strona 7
Transkrypt
strona 7
OGŁOSZENIA kurzu i brudu. Tonę ekogroszku, którą kupuję mniej więcej raz na miesiąc, od razu rozdzielam na worki wielkości odpowiadającej pojemności zasobnika. Spalanie jest praktycznie bezdymne i bardzo mnie zadowala ten fakt z punktu widzenia ekologii. Nawet kominiarz przy ostatnim czyszczeniu komina był zdziwiony, lecz z uśmiechem na twarzy powiedział: Pierwsze o czym pomyślałem, to to, że ma pan piec na ekogroszek. Jan Janura Wracamy do tematu On też był „kułakiem”: Jan Nowak z Włoszakowic Po apelu w styczniowym NJ, który dotyczył zgłaszania się rodzin osób będących “kułakami” (przypominamy telefon do redakcji: 0-65/5252 967), otrzymaliśmy zgłoszenie od Tadeusza Nowaka z Włoszakowic, syna Jana Nowaka (zdj. poniżej). Podzielił się on z nami tym, co zapamiętał z opowiadań Ojca, oraz innymi udokumentowanymi informacjami. Wspomina Tadeusz Nowak: Ojciec urodził się w 1912 r. we Włoszakowicach, tu też zmarł w czerwcu 1996 r. We Włoszakowicach się wychował, spędził młodzieńcze lata i życie dorosłe wraz z rodziną. Jako młody 24-letni mężczyzna wcielony został do 55 pułku piechoty w Lesznie. Było to w latach 1936 – 1938. W czasie II wojny światowej walczył w szeregach Armii Poznań i brał udział w bitwie nad Bzurą. Jak wielu innych, los Go nie oszczędził w tym okrutnym czasie. W 1943 r. trafił do obozu w Dachau, gdzie przebywał do końca wojny. Wyzwolony przez Armię Amerykańską wrócił do Włoszakowic w 1946 r., lecz zdarzało się, że w późniejszych latach mówił: „Momentami żałuję, że tam nie zostałem, jak mi proponowali, bo z tamtych ziem może szło by jakoś wyżyć.” W 1950 r. wziął ślub z Władysławą z domu Sołtysiak (1916 -2006), która pochodziła ze wsi Łęki Wielkie, gmina Kamieniec. Dwa lata po ślubie rozpoczął się horror. Nie było tygodnia, żeby Jan Nowak nie był gnębiony. Ponownie wspomina syn Tadeusz: Po latach Ojciec mawiał, że na przesłuchaniach w celu dodatkowego upokorzenia zmuszany był do klęczenia i bity pałami. Wspominał także, że zasada była Nasze Jutro 7 prosta: wstąpi się do spółdzielni, to dadzą spokój z planami i kułactwem, nie - to Kolegium przy Prezydium Powiatowej Rady Narodowej nakładało karę w postaci grzywny. A jak jej człowiek nie mógł zapłacić, a zazwyczaj nie mógł, to szedł do więzienia. Jan Nowak po raz pierwszy otrzymał orzeczenie osławionego Kolegium przy Powiatowej Radzie Narodowe w 1953 r. i za niewykonanie nakazu obowiązku dostawy zbóż w roku 1952 w ilości 1243 kg otrzymał grzywnę 700 zł. W roku 1953 miał oddać już 7736 kg zboża. Ponieważ znowu nie był w stanie oddać takiej ilości, ukarany został kolejną grzywną, tym razem w wysokości 1000 zł. Zdjęcie /skan/ Państwo Nowakowie posiadali około 12 ha ziemi klasy V-VI i to, co udało się na tych ziemiach wyhodować, wystarczało praktycznie tylko dla zwierząt w gospodarstwie. Tymczasem prócz zboża oddawać musiano również ziemniaki, świnie i mleko. O oddawaniu planów w takiej ilości absolutnie więc nie mogło być mowy. Pan Jan ratował utrzymanie gospodarstwa furmaństwem, a konkretnie wywózką z lasu drewna według przydziału. Tadeusz Nowak: Ojciec wspominał, że na chleb dla siebie zboże musieli chować w siennikach i pod podłogą. Historia praktycznie każdego „kułaka” miała ten sam finał: więzienie. Tak też stało się z panem Janem, którego “wsadzono” pod koniec października 1953 r. Miał wtedy 41 lat. Na karcie zwolnienia z więzienia śledczego w Lesznie, która zachowała się w archiwum rodzinnym, widnieje data 8 stycznia 1954 r. W celi spał na stojąco, a przebywał z rolnikami głównie z Krzemieniewa i Kąkolewa. W czasie gdy Pan Jan odbywał karę pozbawienia wolności, gospodarstwem zajmowała się jego żona Władysława. Została na gospodarstwie będąc w ciąży i z dwójką małych dzieci. Pamiętać bowiem trzeba, że dla władzy ludowej „kułakami” byli nie tylko mężczyźni jako głowy rodzin, lecz także ich matki i żony. Te dzielne kobiety same zostawały na gospodarstwach walcząc w pocie czoła o każdy grosz i plon w czasie, gdy ich mężowie byli w więzieniach. Tadeusz Nowak: Matka, chcąc odwiedzić Ojca, musiała mieć pozwolenie od prokuratora, a zobaczyć go mogła tylko raz w miesiącu. Pamiętam też, jak Ojciec opowiadał następujące zdarzenie. W 1953 przyszedł goniec z rozkazem natychmiastowego stawienia się w Gminnej Radzie Narodowej we Włoszakowicach. W połowie drogi wybiegł za Ojcem mój brat z pustą butelką. Tata poszedł więc z synem. Zapytany, gdzie plany, gdzie mleko - odpowiedział: Nalejcie najpierw mojemu dziecku w butelkę, bo z czego ja mam nalać? Nasze dzieci jedzą chleb polany wodą i cukrem, a wasze kiełbasę i szynkę. „Kułacy” byli jednymi z tych, którzy jako pierwsi chcąc nie chcąc stawiali opór władzy w ówczesnej Polsce. Z politycznego punktu widzenia była to jedna z pierwszych oznak walki o demokrację. Tym ludziom w żaden sposób nie wynagrodzono poniesionych w latach 50. krzywd, nawet ich nie przeproszono. Bohaterowie tych dni na ogół zresztą w tej chwili już nie żyją. Jan Janura