wojenne piekło - Polska Zbrojna

Transkrypt

wojenne piekło - Polska Zbrojna
WOJENNE PIEKŁO
2014-04-27
Po powrocie do domu często nie potrafią dalej żyć z tym, co widzieli.
Ryszard Kapuściński powiedział kiedyś, że zawód korespondenta wojennego jest tylko na jakiś czas, bo wyniszcza fizycznie i psychicznie.
Reporterzy muszą być tam, gdzie jest śmierć i ludzkie nieszczęście. Często dla kilkudziesięciu sekund nagrania lub wyjątkowego zdjęcia ryzykują
życie, bo chcą pokazać światu prawdziwe oblicze wojny. Taka praca odciska trwałe piętno na psychice.
Złudne bezpieczeństwo
„Naprawdę wiesz, że żyjesz dopiero wtedy, gdy zaglądasz śmierci w oczy. Jeśli z tego wyjdziesz, czujesz się niezniszczalny”, mówi o swoich
wojennych doświadczeniach fotoreporter Finbarr O’Reilly, który dla Reutersa robił zdjęcia w Afganistanie, Somalii, Sudanie i Libii.
O pracy dziennikarza na froncie bez ogródek pisał Krzysztof Mroziewicz w książce „Korespondent, czyli jak opisać pełzający koniec świata”:
„Korespondent musi widzieć straszliwe sceny, musi się wszystkiego dowiedzieć od ludzi, których boli, którzy cierpią, którzy sami zabijali, mordowali,
gwałcili, plądrowali i palili, a teraz gryzie ich sumienie. Albo dla zapomnienia palą opium. Korespondent nie zabija, jedynie musi rozmawiać, musi
ryzykować, będzie cierpiał niewygody, bo nie można się dowiedzieć, co się dzieje, nie wychodząc z hotelu. Będzie się bał. Strach ofiar wojny jest
inny od strachu świadka wojny”.
Reporterzy wyjeżdżający w rejony objęte wojną teoretycznie nie są pozostawieni samym sobie. 23 grudnia 2006 roku Rada Bezpieczeństwa ONZ
przyjęła rezolucję nr 1738 o ochronie dziennikarzy w czasie konfliktów zbrojnych. Według tego prawa, ponieważ dziennikarze są cywilami, powinni
być chronieni, a strzelanie do pracowników mediów uznaje się za przestępstwo wojenne. Praktyka pokazuje jednak, że legitymacja dziennikarska
nie pomoże ocalić życia. Dlatego nikogo nie dziwi dziś widok korespondenta ubranego w hełm i kamizelkę kuloodporną, choć takie zabezpieczenie
często nie wystarcza. 7 maja 2004 roku w Iraku w ostrzelanym samochodzie zginął jeden z naszych korespondentów wojennych – Waldemar
Autor: Małgorzata Barwicka
Strona: 1
Milewicz.
Trauma dziennikarzy
Dziennikarze pojawiali się na wojnach od dawna. Ernest Hemingway był korespondentem podczas I i II wojny światowej. 40 dziennikarzy opisywało
lądowanie aliantów w Normandii w 1944 roku. Pierwszą prawdziwą „medialną” wojną był konflikt w Wietnamie (1957–1975), który relacjonowało
464 dziennikarzy. Jedni siadali na tarasie hotelu Continental Palace w Sajgonie, by wymieniać się plotkami, a inni relacjonowali wydarzenia z
pierwszej linii frontu. Reporterzy akredytowani przy oddziałach amerykańskich mogli udać się wszędzie i pisać, o czym chcieli. Jak mówił w jednym
z wywiadów Randy Braumann (znany jako Congo Randy), który pisał m.in. dla magazynu „Stern”, „cena wolności w przekazie informacji z
Wietnamu, Laosu i Kambodży to oprócz 53 tys. amerykańskich żołnierzy także 138 reporterów, którzy zginęli w czasie wykonywania swojego
zawodu”. Dla porównania: w I wojnie światowej zginęło dwóch dziennikarzy, w II śmierć poniosło 63. Konflikty zbrojne dwóch ostatnich dekad
pochłonęły życie blisko 1000 korespondentów, 120 z nich zginęło w Iraku. Są porywani, torturowani i zabijani w pokazowych egzekucjach, jak
Daniel Pearl, szef indyjskiego biura „Wall Street Journal”.
Autorka książki „Korespondent wojenny. Ofiarnik i ofiara we współczesnym świecie” Magdalena Hodalska w jednym z wywiadów mówiła, że
dziennikarze nie jadą na wojnę po to, żeby na niej zginąć. Żadna historia nie jest warta, aby oddać za nią życie, ale ktoś musi opowiadać o tym, co
się tam dzieje. Dramatyczne obrazy wojny mają dużą siłę oddziaływania, ale są też ogromnym obciążeniem dla dziennikarzy, którzy zarejestrowane
na taśmie lub kliszy sceny mają przed oczami przez wiele lat. Pytanie: jak sobie z tym radzić? Jak opowiadać ze ściśniętym gardłem o tym, co
widzieli w prowizorycznym szpitalu? Kiedy przestać mówić? O czym w ogóle nie wspominać? Czego nie pokazywać?
Dziennikarze, podobnie jak żołnierze, ponoszą koszty bycia świadkami oglądanego na wojnie ludzkiego cierpienia. Badacze zajmujący się
zagadnieniem stresu traumatycznego dopiero od niedawna analizują skutki, jakie praca wykonywana przez dziennikarzy może wywierać na ich
zdrowie. Z analizy Polskiego Towarzystwa Badań nad Stresem Traumatycznym wynika, że większość dziennikarzy doświadczyła w trakcie
wypełniania swoich obowiązków zawodowych zdarzeń traumatycznych. Skutkiem są PTSD, depresja i nadużywanie substancji psychoaktywnych.
Badania sugerują, że na PTSD może chorować od 4,3 do 28% dziennikarzy. Depresja może dotknąć nawet co piątego korespondenta wojennego,
a co siódmy może sięgnąć po narkotyki.
Chris Hedges z „The New York Timesa”, zdobywca Nagrody Pulitzera, przyznaje, że jest uzależniony od ryzyka i adrenaliny. Nazywa siebie
„wojennym ćpunem”. Twierdzi, że taka praca dostarcza mu równie wiele ekscytacji, co cierpienia.
Własne doświadczenia, jak przeżyć na wojnie i przetrwać, gdy już się z niej wróci, opisała Anna Wojtacha w książce „Kruchy lód”. Korespondentka
przyznaje, że wojna uzależnia, bo wyzwala adrenalinę, do której człowiek się przyzwyczaja. Dlatego trudny jest powrót do domu. Cena, jaką płaci
dziennikarz za relacjonowanie konfliktów, jest ogromna: ciągły lęk przed śmiercią, nałogi, problemy rodzinne, a czasem – jak w przypadku
Waldemara Milewicza – utrata życia.
Anna Wojtacha opisuje, jak wyrobić w sobie barierę obronną, aby nie zwariować – można pływać, jeździć na rowerze, mocno zmęczyć się
fizycznie. Przyznaje, że po powrocie z wojny trudno zachowywać się normalnie, bo wszystko wokół drażni i irytuje. Przestrzega, aby nie odsuwać
się od innych, bo wówczas łatwo jest „psychiczne się zakopać”. Anna Wojtacha stwierdza wprost, że czasem po prostu trzeba się napić.
„Alkohol to najprostsza i zarazem najskuteczniejsza forma odreagowania. Na każdej wojnie, po zakończonej pracy spotykamy się z kolegami i
pijemy. Żeby zredukować potworną ilość stresów, jakie kumulują się w człowieku, który na dobrą sprawę w każdej chwili może dostać kulkę w łeb”,
mówił w jednym z wywiadów Wiktor Bater, który relacjonował między innymi wojnę na Bałkanach i w Afganistanie.
Gdy nadawał korespondencję ze szkoły w Biesłanie, przeżył własną śmierć medialną. Został postrzelony, a rosyjska telewizja sfilmowała, jak
wynoszą rannego reportera. Żona rozpoznała go po białych adidasach, które kupił dzień przed wyjazdem. Po tym wydarzeniu telewizja w Polsce
pokazywała jego nazwisko w czarnych ramkach. Minęło 25 minut, zanim udało mu się zdementować własną śmierć.
Wojenne doświadczenia Bater opisał w książce „Nikt nie spodziewa się rzezi”. Na pytanie, dlaczego jeździmy na wojnę, odpowiada, że po to, by
pokazać jej dramat. Podczas jednego ze spotkań autorskich powiedział też, że „jedną z metod przetrwania widoku wszechobecnych trupów,
Autor: Małgorzata Barwicka
Strona: 2
ludzkiej krzywdy i rozlewu krwi jest cynizm. To swego rodzaju maska, którą się nosi. Człowiek próbuje sobie tłumaczyć, że ów dramat go nie
dotyczy, że to nie jego bajka. Że zawsze, w każdej chwili może spakować manatki i wrócić do kraju. Cynizm pomaga nie zwariować, a sytuacji, w
których odchodzi się od zmysłów, jest na wojnie wiele”.
Siła rażenia
Nie zawsze na PTSD chorują dziennikarze. Czasem wojenna trauma przenosi się na ich rodziny. Wojciech Jagielski, pisarz i najbardziej znany
polski korespondent wojenny, w ciągu 20 lat ponad 50 razy wyjeżdżał w rejony konfliktów wojennych. Ryzykował życie, ocierał się o śmierć.
Tymczasem choroba dotknęła jego żonę, która wojny nigdy nie widziała, ale przez
20 lat czekała na telefon z wiadomością o śmierci męża. O tym, czym było to czekanie, pięknie napisała w książce „Miłość z kamienia. Życie z
korespondentem wojennym”. Potem spędziła pół roku w szpitalu psychiatrycznym. Pobyt w klinice i wychodzenie z traumy opisała w książce „Anioły
jedzą trzy razy dziennie. 147 dni w psychiatryku” (rozmowa z Grażyną Jagielską w marcowym numerze „Polski Zbrojnej”).
„Nikt, kto przeżył wojnę jako żołnierz, cywil czy bezstronny świadek, nie zostaje już takim samym człowiekiem, jakim był [...] Wojna wzbogaca
psychikę, ale czyni ją z drugiej strony kaleką. Po wojnie wiemy więcej o życiu, ponieważ dowiedzieliśmy się czegoś nowego o śmierci. Śmierć na
wojnie jest zawsze nienaturalna. Obcowanie z nią znieczula i okalecza człowieka, a w psychopatach budzi uzależnienie jak narkotyk. Dlatego co
dziesiąty uczestnik wojny wraca do domu, który mu się rozpada, bo siła destrukcji, z jaką wrócił, jest większa od wytrzymałości fundamentów”,
pisze Krzysztof Mroziewicz w książce „Korespondent, czyli jak opisać pełzający koniec świata”.
Autor: Małgorzata Barwicka
Strona: 3

Podobne dokumenty