cała Często podnosi się, że podstawowym czynnikiem wpływającym na przestrzeganie prawa autorskiego jest koszt dostępu do utworu. Jeśli jest stosunkowo niski, użytkownik Internetu będzie raczej skłonny zapłacić za przeczytanie artykułu lub oglądnięcie filmu. Poniżej prezentuję kilka przykładów, które pokazują, że to pozornie proste rozwiązanie nie zawsze daje spodziewany efekt. Potrzebowałam zdobyć dobrej jakości plik mp3 pewnej piosenki, więc liczyłam się z faktem, że trzeba będzie za nią zapłacić. Można ją było kupić jedynie za pośrednictwem portalu Amazon za niecałego dolara. Cena dodatkowo utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto plik kupić, zamiast ściągać ją z nieautoryzowanych 4/6 źródeł. Wchodzę zatem na odpowiednią stronę, wybieram piosenkę, wyrażam zgodę na zapłacenie wskazanej ceny, ale okazało się, że to za mało, by legalnie nabyć plik mp3. Na ekranie pokazał się komunikat informujący, że zamówienie nie może być zrealizowane, ponieważ usługa jest dostępna jedynie dla amerykańskich klientów, znajdujących się na terenie Stanów Zjednoczonych i że Amazon zachęca do dalszych zakupów. Prawdopodobnie to ograniczenie w dodatku podwójne, bo wymagające spełnienia łącznie dwóch warunków, jest konsekwencją niezbyt rozwiniętego w Stanach Zjednoczonych prawa prywatnego międzynarodowego. To dział prawa, który umożliwia ustalenie prawo jakiego państwa należy stosować w przypadku stosunków prawnych z tzw. elementem obcym. Typowym przykładem jest umowa licencyjna zawierana poprzez uiszczenie opłaty za plik mp3 przez użytkownika o innym miejscu pobytu niż siedziba sprzedającego lub korzystającego z utworu w innym państwie niż to, w którym został stworzony. W momencie gdy wiadomo, że ze względu na opisane ograniczenie, klientami serwisu są wyłącznie Amerykanie i to znajdujący się na terenie Stanów Zjednoczonych, wyeliminowane jest jakiekolwiek ryzyko konieczności zastosowania prawa innego państwa. Wciąż potrzebowałam ową piosenkę, zatem nie pozostało mi naprawdę nic innego, niż skorzystanie z dobrodziejstw technologii umożliwiających konwersję wideo z portalu youtube do pliku mp3. Ja uzyskałam piosenkę średniej jakości, uprawniony do pobierania korzyści z tytułu korzystania z niej nie dostał nawet dolara. Twórcy niewątpliwie należy się wynagrodzenie za korzystanie z jego utworu. Pozbywanie go tego prawa z premedytacją to nie spryt, jak się niektórym wydaje, ale co najmniej bezczelność. Bezczelni potrafią być nie raz sami twórcy a zwłaszcza reprezentujące ich studia produkcyjne. Nie jest prawdą, że to ZAIKs inkasuje tantiemy o niebotycznych wysokościach. Zwykle o wyrażenie zgody na korzystanie z naprawdę topowych światowych hitów i ustalenie warunków na jakich zostanie ona udzielona, należy zwrócić się bezpośrednio do przedstawiciela producenta, działającego w Polsce. Coraz częściej powstają utwory, których twórcy potrzebują skorzystać z cudzej twórczości. Dotyczy to przykładowo wykorzystania muzyki przy prezentacji strony internetowej, jako podkładu w reklamie bądź tła dla materiału filmowego. Nie twierdzę, że dostęp do utworu powinien kosztować przysłowiowego dolara. Cena powinna być jednak przede wszystkim proporcjonalna do uzyskanych korzyści w związku z wykorzystaniem utworu. Załóżmy, że pewien przedsiębiorca zajmuje się produkcją krótkich filmów o charakterze reportażowym. Jego usługa w całości, obejmująca wykonanie zdjęć, pracę dziennikarza, montaż oraz animacje do filmu w formie podpisów pod wypowiadającymi osobami, jest wyceniana przez zamawiającego na 3 tys. PLN. Został on poinformowany przez wykonawcę o konieczności wniesienia opłaty licencyjnej za wykorzystaną muzykę i zgodził się na poniesienie dodatkowych kosztów, poza umówionym wynagrodzeniem. Okazało się jednak, że te ,,dodatkowe'' koszty jednego z elementów filmu to 15 tys. PLN. Stawka jest tak wysoka, bo prawdopodobnie stanowi zryczałtowaną kwotę, nie uwzględniającą realiów kraju, na terenie którego dojdzie do korzystania z dzieła. Jak łatwo się domyślić, zamawiający zrezygnował z zamiaru zapłacenia za skorzystanie z utworu, mając pretensje do wykonawców filmu, że niepotrzebnie w ogóle się pytali, ile to będzie kosztowało, bo teraz ktoś wie o wykorzystaniu muzyki a na pewno by się nie dowiedział, ze względu na niewielką skalę rozpowszechniania filmu. Z tego typu relacjami, zamawiający-wykonawca łączy się jeszcze jeden problem. W opisanym wyżej przypadku dający zlecenie zgodził się na wybór innej ścieżki dźwiękowej. Takiej, na jaką go było stać. Zdarza się jednak, że zamawiający obstaje przy swoim poprzednim wyborze mimo iż nie zamierza ponosić kosztów opłaty licencyjnej i stawia wykonawcę przed wyborem: albo w filmie pojawi się wybrana wcześniej muzyka, albo film zostanie zrobiony przez kogoś kto nie będzie ,,robił problemów''. Na tym etapie wykonawca poświęcił czas i niejednokrotnie pieniądze, opłacając pomagające mu osoby, więc zwyczajnie nie opłaca mu się nie spełnić życzenia klienta. Nie opłaca mu się także dochodzić przed sądem praw na wypadek w zasadzie nieuprawnionego odstąpienia od umowy. Problem polega na tym, że nawet jeżeli wykonawca sygnalizuje potrzebę uiszczenia opłaty za wykorzystanie utworu a mimo to zamawiający nie ma zamiaru zapłacić, nie wyłącza to jego odpowiedzialności za naruszenie prawa autorskiego. Jaka zła nauka na przyszłość zwykle wynika z podobnych przypadków? Gdy ryzyko wykrycia naruszenia jest niewielkie, najlepiej w ogóle nawet nie pytać, ile kosztuje możliwość skorzystania z utworu. 5/6 Dylemat 5. Czy warto być życzliwym? To żaden dylemat. Oczywiście, że warto! Twórca, a zwłaszcza artysta, bywa próżny i nie raz chętnie pozwoli nieodpłatnie skorzystać ze swojego dzieła. Jakie to proste, wystarczy zapytać. Przeglądając platformy e-learningowe kilku uczelni, znajdywałam na nich artykuły w formie piku gotowego do ściągnięcia. Na ich pierwszej stronie można było przeczytać, że autor nie ma nic przeciwko korzystaniu z jego twórczości i dalszemu jej udostępnianiu, ale bardzo prosi o nie zamieszczanie artykułu na stronach internetowych w formie pliku, ale linku, ponieważ wciąż go uaktualnia i ze względu na swoją rzetelność w prowadzeniu badań zależy mu, aby czytelnik zawsze zapoznał się z wersją najnowszą. Skąd bierze się zatem taki brak szacunku dla autora i jego pracy? Popularny jest także mit, że jeżeli cudzy utwór ma być wykorzystany w sposób nieprzynoszący bezpośrednich korzyści, przykładowo w spocie zachęcającym do oddania 1% podatku dla danej organizacji, nie jest konieczne uzyskanie zgody twórcy, bo to się społeczeństwu należy. Nic bardziej mylnego, ponieważ również w takich przypadkach należy ustalić z uprawnionym warunki, na jakich będzie można skorzystać z utworu. Powinno to być oczywiste i to nie dlatego, że tak każe prawo. Kiedy idziemy do teatru płacimy za bilet i nie zastanawiamy się czy jest jakiś przepis, który to nakazuje. Nie mamy w zwyczaju włamywać się do cudzego auta, żeby dojechać do sklepu na zakupy, mimo że na tej przejażdżce nie zarabiamy. Co ciekawe, zwykle swoją własną twórczość cenimy wysoko i z oburzeniem reagujemy na usuwanie komentarzy w wirtualnej przestrzeni, na wkładanie nam w usta słów, których nie powiedzieliśmy. Taką samą postawę trzeba przenieść na płaszczyznę myślenia o cudzych dobrach intelektualnych. Dzisiejsze prawo autorskie, mówiąc eufemistycznie, nie jest doskonałe, częściowo jest wręcz złe i wymaga zmiany. W takich okolicznościach, bądźmy chociaż sobie życzliwi! Iga Bałos [1] Wyrok Sądu Apelacyjnego w Krakowie z dnia 20 lipca 2004 r., I ACa 564/04. [2] Art. 422 k.c.: Za szkodę odpowiedzialny jest nie tylko ten, kto ją bezpośrednio wyrządził, lecz także ten, kto inną osobę do wyrządzenia szkody nakłonił albo był jej pomocny, jak również ten, kto świadomie skorzystał z wyrządzonej drugiemu szkody. Wszelkie prawa zastrzeżone 2017 ZAiKS / data wygenerowania strony 03.03.2017 23:30:31 PDF ze strony: http://zaiks.org.pl/460,88,jakich_problemow_dzisiejsze_prawo_autorskie_nie_rozwiazuje 6/6