marta bałaga: witamy w dżungli

Transkrypt

marta bałaga: witamy w dżungli
MARTA BAŁAGA: WITAMY W DŻUNGLI
Dodano: 20.11.2015
I pomyśleć, że wydawało nam się, że to Werner Herzog miał za sobą trudne przejścia.
Pewnie – zażartych kłótni z rzucającym małpami Klausem Kinskim nikt nie uznałby za
dobrą zabawę, ale i tak brzmi to lepiej niż ukrywanie się przez 18 miesięcy w samym sercu
birmańskiej dżungli z wyznaczoną ceną za swoją głowę. Choć biedna małpa pewnie by się
z tym akurat nie zgodziła.
Po rozpoczęciu kariery w roli asystenta mieszkającego w sąsiedztwie dokumentalisty Allana
Forbesa, Chris Menges szybko trafił do brytyjskiej telewizji – dla popularnego programu World
in Action rejestrował głównie krwawe konflikty. W 1973 roku pojechał do Birmy, by wraz z
Adrianem Cowellem nakręcić The Opium Warlords. „Chcieliśmy nakręcić film o przemycie
opium” – przyznał Menges podczas krótkiego spotkania z widzami festiwalu. „W samym środku
dżungli drogę przecięli nam żołnierze Kuomintangu. Okazało się, że wypowiedzieli wojnę Armii
Shan, z którą wtedy podróżowaliśmy i nie mogliśmy wrócić do domu. Był to dla nas wszystkich
wyjątkowo trudny okres. To, co zdołaliśmy nakręcić powsadzaliśmy do styropianowych pudeł i
ukryliśmy w jaskiniach. Nie mieliśmy wyjścia – przez długi czas nie byliśmy w stanie się stamtąd
wydostać”. To się nazywa partyzanckie kino.
Urodzony na farmie w Herefordshire, w 1967 roku Menges nawiązał wieloletnią współpracę z
człowiekiem uważanym za straszniejszego od samej chińskiej partii narodowej – Kenem
Loachem. Jako autor zdjęć filmowych zadebiutował w Kes, a następne lata przyniosły mu
prestiżowe projekty z udziałem największych reżyserów brytyjskiego kina, w tym Neila Jordana i
Stephena Frearsa. „Uczyliśmy się od siebie nawzajem. Miałem w życiu wielu, wielu
nauczycieli. Razem czytamy scenariusz, razem go zgłębiamy. Jeśli możemy sobie na to
pozwolić, spotykamy się i rozmawiamy o filmie. Taka komunikacja jest bardzo ważna, ale
ostatecznie jest to jednak indywidualne doświadczenie. Wiąże się w końcu w dużej mierze z
tym, co zastaniemy na planie i z kreacją aktorską”. Jak powiedziałby Terry Pratchett, całkowite
lekceważenie wszelkich zagrożeń przez Mengesa sprawiało jakoś, że zagrożenia zniechęcały
się, rezygnowały i znikały. A potem wylądował… na planecie Hoth.
Chris Menges, zdj. Wiola Łabędź
Po 5 miesiącach spędzonych na planie epickiego sequelu Irvina Kershnera, Menges poznał
Rolanda Joffé. Za pracę nad wyreżyserowanymi przez niego Polami śmierci i Misją zdobył
dwa Oscary, a do odbioru jednego z nich po prostu go… zmuszono. W przypadku naszej
Nagrody za Całokształt Twórczości, którą otrzyma już w sobotę, było pewnie podobnie. „Kiedy
przyznano mi nagrodę za zdjęcia do Pól śmierci, nie pojechałem do Hollywood. Wydawało mi
się, że to nie moja bajka. Potem, kiedy ponownie nominowano mnie za Misję, zadzwonił do mnie
[producent] David Puttnam i powiedział: Nie jedziesz tam dla siebie – jedziesz dla swojej ekipy.
Kiedy to usłyszałem od razu zrozumiałem, że ma rację. Kiedy robisz filmy nigdy nie chodzi tylko
o ciebie. To inni sprawiają, że na planie rodzi się magia”.
Korzystając z doświadczeń zdobytych podczas robienia dokumentów, Menges dalej poruszał
trudne tematy – w swoim debiucie reżyserskim Świat na uboczu postanowił opowiedzieć o
apartheidzie w Republice Południowej Afryki lat 60. Po zrobieniu trzech kolejnych filmów
fabularnych Menges wrócił do zawodu pod koniec lat 90. i niedługo potem zdobył kolejne
nominacje do Nagrody Akademii; za Michaela Collinsa, prezentowanego podczas festiwalu
jako część poświęconej mu retrospektywy, oraz Lektora w reżyserii Stephena Daldry. Mimo to
większość kinomanów i uczestników Camerimage wciąż kojarzy Mengesa głównie dzięki
filmowi z udziałem Roberta de Niro.
Kadr z filmu "Pola śmierci"
dzięki uprzejmości Goldcrest
Kadr z filmu "Misja"
dzięki uprzejmości Goldcrest
Kadr z filmu "Michael Collins"
dzięki uprzejmości Park Circus
„Sądzę, że ludzie pamiętają ten film głównie z powodu ścieżki dźwiękowej. Nawet, gdy
wspomnienie o nim zupełnie zblednie, muzyka Ennio Morricone wciąż pozostanie w naszej
pamięci. To prawdziwy geniusz” – przyznał skromnie Menges. „Misja miała doskonały
scenariusz, ale praca nad tym filmem okazała się wyjątkowo trudna. Zawsze kiedy kręci się w
takich warunkach stanowi to spore wyzwanie. Specyfiką pracy w dżungli jest to, że musieliśmy
zadbać o to, żeby możliwie jak najmniej zaingerować w nasze otoczenie i jak najmniej
zniszczyć. Co oczywiście pozostaje w sprzeczności z naturą kręcenia filmu. Staraliśmy się
zabierać tak mało oświetlenia i tak mało sprzętu, jak to tylko możliwe. Kiedy po raz pierwszy
zagłębiliśmy się w ten dziewiczy las zabraliśmy spory zestaw świateł i wystarczyło tylko kilka
minut, żeby zupełnie zdenerwować kolibry i Bóg wie, co jeszcze. Nie chcieliśmy tego
powtarzać”.
Kiedy zapytano go o to, jakiej rady udzieliłby młodym filmowcom, Menges wyraźnie się zawahał,
po czym odparł z przekonaniem: „Znajdźcie świetną historię. Historię, która coś dla was znaczy i
która wzbudza w was mocne uczucia. Nie chodzi tu o ćwiczenie techniki, tylko o znalezienie
czegoś, co przemówi do waszego serca”. Akurat takich historii udało mu się już opowiedzieć
bardzo wiele. „Ten zawód polega na świadomości. Świadomości tego, o czym opowiada dana
scena i co usiłujemy w niej osiągnąć. A także świadomości tego, gdzie w danej chwili znajduje
się słońce, bo mocno wierzę w to, że jeśli tylko się mu na to pozwoli, słońce wykona za nas
połowę roboty”. Zapamiętajcie te słowa – jutro może padać, więc po prostu podążajcie za
słońcem. Paul McCartney na pewno od razu zrozumiałby, o co chodzi.
Marta Bałaga

Podobne dokumenty