Patologie związkowe
Transkrypt
Patologie związkowe
Dzień 6. Korzyści i koszty związku Ula: Wśród argumentów, które słyszę od osób, które decydują się zamieszkać razem przed ślubem, często pada argument obopólnych korzyści: będzie taniej utrzymać się w jednym mieszkaniu niż w dwóch oddzielnych, będzie bezpieczniej, łatwiej organizacyjnie, łatwiej znaleźć czas dla siebie nawzajem, łatwiej pogodzić wszystkie osobiste priorytety i jeszcze spotkać się z tą drugą osobą. Nie trzeba się odprowadzać, wracać do siebie późną porą w deszczu, nie trzeba generować pomysłów na wspólnie spędzony czas. Mieszkanie razem zdaje się mniej kosztować: mniej pieniędzy i mniej pracy włożonej w budowanie czegoś trwałego. A potem w rzeczywistości okazuje się, że związek to też wiele wysiłku: bo trzeba zadbać o drugą osobę, gdy jest chora, trzeba w nocy wstawać do dzieci, trzeba zrezygnować ze swoich planów, żeby rozwiązać trudny problem. Pójście na łatwiznę na samym początku przyzwyczaja nas do tego, że nie trzeba się starać, żeby było nam dobrze. A co wtedy, kiedy kosztów będzie więcej niż zysków? Kiedy już nie będzie to opłacalne? Kiedy bycie z kimś innym wyda mi się bardziej korzystne, mniej kosztowne? Dzień 7. Jestem z Tobą z litości Ga 5, 1 Ku wolności wyswobodził nas Chrystus Ela: Byłam kiedyś w związku: toksycznym, patologicznym, zabijającym. Dwa lata z życia zmarnowane na zajmowanie się kimś, komu nie zależało, kto wolał być zdobywany niż zdobywać. To był związek z litości - bo on ma tak źle, bo życie mu się tak beznadziejnie poukładało, bo, bo, bo.... Więc się angażowałam, zdobywałam, dawałam 150% i cieszyłam się, że się uśmiechnął, że przytulił, powiedział czułe słówko... I brnęłam w to, z nadzieją, że on na pewno się zmieni, że będzie inny. W naszym związku nie było miejsca na konstruktywne rozmowy. Gdy pojawiał się problem, nie mówiłam o swoich uczuciach, o tym, że coś mnie boli, że jest mi źle, że zostałam zraniona, ale milczałam, bo przecież on ma gorzej, on bardziej przeżywa i zawsze ma rację. W tym związku nie było równości, nie było umiejętności rozmowy. Był ciągły żal i gorycz, rozstania, pretensje, powroty i brak odwagi na słowo „koniec”, „stop”, „wysiadam”, „nie dam rady”. Dziś cieszę się, że przejrzałam na oczy, że zaczęłam myśleć też o sobie i o swoich uczuciach, i nauczyłam się o nich mówić. Uczucie wolności - bezcenne… facebook.com/WIO.PR wio.org.pl REKOLEKCJE W MIEŚCIE: OD ZWIĄZKÓW ZŁEJ JAKOŚCI DO ZWIĄZKU MARZEŃ TYDZIEŃ 3 Patologie związkowe Tym razem chodzi o sposób funkcjonowania w związku, który zamiast budować, rozwala. Jak napisał Bartek: „zamiatanie trudnych spraw pod dywan (kłótnia kończy się na etapie wyrażania emocji, zamiast zrozumienia o co komu chodzi)”. Chodzi mi o to, czego nie potrafią i dlatego tego nie robią. Mają złe nawyki. Robią to źle – to chyba najlepsze stwierdzenie. Nie chodzi więc w tym przypadku np. o przemoc. Chodzi o „robienie źle”. Cały czas koncentrujemy się na tym, żeby pokazać, najpierw w negatywie, a potem w pozytywie, jak tworzyć związki. To jest tydzień o „złej jakości funkcjonowania w związku”, o tym, jak można to zrobić źle. Dzień 1. Nie jesteś taki jak kiedyś Patryk: Spotykam osoby w związkach, dla których ślub jest równoważny z osiągnięciem wszystkiego, co można by w związku dwóch osób osiągnąć. Fakt - jest to wybór jednej jedynej osoby na zawsze, więc musi to być relacja ponad wszystkie inne. Z tym, że tacy ludzie zazwyczaj zakładają, że wybrały daną osobę o ściśle określonych cechach, właśnie taką, a nie inną, i taką będą ją mieć już przez cały czas. Prawdopodobnie nie rozumieją, że w dniu ślubu ich relacja tak naprawdę dopiero się zaczyna. Przez całe życie się zmieniamy (choćby dlatego, że sytuacja wokół nas co chwilę jest inna) i nagle okazuje się, że druga osoba nie jest tą, której ślubowali. Coraz trudniej jest im się dogadać, rozumieją się coraz rzadziej, w końcu padają słowa: „Kiedyś byłeś/aś inny/a". Czyli zamiast wzajemnego codziennego odkrywania się na nowo, chcieliby, by było tak, jak w dniu ślubu - bo to takiej, nie innej osobie ślubowałem! Próby naprawy związku jeśli w ogóle są, zazwyczaj dążą właśnie do tego, by było jak kiedyś – oczekiwanie, by druga osoba była taka, z jaką brało się ślub. Takie próby naprawy nie mają szans na powodzenie, więc rodzą się nowe frustracje i przekonanie, że drugiej osobie nie zależy. Koniec. Znam małżeństwo, w którym jedna z osób w ten sposób funkcjonowała. W pewnym momencie, nieszczęśliwa, że nie jest już tak, jak było kiedyś, postanowiła odejść od rodziny w głębokim przekonaniu, że to ta druga osoba „nie chce" być taka jaka była, jakiej ślubowała miłość. Sam, kiedy łapię się na tym, że mam oczekiwania wobec żony, by postępowała w utrwalony sposób, natychmiast wycofuję się i szukam tego, co się zmienia i dlaczego. Poznaję na nowo. Odkrycia zazwyczaj są dla mnie fascynujące i inspirujące do zmian i pracy także nad sobą. W rezultacie nasz związek staje się lepszy i jest wciąż jak nowy. Dzień 2. Porażka etapowa Ps 1, 3 Jest on jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą, które wydaje owoc w swoim czasie Ola: Mimo tego, że każdy związek jest inny i rozwija się swoim indywidualnym rytmem, można porównać go do wspólnego etapowego wyścigu. Na każdym z etapów para musi się odnaleźć. Niestety, często zrobienie tego dobrze jest bardzo trudne. Wiele par decyduje się na to, żeby przeskakiwać etapy. Co to znaczy? Oprzeć związek na bliskości fizycznej zanim pojawi się w nim odpowiedzialność, poczucie bezpieczeństwa, zaufanie. Zamieszkać razem, bez nauczenia się jak żyć ze sobą i bez dojrzałości emocjonalnej. Być tak pochłoniętym myślą: „chcę żeby już mi się oświadczył", żeby zniszczyć radość z udanego związku i zamienić życie partnera w koszmar. Z drugiej strony można żyć tak, jakby kolejne etapy nie istniały. Być ze sobą wiele lat i nie kwapić się do podjęcia jakiejkolwiek decyzji o wspólnej przyszłości. Albo unikać coraz większego zaangażowania się w relację, tkwić w tym samym, asekuranckim etapie mimo upływu lat. Wiele par rozstaje się po latach takiego wspólnego życia bez zobowiązań, bo „coś się wypaliło". Dobry związek musi się rozwijać, dlatego wchodzi w kolejne etapy: pierwsze randki, spotkania z przyjaciółmi, odkrywanie zainteresowań, poznawanie swoich rodzin, podejmowanie decyzji, marzenie o wspólnym domu. Jeśli związek stoi w miejscu, umiera. Ale można też go zabić, jeśli dwoje ludzi nie jedzie na tym samym etapie. Nie można nikogo zmusić, żeby przejechał na inny etap, trzeba tam wjechać razem. Jasne, czasem ktoś musi zwolnić albo przyspieszyć, ale na tym właśnie polega sztuka wspólnej jazdy. Dzień 3. Granie w dwóch drużynach. Karolina: Związek to spotkanie dwóch żywiołów. Takie spotkanie rodzi wiele emocji, część z nich przeobraża się w konflikty - nieważne czy wykrzyczane, czy przemilczane. Jednym ze sposobów działania podczas konfliktu jest zamknięcie się we własnej twierdzy i podjęcie działań przeciwko drugiej osobie, takich jak wyrzucanie pretensji, naciskanie na punkty zapalne, obgadywanie przed innymi, itp. Ogólnie rzecz biorąc, chodzi o to, żeby jak najbardziej „dokopać" drugiej osobie i wygrać rozgrywkę. Jesteśmy małżeństwem od kilku lat. Z racji naszych temperamentów bywają u nas burzliwe wymiany zdań. Przy rozwiązywaniu takich sytuacji mój mąż mówi, że pomaga mu świadomość grania w jednej drużynie. Oboje możemy przegrać, jeżeli nie schowamy do kieszeni własnych ambicji i nie będziemy mieć przed oczami wspólnego celu. Dzień 4. Kłótnia Bartek: Czy kłótnia może czemuś dobremu służyć? Oczywiście, pod warunkiem, że nie przebiega tak jak u moich znajomych, z którymi kiedyś sporo przebywałem. Wyglądało to często w ten sposób, że wieczorem, gdy mieli czas dla siebie, zaczynali się z jakiegoś powodu kłócić. Ogólnie dało się wyczuć wiele emocji w powietrzu. Kończyło się to tym, że obrażeni na siebie szli spać obracając się do siebie plecami. Wszystko po to, by rano po kilku godzinach snu wstać i z powrotem być dla siebie „misiaczkami”. Bez słowa, zupełnie tak jakby tematu nie było, aż do kolejnego wieczoru… Ja nazywam to „zamiataniem trudnych spraw pod dywan.” Polega to na tym, że kłótnia kończy się na etapie wyrażania emocji, bez wysłuchania o co tej drugiej osobie chodzi. Gdy emocji jest za dużo, najpierw trzeba ochłonąć. Potem rozpocząć drugi etap, czyli powrót do rozmowy, w której obie strony dają sobie przestrzeń na to, aby każdy powiedział o co mu chodzi. Celem drugiego etapu jest wysłuchanie drugiej osoby, a nie przekonywanie jej do swoich racji. Zamiecione pod dywan sprawy to tylko przykrywka coraz większego bałaganu i stos narastających frustracji. Dzień 5. Randka – dajcie sobie specjalny czas Ula: Kiedy mam okazję porozmawiać głębiej z kimś, kto szybko po wejściu w relację „ułatwia” sobie życie zamieszkując wspólnie z tą osobą, okazuje się, jak bardzo bliskość wspólnego mieszkania przed ślubem jest złudna. Jakie z reguły słyszę argumenty: jest wygodniej, mamy tak mało czasu, bo oboje dużo pracujemy, więc możemy się spotkać chociaż w mieszkaniu, żeby ze sobą porozmawiać. Normalnie nie moglibyśmy tak często znaleźć takiego czasu. Brzmi wiarygodnie. Ale kiedy wchodzę w szczegóły okazuje się, że wspólne mieszkanie dostarcza tak wiele codziennych tematów do rozmów i kłótni o organizacyjne błahostki, że już nie ma czasu na rozmowy, które służą głębszemu poznaniu się. Rozmawia się o zakupach, o obowiązkach, o rachunkach, ewentualnie o planach na wieczór lub weekend, o wspólnych znajomych. Nie rozmawia się o sobie nawzajem, bo nie ma już na to czasu. Inaczej jest z randkami, choćby miały być 1x w tygodniu, ale są specjalnym spotkaniem, czasem dedykowanym tylko dla tej drugiej osoby. Każdy jeszcze dba o własne życie, więc sprawy organizacyjne załatwia samodzielnie, a wyczekane spotkanie staje się okazją do tego, żeby porozmawiać o tym, co dla każdego ważne, czym oboje żyją, co przeżywają. Tylko w ten sposób można się poznać, nauczyć ze sobą rozmawiać nie tylko o pierdołach, nauczyć się wsłuchiwać nawzajem w swoje emocje, wyrobić dobry nawyk rozmawiania o ideałach, kiedy już naprawdę zdecydują się zamieszkać razem, po ślubie i tematy „organizacyjne” same przyjdą. Warto dać sobie ten czas aranżowanych spotkań z dwóch różnych mieszkań jako inwestycję w przyszłość.