przeprowadzka

Transkrypt

przeprowadzka
Eugenia Hołuj
PRZEPROWADZKA
Pani Wera rozejrzała się jeszcze raz po mieszkaniu, w którym przeżyła prawie pół wieku.
Zdjęte obrazy pozostawiły ciemniejsze prostokąty na spłowiałej ścianie. Komódka bez koronkowej serwety wyglądała jak stara kobieta bez sukni. Pogładziła ręką chropawą powierzchnię szafki i ze wzruszeniem dotknęła ciemną wypaloną plamę.
– To Henio położył rozpalony krążek z piecyka i gdyby nie Zosia... – wspomnienia same
powracały. – Zosia była taka poważna i rozsądna, nie to co Henio, który zawsze miał głowę
w chmurach. Zawsze się spieszył, tak jak wtedy, gdy przebiegał przez ulicę... Już minęło tyle
lat, a wciąż boli.
Podeszła do stołu, na którym leżało kilka fotografii w drewnianych ramach: Henio ze
swoim ulubionym kotem, Henio na sankach, Henio z Zosią przy choince. Czy w nowym
mieszkaniu będzie można te zdjęcia powiesić na ścianie?
Przysiadła zmęczona przy stole. Małe amatorskie zdjęcie córki można włożyć do torebki.
Dobrze, że to duże, ślubne zdjęcie zabrała Zosia do swojego nowego mieszkania.
– Udało się Zosi – pomyślała. – Jakie piękne ma teraz mieszkanie, w centrum miasta,
kaloryfery, ciepła woda, winda na szóste piętro i nie trzeba dreptać po schodach. A samochodów, tych tam na dole, prawie nie słychać i niebo jakby trochę bliżej – jak powiedziała
sąsiadka.
– Zosi zawsze wszystko się udawało – myślała Wera – wszystko z wyjątkiem tego
małżeństwa. Kazik, taki przystojny, zakochany w Zosi, zaradny, że zazdrościły jej wszystkie
koleżanki. W niecały rok po ślubie wyjechał za granicę i przepadł jak kamień w wodę. Zosia
szukała go i wypłakiwała oczy. Cierpiałyśmy obie.
Pewnego razu Zosia zaproponowała matce, aby sprzedała domek i przeniosła się do niej.
Początkowo pani Wera nie chciała się zgodzić tłumacząc, że przez tyle lat przywykła do
swoich kątów, ale Zosia tłumaczyła, że jest taka samotna, że po powrocie z pracy nie ma do
kogo ust otworzyć i że to stołówkowe jedzenie już jej zbrzydło. Kiedy pani Wera jeszcze się
wahała i wysuwała różne argumenty takie jak Mruczek, który u niej dożył już sędziwego
wieku, albo rozłożysty fikus, który zajmuje tyle miejsca na parapecie kuchennego okna, albo
ogródek ze starą jabłonką – Zosia przekonywała matkę, że wszystko załatwi po jej myśli, że
jakoś się ułoży.
Wreszcie Wera zgodziła się na przeprowadzkę przede wszystkim dlatego, bo zrozumiała,
że musi córce pomóc. Uzgodniły termin i Zosia pojechała załatwiać formalności.
Mijały dni. Pani Wera pakowała drobiazgi i czekała na córkę.
Stół ogołocony z serwety, to już nie ten stół, przy którym siadywała cała rodzina. Tu przy
oknie Zosia odrabiała zawsze lekcje, a tam bliżej pieca siadywał Władzio – cichy, małomówny, ciągle coś majsterkował. Pani Wera patrzy na pusty stół i widzi całą swoją rodzinę.
Roześmiane błękitne oczy Henia, ciemną głowę Zosi pochyloną nad książkami i Władzia
z nieodłączną fajeczką.
Pani Wera przetarła mgiełkę, która przyćmiła jej oczy. Było – nie wróci. Po co wspominać.
Wkrótce przyjedzie samochód i zabierze ją z tym niewielkim bagażem osobistym i ze
znacznie większym bagażem wspomnień. Chyba nie będzie źle.
Ktoś zapukał do drzwi. Już przyjechali? Tak wcześnie? Ale nie widać samochodu. To
listonosz. List od Zosi? Przecież sama miała po nią przyjechać.
Pani Wera rozrywa kopertę. Czyta pośpiesznie, a potem jeszcze raz słowo po słowie.
Droga Mamo. Dostałam wiadomość od Kazika. Jest w Szwajcarii. Przysłał zaproszenie
i pieniądze na podróż. Muszę sprzedać mieszkanie. Przepraszam Cię Mamusiu, ale wszystko tak
nagle się zmieniło. Wiesz jak czekałam, cierpiałam, ale zawsze wierzyłam, że po mnie
przyjedzie. Teraz wzywa mnie do siebie – muszę jechać.
Pieniądze uzyskane ze sprzedaży naszego domku wpłaciłam do spółdzielni mieszkaniowej
„Złota Jesień”. To bardzo nowoczesny i komfortowy dom dla ludzi samotnych. Bardzo dobre
wyżywienie i stała opieka lekarska. Wprawdzie pokoje są dwuosobowe, ale mam nadzieję, że
współlokatorka będzie miła i kulturalna. Przykro mi, że sprawiłam Ci zawód, ale bądź dobrej
myśli. Jak tylko urządzę się w nowym miejscu, to przyjadę po Ciebie.
Jutro przyślę po Twoje rzeczy samochód. Ja, niestety, przyjechać nie mogę, bo załatwiam
formalności paszportowe. Przed wyjazdem za granicę wpadnę jeszcze do Ciebie zobaczyć jak się
urządziłaś w nowym miejscu. Nie zabieraj żadnych mebli, bo pokój już jest umeblowany. Kota
też musisz komuś oddać, bo tam nie wolno trzymać żadnych zwierząt. Trochę żałuję, że
sprzedałyśmy nasz dom, ale teraz nie będziesz samotna. Byłabym bardzo niespokojna, gdybym
musiała zostawić Ciebie bez opieki.
Całuję Cię gorąco. Twoja Zosia.
Pani Wera przysiadła na kuferku, w którym były spakowane wszystkie najmilsze sercu
pamiątki, a kot usadowił się na kolanach swojej pani i mruczał niekończące się kocie melodie.
Jutro..., jutro...
– Co mam zrobić z tobą mój wierny przyjacielu? Co zrobić z rozkwitłą w całej swojej
krasie fuksją? Co zrobić z całym bagażem wspomnień związanych z każdym sprzętem? Czy
pójdziecie ze mną do cudzego pokoju, do obcych ludzi? Mam zostawić tu na poniewierkę mój
ulubiony fotel, w którym lubił drzemać po powrocie z pracy mój zawsze pogodny i wyrozumiały Władzio, który po tragicznej śmierci naszego synka otoczył nas najczulszą opieką.
Zagwizdał stary emaliowany czajnik.
– Pora na herbatę – pomyślała Wera, zapominając na chwilę, że ten imbryk i stare kubki
też pójdą na śmietnik. – Zamiast świeżo sparzonej herbaty dostanę przestygłą lurę ze
wspólnego kotła, a kelnerki będą stały przy mnie dając do zrozumienia, że chcą posprzątać
jadalnię, a ja tak marudzę z jedzeniem... Jutro..., jutro...! Boże spraw, aby nie było jutra.