Fragment nagrodzonego tekstu
Transkrypt
Fragment nagrodzonego tekstu
Rozdział bez tytułu Tymczasem wiele mil dalej, w odległych krainach mroźnej północy, tam, gdzie zawsze szaleją zawieje, a śnieg pada tak gęsto, jak gdyby świat został nakryty grubą, twardą pierzyną, brała swój początek, a może ponury ciąg dalszy, zupełnie inna historia. Lody nigdy tam nie topniały, a zimno już na zawsze przeniknęło ziemie Lodowej Krainy. W tym odciętym od świata, rozległym miejscu mieszkały jeszcze pradawne, koczownicze plemiona, które wierzyły w duchy zwierząt i ich przedwieczną siłę. Wśród zawiej i burz śnieżnych błąkały się zagubione, oddychające jeszcze błękitnym, widmowym oddechem dusze, które nie potrafiły rozstać się z życiem na lodowym pustkowiu. Wznosiły się tam też wysokie, majestatyczne góry, których ostre szczyty szarpały brzegi unoszących się nad nimi gęstych chmur. W powietrzu jak zwykle wirowały ostre jak brzeg noża płatki śniegu. Pośród wysokich zasp, błękitnego oddechu zimy i śliskiego lodu stał ogromny, biały zamek. Jego liczne, wysokie wieże sięgały nieba, tak samo jak lodowe granie w oddali, ostrymi końcami zawadzając o niosące lód i śnieg obłoki. Chropowate, surowe ściany twierdzy trudno było odróżnić od zwyczajnych śnieżnych pagórków. Na szczycie fortecy powiewała flaga przedstawiająca czarnego jelenia na białym tle-jedyna pozostałość po poprzednim właścicielu. Kolor również maskował majestatyczną budowlę, czyniąc ją prawie niewidzialną na tle jasnego śniegu. Z tego powodu również wielu wędrowców, którzy przechodzili obok zamku, mijali go, niczego nie zauważając i tracąc okazję do zjedzenia ciepłego posiłku i noclegu… Chociaż obecny właściciel, a może raczej mieszkaniec, na pewno by nikomu tego nie zaoferował. Autor: Marta Makuszewska -1- -Zostaw mnie… Co ja ci takiego zrobiłem? Śmiech. A był nim pewien wysoki elf o czarnym sercu, które biło nieprzerwanie w jego piersi. Tak naprawdę nie powinno należeć do niego, ale czy to przypadek, czy to przeznaczenie kardynalnie odmieniło jego losy. Czy to przepowiednia, czy to zwyczajny strach… Nie wiedział tego nikt, nawet szperacze, które posiadały wiedzę ogromną, przewyższającą wiele uczelni i akademii. Zwano go różnie, choć najczęściej słyszał dziwne, niepasujące do miejsca jego zamieszkania miano: Szakal. Nie przeszkadzało mu to, z uwagi na fakt, k t o go tak nazywał. Na temat swego wieku milczał wymownie; był to za trudny i zbyt delikatny temat, by poruszać go w zwyczajnych rozmowach, których i tak nie prowadził za wiele. Jeśli już musiał, rzucał tylko osobliwe „ Jestem ciut młodszy, niż ci się wydaje”. -Przestań, proszę! Błagam, to nie moja wina! Znów okropny, pusty śmiech. Delikatne, ale niebezpieczne i zwodnicze płatki śniegu wirowały na wietrze, muskając bladą twarz Szakala, który z zaciekawieniem wyjrzał przez wąskie okno w jednej z wież. Zaczerpnął w płuca ostrego, przesiąkniętego chłodem powietrza. Było południe, ale na terenach Lodowej Krainy ciężko odróżnić pory dnia i nocy. Autor: Marta Makuszewska -2- Elf obrzucił spojrzeniem wysokie zaspy, których mógłby dotknąć chudą dłonią, gdyby tylko zechciał. Rzecz w tym, iż wychylanie się przez okna nie było zbyt dobrym pomysłem. Ktoś mógłby go przypadkiem… lub celowo wypchnąć. Szakal potrząsną gwałtownie głową, a długie, czarne włosy zafalowały mu wokół twarzy. Znów przyłapał się na wymyślaniu dziwacznych scenariuszy. Jeszcze raz spojrzał w stronę śnieżnego pagórka, delikatnie opierając się dłońmi o parapet. W bladym świetle słońca wyraźnie było widać czarne kółko dookoła jego prawego oka, znak, którego pochodzenie znało niewielu. Czujnie obserwował świat za oknem, a potem zmrużył białe ślepia, których brzegi zauważalnie zarysowywały się na białkach, nieomal rzucając się w oczy. Nie dostrzegł nic znaczącego. Pogładził się po ostrych rysach i zwyczajowo poprawił przyszytą delikatnie do jego głowy czerwoną wstążkę-pozostałość po nieprzyjemnym spotkaniu z Przyszywaczem. Wypuścił głośno powietrze i odsunął się od okna. Świszczący oddech w ciemności. Jazgot szczura. J e g o podły uśmiech. I krew, dużo czarnej krwi… Zaczął schodzić po krętych, stromych schodach, prowadzących nigdzie indziej jak do starych lochów. Śliskie, szlifowane stopnie przewijały mu się przed oczami, zlewając się z ciemnym kolorem szaty elfa, która tańczyła mu wokół chudych nóg. Oświetlone nielicznymi pochodniami, rozstawionymi co dwadzieścia stopni przejście wiło się w nieskończoność. Szakal wiedział, ile jest wszystkich schodów: dokładnie siedemset dziewięćdziesiąt sześć. Zanurzając się w ciemnościach, mamrocząc pod nosem kolejne liczby, bez przerwy delikatnie dotykał gładkiej, polerowanej ściany po jego prawej stronie. Sto sześćdziesiąt dwa, sto sześćdziesiąt trzy… W zamkowych lochach na chwilę obecną przebywała tylko jedna osoba i to nieprzerwanie już od blisko dziewięciu lat. Na samą myśl o ofierze na ustach elfa wykwitł złowieszczy uśmiech. Miał dziś zły humor, ale spotkania z więźniem wspaniale go poprawiały. Pięćset osiemdziesiąt siedem, pięćset osiemdziesiąt osiem… Już blisko. Czuł w nozdrzach zapach krwi i bólu przemieszanego z wonią strachu i stęchlizny. Pod nogami przebiegł mu biały szczur. Z irytacją odtrącił go na bok i kontynuował wędrówkę w dół schodów. Siedemset dziewięćdziesiąt pięć, siedemset dziewięćdziesiąt sześć. Był na miejscu. Zamaszyście wkroczył do słabo oświetlonej Sali i wysokim, podtrzymywanym licznymi łukami i filarami sklepieniem. Obrzucił krótkim spojrzeniem zakurzoną podłogę, na której było widać jeszcze jego ślady stóp, które zostawił zapewne kilka dni wcześniej. Ściany nadal pozostawały gładkie i nienaruszone, a nieliczne rzeźby na kolumnach wpatrywały się w niego z jakoby zaciekawieniem w pustych, kamiennych oczach. Nagle jeden z filarów zachwiał się niebezpiecznie, a kilka dużych odłamków białego marmuru uderzyło z hukiem o ziemię. Szakal odwrócił się gwałtownie, jego czujny wzrok spoczął na kawałku skały. Zamek był stary, a podziemna komnata jeszcze starsza, więc nie dziwiło go, że co jakiś czas jedna z kolumn upada. Nie bał się tego, że kiedyś sufit się na niego zwali: był na to zbyt czujny. O więźnia nie martwił się tym bardziej. Obojętnie patrzył, jak filar z głośnym trzaskiem przełamuje się na pół. Hałas idealnie kontrastował z ciszą panującą w wielkiej sali. Jakoby w zwolnionym tempie przyglądał się rozsypującym się dookoła odłamkom. Podłoga w wielkim podziemnym wnętrzu zadrżała. Mimowolnie skulił uszy: jako elf miał bardzo czuły słuch, a hałas sprawiał mu wewnętrzny ból. Jeden z kawałków upadającej kolumny przetoczył mu się pod nogi. Szakal uniósł go. Była to twarz jednego z maszkaronów zdobiących górę filaru. Z zażenowaniem odrzucił Autor: Marta Makuszewska -3- rzeźbę na bok i ruszył środkiem sali, starannie omijając pozostałości po wysokim słupie podtrzymującym sufit. Jego kroki znów odbiły się głośnym echem. Zapach krwi i stęchlizny coraz bardziej się nasilał. Idzie tu. Idzie do mnie. Wszedł do wąskiego korytarza. Nie musiał zapalać pochodni, drogę znał na pamięć, tak samo jak liczbę stopni prowadzących do podziemi. Po kilku zakrętach trafił do następnej, nieco mniejszej sali, z której odchodziły cztery ziejące pustką i ciemnością korytarze. Wszedł w jeden z nich i znów zanurzył się w labiryncie pełnym pułapek, których jednak rozmieszczenie znał jak własną kieszeń. Gdy pokonał kolejne kilka zakrętów, trafił wreszcie do szerszego korytarza z licznymi celami oddzielonymi od reszty pomieszczenia grubymi kratami niemal nie do wyłamania. Elf również dokładnie wiedział, w którym pomieszczeniu znajduje się więzień- w czterdziestej od lewej. Znów nie zapalał pochodni. Od dawna ich nie zapalał. W końcu stanął przed pordzewiałą kratą i spojrzał w głąb celi. W zakurzonym kącie kulił się jakiś drżący cień. - Witam ponownie-rzekł cicho Szakal, wypuszczając przy tym z ust obłoczek pary. – Stęskniłeś się? Z rogu ciasnego pomieszczenia dobiegł go tylko niewyraźny pomruk. - Cóż, w każdym razie j a się stęskniłem-powiedział czarnowłosy elf, sięgając do wiszącego na przeciwległej ścianie klucza. – Rany się zagoiły? Cień, który jeszcze przed chwilą bezsilnie kulił się na podłodze, poderwał się gwałtownie i podszedł do krat, chwiejąc się lekko. W jego dłoni zatańczył czarny płomień, nieco rozświetlając twarz więźnia. Na pewno był młody; miał nie więcej niż piętnaście lat. Długie, siegające nieco poniżej ramion białe włosy kontrastowały z czarnym ubiorem osadzonego w celi. Miał urodę typową dla rodu, z którego się wywodził: wyraźnie zarysowane kości policzkowe, ale łagodne rysy twarzy, cienkie brwi. Tak jak Szakal był elfem, posiadającym długie, ostro zakończone uszy. Oddychał płytko, a zapadła pierś unosiła się miarowo i opadała. Blada cera aż świeciła w nikłym blasku czarnego ognia, tak jak czujne, nieodpowiednie do wieku więźnia chłodne spojrzenie jasnobłękitnych oczu. Gwałtownie zerwał jeden z prowizorycznych bandaży, którymi był obwiązany w pasie. Rany ledwo się zasklepiły, a oderwanie bandaży spowodowało, ze krew znów zaczęła lecieć. Pod chudymi nogami młodego elfa zaczęła tworzyć się szeroka plama z czarnej krwi. -Zagoiły się-powiedział zachrypłym, ale aksamitnym, przepełnionym ironią głosem.-Zagoiły się przepięknie. Zobacz sam. Szakal puścił uwagę mimo długich uszu. Przekręcił klucz w ciężkiej, żelaznej kłódce. - Taka plama może wspaniale imitować twój cień-rzucił, otwierając wyjście z celi na rozścież. Więzień spojrzał na niego spode łba. -Za to ty nie potrzebujesz żadnej plamy-skinął głową w kierunku kształtu na ścianie. Był to chwiejny, podwójny obraz, nakładający się na siebie i przenikający przez wzajemną czerń. Jeden z cieni nie odwzorowywał ruchów właściciela, tylko to, co czynił stojący w celi przed nim elf. Szakal znów zignorował wypowiedź więźnia. -Wychodź, Reek- powiedział tylko, rozkładając ręce w zapraszającym, ale pełnym pogardy geście.- Mam dziś zły humor. -Jak zawsze-zauważył elf, robiąc kilka niepewnych kroków w stronę drzwi.- Mam iść grzecznie tam, gdzie zwykle? Szakal uśmiechnął się szeroko, odsłaniając białe zęby. Autor: Marta Makuszewska -4- Więzień zwany przez niego Reekiem uznał to za milczącą zgodę i ruszył korytarzem. Nie miał zupełnie możliwości ucieczki, magia również nie wchodziła w grę…jak zwykle. Czuł na sobie brzemię przytłaczającej codzienności. -Szybciej-ponaglił go Szakal, chuchając w zmarznięte dłonie. Reek obejrzał się i prześledził wzrokiem ślady z własnej krwi. - Coś myślę, że dziś nie będziesz miał świetnej zabawy- zauważył ponuro, przyspieszając. – Krwi pociekło dużo… - I pocieknie jeszcze więcej- dokończył wysoki elf, a ponura obietnica posępnie zawisła ponad ich głowami. Popchnął go gwałtownie do przodu. Białowłosy chłopak wpadł gwałtownie do dużej sali, zatopionej w nieprzyjemnym półmroku. Nieliczne pochodnie rozstawione były wokół posrebrzanego, szerokiego stołu, na którego bokach wyryto tajemne znaki. Blat również był nimi przyozdobiony, ale większą jego cześć pokrywały czarne, nieregularne plamy, bolesne ślady po dziewięciu latach bezwzględnych tortur. Białe, niemal świecące ściany również pokrywały liczne krwawe przebarwienia. Reek powstrzymał odruch wymiotny. Znów tutaj… -Rozgość się –powiedział Szakal tonem przesiąkniętym jadem. Ze złowieszczym uśmiechem wskazał prawą dłonią stół. Elf spojrzał na niego nieprzytomnie i skinął głową. Szakal jak zawsze stanął w drzwiach tak, aby ucieczka była niemożliwa. Zresztą Reek i tak nie miałby sił na coś takiego. -Na dziś przewidziałem…- Szakal oblizał spierzchnięte wargi i stanął twarzą do ściany. – Chyba wszystkiego po trochu. Reek usiadł delikatnie w rogu stołu i przygarbił się nieznacznie. - Nie, że się narzucam –odparł obojętnie, machając w powietrzu nogami. Wisiało nad nim blade widmo tego, co zamierzał za chwilę zrobić z nim właściciel zamku. – Ale cały czas krwawię. Szakal przekrzywił głowę. Delikatnie pogładził zimną, białą ścianę. -Nie szkodzi-powiedział po chwili namysłu. –Pobawimy się drobiazgami. -Co masz na myśli? Szakal odwrócił się, a Reek mimowolnie wzdrygnął się na widok podłego uśmiechu, który pojawił się na twarzy jego oprawcy. - Na razie tylko ciepłą herbatkę –powiedział złośliwie, widząc, jak jego więzień drży z wszechogarniającego zimna. Szybkim krokiem wyszedł za drzwi i dotknął ich chropowatego wierzchu bladą ręką. Przymknął oczy i wyszeptał kilka niezrozumiałych słów. Jego ręka zamigotała mdłym blaskiem, a na ścianie pojawiły się mgliste znaki, które po chwili straciły kolor i znikły. –Poczekaj tu chwilkę…-wysączył jeszcze elf, posyłając ostatnie spojrzenie dla kulącego się na stole Reeka. – A potem wrócę…specjalnie dla ciebie. Szakal zaśmiał się krótko i ruszył korytarzem, a echo jego kroków znów rozległo się w podziemiach jak przerażająca muzyka. Reek z nienawiścią przyjrzał się dogasającym runom na drzwiach. Pieczęć… Nie potrafił jej złamać. Westchnął ciężko i rozejrzał się po ponurej sali tortur. Nie mógł liczyć na jakąkolwiek litość ze strony Szakala. Zresztą już dawno to zrozumiał. Teraz pozostawało mu tylko czekać na swego rodzaju wyrok. Nie miał pojęcia, co dziś zamierzał zrobić elf. I szczerze mówiąc, nie miał ochoty nad tym rozmyślać. Oczekiwanie samo w sobie było torturą. Na zewnątrz nic się nie zmieniało, a jedynie ponure, złowieszcze płatki śniegu były targane przez północny wiatr o nieco większej sile od poprzedniego powiewu. by © Marta Makuszewska (Kuldnakk) Autor: Marta Makuszewska -5-