Z rykowiska 2008

Transkrypt

Z rykowiska 2008
"Z RYKOWISKA 2008 "
Tegoroczne rykowisko zapowiadało się
bardzo ciekawie. Ruch jeleni w łowisku, liczne
widoczne przejścia chmar przez dukty i leśne
piaszczyste drogi wskazywały na to, że za
moment rozpoczną się długo oczekiwane
jelenie gody. Pierwsze byki słyszałem już koło
3 września. Jak zwykle w tym czasie, siadam na
specjalnie
przygotowanym,
dobrze
zamaskowanym stanowisku. Przed sobą mam
ponad 200 hektarów szuwaru porośniętego
gdzie niegdzie łozami i wikliną , wbitego
pomiędzy
niedostępny
podmokły
las
olszynowy, a rzekę Wieprz. To tutaj najczęściej
odbywa się jeleni koncert, myśliwski raj dla
zmysłów, radośd dla oka i ucha, łowiecka lekcja
pokory przepojona emocjami, które wywołują
szybszy oddech i powodują mocniejsze bicie
serca. Często w oddali lub całkiem blisko, widad
potężne byki z rzadka porykujące, uważnie
pilnujące swego haremu i młodsze - chłysty,
które to tęsknie zawodząc, cierpliwie i z zaangażowaniem czekają na okazję pokrycia jakiejś
przygodnie odbitej łani. Stanowisko o którym mowa, oprócz swoich zalet ma też wady,
bowiem strzał do byka należy tu oddad bardzo precyzyjnie, komora nie wchodzi w rachubę.
Zwierz musi paśd w ogniu, ze względu na trudności z wydobyciem i transportem tuszy,
w trudnym bagnistym terenie.
Pierwszego w tym sezonie jelenia byka pozyskałem we wspomnianej już wcześniej
olszynie przylegającej do szuwaru. Biegnie tam trochę zaniedbany rów melioracyjny przy
którym stoi kilka ambon. Właśnie na jednej z nich zasiadłem tego popołudnia. Przede mną
gęsty wysoki las olszowy, na wprost bez większego podszytu ograniczającego oddanie
skutecznego strzału, ale im dalej tym widocznośd gorsza, z lewej strony kępy i gęstwina, a za
nią wspomniany dośd szeroki, mocno zarośnięty rów. Sztucer oparłem w kącie ambony
I czekam od czasu do czasu lustrując teren. Gdzieś na lesie słychad tęskne postękiwanie
starego byka, ale to jeszcze nic specjalnego nie znaczy. Siedzę i słucham, minuty upływają
leniwie, tylko jakiś pracowity dzięcioł tłucze zawzięcie dziobem w stary pieo wyłuskując
smakowite kąski. Po pewnym czasie słyszę w oddali trzask łamanej gałęzi i to jest sygnał do
wyostrzenia trochę uśpionych już zmysłów. Lornetka do oczu i czekam. W koocu jest - młody
byk, idzie między drzewami, trochę skośnie w stronę rowu, odległośd ok. 140 metrów.
Przystaje, czasami w ogóle go nie widad. Teraz widzę tylko wieniec. Na jednej tyce ósmak, na
drugiej szóstak, a więc chyba..... tak teraz widzę wyraźnie na pewno - selekt. Już wiem, będę
strzelał . Nagle przepadł całkowicie, pewnie stoi za kępą i słucha. Stary byk chrypliwie
porykuje w głębi lasu, gdzieś przede mną, jego tubalny niski ton budzi szacunek wśród
rywali, a wśród braci łowieckiej dreszczyk emocji który i ja w tej chwili odczułem. Wypatruję
go daleko między drzewami, ale nic nie widzę, żadnego ruchu.
Lornetka z powrotem na zieloną kępę zarośli, ale i tu cisza , nic oprócz gęstej, ciemnej
otchłani lasu, z lekka złamanej już kolorem jesieni. Pewnie stoi i wietrzy dokoła teren. Młody
byk, a jednak ostrożny. Jestem spokojny o swoją pozycję, wiatr mam dobry. No co z nim?
Zapadł się pod ziemie czy co??? Przepadł z kretesem.... Cisza... nawet dzięcioł chwilowo
zawiesił swoje prace wydobywcze, czekając na rozwój sytuacji ... Mimowolnie odkręciłem
głowę w lewo na rów i ........ widzę......... jest........ stoi już za rowem, a raczej powoli idzie,
schodząc do lasu - prawie go przegapiłem. Szybka decyzja krzyż na komorze przyspiesznik
i ciągnę za spust, ale słyszę tylko suchy trzask zwolnionego spustem przyspiesznika, co
jest?.......no tak, oczywiście - naciągnąłem przyspiesznik, a nie odbezpieczyłam sztucera,
szybko się poprawiam, próbuję ponownie uchwycid cel lecz byka już nie ma, zniknął
w leśnych zaroślach. Robi mi się gorąco. ... i cóż mogę - mogę tylko z powrotem zaciągnąd
ten nieszczęsny bezpiecznik i uchylid kapelusza odchodzącemu zwierzowi. Sztucer
mimowolnie opadł na kolana... Podobno takie rzeczy się zdarzają. Teraz jestem pewien , że
na pewno się zdarzają, ale dlaczego mi i to właśnie w takiej chwili. Skórę przeszył, jakby
opóźniony dreszcz a raczej febra emocji. Zrezygnowany, spojrzałem z żalem jeszcze raz,
w miejsce gdzie przed chwilą zniknął mój jeleo i zamurowało mnie, ....... widzę jest drugi
wychodzi z gęstwiny, wprost do rowu dokładnie tą sama drogą co pierwszy. Św.Hubert
jednak do kooca mnie nie opuścił. Teraz mam więcej czasu. Patrzę przez lornetkę i ponowne
zaskoczenie. Widzę, że to właśnie jest ten, którego wcześniej oglądałem w olszynie, a więc
były dwa . Walcząc z przyspieszonym oddechem, bardzo powoli podnoszę ponownie sztucer
do góry, teraz zdecydowanym ruchem zwalniam bezpiecznik, nie bawię się już
z przyspiesznikiem.
Odległośd ok. 130 m, spokojnie mam czas, wciskam mocno kolbę w policzek, krzyż
wędruje na komorę, powoli ściągam spust - strzał i widzę...... robi rakietę zapadając
w otchłani lasu. Za moment dochodzą mnie potężne trzaski, odgłos łamanych gałęzi. Widzę
byka sadzącego przez rów, z powrotem na olszynę. Tak. To ten pierwszy, wraca do ostoi.
Drugiego nie widad, słychad tylko jak uchodzi w przeciwnym kierunku. Nie wraca z kolegą. Na
pewno przyjął kulę, a więc tropimy.
Raba podniecona czeka w samochodzie, słyszała strzał i dobrze wie, co ją czeka.
Chcąc zyskad na czasie, jadę autem przez rozpadliska, prawie pod samą ambonę, dalej już się
nie da, ale i tak urwałem parę cennych minut zwłaszcza, że zaczyna się ściemniad. Nie
szukam miejsca zestrzału, od razu prowadzę psa na długim otoku w okolice przejścia jeleni.
Idziemy wzdłuż rowu. Raba początkowo łapie trop byka uciekającego wprost do ostoi,
ciągnie przez wodę w stronę wyjścia. Wracam ją stanowczym "feeee..." i idziemy dalej
w lewo, tam prawdopodobnie przechodził drugi.
Słyszę pompuje nosem, charakterystycznie klapiąc przy tym faflami. Tu pewnie jest
farba, ale nie mogę sprawdzid - coś się dzieje z włącznikiem mojej latarki. Raba ciągnie w las,
ruszam za nią , trochę w ciemno, ale psu trzeba zaufad. Idzie pewnie, niespiesznie, wręcz
powoli, kufa niespecjalnie przy ziemi. Mam wreszcie światło. Teraz widzę - jest dobrze, jest
farba. Suka robi lekki łuk w prawo jeszcze kilkadziesiąt metrów i czuję luźny otok, a zarazem
ostry odwiatr jelenia - latarka znowu odmówiła posłuszeostwa. Po omacku dotykam wieoca,
licząc odnogi na każdej tyce. Jeszcze ostatni kęs, złom wędruje na obroże Raby, chwila
zadumy i już mogę dzwonid po ekipę "ściągającą" - trzeba wyciągnąd byka i samochód, który
utknął w torfowisku przy ambonie. Byk to ósmak nieregularny w drugiej głowie (selekt) tusza
117 kg.
Pomimo komorowego strzału jeleo poszedł ok. 140 metrów. Na pewno przy dobrej
latarce byłby do odnalezienia po samej farbie - bez psa, ten przypadek nie był beznadziejny,
ale to żadna przyjemnośd błąkad się w nocy po ciemnym lesie, zaglądając pod każdy krzak
I paprotkę. Z psem oczywiście rzecz ma się całkiem inaczej - po prostu komfort, nic dodad nic
ująd, ale wiem, że nie wszystkim kolegom trzeba o tym mówid. Kto raz spróbował polowania
z psem ten wie, że będzie polował z nim zawsze. Takie polowania przynoszą podwójną
radośd i dużo większe doznania przygody łowieckiej.
Tomasz-Hubert Marcinkowski